- Opowiadanie: rgruz - Mglisty poranek

Mglisty poranek

Jest to moje pierwsze prawdziwe opowiadanie, które dokończyłem. Chcę się z Wami podzielić moim tekstem. Jako, że czuję, iż może nie być taki zły. Umieszczam go zatem w poczekalni, również w ramach konkursu Jestem legendą. Pozdrawiam!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Mglisty poranek

Mglisty poranek

 

 

Mam na imię Alicja. Jestem uczennicą liceum im. Stanisława Szica w Warszawie. Właśnie skończyłam siedemnaście lat i wydarzyło się coś w moim życiu o czym wolałabym wszystkim nie mówić, ale Wam pragnę to opowiedzieć. Wydarzyło się to jesienią dwa tysiące ósmego roku. Liście wtedy opadały i prószył pierwszy śnieg. Cała nasza klasa miała powtórkę z biologii. Opowiem Wam zatem jak się rzeczy miały. Tego dnia opuściłam lekcje, złapało mnie przeziębienie. Był to poniedziałek drugiego tygodnia, bądź wtorek, nie pamiętam już. Moja przyjaciółka Łucja, zwana też Lucyną została w Szicu. Ja się dopiero co przeziębiłam, więc tego dnia do szkoły nie poszłam. Chciałam jednak dla niej ugotować obiad, tak abyśmy mogły go wspólnie wieczorem uczcić. Uczyłam się regularnie i byłam zadowolona ze swoich wyników. Może to nie jest takie ważne, ale chciałam zrobić coś dla Łucji. Choć na chwilę chciałam zagrzać się jej w małym mieszkanku i poczekać aż wróci. Spycham więc myśli na bok i idę do jej mieszkania.

Idę więc do jej mieszkania. Dręczy mnie nieco sumienie. Zastanawiam się nad tym obiadem, jak go ugotować. Ciekawe jakie ma składniki w domu i w lodówce. Chodzą mi cały czas po głowie przeróżne myśli, kosmate też. Powiem Wam coś szczerze. Nie miałam zamiaru tego doświadczyć z chłopakiem. Miałam jednak zamiar zrobić to z nią. Poczułam, że należymy do siebie. Nie było więc seksu między nami, miałyśmy dopiero to zrobić. Chciałam się przekonać. Ona również. Łucja nie była homoseksualna, przyznawała się jednak do tego, że chciała by to wypróbować ze mną. Przyznałam się jej do tego, że myślę o niej, a ona się zgodziła. 

Jestem już na ulicy Dworskiej, widzę nieco stare budynki jakby rodzaj kamienicy. To są bloki, ale wolę je nazywać nieco starymi blokami. Mam w pamięci Warszawę jaka była kiedyś. Wspominam stare zdjęcia, które kiedyś widziałam. Sto trzydzieści siedem. Jest budynek pod którym mieszka Łucja. Wchodzę zatem do klatki schodowej, jest pusto; idę więc do góry. Na pierwszym piętrze ktoś wychodzi z lokalu, słyszę jak otwiera zamek i naciska klamkę. Przyglądam temu mężczyźnie; jest ubrany w garnitur. Z półpiętra patrzę na niego, a on przygląda się mi.

– Koleżanka Łucji? – pyta.

Ignoruję go na początku. Wolę to zrobić i uniknąć rozmowy.

– Łucji koleżanka?

– Kim pan jest? – pytam nieco zaskoczona.

– Jestem… Tomasz. Mogę na chwilę zaprosić? – zapytał niepewnym głosem.

– A to w jakim celu?

– W celu zrobienia leszcza. Potrafi pani ryby gotować? – odparł z lekkim uśmiechem.

– Właśnie miałam dla koleżanki…

– To niech pani wpadnie do mnie, ja pani kawę zaparzę.

Poczułam się wtedy dość dziwnie, był pewny siebie. Wyglądał jakby miał trzydzieści pięć lat. Może być dwadzieścia lat starszy ode mnie; tego nie byłam pewna, ale tak poczułam. Odwróciłam jednak uwagę od niego i skierowałam ją na cel do którego zmierzam. Wtedy on znów mnie zaczepił.

– Ja mam taką papugę, ona się Alicja nazywa. 

– Hmm… ja panu swojego imienia nie zdradzę.

– Ja mam papugę, ale mam też szczura o imieniu Artur, boi się go pani?

– Ja się szczurów boję, ale… mam pewną odrazę, tylko sama…

– …nie wiem do czego? Szczura niech się pani nie boi, ja go dobrze trzymam.

– Taki żartowniś z pana? Dowcipniś?

Wygląda na dżentelmena, ale mam złe przeczucia.

– Mogę panią na lody zaprosić?

– Ja lody… ze sklepu nie lubię. Nie może pan sobie loda samemu zrobić? Takiego włoskiego. Ja do lodziarni nie mam zamiaru chodzić bo chora jestem, przeziębiona.

– Powiem pani, że pani to jest…

Widzę, że chce mi coś powiedzieć. Zbywam go słowem uczennica, choć jest starszy ode mnie, musiałam się go pozbyć jakoś; nie miałam zamiaru z nim rozmawiać.

– To ja panią przepraszam i na obiad również zapraszam. Może nawet pani ten obiad zabrać ze sobą i dla swojej przyjaciółki, jeżeli właśnie do niej pani idzie. Ugotować może pani?

– Dobra, pójdę, ale pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Dopiero wtedy jak przyjdzie Lucyna.

– Łucja?

– Tak.

Powiedziałam mu to, bo nie znam go nawet, nie wiem czy mogę mu ufać. Skłamałam, oni się chyba znają; musi ją znać po imieniu Łucja. Wolę mu nie ufać, jeszcze może mi coś zrobić.

– Moczem mam się zatruć?

– Słucham?

– No ja pojemnik mam do oddania. Do laboratorium idę i nie wiem jak obiad ugotować.

– Pana uczciwość mi nie pozwala na to, bym mogła pana zbyć brzydkim niekulturalnym słowem, proszę więc udać, że nic między nami nie było i nie będzie.

– Jakie słownictwo! Lucyna mi mówiła o tobie. Podobam ci się?

– Nie, proszę się ode mnie odczepić. Nie jestem dla pana zabawką.

Wtedy widziałam jak się chce rzucić na mnie. Pierwsze co chciałam, to uciec. Biegnę więc, szybkim krokiem schodzę po schodach. Odruchowo wyciągam telefon; boję się. Nie, nie wyjmuje go, idę dalej. Słyszę jak zaczyna iść za mną.

 

 

***

 

Objął mnie lęk; poczułam wtedy pot na sobie. Goni mnie. Rzucam plecak i szybkim krokiem biegnę; boję się wyjść. Na zewnątrz może nikogo nie być. Nie wiem co mnie czeka. Może wszyscy są w pracy i nikogo nie ma; pytam sama siebie. Słyszę wtedy jak upada na ziemię. Upadł. Już myślałam, że to ja upadam. Chyba poślizgnął się i potknął, idę zobaczyć. Widzę, że upadł, leży. Jego tułów zjeżdża wraz z nogami po schodach, i widzę jak nóż, który był w plecaku głęboko wbija mu się w udo. Sączy się krew. Słyszę jego tętno w moim ciele; czuję ten ból również. Zaczyna wyć z bólu; pomyślałam, że wkrótce się wykrwawi. Biorę natychmiast do ręki telefon; gubię się w swoich myślach. Biorę i dzwonię. Odbiera specjalista, rozmawiam. Dobra, załatwione. Jadą.

Czuję ulgę, nareszcie. Plecak był na pół otwarty, nóż się z niego wyślizgnął. Pogotowie już w drodze; jestem zła na siebie. Mam jednak nadzieję, że wezwałam dobrze. Zebrało mi się na płacz, ale powstrzymałam się. Czuję, że postąpiłam jakoś, dobrze czy źle; pytam samą siebie. Nie wiem. Musiałam się bronić a to był gwałt, przynajmniej jego próba. Jest mi wstyd. Nie ugotuję tego obiadu dziś; wiem to. Żałuję jednak czegoś; czuję, że nie muszę już się bać. Mam nadzieję, że pogotowie wkrótce przyjedzie i się nim zajmie; liczę na to.

 

***

 

Pojawia się zmora.

– Jestem pogotowiem, ale karetka już w drodze. Przyjdę do Ciebie za chwilę i przyjdę jeszcze raz ponownie. Uważaj jednak na tego na końcu. Znikam.

Czy zwariowałam; nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Nie mogę skupić się na myśli. Dzwoni Lucyna, ma przerwę chyba. Tak, ma przerwę, powie mi to dopiero później. Odbieram.

– Tak?

– To ja, możemy porozmawiać?

– Całe szczęście. Zostałam zgwałcona.

Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było.

– To znaczy nie.

– Wierzyć w to?

– Nie, nie wierz w to, tylko…

– To coś poważnego?

– To jest sytuacja do opanowania. Mam nadzieję, że ktoś wyjdzie zaraz. Boję się sama dzwonić do sąsiadów.

– Mam do Ciebie przyjechać?

– Nie trzeba, pogotowie zaraz będzie. Może ktoś pomoże. Po policję chyba też zadzwonię.

– Jakie pogotowie?

– Nie ważne. Naprawdę wsystko pod kontrolą.

– Muszę ci powiedzieć, że nawaliłam.

– Z tą powtórką?

– Słuchaj… ja mam sprawdzian teraz… muszę już iść… dzwonek jest.

 

***

 

Usłyszałam jakiś jęk pochodzący z dołu; przeszły mnie dreszcze. Przyszedł mi na myśl ten duch, którego widziałam wcześniej. Słyszę, że ktoś woła o pomoc; rzucam telefon i szybkim krokiem biegnę zobaczyć co się stało. Nie ma nikogo. Chcę wyrzucić to z siebie, powiedzieć komuś co się stało. Idę zobaczyć na dół co tam się dzieje, już gorszego się nic nie stanie; tak pomyślałam. Poczułam wtedy odwagę w sobie.

– Pogotowie!? – zawołałam niepewnie, choć pogotowia jeszcze nie było.

Wtedy widzę ponownie tę postać, w biało-krwiste szaty ubrana. Po tym co widziałam wcześniej nie byłam aż tak mocno zaskoczona. Wygląda inaczej; nie jestem pewna co lub kogo widziałam. Może to sen; pytam samą siebie, lecz nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć. Znika po chwili; naszły mnie czarne myśli.

Gdzie ja się znajduję, w jakim świecie żyję; pytam samą siebie. Raj to nie jest. Obok leży trup, stracił już przytomność i połowę krwi. Przestał jęczeć i jego płacz zanikł. Wciąż mam nadzieję jednak, że jest inaczej, że żyje; szybko jednak zwątpiłam w samą siebie. Jest cały zalany krwią, pod spodem wbity nóż. Widzę jak z uda cieknie krew, wolę nie ruszać. To mogłoby spowodować jeszcze większy krwotok. Zwróciłam uwagę na mokry plecak; pomyślałam o Łucji. Ten plecak należał do niej. Trudno, stało się. Czekam na przyjazd zespołu.

Wyskakuje sąsiad z mieszkania z naprzeciwka. Ma około czterdziestu lat.

– Kurwa! – krzyczy. – Kurwa, pierdolona mać! Ja pierdolę! Kurwa! Trup!

– Zdaje się, że tak. Czuję to w kościach – powiedziałam to jakby mimowolnie.

– Pogotowie w drodze? – uspokoił się wtedy.

– Tak.

– Nie żyje? – zapytał.

– Nie wiem. Boję się, że może jeszcze się obudzić.

– On pani chciał coś zrobić?

– Tak. On… – i wtedy urwałam głos. Wolałam tego nie mówić.

– Słyszysz mnie? – mówi do niego.

– Chyba jest nieprzytomny – odpowiadam.

Pot mnie oblał ze strachu, przeleciały mnie ciarki.

– Jest pani godna zaufania?

– Kim pan jest?

– Jak się pani nazywa, zapytać mogę?

– Alicja. Przyjaciółka Łucji.

– Tej z piętra wyżej?

– Tak.

Wtedy widziałam jak on pochylił głowę w dół, jakby z pokorą. Wyglądał wtedy na więcej lat niż miał. Niechlujnie się wyraził, pewnie nerwy. Moje również nie były najlepszej kondycji; czuję jednak, że zrobiłam dobrze. On też wyglądał na człowieka, który wie co robi. Podziękowałam mu, upewniłam, że pogotowie już jedzie i starałam się mu pomóc jakoś z tym pogodzić. Zrobił znak krzyża i poszedł do mieszkania. Musi to przeżywać równie jak ja lub bardziej nawet; tak pomyślałam. Może dobrze go znał, tego sąsiada; współczułam mu. Wolę współczuć. Nie wiem jak miał na imię; nic nie przychodzi mi do głowy.

 

***

 

Pojawia się ona, w białe szaty ubrana zjawa. Boję się jej, nie potrafię z nią rozmawiać.

– Alicjo?

– Żałuję, że tak się stało – odpowiadam.

– To się musiało wydarzyć w ten sposób.

– Przyznam, że wolę być szczera i nie obchodzi mnie to kim naprawdę jesteś. Chyba, że jesteś duchem.

– Jestem nadzieją.

Cisza.

– Jestem nadzieją – odpowiedziała z wdziękiem.

– Ja jestem Alicja i choć boję się że on umrze, to mam odwagę z tobą porozmawiać.

– Porozmawiamy później. Teraz będzie pogotowie.

Zniknęła wtedy.

To był czyjś duch; tak poczułam. Może zmieni pogotowie, żeby nie przyjechało teraz. Mam najgorsze myśli. Może wpłynie na nie w jakiś sposób; pytam siebie. Zadzwonić jeszcze raz? Mam setki myśli w głowie. Ten duch. Boję się go teraz.

 

***

 

Słyszę sygnał. Pogotowie, nareszcie. Nie mogę się nadziwić temu co przed chwilą sądziłam. Zajeżdżają pod klatkę. Wybiegam więc przed budynek i spoglądam na otwierające się drzwi. Wysiada lekarz, wysiadają ratownicy, wysiada kierowca. Są w pełni uzbrojeni w sprzęt i gotowi.

– Dzwoniłam.

– Co się stało?

– On mnie chciał napaść. Rzuciłam plecak na ziemię. Tam był nóż. Upadł na niego, jest cały we krwi.

– Które piętro?

– Czwarte.

– Proszę tędy. Do góry!

 

***

 

Zostałam na dole, wolałam im zaufać i zostać sama. Zastanawiam się nad tą zmorą. Czuje, że jakaś klątwa ciąży nade mną lub nad tym miejscem; chyba postradałam zmysły. W oddali pojawiła się jeszcze inna zjawa, tyle że bardziej czysta od niej. Jest ubrana w biało-niebieskie szaty. Przeskakuje na odległość metra ode mnie.

– Jestem nadzieją. Czekałaś na mnie?

Spuściłam wzrok. Poczułam się niegodna siebie, lecz miałam zamiar niczego nie ukrywać.

– Czekam na pogotowie.

– Oni już odjeżdżają. Powiedzieć ci prawdę? – Boisz się jej?

Wystraszyłam się na samą myśl.

– Co chcesz powiedzieć?

– Nadzieja. Miej ją.

– Mogę?

– Nie martw się. Wyjawić pewien sekret?

– Powiem ci swój.

Powiedziałam jej wtedy o swoich uczuciach do Łucji.

– Czujesz coś w sobie?

– Tak.

– Ukrywasz to?

– Tak.

– Macie taki zamiar?

– Tak.

– Masz taką nadzieję w sobie?

– Czuję ją.

– Nadzieja dla ciebie, chcesz ją mieć?

Spuściłam wzrok wtedy. Poczułam, że nie zasługuję na nią.

– Będziesz miała kogoś, mogę zniknąć?

– Tak.

Wtedy zniknęła.

 

***

 

Poczułam lekki powiew wiatru. Liście już opadły z drzew i pełno ich było na trawniku. Czuć było zapach świeżego powietrza. Wzięłam głęboki oddech. Pogotowie już wychodziło. Poczułam ulgę wtedy. Idę się zapytać co z sąsiadem. Wchodzę do klatki schodowej, słyszę głębokie uderzenie pochodzące z piwnicy budynku. Pojawia się wtedy ona, śmierć.

– Mogę cię dusić?

– Proszę, nie rób tego.

– Zabiłaś?

Poczułam wstyd wtedy.

– Zabiłaś?!

– Tak, zabiłam, ale…

– I nie wstyd ci?

– Nie.

– Kocham siebie jako śmierć.

– Dlaczego kochasz siebie?

– Bo śmierć musi kochać siebie. Kochasz śmierć?

– Ja się już przestałam bać śmierci. Żegnam.

– Znikaj zatem!

Przyjechała policja, porozmawiali z pogotowiem, a lekarz stwierdził zgon. Zrobili to na miejscu. Dopytali mnie jeszcze o kilka szczegółów i odjechali.

 

***

 

Wtedy pojawił się znowu inny duch, z czarną kosą na plecach.

– Jestem Kosą. Kosić mogę?

Pozwoliłam się sobie wtedy odprężyć. Wiedziałam, że to się nie dzieje na poważnie.

– Nie zabiłam tego sąsiada.

– Nad pychą panujesz?

– Wolę panować.

– ŚMIERĆ. Sąsiad nie żyje. Czujesz ją?

– Wolę nie zaglądać śmierci w twarz.

– Unikasz śmierci? Uciec się da…

– Ja wolę nie uciekać.

– Tak, ale przed śmiercią nie uciekniesz, prawda?

– Tak, nie ucieknę.

Wtedy poczułam w sobie gorycz; rozpłakałam się. Zrozumiałam, że kiedyś umrę. Mam druzgoczące myśli; stwierdziłam. Jednocześnie zaś odczuwałam pewną katharsis, rodzaj oczyszczenia wewnętrznego.

– Masz coś na sumieniu? – zmora nie daje mi spokoju.

– Tak.

– Muszę jeszcze porwać jego duszę. Co mam z nią zrobić?

– Zabierz ją po prostu ze sobą. Tylko jej nie krzywdź.

– Tak też zrobię. Ktoś będzie na twoim pogrzebie.

 

***

 

Spojrzałam dookoła, liczne samochody jechały i trąbiły. Gdzieś tam niedaleko ktoś wyprowadzał psa. Wzięłam wtedy głęboki oddech i zatrzymałam się na chwilę. Pomyślałam o tym co się dzieje dookoła; poczułam ulgę, tak, jakbym odżyła, jakbym narodziła się ponownie. Nie muszę już tego robić z Lucyną, daruję to sobie. Chyba nie najlepszy czas na to. Pomyślałam wtedy o nadziei, o tym, że mi powiedziała, że da mi kogoś. Nadziejo, odezwałam się w duchu do niej, przyjdź do mnie!

Wtedy widzę ją. To znowu ona, mówi do mnie.

– Alicjo, bądź nadzieją! Bądź kwiatkiem dla mnie, przyjaciółką.

– Dlaczego mi to mówisz?

– Chcę, żebyś była mi przyjaciółką.

– Potrafię być nią dla ciebie? – odpowiedziałam.

– A masz nadzieję w sobie?

– Mam, ale nie pełną jak gdyby.

– Masz zatem nadzieję dla swojej dziewczyny również?

– Posiadam, ale wolę nie robić tego z nią. Nie wiem teraz jak jej to wytłumaczyć.

– Powiedz jej, że wolisz poczekać na kogoś ważnego dla ciebie. Ma przecież chłopaka, więc nie musisz współżyć z nią, ani ona z tobą.

– To prawda. Mam nadzieję, że jakoś to zrozumie. – A ten sąsiad? Jest nadzieja dla niego?

– To był zwykły wypadek. Miał zły dzień. Zwykle nie jest taki. Znam go, ten człowiek również miał nadzieję.

– Ma ją nadal?

– Tak, jest teraz w niebie. Wierzysz mi?

– Ufam tobie. Wierzę.

– Bądź mi nadzieją zatem.

– Bądź mi przyjaciółką zatem.

Wtedy nadzieja zniknęła. Poczułam zapach róż dokoła. Wszędzie pachniało kwiatami. Pięknymi. Miałam nadzieję, że to już koniec tego fatalnego dnia, którego dziś doświadczyłam, aż tu nagle pojawiła się znowu ona, śmierć.

– Jestem śmiercią. Mam kosę na sobie.

– Nie widzę jej.

– Mam ją na sobie, lecz w ukryciu ją noszę.

– W ukryciu?

– Lśni moja kosa?

– Przyznam, że nie boję się śmierci, ani tego kogo znowu zabierzesz.

– Jestem kosą, moja kosa lśni.

 

POWIEDZENIE

 

Nie taka śmierć straszna na jaką wygląda. Nie taki diabeł również.

 

Na koniec Alicja namalowała z Łucją obraz z wizerunkiem każdej ze zmór.

Nazwały go mglistym porankiem.

 

Pozdrawiam,

Roman Gruziński.

 

 

 

Byłem taki. Wiem o tym. Choć dalej nie mogę sobie tego uświadomić, to chyba powiedziałem prawdę. Choć pisarzem się nie czuję, to poczułem się kimś gdy ukończyłem to opowiadanie. Wciąż pracuję nad nim. Nad swoim autorem. Kupiłem kowadło, to mój laptop. Lenovo. Nadzieję dali mi Stephen King i Katarzyna Bonda. Czytam Remigiusza Mroza. Ocaliła mnie Dziewczyna z Pociągu. Wiele pomocy udzielił mi mój terapeuta psycholog-seksuolog. Dodała mi wiele otuchy. Składam jej podziękowania za to oraz za otwartą i szczerą rozmowę. Bez niej nie powstałoby to opowiadanie. Nieco teorii zaczerpnąłem z książki Katarzyny Krzan. Wam dziękuję za krytykę. Mam nadzieję, że opowiadanie przejdzie dalej. To mnie zobowiązuje. Niestety to już koniec. Pozostaje jedynie żal i nadzieja. Jedno słowo. Koniec.

Koniec

Komentarze

BIBLIOTEKA! BIBLIOTEKA!

Chochlik się wkradł i jeden błąd również zauważyłem. Poprawione.

Ani chybi nadrealistyczna opowieść postmodernistyczna, bo nie zrozumiałem ani w ząb!

A ponieważ nie zrozumiałem, to powiem tylko, że redakcja (akapity i entery) jest wyjątkowo nieszablonowa. 

Chciałem nawet uczepić się jakichś baboli, ale tu zdaje się wszystko jest głęboko przemyślane i ma sens.

Za podsumowanie mała parafraza cytatu z opowiadania – “w celu zrobienia leszcza”. Ja niestety zrobiłem karpia i tak mi zostało!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dobrze, że napisałeś notkę autorską pod koniec, bo podczas czytania zastanawiałem się, czy to na poważnie ;) Ale żeby nie było, to dam TOP 3 fragmenty z Twojego opowiadania, które najbardziej mi się spodobały.

Biorę i dzwonię. Odbiera specjalista, rozmawiam. Dobra, załatwione.

Dobrze, nie ma co rozwlekać. Tarantino też powinien skracać te swoje dialogi, bo nudy :P

Obok leży trup, stracił już przytomność i połowę krwi.

:D

Jednocześnie zaś odczuwałam pewien katharsis, rodzaj oczyszczenia wewnętrznego.

A stosując w tym zdaniu synonim, brzmiałoby ono: “Jednocześnie zaś odczuwałem pewne katharsis, katharsis . Dobra, może tutaj za bardzo się czepiam ;) 

Ale ja to tam lubię takie enigmatyczne historie, więc było spoko :D

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Tak, z tym katharsis przyznaję 100% racji. Lepiej to ująłeś ode mnie. Dzięki!

Za pozostałe komentarze również dziękuję. Piszcie krytykę!

 

PS. soku, dlaczego taka myśl, że nie na poważnie? Przyznam, że nie zrozumiałem.

Drobne info: katharsis po grecku jest rodzaju żeńskiego, więc naprawdę poprawnie jest “odczuwałem pewną [lepiej: pewien rodzaj/swoistą] katharsis”

http://altronapoleone.home.blog

Autorze,może zmień oznaczenie, bo szesnaście tysięcy znaków z kawałkiem to już opowiadanie, nie szort. ;)

O treści wypowiem się później. :)

Zmienione. Chybiłem.

Poprawiłem interpunkcję i owe katharsis również.

Eeee. Może lepiej wstaw jakieś aktualne teksty, nie pierwsze próby.

Fabuła mnie nie wciągnęła. I nie zabrzmiała wiarygodnie. Dziewczynka jest chora, ale idzie do koleżanki ugotować jej obiad. Zabiera nóż w plecaku (bo tamta ma kuchnię niewyposażoną w narzędzia?). Kocha koleżankę i wie, że koleżanka też ją kocha. Chociaż ma chłopaka, jak się później okazuje. Co z kluczami do mieszkania koleżanki, która siedzi w szkole? A w ogóle to smarkula mieszka sama? Facet śmiertelnie się kaleczy nożem, który wypadł z plecaczka? Musiał mieć strasznego pecha, że nóż przypadkiem ustawił się pionowo, a potem jeszcze trafił w tętnicę.

Forma to prawie czyste dialogi, dość chaotyczne. Aż się można zastanowić, co ta dziewczyna brała.

Bohaterka ledwie naszkicowania, podobnie pozostali.

Legendy w ogóle tu nie widzę. Z fantastyką też nie rozpieszczasz. Równie dobrze bohaterka może mieć halucynacje – zjaw nikt inny nie widzi, nie wpływają na fabułę.

Może to kwestia stylizacji, ale masz mnóstwo błędów. Byłoza i inne powtórzenia, liczby zapisane cyframi tam, gdzie powinny być słownie, kulejąca interpunkcja, zaimki w dialogach dużymi literami… Nawet jak na stylizację na głupią pannicę, to jest tego za dużo i czyta się źle. Gdyby to chociaż śmieszne było…

Babska logika rządzi!

Dzięki.

coś w moim życiu o czym wolałabym nie mówić, ale wolę Wam to opowiedzieć

To się wyklucza. Widziałam jeszcze kilka błędów tego typu.

 

Autorze, jeżeli to jest proza eksperymentalna, to obawiam się, że moja opinia raczej wiele nie wniesie, bo po prostu się na tym nie znam.

Jeśli jednak pisałeś ten tekst z zamiarem stworzenia zwykłego opowiadania, to muszę zgodzić się z opinią Finkli. 

Przyznaję, że to był eksperyment. Czuję, że napisałem coś odmiennego.

Niemniej jednak postawiłem sobie wysoko poprzeczkę (kobiecy bohater, 1os) pisząc swoje pierwsze opowiadanie. Mam na koncie jeszcze 3 niedokończone ale to były moje absolutne początki.

Proszę tylko o opinię czy się nie poddawać bo to mój pierwszy ukończony tekst.

Na pewno się nie poddawaj. Z opowiadaniami, w ogóle z literaturą jest tak, że opinie mogą być bardzo zróżnicowane. :)

 

Ja przeczytałem… i nic nie zrozumiałem :( Jakieś wydarzenia jakiejś Alicji i tyle. Forma mnie przerosła, a treść nie przemówiłem. Blisko mi generalnie do opinii wyrażonej przez Finklę, więc powtarzać nie będę jej wniosków.

Chwytaj ciekawe linki, mogą się przydać:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję.

Bardzo osobliwe opowiadanie. Przeczytałam, ale nie udało mi się pojąć, o co tu chodzi.  

Wykonanie, delikatnie mówiąc, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Część usterek wskazałam, ale poprawienia wymaga niemal każde zdanie.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą zrozumiałe, interesujące i lepiej napisane. ;)

 

Było to je­sie­nią dwa ty­sią­ce ósme­go roku. Był to li­sto­pad. Cała nasza klasa miała po­wtór­kę z bio­lo­gii. Opo­wiem Wam zatem jak było. Tego dnia opu­ści­łam lek­cję, byłam chora. Był to po­nie­dzia­łek… –> Objaw niebezpiecznej byłozy.

 

Chcia­łam jed­nak dla niej ugo­to­wać obiad, tak aby­śmy mogli go wspól­nie razem wie­czo­rem uczcić. –> Czy dobrze rozumiem, że gotowała obiad aby ów obiad uczcić? Jeśli nie, to co miało być czczone?

Masło maślane. Czy można robić coś wspólnie osobno?

Jeśli obiad miały jeść dwie dziewczyny, winno być: …tak aby­śmy mogły go wspól­nie wie­czo­rem uczcić.

 

ale chcia­łam zro­bić coś dla niej. Choć na chwi­lę chcia­łam za­grzać się jej w małym miesz­kan­ku i po­cze­kać na nią aż wróci. –> Powtórzenie. Nadmiar zaimków.

 

Za­sta­na­wiam się nad tym obia­dem, jak go ugo­to­wać. –> Raczej: …co ugo­to­wać.

 

Cie­ka­we jakie ma skład­ni­ki w domu i w lo­dów­ce. –> Zawartość lodówki też jest w domu.

 

Zo­sta­wiam więc myśli na bok i idę do jej miesz­ka­nia. –> Na bok można coś odsunąć/ odstawić/ odłożyć, ale nie wydaje mi się, aby można zostawić coś na bok.

 

Mam w pa­mię­ci War­sza­wę jaką była kie­dyś. Przy­naj­mniej pa­mięć zdjęć… –> Powtórzenie. Literówka.

 

137. –> Sto trzydzieści siedem.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Jest numer bu­dyn­ku pod któ­rym miesz­ka Łucja. –> Czy Łucja mieszka pod budynkiem?

 

Wcho­dzę zatem do klat­ki scho­do­wej, jest pusto. Przy­naj­mniej na klat­ce, idę więc do góry. Na pierw­szym pię­trze sły­szę jak ktoś wy­cho­dzi z lo­ka­lu, sły­szę jak otwie­ra zamek do drzwi i na­ci­ska klam­kę. Wy­cho­dzi męż­czy­zna… –> Powtórzenia.

 

– Ko­le­żan­ka Łucji? – pyta –> Brak kropki.

Źle zapisujesz dialogi. Skorzystaj z poradnika podanego przez NWM.

 

Wglą­dał jakby miał 35 lat. Może być 20 lat star­szy ode mnie… –> Raczej: Wglą­dał jakby miał trzydzieści pięć lat. Mógł być dwadzieścia lat star­szy ode mnie

 

– Taki żar­tow­niś z Pana? Dow­cip­niś? –> – Taki żar­tow­niś z pana? Dow­cip­niś?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Widzę jak chce mi coś po­wie­dzieć. –> Widzę, że chce mi coś po­wie­dzieć.

 

nic mię­dzy na mi nie było i nie bę­dzie. –> …nic mię­dzy nami nie było i nie bę­dzie.

 

Po­do­bam Ci się? –> Po­do­bam ci się?

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Wtedy wi­dzia­łam jak się chcę rzu­cić na mnie. –> Literówka.

 

Pierw­sze co to chcia­łam uciec. –> Raczej: Pierw­sze co chcia­łam, to uciec.

 

Bie­gnę więc, szyb­kim kro­kiem scho­dzę po scho­dach. Od­ru­cho­wo wy­cią­gam te­le­fon; boję się. Nie, nie wy­cią­gam go, idę dalej szyb­kim kro­kiem. Sły­szę jak za­czy­na scho­dzić. –> Powtórzenia.

 

Jego tułów zjeż­dża wraz z no­ga­mi po scho­dach… –> Czy istniała możliwość, aby po schodach zjeżdżał tułów, a nogi nie?

 

Ple­cak był na pół otwar­ty, noż się z niego wy­śli­zgnął. –> Literówka.

 

Nie ważne. Na praw­dę wszyst­ko pod kon­tro­lą. –> – Nieważne. Napraw­dę wszyst­ko pod kon­tro­lą.

 

Wtedy widzę po­now­nie po­stać… –> Wtedy widzę po­now­nie po­stać

 

Ma około 40 lat. –> Ma około czterdziestu lat.

 

nie ob­cho­dzi mnie to kim na praw­dę je­steś. –> …nie ob­cho­dzi mnie to, kim napraw­dę je­steś.

 

– Mogę Cię dusić? –> – Mogę cię dusić?

 

Na­dzie­jo; ode­zwa­łam się w duchu do niej, przyjdź do mnie! –> Dlaczego tu jest średnik?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Skromnie dziękuję.

Przeczytałam opowiadanie. I nie wiem, co mam z nim zrobić ;) Dlatego rozwiodę się trochę szerzej nad treścią.

Autorze, należałoby tu poprawić formatowanie – zlikwidować niepotrzebne entery, które opowieść rozwlekają. Zlikwidować byłozę, zwłaszcza masz mnóstwo czasownika “być” na początku. Przebudować zdania i powstawiać kropki wszędzie tam, gdzie trzeba. Niektóre dialogi byłyby w punkt, gdyby je podszlifować. Jest tu potencjał postmodernistycznej opowieści, i taką postmodernistyczną fantastykę akceptuję, ale nie wiem, jak chciałeś wyrazić tutaj konkursowe hasło. Opowiadanie wymaga korekty i przeredagowania. Masz jeszcze kilka dni na poprawki, jeśli znalazłby się ktoś, kto siadłby z tobą i zajął się słabymi i mocnymi stronami tekstu, mogłabym go zakwalifikować. Na razie nie mogę.

 

Parę uwag:

 

Choć na chwilę chciałam zagrzać się jej w małym mieszkanku ← zagrzać się w jej małym mieszkanku. Zamieniłeś miejscami jej i w.

Zostawiam więc myśli na bok i idę do jej mieszkania. ← można zepchnąć myśli na bok

Jest numer budynku(+,) pod którym mieszka Łucja. 

– Koleżanka Łucji? – pyta(+.)

Taki żartowniś z Ppana? ← pan z dużej piszemy tylko w listach, ew. gdy piszemy w opowiadaniu np. o bóstwie

– Ja lody… ze sklepu nie lubię. – Nie może pan sobie ← ta półpauza pomiędzy lubię a nie jest zbędna

– Jakie słownictwo! Lucyna mi mówiła o tobie. – Podobam Ci się? ← tutaj ostatnia półpauza również

– Nie, proszę się ode mnie odczepić. – Nie jestem dla pana zabawką. ← i tutaj

 Wtedy widzę ponownie tą postać ← tę postać. Tą używamy w mowie potocznej, mógłbyś użyć w dialogu “tą”, ale w narracji lepiej “tę”

Ja pierdolę! – Kurwa! Trup! ← zbędna półpauza

– Zdaje się, że tak. Czuję to w kościach; powiedziałam to jakby mimowolnie. ← tutaj za to potrzeba gdzieś półpauzy zamiast średnika. Tam, gdzie kończysz wypowiedź. A nie jestem pewna, gdzie to jest.

– Tak. On… i wtedy urwałam głos, wolałam tego nie mówić. ← tutaj też w odpowiednim miejscu półpauza. Musisz poczytać poradnik zapisu dialogów. 

na prawdę ← naprawdę 

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję bardzo Naz. Zrozumiałem chyba wszystko z twoich poprawek. Przeredaguję w wolnym czasie.

W sumie doceniam takie eksperymenty z formą, z tym, że zazwyczaj nie rozumiem, o co chodzi. Niewątpliwy plus jest taki, że zapamiętałam od wczoraj, że to było to dziwne opowiadanie ;)

Przynoszę radość :)

Moim faworytem jest – wydarzyło się coś w moim życiu o czym wolałabym nie mówić, ale wolę Wam to opowiedzieć.

Od razu widać, że bohaterka ma bogate życie wewnętrzne i toczy ze sobą nierozwiązywalne konflikty.

 

W sumie to nie wiem jak skomentować, oprócz tego, że nie kupuję tego tekstu, ani tej zabawy z formą. 

Dziękuję Wam bardzo serdecznie za wszystkie komentarze. Patrząc na to z perspektywy czasu (miesiąc), widzę jak kiepskim pisarzem byłem i jakie błędy popełniałem. Dziękuje Wam bardzo za cierpliwość. Naprawdę. Dziękuję raz jeszcze za wszystkie komentarze. One wiele mnie uczą. Były rzeczowe i konkretne. Jutro jak znajdę czas przeredaguje całe opowiadanie w ramach treningu, aby uczyć się na błędach.

Powiem szczerze, że zawstydziłem się swoje opowiadania. Jak puściłem go sobie na głos (TTS) to myślałem, że padnę ze śmiechu.

Pracuję teraz nad nowym opowiadaniem. Wierzcie mi, że widzę swoje błędy teraz. Dziękuję Wam bardzo serdecznie.

PS. Jest postęp w porównaniu do wtedy ;) Mam taką nadzieję przynajmniej.

Przeredagowałem. Dziękuje Wam raz jeszcze za komentarze.

Nowa Fantastyka