- Opowiadanie: Halmar - Pólnica

Pólnica

Opowiadanie w klimacie baśni z alternatywnym zakończeniem.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

funthesystem

Oceny

Pólnica

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Marko od dzieciństwa miał tylko jedno marzenie: mieszkać w lesie. Tylko tam był bezpieczny, nikt się nad nim nie znęcał i nie wyśmiewał z jego jąkania. I jedzenia było pod dostatkiem: ryby, dzikie owoce, jaja ptaków i węży. W domu zawsze był głodny. Mieszkał z ojczymem, który bywał bardzo agresywny. Marko często musiał uciekać przed jego gniewem. Nieraz mieszkał w lesie kilka dni.

 

Bardzo nie lubił miasta, z jego wszechobecnym brudem, smrodem i brzydotą. A przede wszystkim nieprzebraną ciżbą wulgarnych, śmierdzących, wrzeszczących ludzi, których bał się jak ognia.

Traf chciał, że to właśnie ogień odmienił jego życie. Wiecznie pijany ojczym spłonął wraz z całym dobytkiem, czyli zapluskwionym materacem, który służył mu za stół, łóżko i ubikację.

 

I tak oto Marko stał się panem swojego losu.

Ze znalezionych na wysypisku strzępów plandek sklecił tipi – swój pierwszy prawdziwy dom. Nieopodal odkrył legowisko sarny. Gdy przechodził, uciekła w popłochu. Potem wołał do niej, a ona odpowiadała, tak jak konie, które kiedyś hodował dziadek. Marko zżywał się coraz bardziej z naturą. Lubił słuchać wiatru, uczył się mowy ptaków, rozmawiał z drzewami. Kiedy był smutny, obejmował je, wyraźnie czuł emanująca z nich energię. Oswajał stworzenia leśne, które miały łagodną naturę, a drapieżnym nie wadził. Nie wchodził też w drogę Stolemom, nie zapuszczał się w pobliże ich siedlisk w wysokich partiach gór. Słyszał czasem ich nawoływania, gdy szli na polowanie. Na wszelki wypadek chronił się wtedy w jaskiniach, gdzie olbrzymy nie miały dostępu. 

 

W noc przesilenia letniego, gdy księżyc świecił równie mocno jak słońce, Marko spotkał przechadzającą się po uroczysku młodą kobietę. Przestraszył się, że to demon, którym w dzieciństwie straszyła go mama. 

– Strzeż się Pólnicy, bo jej uroda urzeka każdego mężczyznę, który później z tęsknoty marnieje i umiera! – zabrzmiały mu w głowie pamiętne słowa. 

Nieznajoma wyglądała jednak na bardziej wystraszoną od niego. Patrzyła mu prosto w oczy takim samym wzrokiem jak sarna, którą spotkał przy swoim tipi. 

 

Aż mu się w głowie zakręciło od tego chabrowego spojrzenia… I wtedy, nieoczekiwanie dla samego siebie, poczuł nagłą chęć poznania jej. 

– Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał cicho i ze zdumieniem zauważył, że nie zająknął się ani razu.

– Zofka – szepnęła, niewyraźnie wymawiając głoski.

– Marko – przedstawił się i parsknął śmiechem. 

Spojrzała zdumiona. Zaczął chaotycznie tłumaczyć swoją nagłą wesołość, przepraszał. Paplał szybko, nie zacinając się, aż wreszcie wywołał uśmiech na jej twarzy.

– Czego ty tu po nocy szukasz, dziewczyno? – zapytał.

– Ano, jajów nietoperza, ogonów żaby… – odpowiedziała, patrząc w ziemię.

– Żarty się ciebie trzymają – zachichotał. Tak mu było lekko przy tej dziwnej dziewczynie!

 

Od tamtej pory zaczęła go odwiedzać prawie codziennie. Przynosiła jedzenie, którego smak przypominał mu potrawy z dzieciństwa: proziaki, mastyło, czasem knysze z twarogiem, cebulą i ziemniakami.

A potem pierwszy raz w życiu dane mu było dotknąć kobiecego ciała. Zdumiała go gładkość i ciepło jej skóry.

 

Tamtego wieczora niebo miało kolor oberżyny. Brzozy drapały je swoimi nagimi, suchymi gałęziami. Las pluł czerwienią zachodzącego słońca. 

– Czy jesteś dobrym człowiekiem, Marko? – zapytała, gdy ułożył ją na trawie.

– Tak! – potwierdził pospiesznie, kładąc się koło niej.

– Jesteś? – powtórzyła, patrząc mu prosto w oczy.

Skinął głową niecierpliwie, pochłaniając ją wzrokiem.

– Powiedz… – poprosiła jeszcze raz, oddając mu się cała.

Ale on już upajał się jej bliskością, zapominając o całym bożym świecie…

 

Nad ranem usłyszał, jak mamrotała przez sen coś jakby modlitwę. I poczuł tak wielką czułość, aż ścisnęło go za gardło.

U schyłku lata namówiła go na wykopanie ziemianki i podpowiedziała, jak to zrobić. Wykopał jamę głębokości do pasa, zaraz za wąwozem, na niewielkim wzgórzu. Położył podłogę z desek. Sufit ocieplił kołdrami z wełny mineralnej. Dach dobrze wzmocnił, a ściany wyłożył płytami. 

Jesień przeszła szybko, nadchodziła zima. Niemal z dnia na dzień liście zapłonęły czerwienią, tracąc barwę szmaragdu, a powietrze wypełniła ostra wilgoć. Korony sosen oplotła posępna mgła. Marko miał wrażenie, że drzewa szepczą, knując z wiatrem. Zofka przestała go odwiedzać.

– Tam gdzieś wysoko, nad kłębowiskiem chmur, na pewno świeci słońce – pocieszał się w myślach.

 

Pierwszej listopadowej nocy las nagle zgęstniał, zbliżały się demony. Marko posłyszał ich dzikie, pełne nienawiści wrzaski. Zrozumiał, że jego kryjówka została odkryta. Że nie ma już domu. Przypomniały mu się lata spędzone z ojczymem, ciągły strach. I poczuł bezsilność – nawet tu, z dala od siedlisk ludzkich, nie było mu dane zaznać spokoju. Opuścił legowisko i ruszył przed siebie. Byle dalej.

 

Drzewa rozdrapały niebo do czerwoności, aż lunęło lodowatym deszczem, ścieżki zamieniły się w rwące strumienie. Ślizgał się po uciekającej spod stóp ziemi, zderzał z drzewami zagradzającymi mu drogę. Las zwodził go, igrał w berka i podchody, zastawiał pułapki. 

Zatrzymał się, dysząc ciężko. Nagle tuż przy uchu usłyszał głos Zofki. Aż podskoczył z przerażenia.

– Nie jesteś dobrym człowiekiem. Oszukałeś mnie, a teraz poniesiesz za to karę. Zabiorę twoją duszę, zagnieżdżę się w twojej głowie, będę patrzeć na świat twoimi oczami. Będę czuć twoją gorycz i wściekłość, nienawiść i pogardę – szeptała swoim niewyraźnym, dyszącym głosem.

 

Obejrzał się. Jej oczy były całkiem czarne, nie było w nich światła. Uroczne oczy.

– Nie kochałeś mnie – wyświszczała z pogardą. – Zawsze kochałeś tylko siebie… Dlatego zabiłeś ojczyma…

 

Próbował coś z siebie wydusić, gdy nagle jej twarz zaczęła się zmieniać. Skóra sczerniała, skurczyła się, odsłaniając nagą szczękę, a postać nienaturalnie wydłużyła się i straciła proporcje. Oto stała przed nim maszkara odzwierciedlająca wszystkie jego lęki, wyobrażenia o smerti, biła i welyka

– Zzza ccco…? – wyjąkał, struchlały ze strachu, gdy jej długie, ostre szpony dotknęły jego piersi.

 

Padł na kolana i po raz pierwszy od dawna zaczął się modlić.

 

A las wył i ujadał do utraty tchu, szarpiąc się z wichurą; nie słychać było nic więcej.

 

 

***

 

[Alternatywna wersja zakończenia – happy end]

 

Drzewa rozdrapały niebo do czerwoności, aż lunęło lodowatym deszczem, ścieżki zamieniły się w rwące strumienie. Ślizgał się po uciekającej spod stóp ziemi, zderzał z drzewami zagradzającymi mu drogę. Las zwodził go, igrał w berka i podchody, zastawiał pułapki. 

Zatrzymał się, dysząc ciężko. Nagle tuż przy uchu usłyszał znajomy głos. Aż podskoczył z przerażenia.

– Zabiłeś mnie, a teraz ja zabiorę twoją duszę do piekła. Będziemy płonąć w nim razem…

 

Obejrzał się. Ujrzał potwornie zniekształconą twarz ojczyma. Ziała pustką w miejscu oczu, spalone fragmenty skóry zwisały z czaszki. 

Próbował coś z siebie wydusić, gdy nagle jego wizja zaczęła się zmieniać. Skóra potwora sczerniała, skurczyła się, odsłaniając nagą szczękę, a postać nienaturalnie wydłużyła się i straciła proporcje. Oto stała przed nim maszkara odzwierciedlająca wszystkie jego lęki, wyobrażenia o smerti, biła i welyka

– Zzza ccco…? – wyjąkał, struchlały ze strachu, gdy długie, ostre szpony demona dotknęły jego piersi.

 

Padł na kolana i po raz pierwszy od dawna zaczął się modlić.

Las wył i ujadał do utraty tchu, szarpiąc się z wichurą. Marko był pewien, że to już koniec, gdy nagle posłyszał nawoływanie.

Ktoś wołał jego imię!

Głos był coraz bliżej, wiatr zelżał, a powietrze zapachniało słodko ozonem.

 

Kiedy odważył się wreszcie otworzyć oczy, ujrzał ukochaną twarz.

– Jesteś wolny – powiedziała Zofka, obejmując go – żałowałeś prawdziwie, zostało ci odpuszczone. Chodźmy do domu…

 

 

 

 

 

Ilustracja: Pixabay

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Szczerze powiedziawszy historia uwiodła mnie mniej niż przedstawiona tutaj Pólnica. Jak na baśń mało baśniowo, jak na opowieść o karze zbyt infantylnie. I nie rozumiem w jaki sposób bohater w drugiej wersji zakończenia żałował za grzechy, tak źle mu było z nią w łóżku…? Przecież on go nienawidził. Może głębsza wiedza o tej istocie rzuci trochę światła na opowiadanie, niestety ja takowej nie posiadam. 

 

Niemniej przeczytałem bez zgrzytania zębów, pozdrawiam! 

Nie bardzo wiem, Halmar, co miałaś nadzieję opowiedzieć, ale historia chłopca mieszkającego w lesie wydała mi się mało zajmująca, a mimo obecności nie-wiadomo-kim-będącej Zofki i demonów, niespecjalnie baśniowa. Nie spodoba mi się żadne z zakończeń.

Przeczytałam bez większej przykrości, ale i bez satysfakcji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Stawiam pierwsze, dość niepewne kroki w fantastyce, dlatego nieporadnie to wyszło. Mam nadzieję, że dzięki konstruktywnej krytyce podciągnę się nieco :)

 

Arkkev, historia dość infantylna, bo w założeniu odbiorcą miały być dzieci. Ale ktoś mi powiedział, że dla dzieci ta historia się jednak nie nadaje. Przemyślę Twoją sugestię odnośnie do wyrzutów sumienia Marko.

 

Regulatorzy, cieszę się, że przynajmniej bez przykrości :) Serdecznie dziękuję za opinię.

Jestem przekonana, Halmar, że sokoro to początki Twojego pisarstwa, w przyszłości może być tylko lepiej. I tego Ci szczerze życzę! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane. Jest tu jakiś zalążek historii, ale potrzeby ją bardziej obudować. Bo na przykład nie za bardzo rozumiem w złym zakończeniu, czemu uważa go za niedobrego człowieka, I czemu nagle zaczął żałować w drugim.

Tak więc to raczej mały pokaz sztucznych ogni. Ani ziębi, ani grzeje. Jestem ciekaw jakiejś Twojej dłuższej historii ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, serdeczne dzięki za lekturę i opinię.

Jesteś kolejną osobą, która namawia mnie na dłuższe historie… A syntetyzować nauczyłam się niedawno, pisząc miniatury poetyckie. Nie wiem, czy umiałabym wrócić do rozpasanego pisania, które kiedyś uprawiałam :)

Hmmm. Mnie też nie ujęło. Jakoś ta kluczowa informacja wyskakuje ni stąd, ni zowąd.

Zresztą, nie mógł po prostu uciec z domu?

Może więcej pokazuj, a mniej mów? Bo na razie jest szybka wyliczanka, co się stało, nie rozwodzisz się nad poszczególnymi scenami, nie pokazujesz szczegółów, które wryłyby się w pamięć.

Wydaje mi się, że opowieść stanowczo nie dla dzieci. Nie tylko zabijanie rodziny, ale jeszcze dziki związek z demonicą…

Ale napisane całkiem przyzwoicie.

ryby, dzikie owoce, rośliny, jaja ptaków i węży.

Owoce to część roślin, więc dziwnie wygląda ta wyliczanka.

Babska logika rządzi!

Finkla, serdecznie dziękuję za opinię. I za wskazówki. Więcej pokazywać, mniej mówić – tak, to brzmi dobrze, ale… W fantastyce dopiero raczkuję. Ale bardzo chcę się nauczyć!

Moją specjalnością jest proza poetycka, obyczajowa, psychologiczna, gdzie łatwiej jest obrazować fabułę (według mnie).

 

Gdyby uciekł z domu, nie byłoby tej całej historii…

Psst… Babska logika rządzi! ;)

 

To chyba ogólne przykazanie dla pisarzy, nie tylko w fantastyce działa. ;-) Nie mówić, że bohater jest wściekły, tylko pokazać ciemne rumieńce, zaciśnięte pięści, nerwowo drgającą nogę…

Babska logika rządzi!

W takim razie muszę jeszcze trochę podszlifować warsztat, pisząc miniatury poetyckie :)

I ja dołączę do grona niezbyt zachwyconych :( O ile początek wypada całkiem okej, pomijając kilka "był" i takie np. serwowanie opinii Marko o mieście, czy też jego niechęci dk tego miasta. W każdym razie, moim zdaniem, skoro piszesz tak negatywnie o mieście, to wiadomo, że bohater go raczej nie lubi i nie trzeba tego dodawać tak wprost. Ale zdaje się, że Finkla wspominała o czymś podobnym, więc nie będę już przeciągać ;)

 

Dalej dialogi, niby bajkowe, więc można by im wybaczyć pewną prostotę, ale z drugiej strony ja nie widzę w nich ciągu przyczynowo-skutkowego i jakoś mnie one nie przekonują :(

 

Myślę, że alternatywne zakończenie(a) tutaj pasowało, chociaż dalej uparcie trwam przy swoim podtrzymywaniu ciągu przyczynowo-skutkowego. Bo niby wiadomo o co chodzi, za co, ale jakoś tak wcześniej w tekście zabrakło mi jakiś poszlak :(

A mnie się nawet podobało. Historia najprostsza z możliwych, ale uwiódł mnie styl, szczególnie niektóre zdania. 

Drzewa rozdrapały niebo do czerwoności

Marko miał wrażenie, że drzewa szepczą, knując z wiatrem.

Niemal z dnia na dzień liście zapłonęły czerwienią

Co się zresztą pokrywa z tym, co mówisz o miniaturach poetyckich. Widać, że władanie słowem to dla Ciebie nie pierwszyzna. I uważam, że dobrze zacząć od prostych fabuł, a później się rozkręcać w dłuższe i bardziej skomplikowane historie.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

lenah, serdecznie dziękuję. Powtórzę się: każda uwaga na wagę złota :)

 

funthesystem, a toś mi Monsieur, frajdę sprawił… Dziękuję!

Nowa Fantastyka