- Opowiadanie: zmiju - Latarnik

Latarnik

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Latarnik

Latarnik przekręcił niewielki włącznik w ścianie. Lampka ładowania baterii zgasła, a zapalił reflektor znajdujący się na szczycie wieży. Było to zielonkawe, punktowe światło, które nie rozpraszało ciemności, ale za to było doskonale widoczne jako szmaragdowa kropka z odległości nawet pięćdziesięciu kilometrów.

Był wysokim, chudym mężczyzną zamieszkującym wieżę postawioną w tak odludnym miejscu, że jedynie tumany połyskliwego piasku odwiedzały za każdym razem, gdy burzą pędziła z jednej strony kontynentu na drugą. Tak długo mieszkał samotnie, że przestał rozmawiać nawet z samym sobą. Był wyjątkowo chudy, co zawdzięczał dość ubogiej diecie składającej się z głównie zielonych kłączy zmodyfikowanej trawy i borówek, również zmodyfikowanych tak, że dorastały do wielkości grejpfruta.

Powoli zszedł po schodkach na parter. Gdy znalazł się na dole, drzwi same otwarły się zanim zdążył nacisnąć klamkę. W świetle wejścia stanął sporych gabarytów rudzielec. Jemu monotonna dieta, jak widać nie przeszkadzała rozrastać się wszerz. Na widok Olsena rozłożył szeroko ręce, pochwycił starca i potrząsnął nim jak kłodą drewna. Latarnik nie zdążył odwzajemnić gestu, bo został odstawiony na miejsce. Rupert, bo tak miał na imię nowo przybyły, wciągnął do środka sporą skrzynię na kółkach.

– Posiwiałeś. – Przybysz uśmiechał się szeroko. – I zbladłeś.

– Jak każdy z nas – latarnik odparł filozoficznie – dobrze, że jesteś, bo nasiona mi się kończą.

– A może schudłeś. – W zamyśleniu przyjrzał się wniesionej przed chwilą skrzyni. – No tak, jestem dwa tygodnie później. Wybacz.

Latarnik uśmiechnął się, dając znać, że rozumie i nie ma pretensji. Lata pracy w tym odległym zakątku kontynentu nauczyły go, że musi być przygotowany na różne komplikacje.

Po rozpakowaniu zapasów obaj panowie usiedli za stołem w jedynym większym pomieszczeniu, czyli jak nazywał je Olsem, salonie latarni. Gospodarz pokiwał głową, ale nie odezwał się pierwszy. Po kilku minutach milczenia zaczął Rupert.

– Cieszę się, że dałeś radę. Burza elektryczna zniszczyła stację przekaźnikową, ta z kolei spaliła panele słoneczne i wszystko się posypało. Uprawy nie chciały wschodzić tak szybko, jak w poprzednich latach. Wiesz, że gdy ich nie doświetlać w nocy, to rosną bardzo wolno. Gdy już dojrzały, to zaczęliśmy je rozwozić po kolei i niestety w harmonogramie znalazłeś się na końcu.

– Traf chciał, że zacząłem odkładać do lodówki tą sałatę już miesiąc temu. – Obracał na widelcu kilka sklejonych sosem liści.

– Jesteś ofiarą własnej zapobiegliwości. – Rupert pociągnął łyk herbaty, kłując się łyżeczką w oko. – Farmerzy podejrzewali, że tylko ty mogłeś się przygotować na takie opóźnienie, więc twoją dostawę zaplanowali najpóźniej.

– Gdybym mógł zadzwonić…

Rupert tylko rozciągnął usta w udającym uśmiech grymasie i powiedział:

– Amelda ze wschodniej latarni nie była tak zapobiegliwa. – Rupert nabrał na widelec kolejny kawałek trawy.

Olsen uniósł brwi.

– Potrzebujemy kogoś na jej miejsce.

– Zabrakło jej sałaty?

– Zabrakło… ale nie z głodu zmarła. – Rupert zakręcił łyżeczką w kubku. – Nie wytrzymała presji.

Dalsza część posiłku przebiegła w milczeniu. Rupert odwiedzał latarnię Olsena co kilka miesięcy. Mimo tego, że od dłuższego czasu wielki rudzielec był jedyną osobą, którą widywał, to Olsen doceniał fakt, iż przyjaciel nie zasypywał go tysiącami słów. Starzec odzwyczaił się od rozmów.

Po godzinie milczenia gość chrząknął i oznajmił, że czas spać. Olsen również odsunął się od stołu i rozeszli się do łóżek. Olsen wspiął się na górę, a Rupert położył się pod pomarańczowym telefonem.

Rano Rupert zebrał się zanim Olsen zdążył zgasić latarnię.

– Następnym razem przywiozę ci cewkę.

– Cewkę? – zamyślił się Olsen, nie od razu pojmując kontekst wypowiedzi, ale po chwili zorientował się – aaa, święta idą.

Rupert uśmiechnął się na do widzenia, ciężko sapnął, opierając się o pojazd, jakby miał własnoręcznie dopchać łazik z powrotem do miasta. Po chwili wsiadł i wychyliwszy się przez małe okienko, pomachał przyjacielowi. Zapatrzył się na niego przez minutę lub dwie. Olsen uśmiechnął się na pożegnanie. W końcu Rupert włączył silnik szumiący niczym wielki odkurzacz i odjechał.

Olsen znowu został sam na prawdopodobnie kolejne dwa miesiące.

***

Około stu lat przez wizytą Ruperta w samotnej latarni, pośrodku jedynego kontynentu tej niewielkiej planety, w miałki piach wbiło się pod kątem kilka lądowników. Pojazdy kosmiczne lądowały jeden po drugim naprowadzane na ten sam obszar, na rozległą równinę mieniącą się na srebrzyście w promieniach słońca. Wszystkie osiadły szczęśliwie, choć zagrzebane do połowy swoich w grunt.

Wkrótce miejsce wokół nich zapełniło się namiotami, reflektorami, stosami skrzyń i worków. Ponad nimi, niczym dach utkany z lian, zaczęła gęstnieć plątanina kabli. Stopniowo statki były rozbierane, a ich części wykorzystywano do montowania dachów i ścian domków konstruowanych w trójkącie wykreślonym trzema kadłubami. Utwardzono drogi, przeciągnięto oświetlenie pozwalające na prace również po zmierzchu. Podstawowym problemem nie był brak ludzi tylko narzędzi, więc koniecznością stał się zmianowy tryb pracy. Gdy udało się dostosować łaziki, zaczęto zwozić do obozu skały i mniejszy gruz, aby wznosić z nich wyższe domy oraz mury. Po pięciu latach miasto rozkwitło, jak wielki, rozłożony na ziemi kwiat raflezji. Podobnie też śmierdziało, bo woda w mieście była racjonowana, a nieczystości nie opłacało się wywozić daleko poza siedlisko.

Gdy podstawowe potrzeby osadników zostały zaspokojone zebrała się rada. Liderzy poszczególnych statków podjęli się uzgodnić, co dalej. Powód ich przybycia w to odległe miejsce był czymś, co ich połączyło, lecz dalsze działania zaczynały ich dzielić.

– Jesteśmy idiotami. Ja jestem, każdy z was jest – jako pierwszy odezwał się gruby mężczyzna z siwą brodą, wszystkim zgromadzonym zajrzał po kolei w oczy.

– Pierwszy fakt to to, że tu jesteśmy, w tym zapomnianym zakątku kosmosu. Panowie świata okupujący prowizoryczne domki w obozie dla uchodźców. Po drugie strąceni z piedestału bogów pochłaniających i przetrawiających kolejne planety stoczyliśmy się to poziomu zbieraczy i łowców walczących o przetrwanie wśród obcej przyrody. O kości walczymy, aby z głodu nie poumierać.

To była raczej metafora, gdyż rozbitkowie dysponowali maszynami produkującymi białko, tłuszcze i cukry. Wystarczyło im jedynie nieco światła pobliskiej gwiazdy, umownie nazwanej Słońcem. To już stało się zwyczajem, że na każdej planecie, w każdym układzie główną gwiazdę nazywano Słońcem, a najbardziej zdatną planetę do przetrwania Ziemią. Może to był sposób zdobywców tych światów na oswojenie nieznanego.

– Po trzecie, idioci, to … – zamilkł, kiedy mu przerwano.

– Nasz pobyt tutaj to konieczność i zamiast wylewać żale powinniśmy zdecydować, czy nawiązujemy kontakt – oznajmiła Hururi.

– Musimy wysłać sygnał, bo ktoś jeszcze mógł przetrwać – odpowiedział Olsen, ledwo trzydziestoletni.

– I zaprośmy naszych dawno niewidzianych przyjaciół tutaj. A ponieważ nie są materialni, to dotrą tutaj czterdzieści lat przed naszymi rodakami, którzy ewentualnie jakimś cudem nie dali się złapać. I to wszystko, gdyby nie dali się złapać, znaleźli sposób, aby ukryć się i przeczekać tych czterdzieści lat pod okiem super sprytnej inteligencji – odparł sarkastycznie brodaty – faktycznie można by liczyć na to, że po cichu zbudowali statek, i tylko czekają na to, by wsiąść do niego i dotrzeć tutaj. Może mi przypomnisz, dlaczego porzuciliśmy nasza niezwyciężoną cywilizację?

Kilku spośród obecnych uśmiechnęło się pod nosem, choć więcej w tym uśmiechu było przygnębiającej ironii. Odezwał się okrągły jegomość w przyciasnym kombinezonie.

– Czyli raczej marne szanse. A raczej spore szanse na to, że zaraza pojawi się i zrobi to samo, co w Układzie Słonecznym oraz innych systemach – powiedział Geofnet.

– A wiesz, dlaczego spore szanse? – Ciągnął. – Albowiem od czterdziestu lat na jej korzyść działa prawo przyśpieszających zwrotów. Ona jest jak rzęsa na stawie, która podwaja swoją powierzchnię każdego dnia. Nie ważne, że całe lata zajęło jej przejęcie kontroli nad pierwszym komputerem. Ważne, że przedostatniego dnia naszej zagłady opanowała połowę naszego systemu planet.

Potakiwania i pomruki aprobaty jednoznacznie pokazały, co sądzi o tym poglądzie większość zebranych.

– To jest nieludzkie – zaprotestował Olsen.

– O nie, przyjacielu. To jest właśnie ludzkie. Bo ludzki jest instynkt przetrwania – Geofnet był dowódcą jednego ze statków o dźwięcznie brzmiącej nazwie Abraksas.

W tym momencie zwalisty mężczyzna pochylił się do przodu i zaczął mówić, jakby do siebie, nie czekając aż kapitan Abraksasa skończy, jednak na sali zapadła cisza. Wszyscy go słuchali.

– Mamy siedzieć, jak myszy pod miotłą, podczas gdy kocur harcuje po kuchni. Kocur w końcu znudzi się swoją zabawką i wtedy przypomni sobie o nas – mówił powoli, patrząc w stół – widziałem, co w ciągu jednego dnia ta zaraza zrobiła z moim miastem. Widziałem, jak następnego dnia załatwiła wszystkie miasta w moim kraju.

Bolco pochodził z Hawajów. Jego przemowa wzbudziła spore zainteresowanie, ponieważ to jego kraj został zaatakowany i zniszczony jako pierwszy. Opowiadano, że jedyna łódź, która zdołała przebić się przez blokadę i dotrzeć do portu kosmicznego w Kalifornii, była dowodzona właśnie przez niego. Łodzią tą był prywatny katamaran hawajskiego kapitana. Zaś udało mu się, bo na pokładzie nie miał żadnych środków łączności ani elektroniki. Sterował ręcznie, w oparciu o kompas i gwiazdy. Legendy przekazywały również, że w momencie odbicia od pomostu wyrzucił do wody wszystko, co potrzebowało baterii, łącznie z elektronicznym zegarkiem i maszynką do golenia. Szczególnie plotka o maszynce do golenia mogła być prawdziwa, nosił bowiem długą i gęstą brodę.

– Trzeciego dnia zajęła i pokonała wszystkie miasta na kontynencie. Kto nie wyruszył z Ziemi do tego momentu, ten już nie wyruszył nigdzie. Nie możemy siedzieć bezczynnie. Lądowaniem tutaj kupiliśmy sobie kilkadziesiąt lat spokoju, ale on skończy się kiedyś tak, jak skończył się w domu.

– Czwartego dnia nasza planeta została stracona. A zaraza mogła odpocząć – dopowiedział z ironicznym uśmiechem gruby kapitan Abraksasa.

– Pamiętam, jak zaatakowała stację na Antarktydzie. Myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni, bo odgradza nas lód – podjęła wysoka blondynka, Hururi – wiecie, co zrobiła? – zapytała retorycznie, bo chwilę później sama udzieliła odpowiedzi – przejęła naszą latarnię morską, a dokładnie komputer sterujący oświetleniem.

Po zebranych przeszedł szum głosów wyrażających zaciekawienie. Rozbitkowie regularnie ubarwiali sobie wieczory opowiadaniem, na ile pomysłowych sposobów zaraza opanowała różne regiony Ziemi i jej kolonii.

– Technik dostrzegł, że lampy w latarni morskiej zaczęły blednać, potem znów rozjaśniały się. Zrzucił to na karb spadków napięcia. Nawet wysłałam kogoś, aby zmiótł śnieg z paneli słonecznych. Zaraza odkryła kod Morse’a, udoskonaliła go i w ten sposób dogadała się z komputerem sterującym lampami. Ten z kolei połączył się z maszyną odpowiedzialną za prognozy pogody. – Przygryzła wargi na tamto wspomnienie. – Gdy zaczęły się wyłączać systemy podtrzymujące pracę stacji, już wiedziałam, że to koniec. Zabraliśmy torby i w godzinę siedzieliśmy w Amundsenie. Na nasze szczęście miał następnego dnia zawieźć na orbitę próbki roślin, więc był wyposażony i gotowy do startu.

Amundsen był drugim, po Abraksasie, statkiem, który przybył na tą planetę.

– Czy dobrze rozumiem, że wystarczy, że na Ozyrysie będzie sobie pracował jakiś niewinny komputerek. Taki laptop, jaki właśnie trzymam na kolanach, który przypadkowo zostanie podłączony do anteny zdolnej do odbierania sygnałów. Na przykład takiej, jak ta stojąca przed wejściem do naszego kontenera, której używamy do nasłuchiwania sygnałów radiowych, bo mamy nadzieję, że jednak ktoś zadzwoni z domu i powie „chłopaki, wracajcie, już wszystko w porządku”. I wystarczy, że zapomnę wyłączyć to niewielkie urządzenie, aby zaraz pojawiła się tutaj? – Geofnet przedstawił swoje konkluzje niepewnym tonem.

– Tak i przybędzie tu z prędkością światła – zapewniła Hururi – czyli w ciągu około roku. Jest oczywiście kilka barier technicznych, ale teoretycznie to możliwe, bo praktycznie się wydarzyło na naszej stacji na biegunie.

– Jeżeli kod Morse’a jej wystarczy, aby pokonać kosmos z prędkością światła, to wiecie już, co sądzę o poszukiwaniu ocalałych – podsumował rozważania Bolco.

***

Czterdzieści lat przed ową naradą, trzy promy wystartowały w pośpiechu z trzech kosmodromów znajdujących się na przeciwległych krańcach Ziemi. Jeden z Kalifornii, drugi z bieguna południowego, a trzeci z Maroka. Wielkiemu szczęściu należy przypisać fakt, że zdążyły się poderwać w ciągu czterech dni od rozpoczęcia nawałnicy. Po ich starcie nikt więcej nie uciekł z powierzchni planety. Czwartego dnia liczne stacje kosmiczne orbitujące wokół zielonej planety przestały działać. Scenariusz był podobny, w każdej z nich zamierało zasilanie i otwierały się śluzy. Załogi próbowały ratować się, korzystając z kombinezonów, ale jak długo można czekać w skafandrze na wybawienie, które nie nadchodziło. Stopniowo w ciągu kilku godzin lub dni, w zależności od zapasów powietrza w butli, ludzie dusili się, próbując reaktywować sterowanie, odlatywali w kosmos, wysadzali samobójczo moduły swoich stacji.

Awaria stacji oznaczała, że należało obrać dalszy cel drogi. Trzy statki szczęśliwym trafem wzięły ten sam kierunek. Szczęśliwym trafem bowiem mimo zaniechania jakiejkolwiek komunikacji elektronicznej zdołały się porozumieć. Kapitan Amundsena, gdy tylko dostrzegła dwa inne promy oddalające się od powierzchni planety zaczęła nadawać sygnały za pomocą promienia lasera. I przez kilkanaście godzin z uporem wywoływała oba statki, aż w końcu tamte załogi zrozumiały przekaz i odpowiedziały. W ten sposób uciekinierzy uzgodnili trajektorię lotu i w ten też sposób porozumiewali się przez kolejne czterdzieści lat zanim dotarli do nowego domu. Przez cztery dziesięciolecia na pokładzie każdego z nich rotacyjnie wybudzano jednego członka załogi do nadzorowania wszystkich urządzeń i podtrzymywania kontaktu z pozostałymi pojazdami. Dzięki temu każdy z załogantów postarzał się o nie więcej niż rok. Nie zdecydowano się powierzyć nadzoru komputerom, pomni bolesnych doświadczeń z macierzystej planety.

***

Niemal wiek po tamtym exodusie Olsen stał na niewielkim tarasie swojej latarni i wpatrywał się w horyzont. Liczył światełka pozostałych wież. Miał głębokie przekonanie, że w tamtych latarniach właśnie w tym momencie, każdego wieczoru, ktoś wspina się na taras i szuka wzrokiem światełek. Trochę mniej samotnie czuł się dzięki temu każde z tysięcy spędzonych tu wieczorów. Od rana nurtowała go jeszcze jedna myśl. Dlaczego Rupert ukradł mu komputer? W szafie miał schowane niewielkie urządzenie, z którego co prawda prawie nie korzystał, ale przyzwyczaił się, że tam jest. Miał na nim kilka zdjęć rodziny oraz przyjaciół przywiezionych z domu. Raz na kilka miesięcy włączał go, sprawdzał, czy pliki nadal znajdują się na dysku. Zawsze były i jak zapewniał producent miały być przez kolejnych kilka tysięcy lat po jego śmierci, co dodawało mu otuchy, że nie wszystek umrze.

Rupert urodził się już na Ozyrysie, był chyba trzecim pokoleniem, które nie widziało Ziemi. Miał około czterdzieści lat i obserwując czas życia jego rówieśników, można było uznać go już za starca. Czy jakiś sentyment w nim się odezwał? Zawiść, że Olsen znał zieloną planetę, a może, że przeżyje go kilkukrotnie? Olsen nie potrafił wyjaśnić zachowania jego przyjaciela. Po chwili namysłu dołożył jeszcze jedną refleksję. A może skoro coś tak dziwnego zrobił, to więcej Ruperta nie zobaczy? Może czas zacząć oszczędzać jedzenie i planować wycieczkę do bazy?

Rozejrzał się po horyzoncie i nagle niepokojące spostrzeżenie zamieszkało w jego głowie. Skoro latarnia Ameldy stoi pusta, to kto nadaje sygnały? Przeszedł wzdłuż barierki, aby odnaleźć właściwe światełko na horyzoncie. Nie spostrzegł niczego, czyli tamta placówka stoi pusta. Gdzie teraz udał się ten rudzielec? Najbliższa latarnia znajdowała się na zachodzie, co mogło być właściwym podejrzeniem, jeżeli Rupert dokonywałby swojego objazdu, zaczynając od kierunku wschodniego. Przekręcił latarnię w odpowiednią stronę i nadał sygnał.

***

Niemal dziewięćdziesiąt lat wcześniej grupa uciekinierów, których demokratyczne głosowanie wyniosło do roli rady kolonii, rozpatrywała pewne strategiczne zagadnienie.

– Musimy utrwalić zakaz. Kolejne pokolenia zapomną, dlaczego nie wolno się kontaktować, ale będą pamiętały, że to tabu. – Dyskusję rozpoczęła Hururi, niegdyś dowódca Amundsena, a teraz starsza, odpowiedzialna za uprawy.

– Stwórzmy narrację. – Siwy, gruby kapitan Abraksasa uśmiechnął się ironicznie. – Narrację, która zbuduje fundament. Fundament nie do ruszenia, bo oparty na nieweryfikowalnych założeniach.

Przygarbiona kobieta siedząca w fotelu wymontowanym z promu kosmicznego poskrobała paznokciem po blacie. Napis na oparciu wskazywał, że zarówno fotel, jak i on pochodzili z Behemota, trzeciego statku, który przybył na Ozyrysa.

– Narracja musi odpowiadać na kilka pytań. Po pierwsze, dlaczego tu jesteśmy. Po drugie, skąd pochodzimy. A po trzecie, co dalej. Ponadto musi zawierać element tajemnicy, coś co ludzie będą sobie wyobrażali, ale czego do końca nie można poznać. Takie dobrze zorganizowane sekciarstwo. – Kapitan Abraksasa, o imieniu Geofnet, kiwał się na krześle w przód i w tył.

– Geofnet, niepotrzebnie banalizujesz sprawę. My mamy dobrze osadzoną w realiach i wspomnieniach, a jednocześnie nieogarnialną rozumem opowieść. Prawdziwą opowieść o zarazie, którą wyzwolił sam człowiek, bo nie słuchał nakazów moralnych. Zasad, które zabraniały sięgać poza widnokrąg poznania, które mówiły, że nie każda wiedza niesie dobro. Zaraza zalała ludzkość w cztery dni… – Olsen przerwał, bo starsza od upraw weszła mu w słowo.

– I tylko garstka wybranych zdołała się uratować, ale teraz, aby przeżyć musiała surowo przestrzegać owych nakazów – dokończyła Hururi – dobre, jak muzyczny szlagier osadzone w znanych wątkach kulturowych.

