Tomek i Kasia zawsze byli nierozłączni. Ich rodzice zdecydowali, że tak już pozostanie, a oni nigdy nie pomyśleli, aby się zbuntować. Obydwoje chcieli tego samego – spokojnego życia we wsi Widłakowo, gdzie mogli hodować owce, uprawiać ziemię i wychowywać dzieci. Nie była to w tych czasach popularna decyzja. Wiele innych młodych chciało wyjechać ‘do miasta’, najczęściej w celu podjęcia dalszej nauki, oczywiście związanej z budową robotów. Do stolicy było stosunkowo blisko, tak więc edukacja na najwyższym poziomie była w zasięgu ręki.
Pewna sprawa jednak nie dawała okolicznym mieszkańcom spokoju ducha. Otóż dochodziły do nich bardzo wyraźne sygnały rzeczy nie tyle dziwnych, co strasznych. A to w jednej wiosce rodzice zamiast dzieci, znaleźli w łóżeczkach owieczki. W innej mieścinie cała stal zamieniła się w pył i uleciała na wietrze, pozostawiając bezradnych mieszkańców tuż przed zbiorami z niczym.
***
Król stał przed ogromnym dylematem. Z uwagą wysłuchał właśnie relacji o ostatnim akcie terroru Alchemika. Zatruta studnia była źródłem śmierci w męczarniach mieszkańców Pszczółki, wioski na południowy wschód od stolicy. Nim znaleziono przyczynę i sporządzono antidotum, choroba zabrała większość mieszkańców, a pozostali dogorywali i żaden lek nie był już w stanie im pomóc*1.
W obliczu kolejnej tragedii dumny król zaczął na poważnie rozważać spełnienie żądania złoczyńcy terroryzującego jego poddanych – oddania złotej korony. Jako spadek po wielu pokoleniach głów rządzących Rzeczpospolitą, była symbolem władzy. Tym trudniejsze było spełnienie żądania, gdy wiedziało się, co z koroną planuje zrobić Alchemik – zniszczyć. Wysadzane klejnotami złotnicze cudo stanowiło składnik formuły służącej do stworzenia kamienia filozoficznego. Do czasu, aż król się nie ugnie (bądź źródło problemów nie zginie śmiercią mało naturalną), kolejne niewinne osoby będą płacić wysoką cenę. A Król zdawał sobie sprawę, że jeżeli odda koronę i ulegnie szantażowi, to tak jakby oddawał rzeczywistą władzę.
Antoni, najbliższy doradca, namawiał do oddania korony. „Zbyt wiele lat się to ciągnie”, „To tylko przedmiot”, albo „Skarbiec jest pełny złota i diamentów, wykuje się nową koronę”, przekonywał. Wszystkie te argumenty Król odrzucał.
Zamachy dotykały najwyżej czterdziestu niewysoko urodzonych obywateli i następowały raptem raz do roku. Pierwszy nastąpił, jak sobie właśnie uświadomił król, dwadzieścia lat temu, lecz ustały po czterech. Czyżby zbrodniarz się rozmyślił? – myślało wielu. Minęło dziesięć spokojnych lat.
Wieść o ponownych działaniach alchemicznego diabła dość szybko się rozniosła*2. Wzrosło, lekko mówiąc, ‘niezadowolenie’ ludu Warszawy i okolic. Lud prosty, lecz zadziwiająco w tym przypadku jednomyślny, wielokrotnie pojawiał się pod pałacem z widłami i pochodniami. Głośne oskarżenia o tchórzostwo, zostały chętnie podchwycone przez opozycjonistów, którzy głosili ideę odejścia od starych i szwankujących rządów rodziny królewskiej, a wprowadzenia w Polsce demokracji. Błahy problem, z krzyczącymi wieśniakami stał się całkiem realnym zagrożeniem dla rządów Zygmunta.
Niezawodny Antoni podsunął kolejny pomysł na rozwiązanie problemu.
– Królu mój, wydaj swą córkę za żonę.
– I cóż to da? Anna jest przecież taka młoda, ledwie trzynaście zim – odparł król.
– Po pierwsze, udobruchasz ciemnotę. Ogłosisz tydzień wolny od pracy, roześlesz dodatkowy przydział piwa do każdego sołtysa, aby każdy mógł wypić zdrowie młodej pary.
– Stanowią oni zagrożenie, które moi wierni żołnierze dość szybko by rozgonili, gdyby zaszła potrzeba. Poskromienia wymaga przede wszystkim hołota szlachecka – krew rozrzedzona mariażami, a zabrali się za politykowanie. Demokracja, też mi coś!
– Przyszły mąż jest ważną personą w ich szeregach. Będą myśleli, że dzięki temu małżeństwu uda im się osiągnąć cele. Ów dżentelmen jest też odpowiednim kandydatem – przystojny i mądry, choć bez przesady z tym drugim.
– I całkiem przypadkowo jest też twym siostrzeńcem, hm?
– Nic nie umknie memu królowi – powiedział Antoni, jednocześnie składając głęboki ukłon.
Dalsza wizja przedstawiała się następująco: Przez cały rok wydawane będą bale na cześć młodych, co powinno odsunąć myśli od ataków. Skoro ostatni nastąpił trzy tygodnie temu, spodziewać się można wielu miesięcy spokoju, a nawet lat, na co wszyscy mieli nadzieję. Odpowiednie zioła będą sprzyjać parze i rychło pojawi sie męski potomek. Wówczas król ogłosi go swym następcą, co będzie kolejnym powodem do radości ludu i umocni władzę monarchy. W międzyczasie może uda się wytropić Alchemika.
