- Opowiadanie: Miczi - Za dziedziczkę.

Za dziedziczkę.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Za dziedziczkę.

Noc była jasna. Ich ciężkie buty dzwoniły, uderzając o skąpany w świetle księżyca bruk. W rytm kroków słychać było też ich sapanie. Ciężkie oddechy, w których dało się łatwo wyłapać wiele nut. Nutę potwornego zmęczenia. Nutę rozpaczy, słabnącej nadziei. Te dwa odcienie już dawno wzięły by nad nimi górę. Wyczerpani padli by plackiem byle gdzie i leżeli tak, obojętnie czekając na to co przyniesie nowy dzień.

Jednak tamte dwie nuty były subtelne i nie miały znaczenia. Były zagłuszane przez dużo wyraźniejszą toń. Strach. Obawa, że nowy dzień przyniesie jedynie ból. Cierpienie. Śmierć. Ten strach wyciskał z nich ostateczne rezerwy siły. Te, o których przeciętny człowiek nawet nie ma pojęcia, że je posiada. Przeciętny człowiek nie musi uciekać przed śmiercią.

Dźwięk, którego od dawna z przerażeniem oczekiwały ich uszy pojawił się nagle, doskonale wkomponowując się w tę przerażającą melodię. Prysła ostatnia nadzieja na to, że jednak ich nie gonił. Że jednak ich nie znalazł. Dzwonienie podkutych kopyt galopującego konia.

W symfonii ich oddechów nuta przerażenia wzięła górę, jak chór śpiewający głośniej w punkcie kulminacyjnym. Pojawiły się nowe, wyróżniające się dźwięki. Nerwowe krzyki kobiety i nawoływania towarzyszących jej mężczyzn. Przerażające w tej atmosferze chrapnięcia konia.

I śpiew klingi miecza wysuwającego się z pochwy.

Za dziedziczkę.

Nelgir skoczył na niego pierwszy. Dodając sobie odwagi donośnym rykiem ciął szeroko nadjeżdżającego jeźdźca od lewej. Ostrze szło po skosie. Jeździec jakby od niechcenia uniósł okrągłą tarczę. Jeszcze zanim miecz prześliznął się po niej, od dołu wyskoczyła zakrzywiona klinga bezbłędnie przebiegając Nelgirowi po szyi. Na tarczę spadł deszcz krwi.

Khalin nie zdołał zajść wroga od tyłu. Jeszcze zanim uniósł miecz do ciosu, koń zatańczył z wizgiem i obrócił się w miejscu, stawiając jeźdźca w idealnej pozycji. Potężne cięcie z góry nie pozbawiło Khalina głowy. Spadające ostrze ciężkiej szabli wbiło mu się wzdłuż szyi bardzo głęboko. Jeździec musiał być prawdziwym mistrzem w swej sztuce, skoro klinga nie utkwiła w barku.

Ghalad, Sanjar i Fills nie pałali tak bardzo żądzą zemsty. Stojąc we trzech, plecami do siebie, chcieli przeciągnąć walkę jak najdłużej.

Jeździec wiedział, że chcą dać jej czas do ucieczki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że starają się do ostatniej kropli krwi chronić dziedziczkę.

Zaatakował. Przecież to tylko ludzie. Zdąży.

Sanjar z wysiłkiem sparował pierwszy cios. Wiedział, że wytrzyma jeszcze jedno, może dwa tak potężne uderzenia. Ręka już teraz mu się trzęsła. Jeździec nie uderzył ponownie. Ścisnął boki konia, oddalając się od wojowników. Nawet jeśli w którymś z nich obudziła się iskierka nadziei, to zaraz zgasła. On nie znał litości.

Zawrócił konia i podrywając go do galopu pognał wprost na nich. Sanjarowi przeszło przez myśl, że chce ich stratować. Jeździec jednak skręcił delikatnie, przelatując z lewej strony. Mijając Fillsa ciął z góry. Młody rycerz zręcznie zablokował cios, jednak impet uderzenia rzucił nim o ziemię. Jeździec błyskawicznie zawrócił i wpadł pomiędzy dwójkę pozostałą na nogach. Doskonale ocenił ich charaktery. Uniósł tarczę w stronę Ghalada, zupełnie ignorując Sanjara, który spodziewając się ciosu ani myślał o ataku. Jeździec ciął z wielką siłą podnoszącego się Fillsa. Rozległ się wrzask, miecz młodzieńca z brzękiem uderzył o bruk. Z kikuta ręki trysnęła krew.

Wtedy rzucili się na niego obydwaj. Wszystko albo nic. Ich oczy zdawały się krzyczeć: zabijesz jednego, ale wtedy dopadnie cię drugi. Byli doświadczonymi wojownikami. Wiedzieli, że taka pozycja jest dla nich korzystna. Wiedzieli, że nie da się zablokować dwóch umiejętnych ciosów z dwóch stron.

Nie docenili go.

Ghalad ciął nisko. Wiedział, że jeździec nie da rady osłonić nogi tarczą, równocześnie nie wystawiając się na uderzenie Sanjara. Wiedział, że nie da rady uderzyć z taką siłą, by pozbawić go nogi. Ale chciał zadać mu ból. Wiedział, że jeździec zamroczony bólem na ułamek sekundy straci kontakt z otoczeniem i spóźni się ze sparowaniem ciosu Sanjara.

Był lekko zaskoczony czując, jak ostrze miecza natrafia na tarczę. Nie spodziewał się, że jeździec pochyli się tak bardzo w jego stronę. Z tej pozycji nie miał szans sparować szablą ciosów Sanjara, które stanowiły dla niego dużo większe zagrożenie niż desperackie cięcie w nogę.

Tarcza z brzękiem uderzyła o bruk. Jeździec zręcznie sparował cios Sanjara wymierzony w brzuch, koń gwałtownie skoczył do przodu, wywijając się z potrzasku dwóch wojowników. Nie był ranny. Ghalad spojrzał na leżącą na ziemi okrągłą tarczę i dopiero teraz zrozumiał co się stało. Jeździec upuścił tarczę, by chronić nogę, równocześnie nie odsłaniając się z drugiej strony. Ostrze Ghalada ześliznęło się po spadającym bezwładnie kawałku metalu, upuszczonym w idealnym momencie. Rycerz pokręcił głową z niedowierzaniem.

Gdy jeździec zawrócił, czekali już na niego z uniesionymi mieczami, ramię w ramię. Ghalad z lewej, Sanjar z prawej. Wpatrywali się z nienawiścią w oczy przeciwnika. Nie wydali komendy, nie krzyknęli: „Teraz!". Ich spojrzenia nie mogły się napotkać. Mimo to uderzyli równocześnie.

Ich usta rozwarły się w dzikim ryku. Ryku, w który włożyli całą swoją nienawiść do nich. I całą swoją miłość do dziedziczki. Nie krzyczeli za co giną. To było widoczne na ich zbrojach. Było widoczne w stylu walki, którego mogła ich nauczyć tylko ona. Ale przede wszystkim krzyczało o tym ich spojrzenie.

Pędzący naprzeciwko nich jeździec nie pojmował tego poświęcenia. Nie rozumiał, co miało by zmienić głupie oddanie życia za bohatera, który i tak musi zginąć. Nie rozumiał, czym jest heroizm

i dlaczego jest tak szanowany i aprobowany przez ludzi.

Nie mógł tego rozumieć. Z człowieczeństwem nie miał przecież nic wspólnego.

Lewą ręką sięgnął po przytroczony do siodła krótki miecz, w prawej wciąż dzierżąc ciężką szablę. Sparował obydwa ciosy naraz, z obydwu przechodząc w skuteczne cięcia.

Szalony ryk stał się ohydnym bulgotem, by po chwili umilknąć zupełnie. Rycerze Dziedziczki padli na brukowaną uliczkę, turlając się jeszcze przez ułamek sekundy. Potem znieruchomieli. Znieruchomiał też odgłos upadających mieczy, zamrożony w cichości ciepłej, wiosennej nocy. Mówią, że miecz prawdziwego rycerza nigdy nie milknie szybciej od swego pana.

Za dziedziczkę.

Jeździec nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, jak ważną rolę odegra heroizm tych młodych wojowników. Nie mógł wiedzieć, że zastanawia się nad ich głupotą o moment za długo. Moment, który kosztował go nic nie warte życie i jakże niedopuszczalne niepowodzenie misji.

Rano na brukowanej uliczce znaleziono sześć ciał. Nie trzeba było być uczonym, by stwierdzić, że pięć osób padło od mieczy. Jeszcze łatwiej było ocenić, iż szóste ciało zostało umiejętnie ugodzone strzałą w oko. Wystawała ona złowieszczo z oczodołu czarnego hełmu. Najdziwniejsze było to, że na twarzy tego mężczyzny wciąż malowała się złość, a ciężka szabla cały czas tkwiła w zesztywniałej dłoni odzianej w twardą rękawicę jeździecką.

Jakieś cztery godziny karkołomnej jazdy na zachód młoda dziewczyna przytulała się do spoconej szyi karego wierzchowca. Łzy spływały po ciemnej sierści mieszając się z potem rumaka. Łzy. Oprócz zemsty tylko tyle mogła ofiarować swoim wiernym towarzyszom. Przyjaciołom umarłych śmiercią, której nie można nazwać inaczej niż bohaterską. Przyjaciołom, którzy zginęli za nią.

Za dziedziczkę.

Koniec

Komentarze

wzięły by nad nimi górę. Wyczerpani padli by  - wzięłyby, padliby
Były zagłuszane przez dużo wyraźniejszą toń - wyraźniejszy ton... jak już cały czas o tych nutach
Ten strach wyciskał z nich ostateczne rezerwy siły - osobiście lepiej brzmiałyby ostatnie, ew. resztki sił. Ale chyba (!) jest poprawnie.
 No i co my tu mamy. Walka dziwnie (według mnie) zapisana, ale ja nie znam się na opisach walki, więc może jest ok, sześć trupów na koniec i uratowaną dziewczynę. Kim ona jest (dziedziczką, ok, ale co z tego? Dziedziczką czego, kogo? Dlaczego komuś zależało na jej śmierci. Ewentualnie porwaniu, bo tekst tego chyba nie wyklucza)? Kim jest niedoszły jej zabójca/porywacz? Nie człowiekiem, kim więc?
Wygląda jak wyrwana z całosci scena.

W opowiadaniu pojawiają się kolejne imiona, ale tak naprawdę nic o bohaterach nie wiemy, przez co wszystko wszyscy wydają się być, tylko po to, aby być. Może głupio to brzmi, ale ja to odbierałem w taki sposób, że bez różnicy byłoby, gdyby nazwy bohaterów zastąpić czymś takim: wojownik #1, wojownik #2. Po prostu tekst mnie nie wciągnął, czytałem bo czytałem. To takie moje dziwne odczucia.
Pozdrawiam.

Hmm Redil, bo tu masz rację. To jest opowiadanie praktycznie bez fabuły, raczej ćwiczyłem na nim warsztat (konkretnie opis walki) niż pisałem dla pisania. Miałem nawet napisać w komentarzu, że chodzi mi właśnie o ocenę warsztatu, ale jakoś zapomniałem. Dzięki za ocenę, i sorry, bo jak teraz o tym myślę, to źle do tego podszedłem. Myślę, że wrzuciłem to bo nie bardzo miałem co w tej chwili, a koniecznie chciałem coś wrzucić, bez sensu. Po namyśle usunąłbym je, ale takiej opcji w edytorze nie widzę. Nie powtórzy się, tyle mogę powiedzieć.
Ale ogólnie o stylu co myślicie? Do przejścia czy jednak przesadziłem z "wzniosłością" i "tajenmiczością"?

Ten strach wyciskał z nich ostateczne rezerwy siły – raczej ostatnie

Stojąc we trzech, plecami do siebie, chcieli przeciągnąć walkę jak najdłużej.
Jeździec wiedział, że chcą dać jej czas do ucieczki. – Brzmi, jakby chcieli dać czas do ucieczki walce.

Ich usta rozwarły się w dzikim ryku. Ryku, w który włożyli całą swoją nienawiść do nich. – Nienawiść do kogo? Do rozwartych ust?

Ale przede wszystkim krzyczało o tym ich spojrzenie. – Oj, mówiło. Krzyczące spojrzenie jakoś tak dziwnie brzmi.

Znieruchomiał też odgłos upadających mieczy, - Jak odgłos może znieruchomieć?

Przyjaciołom umarłych śmiercią, której nie można nazwać inaczej niż bohaterską.- To „umarłych” brzmi nie po polskiemu. – Przyjaciołom poległym śmiercią jakąś tam.

 

No to tyle spraw technicznych. Teraz wedle prośby o samej walce. Nie powiem, ciekawa, dynamiczna, może troszkę zbyt podniosła, ale mi to nie przeszkadzało. Fajne fortele wymyśliłeś z tym upuszczaniem tarczy, ale całość ma jedną, sporą wadę. Masa powtórzeń. Miecz, rycerz, jeździec, ostrze, tarcza… Tych słów jest tu multum. Gdybyś zastąpił je jakimiś synonimami, byłoby dużo lepiej. Do fabuły się nie czepiam, bo jak sam pisałeś chodziło tylko o walkę.


Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Tzw. "kupa bitewna". D-day. O cokolwiek chodzi, nie mam siły się przebijać między tymi walczącymi ludźmi. Bez oceny w związku z tym.

Nowa Fantastyka