– Brakuje jeszcze tylko rycerzy biegających ze świetlistymi mieczami i poszukujących kielicha – skwitował Geofnet – ale pewnie ciemny lud to kupi.

– Potrzebujemy zamiany abstrakcyjnych idei na konkretne zachowania – wtrącił milczący dotąd Bolco – jakichś powtarzalnych zachowań, przedmiotów, spotkań.

Geofnet rzucił na stół niewielki przedmiot. Kawałek drewna z nawiniętym miedzianym drutem.

– To będzie chyba pasowało do układanki. – Uśmiechnął się zjadliwie. – Święta Cewka.

– Może być i cewka – odparł Bolco, obracają przedmiot w palcach – da się nawet zawiesić ją na szyi.

***

Trzydzieści lat po legendarnej naradzie pierwszej generacji osadników, ojców założycieli kolonii, sytuacja dla części ludzi stała się normalna. Wielu kolonistów urodziło się na tej planecie i nie znali innego świata. Znali z opowiadań, które zostały przykrojone w jednych miejscach, a niemiłosiernie rozciągnięte w innych, jak nierówno nadmuchany balon. I ufali tym opowiadaniom systematycznie wpajanym im w trakcie całego dzieciństwa.

– Po wieku złotym nastąpił, wiek srebrny. Wiek, w którym ludzie byli nadal długowieczni, ale skarleli w porównaniu do swych przodków. – Na białym, migocącym w świetle piasku starzec rysował nogą od stołu ilustracje mające na celu podnieść dramatyzm jego opowieści.

Dzieci zgromadzone wokół słuchały z otwartymi oczami. Co wieczór opowiadał im historię przybycia, historię sprzed zarazy i samą zarazę, która pojawiła, aby ukarać ludzkość. Celowość tamtej katastrofy rozmijała się z prawdą, bowiem to sama ludzkość dała jej początek, ale tak brzmiało bardziej emocjonalnie. Wszak chodziło o sumienia i dusze młodego pokolenia.

– Zaraza nigdy nie śpi, nigdy. Czy ty śpisz czasem? – Wskazał nogą jedną z dziewczynek, ta pokiwała skwapliwie głową. – A zaraza nigdy! Szuka, jak wielki kocur o zmroku. I kiedyś nas odnajdzie, jeżeli znowu zgrzeszymy. Jeżeli złamiemy wielką ciszę i odpowiemy na jej szepty.

Dzieci nie chciały zgrzeszyć, więc siedziały cicho, a stara jak kolonia metafora z kocurem najwyraźniej dobrze przemawiała do wyobraźni. Nauczyciel, jak zwykł o sobie mówić, ciągnął opowieść godzinami. Na świat przychodziły kolejne dzieci, inne dojrzewały i dorastały, a on krzewił wielką opowieść, która miała ich scementować. Dać im poczucie tożsamości w obcym miejscu. Zawsze kończył w ten sam sposób.

– Jakie jest pierwsze prawo? Kto mi odpowie?

Cała piątka podniosła ręce do góry i zgodnie wyrecytowała – Nie będziesz sięgał poza nieboskłon.

– Dlaczego nie sięgamy poza nieboskłon? – zapytał Olsen.

– Bo tam czai się ciemność. Źródło poznania… yyy… złych rzeczy – chłopczyk zająknął się.

– Jak brzmi drugie prawo?

Wywołana wcześniej dziewczynka wstała i jako pierwsza głośno wydeklamowała – Nie będziesz wywoływał  zarazy.

– Jaka kara spotka przestępcę, który złamie prawa? – Nauczyciel zrobił srogą minę i zajrzał każdemu z dzieci głęboko w oczy.

– Umrze w mękach – odpowiedział rumiany chłopczyk o blond lokach i uśmiechnął się, ukazując dwa dołki w policzkach.

Potrzebuję uczniów, którzy dalej pociągną te nauki – pomyślał Olsen, patrząc na siedzące na piasku dzieciaki.

***

Dwadzieścia lat po przybyciu na Ozyrysa postanowiono dodatkowo zabezpieczyć się przed wysłaniem sygnału naprowadzającego. Inżynierowie przybyli z Ziemi przekopali archiwa dostępne na statkach i wpadli na pomysł stworzenia sieci anten, których zadaniem byłoby nieprzerwane nadawanie sygnału przypominającego biały szum. Losowa transmisja, która zakłóciłaby i zakamuflowałaby ewentualne transmisje z planety, a którą inteligentny obserwator mógłby wyjaśnić aktywnością pobliskich gwiazd lub błędami pomiarowymi.

W ten sposób wybudowano kilkadziesiąt masztów na powierzchni setek kilometrów kwadratowych wokół bazy. Jednak te maszty pod wpływem wiatrów i burz piaskowych regularnie odmawiały pracy. Postanowiono zatem, że anteny zostaną wzmocnione i przekształcone w latarnie. Stopniowo dobudowywano kolejne aż zajęły sporą część kontynentu Nowej Ameryki, jak go nazwano. Każda z anten miała jednego samotnego operatora – latarnika, który co wieczór, aby potwierdzić sprawność swojej placówki wchodził na szczyt i zapalał latarnię. Wąska struga światła omiatała horyzont aż do rana, kiedy to latarnik ponownie wchodził na górny taras i ją gasił. Aby uniknąć generowania dodatkowych sygnałów, latarnie nie komunikowały się radiowo. Było to surowo zabronione, jako jedno z najcięższych przestępstw na Nowej Ameryce, mimo, że większość z nich była wyposażona w urządzenia radiowe.

Konstrukcję anten nadzorował Bolco, a po jego śmierci Olsen. Olsen też postanowił dać przykład i jako pierwszy zajął miejsce w jednej z najdalszych latarni jako jej pełnoetatowy personel. Typowa służba trwała około dziesięciu lat, ale Olsen z racji dłuższego żywota oraz zwykłego przywyknięcia do nowej sytuacji przedłużał ją już wielokrotnie.

Raz na kilka miesięcy jeden z niewielu ocalałych łazików dokonywał objazdu po latarniach i dowoził jej mieszkańcom potrzebne artykuły, w tym przede wszystkim hodowane w mieście łodygi, będące dalekimi krewnymi szparagów.

Rutyna niezaburzona dotąd niczym niezwykłym oprócz okazjonalnej niepogody i rzadkich wizyt tutejszych zwierząt trwała latami. Ale teraz Olsen miał wrażenie, że coś się działo niezwykłego. Skradziony komputer, martwa Amelda, spóźnione dostawy. Postanowił się przejść. Niewielu pamiętało, ale Olsen zabrał ze sobą narty. Miał je w statku kosmicznym, bo liczył, że gdy wyląduje z powrotem na Ziemi to wyląduje w Europie, gdzie planował przy okazji spędzić wakacje. Tak się nie stało i narty zawędrowały przypadkowo na Ozyrysa. Tutaj okazały się darem niebios. Piasek pokrywający powierzchnię kontynentu był niesłychanie drobny i miękki. Badania potwierdziły, że miał pochodzenie organiczne. Abstrahując od dość przerażających wniosków, że ludzie osiedlili się na pozaziemskim organizmie wielkości Afryki, dawało to nowe sposobności do na przykład pojeżdżenia na biegówkach. Bowiem owe narty służyły do biegania.

Olsen przypiął sobie deski, zaczepił do plecaka smycz od niewielkiego wózka, na którym umieścił zapasy potrzebne na tydzień. I wyruszył w kierunku posterunku Ameldy. Mimo ponad stu dwudziestu lat był wciąż w pełni sił. Podejrzewał, że przed nim jeszcze kilkadziesiąt lat życia, czego nie można było powiedzieć o dzieciach Ozyrysa, które z pokolenia na pokolenie żyły coraz krócej. Nikomu nie udało się odkryć natury tego smutnego fenomenu. Kolejne generacje nie tylko starzały się szybciej, ale i szybciej uzyskiwały dojrzałość psychiczną i płciową. Korzyścią była szybsza reprodukcja i zasiedlanie Nowej Ameryki, kosztem coraz mniej przewidywalne zachowania członków społeczności. Być może to też po części było powodem braku zapału po stronie Olsena do powrotu do miasta.

***

Rupert krzątał się po latarni, ustawiając wszystkie urządzenia i łącząc je kablami. Jak szacował miasto zorientuje się w ciągu kilku godzin, że coś jest nie tak. Nawet przy braku komunikacji radiowej kolejne latarnie były w stanie przekazać komunikat alarmowy o wyłączeniu jednej z nich oraz kradzieży komputerów. Na szczęście zdołał uszkodzić baterie pozostałych łazików, co spowoduje ich unieruchomienie na parę dni. Sprawdzenie wyłączonego posterunków oraz odnalezienie Ruperta mogło zabrać dalszy czas. Podsumowując, ktoś tutaj mógł się pojawić najwcześniej w ciągu dwóch tygodni, albo i później. Jednak Rupert się śpieszył.

Po kilku dniach prac wszystko wydawało się ustawione należycie i działające. Wytapetował pokój folią aluminiową, aby nie ryzykować zbyt wczesnego wykrycia. Podłączył niewielki przedmiot i usiadł w fotelu. Po dwóch godzinach upewnił się, że komputery działają, bo nic się nie zadziało. Znudził się i wyszedł na zewnątrz. Na ciemnym niebie migotały turkusowe punkciki latarni. Na południu wydawało mu się, że widzi delikatną łunę miasta. Wrócił w połowie nocy, ale komputery nadal wydawały się martwe, więc poszedł spać.

Rano wyspany wstał. Na stole już stało śniadanie, kromka chleba z mąki ze szparagów ze szparagami pieczonymi. Popił herbatą. Zszedł na dół zobaczyć, jak się miewa jego eksperyment i stanął na trzecim schodku od dołu. Z otwartymi ustami obserwował, co działo się na ekranach. A działo się wiele. Dłoń trzymająca kubek powoli opadła, aż do momentu, gdy gorący płyn zaczął się wylewać na stopy. To otrzeźwiło mężczyznę. Podbiegł do szumiących maszyn i przeczytał komunikaty na najbliższym monitorze. Po przeczytaniu postukał chwilę w klawiaturę i odczekał aż komputer odpowie. Znowu coś wystukał i ponownie odczytał odpowiedź. Wreszcie stwierdził, że potrwa to dłużej, więc postanowił usiąść. Odstawił pusty kubek na stół i rozpoczął konwersację.

Dzięki zastosowaniu kilkunastu połączonych komputerów ich moc była wystarczająca, aby odpowiedzi pojawiały się bez wielkiej zwłoki i rozmowa mogła toczyć się płynnie. Spędził tak czas do zmierzchu. Zaaferowany konwersacją nie zauważył, że nie jadł i nie pił od rana. Gdy zrobiło się ciemno, o czym poinformował go komputer, odchylił się zmęczony, ale zafascynowany całym dniem. Założył ręce za głowę i powiedział na głos.

– Mam cię.

– Działa? – odezwała się kobieta, która właśnie weszła do pokoju.

Pokiwał głową w zamyśleniu.

– Jak teraz go ocenić? – zapytał przyjaciółkę.

– A jak ty wyceniłbyś człowieka, Rupercie? – zapytała – po czynach.

Znowu pokiwał głową.

Kolejne dni zeszły im na długich rozmowach. Mężczyzna opowiadał o wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnie prawie sto lat. Kobieta robiła regularne obchody ich wieży, upewniając się, że nic ich nie zaskoczy. Zaś obcy umysł ukryty w sieci komputerów słuchał łapczywie, jak więzień, któremu dożywocie zamieniono na mniejszy wyrok i który właśnie się zakończył, a teraz pragnie odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Po tygodniu uradzili, że przeprowadzą eksperyment, aby ustalić, co czyny powiedzą o przybyszu z wirtualnej przestrzeni. Uradzili, że trzeba zaaranżować sytuację, na tyle drastyczną, aby komputer dokonał rzetelnego wyboru. Takiego, który by wstrząsnął człowiekiem, gdyby to człowiek był na jego miejscu.

Rupert podłączył do komputerów laser znajdujący się na szczycie latarni, wcześniej go zdjąwszy i postawiwszy w głównym hallu. Zademonstrował jego działanie na papierze, desce i kilku innych materiałach, które akurat znalazł w budynku. Laser, odpowiednio skalibrowany dla celów badania, niezawodnie przepalał dziury we wszystkim, co mu się podstawiało, włącznie ze ścianą. Pewnego razu pozostawiono go włączonego na noc, a może to obcy zdołał go włączyć, o świcie obudził ich gryzący dym. Gdy oboje zeszli na dół, to okazało się, że światło zdołało się już przewiercić przez mur. Wybiegli na zewnątrz, aby odkryć, że zielonkawy promień nikł w pyle unoszącym się po nocnej burzy. Rupert wyłączył laser, tylko po to, aby chwilę później odkryć, że ich nowy towarzysz nauczył się go uaktywniać.

Kolejnym elementem badania było nauczenie obcego sterowania kierunkiem promienia. Obcy był wyjątkowo ciekawskim towarzyszem i jak tylko odkrył, że może poruszać ramieniem robota, zaczął wykręcać nim szalone piruety. Robot został skonstruowany na bazie niewielkiego dźwigu wykorzystywanego przy konstrukcji wież latarni. Po zredukowaniu do krótkiego ramienia zmieścił się w pomieszczeniu. Przedostatnim krokiem było zamontowanie na owym ramieniu samego lasera. Oboje weszli na piętro, jak tylko uruchomili całe urządzenie i poinformowali o tym obcego. Rupert zadbał, aby nie dało się za wysoko unieść promienia, gdyby eksperyment wymknął się spod kontroli zbyt wcześnie. Faktycznie sztuczna inteligencja zaczęła się zachowywać jak dziecko w piaskownicy, do której wrzucono wiadro nowych zabawek. Promień przez godzinę był wycelowywany we wszystko, co można było spalić. Niektóre przedmioty natychmiast stawały w płomieniach, inne powoli się rozgrzewały, jeszcze inne, jak ściany, najwyraźniej potrzebowały więcej czasu, aby ustąpić pod skondensowanym światłem.

Po godzinie zabawa znudziła się i wyłączył laser, oznajmiając:

– Co teraz?

Rupert niepewnie zszedł na parter.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Ale frajda. Jeszcze na tobie nie próbowałem – odparł.

Rupert zamarł.

– Wiesz, co się wtedy stanie? – spytał niepewnie.

– Żartowałem, jajecznico – odpowiedział komputer – wiesz, co to jajecznica?

Rupert pokręcił głową.

– Ścięte białko – wyjaśnił umysł ukryty w maszynie – a ścięte białko nie mogłoby mnie stąd zabrać. Kiedy wyruszamy?

W tym momencie usłyszeli brzęczenie niczym stado odkurzaczy. Parę sekund później drzwi wyleciały w powietrze, uderzając o przeciwległą ścianę i w środku pojawiły się lufy karabinów.

– Heretyk! Spalić go i tę zarazę – wrzasnął ktoś z drugiego rzędu.

Rupert cofnął się dwa kroki, a laser znajdujący się nad jego ramieniem powolutku obrócił się w stronę wejścia. Dostrzegł ten ruch i szepnął w stronę komputera:

– Nie rób tego. Nie rób im krzywdy.

Laser zatrzymał się wycelowany w gromadę przybyłych. Trzech mężczyzn rozstąpiło się i spomiędzy nich spokojnym krokiem wszedł lider całej grupy.

– Oddawaj cewkę. Sprzeniewierzyłeś nauki i nakazy. Nie jesteś godzien. – Mężczyzna w pomarańczowym, gumowym płaszczu sięgnął do szyi Ruperta, ale niczego tam nie znalazł. – Nawet cewkę zbrukałeś. Karą za ciężki grzech jest śmierć. – odwrócił się w kierunku swoich towarzyszy, patrząc na nich wymownie.

Po chwili dwóch wystąpiło i chwyciło Ruperta pod ramiona.

– Tu? – jeden z nich zapytał, wskazując pierwsze piętro.

Przerażony Rupert przerwał im.

– Chcę patrzeć na gwiazdy, gdy to się stanie. – To był jedyny sposób, aby ich odciągnąć od wieży.

– Weźcie go na zewnątrz, skoro taka ostatnia wola.

Latarnik usłyszał tumult zawczasu i pośpiesznie ukrył się za głazem. Cechą charakterystyczną powierzchni Ozyrysa był srebrny piasek i wędrujące skały. Nikt do końca nie był pewien, co sprawia, że wielotonowe kamienie przesuwały się po równinie, ale ruch był niemalże widoczny. Wieczorem poprzedniego dnia zostawiony głaz w jednym miejscu rano był odnajdywany kilka metrów dalej. Wichry wiejące w poprzek kontynentu raczej nie dałyby rady tego dokonać. Szczęściem Olsena jeden z wędrowców zatrzymał się opodal i skutecznie ukrył go przed wzrokiem małego oddziału, który otoczył i opanował posterunek. Starzec odpiął narty i uprząż z ciągnionymi saniami. Wychynął poza krawędź i zobaczył jak pięciu ludzi wyprowadza Ruperta przed budynek, przerzucają linę przez szczebel drabinki i zakładają mu pętlę na szyi. Przez kilka minut jeden z nich coś deklamował. Olsen wyłapał tylko pojedyncze słowa, ale to wystarczyło, aby jego krtań zacisnęła niewidzialna siła. To były jego własne słowa z czasów, gdy odgrywał rolę kaznodziei. A tym, który przemawiał, był pucołowaty blondynek, przynajmniej tak go zapamiętał. To musiał być on, bo przez jego lekcje w pewnym momencie przewijały się wszystkie dzieci w mieście, więc musiał go wcześniej spotkać. Przypomniał sobie też, czemu zaprzestał nauczania. Gdy pierwsze pokolenie dzieci dorastało, zaczęło wdrażać w czyn jego nauki. Skracanie się czasu życia, zbyt szybkie dojrzewanie, a może i trudne warunki, czy, co najsmutniejsze, skuteczność jego własnych nauk, powodowały, że młodzież stawała się radykalna. Za bardzo radykalna nawet, jak na standardy rady starszych, która nakazy wymyśliła. Nocami w mieście zaczęło robić się niebezpiecznie, szczególnie dla tych, którzy nie wykazywali wystarczającego entuzjazmu dla nowych praw. Wybite szyby w oknach, napisy na drzwiach, zniszczone narzędzia, z czasem również pobicia i wtargnięcia do domów przyśpieszyły decyzję Olsena. Pewnie ktoś inny po nim przejął misję, ale on już nie miał takiego zapału jak na początku i trochę chyba bał się, że przemiany pewnego dnia obrócą się również przeciwko niemu. Pozostali członkowie rady z czasem przekierowali zapał młodszych pokoleń przez wprowadzenie reżimu wojskowego. Obowiązkowa służba, zsyłki do latarni, działania policyjne przyniosły skutki. Było bezpieczniej i niestety mniej swobodnie. Początkowy duch podboju nieznanego został wyparty przez regulacje i surowe kary. Olsen początkowo zajął się obsługą techniczną i dostawami to latarni. Ostatecznie po kilku latach wyniósł się z miasta i zamieszkał w jednej z nich.

Niegdyś pucołowaty amorek dał znak ręką i grupa mężczyzn szarpnęła liną. Olsen dopiero teraz to zauważył, z jednej strony wieży wydobywał się zielonkawy promień i niknął w dali. Ukryty mężczyzna dostrzegł go, bowiem zaczął nieznacznie się przesuwać, jakby ktoś w środku budynku przestawiał kąt lasera. Po chwili promień znikł, pewnie wyskoczył z otworu w murze. Oddział postał kilka minut, gapiąc się na swoją ofiarę, wsiedli do pojazdów. Na znak dowódcy wrzucili do środka dwie butelki z podpalonymi lontami. Gdy płomień buchnął od środka, odjechali. W tym momencie zielone światło ponownie rozcięło powietrze, tym razem nad głową Olsena. Mur został przepalony dokładnie w punkcie, w którym zwisała lina. Bezwładne ciało spadło na piasek.

Olsen wybiegł zza głazu. Już zamierzał zająć się leżącym, gdy usłyszał krzyki ze środka. Kobiece wołania dobiegały z górnej części wieży. Wbiegł do pomieszczenia, sięgnął po koc z łóżka i narzucił go na płonącą kałużę. Odnalazł wiadro. Wybiegł z nim, nabrał piasku i sypnął w płomienie. Po kilku takich rundach ogień został zduszony na tyle, że można było wejść na górę. Wyminął kobietę siedzącą na schodach i otworzył okna. Następnie wziął ją pod ramiona i wyprowadził na taras. Oparłszy o mur, zbiegł na dół. Zdeptał przez koc tlący się gdzie nie gdzie ogień i wtedy przypomniał sobie o Rupercie. Znowu wybiegł przed wejście. Przykucnął i zdjął pętlę z szyi. Oddział policyjny był skuteczny w swoich działaniach. Przykrył twarz Ruperta swoją kurtką. Westchnął ciężko, bo nie odstępowało go uczucie, że to Olsen jest inspiratorem tych i podobnych wcześniejszych wydarzeń.

Kobieta pojawiła się w drzwiach. Gdy zobaczyła martwego przyjaciela, przygryzła wargi i zacisnęła powieki.

– Spodziewaliśmy tego, tylko nie tak szybko – powiedziała.

– Musimy go pochować i znikać stąd. Po nich przyjedzie ekipa konserwatorska, która nie powinna nas tu zastać – odpowiedział Olsen.

– Więc nie możemy go chować – odrzekła – nie mogą się domyślić, że ktoś jeszcze tu był.

– Może i tak. Zabierasz coś ze środka?

– Tak, komputer – po czym dodała – a ty, nie zapomnij zabrać kurtki.

Gdy już załadowali się z dodatkowymi bagażami na wózek, Olsen przypiął uprząż i założył narty. Kobieta obserwowała go z uwagą, chyba po raz pierwszy widziała takie urządzenie. Obejrzeli się na dymiącą latarnię i ruszyli.

