- Opowiadanie: podstuwak - Wciałowzięcie

Wciałowzięcie

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wciałowzięcie

 

 

„To dziś” – pomyślał Leo i zaklął, a jego nastrój od razu się pogorszył. „Cholerny ciemnogród! Że też jeszcze nikt z tym niczego nie zrobił!” – grzmiał w jednym z wolnych kanałów świadomości. Tym z tła. Nie było co obciążać zasobów. Złorzeczeniami i tak niczego nie wskóra. Nie chciał z nich jednak rezygnować, bo bądź co bądź pozwalały mu w jakimś stopniu rozładować nerwy. „Wielki mi postęp – myślał więc dalej – analogowa ich mać”.

Leo nie lubił dnia konserwacji. Czy też „odłączenia”, jak większość go nazywała. Bo i nie było w nim nic do lubienia. Nagle musiał znowu czuć swoje ciało. Znaleźć się w nim, jak w kombinezonie na bal przebierańców. Obcym i niewygodnym. Śmiesznym wręcz. Zupełnie, jakby miał wyjść na miasto w zbroi, jeszcze w latach przed Podłączeniem.

Zestatusował się na #offline i dodał do tego smutną buźkę. Czekał. Udawał, że nie ma go już w Jedni.

„Ile to jeszcze może trwać, do diabła?!”.

Całe skupienie szlag trafił. Nawet nie próbował zajmować się czymkolwiek. Wskaźniki emocjografu szalały, jak mierniki w tanich horrorach. W tych scenach, w których pojawiają się duchy. Zrzucił je do pracy w tle, bo świadomość rozdrażnienia tylko pogarszała sytuację.

Wiedział, co za chwilę nastąpi. Najpierw odłączone zostaną przewody dostarczające niezbędne składniki odżywcze i zapewniające równowagę hormonalną. Potem jego ciało zostanie wybudzone. Tego jeszcze nie poczuje. Na szczęście. Dopiero później system przywróci bodźce z układu nerwowego. Teoretycznie nie jest to nieprzyjemne. Ciało spoczywa w komorze bezgrawitacyjnej. Sieć impulsorów, rozłożona na pajęczynie kabli, dba o to, by każdy mięsień pracował ile trzeba, dlatego nie ma się wrażenia „zasiedzenia”. Wszystko działa, jak naoliwiona maszyna. Prawda jest taka, że po Podłączeniu całkowicie zniknął problem nadwagi. Doskonale wymodelowane i sprawne ciało? Żaden problem! Tylko nikt nie chciał już tych ciał używać. I nie ma się czemu dziwić. Bo właśnie sama świadomość przebywania w ciele budziła wstręt. Klaustrofobiczny dyskomfort. Tlący się powoli, jeszcze zanim…

Zamyślił się, przegapił powiadomienie i nagle poczuł to samo, co musiało czuć dziecko wyrzucone przez ojca na głęboką wodę w czasie pierwszej lekcji pływania. Jeszcze zanim uczyły tego aplikacje (i kiedy jeszcze ktokolwiek uczył się pływać).

Zamachał rękami.

Wierzgnął nogami.

„Do diabła!” – chciał krzyknąć, ale z jego ust wydobył się tylko bełkot. Uderzył głową w wieko komory. Jak katatonik pochowany żywcem. Gdy wróciło przyciąganie jego ciało plasnęło o gładkie dno i Leo miał wrażenie, jakby właśnie dostał klapsa. Powierzchnia nie była zimna, ale każdy dotyk był teraz nieprzyjemny. Zakręciło mu się w głowie. Otwarcie komory nastąpiło akurat w momencie, w którym targnęły nim torsje. Wychylił się i spróbował zwymiotować. Strużka śliny kapnęła na podłogę. Następna zawisła w kąciku ust. Choć wymiotne spazmy ściskały mu gardło, nie wydusił z siebie nic więcej. Dopiero po kilku minutach uspokoił oddech i zaczął ściągać sieć impulsorów. Gdy skończył, rozejrzał się po sali. Robota konserwującego jeszcze nie było.

