- Opowiadanie: Żongler - Pieśń Mgieł

Pieśń Mgieł

Inspiracją do tekstu był obraz Jakuba Różalskiego “The Summoner” – https://www.artstation.com/artwork/JVGR

 

Do posłuchania: https://www.youtube.com/watch?v=gllzOoXEc7c

 

Słowniczek dla niewtajemniczonych:

- jarl – tytuł nadawany skandynawskim wodzom;

- seiðkone – u przedchrześcijańskich wikingów „kobieta-seid”, wieszczka, poprzez runy, zioła i śpiew „odwiedzająca” inne światy;

- Jötunn – prastary gigant, powiernik mądrości z dawno minionych czasów.

 

Sköl!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Pieśń Mgieł

 

Schody wykute w zboczu góry Þokjotunǫr były tak stare, że kruszyły się pod stopami wspinającej się młodej kobiety.

– Pytaj o sztormy – powtarzał niespokojnie jarl, kiedy zbierała gliniane runy rozsypane w przepowiedni drogi. – Dowiedz się, kiedy ustąpią, i kiedy wypłynąć na rajd. Pytaj, ile okrętów umknie nawałnicy. Zaklinam cię, tutaj chodzi o życie mojego syna. Pierwszy raz stanie na pokładzie. Mój jedyny syn, kobieto! Poprzedniego mi zabrałaś. Na co bogom jego serce, skoro woda wypełni płuca drugiego? – Rosły mężczyzna ukrył brodatą twarz w dłoniach. – Co mam jeszcze ofiarować, by zesłano mi pomyślność?

Było też więcej rozpaczliwych próśb, choć te pozostawały płytsze.

– Pani, błagam, wejrzyj do Walhalli i upewnij się, że mój brat siedzi u boku Odyna. Zginął w niesławie, ale walczył do samego końca… Muszę wiedzieć!

– Niech ustąpią deszcze! Niech cielaki rodzą się zdrowe!

– Kiedy umrę, o wiedząca? Zabije mnie strzała, czy topór?

– Ljot, proszę, zatrzymaj się! – przez tłum żebraków przebijał się samotny płacz, znajomy dla uszu kroczącej, lecz jednocześnie zupełnie dla niej obcy. – Nie idź tam! Nie teraz, kiedy w końcu wróciłaś! Posyłają cię jako ofiarę, jak kozę skropioną krwią! Wiesz przecież, że ceną za prośbę jest…

Lecz drobna postać utonęła w kłębowisku pięści, łokci i płaszczy, a zmoknięci ludzie poszli za wieszczką, przekrzykując się wzajemnie. Nie ustępowali, póki kobieta nie dotarła do granicy ich małej wioski. Wtedy zatrzymali się nagle, jakby niewidzialna brama zatrzasnęła przed nimi swoje wrota. Okutana futrem wiedząca ruszyła dalej sama, wspierając się na krzywej lasce.

Wspinając się, mijała cieniste postacie, zniekształcone przez wicher, przycupnięte na tle skał. Zaczynały mówić, kiedy się do nich zbliżyła, i cichły, gdy się oddalała.

– To jest okrutne – łkała dziewczynka z długimi, sięgającymi ziemi włosami, skulona przed srogim wzrokiem starej kobiety. – Nie możecie mi tego zrobić. Nie zmusicie mnie. Ucieknę. Zabiję się.

– Czy jedna rzecz jest dla ciebie tak droga? – zdumiała się cienista starucha bez śladu współczucia w głosie. – To tylko język. Zwyczajny, ludzki język.

– Nie będę mogła mówić! Chcesz mnie okaleczyć, jak niewolnicę!

– Wszystkie jesteśmy niewolnicami, moje dziecko. Musimy ofiarować, co pozornie cenne, żeby zyskać wszechwiedzę. – Ujęła dziewczynkę pod podbródek i skłoniła, by ta spojrzała jej w oczy. – Oddasz jeden język, a zyskasz setki. Będziesz rozumieć wodę i ogień, słyszeć, o czym śpiewa wiatr i co szepcze ziemia, by ziarna posłusznie kiełkowały. Kiedy posiądziesz wszystkie języki dziesięciu światów, nie będziesz potrzebowała ludzkich słów.

– Co mi po nich, skoro odbierzesz mi własny?

– Odzyskasz go, dziecko. Pewnego dnia.

Wieszczka zważała, żeby nie upuścić misy. Trzymała ją mocno obiema dłońmi, wbijając palce w wyryte w drewnie krawędzie run. Wypełnione szkarłatem naczynie nadawało rytm jej krokom, gęsta krew obijała się o brzegi, chlupocząc gniewnie. Zebrana na powierzchni biało-różowa piana zdawała się szeptać zniekształcone słowa, sprzeciwiając się tańcu kształtnego wiru. Woń posoki była tak silna, że musiała rozchodzić się po świecie, spływać po grzbietach turni wraz z echem, które ciągnęło za sobą szept pozyskanej siłą krwi.

Parę kropel skapnęło na mech, który znaczył szczyt góry. Kobieta poczuła jego miękkość, jakby dotknęła go własną dłonią.

Zatrzymała się, wypełniając płuca zimną, mokrą mgłą, której chmury zebrały się gęsto nad światem, zabraniając ludziom podziwiać to, czego strzegły. Samotny jesion skrzył się na bladym tle, rozpościerając swe gałęzie wśród obłoków nieba, jak odciśnięty w glinie rysunek. Stał nieruchomy, filar między światami, a wypalone w jego korze runy pulsowały rytmicznie. Kości, które zwisały z korony drzewa, głuchymi dźwiękami podjęły pieśń. Była niesłyszalna dla uszu człowieka, gdyż szkielet dawno przestał nim być.

Lecz seiðkone była tylko trochę człowiekiem. Jej ciało należało do bogów. Kości były runami, na których rzeźbiła, krew kolorem jej magii, a mięso karmą dla kruków, strażników niebios. Już raz skosztowały jej ludzkiej powłoki. Pamiętała, jak pożerały język dziewczynki, fioletowy i obślizgły, wijący się obrzydliwie w łapczywych szponach, kiedy wyleniałe ptaki wyrywały go sobie z wrzaskiem.

Wtem kikut drgnął. Poczuła łaskotanie, a potem stara rana otworzyła się, niczym pąk wydający na świat nowy kwiat. Gdy język opadł łagodnie na dno, zrozumiała, że odzyskała głos. Zadrżała w podnieceniu. Odgięła głowę do tyłu i krzyknęła:

Ljosta í duna!

Po niższych szczytach przetoczył się grom, tak gwałtowny i potężny, że ziemia zatrzęsła się w przerażeniu. Po zboczach stoczyły się głazy, kaskada kamieni pokaleczyła wzgórza. Kobieta uśmiechnęła się, zaspokoiwszy pragnienie. Odkryła, że jej głos jest słodki i dźwięczny. Smak tej zakazanej rozkoszy wypełnił całe jej ciało.

– To jest uczucie, którego nie da się porównać – ostrzegała ją stara wieszczka. – Będzie trwało tylko chwilę, ale będzie najwspanialszym, jakiego doznasz.

Kładąc misę między kamieniami, wiedząca patrzyła, jak czerwona kipiel miota się i rzuca w swych okowach, niczym dziki rumak spętany sznurami próżnych panów. Pieczołowicie wyjmując zioła, zaczęła śpiewać:

 

Pieśń znam, której echa nie zna ni zwierzę

Ni syn człowieczy.

 

Wygładziła szałwię, bylicę i dzięgiel. Zmieliła w dłoniach liście szanty, po czym wycisnęła jej sok do kielicha. Uderzeniem krzemienia o krzemień rozpaliła ogień i zrzuciła z ramion płaszcz z kocich skór. Miała ze sobą serca dziewięciu istot: łososia, gęsi, kruka, borsuka, kota, owcy, jelenia, wilka i człowieka. Kolejno wrzucała je do ognia, przy każdym nucąc imię innej runy. Słyszała, jak przebudzają się, krążąc wokół niej. I one podjęły pieśń.

 

Gdy muszę prowadzić

Mą łódź rozpędzoną po morzu,

Wicher uspokoję na fali

I uśpię całą wodę.

 

Wlała do misy koziego mleka, patrząc, jak barwi jej zawartość. Obłoki mgły wyciągały swoje kształtne palce, aby pochwycić dar, który im przyniosła. Łapczywie zaciskały i rozwierały dłonie, aż wkrótce kolor posoki był równie biały, co niebo.

Potrzebowała muzyki.

 

Gdy widzę wisielca

Na drzewie się kołyszącego,

Tak rysuję runy,

Że on zstępuje

I ze mną mówi.

 

Szkielet wisielca uniósł kościane ręce i chwycił się sznura, by podciągnąć się do góry, poluzować pętlę i zeskoczyć na ziemię, klekocząc przy tym cicho. Przyzwany, ruszył ku niej. Gdzie stąpał, tam pojawiały się jesionowe orzechy. Jego oczy były kłębami pochwyconej mgły, wirujące i żywe, lecz całkiem spokojne. Poznawały tę, która go obudziła i przychodziły, żeby posłuchać jej kojącego śpiewu. Ona spojrzała czule na wisielca, a on przysiadł na kępie jesionowych liści. Odprężony, niespiesznie sięgnął po leżący na mchu bębenek.

Heill sá er kvað* – powiedział melodyjnym głosem, uderzając kośćmi dłoni w naciągniętą skórę instrumentu. – Heill sá er kann.**

Kobieta zanurzyła kielich w misie i wypełniła go po brzegi białą krwią, po czym uniosła do ust i nie opuściła, póki nie stał się pusty. Po jej brodzie popłynęły trzy strużki, jedna prosto przez podbródek, a dwie w dół kącików ust. Natychmiast zastygły na mrozie. Wisielec wybijał coraz szybszy rytm. Powietrze drżało, mgła przerzedzała się.

 

Kroczy stróż wieczny

Toczy koło czasu

Wstrzyma je, słucha

Tej, co mgły śpiewem rozstępuje.

 

Seiðkone cisnęła misę w górę, a tryskające krople krwi wzleciały w powietrze, zmieniając się w chmarę białych ptaków, które rozpędziły ostatnie obłoki zimnej mgły. Ciepły wiatr ich skrzydeł pociął na strzępy pajęczynę górskiego szronu, który opadł pomiędzy góry, odsłaniając skryty za nią ogromny cień.

Jedynym śladem po wszechogarniającej bieli były dwie chmury, okrągłe niczym oczy, podobne do tych, które wypełniały czaszkę przysiadłego na liściach wisielca. Te jednak były o wiele większe, chłodne i budzące grozę, samym jedynie ruchem zdolne zatrzymać bijące serce. Rozpalone przez wieszczkę ognisko zgasło w jednej chwili. Szkielet rozleciał się, zniknęły trzymające go w ładzie niewidzialne nici, z rumorem rozsypał się wśród porośniętych mchem głazów. Klekot żółtych kości towarzyszył jego ostatnim słowom:

Hann er að koma!***

 

 

I seiðkone to słyszała. Stanęła na krawędzi klifu, witając przybysza uniesioną dłonią. Cień nabierał powoli kształtu, tkając z mroku giganta, który pochylił się nad górami. Omiótł ludzki świat spojrzeniem głębokich oczu, należących do kogoś, kto przyszedł z bardzo daleka i widział rzeczy, których nikt prócz niego nie potrafił zrozumieć. Opuścił swoją wartę z niechęcią, na mocy ponurego obowiązku złożonej przed wiekami przysięgi. Zatrzymał wzrok na seiðkone, oczekując słów, po które przybył.

 

Kobieta wiedziała, że zbudzony Jötunn wysłucha tylko jednej prośby. Prośby, która zostanie spełniona, jakakolwiek by nie była.

 

A teraz, gdy Ljot odzyskała swój własny głos, nie zamierzała powtarzać echa głosów innych ludzi.

 

______________________________________________________________________

* – „Chwała temu, który przemówił.”

** – „Chwała temu, który rozumie.”

*** – „Nadchodzi!”

 

Część wykorzystanych pieśni należy do fragmentów Hávamál, Pieśni Najwyższego, z tłumaczenia Apolonii Załuskiej-Strömberg.

Koniec

Komentarze

Jestem pod wrażeniem. Uwielbiam takie etniczne migawki, a z tego tekstu dyszała nordycka mistyka. Bardzo podobał mi się opis rytuałów i drogi, którą przeszła bohaterka. Lektura była wielką przyjemnością i niniejszym dziękuję autorce za doskonale spędzony czas.

Poniżej odniosę się do kilku poszczególnych ustępów:

Nagle poczuła nieoczekiwany ciężar w ustach. Sflaczały kikut drgnął

Wiem, o co chodzi w tym opisie, ale kiedy go przeczytałem – parsknąłem śmiechem. Sądzę, że nie chciałaś wywołać takiego efektu :] Rozważ, czy nie warto opisać tego jakoś inaczej.

Wypełnione szkarłatem naczynie nadawało rytm jej krokom, gęsta krew obijała się gniewnie o brzegi, szumiąc i chlupocząc

Płyn w misce raczej nie szumi, chyba, że jest oranżadą albo rozpuszczasz w nim wapno. Nie wiem, czy szum to najwłaściwszy dźwięk w tym opisie.

przetoczył się piorun

Raczej grom niż piorun, jeśli chodzi o dźwięk. Sądzę, że piorun kojarzy się z błyskawicą. Jeśli nie chcesz, żeby po skałach skakały elektryczne wyładowania, to chyba grom jest właściwszy.

Opuścił swoją wartę z niechęcią, ponurym obowiązkiem złożonej przed wiekami przysięgi.

O ile “Ponury obowiązek” nie jest łodzią, nie można na nim podróżować. Proponuję: na mocy ponurego obowiązku.

Jego oczy były kłębami pochwyconej mgły

To ładne.

 

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Dzięki wisielcu za wizytę (wisielec z opowiadania Ci salutuje), miło usłyszeć, że wyszło odpowiednio mistycznie.

 

Co do poprawek, to oczywiście je rozważę, dziękuję za wyłapanie zgrzytów. No, rozumiem, że wszyscy jesteśmy zboczeni, ale spędziłam nad tym sflaczałym kikutem dobre dziesięć minut ze słownikiem synonimów w ręce, i zapewniam Cię, efekt końcowy jest niczym w porównaniu z tym, co było. Ale oczywiście ponownie się zastanowię. Taka widać cena za obcinanie języków… :<

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Baśniowo! Zgrabne opowiadanie. Lubię. :) Jakby kiedyś naszła Cię myśl, by może opisać dalsze losy wiedzącej, to, droga Żonglerzerko, nie krępuj się ani trochę. ;)

Cień nabierał powoli kształtu, tkając z mroku kolosa

To jest bardzo ładne.

 

Stał, nieruchomy

Tu mi zupełnie ten przecinek nie pasuje.

Gdy język opadł łagodnie na dno, ona zrozumiała, że odzyskała głos.

A tu mam wrażenie, że “ona” nie jest koniecznością. A trochę wybiło mnie z rytmu.

Poznawały tą

Tę.

Seiðkone również to słyszała.

Próbuję kłaść akcent na różne słowa i w żadnym wypadku nie widzę sensu dla “również”.

zbudzony Jötunn wysłucha tylko jednej prośby. Prośby, która zostanie spełniona, jakakolwiek by nie była.

Wysłuchanie prośby i spełnienie jej jest tym samym. Zgrzyta mi to trochę.

 

Po takim wstępie mogę z czystym sumieniem przejść do tej pozytywniejszej części komentarza.

Droga na górę, na której bohaterka widzi sceny z tego, jak się stała tym, kim jest, bardzo mi się spodobała. Pozyskanie szkieletu o mglistych oczach jako bębniarza też świetne. Tak tylko troszkę się prosi o wyjaśnienie, czym on tak naprawdę mówi, ale to może ja przesadzam.

Za to ostatnie zdanie wręcz mnie powaliło na kolana.

Za to ostatnie zdanie wręcz mnie powaliło na kolana.

To prawda. Ostatnie zdanie należycie koronuje soczysty tekst. Pieśń Mgieł  to jedna z najlepszych historii, na jakie natknąłem się na NF. Być może nie jestem obiektywny, bo trafiłaś tematem blisko mojego serca. Tak czy inaczej, dodaję do zakładek i na pewno wrócę na ponowne czytanie.

Mistyka, mitologia, folklor, tajemnica, rytuał inicjacji, przemiana poprzez ofiarę i obcowanie z absolutem – opowiadanie jak prezent urodzinowy.

Uważam, że warto przysiąść nad tekstem, podszlifować język, a będzie piękna perełka.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Panowie, chylę czoła i dziękuję za garść poprawek, które już naniosłam. Jedynie przy ostatniej wątpliwości Kordyliana pozostanę przy swoim, gdyż chodzi mi o wysłuchanie, w sensie samego wybrzmienia słów prośby.

 

ac, Kordylianie, niepoliczalne dzięki za pozytywne opinie! Co dalszych losów wieszczki, to chyba jednak zostawię otwartą furtkę (może i paszczę kolosa, kto tam wie), choć do klimatu wikingów na pewno jeszcze nie raz wrócę.

 

wisielcu, aż mnie peszysz tym swoim pochwalnym tonem… powiem, że owa tematyka jest mi równie bliska – szczególnie klimaty nordyckiej mitologii (ujrzawszy wykorzystany obraz, rzuciłam się na niego jak wiking na rabunek i od paru dni noszę go dumnie jako tapeta na telefonie). Pisało mi się tak przyjemnie, że byłam pewna, iż tekst będzie spalony na starcie. Takie przesadne podniecenie tym, co się wyjątkowo ceni, zgubne w wielu przypadkach. Cieszę się jednak, że uznajesz szorta wartego zakładki, no i wszystkiego najlepszego ;)

 

 

Pięknie napisane, stworzyłaś magiczny, urzekający klimat. Co tu dużo gadać, w mój gust też się wpisałaś idealnie ;)

Bardzo podoba mi się Twój styl, plastyczne opisy i rozbudowane porównania. Miejscami zastanawiałam się jednak, czy niektóre zdania nie wyszły aż nazbyt rozbudowane – sama mam z tym problem, dlatego zwróciłam uwagę ;) Chodzi o to, że jakkolwiek wspaniale płynie się przez takie okrąglutkie, poetyckie zdania, to czasem już nie wiadomo co się kłębi, co się jarzy, a co tu w ogóle było podmiotem ;) Ale nie traktuj tego jako zarzutu, raczej sugestię do przemyślenia. Czasem zeszlifowanie jakichś nadmiarów pomaga uwypuklić prawdziwe zdania-perły. A jestem pewna, że jest ich w “Pieśni mgieł” naprawdę sporo.

Podpisuję się pod opinią, że ostatnie zdanie ma duży power. Właściwie dzięki niemu tekst staje się opowieścią, a nie tylko pięknym opisem rytuału. Opowieścią otwartą, co również bardzo lubię.

Dzięki za opinię, Werweno, kontent jestem niezmiernie słysząc, że i Ciebie zadowoliło. Co do gubienia podmiotu, to nie chciałam w kółko powtarzać "kobieta" i "wieszczka", a że imię miało być jedynie na koniec, pozostało mi tego unikać. Zeszlifować bardzo chętnie, powiedzcie mi jeno gdzie, jestem świadoma, że mam skłonność do przesady w opisach ;)

Bardzo lubię takie klimatyczne, spokojne, zgrabnie napisane historie. Największą siłą Twojego tekstu jest właśnie atmosfera, nordycka mistyka, pięknie napisane zdania. To opowiadanie z rodzaju tych, które w zasadzie czytają się same. Fabularnie też daje radę, chociaż zasadniczo niewiele się dzieje – ale też ile można upchnąć w niecałych dziesięciu tysiącach znaków?

Może pod koniec nieco się sama historia zagubiła formie, ale była to forma na tyle ładna, że nie zabolało ;)

Jeszcze słówko odnośnie tytułu: niby ładny, niby pasuje do całości, ale gdybym trafiła nań gdzieś na półce pomiędzy innymi książkami fantasy, raczej nie przyciągnąłby mojej uwagi. Ale to już wyłącznie bardzo subiektywna uwaga, którą absolutnie nie musisz się przejmować ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bardzo fajne opowiadanie, klimatyczne.

W sumie niewiele się dzieje: wieszczka idzie na jakąś czarodziejską górę, żeby odprawić magiczny rytuał, z poleceniem zadania ważnych pytań. Ale jak ładnie to opisałaś!

Na pewno jest wciągające i bardzo dobrze zakończone. I zdecydowanie biblioteczne ;)

Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Jest baśniowo, jest poetycko i jest klimatycznie. Właściwie to opowiadanie klimatem stoi, bo jak zauważyła Anet, za wiele się tutaj nie dziej. Opisy bardzo plastyczne, całość sprawnie napisana, a za ten baśniowy klimat należy się kliczek. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Hmmm. Czy dobrze zrozumiałam, że wieszczka zdefraudowała serce syna jarla? Nieładnie…

Egzotyka na plus.

Rytuały fajne, ale mam wrażenie, że zdominowały tekst, że na nic innego już nie zostało miejsca.

spływać po grzbietach turni wraz z echem

Czy turnia ma grzbiet?

Babska logika rządzi!

Rytuały fajne, ale mam wrażenie, że zdominowały tekst, że na nic innego już nie zostało miejsca.

Rzeczywiście, przydałoby się jeszcze trochę miejsca… Na więcej rytuałów. ;]

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Czarnoksiężnik czy inkwizytor? ;-)

Babska logika rządzi!

@Finkla: Czarnoksiężnik czy inkwizytor? ;-)

Hmm…

http://wh40k.lexicanum.com/mediawiki/images/9/98/YoungEisenhorn.jpg ;]

Dzieje się całkiem sporo jak na 10k znaków i wolumen folkloru zawartego w opowiadaniu. Zakończenie spina tekst klamrą i nadaje mu elegancki kształt. Uważam, że Żonglerka zręcznie wybrnęła z pułapki utonięcia we własnych opisach.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

To już chyba mech w wersji fantasy… ;-)

Babska logika rządzi!

gravel – dobrze, że samo się przeczytało, tak właśnie być powinno ;) Co do tytułu to celowałam w podkreślenie tego, że centrum szorta jest pieśń, wokół której obraca się cała fabuła; mgły był dostatek na obrazie, którym się inspirowałam oraz w wersji piosnki, którą to wkleiłam w opisie, a prócz tego miało być mgliście i pieśniowo, stąd tytuł. Choć faktycznie, specjalnej uwagi nie przyciąga, ale może lepiej coś zrozumiałego, niż jakiś urywek przepowiedni po staronordycku… a może gorzej?

 

Anet, AQQ, cieszę się, że klimat wam się spodobał, mimo malutkiej ilości fabuły. No i dziękuję za kliki!

 

Finklo, bystre jest Twe oko :) Od siebie dodam, że miało być głównie rytualnie, dla literackiego ćwiczenia i czegoś nieco innego od połączenia mechatroniki z polską wsią, która raczej dominuje w konkursie. Wplotłam tyle nordyckiej mistyki, ile się odważyłam, starając się nie przesadzić (ciężko, cholibka), ale doskonale rozumiem, że nie każdemu moje ‘odpowiednio dużo koziej krwi i halucynogennego zielska’ wydaje się być akurat ;)

Widzę, ze ewidentnie chłodne rejony Cię przyciągają, co prawda tu nie o Islandii, ale islandzkie słowa padają. Ale co do samego opowiadania: jest wyraźny klimat. Całość, zarówno jeśli przyjrzeć się początkowi (zachowania proszących), jak i ogólnej wymowie (z puentą włącznie) bardzo wpada w klimat wikińskich ziem. Ba, ostateczna wymowa ewidentnie pasuje do przesłania niejednego fragmentu sag.

 

Bardzo dobry tekst, właśnie dopisałem do wątku bibliotecznego.

 

Co z czepialstwa:

 

“Kolos” nie bardzo pasuje do nordyckich lodowych gigantów. Gigant, olbrzym – tych słów się używa w tekstach w kontekście mitologii nordyckiej. Od biedy wielkolud. Ale “kolos” to już raczej będzie się kojarzyć z Grecją i Rzymem. Tzn. formalnie znaczenie słowa się zgadza i błędu tu nie ma, ale na poziomie skojarzeń zgrzyta, gdy mowa o lodowych gigantach/olbrzymach. Przynajmniej w polskojęzycznych przekładach sag i legend nordyckich. Ale może ktoś inny się jeszcze wypowie.

 

Trochę tez mi się pomieszało – czy Ljot to właśnie ofiara? Jeśli tak, czemu szła sama, by zaraz potem protestować? a może Ljot to tylko jedna z osób proszących, która ostrzegał ktoś rozsądny?

 

tak czy inaczej, jako całość mocne.

Dzięki za wizytę, wilku, już spieszę z wyjaśnieniem: Ljot to wieszczka, a osoba, która woła ją po imieniu na początku to ktoś, komu wyraźnie zależy na jej życiu, zgodnie z ogólnym założeniem, że szczyt ofiarnej góry znaczy śmierć, a przynajmniej drogę, z której się nie wraca. Faktycznie, olbrzym brzmi znacznie lepiej, aż mnie dziwi, że to przeoczyłam, dzięki za wyłapanie zgrzytu ;)

Jakieś drobiazgi:

– Ljot, proszę, zatrzymaj się! – przez tłum żebraków przebijał się samotny płacz, znajomy dla uszu kroczącej,

Nie za specjalnie brzmi, ta krocząca. Czy to jakaś szczególna cecha? Bo tak się stosuje zamienniki: białowłosa, niebieskooka, coś szczególnego, co odróżnia osobę od większości, ale chodzi chyba każdy, więc nie wiem dlaczego akurat krocząca, równie dobrze mogło być jedząca? 

Lecz seiðkone była tylko trochę człowiekiem.

Trochę nie stosuje do takich określeń, jak mi się wydaje. Idąc tym tokiem, czy można być więcej lub bardziej człowiekiem?

Co co treści, hm. Wierszowane czary owszem, ładnie napisane i klimatyczne to wszystko, tylko nie na konkursowego szorta. To świetny fragment powieści, ale jako osobny byt, przegadany o tym samym.

Pozdrawiam.

 

Dzięki Darconie, że poświęciłeś chwilę. Jak wcześniej wspomniałam, nie było moim zamiarem zdradzać wiele o wieszczce (prócz tego, że wieszczy), stąd ta krocząca, nie właśnie np. “jasnowłosa”.

 

Dlaczego uważasz, że nie nadaje się na konkurs? Inspiracja obrazem Różalskiego jest, po prostu mechów i strzechów nie ma, ale regulaminu tym nordycki olbrzym nie łamie… a na wojnach i wiejskiej gwarze się niespecjalnie znam, dlatego zostałam za granicami czegoś, co mniej więcej ogarniam – mitologii. Przegadany… może, ale chodziło mi o konkretny rytuał i konkretną sytuację z obrazu, tak akurat na te mini ilość znaków. Tak czy inaczej, dzięki wielkie za przeczytanie!

Co co treści, hm. Wierszowane czary owszem, ładnie napisane i klimatyczne to wszystko, tylko nie na konkursowego szorta. To świetny fragment powieści, ale jako osobny byt, przegadany o tym samym.

Nie mogę się zgodzić z tym zarzutem. Rozumiem, co masz na myśli – wycinkowość sceny i rozbudowany motyw rytuału wydaje się być fragmentem większej opowieści.

Uważam jednak, że wydarzenia przedstawione w Pieśni Mgieł bronią się jako samodzielna historia. Opowiadanie zawiera komplentny łuk rozwoju głównej bohaterki na kanwie rytuału inicjacji. Nie brakuje tu niczego: poznajemy społeczeństwo w którym żyje bohaterka, następnie w prologu dowiadujemy się o poniesionej ofierze, podróż na górę zwieńczona jest obcowaniem z istotą nadludzką. Finał zapowiada, być może, powrót wieszczki do społeczności – teraz już oświeconej, zdolnej zgłębić tajemnice niedostępne śmiertelnym.

Ta migawka to monomit Campbella w pigułce, łącznie z archetypami mentora i pomocnika.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Darconie, jeśli opowieść wpada w nastój wikińskiej legendy, to ma to swoje konsekwencje, takie jak mówienie o “byciu trochę człowiekiem”, czy używanie wzniosłych określeń typu “krocząca”. Swoją drogą nieraz już różni autorzy dobre opowiadania rozwijali w dobre książki – to wcale nie musi ujmować opowiadaniu, choć zachęca do jego kontynuacji :) O ile oczywiście Żonglerka interpretuje swój tekst podobnie jak Ty, bo równie dobrze może w nim widzieć w pełni zamkniętą formę (a końcówka bardzo to sugeruje).

O, widzę w komentarzach wątek antropologiczny!

Ok, przekonaliście mnie, rzeczywiście można uznać opowiadanie za zamkniętą całość. Wisielec dobrze to ujął. Nie brakuje mi mechów, Żonglerko. :)

Jednak uwag będę bronił, kroki wieszczki nie mają żadnego znaczenia, nie są rytualne. Bardziej pasowałaby tańcząca, nucąca, głosząca i tak dalej.

Nie można być trochę człowiekiem (fizycznie). A taki jest kontekst zdania. Zgadzam się, można być trochę świnią (mając na myśli cechy charakteru), ale nie można być trochę świnią fizycznie. “Była tylko w części człowiekiem”, “Tylko po części była człowiekiem” w mojej subiektywnej opinii brzmiałoby trafniej.

 

“Nie można być trochę człowiekiem (fizycznie)”

Taki Loki był np. trochę gigantem, a trochę Asem.

Nie brakuje mi mechów, Żonglerko. :)

 

To kamień z serca! ;)

 

A to nie tak, że fantastyce wolno więcej, niż śmiertelnym gatunkom? No bo kto wie, czy wieszczka była fizycznie ludzką kobietą, czy może mieszanką wedlowską istot z nordyckich wierzeń? Za mały limit znaków na wlewanie więcej rytualnej krwi do tego dzbanka, dobrze że chociaż olbrzym się zmieścił. :)

 

I tak, uznaję ten tekst za zamkniętą całość – wszystko, co było zamierzone, zostało w nim zawarte, choć może zbytnio przysypałam niektóre rzeczy wyrazami.

Nie brakuje mi mechów, Żonglerko. :)

To kamień z serca! ;)

Sprawdź ów kamień od północnej (islandzkiej) strony!

Moje serce z północnej strony jest pewnie zapisane runami… ten kamień też, wszystko się odbiło jak przy pieczątce z ziemniaka :)

Po jej brodzie spłynęły trzy strużki, jedna prosto przez podbródek, a dwie w dół kącików ust.

Wydaje mi się, że spłynąć można tylko w dół.

 

Zaczynasz z wysokiego “c” nastrojem i klimatem. Islandzka surowość aż się leje z ekranu i bardzo mi się to podobało. Tekst ma jednak tendencję spadkową, bo pod koniec akcja nie nadąża za wymyślnymi opisami, przez co błyszczy forma, a niekoniecznie treść. Nie jest to jednak nic, czego nie dałoby się wyszlifować. Ostatnie zdanie pozostawiło mnie jednak z satysfakcją. :)

Szalenie efektowne i pomysłowe – czytałam z ogromną przyjemnością i bardzo mnie wciągnęło.

ninedin.home.blog

Tyle że jeśli wywalę "w dół", zdanie "a dwie kącików ust" nie ma sensu :/ Dzięki za wizytę, MrBrightside i za dobre motywujące słowo! Ninedin, szalenie mnie to cieszy :)

Mnie również się podobało. Jest klimat i mistyka, ktore nadają opowieści niepowtarzalny wydźwięk. Aż chciałoby się więcej. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tyle że jeśli wywalę "w dół", zdanie "a dwie kącików ust" nie ma sensu :/

No to może “popłynęły” zamiast “spłynęły”? Nie kijem go, to pałką. Polska język bardzo trudna, ale daje ogromne możliwości. :-)

Babska logika rządzi!

Zgodnie z Twoją sugestią, Finklo, walnęłam strużki pałką ;)

 

Morgiano, dzięki, fajnie, że i Ty odwiedziłaś nordyckiego giganta!

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Bardzo pasuje mi taki klimat. Pięknie snujesz opowieść, tak sprawnie, że łatwo w niej utonąć.

Dla mnie, jedynym minusem tekstu było to, że tak szybko się skończył :)

Cieszę się i dziękuję, sho! Chyba jednak dobrze, że się nie utopiłaś ;) Niestety limit znaków nie pozwolił na dłuższą opowieść, ale może w przyszłości pokuszę się o coś bardziej rozbudowanego, skoro teraz wiem, że na portalu znajdę paru zwolenników nordyckiego klimatu :)

Porządnie napisane opowiadanie, tyle że nie do końca przypadło mi do gustu. Znużyło mnie bowiem usilne tworzenie klimatu, pięcie się po stopniach i omawianie rytuałów.

 

sprze­ci­wia­jąc się tańcu kształt­ne­go wiru. –> …sprze­ci­wia­jąc się tańcowi kształt­ne­go wiru.

 

– To jest uczu­cie, któ­re­go nie da się po­rów­nać – ostrze­ga­ła ją stara wieszcz­ka. –> Porównać do czego?

 

chwy­cił się sznu­ra, by pod­cią­gnąć się do góry… –> Masło maślane. Czy można podciągnąć się do dołu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Schody wykute w zboczu góry Þokjotunǫr były tak stare, że kruszyły się pod stopami wspinającej się młodej kobiety.

– Pytaj o sztormy – powtarzał niespokojnie jarl, kiedy zbierała gliniane runy rozsypane w przepowiedni drogi. – Dowiedz się, kiedy ustąpią, i kiedy wypłynąć na rajd.

Powt.

 

– Ljot, proszę, zatrzymaj się! – przez tłum żebraków przebijał się samotny płacz, znajomy dla uszu kroczącej, lecz jednocześnie zupełnie dla niej obcy.

Dużą literą.

 

zmoknięci ludzie poszli za wieszczką, przekrzykując się wzajemnie. Nie ustępowali, póki kobieta nie dotarła do granicy ich małej wioski. Wtedy zatrzymali się nagle, jakby niewidzialna brama zatrzasnęła przed nimi swoje wrota. Okutana futrem wiedząca ruszyła dalej sama, wspierając się na krzywej lasce.

Wspinając się, mijała cieniste postacie, zniekształcone przez wicher, przycupnięte na tle skał. Zaczynały mówić, kiedy się do nich zbliżyła, i cichły, gdy się oddalała.

Powt.

 

Wtedy zatrzymali się nagle, jakby niewidzialna brama zatrzasnęła przed nimi swoje wrota.

Zaimek raczej zbędny.

 

Samotny jesion skrzył się na bladym tle, rozpościerając swe gałęzie wśród obłoków nieba

jw.

 

Była niesłyszalna dla uszu człowieka, gdyż szkielet dawno przestał nim być.

Lecz seiðkone była tylko trochę człowiekiem. Jej ciało należało do bogów. Kości były runami, na których rzeźbiła, krew kolorem jej magii, a mięso karmą dla kruków, strażników niebios.

Powt.

 

– To jest uczucie, którego nie da się porównać – ostrzegała ją stara wieszczka. – Będzie trwało tylko chwilę, ale będzie najwspanialszym, jakiego doznasz.

Kładąc misę między kamieniami, wiedząca patrzyła, jak czerwona kipiel miota się i rzuca w swych okowach

Powt.

 

Poznawały tę, która go obudziła[+,] i przychodziły, żeby posłuchać jej kojącego śpiewu

Zabrakło przecinka kończącego zdanie podrzędne.

 

To tyle z usterek. Spodobały mi się opisy rytuałów, mroczne i sugestywne. Ciekawy plot-twist w końcówce, dobrze wyjaśnia zasadniczy przekaz tekstu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję za wyłapanie brzydkich baboli, wezmę się za nie, jak znajdę chwilę. Rozumiem, że szort mógł znudzić, w końcu nie każdy przepada za rytualnym dziwactwem, ale i tak dzięki za wizytę! Wicked, cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu, już się obawiałam, że odpuściłeś lekturę przez te wszystkie powtórzenia.

Bardzo sprawne pod względem językowym, niektóre zdania wręcz poetyckie. Do tego ciekawie przedstawione mistyczne, nordyckie rytuały i dobre zakończenie. Naprawdę kawał porządnego, klimatycznego tekstu.

Powodzenia w konkursie :)

Dzięki, belhaju ;) Cieszę się, że rytuały nie zmęczyły!

Kobieta zanurzyła kielich w misie i wypełniła go po brzegi białą krwią, po czym uniosła do ust i nie opuściła, póki nie stał się pusty.

Nie jestem pewna, czy kielichy mogą stawać się puste.

 

Fajny wisielec sypiący orzeszkami ;)

Klimatyczne i końcówka bardzo fajna, ale trochę nie pasuje mi do początku: tak jakby wszyscy proszący nie wiedzieli, że chodzi o jedną prośbę, a nie o odpowiedzi.

Czy może, jednak, nie wiedzieli? ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Nordyckie klimaty zawsze u mnie są w cenie. Za nie plus. Ładnie wykorzystana grafika.

Jednak jest to coś, co mi się nie zgrywa. Na samym początku piszesz o wspinającej się młodej kobiecie. Kawałek dalej, że podpierała się na lasce (sugestia starości). A jeszcze kawałek dalej, że w obu dłoniach trzymała niesioną misę wypełnioną krwią. Jak to możliwe, skoro jednocześnie używała laski?

Druga rzecz, która może jest drobniejsza, ale też mnie uderzyła. Wieszczka wspina się na górę. Moja wyobraźnia od razu wyobraża sobie „tradycyjną” górę. A potem okazuje się, że kobieta stoi na szczycie klifu i już mi się ułożony w głowie obraz rozlatuje.

W moim odbiorze te dwa elementy dość skutecznie zepsuły odbiór, skądinąd świetnie napisanej opowieści. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ciekawe opowiadanie, fajnie wplatasz motywy ludów skandynawskich w tekst. Natomiast nie do końca rozumiem, co wydarzyło się, gdy bohaterka została już wieszczką i otrzymała wizję olbrzyma. Czy to on miał odpowiedzieć na pytania jarla i innych pobratymców kobiety? Trochę się tutaj, powiem szczerze, pogubiłem.

Generalnie tekst przeczytałem bez problemów, tylko ta końcówka jakoś mi zachrzęściła. Ale przez całość tworzysz bardzo ujmujący klimat, który mi przypadł do gustu.

Podsumowując: fajny koncert fajerwerków, klimatyczny, z nieco zbyt enigmatyczną końcówką.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ładnie napisane.

Niewiele napisane.

 

Lubię nordycką mitologię, z przyjemnością rozpoznałem znajome elementy i dowiedziałem się o kilku nowych,. Niestety, historię zdominował opis rytuału. A można było wpleść historię w rytuał – przez reminescencje (jak przy krzaku), obrazy z przeszłości we mgle, głosy brzmiące w podmuchach wiatru – generalnie, utrzymując mistyczny klimat opowiedzieć historię upokorzeń i wyrzeczeń, która doprowadziła do takiego, a nie innego finału. Zarysowanie tej sytuacji na początku nie buduje konfliktu zrozumiałego dla czytelnika, przez co końcowa decyzja wiedzącej jest, za przeproszeniem, fabularnie z żopy wyciągnięta – i przez to całość daje wrażenie fragmentu, zamiast zamykać gawędę w całość.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Powracam po przerwie, wszystkim czytającym dziękuję, że tu zajrzeli, widzę opinie są różne, a równowaga we wszechświecie zawsze cieszy ;) Co do końcówki rozkładam bezradnie ręce – jedni mają ją za klamrę spinającą początek z końcem, inni twierdzą, że ten spinacz gdzieś przepadł. Być może jest trochę zbyt tajemniczo, ale w swojej pisaninie lubię zakończenia mniej lub bardziej otwarte. W połączeniu z limitem znaku faktycznie może wydać się okrojone, lecz ja jako autor uznaje szorta za skończoną całość. Nie spodziewałam się tylko, że problemy natury logicznej będą aż tak głośno zgrzytać – na pewno można obronić i sprawę laski, i góry – czy nie mogła wsunąć laski do torby, zawiesić przez ramię, trzymać pod pachą? :) Szczyt góry był mglisty, a i góry mają w zwyczaju różnić się wyglądem w zależności od tego, z której strony się na nią spojrzy. W dodatku, w użyciu były środki halycunogenne!

Prawdę mówiąc nie zachwyciło. Zakończenie w sumie fajne, takie z pazurkiem, ale droga do niego mnie zdrowo wymęczyła. Zwłaszcza, że zgubiłem się kilka razy.

Obrzędów, pieśni, ofiar i całej reszty się nie czepiam, bo kim ja jestem, żeby wdawać się w dyskusję z wiekami kultury i tradycji ludów, z którymi osobiście ledwie się zetknąłem? Niemniej nie wciągnęło mnie to w ogóle. Szczególnie, że niektóre opisy, jako – oczywiście moim zdaniem – zwyczajnie przekombinowane, nudziły mnie i męczyły, a przez to nie potrafiłem się na nich skupić i bywało, że pewne fragmenty czytałem po więcej niż dwa razy, by się w ogóle z nimi ogarnąć.

Co znamienne, generalnie jestem entuzjastą literatury barokowej i poetyckiej, więc zazwyczaj obcowanie z nią sprawia mi przyjemność i naprawdę nie umiem powiedzieć, dlaczego tym razem wyszło zupełnie inaczej.

Poza tym brakowało mi w tekście spójności. Skądś nagle wzięła się jakaś miska, potem – również nie wiadomo skąd – kielich, kikut języka, czy też odrodzony język, opadł na jakieś dno (ale czego? jamy gębowej? misy?), a do tego zupełnie znikąd pojawiały się retrospekcje, co do których nie sposób było w stosownym czasie wywnioskować, że są retrospekcjami, a które zupełnie rozbiły mi czytliwość i płynność opowiadania.

Kolejną z mojego punktu widzenia wadą tekstu jest poplątanie, tudzież po prostu mało czytelne rozpisanie pewnych wątków i zaniedbanie innych (co, poniekąd, miesza się z poprzednimi i późniejszymi zarzutami).

W scenie wyjścia wieszczki z wioski akcent pada na jakiś głos błagający Seiðkone, by została, bo dopiero co wróciła, a wejście na górę będzie drogo ją kosztować. To wydaje się znamienne, istotne dla całej opowieści, ale wcale takie nie jest. Dajesz czytelnikowi jakąś informację, raczej intrygującą, rozbudzasz jego ciekawość, zarzucasz haczyk w postaci niewypowiedzianej groźby, a potem zostawiasz z niczym, bo nie ma rozwinięcia ani tego skądś powrotu, ani – bardziej interesującego – motywu ceny do zapłacenia.

Podobnie w sumie sprawa ma się z synami wodza. Tutaj też budujesz jakąś historię, zdajesz się mówić coś istotnego o świecie przedstawionym i samej bohaterce, ale, koniec końców, nie wiadomo co chcesz o niej powiedzieć.

Kolejny spalony wątek to retrospekcje z jakąś babcią i uciętym językiem w tle. Po pierwsze, w momencie, gdy pojawia się dialog między starą, a młodą Seiðkone – bo tak to rozumiem – zupełnie zdurniałem, bo nie miałem pojęcia co to, skąd to, ani kto z kim i o czym rozmawia. Chwilę wcześniej wspominasz o jakichś cienistych postaciach, które coś szepczą, więc założyłem, że to dialog między nimi. Ale nie potrafiłem pojąć, kim miałyby być te cienie, o czym rozmawiają i dlaczego to jest ważne. Refleksja, że może to jakiś dialog między bohaterką a… kimś, przyszła później, jednak została odrzucona, bo w pierwszym zdaniu opowiadania wspominasz o młodej kobiecie, a tu mamy dziewczynkę i starowinę. Czyli się nie zgadza. Dopiero później, przy ponownym nawiązaniu do języka wieszczki, zrozumiałem to, co być może zakładałem już wcześniej – że to była jednak retrospekcja. Tyle że to był moment już zbyt późny – albo całość po prostu nie została na tyle fajnie zbudowana, by to miało dla mnie jakieś znaczenie – bym odczuł jakąkolwiek satysfakcję ze zrozumienia, co też autorka miała na myśli. Tym bardziej, że, koniec końców, nie wiem, o co tak naprawdę z tym językiem chodziło. Nie wiem po co go dziewczynie ucięto ani dlaczego – oraz jak? – go odzyskała, jeszcze akurat teraz. Kolejny “pusty” motyw, który niewiele – o ile cokolwiek – wnosi do opowiadania.

A naprawdę wolałbym zamiast kwiecistych opisów dostać więcej szczegółowych informacji na ten i inne tematy (np. o co chodziło z trupkiem, po co on tam, kto i dlaczego go powiesił), co pozwoliłyby mi znacznie lepiej zrozumieć opowiedzianą przez Ciebie historię.

Nie mogę też powiedzieć, że urzekł mnie piękny skandynawski klimat, bo jakoś zupełnie go nie poczułem. Płaczący na oczach (umownie) całej swojej wioski jarl z pewnością w tym nie pomógł. Cała reszta – sceneria, obrzędy, etc. spokojnie można by przypisać do innego miejsca, czasu i innej mitologii. I nawet Jötunn – jeśli zmienić by mu imię – w tej “inności” jakoś by się odnalazł. Sytuację ratuje nazewnictwo i trupkowe zwroty, ale – jak dla mnie – to jednak za mało, by poczuć w opowiadaniu tchnienie od fiordów.

Upraszczając, wiedziałem, że akcja dzieje się w Skandynawii czasów przedchrześcijańskich, ale jednak niespecjalnie to czułem.

Z plusów, to przede wszystkim dialogi, zwłaszcza ten między wieszczkami. Wyszło to bardzo ładnie, mądrze i ciekawie. Styl, choć jak na mój gust trochę niezgrabny w swoim rozbuchaniu, generalnie wydaje mi się być zupełnie solidną podstawą pod literaturę naprawdę piękną. Kwestia praktyki, jak przypuszczam. Warsztat, z tego, co widzę, już masz, i to całkiem solidny.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Uważam za osobistą zniewagę, że powyższe opowiadanie nie dostało się do finału “Mechów…”. Jurorzy, nie znacie dnia ani godziny!

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Podobał mi się ten mroczny tekst. Jedyne co mi przeszkadzało to użycie obcego języka w dialogach, wymagające szukania tłumaczenia. 

 

Cześć, patetronusie, fajnie, że wpadłeś ;) Orginalną staronordycką wersję Havamalu chciałam zachować ze względu na klimat opowiadania, a nie widziałam innego rozwiązania z tłumaczeniem. Pewnie można było napisać w nawiasach, ale IMO zepsułoby to strukturę tekstu.

Nowa Fantastyka