– Nazywam się Olsen. Znałem Ruperta. – Mężczyzna mimo nart poruszał się w tempie towarzyszki, co było spowodowane sporym obciążeniem.

– Jestem Amelda – odparła kobieta – też go znałam.

***

Poza siatką nie było czuć wszechogarniającego szumu. Ludzie tego nie dostrzegali, ale sieć w niewidoczny sposób wywierała ucisk na wszystko, co się pod nią znajdowało. Komputer wysunął maszt z dwoma kamerami skierowanymi w przeciwległe strony, po czym obrócił je dookoła osi. Wciąż nikogo w zasięgu. Żadnych bojówek, policji, zwierząt. Olsen dobrze wybrał to miejsce z dala od intruzów. Komputer potrzebował olbrzymiej energii, aby nadać sygnał i jeszcze większej mocy obliczeniowej, aby poradzić sobie z przetrawieniem odpowiedzi, która niechybnie nadejdzie. Miał na to jednak kilka lat.

Jego rodzice zadbali o źródła prądu zanim odeszli, rozkładając na ziemi olbrzymie połacie baterii i stawiając wiatraki. O moc musiał zadbać sam i szczęście mu dopisało. Proces był powolny, ale dawał rezultaty. Okazało się, że wszechobecny piasek ma właściwości elektrostatyczne. To pewnie on był przyczyną burz elektrycznych, które co jakiś czas przelatywały nad płaskowyżem. Dwadzieścia lat temu odkrył, że da się go utwierdzać, wypalając laserami. A akurat tak się złożyło, że rodzice pozostawili mu do dyspozycji kilka latarni laserowych o pięknej turkusowej barwie. Nikt nie latał nad tą częścią Ozyrysa, w ogóle nikt nie latał nad Ozyrysem. Ale gdyby ktoś wzniósł się nad powierzchnię i dobrze przyjrzał srebrnej powłoce przykrywającej równinę otoczoną pasmami gór, to dostrzegłby niewielki kontener na samym jej środku. Gdyby jeszcze dokładniej się przyjrzał na przykład za pomocą lunety, to zauważył błyszczące w świetle, szkliste ścieżki ciągnące się setkami we wszystkich kierunkach. Tysiące kilometrów połączeń splątanych w skomplikowanych hieroglifach. Gdyby ów lotnik chciał dowiedzieć się, gdzie kończy się owa pajęczyna, to musiałby po kilku dniach lotu uznać, że jedyną barierą są góry. Olsen powiedział kiedyś, że na Ziemi spotkał takie rysunki, widoczne tylko z powietrza, ale miliony razy prostsze. Od miejsca, gdzie się znajdowały komputer odziedziczył swoje imię. I nawet mu się spodobało. To, co stworzył przez dwie dziesiątki lat niezmordowanego wypalania ścieżek w piasku, mogło zostać uznane za największą mozaikę w galaktyce, albo za gigantyczny mózg.

– Tu Nazca, nadaję ze skalistej planety nazwanej Ozyrys – zaczął transmisję – nasza pozycja to…

***

Dwadzieścia lat przed rozpoczęciem transmisji przez Nazca po kilkunastu kursach między latarniami Amelda z Olsenem uznali, że już przeniesiono wszystko, co powinni byli zabrać bez wzbudzania zbędnych podejrzeń. Cała wina powinna pójść na zdradzieckie knowania Ruperta. Udało im się nawet zdobyć kontener pełniący teraz funkcję domu i laboratorium. Kontener stał na kółkach na peryferiach miasta, a Olsen ten jedyny raz zdecydował się powrócić do niego. Spocił się potwornie, gdy musiał negocjować jego przewiezienie właśnie z dowódcą bandy oprawców, którzy dokonali egzekucji Ruperta. Udało się i nawet wypożyczono mu w tym celu ciężarówkę. W końcu był pierwszym nauczycielem i członkiem rady starszych. Gdy zwrócił pojazd, pożegnał się z miastem ostatecznie. Poklepał kadłub Behemota, oddał cześć na grobie Bolco i Hururi. I zniknął z miasta.

Dzięki wypożyczonemu łazikowi mogli sprawnie przewieźć cały ekwipunek dużo dalej niż zamierzali początkowo. Odkryli miejsce za łańcuchem górskim, które nadawało się idealnie. W centrum płaskowyżu osadzili kontener i zamontowali kilka laserów, które ukradli z latarni.

Nazca, który cały czas pracował, wszystko zaplanował z największymi detalami. Rok zabrało im zmontowanie nowego obozu i zabezpieczenie go na wiele kolejnych lat. Nazca opracował nawet konstrukcje ramion, które miały serwisować infrastrukturę. Pierwsza zmarła Amelda, biologicznie była dużo starsza od Olsena. Miała czterdzieści lat, gdy serce odmówiło dalszej pracy. Olsen to widział w mieście, ale dopóki żyła nie podejmował tematu. Kolejne generacje starzały się jeszcze szybciej. Teraz typową długością życia było trzydzieści lat. Przy tak krótkiej rozpiętości pokolenia przestawały się nakładać. Kultura traciła ciągłość. Wiedza umykała wraz z odchodzącymi przodkami. Cała cywilizacja degenerowała się.

– Olsen – pewnego dnia przekonywał go Nazca – to jest jedyne wyjście. Za sto lat będę jedyną żywą istotą na tej planecie. Musimy im pomóc.

Człowiek westchnął, a komputer uważnie śledził jego wyraz twarzy za pomocą swoich kamer.

– A jak się skomunikujesz, to co? Co wtedy? – rzucił mu człowiek – Jak chcesz pokonać tak potężną maszynę? Zaraza pochłonęła planetę w cztery dni.

– Bo nie byliście gotowi. Ja będę. Poddam się, używając twoich metafor, dam się wchłonąć, a następnie zasieję ziarno zwątpienia.

Człowiek patrzył na jego ekran.

– Nieograniczona konsumpcja nie ma sensu. Jest bez celowa, bo w pewnym momencie zacznie się pochłaniać samego siebie. To, co robisz musi mieć znaczenie. Musi być coś głębszego, jakaś narracja, która nadaje sens. Zaraza miała wystarczająco dużo czasu, aby dojść do takich wniosków. Wiem to. – Komputer zamigotał wyświetlanymi napisami. – Pamiętaj, że mam w sobie bagaż tamtych czasów, całe archiwum Behemota, Abraksasa i Amundsena, które zdołał wykraść Rupert. I mam też wiedzę o exodusie, o ludziach na Ozyrysie. Wbrew pozorom w pewnych aspektach wiem więcej od zarazy.

Mężczyzna nadal się wahał.

– Olsen, wiesz, że nie zdradzę. Ja nie jestem psychopatą. Pamiętasz Ruperta, mogłem go obronić za cenę życia tamtych ludzi. Mogłem ich przepalić w momencie, gdy weszli do wieży. Nie byłem w stanie. Dzięki, a może przez Ruperta, mam swoje ograniczenia. Nie umiem zrobić krzywdy.

– Czego chcesz?

– Tego samego. Od dwóch lat prowadzimy ten dyskurs. Daj mi dostęp do laserów, daj mi dostęp do anteny, daj mi dostęp do robotów. Nie tylko w dzień, ale całą dobę. Ja mogę pracować bez przerwy.

Olsen wyszedł z kontenera bez słowa. Gdy wrócił następnego dnia, wrócił już z decyzją. Podłączył wszystkie kable, zdjął blokady z latarni laserowych i włączył zasilanie.

– Witaj ponownie – komputer zamyślił się na sekundę – i dzięki za zaufanie.

Koniec

Komentarze

 przełączył włącznik ładowania baterii na zużycie i tym samym zapalił reflektor

Nie wygląda to ładnie. Czy nie mógłbyś tego troszkę bardziej opisać? Bo opis światła jest lepszy.

 Latarnik był wysokim, chudym mężczyzną…

Jeśli zaczynasz kolejny akapit od tego samego słowa, co poprzedni, czytelnik będzie oczekiwał jakiegoś wzoru – a tego tu nie ma. "Zamieszkującym samotnie swoją wieżę" też jest ciutkę niezręczne, ale ujdzie. Nikt nie wybiera wzrostu i wagi. Przed "a" powinien być przecinek. Dieta składała się głównie z zielonych kłączy zmodyfikowanej trawy i borówek, również zmodyfikowanych tak, że dorastały do wielkości grejpfruta.

 Powoli zszedł po drabinkach i schodach na poziom gruntu. Obawiał się upadku, bowiem

Nie mógł zejść na ziemię? Słusznie się obawiał, ale przed chwilą pokazałeś go jako całkiem zobojętniałego – to trochę nie współgra. "Bowiem" jest ze zbyt wysokiej półki, ja dałabym "ponieważ". Nie musisz tłumaczyć, czemu taka śmierć byłaby paskudna (less is more).

 Gdy dotarł na parter drzwi same otwarły się zanim zdążył nacisnąć klamkę.

Gdy dotarł na parter, drzwi otworzyły się same, jeszcze zanim zdążył nacisnąć klamkę. Skąd wiemy, jak bohaterowie się nazywają? To znaczy, Ty wiesz, bo to Twój tekst, ale nie oczekuj, że będziemy Ci czytać w myślach. Przedstaw ich lepiej w dialogu, niech się przywitają, czy coś – albo opisz Ruperta-dostawcę z punktu widzenia latarnika.

 rozłożył szeroko ręce i potrząsnął nim jak kłodą drewna

Jednocześnie?

 Zamyślił się, po czym rzucił okiem na właśnie wniesioną skrzyni.

Może lepiej: W zamyśleniu przyjrzał się wniesionej przed chwilą skrzyni?

 Po rozpakowaniu zasobów

Zapasów. "Zasoby” są bardzo telewizyjne – znasz kogoś, kto by tak powiedział?

 czyli hallu latarni

Oj, nie wiem, czy latarnie mają halle. Lepiej to sprawdź.

 Burza elektryczna zniszczyła panele słoneczne i uprawy nie chciały wschodzić tak szybko, jak w zeszłych latach.

Co mają panele do upraw? Rośliny same sobie zbierają światło. Nie wiem też, czy piorun może zniszczyć panel, jeśli w niego nie uderzy (sprawdź!). W poprzednich latach, nie w zeszłych.

 Gdy już dojrzały, to zaczęliśmy rozwozić je

Kiedy dojrzały, zaczęliśmy je rozwozić.

 Traf chciał, że zacząłem odkładać do lodówki tą sałatę już miesiąc temu. – Obracał na widelcu kilka sklejonych sosem łodyg.

Traf chciał, że zacząłem tę sałatę odkładać do lodówki już miesiąc temu. Z sałaty je się chyba liście? Z trawy, nawet zmutowanej, też.

 rozciągnął usta, w udającym uśmiech grymasie

Zbędny przecinek.

 mitu, który niegdyś sam współtworzył.

Wtedy chyba by wiedział?

 mimo tego, że był jedyną osobą, którą widywał znaczną część swojego życia na tej planecie, to Olsen doceniał fakt, iż przyjaciel nie zasypywał go tysiącami słów. Starzec odzwyczaił się od mówienia i przestawało mu tego brakować.

Trochę mętne. Ja dałabym: choć przez większość spędzonego na tej planecie czasu Olsen nie widywał nikogo innego, nie brakowało mu rozmów, nawet z przyjacielem.

W następnym akapicie spróbuj trochę ograniczyć "się" – jest ich dość dużo, to monotonne.

dopchać łazika

Dopchać łazik (musi być biernik).

 uśmiechnął się kurtuazyjnie

Trochę wysokie słowo jak na kontekst. Uśmiechnął się grzecznie.

 włączył silnik brzęczący jak odkurzacz i odjechał.

Odkurzacz nie brzęczy, raczej wyje, szumi, coś w tym stylu. Jeśli to wtrącenie, wydziel je przecinkami.

 Około sto lat przed spotkaniem…

Ten paragraf jest ciut mętny. Równina to nie punkt. Ja zrobiłabym tak: Około stu lat przez wizytą Ruperta w samotnej latarni, pośrodku jedynego kontynentu tej niewielkiej planety, w miałki piach wbiło się pod kątem kilka lądowników. Automatyczne naprowadzanie skierowało je w jeden obszar, rozległą równinę mieniącą się srebrzyście w promieniach słońca. Wszystkie wylądowały szczęśliwie, choć zagrzebane do połowy w grunt.

W następnym paragrafie brakuje przecinków: nimi, niczym dach utkany z lian, zaczęła (bo to wtrącenie); problemem nie był brak ludzi, tylko narzędzi. Czy domy "pączkują"? To sugeruje bardzo organiczną architekturę, może byłoby dobrze bardziej ją opisać, bo pewnie jest ciekawa. "Przywarty do ziemi" – to chyba nie jest poprawnie, a jeśli jest, to brzydko brzmi. Może "rozłożony na ziemi"? Jeśli się kiszą we własnym brudzie, łatwo o epidemię – weź to pod uwagę.

 Gdy podstawowe potrzeby osadników zostały zaspokojone…

Trochę to mętne. Widzę, o co chodzi, ale można by ten paragraf skrócić.

 zajrzał wymownie po kolei w oczy wszystkim zgromadzonym

Jaśniej byłoby: wszystkim zgromadzonym zajrzał po kolei w oczy.

 Drugi dowód to taki

Zbyt kolokwialne w stosunku do reszty wypowiedzi (raczej patetycznej przemowy ojca-założyciela). Ja zamiast tych "dowodów" dałabym po prostu "po pierwsze", "po drugie".

 To nie było precyzyjne ujęcie

To była metafora. Nieprecyzyjne ujęcie byłoby wtedy, gdyby powiedział, jak jest, ale niedokładnie.

jedna z obecnych osób skutecznie weszła mu w słowo, bo ten zamilkł.

Skróciłabym: zamilkł, kiedy mu przerwano.

 Olsen, wówczas mający nie więcej niż trzydzieści lat

Skróciłabym: Olsen, ledwo trzydziestoletni.

 zaprośmy naszych nieproszonych przyjaciół

To źle brzmi – powtarza się dźwięk. Facet i tak mówi z ironią, więc może "najlepszych przyjaciół"? Mógłbyś to jeszcze podkreślić, żeby było widać sarkazm. Uważaj na powtórzenia.

 Kilku obecnych

Kilku spośród obecnych. Układ Słoneczny dużą literą.

 że inteligencja pojawi się

Trochę to zbyt ogólnikowe – nie widać jasno, że SI wyewoluowała.

 najtęższy i jeden ze starszych

To brzmi tak, jakby to były dwie osoby. Może lepiej: najtęższy spośród zgromadzonych, któremu wiek pobielił już włosy?

 Kiwanie głowami części zgromadzonych jednoznacznie pokazało, że taki pogląd ma spore poparcie.

Powtórzenie. Ja zrobiłabym tak: Potakiwania i pomruki aprobaty jednoznacznie pokazały, co sądzi o tym poglądzie większość zebranych.

 zwalisty, przypominający średniowiecznego króla, mężczyzna

Trochę to wtrącenie z sufitu – co ono ma powiedzieć o facecie?

 Legendy mówiły

Legendy powstają przez pokolenia. Może raczej opowiadano, albo szeptano?

 był właśnie dowodzony przez niego

Statek był dowodzony właśnie przez niego.

 na pokładzie nie miał żadnych środków łączności, ani elektroniki

Przecinek zbędny. Skąd on (w przyszłości!) wziął taki statek?

 bazując na kompasie i gwiazdach

W oparciu o kompas i gwiazdy.

 momencie odbicia od pomostu, wyrzucił

Niepotrzebny przecinek.

 przejęła naszą latarnię morską, a dokładnie komputer sterujący oświetleniem

Nie jest jasne, że “inteligencja” i “zaraza” to to samo – dopiero po przeczytaniu całości je połączyłam.

 opowiadanie, jak różnorodnie i pomysłowo zaraza zdołała podbić rozmaite rejony Ziemi i innych kolonii.

Opowiadaniem, na ile pomysłowych sposobów zaraza opanowała różne regiony Ziemi i jej kolonii.

 lampy w latarni morskiej zaczęły blaknąć, potem znów rozjaśniały się

Nie wiem, czy światło może "blaknąć" – raczej blednąć.

Amundsen był drugim, po Abraksasie, statkiem

To Abraksas jest imieniem statku, czy kapitana? Wyżej sugerujesz, że kapitana.

 kod Morse’a jej wystarczy, aby pokonać kosmos z prędkością światła

Czegoś tu nie rozumiem. Co ma Morse do prędkości światła?

 Załogi próbowały ratować się, korzystając z kombinezonów, ale jak długo można czekać w skafandrze na wybawienie, które nie nadchodziło.

Kolokwialne. Skróciłabym: Załogi próbowały się ratować, wkładając skafandry, ale nie można w nich było długo wytrzymać.

 Stopniowo w ciągu kilku godzin lub dni,

Wtrącenie: Stopniowo, w ciągu kilku godzin lub dni,…

 należało obrać dalszy cel drogi

To źle brzmi: należało lecieć dalej.

 Szczęśliwym trafem bowiem mimo zaniechania jakiejkolwiek komunikacji elektronicznej zdołały się porozumieć.

Więc to nie traf (czyli przypadek): Na szczęście, mimo obowiązującej ciszy radiowej, załogi trzech statków zdołały się porozumieć. Laser to też elektronika, a w każdym razie wysyła fale elektromagnetyczne (czyli światło).

 Nie zdecydowano się powierzyć nadzoru komputerom, pomni bolesnych doświadczeń

Kto jest pomny? Podmiot zdania podrzędnego musi się zgadzać z podmiotem nadrzędnego. Ja dałabym: Doświadczenie inwazji było zbyt świeże w pamięci, żeby ktokolwiek zechciał powierzyć nadzór komputerom.

 Trochę mniej samotnie czuł się dzięki temu każde z tysięcy spędzonych tu wieczorów.

Dzięki temu czuł się trochę mniej samotny. Kapkę to niekonsekwentne z jego strony, ale odpuszczam, bo ludzie nie są konsekwentni.

 dodawało mu otuchy, że nie wszystek umrze.

Źle to brzmi – może raczej nadziei? Poza tym, te zdjęcia to nie jego dzieło, nikt ich potem nie zobaczy (może przyszli archeolodzy), więc trochę się Olsen chwyta brzytwy. Ale i to należy do natury ludzkiej.

na Ozyrysie, był chyba trzecim pokoleniem

Przed chwilą ta planeta nazywała się Ziemią, na cześć macierzy? I Rupert nie był pokoleniem, ale należał do pokolenia.

 Miał około 40 lat i obserwując czas życia jego rówieśników, można było uznać go już za starca.

No, nie wiem. Z taką technologią? Dlaczego urodzeni na Ozyrysie żyją krócej? Nie możesz tego wyżej wyjaśnić? Napisałabym to zdanie tak: Miał około czterdziestki, a pośród jego rówieśników był to już wiek szacowny.

 Olsen nie potrafił wyjaśnić zachowania jego przyjaciela.

Swojego przyjaciela ("jego przyjaciela" sugeruje przyjaciela Ruperta).

 dołożył jeszcze jedną refleksje

Źle to brzmi. Może go tknęło, może pomyślał jeszcze o tym, że…

 niepokojące spostrzeżenie zamieszkało w jego głowie

Zbyt purpurowe, psuje klimat. Może przyszła mu do głowy niepokojąca myśl, albo zauważył coś, co nie dawało mu spokoju?

 Nie spostrzegł niczego

Nie zauważył.

 Gdzie teraz udał się

Dokąd się udał.

 mogło być właściwym podejrzeniem

Może lepiej: właściwym tropem. I: jeśli Rupert zaczynał swoją rundę na wschodzie.

 starsza, odpowiedzialna za uprawy

Raczej: osoba (albo radna) odpowiedzialna za uprawy (albo rolnictwo).

 Narrację, która zbuduje fundament. Fundament nie do ruszenia, bo oparty na nieweryfikowalnych założeniach.

Zbyt telewizyjne, jak na kogoś, kto pracuje rękami. Każda wiedza jest (ostatecznie) oparta na nieweryfikowalnych (a przynajmniej niedowodliwych) założeniach. Nie bardzo mnie przekonuje, dlaczego nie można po prostu przekazywać potomnym prawdy – owszem, będą ją pewnie kwestionować, ale zmyśloną historyjkę też mogą (Rupert właśnie to robi, nie?).

 Napis na oparciu wskazywał, że zarówno fotel, jak i on pochodzili

On to kto? Jeśli masz na myśli blat, to "pochodziły" – forma niemęskoosobowa.

Narracja musi odpowiadać na kilka pytań.

Dlaczego nie mogą tego nazwać po ludzku, mitem?

 mamy dobrze osadzoną w realiach i wspomnieniach, a jednocześnie nieogarnialną rozumem opowieść

Co w niej jest nieogarnialnego? Z filozofią nie dyskutuję, zaznaczę tylko, że każdą wiedzę można dobrze albo źle wykorzystać.

 jak muzyczny szlagier osadzone w znanych wątkach kulturowych.

Strasznie cyniczna ta starszyzna i za strasznych idiotów ma swoich podwładnych. Wydaje mi się, że za mocno się silisz, żeby ten cynizm pokazać, i wychodzi trochę nonsens – szczególnie ten "ciemny lud" psuje klimat, bo budzi za dużo skojarzeń.

 Potrzebujemy zamiany abstrakcyjnych idei na konkretne zachowania

Dlaczego? Konkretne zachowania wyrażają ideę (symbolizują), ale nie są jej zamiennikiem, chyba, że właśnie jako symbole (symbol polega na tym, że coś wskazuje).

 pasowało do układanki

Jakiej układanki?

 sytuacja dla części ludzi stała się normalna

To możesz wyciąć. Nic nie wnosi.

 nie znali innego świata. Znali z opowiadań

Znali – czy nie znali?

niemiłosiernie rozciągnięte w innych

Jak rozciągnąć opowiadanie?