– Cholerne obiboki – powiedział już wyraźniej. – Jak zawsze się spóźniają!

Jakby chcąc zadać kłam tym słowom, drzwi zostały otwarte i wszedł konserwator.

– Witam szanownego pana! – krzyknął od progu, niczym do dawno niewidzianego znajomego. Jego głos brzmiał mechanicznie. Był podobny do dźwięku starych automatów, odtwarzających tylko nagrane kwestie. Choć robot poruszał się zwinnie, musiał być jednym ze starszych modeli.

– Boże, to chyba żarty – westchnął Leo na jego widok. Wygrzebał się z niemałym trudem z komory i podszedł do szafy wnękowej. Jeszcze zanim tam dotarł, wysunął się podajnik z jasnym kombinezonem. Mężczyzna wziął ubranie, odwrócił się do robota i pokręcił głową. – Gorzej chyba już być nie może.

Maszyna przypominała roboty z futurystycznych komiksów przełomu ubiegłego wieku. Jej budowa odzwierciedlała ludzką postać, ale nie była pokryta imitacją skóry. Za twarz robiły dwie diody i ciekłokrystaliczny wyświetlacz, na którym pojawiały się spektogramy wypowiadanych słów.

– Dzień w sam raz na konserwację – kontynuował serwisant w tym samym tonie. – Pogodę to pan chyba wygrał na loterii.

Podszedł do komory, zdjął z ramienia torbę z narzędziami, pochylił się przy płycie osłonowej i zaczął ją odkręcać. Leo przypatrzył się jego ruchom i uznał, że wcale nie musi być taki stary. W gruncie rzeczy mógł wyjść z fabryki całkiem niedawno. Oczywiście trzymając się miary cyfronoidów.

 „Cholerna moda na retro” – zaklął w duchu Leo. „Te automaty już kompletnie zwariowały!”.

Serwisant nosił robocze buty, drelichowe ogrodniczki i biały podkoszulek. Dla Leo wyglądał karykaturalnie. Jakby ktoś dla żartu wystylizował go na gwiazdę porno dla robotów.

– Na twardy reset, a kto to panu tak zdezoptymalizował? – spytał, gdy odsłonił plątaninę kabli, rurek i układów scalonych. – Jakby składał to ślepy Devol! – dodał.

– Nie rozumiem – odparł Leo, podchodząc.

– Kurna error, przecież to się trzyma na słowo kodu! Masz pan szczęście, że nie strzeliło.

Leo przypomniał sobie zeszłoroczną konserwację. Androida, który grzebał w komorze i sarkał na pospieszenia: „Mogę to zrobić szybko lub jak należy!”.

„Kij mu w procesor!” – pomyślał mężczyzna. „Kiedy te maszyny stały się takie aroganckie?”.

Jego rozmyślania przerwał dźwięk narzędzi rozkładanych na podłodze. Brzmiał dziwnie. Nierzeczywiście. Robot układał je w równych rzędach, według sobie tylko znanego klucza.

Leo zajrzał mu przez ramię.

– Czyli ile to zajmie? – zapytał.

Tamten pokręcił głową. Ruch był powolny. Niemal nie przypominał gestu, który miał wyrażać.

– Musze się przyjrzeć – odpowiedział. – Ale nie wygląda to dobrze.

Leo założył kombinezon i znów zaczął lustrować ruchy robota. Stał przez chwilę (kilka sekund, które jemu wydawały się całym życiem), patrząc, jak serwisant analizuje okablowanie. W końcu spytał go:

– Będzie na dzisiaj?

Na dźwięk, który wydał konserwator Leo się wzdrygnął. Nie spodziewał się niczego takiego. To był śmiech. Brzmiał jak dawny komputer, zawieszony na śmiechu generowanym przez syntezator mowy. Taki, w który ktoś wpisał: „Ha. Ha. Ha.”.

– Królu złoty – odezwał się potem serwisant – będziemy mogli świętować, jak skończę robotę do jutra wieczór.

Leo poczuł przyspieszenie pulsu.

– Nie, nie, nie! – zaprotestował. Przy każdym „nie” robił ruch dłońmi, jakby chciał poćwiartować powietrze. – To niemożliwe. To musi być na dzisiaj. Zaraz. – Chciał zacząć chodzić nerwowo po pokoju, jednak nagle zakręciło mu się w głowie. Przed oczami pojawiły się ciemne plamy i musiał zrezygnować już po pierwszym kroku. Nie miał się czego chwycić, więc żeby nie upaść, pochylił tylko głowę i rozłożył ręce, przypominając kogoś, kto próbuje się utrzymać na krawędzi przerębla.

– O, złociutki, ostrożnie – zaniepokoił się robot. – Spokojnie pobieraj powietrze. Bez nerw. Od ściskania pośladów wyżej pleców nie skoczysz.

Leo spojrzał tylko na konserwatora z dezaprobatą, ale nie powiedział niczego, próbując zapanować nad oddechem. Obraz ustabilizował się.

– Proszę. Skończyć. To. Jak. Najszybciej – zdołał jeszcze wydusić i powoli, stawiając stopę za stopą, podszedł do ściany. Oparł się o nią i osunął na podłogę. Popatrzył wokół. Zdał sobie sprawę, jak bardzo pomieszczenie, które zajmował, nie było przystosowane do dnia konserwacji. Pamiętał, że miał tutaj kiedyś meble. Holowizor. Nawet gogle do wirtualnej rzeczywistości. Takie, którymi co prawda nie mógł się podłączyć do Jedni, ale przynajmniej mógłby zabić trochę czasu surfowaniem po Starej Sieci. Co stało się z tymi rzeczami?

Nagle przyszło mu do głowy coś innego.

– Temporamenty! – wykrzyknął i wstał. Zbyt szybko. Znowu stracił równowagę. Przed oczami poczerniało. Tym razem mógł przytrzymać się ściany i to uratowało go przed upadkiem. Potrzebował jednak dłuższej chwili, zanim postawił pierwszy krok. – Temporamenty – powtórzył jeszcze, już ciszej. – Powinienem wziąć je od razu.

Podajnik na suplementy medyczne znajdował się przy szafie i podobnie jak ona, był wbudowany w ścianę. Leo tapnął parę razy w umieszczony na niej dotykowy ekran, jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu.

– Nowe przepisy – wyjaśnił robot, nie przerywając pracy. – Nie ma suplementacji, nie ma wyposażenia. Tej szafeczki z tym kitlem to chyba tylko przez przypadek nie zlikwidowali. Pewnie niedopatrzenie. Zresztą, nie ma się czemu dziwić. Znam ekipę, która tu robiła. Dają po kablach, aż iskrzy.

– Jakie przepisy? Kto to polikwidował? – zainteresował się Leo.

– Mnie się pan nie czepiaj – zastrzegł robot. – Dyspozycje z góry. Podobno odchodzicie do wirtureala na stałe i za rok, dwa nie będzie trzeba was odłączać, żeby przejrzeć tę skrzynkę. Coś się przesunęło w planach i tym razem nie wyszło, ale przepisy o mieniu były klepnięte więc wprowadzono je wcześniej. Zresztą, u wszystkich, u których robiłem w tym tygodniu, konserwacja szła w kilkanaście minut. Nie miałbyś pan tutaj ostatnio artysty, to byłoby tak samo.

Leo pokręcił głową.

– Tutaj też na pewno da się szybciej! Na pewno jest jakiś sposób! – zawyrokował.

– Nie przy tym, jak to wygląda – ocenił robot.

Leo przygryzł pięść i spróbował uspokoić myśli. Bez skutku.

– Może trzeba kogoś z lepszymi kompetencjami! – wykrzyczał. – Bardziej doświadczonego! Proszę podać numer licencji. Skontaktuję się z konserwacją. Zażądam, by przysłali kogoś innego!

Robot pracował nadal, nawet nie patrząc na Leo.

– Nie potrzebuje pan numeru – odpowiedział i mężczyzna mógł przysiąc, że jego głos zmienił ton. Stał się bardziej chłodny. Nieżyczliwy. Nieludzki? – Po zakończeniu konserwacji będzie wszystko w formularzu. Jest tam też miejsce na ocenę.

– Nie – upierał się Leo. – Niech przyślą kogoś teraz. Niech znajdą kogoś, kto zrobi to szybciej!

– Nawet nie ma co próbować. Procedury – trwał przy swoim serwisant. – Zresztą, nikt nie zrobi tego szybciej. W gruncie rzeczy, jak przeanalizowałem to jeszcze raz, to tu trzeba być dokładnym. Możliwe, że potrwa to dłużej, niż wstępnie zakładałem.

Leo zrobił wielkie oczy i otworzył usta ze zdumienia.

– To. Nie. Wiary. Godne – powiedział. Wziął głęboki oddech. – I do tego mam tu tkwić bez temporamentów? – dodał, ledwie słyszalnie.

Temporamenty rzeczywiście by mu pomogły. Niektórzy w Jedni nazywali je lekami przeciwczasowymi. Substancje w nich zawarte pozwalały zmienić percepcję biegnących minut. Odczuć kilka godzin jak chwilę. Bez tego wszystko dłużyło się niemożliwe.

Teraz Leo znów usiadł na podłodze i zaczął się trząść. Nie wiedział czy z zimna czy z innego powodu. Nie potrafiłby nawet powiedzieć, po czym poznać, że jest mu zimno. Podobnie jak długo nie mógł nazwać tego uczucia ściskającego mu żołądek. Głód. Był chyba jedyną osobą na Ziemi, która go odczuwa. Nie pomagało to w czekaniu na koniec konserwacji. Nie pomagało to w zwalczaniu znudzenia.

A te było przytłaczające. Odbierając bodźce tylko za pośrednictwem zmysłów, czuł się kulawy.  Zamknięty w kombinezonie ograniczającym mu dostęp do świata. Wszystko działo się zbyt wolno. Brzmiało niewyraźnie. Miało słaby zapach. Nie było mowy o tym, by zająć się czymś więcej. Robić kilkaset rzeczy naraz, jak w Jedni. Zresztą, co miał tutaj do roboty?

Skulił się jeszcze bardziej i zagryzł zwiniętą w pięść dłoń. „Jak długo to jeszcze potrwa?” zastanawiał się. „Jak długo już to trwa?”. „Do cholery, czy ten blaszak nie może się pospieszyć?”.

Korciło go, by wstać i przyjrzeć się pracy robota. Nie zrobił tego jednak. Tym razem postanowił pozwolić, aby konserwator działał po swojemu. Nie przeszkadzać. Jeśli wymagało to więcej czasu, w porządku. Opłaci się. Przy następnej konserwacji. Wątpił, żeby odłączenie nie było przy niej konieczne.

Jego cierpliwość topniała. Zastanowił się, jak długo już czeka. Kilka godzin? Dobę? Czy to możliwe, by był już kolejny dzień? Wytrzymał dość. Chyba nie stanie się nic złego, jeśli zapyta, jak idzie robota.

– I jak tam? Widać już koniec? – odezwał się, wstając.

Konserwator wydał tylko jakiś syntetyczny pisk i odpowiedział:

– Dopiero zacząłem.

– Przez ten cały czas? – zdziwił się Leo. – Jak długo można zaczynać?

– Odkąd przestaliśmy rozmawiać i pozwolił mi szanowny pan pracować w spokoju, minęło dopiero sto trzydzieści siedem sekund.

Leo poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Serce przyspieszyło. „ Sto trzydzieści siedem sekund! To niemożliwe” – pomyślał. „Nie dam rady bez temporamentów”.

W głowie pojawił mu się nowy pomysł i postanowił od razu go zrealizować. Musi stąd wyjść. Zająć się czymś. Może na zewnątrz spotka kogoś w podobnym położeniu. Wstał, znów zachwiał się, jednak kiedy zaczął stawiać kroki, poszło mu sprawnie. Podszedł do drzwi i przyłożył rękę do czytnika.  Drzwi zamiast się rozsunąć, po prostu zniknęły i Leo zdał sobie sprawę, że całe pomieszczenie: ściany, sufit, podłoga, to nic innego jak jakiś rodzaj energii, który nie istnieje fizycznie w tym sensie, w jakim wcześniej istniały jego rozsuwane drzwi ze stali egejskiej, stylizowane na połowę dwudziestego pierwszego wieku (jak polecały wszystkie katalogi), a jedynie jako coś w rodzaju pola energetycznego, które równie dobrze, jak teraz pozwala mu stać czy osłania go przed słońcem, może przestać to robić. Tylko komora i szafa wydawały się wciąż być tutaj naprawdę.

– Ustawa o mieniu – wyjaśnił robot, obserwując jego zmieszanie i uznając, że to wystarczy. – Fizyczne ślady waszej obecności źle wpływały na klimat. W czasie, w którym jesteście w wirturealu wszystko tutaj wygląda inaczej – dodał jeszcze, kiedy zorientował się, że Leo wciąż nie pojmuje.

Na zewnątrz uderzył go zapach. Świeży. Przyjemnie wilgotny. Zieleń i światło słońca sprawiły, że zapiekły go oczy. Kolory były oślepiające. Znów zakręciło mu się w głowie i musiał przyznać, że coraz bardziej zaczyna działać mu to na nerwy. Wziął głęboki oddech, zamrugał i rozejrzał się. Po lewej i prawej ciągnęły się pawilony holograficznych pomieszczeń, podobnych do tego, które właśnie opuścił. Jednak przed nim rozpościerał się zupełnie inny widok. Nierzeczywista panorama. Dla Leo kompletnie niedorzeczna.

Dominowały dwie barwy. Zieleni i stali. Przenikały się, jak elementy idealnie urządzonego wnętrza. To, co znajdowało się na wprost przypominało resztki opuszczonego miasta robotów, na których wyrósł park. Nie miało to jednak nic wspólnego z tryumfem natury nad technologią. Wszystko było zbyt zadbane i wyglądało na zaplanowane. Tworzyło spójną całość. Pełną harmonii przestrzeń, bardziej przypominającą dzieło sztuki niż pracę urbanistów.

W oddali przechadzały się jakieś postacie. Androidy, roboty, cyborgi – cała ta serwisowa hałastra (jak określał ją Leo), konieczna do konserwowania komór i czuwania, podczas gdy reszta znajdowała się w wirturealu. Czy byli tam podobni jemu ludzie, u których stan odłączenie również się przedłużył? Nie chciało mu się tego sprawdzać. Zresztą, wątpił w to szczerze. Wszystko to, co robili serwisanci wydawało mu się pozbawione sensu. Spacery, gry w kometkę, rozmowy za pośrednictwem głosu – to tak, jakby cofnąć się o kilka stopni w ewolucji.

Zupełnie tego nie rozumiał. Wiedział, co prawda, że serwisantom zaprogramowano ludzkie cechy, dobierając te, które w tamtym czasie uznawane były za pozytywne, jednak patrząc na to wszystko doszedł do wniosku, że z biegiem lat ich systemy musiały się w jakiś sposób zdegenerować.

Mimo tej opinii Leo oglądał ich z zafascynowaniem. Oczy łzawiły mu i nie wiedział, czy to wina słońca czy jakiegoś niewytłumaczalnego zdziwienia. Jego organizm nie reagował najlepiej, oduczony właściwego odpowiadania na bodźce zewnętrzne. Stąd odpowiedzialne za emocje hormony urządzały sobie teraz coś w rodzaju zjazdu swingersów po rocznym poście i z zapasem MDMA. Z czasów, kiedy ludzie zajmowali się jeszcze takimi rozrywkami. To rzucało go od radości do smutku, od euforii do poczucia beznadziei. Było coś fascynującego w tej paradzie nastrojów, coś, co pozwoliło mu na chwilę nie myśleć o sytuacji w jakiej się znalazł. I kiedy usłyszał za plecami głos robota, aż popłakał się ze szczęścia.

– No to fajrant, panie kierowniku – powiedział serwisant i przetarł czyste ręce zupełnie czystą szmatą, którą wyjął z tylnej kieszeni spodni.

– Skończone? – zapytał Leo z nadzieją.

– W żadnym razie – odparł robot. – Koniec zmiany, szanowny panie. Wrócę tu jutro.

Leo patrzył na niego oniemiały, aż w końcu zdołał wybełkotać:

– Zmiany?

– Tak, pięćdziesięciosześciogodzinny system zmianowy. Nowe regulacje Prawa Aktywności Robotów. Optymalizacja dla przedłużenia eksploatacji podzespołów. Masz pan szczęście, że wziąłem pięciodniówkę za jednego takiego, mniejsza o ID, co ma coś, nie wnikam co, do załatwienia, bo normalnie wróciłbym do szanownego pana dopiero za czterdzieści osiem godzin.

– A nikt nie może tego skończyć przez noc? – zapytał Leo z nadzieją.

– Wykluczone – zastrzegł serwisant – nocna praca dereguluje system. Zlikwidowana. Zresztą, sam zacząłem, sam skończę. Nie lubię, jak mnie się kto plącze między kablami.

Leo uśmiechnął się i spróbował przyjąć przyjacielską pozę, choć nie miał pojęcia, jak miałaby ona wyglądać.

– Może jest jakieś wyjście? – spróbował. – Dogadamy się. Jakoś.

– Panie, co pan. Trzeba się szanować – zaprotestował robot. – Odpoczynek, rzecz święta. Zresztą, umówiłem się wieczorem w klubie na brydża.

Leo nie powiedział już nic więcej. Serwisant zebrał swoje rzeczy do torby, zawiesił ją na ramieniu i ruszył w stronę wyjścia. Minął mężczyznę i rzucił jeszcze na odchodne:

– To do miłego. Odwiedzę szanownego pana z samiutkiego ranka. Pan może też niech gdzieś wyskoczy. Nie ma co tak siedzieć w tej, z przeproszeniem, norze. Trzeba żyć, a nie w domu gnić! – dodał na koniec.

Leo patrzył za nim, jak odchodzi. Lekki wiatr muskał twarz mężczyzny. Był ciepły. Zawiewał od strony tego urbanistycznego kuriozum, które Leo w myślach nazywał „miastem”. Niósł ze sobą gwar. Odgłosy towarzyskiego życia.

„Nie zdzierżę” – pomyślał Leo i zatkał uszy dłońmi. „Nie zdzierżę!” – powtarzał w głowie, na tyle głośno, na ile pozwalała mu wyobraźnia.

Wrócił do siebie, podszedł do ściany i nie zastanawiając się nawet nad tym, co robi, znowu zsunął się po niej na podłogę. Podciągnął kolana pod brodę i, wciąż z zatkanymi uszami, leżał, kiwając się miarowo. Jak dziecko z chorobą sierocą.

Nie widział zachodu słońca. Czekał na powrót serwisanta.

 

 

Koniec

Komentarze

Fajny opis sieciodeprywacji czy jak to nazwać. Wszystko brzmi nawet wiarygodnie.

Tylko z fabułą cienko. Właściwie nic się nie dzieje, serwisant dłubie, bohater się niecierpliwi.

Ale jako scenka interesujące.

Wyjątkowo ludzki serwisant.

Babska logika rządzi!

Bardzo fajne opowiadanie. Nie powiem, że mi się podoba taka wizja świata i przyszłość ludzkości, ale daje do myślenia. Mam nadzieję, że tak się nie stanie.

Fabuła wciągnęła i dlatego trochę szkoda, że tak  niemrawo się kończy.

Oczekiwałam jakiegoś bardziej interesującego zakończenia, ale być może będzie druga część? :)

Pozdr

No cóż, Podstuwaku, tym razem bez entuzjazmu. Zaprezentowałeś dość długą scenę, w której robot-serwisant robi to, co do niego należy, a obsługiwany bohater przeżywa katusze, czekając na zakończenie prac.

Przyznaję, pomysł był, napisane też nieźle, ale jakieś to Wciałowzięcie zdało mi się rozwleczone i bardzo monotonne. A może takie właśnie miało być…

 

Wy­szedł z nie­ma­łym tru­dem z ko­mo­ry i pod­szedł do szafy wnę­ko­wej. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

– To nie moż­li­we. –> – To niemoż­li­we.

 

Robić kil­ka­set rze­czy na raz, jak w Jedni. –> Robić kil­ka­set rze­czy naraz, jak w Jedni.

 

Tym razem po­sta­no­wił po­zwo­lić kon­ser­wa­to­ro­wi dzia­łać po swo­je­mu. –> Z tego wynika, że konserwator miał działać tak, jak chciał Leo.

Proponuję: Tym razem po­sta­no­wił po­zwo­lić, aby kon­ser­wa­to­r dzia­łał po swo­je­mu.

 

mi­nę­ło do­pie­ro sto trzy­dzie­ści sie­dem se­kund, –> Zamiast przecinka powinna być kropka.

 

I kiedy usły­szał z ple­ca­mi głos ro­bo­ta… –> Literówka.

 

Leo pa­trzył na za nim, jak od­cho­dzi. –> Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący tekst, napisany zgrabnie i z rozmieszczonymi wewnątrz smaczkami.

Kwintesencja połączenia tagów – androidy, futurologia, roboty, humor, groteska i wirtualna rzeczywistość. Absurdalny problem postawiony przed bohaterem (wykreowanym całkiem fajnie jak na niedługi tekst) i niemal wiarygodnie ukazany z jego perspektywy. A później przedstawienie kilku rzeczywistych problemów wewnątrz zabawnej treści.

Przeleciałem przez tekst szybko i z przyjemnością.

Interesujący tekst, za którym stoi ciekawy pomysł pokazania sciodeprawacji. Tylko dla mnie pokazałeś wszystkiego za mało – ot, jestem świadkiem jednej sceny gdzie bohater rozmawia z serwisantem i przedstawia nam świat. To jest bardzo dobry punkt wyjścia do dalszej historii postaci, ale u Ciebie, Autorze, w tym momencie wszystko się kończy. Szkoda, bo zapowiadał się niezły koncert fajerwerków, a to, co dostaliśmy, to niezła przystawka/wstęp do historii :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

– To nie możliwe.

Niemożliwe ;) 

Tym razem postanowił pozwolić konserwatorowi działać po swojemu. –> Z tego wynika, że konserwator miał działać tak, jak chciał Leo.

Dla mnie to zdanie jest oczywiste: Leo pozwala konserwatorowi działać tak, jak chce konserwator.

Ogólnie podobało mi się.

Trochę szkoda, że takie krótkie. W sumie dostajemy tylko zarys świata i niewiele się dzieje, ale rozumiem zamysł. Bohater jest zbyt przerażony wymuszonym pobytem w rzeczywistości, aby chcieć ją poznać.

Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Fajny pomysł. Ludzie w wirtualu a roboty grają w brydżyka ;) Szkoda tylko, że tak nagle się skończyło, poczytałabym więcej.

Bellatrix – w wirturealu, nie w wirtualu ;) Swoją drogą, fajne słowo.

Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarze. @regulatorzy, wielkie dzięki za wyłapanie niedociągnięć – wszystko poprawione.

Pisząc to, chciałem po prostu zestawić „ludzkiego” robota z „nieludzkim” człowiekiem – choć bez wyraźnego zarysowania tego, jak te słowa są zdefiniowane. Chodziło o pewien kontrast, który, miałem nadzieję, skłoni przynajmniej do krótkiego „Hmm” i nie chciałem, by zbyt rozbudowana fabuła odwracała od tego uwagę.

Mam nadzieję, że pomimo tego przeczytanie tekstu dla wszystkich Was było czymś, czego nie pożałowaliście, myśląc, że można było ten czas spożytkować lepiej (a na pewno było można, ale mam nadzieję, że nie była to Wasza pierwsza myśl po przeczytaniu).

@regulatorzy – co do rozwleczenia – były fragmenty, w których jest to celowe, jednak jeśli całość sprawia takie wrażenie, to znaczy, że nie wyszło tak, jak zamierzałem. Cenna uwaga, dzięki.

 

Pisząc przyszła mi do głowy koncepcja na wykorzystanie pomysłu w dłuższym tekście, ale ten znów to już drugi biegun długości, więc szybko pewnie, o ile w ogóle, się nie pojawi. Ale bardzo się cieszę, że sama koncepcja się Wam spodobała.

 

pzdr,

p. 

Przyjmuję do wiadomości, Podstuwaku, że to, co uznałam za dłużyzny, było przez Ciebie zamierzone. I bardzo się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Scenka fajna, fachowiec uroczy, pomysł z zastępczym “uczłowieczeniem się” robotów (wszak natura nie znosi próżni) tak obiecujący, że żałuję, że nie pociągnąłeś go dalej.

Technicznie zdarzają się wpadki – zgubione przecinki (“Gdy wróciło przyciąganie jego ciało plasnęło o gładkie dno”), kolokwializmy w narracji odautorskiej (“Nie było co obciążać zasobów”) i dziwne konstrukcje (”Jakby chcąc zadać kłam tym słowom, drzwi zostały otwarte i wszedł konserwator“).

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że w ogólnym rozrachunku wyszło raczej na plus.

 

pzdr,

p.

Ciekawe. Bardzo do mnie przemówił sposób w jaki przedstawiłeś niecierpliwość Leo.

Twój komentarz o ludzkich robotach i nieludzkich ludziach utwierdził mnie w przekonaniu, że chodziło Ci o taki kontrast, ale coś budziło we mnie niedowierzanie wobec obrazu robotów grających w kometkę i brydża dla rozrywki. Tekst podobałby mi się bardziej gdybyś zobrazował dwie grupy ludzi – wirturealistów i serwisantów. Niemniej w oryginalnej formie też na pewien czas pozostał mi w głowie : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Wielkie dzięki za przeczytanie i opinię. Jest bardzo cenna. Cieszę się, że tekst Ci się spodobał i znalazłeś chwilę, by o nim pomyśleć.

 

pzdr,

p.

Robotyobiboki?

przełomu ubiegłego wieku.

Przełom jednego wieku mnie razi, ale Bańko twierdzi, że drugi wiek jest domyślny. No to niech mu będzie.

Podobała mi się postać serwisanta. Taki lekki absurdzik, który pociągnięty dalej jednak mógłby stracić na uroku, więc może i lepiej, że tak to zostawiłeś. Powiedziałeś, co chciałeś (jeśli dobrze rozumiem), nawet jeśli to mało uniwersalne i nie wiem nawet, w której szufladce umysłu to przechować ;) Solidny tekst i choć nie urzekł mnie jakoś szczególnie, spokojnie trzyma poziom biblioteki.

Tak więc tam go właśnie wyślemy. Za tego retro serwisanta i jego “Ha. Ha. Ha.” (i trochę w ramach przeprosin, że tak długo trzymałem go w kolejce).

4.5.

Nowa Fantastyka