Świat to nie tylko miejsce. To stan umysłu, niby wspólny, a zarazem odmienny dla każdego człowieka i trudny do przewidzenia, sposób wpływa na podejmowane kroki. Ostatnio wydarzenia pokazują taki właśnie świat. Można znaleźć w nim miejsce, wyjść naprzeciw rządzącym nim praw, jednak nie da się unikać w nieskończoność. Podobnie ja, nie mogłem dłużej unikać spisania tej historii. Ja. Sir Nick.
Z perspektywy obecnych faktów, wiem że nie mogło być inaczej.
Było tak, że za górami i lasami pewnego dnia zachodziło słońce nad kraj obrazem. Stałem. Ja. Sir Nick. Stałem na blankach kamiennego muru, który razem z zamkiem został mi przekazany przez ojca i dziadka przed nim. Nigdy bym do tej pory nie przypuszczał, że ten najpospolitszy widok na Ziemi zostanie przeze mnie zapamiętany, bowiem wtedy przez mój umysł jak wicher zmaterializowała się urodziwa podobizna mojej świeżo poślubionej ukochanej. Durnabella z domu Bu-hraków.
Moja najdroższa! Ta ślubna suknia co miała ją na sobie wyglądała na niej przecudnie. A była to zaprawiona w miłości rzemieślnika i pocałunkach pomarańczowych, różowych i złotych barw, tęczą zgrabnych pasków i falbanek. A pod spodem uszyta z białego, lecz w oczach moich srebrem, bielem mieniącego materiału halka. To zdecydowanie była moja luba. Wtedy okazało się, że wizja jest prawdziwa.
– Goście u bram naszych stoją – powiedziałem stoicko. – Moja droga Durnabelko! Co cię trapi?
– Mój sir Nicku, bałam się, że nigdy o to nie zapytasz – zawołała lękliwie, a mimikę jej twarzy zmąciły urocze dołeczki. – Stoją u bram. Goście naszego szczęścia. Nie wiedziałam jednak, że posiadasz taki potężny zamek.
Uśmiechnąłem się z szelmowskim wyrazem twarzy.
– Teraz my posiadamy potężny zamek.
– A co to za człowiek? O tam na czole grupy gości? – zakrzyknęła Durnabella. – To Jack, pirat z Nibylandu!
– Rzeczywiście! Ale nie mów o tym nikomu, moja droga. To nasze wesele, a nie jego.
– Coś tu gorąco… – zaczęła, ale zaraz potem powiedziała dalej. – A może to przez ciebie jest tutaj tak gorąco, co?
– Nie podoba mi się, że tak stoisz sobie na murach i pozwalasz sobie innym na siebie patrzeć – stwierdziłem obrażonym tonem – Tylko na nich spójrz tam w dole…
– Chodźmy do środka, to minie.
Chwilę później, aż przykro mi się patrzyło, gdy ze służbą na początku wcześniej Durnabella próbowała się zrozumieć. Lecz zrozumiałem wkrótce, że rozumieją się bez nieporozumień i ujmy na honorze damy. Dla ludzi i kobiet którzy nie rozumieją nie ma nadziei i żal mi ich srodze. Inaczej zobaczyliby damę, której mądrość została dostrzeżona w tej chwili przeze mnie w zarządzaniu zamkiem.
Chwila oświecenia została mi uraczona w chwili, gdy Durnabella z całą powagą i namysłem, właściwym dla ogarnianiu ruchu drogowego, pomagała i pilnowała służących w sprawnym funkcjonowaniu naszego wesela.
– Wszystko w porządku – powiedziała porządnie do służącego – Tylko podaj trochę większe sztućce.
Cała ona, a ja sir Nick mogłem tylko sobie pozazdrościć.
Mogłem sobie przypomnieć najwspanialszą suknie, co była zaprawiona w miłości rzemieślnika i pocałunkach pomarańczowych, różowych i złotogłowych barw, tęczą malującą mój świat na żółto i na niebiesko, zgrabnych pasków i falbanek, nie wyciętych bynajmniej z firanki. Wtedy przypomniałem sobie, że czas na toast.
– Witam państwa na wesele. – powitałem gości.
– Nie zgadzam się – wyraził głośno sprzeciw pewien człowiek, którym okazał się nie kto inny, lecz Jack! Pirat z Nibylandu!
– Ha! – nie mogłem odmówić sobie tego triumfalnego stwierdzenia. – Za późno. To jest uroczystość weselna. Jesteśmy z Durnabellą jednością. Bo na ślub kazałem zamknąć przed tobą bramy zamku!
– Nie bądź głupcem, sir Nicku – warknął Jack, po czym wyciągnął miecz. – Czego ode mnie jeszcze chcesz?
– Ja? Czego ty chcesz?
– To może zanim umrzesz opowiedz jakiś dowcip – powiedział Jack niby żartem – Przyda się na tym nudnym jak stypa węża imprezie.
Jak mogłem stwierdzić innej broni najwyraźniej nie miał, więc mogło to wskazywać na desperację tego człowieka. I dobrze, powiedziałem sobie wtedy. Wreszcie popełnił błąd.
– Dobrze, dzielny piracie Jacku. „Co mówi pirat, gdy zagląda do środka armaty?” Wie ktoś? Powie mi ktoś z państwa?
– Nie! – odkrzyknęła sala pełna gości.
– „Niech mnie kule biją!”
Śmiechom i radościom nie było końca. Wszyscy wypili toast jakby ich nagle suchość w ustach dopadła. Jack natomiast pozbawiony należytego dystansu, dysonansu i rezonansu, pozostał bezbronny wobec mojego wy biegu i zrejterował w niesławie. Musiał dostrzec swoje szanse na sukces, bowiem zostały zmniejszone przez mnie do zera.
Nachyliłem się nad uchem lubej i powiedziałem szeptem:
– Chcę żebyś mi dała potomka, moja Durnabello!
– W takim razie zapraszam do mojego łoża po weselu.
Wtedy moje serce poczuło nagły przypływ niepokojącego podniecenia. A może to coś innego. Może świat postanowił upomnieć się o swoje.
I rzeczywiście po weselu przyprowadziłem moją ukochaną na górę po schodach do sypialni. Nie prosto do łoża jakby mogłaby przypuszczać ta hałastra napalonych młodzików, którzy wynajdują takie relacje jak moja w poszukiwaniu bezwstydnych szczegółów. Lecz do gobelinu na ścianie przedstawionego na nim dzieła sztuki.
– Zobacz tu proszę, moja droga.
Pokazałem palcem na plamkę jakby wypaloną rozpalonym węglem nienawiści w miejscu obok mojego imienia i imion moich rodziców. Z tego Durnabella mogła wyciągnąć wniosek, że niesławny pirat z Nibylandu, Jack, który prześladował ją w snach i jawie jest nieślubnym dzieckiem z mojego rodu i moim przyrodnim bratem.
Takich ciosów w takich ciężkich godzinach próby, nie można było zadawać kobiecie. Ale musiałem, bo wszystko zdawało się sprowadzać do jednego. Jednego prostego pytania.
– Czy gdybym, nie miał tych rozległych włości, licznych poddanych i potężnych murów, też byśmy się zakochali w sobie? – zapytałem ze westchnięciem niepokoju w głosie, jakby moje gardło nie wierzyło w to co mówię. W oczach stanęły łzy. – Czy zasłużyłem na to wszystko? Gdybym tego wszystkiego nie miał, Jack z Nibylandu nie próbowaliby tego odebrać mnie… Nam. Czy nie lepiej byłoby gdybym wiódł życie prostego styranego ciężką pracą rolnika, niż panem tego majątku z dziada pradziada?
– Ależ mój sir Nicku – powiedziała słodko Durnabella. – Zasłużyłeś sobie. Jesteś cudowny!
Moje serce jakby upuściło kamień.
– Masz rację!
I pocałowaliśmy się. I spędziliśmy resztę nocy poślubnej w taki sposób. Ale nie śmiem napisać tego co działo się potem. Otóż gdy tylko uporałem się z halką co uszyta z białego, lecz w oczach moich srebrem, bielem, platynowym i ameliniowym blaskiem mieniącego materiału, bo o tysiącach węzłów, reprezentujących każdą z cnót cnej niewiasty, ona właśnie cnotliwa wydała z siebie przeszywający okrzyk ledwie ściągnąłem spodnie. Grozy.
Lecz to nie na mnie wskazała palcem, lecz na ścianę za mną. Nad łożem bowiem ktoś niewidzialną ludzkim okiem ręką, napisał wielkie trzy litery.
– CDN? – przeczytałem napis na głos. – Jack! To nie koniec! Słyszysz mnie? To jeszcze nie koniec!