Król kazał wezwać Annę.
***
Nie znał zwierzęcia, które mogłoby wydawać takie dźwięki.
Tomasza zbudził ryk bestii. Chciał zerwać się do ucieczki… ale nie mógł – był spętany. Leżał na lodowatej ziemi i próbował skupić rozbiegany, wystraszony wzrok na stojącej niedaleko postaci.
Obca kobieta o obfitych kształtach, spowita w płaszcz. Miała niezwykle zadbane długie włosy i umalowaną twarz. Jej uśmiechnięte usta, miast odwzajemnionej wesołości, wywoływały ciarki na ciele.
– Patrz! Jak cudownie! Haha!
Potoczył wyostrzającym się wzrokiem po dobrze mu znanych ścieżkach. „Skąd jelenie w środku wioski?!”, dziwił się Tomek. W oddali rozległ się kwik zarzynanego zwierzęcia, zmieszany z rykiem tego, co go zbudziło.
– Nie poznajesz?
Kobieta ponownie zwróciła jego uwagę. Wpatrywała się intensywnie w jego oczy, sama nie mrugając ani razu. Uświadomił sobie, że nie oddycha, a wokół zapadła cisza. Kątem oka widział, jak coś zbliża się. Dalej jednak patrzył na niewiastę, co wydawało się tysiąckrotnie lepszym pomysłem niż spojrzenie w terror. Zniecierpliwiona matrona, chwyciła za jego włosy i mocnym szarpnięciem wymusiła spojrzenie. Nienaturalnie wielki, czarny wilk stąpający na dwóch nogach niczym człek. Czerwone ślepia, ogromne kły powleczone krwią i kawałkami mięsa.
– Kilku ci uciekło! – Machnęła wolną ręką. Wilczyca, z czego zdał sobie właśnie sprawę Tomek, odbiegła w stronę polany za chatą Nowaków. Odznaczając się zadziwiającą siłą, kobieta pociągnęła go w tym samym kierunku. Zauważył wówczas, że nie jest ona otyła, lecz w zaawansowanym stanie błogosławionym.
– Bo widzisz, kochanieńki – zaczęła. – Dobra Kasia wzięła na siebie twoją część przekleństwa. No i teraz sobie podjada.
Serce podeszło Tomaszowi do gardła. Chciał krzyczeć z rozpaczy. Zamiast tego spoglądał na wilczycę, a ona, wydawać by się mogło, przez ułamek sekundy odwzajemniła spojrzenie. Już po chwili pognała za uciekającym stadem, które jeszcze poprzedniego dnia stanowiło mieszkańców wioski.

Nie wiedział, kiedy tajemnicza kobieta zniknęła, ani kiedy zdał sobie sprawę, że może wstać. Wiedział natomiast, gdzie Nowakowie trzymali w stodole grubą linę, zdolną utrzymać dziewięćdziesięciokilogramowe ciało mężczyzny w sile wieku i nie zerwać się przez odpowiednio długą chwilę.
***
– Anno, córko moja, mam wspaniałe wieści!
Dziewczę piękne i o wyglądzie niczym aniołek, dostojnie zbliżyło się do tronu i dygnęło, wywołując zachwyty dam dworu. Król-ojciec zaś był rozsierdzony powstałym dystansem, ale nic nie mógł na to poradzić – tak to jest, jak dziecko zostaje przedwcześnie pozbawione miłości matki i praktycznie nie znające czułości ze strony ojca.
– Ekhym! Antoni, oczyść salę. Chcę porozmawiać z córką w cztery oczy.
Gdy ostatni szlachcic wyszedł i nastała cisza, Anna czekała cierpliwie na kolejne słowa króla.
– Znalazłem ci męża! Ślub jest w przyszłym tygodniu, nie ma po co zwlekać.
Na obliczu Anny nie malowała się żadna emocja, nic też nie odpowiedziała
– Anno, to odpowiedni kandydat. Poznasz go ju…
– Mama była piękna.
Król wzdrygnął się na te słowa. Nie zdarzyło się, by ktokolwiek mu przerywał, a już na pewno nie córka. Powoli wchodziła na stopnie przed tronem.
– Co ty…
– Chciała, aby Polska była wielka. Dbałaby o lud. Była mądra. Ale ty widziałeś w niej tylko dobry materiał do rodzenia dziedziców.
– Przestań! Nie waż się… – jąkał.
– Była mądrzejsza niż ty kiedykolwiek będziesz.
Z tymi słowy świsnął nóż. Charknięcia króla były jego ostatnimi słowami, gdy jego duch opuszczał ciało. Z przechylonej głowy zsunęła się na gruby dywan korona. Anna podniosła ją i tuliła, kołysząc się na boki.
– Troszkę się pospieszyłaś, moja droga.
Antoni podszedł do tronu i z dezaprobatą cmokał językiem.
– Trzeba posprzątać.
******
*1 Poza lekarstwem znanym jako „ostrze ze stali”, które skracało cierpienie tym, którzy sobie tego życzyli.
*2 Było to niejako nieuniknione. Alchemik, po kolejnej próbie przekonania króla (ponad trzydzieści osób zamienione w idiotów po spożyciu nieco zmodyfikowanych podgrzybków), zapewne rozsierdzony wieloletnim oczekiwaniem na koronę, przypiął treść listu z żądaniem jej wydania po licznych karczmach w stolicy… zatrutym nożem do serc karczmarzy. Nie wiadomo, i nie ma znaczenia, czy szybciej zabiła dziura w sercu, czy trucizna na ostrzu.