Nadszedł czas pierwszego, sześciokątnego pojedynku!
Oto szóstka najtwardszych zabijaków, która postanowiła skrzyżować… No, co tam właściwie mogą skrzyżować:
Maestro Blackout, wirtuoz miecza, ścierki i karczmarstwa,
Fin-killa, wojownicza księżniczka,
Iluzoryczna zabójczyni La Mirage,
M'trik-san, mistrz tajemnej sztuki Chaotycznej Multiplikacji,
Radomir Chrościsko herbu Zadrzykieca, posiadacz talentów tyleż wielorakich, co tajemniczych,
oraz Thargone von Schwindelkant, zwany Obmierzłym. Przez niektóre niewasty.

Niech bogowie wyłonią zwycięzcę!
Klasa rentgenowska
Stało się. Dzień trzeci.
Bitwa ostateczna miała się ku końcowi.
Sztuczniaki szybko zdobywały przewagę nad biologicznymi formami życia. Dwa syntetyczne słońca Tha2in paliły spękaną ziemię ile fabryka dała – fortel sztuczniaków. Bez wody nie ma życia. Organicznego życia.
Ludzkie i nieludzkie, martwe powłoki jednako prażyły się na tej wielkiej patelni. Z punktu obserwacyjnego kapitana O'Solo ciała rozrzucone po pustynnym polu bitwy przypominały skwarki w jajecznicy.
Stało się. Dzień trzeci, wschód trzeciego, naturalnego Słońca nad Tha2in.
Ostatni bastion biologicznych padł.
– Panie kapitanie, transporter czeka, uciekajmy.
– Dokąd?
*Pilna wiadomość*
– Odsłuchaj.
Na naturalnym Słońcu… rozbłyski… Klasa rentgenowska X40.1
Burza… uderzy… Tha2in za…
Elektronika padła.
Chwyt marketingowy
Dzięki trwającej od kilku tygodni fali upałów, Biznesmen otwierał filię za filią. Pracownicy byli wniebowzięci, jednak potencjalni klienci kryli się przed skwarem w zaciszach domów. Wszystko zmieniło się w okamgnieniu, gdy Przedsiębiorca wpadł na pewien iście szatański pomysł…
– Pani, a za czym ta kolejka? – zaciekawiła się stara Andrzejowa. Wyskoczyła tylko po wodę i już miała wracać, lecz zwróciła uwagę na tłum ludzi czekający pod drzwiami nowego pawilonu.
– Pani patrzy! – spocona brunetka pokazała jej ulotkę.
– „Sprzedaj duszę – zyskaj marzenia!” – czytała na głos babcia. – Aha, to wszystko ja…
– Nie, tu niżej! – przerwała podekscytowana kobieta.
– „Do każdego cyrografu zimne piwo i klimatyzator GRATIS!”
Więźniowie Merkurego
Tulę Goryniewicza. Zetknięte hełmy umożliwiają konwersację.
– Zaczekam w kraterze – jęczy. – Aż zabraknie tlenu.
Unoszę wzrok. Na zachodzie nikną latarenki współwięźniów. Na wschodzie macki protuberancji – zwiastun morderczego świtu.
Dożywotni marsz. Wyprzedź Słońce, dopadnij jednego z gniazd zaopatrzenia. Tlen, żarcie, sen. Potem nadrobić stracone kilometry, nim dogoni cię skwar.
Ewentualnie, samobójstwo w lodowym kraterze.
– To niehumanitarne – szepcze.
Byłeś neuroterrorystą, skurwysynu. To humanitarne?
– Nie pozwolę – mówię. W jego oczach błyszczy zdziwienie. Albo nadzieja. – Zmarnujesz pirooksydant.
Wyrywam moduł termoregulacji, srebrząc próżnię brokatem powietrza. Potrzebuję jeszcze dwudziestu.
Wysoko, zautomatyzowany strażnik-dostawca świeci odłamkiem Słońca. Dotrę tam. Energia eksplozji, prędkość, kąt… Tylko matematyka. Mam lata na obliczenia.
Butelkowanie skwaru
Magazynowanie ciepła było genialnym pomysłem. Latem klienci bulili za wypożyczenie specjalnych klimatyzatorów, zimą – za porcyjki upału. Interes kwitł, a wynalazca spacerował po swoim wiecznie wiosennym ogrodzie, zacierając ręce.
Dopóki hiszpańska inkwizycja nie zwąchała, że większość termalnych kanistrów skupują wysłannicy piekła.
Teraz wynalazca wraz z ogrodem płonęli. Wystarczyły dwie półlitrowe butelki.
***
Mammon wezwał Torquemadę.
– Zniszczyłeś właściciela?! – zagrzmiał główny księgowy piekielny.
– Zgodnie z rozkazem, szefie!
– Skonfiskowałeś wszystkie flaszki?
– Oczywiście, czekają w magazynie.
– Zadbałeś, żeby opis technologii zawieruszył się gdzieś na Ziemi? Potrzebujemy taniego źródła ciepła.
– Lepiej! – Inkwizytor dumnie wypiął pierś. – Sprzedałem dokumentację patentową menedżerowi, któremu już wcześniej zdarzało się kraść cudze pomysły…
Kropla wody
Mężczyzna słaniał się na nogach. Bezwzględny Swaróg zsyłał nań wszechobecny skwar, lecz człowiek wciąż parł naprzód. Spierzchnięte usta zmieniły się w dwa paskudne strupy. Niewolnicze piętno zaróżowiło się jak gotowany rak. Ostre ziarenka piasku, gnane pustynnym wiatrem, siekały skórę, a żar chciwie wysysał wilgoć z każdej rany.
Ujrzał palmy.
Miraż – pomyślał.
Palmy były jednak prawdziwie. Studnia pośród nich także. Niebieski zimorodek, siedzący na cembrowinie, zanurkował w głąb. Wrócił. Z mokrego dzióbka zwisała kropla wody.
Spragniony wędrowiec załkał. Uronił jedną łzę. Jego ręce, powrozem ciasno spętane, nie były w stanie poruszyć kołowrotem.
– Zalegnij w cieniu! – zaświergotał ptak. – Lżej ci będzie umierać.
Pakt
Nad podgrunwaldzką równiną unosił się żar. Rycerze Zakonu, tkwiąc w ciężkich zbrojach pod gołym niebem, wściekle spoglądali na czekające w cieniu wojska Korony.
– Panie, ta spiekota! Odchodzą nas siły, a w lędźwiach mamy już jajecznicę. Nie zdzierżymy, przegramy! – prawił giermek do Wielkiego Mistrza.
– To prawda, Bóg nie da nam dziś wiktorii, Hans.
– Czemu zatem się uśmiechasz, Mistrzu?
– Bo zawarłem pakt z Biesem. Za naszą hańbę czekają ich rozbiory i komunizm!
– A co Czart chciał w zamian, panie?
– Za pięćset dwadzieścia trzy lata dostanie władzę w Niemczech. Teufel mit uns! Zadowolony, dorzucił jeszcze atak biedronek na polskie wybrzeże w dwutysięcznym dziewiątym.
*******
Bogowie mogą się już zastanawiać, a tymczasem niechaj nasi dzielni wojownicy zażyją wywczasu po trudach morderczego starcia.

Ekhmm… Nie, może nie tak.
O, tak już lepiej:
