- Opowiadanie: SIMON ITALIANO - N0V4 N0RM4LN0ŚĆ

N0V4 N0RM4LN0ŚĆ

Zatrzymaj się na chwile i zastanów się czy jesteś dobrym człowiekiem.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

N0V4 N0RM4LN0ŚĆ

Rozdział pierwszy

Preludium nicości

Dlaczego powstało tyle książek o przyszłości? Bo boimy się nieznanego i strach przed tym dodaje weny niektórym twórcom? A może po prostu chcemy pobawić się w bogów tworząc własną przyszłość…?

Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem bądź psychiatrą, gdyż każda strona niewłaściwie zrozumiana zagraża TWOJEMU życiu lub zdrowiu.

Czytasz na własną odpowiedzialność…

…Widzę, że dalej tu jesteś. To dobrze. Ale zacznijmy od początku. Nazwali mnie nr 211568, chociaż wolę jak do mnie mówią Jan. Po przeczytaniu przez Ciebie tej krótkiej historii mojego życia, proszę abyś udostępnił ją dalej, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się prawdy o rządzie, obozach zagłady i tak dalej. Ok, to chyba wszystko co chciałem powiedzieć w ramach wstępu. Ale zanim jeszcze zaczniemy uzupełnij w myślach następujący test:

– Kiedy patrzę w lustro widzę (…)

– Uważam się za (…) człowieka

– Moje życie (…)

– Oddał/Oddałabym życie za (…)

– Moim największym marzeniem jest (…)

– Boję się (…)

Już jesteś gotowy/a? To dobrze. Możemy zaczynać.

Rozdział drugi

It’s my life?

Moje życie zostało zaplanowane już przed moimi narodzinami. Kiedy moja mama była w siódmym miesiącu ciąży poszła na obowiązkowe badania, zatwierdzone przez instytut zajmujący się od 2036 roku nienarodzonymi dziećmi. Lekarze dzięki specjalnym badaniom i testom mieli się dowiedzieć o mnie wszystkiego. Czym się stanę i co będę robić w przyszłości… a raczej czym mogłem się stać i co mógłbym robić. Wystarczyło jedynie podpiąć ciężarną do specjalnego urządzenia. Wyniki wyszły jednoznacznie, wskazując na to, że w przyszłości zostanę mordercą i złodziejem, pozbawionym współczucia. Przecież oni chcieli tylko dobra dla mnie i reszty społeczeństwa, więc nie mogę im mieć tego za złe. W dniu ósmych urodzin miałem zostać zabrany rodzicom i wzięty w tzw. „bezpieczne miejsce”, gdzie są przetrzymywani ludzie mojego pokroju., a mianowicie przyszli mordercy, gwałciciele, pedofile i wszelkiego rodzaju robactwo. Wyniki trafiły bez odwrotnie do bazy danych w komputerze centralnym. W tym dniu klamka zapadła. Teraz to oni stali się reżyserami mojego i tak nic nieznaczącego życia. Do dziś zadaje sobie pytanie: „Czemu po prostu ze mną nie skończyli?” Dlaczego moja matka nie dokonała wtedy aborcji, albo po narodzinach nie oddała mnie w ręce rządu?

Kiedy urodziłem się w szpitalu, na karku wytatuowali mi kod kreskowy. Były tam wszystkie informacje o mnie, wiek, wzrost, waga itd., dane te aktualizowały się razem z wiekiem. Tam też dostałem imię, Jan. Wiele osób ma tak na imię, ale mi się podoba. Nie jest ono, ani za bardzo wyszukane, ani za banalne. Po prostu Janek. Takich „Janków” jak ja na Ziemi było jeszcze kilkanaście milionów. Przez cały tydzień byłem przetrzymywany w szpitalu. Zajmowały się mną androidy-pielęgniarki. Roboty miały zainstalowaną sztuczną inteligencje, kwalifikacje potrzebne do zajmowania się noworodkami. Setki naukowców pracowało nad tym, aby wgrać im takie uczucia jak czułość, miłość, wrażliwość i opiekuńczość. Hmmm dziwne, Bóg od czasu stworzenia Ziemi kazał nam się nawzajem miłować i kochać. Nauczał, że nic nie zastąpi prawdziwych ludzkich uczuć i jego „wielkiej” boskiej miłości. Jak widać mylił się, lub okłamywał nas przez tyle tysiącleci, ale nie można mu mieć tego za złe, robił to przecież nieświadomie. Jak mógł przewidzieć do czego dojdzie. Co nie? Czasy w których człowiek krok po kroku depcze tradycje i prawdy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Czasy gdzie nawet Allah i Jezus nie mają władzy i jedyne co im zostało to grać w karty do końca świata i wspominać stare dobre czasy wypraw krzyżowych i inne nic nie znaczące obecnie dla ludzkości głupstwa. Przecież to wszystko była tylko gra. Czyż nie?

Ale wróćmy do mojej historii. Wychowywałem się w domu razem z moimi rodzicami, tatą Marcinem, moją mamą Anią i z trzema innymi żonami mojego ojca. Odkąd zalegalizowano poligamie i małżeństwa homoseksualne dużo poglądów się zmieniło, według wielu na gorsze. Ale co ja mogę o tym wiedzieć, przecież jestem tylko Jankiem, rząd wie lepiej i powie nam co dla nas dobre. Jakie to świetne uczucie, kiedy wiesz, że nie musisz się o nic martwić, tylko ktoś inny podejmie za ciebie decyzje. Co nie?

Czasy wczesnego dzieciństwa słabo pamiętam. W wieku czterech lat zostałem posłany do przedszkola imienia Józefa Stalina. Nawet pamiętam wierszyk, który musiałem wyrecytować przed grupą z okazji dziesięciolecia podległości naszego kraju. Przyszedł nawet sam dyktator Stanisław Trzeci. Wierszyk miał tytuł „Nie martw się”, a oto on:

Narodzie mój poddany

Nie martw się

Gdy twój przyjaciel-dyktator

Do twych bram żelaznym batem wali,

Bo On, niczym surowa ręka Boga,

Do porządku i jedności doprowadzi,

I ten brzydki kraj podniesie z kolan.

Zostało ci tylko zaakceptować warunki Wodza,

Więc nie martw się!

Drzwi otwórz czym prędzej,

Oddaj dobrobyty swe wspaniałemu Ojcu ze stali,

Bo on wie co lepsze dla ciebie.

Więc schowaj w klatce się i więcej nie martw się

Następnie krzyknij: „jestem wolny”.

 

Moi rodzice mieli sceptyczny stosunek do tych wierszyków i zasad, które wpajano mi w przedszkolu. Zawsze jak chciałem się zapytaćć  dlaczego, oni zmieniali temat i patrzyli zdenerwowani w kierunku okna, jakby ktoś ich obserwował. W ogóle mało rozmawialiśmy.

W przedszkolu nie miałem wielu przyjaciół. Dla naszego bezpieczeństwa zabraniałno nam kontaktu po zajęciach. Właściwie moją jedyną koleżanką była Matylda. Niestety pewnego razu znikała i więcej już jej nie widziałem. Tamtego dnia patrzyłem tylko przez okno naszej sali jak szła z naszym katechetą do samochodu. Nieraz czekałem na nią w naszym ulubionym zakątku klasy, rezerwując dla niej zabawki, lecz ona nie wróciła. Pytałem naszej pani, co się z nią stało, ale ona patrzyła na mnie jakby pierwszy raz słyszała o Matyldzie, ale mimo to zdawała się być zdenerwowana. Po dwóch tygodniach wszyscy o niej zapomnieli. Pewnego razu bawiąc się w salonie, w moim domku, w telewizorze zobaczyłem fragment wiadomości. Redaktor mówił coś o porwaniu i użył jeszcze kilka innych niezrozumiałych dla mnie słów. Jednak najbardziej się zdziwiłem jak zobaczyłem w tle samochód, który bardzo przypominał auto naszego katechety. Nie był to pierwszy lepszy pojazd, na takie cudo moi rodzice musieliby pracować cały rok, jak nie dłużej! Ale moi rodzice byli nikim. Pracowali kilkanaście godzin dziennie na kasie w supermarketach i nawet nie mogli zrobić sobie przerwy na toaletę. Zawsze wiedzieli, że może ich zastąpić android, który nie potrzebował przerw na toaletę. Ale co innego tacy księża, wystarczyło, że odprawią jedną mszę dziennie, przejdą z koszykiem po kościele i zbiorą datki od biedniejszych od siebie. Tym sposobem  w krótkim czasie mogą sobie kupić taki luksusowy samochód. Co byśmy bez nich zrobili. Co nie?

Kiedy wracałem po zajęciach do domu, odrabiałem zadania domowe do popołudnia, bo o 21:00 wyłączali światło. Kiedy leżałem w łóżku nie mogłem zasnąć. Zza ściany często słyszałem cichy płacz mamy, która mówiła coraz częściej z wyrzutami sumienia w głosie, o tym co się ze mną stanie jak mnie zabiorą. Ojciec raczej nie podchodził do tego zbyt poważnie. Ze swoimi innymi żonami miał jeszcze dwoje dzieci. Nie rozumiał tego co czuła mama. Kiedy już w końcu udawało mi się zasnąć śniła mi się ogromna, żelazna ręka ściskająca mnie tak mocno, że zaczynałem się dusić i płakać. Na to ona zaczynała się śmiać i krzyczeć „Wstawaj! Przecież jesteś wolny!”

Pewnego razu mama zrobiła pyszne jedzenie. Było go znacznie więcej niż zazwyczaj, tego dnia w końcu nie chodziłem głodny. Mama powiedziała tylko „jedz to dla ciebie”, następnie usiadła naprzeciwko mnie w milczeniu powstrzymywała się od płaczu. Chciałem ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałem jak. Kiedy zjadłem wstałem, przytuliłem się do niej i szepnąłem cicho „nie płacz, proszę”. Wtem ktoś zapukał do drzwi. Mama zerwała się i ruszyła w ich kierunku, wpuszczając do środka trzech ubranych na czarno wysokich mężczyzn. Nie wytrzymała i zaczęła płakać. Tamci chwycili mnie mocno za ręce. Próbowałem się wyswobodzić, ale to nic nie dało. Wstrzykując mi w żyłę pewien płyn powiedzieli tylko „Nie martw się, wieziemy cię w bezpieczne miejsce”. Powieki zaczęły mi same opadać, stawałem się senny. Słyszałem tylko cichnący płacz mamy za moimi plecami…

Rozdział trzeci

Bezpieczne miejsce

W pierwszym dniu życia, w moim nowym „bezpiecznym domu”, dostałem nowe imię brzmiące nr 211568. Przestałem być zwykłym nic nie znaczącym Jankiem i narodziłem się na nowo, jako wartościowy obywatel nr 211568, którego zadaniem jest harowanie do końca życia dla swojego „dobrego” władcy. Jednak nie mogłem się oswoić z tą myślą i dalej w duszy byłem po prostu Jankiem. Dowiedziałem się również ważnych rzeczy od moich nowych „braci”:

– Stąd nie ma ucieczki.

– Wyróżniaj się jak najmniej, a może kiedyś się stąd wydostaniesz.

– Od 05:00 do 18:00 mamy zajęcia zorganizowane (między innymi praca w fabryce znajdującej się w sektorze A4).

– „Pedały” mają tutaj jeden raz dziennie wpierdol.

– Nie wolno posługiwać się tutaj imionami. Jesteśmy tylko numerami. Za wypowiedzenie imienia na głos dostaniesz wezwanie do sektora B18, z którego… wychodzisz zmieniony.

– Za chociaż najmniejsze naruszenie kodeksu obozu grozi trafienie do sektora B18.

– Tutaj rządzi nr 666777 i biada temu kto stanie mu na drodze!

Wszystkie sale były słabo oświetlone i bez ozdób na ścianach. Nie było żadnych dziewczyn, tylko chłopcy. Najbardziej lubiłem spotkania w stołówce. Owszem, jedzenie nie było zbyt wyszukane, ale mieliśmy chociaż chwilę na odpoczynek. Siedziałem pomiędzy nr 555555 i nr 123456. Po pewnym czasie zaprzyjaźniliśmy się (i tak nie mieliśmy innego wyboru).

W wieku trzynastu lat zacząłem dojrzewać. Rosły mi włosy pod pachami, zacząłem mieć wiele wątpliwości, co do sprawiedliwości wobec mnie i moich rówieśników. Miałem również wiele pytań związanych z moją anatomią, kobietami i seksem. Niestety nie miałem nawet się kogo o to zapytać. Często oddawałem jedzenie na stołówce starszym kumplom za pożyczenie na kilka godzin gazetek porno, które ukradli opiekunom. Po pewnym czasie sam zająłem się tym biznesem. Miałem już dość bycia pomiatanym, chciałem coś znaczyć. Mimo to czułem się zagubiony i nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Nieraz narażałem się opiekunom, ale dopóki nie spotykały mnie za to większe konsekwencje ,kładłem na to lachę. Bitki były tu na porządku dziennym, jednak wszyscy ostatecznie godziliśmy się, ponieważ jechaliśmy na jednym wózku.

Pewnego dnia wezwano nas na plac, gdzie była poranna rozgrzewka. Była zima, więc wszyscy trzęśli się z zimna. Ustawiliśmy się w rzędzie. Wszyscy byli cisi i zaniepokojeni. Opiekunowie wpatrywali się na nas z grobowym spojrzeniem. Koło nich stał nr 777777. Miał podbite oko.

– Są już wszyscy? – zapytał Pan Henryk, nasz opiekun – Dobrze, możemy zaczynać „cyrk”. Nr 777777 został przyłapany na czytaniu gazetek erotycznych. Może ktoś ją poznaje? – po czym wyciągnął zza pleców czasopismo, które tydzień temu ukradłem opiekunom i sprzedałem nr 777777 za dwa obiady – Jeśli ten kto dał mu tą gazetkę przyzna się, to dostanie mniejsze tor… znaczy, mniejszą karę – na placu trwała złowroga cisza. To był zły znak. – A może nr 777777 przypomniał sobie kto mu to sprzedał?

Cisza.

Cisza.

– Nieee… – powiedział w końcu z wahaniem w głosie nr 777777.

– Słucham? – odpowiedział z szyderczym uśmiechem opiekun.

Cisza.

Cisza.

– NIE!!! – z drobnych płuc chłopca dało nagle się słyszeć krzyk mieszany z piskiem – Przez takie kurwy jak wy, ten kraj stał się jednym wielkim wysypiskiem gówna i innego robactwa! To nie za to mój ojciec oddał życie! – po czym splunął na ziemię.

Stojący obok opiekunowie jakby tylko na to czekali i z wściekłością, niczym dwa wściekłe psy rzucili się z gumowymi pałkami na nr 777777. Wszyscy wpatrywali się w milczeniu i nienawiścią w nich. Czuliśmy bezsilność i nieopisaną wściekłość. Trudno nam się oddychało. Patrzyliśmy tylko ze łzami w oczach na ten akt okrucieństwa. Baliśmy się cokolwiek zrobić. Trzeba było być szalonym, aby się teraz odezwać.

– To ja mu je sprzedałem! – Krzyknąłem z całej siły. Tak wiem, powiedziałem, że nikt normalny by tego nie zrobił. Ale ja najwidoczniej nie jestem normalny. Ja jestem szalony. Co nie? W tej samej chwili opiekunowie zostawili nr 777777 i wpatrywali się na mnie w bezruchu i z niedowierzaniem .– Tak to byłem JA! Zabrałem wam je z przed nosa, niczym dziecku łopatkę z piaskownicy!

– Oj będziesz tego żałował smarkaczu – powiedział opiekun Henryk. Po czym ze złością chwycił mnie za rękę i wciągnął do budynku.

Kiedy szedłem korytarzem miałem związane oczy jakąś brudną szmatą. Weszliśmy do windy, w której usłyszałem miły głos komputera: „Dzień dobry. Ładna dziś pogoda, może trochę zimno, ale słonecznie i rześko. Proszę o wskazanie miejsca docelowego”. Głos ten mówił tak jakby rozkoszował się całą sytuacją i wyśmiewał się z mojego beznadziejnego losu, ale przecież nie mogę mieć mu tego za złe. On nie wiedział co się dzieje. Przecież to tylko zaprogramowany robot. Co nie? Potem usłyszałem głos mojego oprawcy: „Sektor B18”.

Siedziałem na stołku. Nic nie widziałem. Nie wiedziałem nawet gdzie jestem i czy ktoś jest ze mną w tym pomieszczeniu, w którym się znajduję. W pokoju unosił się nieprzyjemny zapach. Było mi duszno. Słyszałem tylko krople uderzające o szybę. Przeraźliwy dźwięk.

Plusk…

Plusk…

Nagle i niespodziewanie ciszę zmącił utwór. Poznałem go! To piąta symfonia Beethovena, jeden z nielicznych utworów, które mogliśmy słuchać i który szczerze uwielbiałem. Nuty zaczęły swój „obłąkany taniec”, jakby śmiały się ze mnie! Jedna po drugiej przelatywały obok moich uszu. Śmiały się ze mnie! „Nr 211568 dziś odpowiesz za swoje zbrodnie wobec narodu” – Poznałem ten głos. To był opiekun Henryk. Ten… ten… ZDRAJCA! SZARLATAN! OPRAWCA! „Uwierz mi jak stąd wyjdziesz nie będziesz tym samym szczylem co wcześniej. A mamy na to swoje sposoby i wiesz co, zrobię to z przyjemnością!” – kontynuował. Potem nachylił się nade mną i powiedział na ucho co mi zrobią. Delektował się każdym swoim słowem. Lecz ja go już nie słyszałem. Wszystko zagłuszał Beethoven, śmiejący się ze mnie ze swoją armią skrzypków. Więcej nie pamiętam. Dałem się porwać muzyce…

…Pewnego razu mama zrobiła pyszne jedzenie. Było go znacznie więcej niż zazwyczaj, tego dnia w końcu nie chodziłem głodny. Mama powiedziała tylko „jedz to dla ciebie”, następnie usiadła naprzeciwko mnie w milczeniu i powstrzymywała się od śmiechu. Chciałem ją jakoś uspokoić, ale nie wiedziałem jak. Kiedy zjadłem wstałem i przytuliłem się do mamusi i szepnąłem cicho „dlaczego się ze mnie śmiejesz?” Wtem ktoś zapukał w drzwi. Mama zerwała się i ruszyła w ich kierunku, wpuszczając do środka trzech ubranych na czarno wysokich mężczyzn. Nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. Tamci chwycili mnie mocno za ręce. Próbowałem się wyswobodzić, ale to nic nie dało. Wstrzykując mi w żyłę pewien płyn powiedzieli tylko „Nie martw się, wieziemy cię w bezpieczne miejsce”. Powieki zaczęły mi same opadać, stawałem się senny. Słyszałem tylko cichnący śmiech mamy za moimi plecami…

Nie wiem ile tam byłem, ani co się ze mną działo, ale z głową zwieszoną w dół, cały w siniakach i ogolony na zero wracałem do wspólnej sypialni obozowej. Nic nie czułem, jedynie w uszach ciągle słyszałem tańczące nuty. Popatrzyłem na zegar na korytarzu, była pierwsza w nocy, wszyscy pewnie już spali. Postarałem się wejść cicho, bo jeszcze od nich dostałbym manto. Kiedy otwarłem drzwi, nie wierzyłem własnym oczom. Nikt nie spał a moi koledzy stali na łóżkach i bili mi brawo. Na środku stał nr 777777. Przybliżyłem się do niego. On wtedy przemówił: „Naraziłeś się za mnie i pokazałeś prawdziwą braterską miłość. Pokazałeś na co nas stać. Nie jesteśmy tylko zwykłymi i bezimiennymi bachorami, którymi można pomiatać. Uciekniemy stąd, wrócimy do naszych rodziców i będziemy mieli normalne życie, na które zasługujemy!” Po czym przytulił się do mnie i rozpłakał się,a w całej sali dało się słyszeć brawa i moje imię, Janek. Ohhh, to imię nabrało teraz nowego znaczenia. Stałem się dla nich żywą legendą i dowodem na to, że warto walczyć. W tym momencie umarł nr 211568 a narodził się Jan, ale nie zwykły Janek, których są miliony, tylko żywa legenda obozu dla nieletnich. Kiedy wszyscy bili mi brawo czułem się niczym pieprzony Beethoven.

Rozdział czwarty

Droga buntownika

Przez następne kilka dni w obozie panowała ciężka atmosfera. Mało ze sobą rozmawiano. Nawet na stołówce panowała cisza. To był zły znak. Opiekunowie za karę zlikwidowali nam czas wolny, a w jadalni dostawaliśmy znacznie mniejsze porcje. Panowała tak zwana „cisza przed burzą”. Wszyscy podopieczni mieli już dość złego traktowania i chcieli mieć normalne życie. Czy to tak dużo? Wielu z nich przeklinało opiekunów i rysowali ich obraźliwe karykatury w toaletach. Ryzyko handlowania gazetkami znacznie wzrosło, także i ceny poszły w górę. Wszyscy patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, jakbym coś powinien zrobić. Wiedziałem czego oni chcieli abym był „iskrą”, która spowoduję pożar, a w efekcie wyciągnie ich z tego gówna. Abym stał się legendą, tym który uratuje swoich przyjaciół spod pod jarzma oprawców. Pragną abym stał się Beethovenem, a oni moją pieprzoną orkiestrą. Chcieli buntu, na który byliśmy jeszcze za słabi. Już kilka lat wcześniej próbowano tego dokonać, jednak za każdym razem kończyło się to porażką i niewyobrażalną zbiorową karą. Poza tym było nas za mało. Cały ośrodek był odgrodzony trzymetrowym kolczastym murem. Jedyną drogą ucieczki była brama główna, przez którą raz w miesiącu wjeżdżała ciężarówka z pożywieniem. Opiekunowie i inni pracownicy mieli tutaj wyznaczone kwatery gdzie spali i spędzali wolny czas. Nie wracali do domów. To był ich dom. Nikt z przetrzymywanej młodzieży nie wiedział gdzie dokładnie znajdował się ten ośrodek, ale na pewno bardzo daleko od jakiegokolwiek miasta.

Coraz trudniej zasypiałem. Podczas jednej z bezsennych nocy usłyszałem głos szepczący moje imię.

– Nr 211568 słyszysz mnie? – dało się słyszeć ciche wołanie – Janek śpisz?

– Co? – odpowiedziałem zaspany. Zobaczyłem nr 666777 stojącego obok mojego łóżka. – Co ty tu w ogóle robisz, przecież jest cisza nocna. Zaraz nas złapią.

– Nie obchodzi mnie to. Całą winę wezmę na siebie. Zapomniałem ci powiedzieć, że zaimponowałeś mi tamtego dnia, jak uratowałeś od kary nr 777777.

– Dzięki. Zrobiłem tylko to co powinienem.

– Nieprawda! Pokazałeś, że nie jesteś tylko zwykłym numerem, tylko masz jaja i zasługujesz na prawdziwe imię i szacunek! Uwierz mi, że rzadko to mówię, ale naprawdę jesteś dobry.

– Heh. Nie wiem co powiedzieć. To miłe… Do czego zmierzasz.  

– Z tym gównem trzeba skończyć raz na zawszę! Ja i inni już tu dłużej nie wytrzymamy! Potrzebujemy kogoś kto nas poprowadzi i będzie miał poparcie innych. Mnie się inni boją i tylko dla tego mnie słuchają, ale ty jesteś ich bahaterem, żywą legendą…

– I myślisz, że co teraz będzie?! Raz pokazałem jaja i od razu mam być jak Mojżesz i wyzwolić innych od tyrani?! Jaką znowu legendą…

– Kto to Mojżesz?

– Eeee tam. Taki podróżnik co z duchami gadał. Jak byłem w przedszkolu to o nim słyszałem. Nie ważne. Chodzi o to, że teraz wszyscy oczekują ode mnie nie wiadomo czego, a czuję się bezsilny!

– Dobrze. Widocznie marnuję tylko czas. Jakbyś zmienił zdanie to powiedź.

– Ok – odpowiedziełem niepewnie.

– Wiesz… nikomu z obozu tego nie mówiłem. Znasz moje prawdziwe imię?

– Nie – kiwnąłem przecząco głową.

– Mikołaj. Nazywam się Mikołaj – po czym odszedł bez słowa pożegnania i położył się w swoim łóżku.

Długo myślałem nad słowami nr 666777, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Pewnego dnia, kiedy siedziałem nad moją porcją ziemniaków i zastanawiałem się nad rozwiązaniem, nie dostrzegłem nawet jak nr 777777 spadł ze stołka i dostał padaczki. Opiekunowie wnet podbiegli. Kucharki zaczęły piszczeć ze strachu, głupie baby. Opiekunowie wzięli go na ręce i wybiegli. „Co się gapicie szczyle?!” – krzyknął opiekun-oprawca. To był odpowiedni moment. „Zabawę” czas zacząć.

Następnego dnia panowało wielkie poruszenie i zamieszanie. Wszyscy powtarzali plotki, które usłyszeli. Od rana razem z nr 666777 opowiadaliśmy je innym. Naszym celem było rozsiać panikę w obozie poprzez plotki i niestworzone historie na temat nr 777777, którego od rana nikt nie widział. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą i najprawdopodobniej spiskować przeciwko opiekunom. Najważniejsze to na początek podburzyć autorytet funkcjonariuszy obozu i stworzyć poczucie wspólnoty między rówieśnikami, aby zjednoczyć się przeciwko jednemu wrogowi.

Tego samego dnia w nocy, w sypialni zamiast pójść spać zorganizowaliśmy tajne spotkanie. Przy drzwiach na czatach stanął nr 555555. Na środku byłem ja i Mikołaj. Dookoła otaczały nas łóżka piętrowe z wytężającymi słuch rówieśnikami. W sali panował półmrok. Czułem się niczym Beethoven. Nr 666777 wskazał palcem na jednego z chłopców i spytał go:

– Jak się nazywasz?

– Nr 121212 – opowiedział przestraszony chłopak.

– Zapytałem cię o imię a nie numer – w sali zapanowało milczenie. Zdezorientowani rówieśnicy patrzyli naprzemiennie na nr 666777 i nr 121212. Napięcie rosło.

– Mam na imię… Michał – wydukał chłopiec.

– Ja nazywał się Mikołaj. Miło mi cię poznać. Opowiedz mi jak tu trafiłeś i co robiłeś wcześniej.

– Żyłem z ojcem na farmie. Pomagałem mu na roli. Codziennie rano chodziłem na spacer z psem, nie ważne jaka była pogoda. Często nawet wracaliśmy cali mokrzy od deszczu. Pewnego razu kiedy wracałem z ojcem z lasu potrącił go samochód i umarł wykrwawiając się. Po kilku dniach zabrano mnie tutaj, a psa wzięto do schroniska.

– Czy od tego czasu widziałeś las? – zapytałem Michała.

– Nie.

– Poczułeś na twarzy krople deszczu?

– Nie.

– Przytuliłeś się do swojego psa.

– Nie…

– A tęsknisz za tymi wszystkimi rzeczami?

– Tak.

– Chcesz się stąd wydostać?!

– Tak!

– A czy wy wszyscy tego również chcecie?! – cała sala krzyknęła jednym głosem „TAK!”

– Musicie sobie odpowiedzieć jak tak naprawdę się nazywacie! Wyobraźcie sobie, wszystko czego chcecie, że już po to sięgacie, ale jedyną przeszkodą są mury obozu. Aby osiągnąć swój cel wystarczy tylko uciec stąd i to wziąć!

– Cisza! – rozległ się krzyk stróżującego nr 555555 – idą tu!

Wszyscy wrócili do swoich łóżek i udawali, że śpią. Czułem szczęście przeplatane ze strachem. Wiedziałem, że ciąży na mnie ogromna odpowiedzialność.

Następnego dnia nastał „nasz czas”, odwet za te wszystkie lata pogardy. Banda wściekłych i nieszanowanych szczyli zaczęła bunt. Wszystko poszło nadwyraz łatwo. To zabawne jaki los jest przewrotny przez całe życie ten oprawca, zwany również „opiekunem Henrykiem” dręczył mnie i moich przyjaciół. Jaką przyjemność sprawiało mu pastwienie się nad nami. Teraz klęczy przede mną i moimi braćmi i błaga o litość, cały zakrwawiony. Zabawny zwrot akcji. Jak tak na niego patrzyłem to automatycznie nasuwał mi się uśmiech, ale z drugiej strony współczuje. Powinienem wtedy odwrócić się i pójść w stronę wyjścia ciesząc się wolnością. Lecz kiedy widziałem jego przerażoną twarz automatycznie w głowie zagrała mi muzyka i to nie byle jaka, piąta symfonia Beethovena. Nogi mi się same rwały do tańca. Chodziłem tam i z powrotem z nożem kuchennym w ręce. Moja „zwierzyna” obserwowała każdy mój ruch. Była zdezorientowana i u skraju wytrzymałości psychicznej. Teraz to ja się pośmiejeę z tego oprawcy, ale przecież większość dzieciaków była już na zewnątrz i cieszyła się wolnością. Mogłem do nich w każdej chwili dołączyć, tylko wariat zacząłby się pastwić nad tym skończonym durniem… ejjj, ale zaraz, czy ja, aby na pewno jestem normalny? Czy już zwariowałem w tym obozie do reszty? Czy to aby na pewno ja kierowałem swoją ręką a może to jakaś siła wyższa nią zawładnęła? Przecież nie jestem mordercą… co nie?

Rozdział piąty

„Lepsze” życie

Udało się nam! Nie wierzyłem sam własnym oczom! Uciekliśmy! Całym ciałem „wchłaniam” otaczający mnie świat. Wielkie pasma zielonej przestrzeni rozciągającej się poza horyzont. Niestety ja i moi bracia, którym udało się uciec nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na chwilę przerwy. Zmierzaliśmy prosto niczym strzała nie wiadomo gdzie, byle jak najdalej stąd. Tam daleko będzie nas czekać lepsze życie. Przecież już gorzej być nie może. Co nie?

Po kilku ciężkich dniach wędrówki przez lasy i pola udało nam się dojść do miasta. To był Kraków. Wychowałem się tu i moje wszystkie wspomnienia związane z tym miastem były pozytywne. Jednak wielkie było moje rozczarowanie jak je zobaczyłem. Kiedyś to miasto było obfite w kulturę i tradycje, ale od kiedy Polska stała się marionetką ZSRR.pro2 (Związku Socjopatycznych Republik Radzieckich, wersja pro2) miasto zmieniło się nie do poznania. Zamknięto kina i teatry, dostęp do kultury był znikomy, burzono szkoły, otwierano nowe fabryki i burdele, społeczeństwo było zastraszane i „karmione” propagandą.

W Krakowie nasze drogi się rozeszły. Każdy poszedł w swoją stronę. Zostałem tylko ja i Bartek (nr 777777). Szczęście było na wyciągnięcie ręki, czekało na mnie, a jednak było tak odległe. Musieliśmy ukrywać się w kanałach razem ze szczurami, aby milicja nas nie rozpoznała i nie aresztowała. Od czasu do czasu służby mundurowe robiły najazdy na miasto podziemne, ale bez skutecznie. Żyliśmy między bandziorami, prostytutkami, wygnańcami, „patriotami”… i po części, chcąc czy nie chcąc my, stawaliśmy się niczym szczury. Nasi podziemni towarzysze niedoli. Pomiędzy ludźmi i szczurami tak zatarła się granica, że ciężko rozróżnić już kto jest kim. Mogliby wyłapać i zamknąć w klatkach nawet i tysiące, tego świństwa, jakim jesteśmy według nich my, wykluczeni ze społeczeństwa, ale i tak znaleźlibyśmy sposób ucieczki. Mogliby nam odciąć dostęp do wody, a my i tak znaleźlibyśmy drugie źródło. Mogliby nam ukraść dzieci, to my i tak namnożylibyśmy ich trzy razy tyle. Szybko poznaliśmy tutejszych „podziemnych biznesmenów”. Polubili nas. Nie mieli wyboru, potrzebowali chłopców na posyłki i przeszpiegi. Mieliśmy na zadanie handlować i przenosić informacje od tych „na górze”. Po takim chłopcu na posyłki nikt nie będzie płakał jak go złapią, a i mało kosztuje. Wystarczyło takiemu dać zaledwie parę monet za dobrze wykonaną robotę, aby kupił sobie coś do jedzenia i wszyscy byli zadowoleni. Dzień po dniu dostawaliśmy nowe zadania, typu: daj sto monet temu i tamtemu za trzy kilo mięsa. Męcząca praca, ale na początek mi to wystarczyło. Z każdym zleceniem byłem odrobinę bogatszy. Patrzyłem na tą powiększającą się kupkę monet i wyobrażałem sobie, że za jakiś czas wyrobię sobie fałszywy paszport, kupię bilety i pojadę gdzieś daleko, na przykład do Szwajcarii. Tam przynajmniej nie było na taką skalę cenzury i islamistów, którzy już tak się namnożyli, że między innymi opanowali Francję i większość kolonii na księżycu. Pomimo moich narzekań żyło nam się znacznie lepiej niż w obozie dla nieletnich. Zawsze można było pograć w karty i oglądnąć stare filmy. Ahhh kiedyś to były filmy. Oglądaliśmy je cięgle na starych przenośnikach w podziemiu. Stanowiły dla nas rodzaj terapii i powód do śmiechu.Oglądając stare filmy w stylu science-fiction, patrzyliśmy jak filmowcy nieudolnie próbowali pokazać przyszłość. Kinematografia była dla nas czymś więcej, swojego rodzaju formą buntu i pokazania naszej niepodległości i walki z cenzurą. Jakieś sto lat temu reżyserzy mieli w miarę swobodną rękę w pokazywaniu danej historii w dowolny sposób. Moim ulubionym reżyserem był Tarantino. Niesamowity człowiek. Miał świetne inteligentne poczucie humoru, a sceny walk były brutalne i zrobione z rozmachem. Dziś inteligentne żarty są zabronione przez rząd, poza tym i tak ludzie są na nie za głupi. Za niedługo nawet nie będzie sensu robić filmów, kiedy maszyny zastąpią do reszty społeczeństwo. Swoją drogą już 30% prac zastąpiły roboty a bezrobocie wzrosło o 50%, ale i na to rząd znalazł rozwiązanie. Jeśli jesteś bezrobotny i nie masz za co żyć, możesz albo poświęcić się „ eksperymentom dla dobra nauki lub wyrazić zgodę na tak zwaną „hibernację”. Zostajesz uśpiony na jakiś rok lub dwa w specjalnym pomieszczeniu. Przez ten czas studenci-programiści zajmujący się neurologią u androidów będą cię badać. Często też testowano przeszczepy nerek i innych narządów, czasem nawet zastępowano je metalowymi częściami tworząc cyborgów. Przychodziłeś z dwoma płucami a wracałeś z jednym swoim i drugim sztucznym, następnie wmawiano ci, że tak miałeś od zawsze. Nikt nie robił z tego powodu problemów bo zawsze dostawali po przebudzeniu dużo pieniędzy. Odbiegłem trochę od tematu, ale macie teraz przynajmniej pogląd całej sytuacji panującej w Krakowie. Większość dzieciaków z ośrodka została złapana, a niektórych nawet zabito. Idioci zmarnowali szansę, ale to już nie moja sprawa. Natomiast ja jakoś żyłem tak z dnia na dzień starając cieszyć się chwilą i nie zwariować… ale czegoś mi brakowało. Czułem pustkę, która chodziła za mną niczym cień…

 

 

Był to słoneczny poranek. Ja i Bartek siedzieliśmy w cieniu jakiegoś bloku i jedliśmy ukradzione, ze sklepu, jabłka. Od czasu do czasu patrzyliśmy tylko czy policja nie nadchodzi, ale nikt się nie zbliżał. Siedzieliśmy tak obserwując przechodniów, aż w końcu Bartek przemówił:

– Mamy już po osiemnaście lat. Kurde najlepszy czas naszego życia mija nam na wiecznym ukrywaniu się w kanałach! Ja mam już tego dość, chcę żyć jak normalny człowiek w wolnym kraju! Czuję się jakbym popadał w letarg. Tylko rutyna i rutyna.

– Bartek – odpowiedziałem. – Wytrzymaj jeszcze trochę, już mało nam brakuje, abyśmy mogli wyrobić sobie paszporty i uciec do innego kraju.

– Wiem… tylko czuję się jakbym całe życie na coś czekał. Jakby to całe życie przelatywało mi przez palce. Zdaje mi się jakbym był tylko jego widzem a nie brał w nim na 100% udziału. Rozumiesz mnie?

– Tak, ale i tak żyje nam się o stokroć lepiej niż w obozie dla nieletnich. Mamy wszystko co kiedyś chcieliśmy, a z drugiej strony nie mamy nic.

– Czasem chciałbym  się poczuć jak Tony Montana.

 – Kto? – parskam śmiechem.

– No wiesz… ten gangster z filmu człowiek z blizną. No oglądaliśmy go tydzień temu. Al Pacino gra w roli głównej…

Naszą rozmowę przerwał dzwonek mojego komunikatora. Dostałem wiadomość o nowym zleceniu. Dokończyliśmy jeść jabłka i ruszyliśmy w głąb miasta. Nasze zadanie było nietypowe. Złapać córkę jednego z biznesmenów i wziąć ją na okup. Tyle tylko o niej wiedzieliśmy, że ma sześć lat i o dwunastej kończy zajęcia w przedszkolu i czeka w szatni na rodziców. Dostaliśmy również jej zdjęcie. Nie narzekałem, ani nic nie dopytywałem, bo obiecali nam podwójną zapłatę. Biedna dziewczynka, wyglądała tak uroczo, nie była niczemu winna. Żal mi jej było. Ale bez gadania zmierzaliśmy do naszego celu. Niczym Terminator.

Wszedłem do środka przedszkola jakby nigdy nic. Bartek został na zewnątrz. Przy wejściu spotkałem androida-ochroniarza. Na szczęście wpuścił nas bez problemu. Poszedłem w prawo do szatni. Zobaczyłem tam około tysiąca dzieciaków i chyba ze stu rodziców „bawiących się” w chowanego ze swoimi pociechami, próbując je odnaleźć w tym tłumie. Obok mnie był mikrofon i napis „wołać w razie potrzeby”. Nachylam się i wymówiłewm  imię dziewczynki„Julia.” Miała na imię Julia. W sumie ładne imię, nie za proste i nie za bardzo wyszukane. Takie imiona lubię najbardziej. Kiedy tak myślałem, poczułem, że coś mnie ciągnie za nogawkę… właściwie ktoś. Zobaczyłem małą pyzatą dziewczynkę o blond włosach w czerwonej sukience.

– Wołał mnie pan? – zapytała.

– Eeee… tak – odpowiedziałem. – Jestem twoim wujkiem. Twój tata prosił, abym cię dzisiaj odebrał ze szkoły.

-Ok – odpowiedziała, dłubiąc w nosie, niczego nie świadoma dziewczynka,.

Przy wyjściu android zapisał sobie dane dziewczynki i informacje o tym, że opuściła placówkę szkolną o godzinie 13:04 w dniu 21.05.2100. Wszystko  było kontrolowane w tym jebanym państwie, za chwile będą ci liczyć ile razy pierdnąłeś. Następnie Julia chwyciła mnie swoją brudną ręką i wyszliśmy jakby nigdy nic. Ona niczego nie podejrzewała. Na zewnątrz czekał już Bartek. Skierowaliśmy się w kierunku jakiegoś cichego zaułuk, po czym chwyciłemją mocno i zatkałem jej usta. W tym samym czasie Bartek wbł jej strzykawką ze środkiem nasennym… Biedna dziewczynka. Prawie jej współczułem. Ruszyliśmy przez ulice. Ja niosłem Julię na rękach, a Bartek szedł kilka kroków przede mną. Jakby złapała nas policja to powidzielibyśmy, że dziewczynka śpi bo jest zmęczona i wracamy właśnie do domu. Przez całą drogę miałem dziwne wrażenie, że ktoś nas obserwuje, ale mimo to szliśmy dalej w stronę wejścia do podziemi.

Nagle dało się słyszeć strzał! Padł nie wiadomo skąd i nie wiadomo od kogo. Automatycznie padłem z Bartkiem na ziemię. Przez trzy sekundy byłem osłupiały, tyle wystarczyło, aby zamachowca strzelił ponownie. Kiedy się ocknąłem szturchnąłem nieprzytomnego ze strachu Bartka i krzyknąłem „ruszaj się! SZYBKO!”, ale tamten nic nie odpowiedział. Spojrzałem na swoją rękę. Była od czegoś brudna. Zobaczyłem ściekający lepki płyn. To była krew Bartka. W obłędnym szale zacząłem biec przed siebie, potykając się co chwile o coś. Za mną słychać było strzały. Jednak ja biegłem nie patrząc za siebie. Po prostu…

…biegłem

…biegłem

…biegłem.

Kiedy dotarłem do podziemia byłem cały zlany potem. Na rękach miałem Julie. Zatrzymałem  się na chwile. Złapałem oddech… Jeszcze jeden… następnie poszedłem dalej. Po pięciu minutach podróży w kanałach dotarłem do kwatery głównej mojego szefa. Wszystko było jak zawsze. Siedział na fotelu, czytając coś na swoim „3De-booku”. Rick i Franek, podziemni ochroniarze, grali w karty. Gdzie nie gdzie siedzieli jacyś inni bandyci i odpoczywali. Dzień jak co dzień, ale zmienił się jeden szczegół. W jednym z kątów sali grabarz grzebał w ziemi trzech ludzi. Krew, która im ściekała po ciele, zlizywały psy. Ale poza tym szczegółem, wszystko było po staremu…

Jak mój szef mnie zobaczył, zestrachu, prawie spadł ze stołka. Nie wiem czym się bardziej zdziwił. Tym że żyłem, czy tym że celowałem do niego z pistoletu, który zabrałem jednemu z śpiących bandytów.

– Jan!!! – krzyknął przerażonym głosem mój BYŁY szef – Oszalałeś!?

– Myślisz, że nie wiem o twoim oszustwie? – powiedziałem spokojnie z nutką grozy w głosie. Wszyscy w sali się na nas patrzyli, ale nikt nie odważył się odezwać – Nasłałeś  morderców, aby nas zabili, bo za dużo wiedzieliśmy i bałeś się, że mogliśmy cię wydać!

– Nie! To nie tak jak myślisz! Widzisz te trzy trupy?

– Tak – odpowiadam stanowczo. Rozglądnąłem się na boki kontrolowałem  czy ktoś przypadkiem nie wyciągnął broni.

– Oni nas wydali! Ci zdrajcy. Pracowali od kilku tygodni dla milicji – w sumie wszystko by się zgadzało, ale i tak mu nie ufałem. – Jan, uspokój się proszę.

– A jaką mam pewność, że nie kłamiesz?

– Jestem biznesmenem a nie mordercą! Rozumiem, że jesteś zdruzgotany po stracie swojego przyjaciela, ale opanuj się… proszę – nie wiem czy dobrze postąpiłem, ale odsunąłem lufę od jego głowy i usiadłem powoli naprzeciwko niego.

– Dobrze, skoro uważasz się za biznesmena to pomówmy o zapłacie. Chcę dostać dwa razy tyle co ustalaliśmy. Za śmierć mojego przyjaciela i wykonanie zadania – wskazuje na śpiącą dziewczynkę.

– A po co ci tyle pieniędzy?!

– Od śmierci Bartka nic mnie już tu nie trzyma. Chcę uciec jak najdalej stąd i nigdy nie wracać! Daj mi te pieniądze a już nigdy mnie nie zobaczyć – nastała cisza. Słychać było jedynie odgłosy z rur na popękanych ścianach.

– Dobrze, ale poproszę cię o ostatnią przysługę. Następnie razem ze swoim fałszyrym paszportem wyjedziesz gdzie będziesz chciał.

– Zamieniam się w słuch – powiedziałem.

– Z szantażem za tą dziewczynkę nic nie wyjdzie. Jej ojciec nie zapłaci sumy, o którą go grzecznie prosiłem. Powiedział, że potargujemy się jutro. Tylko zapomniał o jednej ważnej rzeczy. Ze mną się NIE targuje. Chcę, aby dostał nauczkę i inni konkurenci zaczęli mieć do nas większy respekt. Wyjdziesz teraz z fałszywym paszportem, teczką pieniędzy i z tą małą „wiedźmą”, następnie po drodze na stacje zabijesz ją w jakiejś ciemnej uliczce. Jej ciało znajdą pewnie następnego dnia, podczas targowania się z jej głupim ojcem i dojdzie do transakcji! Ja zdobędę nie całą sumę, którą chciałem, a on zyska jej ciało i będziemy kwita. Rozumiemy się? Tobie i tak jest już wszystko jedno.

Niezbyt mi się to spodobało. Przez chwilę wpatrywałem się w milczeniu na Julię. Tak słodko spała. Było mi jej żal. Bardzo żal. W końcu kiwam głową na znak, że się zgadzam. Za plecami usłyszałem tylko czyjś głos „liczę na ciebie”.

Tak oto stałem  w ciemnej uliczce i wpatrywałem się w leżącą na chodniku Julię. Tak słodko spała. Żal mi jej… kurde zaczynam się powtarzać. Trzymałem wyprostowaną rękę a na jej końcu widniał pistolet. Ręka mi drżała. Chyba zrobiłem się miękki na starość. Zadanie to zadanie, musiałem je wykonać! Jeszcze za kilka godzin będę w raju. „Szczęście jest na wyciągnięcie ręki” ile razy ja to kurwa słyszałem! Jeden strzał dzielił mnie od wolności. To tylko jeden strzał. Przecież nic nie poczuje bo śpi… ale przecież ja byłem mordercą… znaczy NIE byłem! Kurde wszystko mi się pierdoliło. Musiałem stąd uciec. Czy już zwariowałem tutaj do reszty? Zawsze myślałem, że jestem dobrym człowiekiem, ale nie miałem możliwości tego pokazać. Teraz miałem tą możliwość i uważałem się za złego człowieka. Od moich narodzin było wiadomo, że będę mordercą. Przecież ci wszyscy lekarze i badania nie mogły  się mylić… co nie?

Pewnego razu mama zrobiła pyszne jedzenie. Było go znacznie więcej niż zazwyczaj, tego dnia w końcu nie chodziłem głodny. Mama powiedziała tylko „jedz to dla ciebie”, następnie usiadła naprzeciwko mnie w milczeniu i powstrzymywała się od strzelenia sobie w głowę leżącą obok niej bronią. Chciałem ją jakoś powstrzymać, ale nie wiedziałem jak. Kiedy zjadłem wstałem i przytuliłem się do mamusi i szepnąłem cicho „nie rób tego proszę”. Wtem ktoś zapukał w drzwi. Mama strzeliła sobie w głowę i nie ruszyła się w ich kierunku, nie wpuszczając nikogo do środka. W drzwiach stał ubrany na czarno wysoki mężczyzna. Mój ojciec. Nie wytrzymałem i zacząłem płakać. Tamten chwycił mnie mocno za ręce. Próbowałem się wyswobodzić, ale to nic nie dało. Wstrzykując mi w żyłę pewien płyn powiedział tylko „Nie martw się, zawiozę cię w bezpieczne miejsce”. Powieki zaczęły mi same opadać, stawałem się senny. Słyszałem tylko cichnący… zaraz przecież nic nie słyszałem… Oprócz Beethovena, który jak zawsze się ze mnie śmiał, ze swoją armią małych nutek.

Rozdział szósty

Spirala samozniszczenia

Siedziałem w najnowszej generacji pociągu, napędzanym energią świetlną czy jakimś innym ustrojstwem. Nie wiedziałem jak to się nazywa, ważne że działało. Co nie? Dzięki temu napędowi nie trzeba było budować torów, ponieważ pociąg umiał lewitować nawet do stu metrów nad ziemią. Za piętnaście minut mieliśmy ruszyć w podróż do stolicy Szwajcarii, Berna, ale niestety w powietrzu panowały za duże korki. Pozostało mi tylko czekać. Właściwie to dwie trzecie życia, jak nie więcej, mija nam na śnie i czekaniu na coś.

Naprzeciwko mnie siedziała Julia. Powoli się budziła. Nie wiem czy dobrze zrobiłem ratując jej życie. Przez to nie będę już mógł się pokazywać w Polsce a szczególnie w Krakowie. No cóż, ale uważam, że dobrze postąpiłem. Mimo to nie zrobiłem tego dla niej tylko dla siebie, ponieważ bałem się samotności. Bo kiedy będę sam nikt nie zatrzyma mojej ręki przed naciśnięciem spustu broni. Wiem, narażałem ją na aresztowanie, lub może i nawet większe konsekwencje. Żyło jej się pewnie bardzo dobrze ze swoim ojcem. Miała wszystko czego chciała a ja nie wiedziałem nawet jak zapewnię jej godne warunki życia. Byłem zasranym egoistą. Co nie?

Jak sobie pomyślałem o Bartku to czułem wielką gorycz i pewnego rodzaju smutek. Nawet nie zdążyłem się z nim pożegnać. Pewnie wrzucą go do jakiejś zbiorowej mogiły z bezdomnymi i innymi cwelami. Potem jakiś ksiądz zmówi jakiś „wierszyk”, który go nauczyli w podstawówce i na dodatek potem za to dostanie pieniądze. Ale Bartkowi to i tak pewnie było już wszystko jedno. Ciekawe co się z nim teraz dzieje. Pewnie jest mu tam ciasno kilka metrów pod ziemią. Ale najgorsze jest to, że ludzie, nawet po śmierci, traktują go jak mordercę! Nazywali go „marginesem społecznym” i wytykali palcami mówiąc: „patrz synu tak skończysz jak się nie będziesz uczył”. Ludzie często szastają na prawo i lewo słowami „dziwny” i „zły” nazywając tak rzeczy i ludzi bo nie chce im się nawet chwilę zastanowić i popatrzeć na nich z innej perspektywy. Nie patrzą na to dlaczego ktoś, coś zrobił, tylko widzą efekt małych pomniejszych czynników wpływający na dany odbiór osoby. Często też mówią, że ktoś jest „złym człowiekiem” i piętnują go za to, aby odwrócić uwagę od swoich zwyrodniałych czynów. Potrafią kogoś obsmarować gównem, aby samemu być czystym. „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?” Jeden z nielicznych cytatów, które szanuję z tej sterty truizmów i nieaktualnych porad, nazywanej również Biblią.

– Czemu masz pośliniony sweter? – Zapytała się mnie Julka, śmiejąc się pod nosem. Racja, tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem nawet, jak zacząłem gryźć własny sweter.

– Ehh… nie ważne – zacząłem nieudolnie się usprawiedliwiać. – Zmieńmy temat. Wiesz gdzie się znajdujesz i co robimy?

– Tak! Jesteśmy w „latającej ciuchci”, mój ojciec zajmuje się produkowaniem ich – o kurwa. Wpadłem. Jak jej tata zajmował się firmą kolejową, to pewnie już każdy z personelu dostał list gończy z jej zdjęciem, o treści: „zaginęła mała dziewczynka”. Dobrze, że w przedziale byliśmy sami. Pośpiesznie wyciągnąłem z plecaka okulary przeciwsłoneczne i podałem jej. W nich przynajmniej była mniejsza szansa, że androidy-stewardesy  rozpoznają jej rysy twarzy.

– To dla ciebie. Ubierz proszę. Heh, teraz wyglądasz jak prawdziwa modelka! – spróbowałem beznadziejnie zażartować.

– Ojjj nie kłam przecież wiem, że mówisz tak tylko dlatego, aby mi było miło.

– Nie… no co ty… naprawdę… – To chyba nie był dobry pomysł, aby ją ze sobą brać. Jednak byłem samolubną świnią! Musiałem zmienić temat. – A czemu nazywasz swojego tatę „ojcem”?

– Eeee… od śmierci mamy wiele się zmieniło. Ja jej nawet nie pamiętam i szczerze mówiąc nie tęsknię za nią za bardzo, ale ojciec bardzo to przeżył. Olał firmę i teraz właściwie to jej szefem jest bardziej mój wujek, niż on. Zaczął pić dużo jakiegoś dziwnego soku po którym stawał się agresywny. Więcej czasu spędzał ze swoim robotem niż ze mną – no tak od kiedy prostytucja została zabroniona zaczęto produkować „androidy-kurwy”, zwane także mniej dosadnie „androidem uciechy i zaspokojenia”. Podobno zapamiętuję fetysze swojego klienta i dostosowują się dając niezrównane uciechy seksualne. Oczywiście zrobiono też specjalne wersje dla pedałów i lesbijek, aby przypadkiem nie czuli się urażeni.– A kiedy płakałam w nocy nigdy mnie nie pocieszył, a nawet czasem bił… i robił gorsze rzeczy. – Do czego ja doprowadziłem. Zaraz ta mała się rozpłaczę. Nie umiałem się zajmować dziećmi.

– Ejjj, a wiesz co? – próbowałem ją pocieszyć.– Mój ojciec jeszcze przed moimi narodzinami ogłosili światu, że będę mordercą. Nie znałem go.. Był on zwykłym dziwkarzem, latającym z kwiatka na kwiatek, praktykującym poligamie. A mamę mi zabrano kiedy byłem mały i już jej więcej nie widziałem. Pewnie nie żyje. – Julia patrzyła się na mnie wielkimi oczami. Ja ZDECYDOWANIE nie umiałem się zajmować dziećmi – Także widzisz, że… wiem mniej więcej co czujesz. Ale wracając, jestem znajomym twojego taty i zabieram cię na „długie wakacje”. Będę się tobą zajmował…

– Ile masz lat i co robisz?

– Ja?! A po co ci to wiedzieć?

– Bo tak! Muszę cię lepiej poznać jak masz się mną zajmować. Ja mam dwadzieścia pięć lat i jestem słynną Francuską modelką.

– Heh. Ja mam osiemnaście i jestem „mordercą”. A czemu akurat Francuską modelką? Przecież tam to islamiści stanowią 90% obywateli… – kurde, Jan, co ty gadasz ona ma dopiero sześć lat, a ty jej o terrorystach opowiadasz!?

– Nie wyglądasz mi na mordercę i za bardzo się nad sobą użalasz! Ale jak chcesz to dla ciebie mogę być nawet i Niemiecką modelką, chociaż Niemki są bardzo brzydkie – zaczęła się śmiać. Ja również lekko się uśmiechąłem. Może to nie był, aż taki zły pomysł ją brać ze sobą. Co nie?

Podróż, na szczęście, minęła bez większych komplikacji. Na miejscu wynająłem małe mieszkanie w jakiejś biedniejszej dzielnicy. Chociaż nie było za wielkie, a ze ścian odpadały tynki, mi i Julii się podobało. Właściwie to moje pierwsze mieszkanie, w którym mogłem legalnie mieszkać. Może i nawet stanie się ono czymś więcej… moim domem, którego od zawsze szukałem i pragnąłem. Tak wiem byłem naiwny. Naiwność to bezwzględne uczucie…

– Ejjj Jan! – poczułem jak ktoś ciągnął mnie za koszulkę. To była Julka. Podała mi do ręki swoją lalkę, którą miała w pociągu – To moja szczęśliwa zabawka. Kiedy nie miał mnie kto pocieszyć ,przytulałam się do niej. Moglibyśmy ją postawić na szafce, aby czuwała nad nami?

– Hmmm… myślę, że to dobry pomysł – odpowiedziałem bezceremonialnie i pogłaskałem ją po głowie.

Jak byłem mały wierzyłem, że zabawki tak naprawdę żyją i nocami kiedy spałem w swoim łóżeczku, w Krakowie, gadały ze sobą. Tą samą myśl miałem wpatrując się, z rozbitym czołem i siniakiem pod okiem, w zakurzoną lalkę Julii, leżącą od dziesięciu lat na jednej z półek mojego MIESZKANIA, nie domu. Patrzyła ona na wszystkie wydarzenia dziejące się w salonie. Widziała jak wracałem nieraz pobity w nocy trzymający w palcach garść pokrwawionych banknotów. Kiedy wymiotowałem pod siebie i zataczałem się. Jak Julka poszła pierwszy raz do szkoły. Zaczęła dorastać. Nasze pierwsze sprzeczki. Spokojne wieczory mijające na oglądaniu starych nieocenzurowanych filmów. Moje coraz częstsze powroty do domu cały porzygany. Jak przynosiłem coraz mniej pieniędzy a brałem coraz więcej pożyczek i kredytów. Patrzyła na zapłakaną Julię, opatrującą moje nowe siniaki. Wielkie kłótnie. Nieustający płacz i awantury. Nieudana próba samobójstwa mojej Julii. Aż w końcu jej odejście, od takiego samolubnego pijaka i nieudacznika, jak ja, i zaczęcie nowego rozdziału w swoim życiu… beze mnie.

Ta niepozorna lalka wszystko widziała przez ten okres. Ciekawe co o nas sobie myślała. Pewnie traktowała nas jak skończonych idiotów. Byliśmy dla niej, niczym małpy w zoo, albo jacyś zmuszani i nic nie świadomi aktorzy w programie zwanym „życiem”, które było przepełnione nienawiścią, bezpodstawną i nic nie wnoszącą brutalnością, która pojawiała się w naszej „rodzinie” kiedy brakowało nam sił. Powinno być mi wstyd za to wszystko, lecz ja czułem jedynie nieposkromioną żądze i samonakręcającą się spirale nienawiści do świata i samego siebie… Właściwie nie wiem czemu wam o tym mówię. To bardzo prywatne i smutne sprawy. Chodź jest to okrutne ty i tak to czytasz z zapartym tchem i karmisz się tym. Czujesz jak przepełnia cię ciekawość i kompletny brak współczucia do mojej tragedii. Nie możesz się doczekać każdej kolejnej strony. Traktujesz mnie niczym małpę w zoo. Patrzysz na mnie, niczym Bóg na „swoje dzieci”.. Cieszysz się, że to nie ciebie dotyczy i jak zamkniesz książkę to znowu „pojawisz się” w swoim ciepłym i przytulnym domku. Pewnie w drugim pokoju czeka na ciebie żona z jedzeniem. Nie jest ci mnie żal. Czujesz jedynie narastającą fascynację. Nie szanujesz mnie. A wiedz, że ja tego nie znoszę!

Rozdział siódmy

Moja Bogini

Jak to się mówi „bez względu na wszystko trzeba żyć dalej!” Powiedzcie to samobójcy lecącemu w dół z piątego piętra. Mimo wszystko postąpiłem zgodnie z tą myślą i pomimo ciężkiego dla mnie ostatniego okresu, starałem się wziąć w garść i „żyć dalej!” Na początek wyrzuciłem wszystkie rzeczy, które kojarzyły mi się z Julią. Chodź i tak to mało co dało, cały czas o niej myślałem. Po kilku dniach znalazłem nową pracę. Miałem już dość wyzyskiwania słabszych od siebie i otoczenia rabusiów. Zatrudniłem się na poczcie i byłem kurierem. Wiem, nic szczególnego, ale chociaż nie musiałem się martwić co wieczór o obitą gębę… co nie? Jednak starzy „znajomi” nie dali o sobie zapomnieć. Byli niczym sieć pajęcza i chodź starałem się ich unikać, to cały czas czułem za sobą ich oddech. Zazdrościli mi, że udało mi się wyrwać z tego bagna i chcieli mnie tam znowu ściągnąć, ale byłem na to w miarę przygotowany. Przecież nie trzymałem dla ozdoby mojego szczęśliwego pistoletu koło łóżka w szafce nocnej. Co nie?

Chodź już wszystko sobie jako, tako ułożyłem, to cały czas czułem wielką pustkę. Kiedy była przy mnie Julia, to miałem pretekst, że jestem jej potrzebny i pewnie tylko dlatego się nie zabiłem jeszcze. Ale co dalej? Kupiłbym sobie psa lub kota, ale jestem niezwykle mocno uczulony na sierść. A te robo-psy, to chińskie przereklamowane gówno. Poza tym pies to tylko zwierzę i nigdy nie będzie tym samym co prawdziwy człowiek. Musiałem znaleźć jakąś kobietę, kochankę, żonę, wybrankę serca, wszystko jedno… nie chciałem po prostu być sam… bałem się tego. Niestety z dziewczynami nigdy nie układało mi się za dobrze, poza tym, która by chciała takiego nieudacznika i na dodatek socjopatę, co nie okażę jej pożądanych uczuć, jak ja? Pozostało tylko przetestować, zawsze oddaną i wierną „kobietę” zwaną androidem-rozkoszy… od czegoś trzeba zacząć.

Moja nowa bogini, dla której będę wiernym i ukochanym księciem z bajki przez całe trzydzieści minut. Weszła do mojego mieszkania, właściwie to wjechała, bo była zapakowana w tekturowym pudełku. Szybko otworzyłem opakowanie a instrukcję rzuciłem w bok. Następnie położyłem ją na łóżku i oto zobaczyłem w pełni okazałości, zupełnie nagą, moją nową boginię. Białoskórą dziewczynę o długich kruczoczarnych włosach, jędrnych piersiach i okrągłych biodrach. Następnie kliknąłem czerwony przycisk schowany z tyłu głowy za jej włosami, na którym pisało „power – on”. Po kliknięciu dało się słyszeć w pokoju beznamiętny głos „Android-rozkoszy, wersja 2.0. gotowy do użytku. Jego zdolności dostosowują się do zachcianek użytkownika i jego preferencji. Ustawiono tryb domyślny. Życzymy miłego korzystania.”

– Hej! – przywitałem się trochę zmieszany.

– Witaj użytkowniku – odpowiedział beznamiętny i chłodny niczym żelazo, chyba kobiecy, głos.

– Jak się nazywasz?

– Nazywaj mniej jak tylko pragniesz. Mi jest wszystko jedno. Jestem twoją własnością. – Nazwałem ją  „Ona”. Moja bogini na własność, która nigdy mnie nie zostawi… jeśli oczywiście najpierw kupię wersję premium.

– To od czego zaczynamy masz jakieś propozycję lub może coś polecasz…

– Tak, polecam usługi, które są dostępne w wersji premium za jedyne 200 euro. Poza tym mogę też zmieniać wygląd – nagle przed moimi oczami, zamiast białoskórej dziewczyny z mocno nakreślonymi kościami szczękowymi, pojawiła się czarnoskóra kobieta w wieku osiemnastu lat, pulchnymi policzkami i wielobarwnymi, niczym tęcza, oczami. Nawet nie zdążyłem nacieszyć się widokiem, gdy zamiast afroamerykanki zobaczyłem skośnooką Chinkę o żółtej cerze. Jednak ja wybrałem murzynkę, bo wydała mi się najbardziej podniecająca. – Zbliż się do mnie panie i pokaż mi swoją potęgę!

Zbliżyłem się do niej powoli. Ona patrzyła na mnie wyzywającą. Naga i bezbronna. Położyłem ręce na jej plecach i zacząłem schodzić powoli w dół. Kiedy przenikała mnie wzrokiem to poczułem na swojej skórze ciarki, lecz ona nawet nie drgnęła. Moje popękane wargi dotknęły jej wilgotnych ust. Zastygliśmy w namiętnym pocałunku. Czas dla nas przestał płynąć. Byliśmy tylko my… ja i moja kupiona bogini…

Nagle wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Północ stała się południem. Pokój zawirował. Nawet się nie spostrzegłem jak moje ubranie wylądowało na podłodze. Byłem teraz nagi tak jak Ona, ale nie czułem wstydu. Nie miałem czasu nawet się nad tym zastanawiać. Nasze ciała stały się jednym. Byliśmy niczym dwa tańczące płomienie, które mogły w każdej chwili spowodować pożar. Robot-dziwka i socjopata. Musicie przyznać, że to dziwny duet. Co nie? Znowu przegrałem z sumieniem w tej bitwie. Mimo to szarpałem ją coraz mocniej za jej długie włosy. W pokoju słyszałem jej coraz głośniejsze piski rozkoszy, które nawet nie wiem kiedy zmieniły się w wrzask. W jej niesamowitych oczach widziałem łzy. Po mnie spływały krople potu. Mój oddech stał się coraz bardziej szybki i mniej stabilny. Już prawie koniec. Ostatnie chwile, aby osiągnąć ten boski stan i… i… i poczułem rozczarowanie. To koniec? Tylko tyle? Nie ważne. Położyłem się zmęczony na łóżku obok niej. Ona już coraz wolniej oddychała. W jej oczach dalej kręciły się łzy. Skrzywdziłem ją nieświadomie, a może sprawiłem jej nieopisaną przyjemność? Przecież to tylko android, który nic nie czuł. Była tylko zaprogramowana. Dalej czułem pustkę a na dodatek irytację. Obok mnie leży Ona, lecz nie czuję jej obecności. Znowu zostałem sam z myślami i wiecznie towarzyszącym mi strachem…

Po jakimś czasie wyszedłem na dwór przewietrzyć się trochę. Zmierzałem w stronę parku. Zobaczyłem tam wielki tłum wściekłych ludzi, chociaż po swoim zachowaniu wyglądali jak banda dzikich małp. Jeden drugiego przekrzykiwał. Niedaleko od nich stali milicjanci z tarczami i paralizatorami, czekając na komendę dowódcy, aby skończyć ten cały cyrk. Już miałem wrócić, rozczarowany krótkim spacerem, do domu, gdy w oddali zamajaczyła mi znajoma twarz. To niemożliwe, w tłumie przepychała się Julia! W tej samej chwili rzuciłem się w tłum próbując ją znaleźć, ale było to równie trudne co szukanie igły w stogu siana. Buuum!!! W oddali usłyszałem… strzały! Milicjanci zaczęli atakować tłum bez ostrzeżenia raniąc kilka osób. Wtedy, niczym tsunami, ruszyła banda ludzi w moją stronę.. Byli niczym jedno wielkie ciało gigantycznego olbrzyma, które niszczyło wszystko na swojej drodze. Więcej osób zginęło od stratowania  niż od zastrzałów. Z trudem utrzymywałem równowagę. Już pogodziłem się z myślą, że nie znajdę Julii, chciałem tylko uciec i nie zostać zgniecionym, tak podpowiadał mi instynkt. Nie myśląc o niczym innym kierowałem się gdzie nie było ludzi. Nagle poczułem uderzenie i przewróciłem się.

Kiedy otwarłem oczy leżałem na chodniku kilka metrów od wściekłego tłumu. Złapałem oddech, następnie usłyszałem znajomy mi głos „więc jednak za mną tęskniłeś”. To była Julia siedząca obok mnie. Bez zastanowienia zbliżyłem się do niej i przytuliłem. Ona jednak na początku oporowała, dopiero później odwzajemniła mój uścisk. Czułem się jakbym wygrał milion dolarów. Dalej nie wierzyłem w to co się działo. Wokół nas szalał tłum i słychać było strzały, ale my byliśmy jakby ponad tym. Wcześniej nie wiedziałem co to prawdziwa strata, ponieważ można ją doświadczyć tylko wtedy, kiedy kochasz kogoś bardziej niż samego siebie. Teraz się o tym dowiedziałem. Byłem w raju… przynajmniej tak mi się zdawało. Po kilku chwilach puściłem Julie z uścisku i spojrzałem na jej twarz. Nic się nie zmieniła. Była i będzie na zawszę moją Bogini. Była równie oszołamiająca co za pierwszym razem gdy ją spotkałem. Szkarłatne usta, prosty nos, duże oczy… i wielka blizna szpecąca jej czoło. Kiedy to zobaczyłem wydukałem jedynie: „jaki skurwysyn ci to zrobił?”

Rozdział ósmy

Krople deszczu

Wchodziłem powoli po schodach na czwarte piętro jednego z bloków. Byłem cały zlany potem i lodowatym deszczem. W ręce trzymam nóż, a za pasem mój szczęśliwy pistolet. Zapukałem do drzwi nr 118. Sekundy dłużyły się nieubłaganie. Drzwi otworzyła mi dziewczyna w bikini. Odepchnąłem ją dynamicznie i wpadłem do środka, zobaczyłem tam trzech mężczyzn grających w pokera i palących trawę. Bezceremonialnie dźgnąłem jednego z nich nożem w brzuch. Na to pozostała dwójka rzuciła się na mnie z pięściami. Jednak ja byłem na to przygotowany. Wykorzystując zaskoczenie i ich zdezorientowanie zaatakowałem drugiego uderzając go łokciem w szczękę. Po chwili napastnik padł nieprzytomny na ziemieę Z trzecim natomiast nie było tak łatwo. Chwycił mnie za gardło i podduszając mnie, rzucił na podłogę. Wtedy wyciągnąłem mój pistolet i z uśmiechem na twarzy strzeliłem mu prosto w brzuch. Przeciwnik zgiął się w pół z bólu i czołgając się usiadł naprzeciwko mnie łapiąc oddech. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, wiedział że za niedługo się wykrwawi, ale mimo to udawał opanowanego. W drzwiach znalazła się ta sama młoda dziewczyna co otworzyła mi drzwi. Była zapłakana i przerażona, cała dygotała ze strachu. Podałem jej powoli pistolet i powiedziałem „Pamiętasz te wszystkie noce kiedy cię wykorzystywali? Jak byłaś bita i nie szanowana? Teraz masz szansę im się za to wszystko odwdzięczyć.” Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Następnie ostrożnie wzięła broń i wycelowała nią w siedzącego przede mną mężczyznę. W jej oczach nie dostrzegłem już strachu, tylko pewną siebie bestię, która… BUUUM! Na ścianie pojawiła się nowa czerwona plama. Kiedy dotarło do niej to co się stało, wybiegła płacząc.

Przez otwarte okno do pomieszczenia wpadały krople deszczu. Obok mnie leżały trzy trupy. Powoli wyciągnąłem z kieszeni papierosa i niespiesznie zapaliłem delektując się smakiem. W uszach słyszałem jedynie starą piosenkę, którą udało mi się zdobyć w Krakowie. Miała tytuł  „Wszystko jedno.” Stara dobra polska piosenka. Podobno obrońcy patriotyzmu podczas wojny o niepodległość w 2036 roku słuchali tej piosenki, dopalali papierosa i następnie strzelali sobie prosto w łeb. Postanowiłem zrobić to samo. Mrucząc pod nosem cytat z filmu „Blade Runner”: „all those moments will be lost in time… like tears in rain. Time to die.” Przykładam lufę do głowy. Wtem do pokoju wpadło kilku milicjantów. Kiedy zakuwali mnie w kajdany poczułem się chyba pierwszy raz w życiu wolny i zacząłem się śmiać jak dziecko.

Następnego dnia byłem w wiadomościach: „morderca, który uprowadził małą dziewczynkę kilka lat temu odnaleziony! Zabił on trzech gangsterów handlujących narkotykami i gwałcących kobiety. Rozwiązał sprawę, którą policja nie mogła się zająć od roku. Czy aby na pewno jest on tylko zwykłym mordercą?” Leżałem sobie w więzieniu i zastanawiałem się czy Julia jest bezpieczna, reszta mnie nie obchodziła. Dostałem już trzy prośby o udzieleniu wywiadu. Mogłem się na to zgodzić lub nie. To ja tutaj decydowałem, przecież to teraz ja jestem dla nich bogiem, tlenem, legendą, zwyrolem, mordercą. Chodź byłem w więzieniu w końcu poczułem co to znaczy być naprawdę wolnym. Śmieszna ironia… co nie?

Moje rozmyślania przerwał jeden ze śledczych zajmujących się tą sprawą, wchodząc do mojej celi. Przełknął ślinę i usiadł przede mną, zaczynając rozmowę:

– Nie miałeś prawa tego zrobić. Rozumiem, że czułeś się…

– Co ty kurwa pierdolisz? Ty NIC nie rozumiesz! Ta dziewczynka, to MOJA CÓRKA, była gwałcona, niczym świnia, od rana do wieczora! A to nie tylko ją spotkało. Ten gang porywał dzieci już od kilku jebanych lat, a rząd co z tym zrobił? No kurwa nic! Zamknij oczy i wyobraź sobie jak zdzierają z niej ubrania i grzmocą z całej siły, potem zamykają w piwnicy i następnego dnia to samo. Teraz na miejscu tej dziewczyny postaw sobie przed oczami córkę prezydenta… Czy wtedy dalej rząd nic by nie zrobił?

– Jak śmiesz tak mówić. Jesteś nielegalnym emigrantem i na dodatek uciekinierem. To ty ją porwałeś z Krakowa! Myślisz, że dlaczego od ciebie uciekła! Niczym się nie różnisz od tych, których zabiłeś!

Zaniemówiłem. Tego było już za wiele Po policzku leciała mi łza, za nią następna. W końcu nie wytrzymałem i zacząłem płakać. Następnie spojrzałem na detektywa i szczerze zapytałem się: „Czy naprawdę jestem, aż tak zły?”

Koniec

Komentarze

Masz limit przekroczony o 600 znaków, wytnij trochę tekstu przed końcem terminu, żebyś nie został zdyskwalifikowany.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Simonie, niewiele, ale jednak przekroczyłeś limit znaków. Mam nadzieję, że zdążysz temu zaradzić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ojejku racja!surprise Nie zauważyłem tego. Bardzo dziękuję za ostrzeżenie, już poprawiamsmiley.

Mam nadzieję, że już wszystko poprawiłem i jest okej. Życzę miłego czytania!

No, nie całkiem jest OK. W tej chwili masz 60225 znaków, a to o 225 za dużo. Musisz jeszcze trochę przyciąć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wiem jakim cudem, bo mi pisze, że mam 59679 znaków (ze spacjami), ale i tak coś wytne. Dziękuję.

Teraz już chyba wszystko jest OK cheeky

Tak, teraz jest OK. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O rany julek…

 

Opowiadanie totalne. Jest w nim wszystko – i Leon Zawodowiec, i Ender, i Mechaniczna Pomarańcza, i antyutopijna wizja przyszłości, i seks, i wielka miłość, i mordobicie, i Tarantino, i Al Pacino, i islamiści, i złowrogi Związek Radziecki, i filozoficzne przemyślenia. Dla każdego coś miłego! Starczyłoby chyba na dziesięciotomową epopeję.

Tyle tylko, że sensu i logiki w opowiadaniu za grosz. Poza tym koszmarne wykonanie. Wrzuć, autorze, opko do Worda i przynajmniej popraw literówki. Gdybym chciał je ty wypunktowywać, to zabrałoby to tyle miejsca, co samo opowiadanie.

Przykłady? Np. co to znaczy – “Wyniki trafiły bez odwrotnie”? Albo jak można związać oczy? I różne inne kwiatki.

 

Podsumuję cytatem z tekstu – Właściwie to dwie trzecie życia, jak nie więcej, mija nam na śnie i czekaniu na coś. Ano – to i ja czekam. Na poprawienie błędów. Ale do północy możesz nie zdążyć…

Co nie?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Drogi Panie Staruchu,

Bardzo mnie cieszy, że dostrzegł Pan nawiązania do “Mechanicznej Pomarańczy” i “Leona Zawodowca”, ponieważ inspirowałem się tymi dziełami. Apropo logiki i obfitości w różne z pozoru nie łączące się wątki, to chciałem uchwycić w jednym opowiadaniu wiele różnych ważnych aspektów. Ponieważ jest to historia życia chciałem, żeby opowieść zmieniała się razem z bohaterem, aby zmieniały się jego poglądy i postrzeganie świata. Przecież życie ludzkie jest pełne zawiłości i czasem łatwo się w nim zgubić niczym w labiryncie. Co nie? Są też książki, takie jak np. Shantaram i Futu.re, które również opowiadają o wszystkim i o niczym. Mimo to czyta się je bardzo dobrze. Radzę też zwrócić uwagę, że mam dopiero 15 lat i moje doświadczenie jest znacznie mniejsze niż moich konkurentów. Może zna Pan jednak jakiś sposób (np. jakiś kanał na yt) który pomógłby mi w pokonaniu literówek i niedociągnięć?

Pozdrawiam Szymon Włoch.

Kanału na YT nie znam. Ale znam inny sposób – pisz opowiadania i wrzucaj tu. Moja rada – skupiaj się na jednym pomyśle i pisz najzwięźlej jak się da. Jesteś debiutantem i mało kto przedrze się przez takie kobyły, stworzone przez kogoś, kogo nikt nie zna. Do tego tak naszpikowane błędami.

I jeszcze jedna rzecz – mimo, że jestem ponad trzy razy starszy od ciebie, tu panów nie ma. Staruch jestem :).

Pozdrawiam, Szymonie!

 

EDIT: I najważniejsze – czytaj, czytaj, czytaj…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeczytałam opowiadanie. Nie kwalifikuję go do konkursu z powodu błędów technicznych. Są w nim również dziury logiczne. Brakuje mi także satysfakcjonującego motywu legendy.

 

Przykłady błędów:

 

Literówki:

ludzie mojego pokroju.,

miały zainstalowaną sztuczną inteligencje

poligamie

zabraniałno

Źle zapisane dialogi:

Poza tym mogę też zmieniać wygląd(+.)nNagle przed moimi oczami

Niezręczności: miałem związane oczy

Powtórzenia takie jak: Nr 211568(+,) słyszysz mnie? – dało się słyszeć 

Brak przecinków: Zapytałem cię o imię(+,) a nie numer

Zły zapis słów: Ahhh kiedyś to były filmy.

Źle wstawione przecinki: jedliśmy ukradzione, ze sklepu, jabłka.

Sporadyczny brak kropek: …biegłem(+.)

za dużo słów capslockiem.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ok, rozumiem. Spróbuję następnym razem

Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem bądź psychiatrą, gdyż każda strona niewłaściwie zrozumiana zagraża TWOJEMU życiu lub zdrowiu.

Czytasz na własną odpowiedzialność…

…Widzę, że dalej tu jesteś. To dobrze. Ale zacznijmy od początku. Nazwali mnie nr 211568, chociaż wolę[+,] jak do mnie mówią Jan. Po przeczytaniu przez Ciebie tej krótkiej historii mojego życia, proszę[+,] abyś udostępnił ją dalej, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się prawdy o rządzie, obozach zagłady i tak dalej. Ok, to chyba wszystko[+,] co chciałem powiedzieć w ramach wstępu. Ale zanim jeszcze zaczniemy[+,] uzupełnij w myślach następujący test:

Psychiatra jest lekarzem. 

Po co te duże litery?

Po co tyle wielokropków?

Nie stosujemy skrótów typu nr, piszemy: numer.

Dużych liter w zwrotach grzecznościowych używamy w listach.

Kiedy moja mama była w siódmym miesiącu ciąży poszła na obowiązkowe badania, zatwierdzone przez instytut zajmujący się od 2036 roku nienarodzonymi dziećmi.

Liczby zapisujemy słownie. 

I już ostatnie zacytuję:

W dniu ósmych urodzin miałem zostać zabrany rodzicom i wzięty w tzw. „bezpieczne miejsce”, gdzie są przetrzymywani ludzie mojego pokroju., a mianowicie przyszli mordercy, gwałciciele, pedofile i wszelkiego rodzaju robactwo.

Rozbawiło mnie to robactwo, wyobraziłam sobie jakieś karaluchy. Poza tym wymieniasz je jako ludzi mojego pokroju. ;)

Nie ważne.

Nieważne.

– Eeee… od śmierci mamy wiele się zmieniło. Ja jej nawet nie pamiętam i szczerze mówiąc nie tęsknię za nią za bardzo, ale ojciec bardzo to przeżył. Olał firmę i teraz właściwie to jej szefem jest bardziej mój wujek, niż on. Zaczął pić dużo jakiegoś dziwnego soku po którym stawał się agresywny.

Jesteś pewien, że tak wyraża się sześciolatka?

Literówki, interpunkcja, nie jest dobrze. Czytaj, ćwicz, powodzenia :)

Przynoszę radość :)

O choroba, czego tu nie ma! Wątek wątkiem wątek pogania i w efekcie dostałem kompletny chaos fabularny, w którym się w połowie zgubiłem.

Właściwie podczepiam się pod porady Starucha – wybierz jeden, góra dwa motywy i wykorzystaj. 60k znaków do zarazem dużo i mało – za dużo na prostą historyjkę, za mało na skomplikowaną i pękającą od wątków opowieść. Jako czytelnik czerpię sporo satysfakcji z dobrze skonstruowanego świata, ale opowieść musi być o czymś konkretnym.

Co do kwestii technicznych – chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuje wszystkim za dobre porady. Przystosuje się do nich i następnym razem będzie znacznie lepiej (chybacheeky).

Dystopia, nie pierwsza w literaturze. Ale pomysł prewencyjnego więzienia potencjalnych morderców nie jest jeszcze wyeksploatowany.

Z dziur logicznych, o których wspominali przedpiścy: państwa totalitarne zazwyczaj trudno jest opuścić (pomyśl o Korei Północnej). Twój bohater po prostu wsiada do pociągu. Jako noworodkowi wytatuowano mu kod, ale potem żaden celnik go nie sprawdził i chłopak wyjechał bez przeszkód? A dziewczynka nawet nie miała paszportu… Tak nie bywa.

To Twój świat i Ty w nim rządzisz, ale już teraz nie odbierzesz dziecka z przedszkola, jeśli rodzice nie powiedzą personelowi, że jesteś upoważniony. Choćby badanie DNA wykazało, że jesteś bliskim krewnym. A w systemie totalitarnym to chyba powinno iść w stronę większej kontroli.

Fabuła w porządku, dzieje się dość dużo. Choć nie wszystkie rzeczy wyglądają wiarygodnie. I wydaje mi się, że streszczanie filmów (czy książek) to słaby pomysł. To ma być Twój tekst, a nie sprawdzian ze znajomości popkultury. Delikatne nawiązanie jest bardzo w porządku, ale dłuższe opisy już nie. IMO.

Bohaterowie nie rzucają na kolana, ale da się ich zaakceptować.

Legenda sprawia wrażenie doklejonej na siłę.

Z wykonaniem słabo – zostały literówki i problemy z pisownią łączną/ rozdzielną, interpunkcja kuleje na obie nogi…

Babska logika rządzi!

Wszystko już tu zostało podsumowane i w pełni zgadzam się z opiniami na przykład mojej przedmówczyni Finkli. Od siebie bym dodał, że w totalitarnych państwach raczej nie zamyka się potencjalnych zabójców. Wykorzystuje się ich do sprawowania kontroli. Ponoć najlepszymi szefami są psychopaci ;) Tajne służby, policja polityczna, komanda śmierci, itp. Na Twoją obronę Simonie może przemawiać młody wiek, bo niektórzy z tu obecnych dorastali jeszcze w PRL i to co Ty musiałeś sobie wyobrażać działo się w realu ;) Ale to staro zabrzmiało ;)))

Powodzenia przy kolejnych pracach.

Nowa Fantastyka