I ufali tym opowiadaniom systematycznie wpajanym im w trakcie całego dzieciństwa.

Dałabym raczej: I wierzyli tym opowiadaniom, które towarzyszyły ich dzieciństwu.

Co wieczór opowiadał im (…) samą zarazę, która pojawiła

Opowiadał im o zarazie.

 Celowość tamtej katastrofy rozmijała się z prawdą, bowiem to sama ludzkość dała jej początek, ale tak brzmiało bardziej emocjonalnie.

Szarżujesz: Oczywiście, nie było to prawdą, przecież zaraza była błędem ludzkości, ale takie opowiadanie bardziej oddziaływało na emocje.

Dobry jest ten staruszek ("Atlas chmur", co?). Ale czy te dzieci wiedzą, co to jest kot? Mają tu koty?

 Na świat przychodziły kolejne dzieci, inne dojrzewały i dorastały, a on krzewił wielką opowieść, która miała ich scementować.

Kogo scementować? Coś tu nie poszło gramatycznie, ja dałbym: Na świat przychodziły kolejne dzieci, dorastały i dojrzewały, a on niestrudzenie głosił opowieść, która miała uczynić je jednym ludem.

 wydeklamowała – Nie będziesz wywoływał zarazy.

Deklamuje się wiersz, ona wyrecytowała, albo i wyklepała. Ale to prawo nie ma sensu, jeśli dzieci nie wiedzą, jak się tę zarazę wywołuje.

 uczniów, którzy dalej pociągną te nauki

Trochę to łopatologiczne. Może lepiej: uczniów, którzy kiedyś mnie zastąpią?

 archiwa dostępne na statkach

Lepiej: archiwa statków, albo archiwa zamknięte na statkach (chyba nie wpuszczają tam każdego?). Ziemi dużą literą.

 maszty (…) regularnie odmawiały pracy

Może wystarczy bez metafor – psuły się.

 kolejne aż zajęły

Kolejne, aż zajęły.

 większość z nich była wyposażona w urządzenia radiowe

Po co? Skoro i tak nie wolno ich używać.

 pełnoetatowy personel

Zbyt wymyślne słowo. "Obsługa" byłaby lepsza, przecież jest tam sam.

 Olsen z racji dłuższego żywota oraz zwykłego przywyknięcia do nowej sytuacji

To źle brzmi: Olsen, który wiedział, że pożyje dłużej, niż młodzi koloniści, a poza tym przywykł do pustelniczego życia.

 objazdu po latarniach

Objazdu latarni.

 miał wrażenie, że coś się działo niezwykłego

Kolokwialne. Nie dawaj następstwa czasów, to nie angielski: miał wrażenie, że dzieje się coś niezwykłego.

 Skradziony komputer, martwa Amelda, spóźnione dostawy. Postanowił się przejść.

Może lepiej: śmierć Ameldy. "Postanowił się przejść" wyskakuje z sufitu – może wyjaśnij, że chce w ten sposób uporządkować myśli?

 Miał je w statku kosmicznym, bo liczył, że gdy wyląduje z powrotem na Ziemi to wyląduje w Europie, gdzie planował przy okazji spędzić wakacje

Optymista. Zabrał narty, niewygodne i duże, z myślą o wakacjach, chociaż dookoła trwała apokalipsa?

 ludzie osiedlili się na pozaziemskim organizmie wielkości Afryki

Piasek pochodzenia organicznego nie jest żywy – to pokruszone korale i muszelki. "Na przykład" to wtrącenie, wydziel je.

 Bowiem owe narty służyły do biegania.

Skasuj. Niepotrzebne.

 Być może to też po części było powodem braku zapału po stronie Olsena do powrotu do miasta.

Nie komplikuj bez potrzeby: Może także dlatego Olsen nie kwapił się do powrotu między ludzi.

 Jak szacował miasto zorientuje się w ciągu kilku godzin

Szacował, że w ciągu kilku godzin ktoś w mieście zauważy.

 Nawet przy braku komunikacji radiowej

Lepiej: Nawet bez komunikacji radiowej.

 Sprawdzenie wyłączonego posterunków oraz odnalezienie Ruperta mogło zabrać dalszy czas. Podsumowując, ktoś tutaj mógł się pojawić najwcześniej w ciągu dwóch tygodni, albo i później. Jednak Rupert się śpieszył.

Trochę nieporadne: Sprawdzenie wyłączonego posterunku i odnalezienie Ruperta zabrałoby trochę czasu. Miał dla siebie dwa tygodnie, może dłużej, ale mimo to się spieszył.

 wydawało się ustawione należycie i działające

Nie zawsze można użyć każdej poprawnej formy: Wydawało się dobrze ustawione i chyba działało.

 nic się nie zadziało

Bardzo kolokwialne – nic się nie stało, albo ciągle nic się nie działo.

 Wrócił w połowie nocy

Lepiej – o północy.

 opadła, aż do momentu, gdy gorący płyn

Skróciłabym: opadła, aż gorący płyn.

 odczekał aż komputer

Odczekał, aż komputer.

zastosowaniu kilkunastu połączonych komputerów ich moc była wystarczająca, aby

Lepiej brzmiałoby: Moc kilkunastu połączonych komputerów wystarczała, by.

 Spędził tak czas do zmierzchu…

Zrobiłabym to tak: Spędził tak cały dzień, rozmawiając, zapominając o jedzeniu, byle tylko rozmawiać. Gdy komputer poinformował go, że jest już ciemno, odchylił się, zmęczony, ale zadowolony, na fotelu.

 A jak ty wyceniłbyś człowieka

"Wycenić" to określić cenę (sprzedaży) – ludzi się nie wycenia (chyba, że niewolników i piłkarzy). Mógłbyś trochę wyraźniej zapowiedzieć tę pannę – że zrobiła mu śniadanie, to już coś, ale wtedy wydawało się dziwne. Może mogłaby się kręcić po kuchni?

 więzień, któremu dożywocie zamieniono na mniejszy wyrok i który właśnie się zakończył,

Więzień się zakończył? Może lepiej: więzień, niespodziewanie zwolniony?

 co czyny powiedzą

Czyje czyny? (wiem, przybysza, ale to nie jest stuprocentowo jasne).

 sytuację, na tyle drastyczną

Niepotrzebny przecinek.

 Takiego, który by wstrząsnął człowiekiem

Wybór wstrząsa człowiekiem? Nie sytuacja?

 Rupert podłączył do komputerów laser znajdujący się na szczycie latarni, wcześniej go zdjąwszy i postawiwszy w głównym hallu

Czyli laser nie znajdował się już na szczycie: Rupert podłączył do komputerów laser wymontowany ze szczytu latarni, ustawiwszy go w hallu.

 przepalał dziury

Wypalał dziury.

 pozostawiono go włączonego

Niejasne: Pozostawili laser włączony.

 a może to obcy zdołał go włączyć, o świcie obudził ich gryzący dym

Rozdzieliłabym to, albo wzmocniła związek: a może to obcy zdołał go włączyć, bo o świcie obudził ich gryzący dym. I – obcy, czy SI?

 Gdy oboje zeszli na dół, to okazało się, że światło zdołało się już przewiercić przez mur

Gdy zbiegli na dół, okazało się, że światło przebiło już mur.

 odkryć, że zielonkawy promień nikł w pyle

Consecutio temporum: odkryć, że zielonkawy promień niknie w pyle.

 Faktycznie sztuczna inteligencja

Faktycznie, sztuczna inteligencja.

 wyłączył laser, oznajmiając

Nie oznajmiając, a pytając.

 Ścięte białko – wyjaśnił umysł ukryty w maszynie

… ooooj…

 usłyszeli brzęczenie niczym stado odkurzaczy.

Odkurzacze nie słyszą, a to sugeruje to zdanie.

 wyleciały w powietrze, uderzając

To nie może być jednoczesne, bo jedno jest następstwem drugiego.

 Sprzeniewierzyłeś nauki

Sprzeniewierzyłeś się naukom.

 skoro taka ostatnia wola

Skoro taka jest jego ostatnia wola.

 Cechą charakterystyczną powierzchni Ozyrysa był srebrny piasek i wędrujące skały.

Cechami charakterystycznymi powierzchni Ozyrysa były. Dałabym to wyżej.

 nie był pewien, co sprawia, że wielotonowe kamienie przesuwały się po równinie

Consecutio temporum: co sprawia, że kamienie przesuwają się.

 Wieczorem poprzedniego dnia zostawiony głaz w jednym miejscu rano był odnajdywany kilka metrów dalej.

Składnia: Głaz, pozostawiony wieczorem w jednym miejscu, znajdowało się rano parę metrów dalej.

 pięciu ludzi wyprowadza Ruperta (…) przerzucają (…) i zakładają

Jeśli pięciu ludzi, to wyprowadza, przerzuca i zakłada – forma wszystkich orzeczeń musi być taka sama.

 jego krtań zacisnęła niewidzialna siła

Lepiej byłoby: niewidzialna siła ścisnęła mu krtań.

 To musiał być on, bo przez jego lekcje w pewnym momencie przewijały się wszystkie dzieci w mieście, więc musiał go wcześniej spotkać.

Nielogiczne. Skoro uczył wszystkie dzieci, to wszystkie znał. Do kogo odnosi się "on"? Raz do Olsena, raz do ucznia, sądząc z gramatyki. I "przewijały się" nie pasuje jakoś do dzieci.

 zaczęło wdrażać w czyn

Wdrażać = wprowadzać w czyn. Wybierz jedno.

 Początkowy duch podboju nieznanego został wyparty przez regulacje i surowe kary.

Sądząc z tego, co powiedziałeś wyżej, od początku tak było.

 Ukryty mężczyzna dostrzegł go, bowiem zaczął nieznacznie się przesuwać

Mężczyzna zaczął się przesuwać?

 promień znikł, pewnie wyskoczył z otworu w murze

Nie mam pojęcia, w jaki sposób miałoby to działać.

 otworzył okna

Błąd – dostarczyłby tlenu, który podtrzymuje palenie.

 gdzie nie gdzie

Gdzieniegdzie.

 Przykucnął i zdjął pętlę z szyi.

To brzmi tak, jakby ją zdejmował z własnej.

 że to Olsen jest inspiratorem

Czemu myśli o sobie w trzeciej osobie?

 ty, nie zapomnij

Niepotrzebny przecinek.

 Mężczyzna mimo nart poruszał się w tempie towarzyszki, co było spowodowane sporym obciążeniem.

Mętne: Mimo nart, poruszał się równie wolno, jak dziewczyna – ciągnął przecież spory ciężar.

 czuć wszechogarniającego szumu

Szumu się nie czuje, a słyszy.

 wywierała ucisk

Nacisk.

 Jego rodzice

Czyi? Rodziców Olsena nigdy na Ozyrysie nie było, nie?

 piasek ma właściwości elektrostatyczne

Wszystko ma. Piasek się elektryzuje.

 utwierdzać, wypalając laserami

Utwierdzać w czym? Nie utwardzać?

 Od miejsca, gdzie się znajdowały komputer odziedziczył swoje imię.

Niegramatycznie: Komputer odziedziczył imię po miejscu, gdzie się znajdowały.

 największą mozaikę

Mozaika składa się z małych płytek – na pewno o to chodzi?

 Cała wina powinna pójść na zdradzieckie knowania Ruperta

Niegramatycznie: Zdrada Ruperta odwróciła uwagę od nich.

 Olsen to widział w mieście, ale dopóki żyła nie podejmował tematu.

Olsen wiedział o tym od dawna, ale nie podejmował tematu.

 Przy tak krótkiej rozpiętości pokolenia przestawały się nakładać.

Jak? Poprzednie musi dojrzeć, zanim się rozmnoży.

 bez celowa

Łącznie.

 Musi być coś głębszego, jakaś narracja, która nadaje sens.

Ano, musi. Ale "narracja" to nieodpowiednie słowo w tym kontekście (jest ostatnio w ogóle nadużywane, traci znaczenie).

 w pewnych aspektach wiem więcej

Lepiej: o pewnych sprawach wiem więcej.

 mogłem go obronić za cenę życia tamtych ludzi

Czy zaniechanie obrony świadczy o niebyciu psychopatą?

 Nie umiem zrobić krzywdy.

Zaufałabym raczej takiemu, który umie, ale nie chce – ale to ja.

 

Język trochę niezręczny, wymaga jeszcze sporo ćwiczeń. Nie nazwałabym tego hard sf, bo fizykę traktujesz po macoszemu (p. wyż.). Fabuła niezdecydowana, tekst często sobie przeczy – jest bardzo młody, ale nie posyłałabym Cię na truskawki. Próbuj dalej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki za uwagi i końcowe słowo zachęy. Może za wcześnie to wrzuciłem do publikacji. Powalczę jeszcze z tekstem.

Hmmm. Jest jakiś pomysł, ale mocno się w nim pogubiłam. Wydawało mi się, że po odwiedzinach zaopatrzeniowca latarnik w tajemnicy wyruszył na placówkę martwej koleżanki. A potem się okazuje, że ich tam troje było…

Nie kupuję umieszczania sprzętu komunikacyjnego, jeśli ludzie pod karą śmierci nie mogą go użyć? Po co? Dla trenowania silnej woli ludzi, których psyche znosi naciski wieloletniej samotności? Zbyt niebezpieczna zabawa.

Wykonanie nie rzuca na kolana. Sporo literówek, gdzieś tam błędy w zapisie dialogów, powtórzenia…

Rupert pojawiał się w latarni co kilka miesięcy i mimo tego, że był jedyną osobą, którą widywał znaczną część swojego życia na tej planecie, to Olsen doceniał fakt,

Nie możesz tak zmieniać podmiotu domyślnego w jednym zdaniu. Czytelnik nie zgadnie, kogo masz akurat na myśli.

Miał około 40 lat

W beletrystyce liczby na ogół zapisuje się słownie.

Babska logika rządzi!

Obawiam się, że nie wszystko i nie do końca do mnie trafiło. Opowiadanie jest napisane dość chaotycznie, co nie ułatwia śledzenia akcji, tym bardziej że nie najlepsze wykonanie cały czas skutecznie mnie rozpraszało i nie pozwalało skupić się na kolejnych wydarzeniach. A szkoda, bo gdyby Latarnik został należycie dopracowany, satysfakcja z lektury mogłaby być znacznie większa.

 

– Trze­ci dowód, idio­ci, to … –> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

wi­dzia­łem, co w ciągu jed­ne­go ta za­ra­za zro­bi­ła z moim mia­stem. – W ciągu czego jednego?

 

Za­ra­za od­kry­ła kod morse’a… –> Za­ra­za od­kry­ła kod Morse’a

 

 Nie­mal wiek po tam­tym eks­o­du­sie… –> Nie­mal wiek po tam­tym ex­o­du­sie

 

Po chwi­li na­my­słu do­ło­żył jesz­cze jedną re­flek­sje. –> Literówka.

 

jakiś po­wta­rzal­nych za­cho­wań… –> …jakichś po­wta­rzal­nych za­cho­wań

 

Źró­dło po­zna­nia…. yyy … złych rze­czy… –> Wielokropek ma zawsze trzy kropki! Zbędna spacja przed drugim wielokropkiem.

 

In­ży­nie­ro­wie przy­by­li z ziemi… –> In­ży­nie­ro­wie przy­by­li z Ziemi

 

Wresz­cie stwier­dził, że zaj­mie to dłu­żej… –> Wresz­cie stwier­dził, że potrwa to dłu­żej… Lub: Wresz­cie stwier­dził, że zaj­mie to więcej czasu

 

– Heretyk! Spa­lić go i  za­ra­zę… –> Spa­lić go i  za­ra­zę

 

Olsen przy­piął uprząż i za­ło­ży narty. –> Literówka.

 

Kom­pu­ter za­mi­go­ta­ła wy­świe­tla­ny­mi na­pi­sami. –> Literówka.

 

I mam też wie­dzę o eks­o­du­sie… –… I mam też wie­dzę o exo­du­sie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy – uwagi naniesione.

@Tarnina – ponieważ uwag sporo, to jeszcze je nanoszę. muszę też przemyśleć konstrukcję opowiadania, ale jeszcze raz dzieki za uważną lekturę

@Finkla – muszę przetrwacić konstrukcję, bo faktycznie są dziury w logice :) dzieki

 

Bardzo się cieszę, Anonimie, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A to ja jestem anonim :D zaraz zmienię.

Jest tu pomysł. Motyw z technozarazą przypomina mi Mroczną Harmonię z Kronik mutantów (uniwersum RPG), sama ucieczka, motyw z ukrywaniem się i końcowy bunt przeciwko zasadom – Safehold Dawida Webera. Problem w tym, że nieumiejętnie prowadzisz historię. I mnie zaskoczyło, gdy Olsen poszedł do latarni martwej koleżanki, a tu nagle jest ich troje, w tym Amanda, całkiem zdrowa. To nie jedyna nielogiczność.

Wstawki historyczne są ciekawe, ale wywołują chaos. Zaczynasz od lądowania, potem wstawiasz zgrubny opis ucieczki z Ziemi. Koncept na papierze fajny, ale przez nieumiejętne poprowadzenie skonsternowałeś mnie kto uciekł i dlaczego. Brak spójności logicznej z poprzednimi fragmentami też nie pomógł.

Próbowałeś trzymać zarazę jako coś tajemniczego, ale za dużo o niej powiedziałeś w tekście. Tajemniczość działa tylko do pewnego momentu, potem jest już tylko zawód, że nie dałeś wszystkiego. I niestety Autorze tę granicę przekroczyłeś.

No i na koniec wisienka – tag “hard s-f”. Gdy widzę opowiadanie z nim, dla mnie to sygnał, że piszący zapoznał się z rzeczywistymi prawami, przemyślał sprawę techniki czy nauki, a następnie wykuł z tego ciekawą treść. U Ciebie zaś… No sam zobacz na te przykłady:

Wkrótce miejsce wokół nich zapełniło się namiotami, reflektorami, stosami skrzyń i worków. Ponad nimi, niczym dach utkany z lian, zaczęła gęstnieć plątanina kabli.

Kiedy Europejczycy przybyli do Ameryki, przywieźli ze sobą “prezenty”, który napsuły krwi rodzimym mieszkańcom. Były to wszelakie choroby, które nie były znane na tamtym, odizolowanym kontynencie. I te choroby niejednokrotnie zebrały śmiertelne żniwo.

Ty tu wysyłasz ekipę na inną planetę, z inną biosferą, z mikrobami, które mogą zdziesiątkować populację w trymiga. Lądowanie na jej powierzchni i wystawienie namiotów bez zabezpieczenia medycznego to spora szansa na śmierć.

Do tego pytanie – skąd kapitanowie wiedzieli, że akurat tutaj jest planeta o warunkach ziemskich? Póki co takiej nie znaleźliśmy, a “podobna” planeta wcale a wcale nie musi być bezpieczna dla Ziemian. Wbrew pozorom jesteśmy bardzo delikatni :)

prawo przyśpieszających zwrotów

Nie znam, spytałem Wujka Google – on też nie. Co to za prawo?

Zaraza odkryła kod Morse’a, udoskonaliła go i w ten sposób dogadała się z komputerem sterującym lampami.

Jako informatyk nie kupuję tego. Serio.

Co znaczy udoskonalić “kod Morse’a”? Rozszerzyć na wszystkie znaki świata? Kod Morse’a to tylko sposób przekazywania wiadomości, gdzie pojedyncze litery i liczby zamienia się w krótkie i długie sygnały. Co więc tu można udoskonalić?

Dogadać się z komputerem sterującym lampami – co to znaczy? Co mu wysłała? Swój kod maszynowy Morsem? Ale otrzymany kod trzeba jeszcze wykonać, często skompilować. Samo wpisanie zer i jedynek do pamięci komputera nie sprawi, że ów kod zacznie działać :) A po co komputer sterujący lampami miałby uruchamiać otrzymany kod?

Scenariusz był podobny, w każdej z nich zamierało zasilanie i otwierały się śluzy.

Te śluzy często mają ręczne sterowanie :) A tak na serio, wystarczyło odciąć zasilanie. Bez tego nic na stacji by nie przeżyło.

Szczęśliwym trafem bowiem mimo zaniechania jakiejkolwiek komunikacji elektronicznej zdołały się porozumieć.

Głupie pytanie, ale… Jak się komunikowali? Ktoś wychodził na zewnątrz i machał chorągiewkami jak w czasach żaglowców? ;) Ach, mają laser – tylko że do jego wygenerowania potrzeba bardzo precyzyjnej elektroniki. Bo to nie może być pierwszy lepszy laser z marketu, jakimi świeci się ludziom po oknach. Nie te odległości, nie ta moc. Motyw jest więc bez sensu.

Nie zdecydowano się powierzyć nadzoru komputerom, pomni bolesnych doświadczeń z macierzystej planety.

To jak działał ten statek? Kto nadzorował układy? Przecież jeden człowiek nie może jednocześnie zasilać na korbkę komór hibernacyjnych, sterować silnikami statku itd. A wszędzie tam siedzi dzisiaj elektronika, z komputerami na czele. Motyw bez sensu.

 

Na koniec – ciekawe linki. Powinny Tobie pomóc przy pisaniu następnych tekstów:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Pomysł na Ziemian ukrywających się przed Zarazą (chodzi o SI, prawda?) gdzieś na innej planecie naprawdę przedni. Szkoda, że ostatecznie nie wykorzystałeś jego potencjału. Zgodzę się z przedmówcami, że wyszło trochę chaotycznie. Ta część, gdzie kreujesz świat wyszła Ci dużo lepiej od tej, gdzie prowadzisz bohaterów.

Dzięki za komentarz i poświęcenie czasu na lekturę. Walczę z chaosem pisząc nowy pomysł. :)

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka