- Opowiadanie: Czarmy_Kot - XI Prolog

XI Prolog

Pierwsza część prologu do opowiadania pt. “XI”.

 

Próbuje podejść inaczej do narracji. Mianowicie chce poprowadzić narrację w ten sposób, aby osoba opowiadająca historię wiedziała jedynie co widzą bohaterowie ale nie wiedziała co myślą. Jedynie mówiła swoje domysły. Też chce, aby narrator łamał tak zwaną trzecią ścianę.

Rozumiem może się to nie spodobać. I wiem nie jest to nic innowacyjnego.

Czekam na wasze opinie o samej pierwszej części prologu.

Czy historia was w jakimś stopniu zaciekawiła, czy narrator się podobał, co byście sami zmienili i ogólnie co uważacie o samym stylu.

Liczę, że wytkniecie mi błędy co będzie dla mnie miłe. Będę wiedział czym się sugerować przy zmianach w tekście oraz przy poprawianiu kolejnych części oraz samej już głównej historii, w której zdradzę wam sekret narracja przechodzi w styl pierszoosobowy. 

Każdy komentarz i pytanie mile widziane. Jeśli ktoś jest ciekawy mogę mu zarysować bez żadnych spoilerów dalszą część, jak i początek “XI”.

Oceny

XI Prolog

[I powlekli moim zmęczonym od "przesłuchań" ciałem.

Tam gdzie mnie nieśli nikt nie chciałby się znaleźć.

I teraz zajęty będę tylko oczekiwaniem

…]

 

 

Zosia i Antek pewną późną listopadową nocą wracają do domu. Idą szarą, dobrze oświetloną ulicą, choć gdzieniegdzie mrok przejmował i zasłaniał budynki i boczne uliczki, w których nikt nie chciałby się znaleźć o tej godzinie. Przejeżdżające samochody rzucają ich cienie na asfalt, które z początku były wydłużone, następnie szybko kurcząc się, znikały za nimi znów niekształtnie i przerażająco długie.

-Pójdziemy przez park, będzie szybciej– przerywając rozmowę proponuje Zosia.

Antek zatrzymał się nic nie mówiąc. Popatrzył na swoją koleżankę zagryzając wargę. Wyglądało to tak, jakby chciał coś z siebie wydobyć, lecz w ostatnim momencie się powstrzymał.

-Boisz się?– z wyraźną pogardą dodała.

-Ja niczego się nie boje– odpowiada Antek.

Jednak czy tak naprawdę sądził? Raczej w jego głowie były zupełnie inne myśli. Natychmiastowo wyobraźnia narzucała mu różne obrazy tego, co się może wydarzyć w nocy, w ciemnym parku.

-Co tak stoisz, idziemy– mówiąc to była w drodze do parku, a słowa te powiedziała głosem bardzo odważnym, który nie jest typowy dla dziewczyn. Nasz młody przyjaciel bał się, jednak bardzo chciał pokazać, że jego wcześniejsza deklaracja jest prawdziwa. Duma nie pozwalała mu stchórzyć. Jak wiesz, większość facetów ma ją wręcz zbyt wielką i nawet w takich dość śmiesznych sytuacjach możesz to obserwować.

Ruszyli więc razem na parkową ścieżynkę. Za dnia park ten jest najładniejszym miejscem w całym mieście. Jest tam wiele przepięknych alejek, w których często jakiś pisarz bądź malarz oddaje się swoim twórczym pasją. Pospacerować tam można pośród wielu betonowych dróżek, zielonych ławeczek, na których codziennie siedzi mnóstwo osób. Jednak w nocy, a szczególnie tej wydawał się on najbrzydszym i najszkaradniejszym miejscem na świecie dla młodzieńca. Każde drzewo smutno ściągało swoje nagie lub prawie bezlistne gałęzie w dół co dawało to bardzo nieprzyjemny efekt.

Naszym bohaterom, a najbardziej Antkowi wydawało się, że owe drzewa tylko czekają, aż wejdą do parku, po czym od razu złapią ich i przebiją swoimi gałęziami. Można było wyczytać to z jego kamiennej twarzy oraz oczu, które nie potrafiły ukrywać przerażenia.

-Jest tu cicho…– urwał rozglądając się dookoła– za cicho…

Czy to nie zabawne? Przecież jest to kwestia zawsze wypowiadana zaraz przed sytuacją, w której dzieje się coś złego.

-To nic nadzwyczajnego. Przecież zawsze między drzewami nie słychać nic. A poza tym jest już późno i o tej porze mało kto chodzi tym parkiem. -szybko odpowiedziała mu niewzruszona sytuacją Zosia.

Dziewczyna miała racje, przecież jest to bardzo powszechne i normalne zjawisko, wręcz nic czego sam nie doświadczyłeś. Jednak w ciemną noc listopadową ten spokój oddawał dość mroczny i niecodzienny klimat, którego niejeden poszukiwacz adrenaliny mógłby się przestraszyć. Ich rozmowa, którą toczyli była zwykłą rozmową uczniów. Nic wielce ciekawego nad czym mógłbym się rozwodzić . Zastanawiali się co robić po szkole i wymieniali swoimi pomysłami, komentując je nawzajem– ot rozmowa znajomych ze szkoły. Antek, z tego co wiem o jego przeszłości i zachowaniu, nie był osobą daleko patrzącą do przodu. Miał kilka ciekawych pomysłów na siebie, tylko że strach, który nieraz go paraliżował, nie pozwalał mu ich spełniać. Raz ogłosił wszystkim znajomym, że zamierza skoczyć ze spadochronem. Dość ciekawe postanowienie. Jednak, gdy miał możliwość, aby je spełnić, zrezygnował. Czemu zapytasz? Prawdopodobnie przez jego największego wroga, a jednocześnie najwierniejszego kompana, który jak mówiłem wyżej, potrafił go sparaliżować. Nie zawsze się tak działo, bo gdy wchodziła w grę jego duma, potrafił dokonać rzeczy absurdalnych, takich jak wyskoczenie z trzeciego piętra przez okno, ale tylko dlatego, że jego znajomi byli wtedy przy nim i podpuszczali go w ten sposób. Tak jak i przed wejściem do parku nasza przyjaciółka. Wróćmy jednak do dwójki w parku.

-Ja raczej…– urwała słysząc dziwny szelest. Wiatr ostatnimi chwilami niechętnie powiewał, gdyż było mu ciężko przedostać się między gałęziami, choć czubki drzew lekko bujały się raz to w lewo, raz do przodu, raz w prawo. Przypominało to huśtanie się na starym, krzywym, bujanym, mroczny fotelu, który lubi pojawić się w horrorach. Tak, właśnie ten, jaki sobie teraz wyobrażasz. Pociemniały od starości, drewniany i bardzo głośno i nieprzyjemnie skrzypiący.

-Ty też to słyszałeś?– Zapytała lekko zdziwiona, że taka niewielka rzecz wyprowadziła ją na chwilę z równowagi i sprawiła, że przeszył ją dreszcz.

-Nie– mówił – nawet nie próbuj mnie przestraszyć.

To było dość normalne, dlatego też nie zwrócił pewnie na to zbytnio uwagi, a czy wieje, czy nie, liście lubią sobie szeleścić. Lecz tu musisz wziąć poprawkę na mrok nocy i ten właśnie park, w którym znajdują się nasi bohaterowie.

-Może tylko wyobraźnia bawi się mną i stara się mnie wystraszyć– powiedziała Zosia. Nie chciała pokazać swojego strachu. Dlaczego? Kto to wie. Ona sama pewnie nie wiedziała. Szli i szli, jednak nie było widać końca parku, a takie mroczne miejsca lubią się o takich porach niemiłosiernie ciągnąć. Taka specyfika mrocznych miejsc. Sam nieraz, jak zdarzyło Ci się iść nocą przez las, przeżyłeś coś takiego, ewentualnie jak szedłeś nocą przez wielki cmentarz tylko w tą noc co lampki nie oświetlają grobów. Choć z drugiej strony Ty możesz być na tyle mądry, że nie szlajasz się po takich miejscach…

-Nie wydaje Ci się, że długo już idziemy?– padło w końcu to pytanie z ust Antka. Ewidentnie było widać po nim, że ten fakt mu nie pasuje.

–Nie – odpowiedziała bez zastanowienia Zosia. Co było dość normalne jak na nią. W końcu jest ona dość stanowczą osobą. Sam nie mogę ująć jej nic, a lubię krytykować wdzięki kobiece. Jej czarne, długie włosy opadają na twarz o bladej cerze. Jakby pojawiła się w nocy u Ciebie w domu, mógłbyś powiedzieć, że jest widmem lub zjawą. Ładną zjawą podkreślając. Oczy koloru brązowego, które wabią wielu zalotników, walczących niczym rycerze o choćby jedno jej spojrzenie. Walka ta do najprostszych nie należy. Każdy, nawet największy śmiałek poległ na tym polu chwały. Jak to mówią w dzisiejszych czasach: kobieta niezależna. Potrafiła nie raz, bez skrupułów i z kamienną twarzą powiedzieć owemu zalotnikowi, że nie ma szans, nawet jak ten specjalnie dla niej nauczył się klaskać uszami. Nie jest wysoka, ale też wcale nie niska. Można by rzec wzrost idealny dla przeciętnej osoby. Ma bardzo ładną sylwetkę nieco lepszą niż średnia przeciętna dziewczyn, o których pewnie teraz myślisz. Nie jest gruba, ani zbytnio wychudzona, co w dzisiejszych czasach jest czymś rzadko spotykanym. No może ma kilka kilo za dużo jak na idealny wskaźnik BMI. Sama nie wierzy w swoją urodę. Zwykle w rozmowach ze swoimi koleżankami, czy bliskimi, potrafiła powiedzieć, że ma zbyt przeciętną urodę, aby się podobać. Ma wiele problemów, co sprawia, że nie przejmuje się chłopakami. Stąd wiem, a teraz już wiemy, dlaczego każdy rycerz przegrywa swój bój. Lubi się uczyć i spędzać wiele czasu nad książkami. Także nie przeszkadza jej jak stawia na swoim co jak było widać przeważnie jej się udaje. Miałeś już pokaz przed wejściem do parku.

Natomiast Antek jest wysoki niczym przysłowiowa brzoza i chudy jak szkapa. Wzrostem przewyższa prawie o głowę swoją koleżankę. Włosy ma ni to ciemne, ni to jasne. Oczy niebiesko-szafirowe. Wyglądają one przez to bardzo ciekawie, bo nie tak jak inne niebieskie jakie przeważnie widzisz. Ma chude policzki. Nie zależy mu zbytnio na ocenach w szkole– taki typowy uczeń. Lubi spędzać czas z kolegami. Boi się ciemności i jak on sam sądzi, jego największą wadą jest wybujała wyobraźnia. Nie myśli zbytnio o dziewczynach, ale zawsze chciał mieć taką osobę, której może powiedzieć wszystko. Typowe marzenia niedorostka. Pamiętasz je prawda? W skrócie mówiąc, każdy mężczyzna ma w sobie jakiś procent z Antka.

-Gdzie jest ścieżka?– zapytał zdenerwowany, ponieważ poczuł, że beton spod jego nóg gdzieś zniknął.

-Nie wiem– odparła zdezorientowana. Nie zauważyła tego, dopóki chłopak się nie odezwał. Tak była pochłonięta rozmową– po prostu się wrócimy, bo przed chwilą tu była– dokończyła Zosia. Było to najlogiczniejsze rozwiązanie, jednak ścieżka nie powróciła pod ich stopy. Osobiście w takim momencie zacząłbym się zastanawiać, w końcu nie jest to normalna rzecz.

Było coraz ciemniej wydawało się, że mrok niczym bestia bawi się nimi, powoli pochłaniając i zamykają w pustce. Księżyc, który wyłonił się zza chmur, dawał nikłe światło. Był on wielki i biały. Jak trup. Wydawał się drwić z dwójki osób w parku. Czerpał zapewne z tego dobrą zabawę.

-Gdzie ta ścieżka?– co chwile powtarzał przestraszony Antek niczym zacięta płyta. Zosia patrzyła na niego, uśmiechała się. Może chciała w tym geście dodać mu odwagi? Przynajmniej ja to tak rozumiem. Miało to pewnie ratować ją samą, bo ona też powoli zaczynała się bać. Wystarczyło spojrzeć jej w oczy, które nie potrafiły nigdy niczego ukryć. Nigdy. Mijały kolejne sekundy, które dłużyły się w minuty. Ścieżki jak nie było, tak dalej nie ma. W ich głowach kłębiły się różne myśli, ciężko nawet powiedzieć, co tam mogło się wtedy kryć. Najgorszy dla nich był fakt, że nie było widać nic, kompletnie nic. Tylko stare, brzydkie drzewa, które wydawały się być zadowolone z ich przegranej sytuacji. W końcu najpierw zwierzyną trzeba się pobawić, później zdezorientować i na końcu wykończyć.

-Wiesz co Antek…– Zaczęła dziewczyna– …może chodźmy cały czas w jedną stronę– wskazała ręką.

-Racje, przecież ten park wcale nie jest wielki– odpowiedział, znów zagryzając wargę z nerwów.

Chłopak próbował zacząć rozmowę, ale nie wiedział co powiedzieć. Wolał iść w milczeniu i pewnie błagał, aby ten koszmar się skończył. Było tu coś nielogicznego i nasi bohaterowie na pewno to widzieli. W końcu ciężko było tego nie dostrzec.

Na granicy pola ich widzenia zaczął wyłaniać się nieśmiało budynek. Czy to nie jest podejrzane? Przecież bardzo często w filmach grozy coś takiego zwiastuje nadchodzące przerażenie dla widza.

-Biegnij tam! To domek strażnika parku – nie zdążył nawet dokończyć tych słów, gdy przejęty zaczął biec. Dziewczyna pobiegła więc za nim. Co miała innego zrobić? Na pewno nie chciała zostać sama pośród drzew. Mimo, że to jedynie rośliny, o tej porze wzbudzały niepokój. Przecież nawet Ty pewnie bałabyś się zostać sam pośród lasu w nocy, czyż nie? Gdy Zosia dogoniła chłopaka, zauważyła że stoi on w miejscu i patrzy. Budynek strażnika okazał się być stara szopą. Tak, dobrze widzisz, teraz we własnym umyśle. Stara, zniszczona, mroczna szopa w środku „niczego" w listopadową noc.

Gdzieniegdzie brak dachówek sprawiał, ze głucha melodia wiatru nabierała nowego tonu świszczenia. Grał on swoją upiorną kołysankę. Niczym perfekcyjny skrzypek podczas swojego solowego momentu w wybitnym recitalu, gdzie trzaski fundamentów i wszelkie inne odgłosy dodawały uroku całemu przedstawieniu.

Nastolatkowie stali jak wryci, patrząc w to "coś" przed nimi. Drzwi były otwarte na oścież. Zdawały się ich zapraszać do środka, mrocznego, ciemnego środka. Wpatrzeni byli w tą ciemność niczym zahipnotyzowani, jakby zapomnieli całkowicie o sytuacji, w której się znaleźli, a nie wydaje się ona kolorowa prawda? Wyobraź sobie, że stoisz w środku nocy w totalnie nieznanym Ci miejscu i widzisz szopę, zniszczoną, otwartą. Nie jest to widok jaki chciałoby zobaczyć większość znanych mi ludzi.

-No to co robimy?– wyszeptał pytająco Antek. Sam pewnie nie wiedząc czy zadaje to pytanie sobie, czy koleżance. Po tych słowach zapadła totalna cisza, grobowa, choć ja zobrazuje ją inaczej: Wyobraź sobie, że jesteś pośród pól zbóż Wieje wiatr co słyszysz miłym dla uszu szelestem. Nagle wszystko zamiera, totalna cisza, żadnego ruchu tylko zamiast pięknego słonecznego dnia widzisz nad sobą ciężkie czarne chmury. Ta cisza nigdy nie wróży nic dobrego. To jest jak już się domyśliłeś cisza przed burzą. Najgorsza cisza jaka istnieje.

Dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć. Chciała po prostu stamtąd po zniknąć. Uciec jak najdalej. Wybudzić się z tego koszmaru. Nasz młody przyjaciel także. Minęło kilka minut. Antek potrząsnął głową, tak jakby chciał się obudzić i rozglądnął się jeszcze raz spokojnie. Nie zauważył nic nowego. Gwiazdy, duży księżyc, który dawał jedyne światło w mroku, drzewa bezlistne poruszające swymi gałęziami od wręcz niezauważalnych powiewów wiatru i szopę przed którą stali.

-Widzisz to?– szepnął zdziwiony– patrz do środka Zośka, coś tam świeci nikłym światełkiem. Tam u sufitu.

Zdziwiona dziewczyna tylko spojrzała na niego i zaraz jeszcze przymrużając oczy wpatrywała się w ciemność, aby dojrzeć to co chłopak. Tak owszem było ono tam. Tylko co to mogło być? Co mogło dawać tak znikome światełko?

-Pytanie co robimy?– zapytała kolegi, patrząc na niego niczym przestraszony kot na właściciela. Nie mogli się długo zastanawiać ponieważ rozległ się głośny pisk oraz jego echo niesione po parku.

-Wbiegamy do środka!- rzuciwszy to chłopak chwycił dziewczynę za dłoń i szarpnął. Zosia ledwo utrzymała się na nogach.

-Co to do kurwy było?– pytanie to huczało im w głowach. Choć ja bym zapytał: co to jest, niż było, ale to już ja. Przezorny zawsze ubezpieczony, ale to nie ja tam wtedy byłem. Bogu za to dzięki.

Wbiegając do środka Zosia przewróciła się. Zahaczając nogą o próg wpadła do budynku uderzając brodą w nierówną, starą drewnianą podłogę. Ból był przeszywający. Antek nie zwrócił na nią od razu uwagi tylko podbiegł do drzwi zamykając je i blokując na stalową klamrę.

Nastała cisza, a nikłym światłem okazała się świeczka przywieszona na sznurku, bujająca się przy suficie. Jakby Tobie to zobrazować? Jak na szubienicy.

-Chociaż tyle, że świeci– powiedział beztrosko Antek. Czyżby zaczął się przyzwyczajać, że nic nie będzie normalne.

W środku panował półmrok. Żadne z małych okienek nie pokazywało co jest na zewnątrz. Tylko czerń. Z dziur po dachówkach wpadały srebrne promienie księżyca układające się jakby we wzór. Zosia powoli wstała otwierając oczy i pocierając się po obolałym podbródku. Zobaczyła Antka biegającego od okienka do okienka, który rękawem koszulki próbował czyścić okienka i coś dojrzeć na zewnątrz.

-Kurwa, kurwa, kurwa– szeptał pod nosem– czemu to nic nie daje. Dlaczego ciągle nie widać nic?– powtarzał jak chory psychicznie do siebie. Jednak nie możesz się mu dziwić. Przecież powinien zobaczyć chociaż jedno drzewo, których za oknem jest mnóstwo.

-Co się dzieje?– w końcu wyszły pierwsze trzy słowa z ust dziewczyny– czemu tak spoglądasz w te okna? Czemu nad nami jest powieszona świeca?– rzucała pytaniami dziewczyna pocierając się po coraz to bardziej czerwieniejącym podbródku. Raczej nie liczyła na żadną odpowiedź, w końcu wiedziała, że nie mógł ich udzielić nikt.

-Usiądź proszę koło mnie– powiedziała siadając powoli ma ziemi z opuszczonymi w dół oczami. Jej twarz całkowicie zmieniła wyraz. Z przerażonej, zdeterminowanej, zdziwionej zrobiła się smutna. Czyżby zaczęła się poddawać? Przecież to dopiero miał być początek ich mrocznej przygody.

Zdziwiony Antek przez chwile nie wiedział co ma zrobić, stał niczym słup przez sekundę może dwie. Dla niego była to wieczność. Odszedł od okna, podszedł do dziewczyny i usiadł. Nie wiedział co ma mówić, robić, widział bowiem, że przyjaciółka ma dość. On poza tym też powoli tracił rozum. Niby tak mało się wydarzyło, ale co byś zrobił Ty?

-Damy radę– zaczął drżącym głosem– to tylko park– powoli objął Zosię ręką. Siedziała już skulona trzymając ręce na kolanach, w których chowała twarz.

-Nie bredź– powiedziała głosem cichym, słabym niczym szmer w nocy, który zawsze słyszysz koło łóżka. Nie wiedzieli co mają zrobić. Wyjść czy nie? Czym był ten dźwięk? Czy coś na nich czeka? Gdzie oni już są? Tak wiele pytań, a zero odpowiedzi.

Gdy Zosia podnosiła twarz spostrzegła coś w szczelinie między nierówno ułożoną podłogą.

-Coś tam jest– wstała błyskawicznie– błyszczy się w świetle księżyca– dodała i wskazała ręką podłogę.

-Co?– niemal błyskawicznie zareagował chłopak, patrząc na nią pytająco. Sam już był wszystkim przerażony. Jednak trzeba było coś robić. Nie mogli przecież siedzieć w tej szopie.

-Wyciągnijmy to– niemal równocześnie powiedzieli patrząc na siebie.

Czego mogli się spodziewać?

Koniec

Komentarze

Czarny_Kocie, skoro, jak piszesz w przedmowie, jest to tylko pierwsza część prologu, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z Reg. Jeśli to nie jest zamknięta opowieść, wypada oznaczyć ją jako fragment.

Babska logika rządzi!

Gdzie nie gdzie… 

Gdzieniegdzie. 

Przejeżdżające samochody rzucają ich cienie na asfalt, które z początku były wydłużone, następnie szybko kurcząc się, znikały zawsze nimi znów niekształtnie i przerażająco długie. 

Spory mętlik panuje w tym zdaniu. Po pierwsze, w poprzednim było o Zosi, Antku, a także o budynkach, więc nie jest od razu oczywiste, czyje to cienie. Po drugie, opisując jedno zdarzenie, używasz dwóch czasów. Oprócz tego, to o skracających się i wydłużających cieniach jest dość zagmatwane, musiałem przeczytać dwa razy, żeby zrozumieć o co chodzi. Może wystarczyłoby:

"światła przejażdzających samochodów wyprawiały ich cienie w ruch, przerażająco je zniekształcając." 

Albo coś równie prostego. Czytelnik łatwo sobie wyobrazi jak to wyglądało, nie trzeba dokładnie opisywać, co się działo z cieniami. 

– Boisz się? – z wyraźną pogardą dodała. Nie kryła faktu, że pyta go z ironią, co bardzo podkreślała w swoim glosie. 

To wykreślone jest zupełnie w zdaniu niepotrzebne. "z wyraźną pogardą" zawiera wszystkie informacje.

oddaje się swoim twórczym pasją

Każde drzewo smutno ściągało swoje nagie lub prawie bezlistne gałęzie w dół co dawało to bardzo nieprzyjemny efekt. 

Też się troszkę sypie. Proponuję:

"Każde drzewo smutno opuszczało bezlistne gałęzie, wywołując nieprzyjemne wrażenie."

że ów drzewa tylko czekają… 

Owe drzewa.

skoczyć ze spadochronu… 

Skoczyć ze spadochronem.

liście lubią sobie po szeleścić

Poszeleścić. 

Szli i szli, jednak nie było widać końca parku, a takie mroczne miejsca lubią się o takich porach niemiłosiernie ciągnąć. 

No w zasadzie wiem, co chciałeś powiedzieć, ale to zdanie jest do kompletnego remontu. Może:

"Szli i szli, jednak nie było widać końca parku. W mroku takie miejsca zawsze wydają się być większe, niż w rzeczywistości."

Natomiast Antek jest wysoki jak przysłowiowa brzoza

Topola. No chyba, że tego akurat przysłowia nie znam, ale brzozy raczej nie bywają wysokie ;-) 

Nie myśli zbytnio o dziewczynach, bo mu to nie wychodzi. 

Myślenie o dziewczynach mu nie wychodzi, czy z dziewczynami mu nie wychodzi? 

 

Łapanka jest dość wybiórcza, zrobiona po to, by pokazać, że póki co nie jest z Twoim stylem najlepiej. Właściwie większość zdań nadaje się do mniejszej lub większej naprawy, by czytelnik nie musiał się wciąż potykać o szyk, dość dziwne konstrukcje (zwłaszcza w opisach), słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem i nienajlepsze wykonanie (literówki). Do tego, jak sam napisałeś we wstępie, poeksperymentowałeś z narracją, mieszając czasy, drugą i trzecią osobę, narratora wszechwiedzącego i niewiele wiedzącego… Potęgując tylko zamieszanie. Ha, z pewnością można w ten sposób pisać, kombinowanie jest potrzebne. Tyle, że w Twoim przypadku, jeszcze nie czas. Bez złośliwości oczywiście, po prostu trochę pracy jeszcze przed Tobą. To jak z tym Picassem, wydawać by się mogło, że każdy może machnąć kubistycznego bohomaza, ale nie każdy pamięta, że Picasso był geniuszem i potrafił namalować w zasadzie wszystko, i w dowolnym stylu, wliczając w to praktycznie niemożliwe do odróżnienia kopie dzieł innych malarzy. To się tyczy i Ciebie, najpierw podstawy, potem zabawy.

Proponuję zatem pisać bardzo dużo, ale możliwie najprościej, jak się tylko da. Krótkie, jednowątkowe historie, proste, obrazowe opisy, takie właśnie "opisowe", bez odnoszenia się do odjechanych porównań, emocji i nastroju. Narracja w trzeciej, lub w pierwszej osobie, zależnie co przychodzi Ci łatwiej. Czas najlepiej przeszły. Zwracaj uwagę nawet na najdrobniejsze błędy, nawet brakujące ogonki przy ą. O tym, że trzeba właściwie naokrągło czytać, nie wspomnę :-) 

Po pewnym, raczej niedługim czasie okaże się, że potrafisz pisać "normalnie", poprawnie, nie sprawiając czytelnikowi przykrości. Wtedy można zaczynać szlifowanie własnego stylu i kombinowanie z eksperymentami. A efekty będą znakomite.

Aha i proponuję jeszcze często zaglądać i publikować na tym portalu, czytać też teksty innych, publikujacych tu autorów, tak jak i komentarze pod nimi. Cholernie dużo można się nauczyć! 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

chce poprowadzić narrację w ten sposób, aby osoba opowiadająca historię wiedziała jedynie co widzą bohaterowie ale nie wiedziała co myślą

A następnie:

–Nie – odpowiedziała bez zastanowienia Zosia. Co było dość normalne jak na nią. W końcu jest ona dość stanowczą osobą.

Skąd taki narrator wie, że Zosia się nie zastanawiała? I że było to jak na nią dość normalne? I że jest stanowczą osobą? To wiedza klasycznego narratora wszechwiedzącego.

Wszelkie zabawy z narracją wymagają najpierw opanowania podstawowego kunsztu pisania po polsku, a następnie również wiedzy o typach narracji. Najlepiej również poczytać dużo książek napisanych w tych poszczególnych typach narracji, ale ostrzegam: to bywa traumatyczne doświadczenie (np. Wacław Berent i radykalna narracja ze zmiennych punktów widzenia).

Poziom językowy jest taki, że nawet nie chce mi się wypisywać błędów, bo jest ich chyba więcej niż zdań poprawnych.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka