
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Spike odetchnął.
– Jestem na miejscu. Odezwę się za 25 minut – wyszeptał dyskretnie do bransoletki na swoim nadgarstku. Przekręcił na niej jeden z greckich wzorów, odczekał kwadrans i ruszył w stronę wejścia do muzeum.
Wyminął w wejściu jakąś staruszkę i zaczął niespiesznie iść korytarzem wejściowym, na którego końcu czekał na niego wybór jednego z pięciu punktów kontrolnych. Wybrał najlepszy i podszedł do niego z komórką w ręce.
Oczywiście dla Spike'a „najlepszy" nie oznacza tutaj „najsprawniejszy" czy „najnowszy", lecz „obsługiwany przez młodą, zgrabną strażniczkę o ślicznych, azjatyckich rysach".
– Dzień dobry – jej wysoki, lekko zachrypnięty głos wyrwał go z romantycznych, choć niezbyt kulturalnych myśli. – Poproszę jakiś dowód tożsamości.
Podał jej dowód osobisty, uśmiechając się lekko. Dziewczyna przesunęła elektroniczny identyfikator dowodu przez czytnik, zatwierdziła dane i wyjęła metalową skrzynkę na przedmioty zabronione na terenie muzeum.
– Czy ma pan przy sobie lub w sobie jakiekolwiek urządzenia elektryczne lub elementy takich urządzeń?
– Komórkę – Spike podniósł sporej wielkości telefon dwoma palcami jakby to była broń – i zegarek – to samo zrobił ze zdjętą z lewej dłoni srebrną kwarcówką, po czym jedno i drugie delikatnie włożył do skrzynki.
-To wszystko?
– Tak… ale jeśli chcesz, możesz mnie obszukać – powiedział z zawadiackim uśmiechem, podnosząc ręce do góry.
Dziewczyna spojrzała z lekkim zdziwieniem. Wyjęła zza pasa wykrywacz magnetyczny. Takie fajne urządzenie wyglądające jak średniowieczny miecz, z tą różnicą, że zamiast ostrza ma elektromagnes wyłapujący obecność metalu i urządzeń elektrycznych – tak przynajmniej zwykł to coś charakteryzować Spike.
Dziewczyna powoli przesunęła nim wzdłuż ciała Spike'a, lekceważąc teksty w stylu: „Gdzie te czasy, kiedy policjantka musiała dobrze rozmasować człowieka żeby sprawdzić, czy nie ma przy sobie kontrabandy". W końcu detektor zaczął lekko migotać przy uchu mężczyzny.
– Co to jest?
– Jak to co? Kolczyk.
Spike uśmiechnął się pod nosem na widok dziwnego błysku w oku dziewczyny. Dobrze wiedział, że z łatwością rozpoznała Czarną Łzę, dość znany, ale raczej źle kojarzony symbol religijny.
– A, mam jeszcze bransoletkę z podróży po Europie. Noszenie biżuterii nie jest tutaj nielegalne, prawda?
– A czy ta biżuteria ma w sobie elementy elektroniczne?
– Nie, niby po co?
– W takim razie w porządku…
– To dobrze, bo przez chwilę myślałem, ze patrzysz na mnie z niesmakiem…
Strażniczka spojrzała na niego jakoś tak dłużej niż sprecyzowano w regulaminie. Potem zamknęła metalową skrzynkę z jego rzeczami i podała mu elektroniczny klucz od niej. Na koniec rzuciła beznamiętnie:
– Życzę miłego zwiedzania, panie…
– Neal. Mów mi Neal.
Przeszedł obok niej, czując delikatny zapach konwalii.
„Jak ja kocham pracowników ochrony muzeum – pomyślał, idąc korytarzem. – Są spokojni, opanowani, sprawdzają kolejnych ludzi wedle ściśle określonych reguł – jak maszyny. Takich najłatwiej hakować. Jeśli kiedyś nastąpi taki dzień, że rzeczywiście zastąpi ich policja antyhakerska, chyba wyniosę się z miasta."
Spokojnie spacerował pięknie utrzymanymi korytarzami muzeum, sprawiając wrażenie zwiedzającego, który sam nie wie, jakie eksponaty go najbardziej interesują. Tak naprawdę swoje odwiedziny miał bardzo dobrze zaplanowane. Nie interesowały go „Pierwotne metody uprawy roli", ani „Malarstwo awangardowe, XVI w.", ani nawet „Technika komputerowa XXI wieku". „W. Brytania, historia naturalna" była celem jego podróży. Znalazłszy ją, wszedł do środka, obejrzał spokojnie kilka oszczędnie rzeźbionych celtyckich kamyków (których zastosowania za cholerę nie mógł odgadnąć) i oparł się o barierkę wokół czterometrowego, cylindrycznego głazu.
Spike wyuczonym gestem wyciągnął z kurtki staromodny, papierowy notes i plastikowy długopis. Długą chwilę wpatrywał się w płaskorzeźbę, która tkwiła przed nim jakiś decymetr w ścianie, oddzielona od zwiedzających dwucentymetrową taflą pancernego szkła.
Spike musnął Czarną Łzę, w zamyśleniu wpatrując się w rzeźbiony granit. Po chwili zaczął robić notatki, szepcząc pod nosem.
– Płaskorzeźba przypuszczalnie z IV w. n.e., kuta w ciemnym granicie… Przedstawia rycerzy okrągłego stołu poszukujących świętego Graala… – dyskretnie przekręcił na swojej bransolecie ten sam grecki wzorek co przed wejściem do muzeum. – Lenny, jesteś tam…? Lśniący kielich w centralnej części płaskorzeźby otoczony jest przez bardzo oszczędnie zarysowanych rycerzy, wśród których łatwo możemy wyróżnić Lancelota i stojącego obok Galahada…
– Jestem, jestem… Mów dalej, to szalenie pasjonujące. Galahad obok Lancelota, kto by pomyślał…
– Zamknij się. Kamery są umieszczone jakieś pół metra pod sufitem, w narożnikach sali i w połowie długości dłuższych ścian. Nie jestem pewien modelu, ale chyba to Night Eye 5.1…
– Czujniki ruchu i podczerwieni… Szykuje się ciekawa robota.
– Poczekaj, to dopiero początek. Delikatnie zniekształcenia obrazu sugerują, że w szkle pancernym znajduje się przezroczysty przewodnik; prawdopodobnie jest w nim jakieś trzydzieści tysięcy woltów, ale to akurat ty musisz sprawdzić.
– Gadasz jak Kenny. To wy powinniście być bliźniakami.
– Genetyki nie oszukasz, stary… A teraz zagadka: w niektórych szczelinach między płytkami w podłodze brakuje kleju. Co to oznacza?
– Proste. W podłodze są czujniki nacisku. Wymyśl coś trudniejszego.
– Nie ma sprawy. Po prostu następnym razem ty przyjdziesz wykiwać strażników, a ja posurfuję sobie po Interworldzie.
– Posurfuję? POSURFUJĘ? Człowieku, ja tu od godziny próbuję się włamać do satelity meteorologicznego…
– To do satelity meteorologicznego trzeba się włamywać? Ostatnio ściągałem sobie dane z jednego; myślałem, że te zabezpieczenia są przed małolatami, którzy lubią robić zbliżenia na plaże nudystów…
– Tak, tak… Ty oczywiście zawsze jesteś pierwszy i najlepszy. Wszystko potrafisz i nigdy się nie mylisz! Naprawdę, gdybym na własne oczy nie zobaczył, jak nie udało ci się poderwać tej strażniczki przy wejściu, to…
– Hej, powoli… To miał być podryw? To było raczej… chamskie przywitanie.
– Z tobą to nie idzie dojść do ładu… Ale gust masz niezły, to ci trzeba przyznać. To Elfka czy Orczyca, bo z góry słabo widać?
– Raczej Elfka. Albo mieszaniec.
– Jak zwykle… Z tym, że zwykle ci się udaje…
– Wiesz co, jak następnym razem będę kogoś podrywał, to dam ci znać. Nie wiem, zapalę racę czy coś w tym stylu. A na razie zapamiętaj sobie, że w robocie NIGDY nie podrywam; to mało profesjonalne i mało praktyczne. Pół roku temu byłem w L.A. miły dla sześćdziesięcioletniej sprzątaczki. Czy to oznacza, że ją podrywałem?!
– Opanuj się, bo posiwiejesz… A przeszczepy włosów ostatnio podskoczyły w górę jak kajaki po Drugim Potopie… Wyluzuj, żartuję sobie z ciebie… Lepiej powiedz, co tam jeszcze ciekawego widzisz. Może jakieś WC z napisem „Dla sprzątaczek, akwizytorów i złodziei dzieł sztuki"?
– No… niestety takich usprawnień jeszcze nie wprowadzili. Chociaż rzeczywiście zaczynam się czuć przez to dyskryminowany. Niestety, chwilowo mamy większe problemy: w tym pokoju działa system CAISO.
– No i to już jest naprawdę dyskryminacja. Dyskryminacja i utrudnianie pracy nam, którzy uczciwie… eee… którzy ciężko pracujemy na chleb!
– Zbastuj, bo ci się obwody poprzepalają.
– I to też jest dyskryminacja. Złośliwa, chamska dyskryminacja.
– Tylko mnie do sądu nie podaj.
– Podam, ale dopiero po robocie. A propos… Jaki masz plan?
Spike zamilkł. Wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów samozapalających i wyciągnął jednego. Zapalił, pocierając właściwy koniec o brzeg paczki i delikatnie się zaciągnął.
– Plan „A" odpada.
– Dlaczego?
– Po prostu wolę nie ryzykować. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, ten cholerny CAISO nie pozwoli nam wyjść i będziemy udupieni jak… no, bezprecedensowo udupieni.
– Cholera… Nie jest dobrze, no… Gdybyśmy dostali zlecenie dwa miesiące temu. Wystarczyło zhakować system transportu zabytków i już mielibyśmy sprawę z głowy…
– Masz rację, robota byłaby łatwiejsza. Jednakowoż musisz poszerzyć spektrum swojego widzenia Pamiętaj, że w dzisiejszym świecie rozszalałego kapitalizmu skromni przedsiębiorcy tacy jak my muszą kierować się nie logiką i chęcią łatwego wzbogacenia się, lecz sentencją „Nasz klient, nasz pan"…
– Czyli…?
– Czyli za taką robótkę pojedziemy mu po kieszeni mocniej niż ustawa o policji antyhakerskiej.
– Trzymam cię za słowo.
Mniej więcej w tym samym momencie coś zachrobotało tuż obok łokcia Spike'a. To był robot sprzątający, CLN301 albo CLN400. Spike uśmiechnął się – takie dziwaczne, kosze na śmieci na kółkach, z zestawem szczotek i odkurzaczy podczepionych od spodu budziły jego sympatię.
Maszyna przesunęła się dwa metry w prawo, jakby próbowała okrążyć Spike'a. Po chwili z jej górnej płyty wysunęło się coś, co Spike'owi zawsze i nieodmiennie przypominało kulę do kręgli na metalowym wysięgniku. „Kula" zamigotała jednym z trzech otworów (Spike zgadł, że był to czujnik podczerwieni),zeskanowała mężczyznę i odtworzyła mu skrzekliwą formułkę:
– W budynku Miejskiego Muzeum Sztuki w Nowym Jorku palenie jest bezwzględnie zakazane. – maszyna otworzyła klapkę na jednej z bocznych ścian i wysunęła metalową popielniczkę na wysięgniku. – Proszę o natychmiastowe odłożenie trzymanego przez pana papierosa, cygara czy jakiegokolwiek innego palącego się przedmiotu pod groźbą grzywny w wysokości…
– Dobrze, już dobrze – powiedział Spike uspokajająco. Uśmiechając się do maszyny jak ostatni debil, delikatnie ujął ledwo palący się papieros w dwa palce i położył w wysokim blaszanym pojemniczku, który po chwili zniknął we wnętrzu maszyny.
– Proszę się przez chwile nie ruszać – wyskrzeczała jeszcze maszyna, zmieniając aktywne „oko" na aparat fotograficzny.
– Że co? – spytał, przybliżając szybko twarz do obiektywu. – aaa… musisz mi zrobić zdjęcie, prawda? No dobrze – zaczął kiwać głową z najbardziej idiotycznym wyrazem twarzy, na jaki było go w danej chwili stać. – Dobrze, robociku, bardzo sumiennie spełniasz swoje zadanie. Bardzo dobrze bronisz uczciwych ludzi przed tymi złymi złodziejami co to hakują oprogramowanie w takich miejscach, żeby ukraść obrazy i inne takie – Spike usłyszał ciche kliknięcie wewnątrz kuli, więc przestał kiwać głową. Delikatnie pogłaskał metalową kulę, uważając, by nie zasłonić żadnego z trzech czujników. – Jakoś przeboleję stratę jednego głupiego papierosa. Zresztą… i tak nie palę.
Robot nie odpowiedział. Nie chodzi o to, że nie uznał za stosowne odpowiedzieć – po prostu takie tępe robociki nie były zaprogramowane do odpowiadania. Zamiast tego schował metalową kulę i pojechał prosto do swojej wnęki w ścianie.
Gdy robot zniknął z pola widzenia Spike'a, mężczyzna rozejrzał się. Trzy metry na lewo od siebie zobaczył jakąś grupkę nastolatków, chyba Krasnoludów. Szeptali sobie coś na ucho i śmiali pod nosem.
Ten zaś, nie wychodząc z roli, uśmiechnął się do nich promiennie i pomachał ręką.
– Roboty to głupie stworzenia. Zawsze reagują w ten sam, odgórnie zaprogramowany sposób… – pomyślał, gdy tamci opuścili salę, nadal szepcząc pod nosem. – Prawie jak ludzie…
Wyprostował się, przeszedł kilka kroków w kierunku przeciwległej ściany i znowu wyciągnął paczkę papierosów, tym razem stając tyłem do mechanicznej sprzątaczki ukrytej we wnęce.
– Zawsze mnie zastanawiało – usłyszał głos tuż przy prawym uchu – czy ty jesteś genialny czy nienormalny?
– A to się wyklucza?
– No… dotychczas myślałem, że tak. Ale jak widzę te twoje wybryki na zdjęciach z satelity, to się zastanawiam…
– Widzisz mnie? – Spike potrząsnął w powietrzu paczką papierosów, jakby sprawdzał, czy jeszcze coś w niej zostało.
– Tak, widzę cię, nie musisz machać.
– Trafiło ci się cholernie przejrzyste niebo.
– Jak na zamówienie.
Spike wyciągnął drugi papieros i zapalił podobnie jak poprzednio.
– Widzę na przykład, że zaczynasz palić…
– To tylko taka… odrobinka materiału stymulującego. Dla naszych kochanych służb porządkowych, oczywiście.
– Taa… Mógłbyś zacząć informować mnie lub Kenny'ego, że zabierasz zadymiacze, co? Dzięki temu będziemy spać spokojniej.
– Zapomniałem – mruknął Spike, wyjmując z ust coś w stylu gumy do żucia. Używając jej jako kleju, przylepił ledwo tlący się papieros do spodu poręczy o którą się nadal opierał.
– Zawsze zapominasz… Zresztą, teraz mamy coś ważniejszego na głowie… Wolisz najpierw dobrą czy złą wiadomość? Żartowałem, obie są złe. Pierwsza jest taka, że w podrywaniu masz poważnego konkurenta…
– Nie mów! Staruszka z L.A. znalazła adoratora?!
– Aaaa… tego nie wiem, ale laska z ochrony i owszem. Już od pięciu minut gada z jakimś Olbrzymem. Wydają się być całkiem… zadowoleni ze swojego towarzystwa…
– A ta zła wiadomość?
– Ta zła jest taka, że… ten facet jest w mundurze policji antyhakerskiej.
Zapadła cisza.
– Gdzie oni są? – spytał półszeptem Spike.
– Przy wejściu do sali. Ale spokojnie, nie wyglądają na zainteresowanych twoimi poczynaniami.
Spike zapisywał w notatniku jakieś bzdury o wpływie misjonarzy na legendy arturiańskie, a w jego głowie szalała burza. Faktycznie, strażniczka i funkcjonariusz policji antyhakerskiej stojący sobie spokojnie w wejściu do sali muzealnej to nie był powód do niepokoju. Ale fakt, że laska z ochrony opuściła swoje stanowisko podczas służby, to już inna sprawa. Znowu, w jej zachowaniu Spike nie zauważył żadnej podejrzliwości… no może oprócz tego dziwnego spojrzenia, które, niestety, nie miało nic wspólnego z zalotnością. No i najważniejsze: czemu złodziejski instynkt podpowiadał Spike'owi, by opieprzyć zdrowo Lenny'ego i brać nogi za pas?
– Odłącz mnie.
– Myślisz? – Lenny momentalnie spoważniał. – Oni nawet na ciebie nie zwracają uwagi…
– Nie ma sensu ryzykować. Połączysz mnie z powrotem jak wyjdą OBOJE albo jak opuszczę budynek.
– OK, już odłączam… Pełne ukrycie będziesz miał za… dwadzieścia minut… Cholera, idzie do ciebie!
– Odłączaj, do cholery!!!
W słuchawce zapadła cisza. Spike przekręcił ją do pozycji pasywnej, w której do złudzenia przypominała znak rozpoznawczy Czarnych Słońc – jednej z sekt powstałych po Drugim Potopie. Od kiedy rząd zalegalizował wszystkie symbole wiary, takie wielkie kolczyki i bransolety były bardzo przydatne dla szpiegów i złodziei. Niestety, chroniły w stu procentach przed takimi zagrożeniami wpisanymi w zawód złodzieja, jak…
– Proszę pójść ze mną – i szarpnięcie za ramię.
– Ej, chwila! – powiedział Spike, jakby naprawdę był zaskoczony zaczepieniem przez antyhakera. – Czy zrobiłem coś złego?
– Nie, po prostu musi pan zostać prewencyjnie przeszukany.
– Przecież zostałem już obszukany przy wejściu! Przeszukała mnie taka młoda, ładna strażniczka, możecie ją spytać…
Policjant zacisnął zęby. Widać było, że zaczyna tracić cierpliwość.
– Wiem, rozmawiałem z nią. Niestety, pracownicy ochrony nie są upoważnieni do przeprowadzania dokładnych inspekcji, w pełni wykluczających podejrzenie występowania przestępstwa. Ja, jako przedstawiciel policji antyhakerskiej, mam prawo przeprowadzić ponowne przeszukanie pana osoby. Proszę nie stawiać oporu – ostatnie zdanie facet wypowiedział spokojnie i dobitnie, jedno słowo po drugim.
Jak tykanie bomby, pomyślał Spike.
– Dobrze, w takim razie chętnie poddam się przeszukaniu – dodał głośno i z uśmiechem szerokim na pół twarzy. – Panie… Doe.
Policjanci z oddziałów do walki z hakerami nie nosili plakietek z nazwiskami. Były to zrozumiałe względy ostrożności, co nie przeszkadzało złośliwym nazywać antyhakerów per „John Doe" .
– Proszę… za mną… – powiedział „John" przez zaciśnięte zęby. Na chwilę jego twarz przybrała kolor czerwonego wina, lub, jak pomyślał Spike, lawy tuż przed wybuchem wulkanu.
Antyhaker zdołał się pohamował; obrócił się i dziwnie spokojnym krokiem wyszedł z sali. Spike podążył za nim. W międzyczasie dyskretnie go obserwował, starając się zgadnąć o nim jak najwięcej. Facet był rzeczywiście Olbrzymem, choć przy dwóch metrach wzrostu i czterdziestu centymetrach obwodu bicepsa należał raczej do przeciętnych przedstawicieli swojej rasy. Spike zauważył też coś bardziej ulotnego: krok zbyt szybki i zbyt sprężysty jak na zwykłego Olbrzyma i nerwowo zaciśnięte pięści wskazywały na domieszkę krwi Orka, a takie połączenie genotypów zwykle stanowiło mieszankę wybuchową.
Wyszli z działu historii naturalnej i skierowali się głównym korytarzem w kierunku wyjścia. Gdy mijali wszczepiony w ścianę monitor informacyjny, Spike'owi udało się zauważyć godzinę.
„14.38… Cholera! – pomyślał mężczyzna, ledwo nadążając za krokami Olbrzyma. – Dopiero kilka minut od kiedy Lenny mnie odłączył… Idziemy za szybko!"
Zgodnie z przewidywaniami Spike'a, tuż przed głównymi drzwiami skręcili w lewo i skierowali się w stronę schodów dla obsługi. Spike cały czas gorączkowo kombinował, co może zrobić. Widział tylko jedyno wyjście.
– Hej, John – odezwał się jakby mimochodem, gdy schodzili schodami w dół, do piwnic dla obsługi. – Możesz mi powiedzieć, jak ma na imię ta laska z ochrony?
Antyhaker nic nie odpowiedział, za to jego zaciśnięte w pięść palce jakby nieco pobielały.
– Wiesz która, no nie? Ta, która mnie przeszukiwała. Normalnie… na sam jej widok organy wewnętrzne pobudzają się do życia… – Spike zachichotał cicho. – Widziałem, jak rozmawialiście, więc może mógłbyś załatwić mi do niej numer, co?
Zeszli ze schodów do pierwszej pod parterem piwnicy. Nie było tu zbyt wielu ludzi, zaledwie kilku ochroniarzy i dwóch elektryków majstrujących przy zepsutym portalu internetowym.
„Ciekawe, jak im się opłaca utrzymywać ogólnodostępny portal internetowy – pomyślał Spike – skoro tutaj i tak nie schodzi nikt prócz ochroniarzy, którzy mają komputery służbowe? – spojrzał na pierwszy z brzegu sprawny portal – Chociaż, przynajmniej godzinę można sprawdzić… 14.46… no tak. Cholera!"
– Oczywiście, jeśli nie jesteście razem – kontynuował Spike, obserwując, jak lekko pobladły policjant wyjmuje elektroniczny identyfikator i otwiera drzwi opatrzone napisem „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony!" – Nie jesteście, prawda? Nie twierdzę oczywiście, że Olbrzymy, takie jak ty, John, powinny łączyć się w pary wyłącznie w obrębie własnej rasy… Nie jestem przecież jakimś rasistą, ale jednak… to taka szczuplutka Elfka… pewnie podczas zabawy mógłbyś połamać jej kości nawet przypadkiem, prawda…?
Antyhaker wszedł do sporego pokoju; Spike skwapliwie podążył za nim, ponad ramieniem Olbrzyma dostrzegając w świetle automatycznie włączających się lamp jakieś urządzenie.
– … A straty takiego towaru nie dałoby się powetować, no nie?
Spike chciał zarechotać, ale nie zdążył. Jak tylko drzwi się za nimi zamknęły, wielki, antyhakerski łokieć uderzył go w twarz, odrzucając mężczyznę jakieś dwa metry do tyłu.
– Myślisz, ze jesteś zabawny, co? – Olbrzym stanął nad Spike'iem. Nadal miał spokojny wyraz twarzy. – Może i jesteś…
Spike poczuł, jak antyhaker chwyta go za kołnierz kurtki, bez większego wysiłku podnosi i opiera o ścianę jakieś pół metra nad ziemią.
– … Ale mnie jakoś nie bawisz, sukinsynu. A teraz mów, co chciałeś ukraść.
– Przepraszam, jeśli pana obraziłem, ale… – temperament Spike'a dostosowywał się do sytuacji jak kameleon. – czemu miałbym coś kraść…?
Olbrzym przewrócił oczami; odrzucił swojego podejrzanego na bok jak zepsutą zabawkę. Spike odbił się od ściany, przez chwilę próbował złapać równowagę, a wreszcie przewrócił się i wyrżnął głową w metalowy kosz na śmieci. W ten sposób do złamanego, obficie krwawiącego nosa dołączyło rozcięcie z tyłu głowy i guz na czole.
No, wreszcie jakaś akcja… – pomyślał Spike, jedną ręką sięgając do kieszeni, a drugą podciągając się na pokrywie kosza.
„John" tymczasem podszedł do urządzenia, które zauważył wcześniej Spike. Większa część maszyny miała kształt szklanego cylindra, wysokiego na trzy i szerokiego na jakieś dwa metry. Miedzy dwoma taflami szkła były w nim zamontowane trzy mechaniczne ramiona, podtrzymujące jakieś przewody. Do cylindra był przyczepiony panel sterowania wielkości dużej zmywarki, i przy tym panelu pracował policjant.
– Podejdź tu – warknął tamten, nawet nie odwracając wzroku.
– Tak nie można! Ja przecież mam swoje prawa… – powiedział Spike niewyraźnym i cokolwiek płaczliwym głosem.
– Nie denerwuj mnie, chyba że chcesz jeszcze raz dostać w pysk.
Ten argument był dla Spike'a wystarczająco przekonujący. Chwiejnym krokiem, z epicko zbolałą miną podszedł do Antyhakera. Ten bez słowa przeszukał mu kieszenie kurtki i spodni.
– Nie możesz zawołać jakiejś swojej koleżanki po fachu? Nie musi być delikatna, byleby była ładna… – powiedział Spike z nadzieją w głosie. „John" w odpowiedzi opróżnił mu kieszenie i zręcznie, niby od niechcenia uderzył go pięścią w okolice przepony.
– Uhhh… – Spike z bólu złożył się jak scyzoryk. – Znaczy się: tego pytania nie było… – powiedział intrygująco dychawicznym głosem.
– Co to jest? – spytał antyhaker, podnosząc długopis Spike'a.
– Jeszcze rano to był zwykły długopis za dziewięćdziesiąt centów. Ale teraz to już głowy nie dam…
Antyhaker z łatwością pokruszył długopis między palcami.
– Brzmi jak zwykły… – „John" wrzucił resztki długopisu do szklanego cylindra. Spike dopiero teraz zauważył, że obok panelu sterowania jedna ze szklanych tafli jest przesunięta.
Antyhaker otworzył notatnik Spike'a i zaczął czytać. Wytrzymał dwie strony.
– Święty Graal… Galahad… Jesteś fanem rycerzy Okrągłego Stołu, co?
– Jestem malarzem – wycedził Spike, choć złamany nos utrudniał mu cedzenie słów. – I rzeczywiście, teraz dostałem zlecenie na malarstwo batalistyczne w klimatach arturiańskich. Nie jestem pewien, ale robie notatek to chyba jeszcze nie przestępstwo, prawda?
– No… Aresztować cię za to nie aresztuję… prędzej zabiję na miejscu, bo nienawidzę zawszonych artystów… – gość wrzucił notatnik w ślad za długopisem.
W jego rękach zostały już tylko papierosy.
– Reddragon medium strong… Moje ulubione. Mogę jednego, prawda?
– Oczywiście – Spike nie dał po sobie poznać żadnego zdenerwowania.
– Fajna bransoletka… – mruknął antyhaker, powoli otwierając paczkę papierosów. – Pokaż mi ją na chwilę, jeśli łaska…
Spike westchnął i już miał zdjąć ozdobę z nadgarstka, gdy za plecami antyhakera coś zapiszczało i zaćwierkotało.
– No, masz szczęście… – mruknął tamten, jakby nigdy nic chowając papierosy do kieszeni. – Piekarnik się już nagrzał. Właź do środka!
– Piekarnik…?!
– Spokojnie, nie upieczesz się w środku, niestety…
– Najpierw chcę wiedzieć, co to za urządzenie… I niby czemu miałbym do niego wchodzić?
– Bo… ja… ci… każę… – Po każdym słowie antyhaker pauzował i robił mały krok w kierunki Spike'a. Całość wyglądała całkiem groźnie. – Słuchaj: wbrew pozorom twoja zgoda nie jest niezbędna do tego, abyś znalazł się w środku. Jeśli sam tam wejdziesz, będzie po prostu szybciej…
– Dobrze, już dobrze… – Spike wszedł tyłem do szklanego cylindra, jakby ciągle obawiając się antyhakera. – Na pewno nic mi się nie stanie?
– Raczej nie – Policjant pchnął Spike'a dość mocno, tak że ten upadł na podłogę i mógł tylko obserwować zatrzaskującą się za nim szklaną taflę. – Możesz co najwyżej odczuwać zawroty, ból głowy, nudności i uczucie otępienia, ale to normalne i zwykle nie prowadzi do trwałych uszkodzeń.
– A do nietrwałych?
– Zamknij się.
„John" wstukał coś w klawiaturę, a wielkie, mechaniczne ramiona umieszczone między dwoma szklanymi taflami zaczęły się obracać, świecąc delikatnym błękitem. Spike w tym czasie wstał i zaczął powoli zbierać z ziemi resztki swoich rzeczy.
– Pewnie się zastanawiasz, co to za urządzenie? – Antyhaker stał pochylony nad panelem sterowania, więc Spike nie był pewien, czy pytanie było skierowane do niego. – To po prostu taki większy wykrywacz elektromagnetyczny. Najlepsze jest w nim to, że nie tyle rozpoznaje urządzenia metalowe, co robi mapę wnętrza skanowanych przedmiotów. Rozumiesz?
– Średnio… – wymamrotał Spike, wkładając zebrane przedmioty do wewnętrznej części płaszcza.
-To tak jak ja. Aha… I nie musisz chować nic za pazuchę… Nawet, jeśli jest ołowiana. Kiedyś mieliśmy z tym duże problemy, bo jak niby wykryć podsłuch, jeżeli zostanie on pokryty czymś, co nie przepuszcza fal elektromagnetycznych? Fajny pomysł, ale już trochę przestarzały, bo na zostawia na mapie magnetycznej puste miejsca.
Spike w końcu poczuł wspomniane nudności. Po pewnym czasie szybko obracające się światełka zaczęły przypominać długie pasma, a wtedy uczucie się nasiliło i Spike musiał usiąść, by nie zwymiotować.
– Długo jeszcze? – wychrypiał najgłośniej jak mógł, bo nie był pewien, jak dużo dźwięku blokują obie szyby.
– Jakieś dziesięć minut. Jakbyś sam się przyznał, byłoby szybciej i mniej boleśnie, ale to raczej cie nie interesuje, prawda?
Spike nie odpowiedział. Zamknął oczy i oparł się plecami o przezroczystą ścianę.
To nie było tak, że nie chciał się poddać. Zastanawiał się nad tym całkiem poważnie. Przyznawał się już wielokrotnie, i wcale nie było to dla niego trudne, o ile miało sens. To sens dawał mu siłę, spryt i zimną krew. Sprawiał, że żadne ciosy nie były nie do zniesienia. Mógł zrobić wszystko, o ile wiedział, że to co robi ma sens…
Gdy po chwili otworzył oczy, zobaczył wysoko na ścianie zegar. Jeden z tych starych, mało efektownych czasomierzy na baterie, rozwieszanych na wypadek odcięcia prądu. Była 13.58.
I w tym momencie Spike zrozumiał, że przyznawanie się nie ma już sensu.
Przez następne dziesięć minut nie widział nic, bo szklany cylinder stał się jednym długim pasmem błękitnego światła. Potem maszyna zaczęła zwalniać. Spike wstał i podszedł do wyjścia ze szklanego więzienia, z prawie niezauważalnym uśmiechem obserwując tężejącą twarz „Johna". W końcu antyhaker kliknął coś w panelu sterowania, otwierając szklane przejście.
– Możesz już iść – warknął, nawet nie podnosząc oczu znad monitora.
– I to już wszystko? – Spike skrzyżował ramiona na piersi. – Żadnego „jesteś aresztowany", „pod ścianę i nogi w rozkroku", ewentualnie „Przepraszamy za niesłuszne zatrzymanie"?
– Słuchaj, gnoju – wycharczał antyhaker, łapiąc Spike'a za kołnierz koszuli. – Zejdź mi z oczu, zanim…
– Zanim co? – Spike uśmiechnął się. – Zanim znowu mi przywalisz? Możesz grzmotnąć jeszcze raz, ale to już będzie nudne… – wierzchem dłoni otarł złamany nos, który zresztą przestał już krwawić. – Trybunał Policji Antyhakerskiej i tak się tym zainteresuje…
Antyhaker zgrzytnął zębami. Po dłuższej chwili puścił ubranie Spike'a i wrócił do panelu sterowania.
– Zjeżdżaj – mruknął.
Spike nie miał ochoty na dalsze sprzeczki. Z dumnie podniesioną głową odszedł w kierunku drzwi, w których stała ONA.
Z rękami skrzyżowanymi na piersiach, jednym ramieniem lekko oparta o framugę, z kamiennym wyrazem twarzy – wyglądała jeszcze seksowniej niż za pierwszym razem. Świdrowała go tymi swoimi turkusowymi oczami, jakby czytała mu w myślach.
Przez chwilę odpowiadał jej spojrzeniem, zastanawiając się, co powiedzieć. Nie wiedział, ile jego słów słyszała, ani co o nich myśli. Powiedział więc tylko krótki, niezobowiązujący komplement, który – jego zdaniem – pasował do sytuacji:
– Fajny mundur. W brązowym wyglądasz seksownie…
Nie odpowiedziała. Nawet nie poruszyła oczami gdy przeszedł obok niej.
Dopiero po chwili dziewczyna podeszła do antyhakera.
– Gus…
Policjant powoli odwrócił się.
– Nie miał przy sobie nic nielegalnego – podał jej wydruk z komputera. – Pomyliłaś się.
– Może rzeczywiście się pomyliłam – powiedziała strażniczka, bez efektu szukając nieprawidłowości w utrwalonym na kliszy magnetycznym zdjeciu Spike'a. – Ale w tym facecie jest coś dziwnego…
-Może po prostu ci się podoba?
To miało zabrzmieć jak żart. Niestety, w tym temacie Gus nie umiał żartować.
– Nie martw się. Trochę chamstwa i wytrzymałości na ból to za mało, by mnie zauroczyć.
– Rose… – powiedział cicho antyhaker, zanim kobieta zniknęła w drzwiach. – Jeśli jeszcze raz ktoś wyda ci się podejrzany… dasz mi znać, prawda?
Rose uśmiechnęła się.
– No pewnie.
Gdy wyszła, Gus usiadł przy biurku i zaczął bez pośpiechu wypisywać raport z przesłuchania. Po jakichś piętnastu minutach zrobił sobie przerwę. Złorzecząc na ostatnią ustawę antytytoniową, która zakazywała mu palenia w budynkach, przejechał trzy piętra, wyszedł na pierwszy lepszy taras i wyciągnął paczkę Reddragonów.
Ciekawie się zaczyna. Oprócz paru literówek i powtórzeń nie wyłapałem jakichś specjalnych byków, a i fabuła interesująca, więc z czystym sumieniem daję 5. A jak znajdę chwilkę to i drugi odcinek przeczytam.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Pierwsza część mnie wciągnęła. Ocenię, jak doczytam do końca, bo nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca.
Uhh.. człowiek sam nie czuje, że rymuje.
Styl i język podoba mi się. Praktycznie bez błędów.