- Opowiadanie: gruby100004 - Zwyczajny dzień

Zwyczajny dzień

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

regulatorzy, NoWhereMan, Finkla

Oceny

Zwyczajny dzień

Ktoś wcisnął guzik intercomu „Jaskółki”. Przeraźliwy pisk wyrwał Henke ze snu. Kapitan zerwał się z podłogi, zrzucając z siebie stos pustych butelek. Rozejrzał się zdezorientowany po kajucie, mrużąc oczy. W głowie dzwoniło mu, jakby przed chwilą zablokował nią cios stalową rurką. To tłumaczyłoby właściwie ból. Pisk powtórzył się, szturmując delikatny słuch Henke. Podparł się o stół i wstał z wysiłkiem. Ktoś dał o sobie znać trzeci raz.

– Już, kurwa! – wrzasnął, chociaż wiedział, że na razie nikt go nie usłyszy. Powłócząc nogami dotarł do konsoli i ostatkiem sił klepnął dotykowy ekran, zanim opadł na fotel. Hologram rozgrzał się i pokazał potężną sylwetkę trolla stojącego przed drzwiami korwety. Mający prawie trzy metry, patrzył spokojnie w soczewkę, która ledwo obejmowała jego sylwetkę. Jak każdy troll, posiadał niebieską, łuskowatą skórę, końskie uszy i dwa potężne ciosy wystające na kilkadziesiąt centymetrów. Ten konkretny wyróżniał się rudą czupryną zaczesaną do tyłu i granatowym odcieniem łusek, przechodzącym w indygo na obrzeżach. – Czego? – jęknął kapitan.

– Nazywam się Okubash i chciałbym zaciągnąć się na ten statek – obcesowo oznajmiło widmo.

– Co? – Kapitan miał problemy ze zrozumieniem. Procesy kognitywne musiał zostawić wczoraj w którymś z barów po drodze. Dopiero, gdy troll powtórzył, dotarł do niego sens zdania. Choć soczewka hologramu ledwo mieściła przybysza w polu widzenia, obok niego można było zauważyć leżącą walizkę. – A po co chciałbyś się zaciągnąć na ten statek?

– Jestem kowalem. A wy, z tego, co słyszałem, potrzebujecie kowala. – Henke przeszukał mozolnie swój mózg. Najpierw natknął się na nazwę swojego statku. Potem na swoje nazwisko. W końcu, po dobrej minucie myślenia, przypomniał sobie, że faktycznie, coś w „Jaskółce” się zepsuło. Tylko co?

– Ale wiesz, my właściwie nie mamy ci czym zapłacić…

– Nie szkodzi – uprzejmie odparł troll. – Zaciągnę się na ten statek i dokonam  napraw w ramach mojego stanowiska.

– W sensie, że co?

– Jesteście wolnymi żeglarzami, prawda? – Troll nie objawiał najmniejszych oznak zniecierpliwienia. – Możemy podpisać kontrakt i będę otrzymywał odpowiednią część pryzu, czyż nie? – Henke, choć bardzo nie chciał, wznowił przeczesywanie swojej głowy w poszukiwaniu cennych informacji. Nie mógł w końcu zbłaźnić się przed jakimś tam planetarnym dreptaczem. Doszedł do wniosku, że tak. Tak w istocie było. Kontrakt. Dokładnie.

– Okej, wchodź na pokład. – Kapitan otworzył trollowi drzwi.

– Yyy, ale jak?

– Przecież otworzyłem ci drzwi, nie?

– Nie wydaje mi się. – Henke skupił rozdwojony wzrok na konsoli. Faktycznie. Otworzył spust zbiornika nieczystości. To się zdziwią na dole.

– Jesteś kowalem, jakoś to ogarniesz. Jak już wejdziesz, zgłoś się do krasnoluda, jedynego na pokładzie. Powiedz mu, że cię przysłałem.

Oparł głowę o zagłówek fotela i zamknął na chwilę oczy, próbując nie umrzeć. W końcu wstał i spojrzał na swoje odbicie w lustrze stojącym obok łóżka. Musiał przykucnąć, żeby się przejrzeć. Zostało zaprojektowane dla krasnoluda. Nie wyglądał najlepiej. Choć wszyscy żeglarze byli bladzi od czasu spędzanego w próżni kosmosu, jego skóra przybrała alabastrowy kolor i wyglądała na cienką i suchą, jak pergamin. Czarne żyły pulsowały pod nią delikatnie, ciągnąc się od prawej skroni aż po żuchwę. Gdyby nie wymienił oczu na protezy, pewnie całe białka byłyby teraz czarne. Mimo to mechanizmy ukryte jako tęczówki wydawały się mniej mienić złotem, niż zazwyczaj. Podniósł z podłogi najbliższą butelkę i spojrzał na etykietę. No tak. Krank. Alkohol dla orków. Zabójczo trujący dla wszystkich istot bez potrójnej nici DNA. Czyli dla każdego, kto nie był orkiem. Gdyby nie ludzka odporność na toksyny, pewnie już by nie żył. Poprawił brązowe włosy, między które zaczynały powoli wdzierać się zakola i zarzucił na T-shirt czarną, przedłużaną kurtkę. Wychodząc z kajuty zgarnął jednym ruchem garść tabletek z biurka i łyknął je jak cukierki. Zawsze, gdy wychodzili na miasto, przygotowywał sobie wcześniej mieszankę odtrutek na najpoważniejsze toksyny, jakie w siebie wlewał. Już po kilku sekundach poczuł się jak nowo narodzony. Zbiegł truchtem po schodach do mesy i gdy tylko wychylił się zza narożnika obudowy kuchennej, zderzył się z trzymetrową górą mięśni. Jak się okazało, Okubashem.

– Witam, kapitanie. Jak tam sen?– zapytał uprzejmie, a jego uśmiech był tak ciepły, że mógłby topić lodowce.

– Och, to ty istniejesz – Henke przetarł oczy. Nie był do końca pewny, czy to, co stało się przed chwilą było prawdziwe. Krank zabierał człowieka w naprawdę wspaniałe miejsca, ale zejście bywało… dziwne. Jak cholera.

– Nigdy w to nie wątpiłem. Czy mam złożyć raport z napraw?

– Już zdążyłeś?

– Minęło pięć godzin, od kiedy nasz rekrut wszedł na pokład, Henke. – Bendal, krasnolud odezwał się z drugiego końca kanapy. Dopiero teraz można było zobaczyć go wystającego zza Okubasha. Przez środek jego łysej głowy biegły dwie równoległe linie tatuaży wykonane przez jednego z najlepszych artystów w galaktyce. W przeciwieństwie do kapitana, Bendal zawsze wyglądał schludnie. Przesadzał nawet do tego stopnia, że codziennie polerował złotą biżuterię wplątaną w brodę. – Prawie go przy tym zastrzeliłem. Myślałem, że to włamywacz. Mogłeś mi powiedzieć.

– Pięć godzin?

– I sześć minut.

– Wtopa. No nic. Nie ma tego złego i tak dalej. Co zrobiłeś?

– Naprawiłem rekombinator sferyczny plazmowego przekaźnika. Wystarczyło tylko zmienić polarność generatora kwantowego. Nic specjalnego.

– Rozumiem, że podpisaliśmy już kontrakt?

– Prawie. Czeka już tylko na pana podpis, kapitanie.

– Nie mów do mnie per „pan”. Nie jesteśmy w marynarce, a tym bardziej nie jesteśmy piratami. Jesteśmy po prostu… kolegami próbującymi zarobić. Mów mi kapitanie albo Henke. To gdzie jest ten datapad? – Bendal podał kapitanowi przezroczysty ekran, na którym widniała treść kontraktu już zaakceptowana przez trolla. Podniósł go i spojrzał Okubashowi w oczy. – Rozumiesz, że to jest magicznie wiążące? To nie przenośnia, Bednal jest magiem. Jak to podpiszemy, nie będzie można złamać kontraktu bez konsekwencji.

– Zdaję sobie z tego sprawę, kapitanie.

– Okej, to twoje życie. – Przyłożył kciuk do ekranu, który zaświecił na zielono. Magiczna moc przepłynęła między nim a trollem. Niewidzialne więzy, nieprzyjemnie swędzące, owinęły się wokół jego przedramienia i połączyły z ręką Okubasha. Przez chwilę czuł, jak krzepną, wnikając w jego ciało. W końcu przestał cokolwiek czuć. Wtedy uścisnął czteropalczastą dłoń trolla. Uścisk olbrzyma spokojnie mógł rywalizować z prasą hydrauliczną. – Witamy w załodze. Bendal pokaże ci twoją kajutę.

– Już to zrobił, kapitanie. Bardzo ładny statek, jeśli mogę zauważyć.

– Wygrałem go w mazańską ruletkę od pewnego krasnoluda, który podpieprzył ją korsarzom – dumnie oświadczył Henke. – Chciałem nieco zmienić wystrój, ale ten tutaj pierwszy oficer mi nie pozwolił.

– To najwyższy poziom donańskiej sztuki przestrzennej – burknął krasnolud. – Nie można czegoś takiego zmieniać. – Kapitan rozłożył ręce w geście bezsilności.

– Sam widzisz. Krasnoludy znają się na sztuce, jak nikt inny w galaktyce. Słuchaj ekspertów, będziesz dłużej żył. Poznałeś już resztę załogi?

– Jeszcze nie. – Troll pokręcił głową. – Kiedy wylatujemy?

– Możemy w każdej chwili. – Ktoś zapukał w drzwi „Jaskółki”. Właściwie uderzył w nie pięścią. Usta kapitana ścisnęły się w wąską linię. Ostatniego cwaniaka, który próbował zarysować lakier jego dziecinki, wysłał na ostry dyżur z butem w odbycie. I nie była to barwna przenośnia. Potem musiał na bosaka szukać zamiennika w sklepach. Podszedł do śluzy z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie. Powoli, z namaszczeniem, nacisnął guzik intercomu i nienaturalnie uprzejmie zapytał:

– Tak?

– Szukamy Bendala, krasnoluda z załogi „Jaskółki” – warknął stojący przed statkiem gnom. Pucułowatą twarz zasłaniała mu granatowo-fioletowa grzywka, a odkryty fragment pokrywały tatuaże klanowe i piercing. Za jego plecami kłębiło się co najmniej trzydziestu kilku członków rodziny. Czwórka z nich wyglądała identycznie, jak przywódca. Gnomy zawsze rodziły się jako trojaczki albo czworaczki. Czasami trafiały się bliźniaki albo pięcioraczki, ale bardzo rzadko.

– A czego moglibyście chcieć od rzeczonego Bendala? Zakładając oczywiście, że jest członkiem załogi – spytał Henke, patrząc na krasnoluda. Gestem dał mu znać, żeby przyniósł broń.

– Sprzedał nam wczoraj skrzynię farb irydowych do przyzywania chowańców. A dzisiaj okazało się, że to zwykłe plakatówki, na dodatek z ołowiem! – Henke zagryzł dolną wargę, ale parsknął mimo to. Krasnolud zrobił minę, jakby właśnie połknął całą cytrynę.

– Byłem pijany, a oni uwierzyli. – Rozłożył bezradnie ręce.

– Słuchajcie… nie mam pojęcia… o kim mowa. – Henke nie mógł powstrzymać śmiechu. – Musicie szukać gdzie indziej.

– Ten brodacz zadarł z klanem Grimeycrank! Wyciągniemy go choćby z paszczy Czarnego Skrzydła! – Okubash zastrzygł uszami, zrobił się wyraźnie ciemniejszy na twarzy.

– Zaraz wyciągniemy was z tej puszki! – Jeden gnom założył maskę i przyłożył zapalniczkę do palnika. Z końca stalowej dyszy buchnął zielony płomień. Kapitan prawie wyłamał przycisk intercomu.

– Tylko spróbujcie, matkojeby, a zapierdole was jak bure szmaty! Jak bure szmaty, kurwa wasza mać!

– O, myślisz, że dasz radę? – Gnom uśmiechnął się złośliwie. – Co tam masz, że pokonasz cały klan?

Henke, z oczami wypełnionymi chęcią mordu, złapał strzelbę i już miał wyskoczyć, gdy Okubash odsunął go i otworzył drzwi. Poślinił palce i zgasił palnik jak świeczkę, zanim płomień zdążył dotknąć kadłuba. Wszystkie oczy spojrzały w górę na potwora większego od nich dobrze trzy razy.

– Czy mamy jakiś problem? – zapytał uprzejmie troll. Nie otrzymał odpowiedzi. Trójka identycznych gnomów wystrzeliła w niego równocześnie z tazerów. Elektryczne strzałki trafiły go w pierś. Fioletowe błyskawice rozpełzły się po schludnym ubraniu, ale nie wywołały żadnej widocznej reakcji ze strony Okubasha. Spojrzał w dół i zmiótł je od niechcenia jak natrętne muchy. Nikt chyba nie powiedział klanowi Grimeycrank, że trolle są odporne na działanie żywiołów.

– No i na co wam to było? – spytał z autentycznym wyrzutem i złapał najbliższego gnoma za nogi. Machnął nim, jak maczugą i posłał jego braci w powietrze. Reszta klanu, weterani wielu bójek w barach, nie czekali, aż rozbije ich w pył. Rzucili się na niego z nieartykułowanym okrzykiem bojowym i obleźli jak stado mrówek. Okubash bronił się dzielnie, ale nie miał szans sam przeciwko takiej liczbie. Gnomy gryzły go po kostkach, wskoczyły mu na plecy i kłuły w oczy. Na szczęście nie był sam. Reszta załogi ruszyła mu na odsiecz, tłukąc przeciwników, czym popadnie. Henke zdzielił najbliższą gnomkę kolbą strzelby, jednocześnie kopiąc jej siostrę w twarz. Dwie pozostałe uderzył go jednocześnie poniżej pasa – każda w inne jądro. Jęknął, ale nie przestał wymieniać ciosów, jego klejnoty znosiły cięższe warunki. Bendal uderzył w hordę niewybrednymi zaklęciami obezwładniającymi. Wykrzyknął zaklęcie i wystrzelił z palców piorunem, który walnął co najmniej ósemkę pokurczy. Inna trójka rzuciła w niego swoim bratem. Zamroził go w locie i pozwolił, by upadł i prześlizgnął się po trapie. Nie musieli długo czekać, by z trzewi „Jaskółki” nadbiegła pozostała dwójka. Illiven, jak na elfa przystało, skoczył po głowach walczących kilka razy i wpadł w sam środek tłumu, machając dwoma pałkami paraliżującymi tak szybko, że zlewały się w niewyraźną plamę. Widać było tylko gnomy padające wokół niego jak muchy, uderzające głowami o ziemie w drgawkach. Ostatni do bójki dołączył Corry, zbrojmistrz. Choć był niziołkiem, z racji bytu wątlejszym od gnomów, niedostatki wzrostu nadrabiał zapałem. Zamachnął się z całej siły i uderzył najbliższego gnoma statywem od kroplówki. Zapanował chaos. Gnomy latały w powietrzu, padały na ziemię, ale na ich miejsce ciągle pojawiały się nowe. Kapitan zaczął zastanawiać się, ile matron może mieć ten klan. Czuł się jakby grał w grę z nieskończonymi falami przeciwników, której nie da się wygrać, wyłącznie spróbować pobić rekord. Ostatecznie z Okubashem po ich stronie załoga „Jaskółki” powoli zdobywała przewagę. Choć pogryzieni i mocno posiniaczeni poniżej pasa, zdołali zepchnąć hordę gnomów do bramki kosmoportu.

Henke złapał jednego za kamizelkę, podniósł na poziom oczu i zdzielił z byka. Całe to zamieszanie całkiem go otrzeźwiło. Nic go tak nie bawiło, jak dobra bójka. Zabawę przerwał jęk syren. W oddali, na kładce prowadzącej do ich portu, zaświeciły się czerwono-niebieskie światła. Sam tylko dźwięk złamał morale gnomów. Odwrócili się na pięcie, rozproszyli i pognali w różne strony, znikając w tłumie w ciągu kilku sekund. Załoga nie goniła ich. Sami wycofali się do statku.

Na czele strażników w pełnych pancerzach dumnie wyprostowany szedł troll w trzyczęściowym garniturze. Kapitan zwiększył przybliżenie w soczewkach oczu, program podpięty pod super-net od razu zidentyfikował go jako Laojin Alzima, CEO największej firmy technomantycznej w sektorze.

– Czemu taka szycha miałaby się tutaj fatygować? – spytał samego siebie Henke, zamykając drzwi. Nagle, teraz już w zupełnie trzeźwym umyśle, trybiki zaskoczyły. Spojrzał na Okubasha oczami wielkimi jak spodki. Można było zobaczyć nawet logo producenta na gałkach. – Na słodkie cyce Melihorny! Jesteś jego synem?!

– Niestety. Rodziny się nie wybiera. – Kapitan otworzył usta, ale nie wiedząc, co powiedzieć, zamknął je. Coś przyszło mu do głowy, ale zrezygnował. Wyglądał przez chwilę, jak ryba wyrzucona na ląd.

– Potem sobie pogadacie! – Bendal wszedł mu w słowo, akurat gdy chciał już coś powiedzieć. – Illiven, siadaj za sterami, zabieraj nas stąd.

– Rozumiem, że Illiven jest najlepszym pilotem w sektorze? – trol zapytał ze zwyczajnym dla siebie spokojem. To zadziałało na Henke jak kubeł zimnej wody.

– Nie jest nawet najlepszym pilotem na tym statku – żachnął się. – Bendal ma rację, musimy się zwijać. Niech więc siada w swoim kręgu i przygotuje statek do przeskoku na plan astralny. Corry, siedź tam, gdzie zawsze. Miej broń w pogotowiu na wszelki wypadek. A ty – wskazał trolla – dupa w troki i do maszynowni. Pilnuj silników.

Wszyscy skinęli głowami i pobiegli na swoje stanowiska. Kapitan znalazł się w fotelu drugiego pilota, gdy elf bezskutecznie próbował wklepać polecenia do konsoli.

– Zablokowali nas – oznajmił głosem tak niskim, że prawie niesłyszalnym dla ludzkiego ucha. – Nie mogę się odłączyć od śluzy.

– To mi zajmie kilka sekund. Grzej przez ten czas silniki. Kurs na zero-dwa-osiem-siedem-sześć od zwrotnika pegaza. – Henke wyciągnął kabel spod podłokietnika i podpiął szeroką końcówkę do portu za prawym uchem. Gdy tylko ustabilizowało się połączenie, zwiotczał, jakby stracił przytomność. Na początku widział tylko mrok. Po sekundzie, która nigdy nie wydawała mu się sekundą, wiązki turkusowego światła rozbłysły mu przed oczami, formując się w podłogę zawieszoną w nicości, ciągnącą się przez kilkanaście metrów i zakończoną łukiem. W oddali świeciły się pozostałe systemy „Jaskółki”, wyglądające jak labirynty, które budowały sobie minotaury. Macierz. Lubił tutaj przebywać. Jałowy zapach, prąd płynący po skórze i idealna temperatura zawsze go uspokajały. Często podpinał się w nocy, żeby porozmawiać z techno-echem „Jaskółki”. Statek zawsze miał mu coś ciekawego do powiedzenia.

Pobiegł  chodnikiem w stronę łuku symbolizującego połączenie systemów. Jego awatar, wyglądający jak humanoidalny zbiór chaotycznie posklejanych ostrosłupów, wywoływał charakterystyczny dźwięk z każdym krokiem stawianym na platformie, jakby ktoś wrzucił do studni spory kamień. Przebiegł przez łuk i znalazł się między ogromnymi masami danych, przypominającymi regały w bibliotece. Gdzieś tutaj znajdował się program blokujący systemy jego statku, ale wiedział, że nie musi szukać daleko. Za rogiem coś świeciło się na przemian czerwonym i niebieskim kolorem. Zwolnił i zaczął się skradać. Lekko wychylił się zza osłony i zobaczył awatara straży odwróconego do niego plecami, trzymającego próbującą mu się wyrwać płytę. Prostokątny fragment kodu próbował wrócić na swoje miejsce i za każdym razem, gdy mu się nie udawało, regał rozbłyskał na czerwono. Henke powoli podszedł do strażnika i aktywował program degradujący. Uderzył go pięścią, która przebiła ciało na wylot. Awatar rozsypał się w nicość na jego oczach, płytka wskoczyła w puste miejsce, a regał odzyskał turkusowy kolor. Kapitan zamknął oczy i wypiął się z systemu. Gdy je otworzył, znowu znajdował się w fotelu pilota. Wyciągnął kabel z głowy, nie martwiąc się „bezpiecznym usuwaniem sprzętu”. Illiven dopiero zawracał „Jaskółkę”, przygotowując ją do lotu. W Macierzy wszystko działo się błyskawicznie, w końcu była manifestacją myśli i komputerowych programów. Henke połączył się z magiczną salą. Bendal stał na środku w skomplikowanym okręgu wyrytym w stalowej podłodze statku. Wokół centralnego koła na planie krzyża rozmieszczone było kilka innych, mniejszych.

– Bendel, przygotuj się, zaraz opuścimy atmosferę. Zacznij skandować zaklęcie.

– Robi się. – Korweta poleciała przed siebie, celując nieco nad horyzont. Krasnolud wymruczał pierwsze mistyczne formuły. Magiczna energia zaczęła płynąć wzdłuż kadłuba. Straż jednak nie pozwoliła im na tak łatwą ucieczkę. Białe ścigacze ruszyły za nimi do wtóru syren.  

– Zestrzelić ich? – Elf posłał kapitanowi pytające spojrzenie.

– Lasery na dziesięć procent – potwierdził Henke. – Nie chcemy ich zabić. – Illiven kiwnął głową i pstryknął przełącznik, gdy kapitan ustawił moc laserów. Korweta wybrała cele automatycznie i wystrzeliła z działek ledwo widoczny promień. Osłona pierwszego ścigacza pękła jak bańka, laser przegrzał jego systemy. Mały stateczek stracił prędkość i zaczął spadać.

– Co kurwa? Ledwo go musnęliśmy! – Zdziwił się Henke. – No nic, rozlane mleko. Nie wrócimy już tutaj za mojego życia. Szkoda, ładna okolica.

– Tutaj Laojin Alzima, chcę rozmawiać z kapitanem „Jaskółki”. – Troll wywołał go przez radio. Henke założył słuchawki z mikrofonem.

– Przy telefonie. Słucham?

– Domagam się, żebyście oddali mi syna! Zanim was zestrzelimy!

– Nie wiem, jakie ma pan relacje z synem, ale sam się do nas zgłosił.

– Co?!

– Zamustrował się kilka godzin temu.

– Niemożliwe!

– Nie zwykłem kłamać. – Laojin przez chwilę sapał do mikrofonu. Gdy znowu się odezwał, był już znacznie spokojniejszy.

– W takim razie proszę się zatrzymać. Przetrzepię gówniarzowi dupsko, a nieporozumienie ze strażnikami miasta wyjaśnię.

– Niestety, to też nie wchodzi w grę.

– Czemu?! – troll krzyknął tak głośno, że Henke aż się skrzywił.

– Bo podpisaliśmy kontrakt. Nie mogę go złamać. Przykro mi, naprawdę nie wiedziałem, czyjego syna przyjmuję na statek. Domyślam się, że w tym wypadku nie wytłumaczymy tego nieporozumienia?

– A czy ten kontrakt przypadkiem nie traci ważności, jeśli mój syn zataił to przed panem?

– Chciałbym. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że byłem naprawdę skacowany, gdy go podpisywałem.

– Zabiję cię!

– Ta rozmowa jest nagrywana, a pan właśnie wypowiedział groźbę karalną.

„Jaskółka” zatrzęsła się, gdy coś uderzyło w jej osłony. Henke spojrzał na obraz z tylnej kamery. Na ogon siadł im ogromny statek, prawie fregata. Na szczęście wylatywali właśnie z atmosfery.

– Bendel, uważaj… teraz! – Krasnolud skończył zaklęcie, machając chaotycznie rękami. Powietrze wewnątrz statku zelektryzowało się, wszystkie włosy na karku Henke stanęły dęba. Coś szarpnęło wnętrznościami załogi, jakby trafili na próg zwalniający. Czerń kosmosu zbladła i przybrała szary odcień. Statek przeciwnie,  jego czerń wydawała się znacznie głębsza. – Witamy na planie astralnym. Nie zwalniaj i leć wyznaczonym kursem. – Henke rzucił do elfa, odpinając pasy i wyszedł z kabiny.

– Ale teraz już nie musimy tam lecieć – Illiven mruknął, gdy kapitan był na korytarzu.

– Ja powiem, kiedy nie musimy. Jak już nas znajdą, daj mi znać. 

Henke zszedł do maszynowni. Okubash siedział tam na plastikowych skrzyniach z częściami zamiennymi i patrzył na spokojnie płynącą przez generatory plazmę. Neonowe lampy wydawały się świecić dużo jaśniej, niż w materialnym świecie.

– Bardzo ciekawe uczucie. – Troll odwrócił w jego stronę głowę. W jego bursztynowych oczach widać było podniecenie. – Można się do niego przyzwyczaić?

– Nie, raczej nie. Do magii nigdy nie można się przyzwyczaić. Taka chyba jej rola.

– Ojciec nigdy nie wylatywał poza planetę. Od dziecka chciałem wiedzieć, jak to jest. Nie zawiodłem się. Czuję się jakiś taki…lekki. A przecież mamy sztuczną grawitację. Chciałem przeprosić za zatajenie informacji, kapitanie.

– Ja myślę. Już nigdy nie kupię plazmowych generatorów w serwisie.

– Chciałem też podziękować. Podsłuchałem rozmowę. Mogłeś uznać kontrakt za nieważny. Czy mogę wiedzieć, dlaczego tego nie zrobiłeś?

– Zawsze chciałeś latać, co?

– Widać?

– Widać. Wtedy zadziałał odruch dbania o załogę. Teraz przypomniałeś mi, jak się czułem kiedyś, szmat czasu temu. Ciężko byłoby mi cię wyrzucić. Ciesz się, póki możesz. Wylatujemy z astralnego planu za osiem minut. Potem będziemy pracować. – Statek zatrząsł się ponownie. – Eh, znaleźli nas. Jednak wylecimy trochę później. Pilnuj ciśnienia i nie kombinuj z tamtym generatorem. Teraz od niego będzie zależeć nasze życie.

– Tak jest.

– Nie salutuj do pustej głowy.

Henke już po kilku sekundach siedział w fotelu drugiego pilota. Zapiął pasy i rzucił do Illivena:

– Oddaj mi ster. To wymaga nieco więcej umiejętności. – Elf skinął głową i przestawił kilka przełączników. Kapitan poczuł opór w sterze. Sprawdził ich położenie względem fregaty. Zmienił kąt podejścia i zaczął schodzić łukiem, to powinno utrudnić ich trafienie. Przesunął wirtualny suwak na dotykowym ekranie. Pobór mocy zwiększył się drastycznie, gdy włączyła się maskująca warstwa kadłuba „Jaskółki”. Kolejne trafienie obniżyło moc osłon do czterdziestu procent. Niestety, w planie astralnym nie dawało im to aż takiej przewagi. Systemy fregaty ich nie wykryją, ale ich esencja była widoczna gołym okiem, można było strzelać ręcznie. I dlatego lecieli przed siebie. Ekrany zapiszczały, gdy wykryły, gdzie się kierowali.

– Czy to konieczne? – Illiven zapytał zrezygnowany.

– Chciałbyś żyć wiecznie?

– Ja mam jeszcze tysiąc lat w perspektywie. Ty ile? Dwadzieścia?

– Haha.

Poczuli to, zanim zobaczyli. Trudniej im się oddychało. Niepokój wdarł się do głów. Lodowate zimno objęło końcówki palców. Na tle kosmosu pojawiły się pierwsze zarysy. Coś, co kiedyś może przypominało statki. Kształty zaczęły coraz mocniej odciskać się w szarości kosmosu. Latały wokół siebie, strzelając z dział, którym już dawno skończyła się amunicja. Tak wyglądała mgławica. Pozostałości bitwy stoczonej kilkadziesiąt lat temu. Nie opłacało się ginąć w planie astralnym. Dusza nie ulatywała do wyznawanego boga. Zamiast tego zostawała na zawsze w miejscu. Duchy statków też. Wykonywały ostatnie czynności przed śmiercią w kółko, aż do momentu, gdy ich esencja rozproszy się w kosmosie. Najgorzej było być złapanym w takie echo. Powtarzało się wszystko tak samo, ale całkowicie świadomie, do momentu, aż się oszaleje.

– Okej, Bendel, włącz osłony.

– Jesteś pewien, że zadziałają? – krasnolud zapytał prosto do kamery.

– Nie. Ty też chcesz żyć wiecznie?

– Sęk w tym właśnie, że nie.

Magia przepłynęła przez „Jaskółkę”. Całe słowa napisane w dziwnym języku, ukryte dotąd skrzętnie przed wzrokiem śmiertelników, teraz zapaliły się ciepłym światłem, wypełniając ściany i sufit. Przestrzeń wydawała się zakrzywiać wokół statku. Zbliżali się do echa. Henke widział już iskierki dusz uwięzione w kadłubach martwych statków. Znał kiedyś te dusze. Rozpoznałyby go, gdyby do nich dołączył? Wolał nie wiedzieć. Skręcił i uniknął kontaktu z pierwszym myśliwcem, który przeleciał nad nimi i eksplodował kulą ognia, zestrzelony przez zbłąkany pocisk. Chwilę później zrobił to samo. I znowu. Henke wykonał beczkę i podniósł "Jaskółkę" prostopadle do góry. Jej skrzydła prawie musnęły przelatującego niszczyciela, który zniknął i pojawił się przed nimi. Nie było już możliwości uniknięcia kontaktu. Zamknął oczy i zaczął modlić się do Ivanosa, boga pilotów, żeby generatory magiczne „Jaskółki” faktycznie potrafiły ochronić ich przed mocą mgławicy. Wszystko ucichło. Nienaturalny chłód objął już całe jego ciało. Minęła minuta. Druga. Trzecia. Zaczęło robić się cieplej. Kapitan otworzył jedno oko. Potem drugie. Żyli. A fregata została po drugiej stronie mgławicy.

– Zamknąłeś oczy. – Głos elfa całkowicie go ocucił. Henke odetchnął z ulgą.

– Ja w przeciwieństwie do ciebie wiedziałem, ile może pójść nie tak! – odciął się. – Bendel, wynośmy się stąd. Chcę znowu poczuć rzeczywistość. Przelecieliśmy już chyba trzysta lat świetlnych w materialnym planie.

Pozwolili „Jaskółce” dryfować w przestrzeni kosmicznej, a sami zebrali się w mesie.

– Widzicie, co ta dziecina potrafi? – Henke klasnął z podniecenia. – Przelecieliśmy przez mgławicę! To się nazywa wysoka magia!

– Tak, udało nam się – Corry wyskoczył w górę, prawie doskakując do pasa Okubasha.

– Kurwa mać. Udało się. – Bendel nalał sobie pełną szklankę whiskey i wychylił ją jednym haustem. Wytarł brodę i uśmiechnął się do kapitana. – To co teraz?

– Smok pustoszy obrzeża królestwa Silverbend. Moglibyśmy dołączyć do floty, która będzie z nim walczyć. – Zaproponował Illiven.

– Smok? – Oczy Okubasha zaświeciły się jak dwa ogniki. – Taki prawdziwy, samoświadomy statek? Większy od pancernika? Z miotaczami antymaterii?

– Jedno śmiertelne ryzyko na tydzień, marynarzu. Znajdźmy normalną robotę.

– Kolonia Oakvale szuka w super-necie wolnych żeglarzy. Ich kopalnie tytanu zaatakowali nieumarli, a wojsko ma ważniejsze rzeczy na głowie, by im pomóc.

– I to jest to. Kurs na Oakvale! Po tym, jak już się napijemy. Za przeżycie kolejnego zwyczajnego dnia!

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Miałam wrażenie, że dostałam kalejdoskop, a tempo zmian obrazów okazało się wręcz  oszałamiające. W szalonym pędzie, opowiedziałeś historię zabawną i choć momentami robiło się groźnie, to w efekcie szkoda, że Zwyczajny dzień był tak krótki. Mam nadzieję, Gruby, że jest to pierwsze ale nie ostatnie spotkanie z załogą „Jaskółki”. ;)

Kliknęłabym Bibliotekę, ale na razie powstrzymują mnie usterki. :(

 

po­ka­zał po­tęż­ną syl­wet­kę trola sto­ją­ce­go przed drzwia­mi kor­wet­ty. –> …po­ka­zał po­tęż­ną syl­wet­kę trolla, sto­ją­ce­go przed drzwia­mi kor­wet­y.

Te błędy pojawiają się w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

będę otrzy­my­wał od­po­wied­nią część pryzu, czyż nie?– Henke… –> Brak spacji po pytajniku. Ten błąd pojawia się także w dalszym ciągu opowiadania.

 

za­rzu­cił na t-shirt swoją czar­ną, prze­dłu­ża­ną kurt­kę. –> …za­rzu­cił na T-shirt czar­ną, prze­dłu­ża­ną kurt­kę.

Czy włożyłby cudzą lurtkę?

 

mie­szan­kę od­tru­tek na naj­po­waż­niej­sze to­sky­ny… –> Literówka.

 

ale zej­ście by­wa­ło…dziw­ne. –> Brak spacji po wielokropku. Ten błąd pojawia się także w dalszym ciągu opowiadania.

 

który pod­pie­rzył ją kor­sa­rzom… –> Literówka.

 

Pu­cu­ło­wa­tą twarz za­sła­nia­ła mu­gra­na­to­wo-fio­le­to­wa grzyw­ka… –> Pu­cu­ło­wa­tą twarz za­sła­nia­ła mu­ gra­na­to­wo-fio­le­to­wa grzyw­ka

 

Gnomy la­ta­ły w po­wie­trzu, pa­da­ły na zie­mię, ale na ich miej­sce cią­gle po­ja­wia­li się nowi. –>  …ale na ich miej­sce cią­gle pojawiały się nowe.

 

– To mi zaj­mie kilka se­kund. Grzej za ten czas sil­ni­ki. –> Grzej przez ten czas/ w tym czasie sil­ni­ki.

 

a płyt­ka wró­ci­ła na swoje miej­sce, przy­wra­ca­jąc re­ga­ło­wi… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

„Ja­skół­ka” za­trzę­sła się, gdy coś ude­rzy­ło w jego osło­ny. –> „Jaskółka” jest rodzaju żeńskiego, więc: „Ja­skół­ka” za­trzę­sła się, gdy coś ude­rzy­ło w jej osło­ny.

 

Cię­żej im się od­dy­cha­ło. –> Raczej: Trudniej im się od­dy­cha­ło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Naprawdę nie wiem, skąd tyle błędów – mógłbym przysiąc, że 75% poprawiłem przed publikacją :( No nic, już zniknęły. Żebyś nie musiała daleko szukać, zdanie z płytką poprawiłem na “Awatar rozsypał się w nicość na jego oczach, płytka wskoczyła w puste miejsce, a regał odzyskał turkusowy kolor.” Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Planuję przynajmniej jeszcze jedno opowiadanie o załodze “Jaskółki”, a że pisze mi się je bardzo przyjemnie, może nawet pojawi się tu w przyszłym tygodniu :) A tak już na marginesie, czy kwestie wypowiadane przez postać także powinny być poprawne gramatycznie? Poprawiłem i tak, żeby zapamiętać, bo nie było to celowe z mojej strony tym razem.

Cieszę się, że to nie był ostatni lot “Jaskółki”. ;)

 

czy kwestie wypowiadane przez postać także powinny być poprawne gramatycznie?

Nie, nie mają takiego obowiązku, ale od postaci wykształconej i oczytanej będę oczekiwać zdań ładnych i poprawnych, choć może jej się wymsknąć czasem jakiś np. regionalizm. Rzecz jasna, że tę samą historię inaczej opowie nauczyciel, inaczej kopacz rowów, a jeszcze inaczej gimnazjalista.

Byłoby też dobrze, aby bohater opowieści fantasy nie posługiwał się np. slangiem młodzieżowym a przybysz z kosmosu nie mówił gwarą warszawską czy góralską.

Wystrzegałabym się też regionalizmów, czasem oczywistych dla piszącego, ale mało zrozumiałych dla czytelników.

 

W zdaniu: …odpowiednią część pryzu, czyż nie?– Henke… nadal brakuje spacji po pytajniku, natomiast tu: …ale na ich miejsce ciągle pojawiału się nowe. – pojawiła się literówka.

Do poprawy jest też, czego nie zauważyłam wczoraj, to zdanie: Jesteśmy po prostukolegami próbujących zarobić. –>  Jesteśmy po prostu kolegami, próbującymi zarobić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kiedy Krank zaszumi w głowie,

Cały świat nabiera treści,

Wtedy chętnie słucha człowiek,

Kosmicznych opowieści.

 

Bardzo sympatyczne opowiadanie w świecie science fantasy. Nie często spotykana kompozycja, dlatego bardzo zabawna.

Opowiadanie zawiera wszystko, co przygodówka zawierać powinna – humor, akcję, szalone tempo. Czasem zbyt szalone, ale to pewnie zależy od indywidualnych preferencji. Czasem też mam wrażenie, że efektywność bierze górę nad pewną logiką, ale to norma w takich tekstach, więc nie poczytuję tego za wadę. Koniec końców czuję się usatysfakcjonowany :)

Tak więc, po tym ładnym koncercie fajerwerków, kliczek się należy ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wielkie dzięki, pobiłem osobisty rekord kliknięć biblioteki dzisiaj :D Poprawiłem już wszystkie błędy (dzięki, Regulatorzy!) , mam nadzieję, że nic mi tym razem nie umknęło i można czytać bez zgrzytów.

Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc.

Życzę Ci ustanawiania nowych rekordów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczny tekst, spodobało mi się połączenie space opery z rasami rodem z klasycznego fantasy.

Przygoda za przygodą, może bez większego planu i sensu, ale ten gatunek chyba tak ma.

Henke wykonał beczkę i podniósł "Jaskółkę" prostopadle do góry.

Czy w kosmosie istnieje kierunek “góra”?

Babska logika rządzi!

W kosmosie nie, ale szukałem prostego sposobu, by opisać kierunek względny dla “Jaskółki”. Poza tym, czy space opera czasem nie może od czasu do czasu wybaczyć takiego niedopatrzenia? ;)

No, niby może, ale po co podpadać? ;-)

A czy to ważne, że w górę? Prostopadle do dotychczasowego kierunku ruchu i tyle. Ewentualnie możesz to zasugerować inaczej. W samolocie zdaje się, że trzeba pociągnąć wolant do siebie, żeby tak skręcić, więc może opisać, jak coś podobnego robi pilot statku? Resztę sobie czytelnik dośpiewa. Albo opisać przeciążenie. Albo skorzystać z terminologii morskiej – zwrot na sufitburtę… Kombinuj. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka