- Opowiadanie: CountPrimagen - W tańcu ich cieni nie było radości

W tańcu ich cieni nie było radości

Dawno dawno temu był sobie młodzieniec, którego brat zakochał się w pięknej księżniczce z dalekiego kraju i postanowił wziąć z nią ślub. Nie zważał na wątpliwości i przestrogi młodzieńca, choć ten podświadomie wyczuwał, że księżniczka jest... upiorem.

 

Tym razem “soft horror”, a może nawet nie to :D

Zapraszam serdecznie.

 

EDIT: Mam nadzieję, że edycja przedmowy nie wyklucza z konkursu ;)

Zapomniałem wspomnieć, że fragmenty piosenek są autorstwa miszcza cygańskiego, Don Vasyla. W opowiadaniu występuje cover band, ale prawa to prawa :D

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

W tańcu ich cieni nie było radości

[Podejście 13]

 

(HAHAHAHA!!!)

Śmiech setek gardeł gonił mnie równie zaciekle co te ciemne, błyszczące od klejnotów diabły. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, wreszcie przestałem je czuć i upadłem. Chciałem się czołgać, jednak ręce odpadły od tułowia, groteskowo wystrzeliły w dwa przeciwległe kąty parkietu, a ja mogłem tylko zawyć z bólu i bezsilności. Dopadną mnie znowu i znowu, ilekroć będę próbował stąd uciec, bądź cokolwiek zrozumieć. Nikt mi nie pomoże,

(HAHAHAHA!!!)

nic mnie nie ocali. Są tuż za mną, czuję na karku ich gorące oddechy, widzę…

 

+

 

Właściwie od dnia, w którym się poznali, miałem wątpliwości co do tej dziewczyny. Czułem kryjący się za jej słowami fałsz, dyskretne niedopowiedzenia, które na Grzegorza działały jak najprawdziwszy afrodyzjak. Śmiał się z moich wątpliwości, później je ignorował, wreszcie obraził się i w tajemnicy przed rodzicami zorganizował cały ten ślub.

Tym większe było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia wyciągnąłem ze skrzynki pocztowej zaproszenie na uroczystość. Nienawidzę wesel, jednak bratu się nie odmawia, dlatego stawiłem się tu wraz z pozostałymi gośćmi, rozciągając usta w nerwowym uśmiechu.

Zgromadzony w sali tłum zaszemrał cicho, gdy z pokoju przygotowawczego wychynęła młoda para i z godnością wkroczyła na podwyższenie. Za jakieś pół godziny wynajęty zespół rozstawi tu perkusję i wzmacniacze, tymczasem jednak Grzegorz i Florica mieli całą przestrzeń dla siebie.

Wyciągnęli splecione ręce w kierunku prowadzącego ceremonię starego Cygana, a ten obwinął je białą chustą i zaintonował:

– Rzucam klucz do wody. Tak jak nikt go z niej nie wydobędzie i nic nim nie otworzy, tak i was nic już nie rozłączy.

Jakby tylko na to czekając, tłum wybuchnął aplauzem, a ja, chcąc nie chcąc, przyłączyłem się do owacji. Zresztą, widząc rozjaśnioną szczęściem twarz brata, nie potrafiłem zachować powagi. Tadek wsadził palce do ust i zagwizdał przeciągle, po chwili dołączyli do niego Błażej i Marcel. Grzegorz uśmiechnął się szeroko i pogroził im pięścią, Florica spłonęła rumieńcem pod grubą warstwą makijażu. Rozpoznaję to po oczach, wiecie? Zawsze byłem spostrzegawczy.

 

+

 

– Strzemiennego? Ej, Andrzej! – ryknął Tadek i chwycił mnie za ramię. Potrząsnął. – No nie bądź taki! Jeszcze po dziabągu?

Uniosłem twarz z talerza i skuliłem się mimowolnie. Próbując opanować drżenie, zbadałem swoje ciało. Ręce – są. Nogi – też. Głowa – na miejscu, choć boli jak za każdym razem, gdy budzę się przy tym po stokroć przeklętym stole.

 

Tańcz ze mną moje życie,

Orkiestra jeszcze gra,

Dopóki światło pali się,

Dopóki w sercu żar!

 

Cygański zespół grał w najlepsze, a pary wirowały na parkiecie. Kelnerzy uzupełniali alkohol przy pięciu długich stołach, w znacznej mierze obsadzonych przez cygańską rodzinę Floriki. Sama para młoda zajmowała miejsca przy osobnym stoliku, spoglądając na swych gości ze szczęściem i dumą. Nie musiałem się nawet odwracać, by to wiedzieć. Wystarczyły wspomnienia kilkunastu ostatnich razy…

– Proszę, odejdź – powiedziałem Tadkowi, gdy ten postawił mi przed nosem kieliszek wódki. Wiedziałem, że takie potraktowanie jedynego przyjaciela nie skończy się dobrze, jednak przestałem już o to dbać. Zbyt wiele razy musiałem powtarzać tę sekwencję.

– Taaak? Niech będzie. Idę do chłopaków, a ty śpij dalej, cholerny marionetkarzu. – Tadek odszedł pospiesznie, a ja odwinąłem skraj obrusu i z drżeniem serca wpatrzyłem się w wyryte na blacie kreski. Policzyłem i zakląłem w duchu – trzynaście. Więcej, niż się spodziewałem. Dołożyłem kolejną i czym prędzej wstałem. Siedzenie przy tym stole nie było bezpieczne…

Czułem się zupełnie zdezorientowany. Ból niedawnej śmierci wciąż dominował, a jednak do głosu zaczęła dochodzić również słodka obietnica chwili, która dopiero nadejdzie, na którą nieodmiennie czekałem. Spojrzałem w kierunku Grzegorza i stropiłem się, widząc jego spokojną, uśmiechniętą twarz.

Na bracie zależało mi najbardziej na świecie, jednak powtarzający się koszmar sprawił, że zacząłem wątpić w swe zdrowe zmysły. Nie mogłem opędzić się od uczucia, że zapomniałem o czymś ważnym, popełniłem jakiś błąd…

Święto Grzegorza i Floriki wyglądało dokładnie tak, jak wyobrażałem sobie te huczne, cygańskie wesela. Stoły uginały się pod ciężarem jedzenia i napoi, a kelnerzy krążyli między nimi jak w ukropie, by żadnemu z gości niczego nie zabrakło. Wśród tych najwięcej było oczywiście Cyganów – rodzina Floriki obsiadła całe trzy stoły, podczas gdy goście Grzegorza zajęli dwa, i to nie w pełni.

Głośna cygańska muzyka nastrajała do tańca, a bar oferował szeroką gamę drinków, ja jednak nie pamiętam, kiedy ostatnio korzystałem z jego dobrodziejstw. Być może kiedyś, gdy jeszcze stołu nie przecinała ani jedna, wyryta nożem kreska?

Odczekałem chwilę, póki serce nie zaczęło bić normalnym rytmem i ruszyłem w kierunku parkietu. Spoglądając na ludzi, z którymi znałem się od lat i po wielokroć już rozmawiałem, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że są w jakiś sposób inni, jakby podmienieni. Potwierdzały to również rozmowy – krótkie i banalne.

– Hej, Marcel – zagadnąłem mijanego właśnie mężczyznę, bliskiego kumpla Grzegorza. – Czy ty też masz wrażenie, że to wszystko już było?

– Andrzeeejeeek! – Podpity weselnik uśmiechnął się jowialnie i otoczył mój kark ramieniem. – Choooodź tu, mordo! Cooo mówisz?

– Czy też masz wrażenie, że to już było? Ten ślub i wesele?

– Że jaaaak? Co ty, najebaaałeś się? – zarechotał pogodnie, po czym pociągnął mnie w kierunku stołu. – Nieee, czekaj! Wprost przeciwnie, wypiłeś za mało! – rzekł i trzęsącą się ręką napełnił dwa kieliszki.

Po chwili wahania usiadłem obok, zachowując jednak pewną odległość od blatu. Chowanie nóg pod stołem byłoby z pewnością… niebezpieczne.

 

+

 

[Podejście 4]

 

(HAHAHAHA!!!)

Siedziałem i płakałem, a Tadek bełkotał coś o wódce, jednak nie zwracałem na niego uwagi. Zatkałem uszy, lecz ten śmiech wciąż rozbrzmiewał. Pewnie przysnąłem i miałem koszmar.

– Kurwa, więcej nie piję… – bąknąłem, na co Tadek wzruszył ramionami i odszedł.

– Boże, co to ma być? To musiał być sen, straszny sen… – kontynuowałem łamiącym się głosem. Zabawa wokół trwała w najlepsze.

Powoli z mroków skołatanego umysłu wyłoniły się szczegóły – śliczna Cyganka, na którą wpadłem na parkiecie, paniczna ucieczka do łazienki i spotkanie z tymi szczerzącymi się, na wpół oszalałymi braćmi Floriki.

– Zapomnij, zapomnij, przecież to niemożliwe – powtarzałem, przecierając twarz rękoma. Napiłem się coli i odetchnąłem głęboko. – Wszystko będzie dobrze. Wszystko…

Wtem coś musnęło moje skryte pod stołem kolana. Znieruchomiałem.

Coś przemknęło przy stopach i zastukało w golenie. Podpełzło wyżej, a ja zrozumiałem, że choć wszystko czuję, nie mogę poruszać nogami.

(HAHAHA…)

Nie bolało, a jednak w swej dwuznaczności, pomieszaniu czułości i groźby, jawiło mi się jako najgorsza tortura. Naturalnie ktoś, chociażby któreś z dzieci, mogło wpełznąć pod stół i robić mi dowcip, jednak… to nie był dotyk ludzkich palców. Więcej, to nie był w ogóle dotyk ludzkiego ciała.

Chwyciłem skraju obrusu, zawahałem się. Z trudem nabierałem powietrze, a palce drżały, nie potrafiłem zmusić się, by zajrzeć pod spód.

Coś zaskrzypiało, coś zaklekotało. Nie czułem już stóp. Coś zachrobotało, coś zadźwięczało i nie czułem kolan. Coś…

(HAHAHAHA!!!)

 

+

 

O tak… Długotrwałe siedzenie przy stole nie wchodziło w grę. Czymkolwiek były te „wizje” – koszmarem, ułudą, czy rzeczywistością – tylko podejmowanie odpowiednich decyzji pozwalało uniknąć powrotów do nalewającego wódkę Tadka. Dawało nadzieję na zrozumienie tego wszystkiego i… na ten drugi taniec, o którym tak bardzo marzyłem.

– Na razie. – Opróżniłem kieliszek i poklepałem Marcela po ramieniu. Wbiegłem na parkiet, przecisnąłem się między dwiema otyłymi Cygankami, by wreszcie…

– Oj, przepraszam! – Donka uśmiechnęła się nieśmiało, lądując w moich ramionach. Przez chwilę tak trwaliśmy, wpatrzeni w siebie, delektując się chwilą. Jej błękitne oczy rzucały wesołe błyski, a szeroki, piękny uśmiech, podobnie jak w poprzednich dwunastu podejściach, natchnął mnie i tym razem. Zachwycił.

Musnąłem palcami jedwab jej błękitnej sukni i spytałem:

– Zatańczymy?

Donka przytaknęła, więc poprowadziłem, z trudem powstrzymując łzy. Taniec nie potrwa długo, a gdy się skończy, ja zapewne znów przegram. I wszystko, co zostało powiedziane, przepadnie. A jednak Donka… da mi kolejną szansę na oczarowanie jej. Będzie się śmiała z moich kiepskich dowcipów i korygowała błędne kroki. Doda odwagi, uszanuje przywary i, choć brzmi to jak jakieś szalone marzenie, polubi mnie.

Co prawda, z racji wykonywanego zawodu, moje nogi nie mogły dorównać w gracji rękom, jednak tego wieczoru byłem królem parkietu. A zresztą, jak powiedział niegdyś Grzegorz: „Dla podpitej dziewczyny nieistotne jak tańczysz, bylebyś tańczył”.

 

A ja dzbankiem wino piję!

Kocham życie, pięknie żyję!

A muzyce, mej kochance, daję wino w złotej szklance,

Daję w złotej szklance!

 

Don Bażil wyrzucał z siebie kolejne strofy piosenki, a ja delektowałem się każdą spędzoną z partnerką chwilą. Podobnie jak w poprzednich podejściach zadawałem pytania, słuchałem odpowiedzi, a Donka nie pozostawała mi dłużna. Poznawaliśmy się zachłannie, by niedługo później zaczynać wszystko od początku.

Tylko jedno pozostawało dla mnie tajemnicą – skryty na dnie jej oczu strach. W głosie dziewczyny pobrzmiewał niepokój, jednak każda próba zgłębienia tematu niechybnie wiązała się z zakończeniem tańca. By do tego nie dopuścić rzucałem beztroskie uwagi, oceniałem organizację wesela i komplementowałem jej kreację. Donka promieniała, a taniec trwał coraz dłużej i dłużej, jakkolwiek bym go jednak nie przeciągał, w końcu zawsze padały te słowa:

–  Miłość… Piękna sprawa, co? Szkoda, że czasem taka bolesna…

Przez ostatnie sześć podejść próbowałem różnych scenariuszy, każdy jednak kończył się podobnie – widokiem odchodzącej Donki.

– Być może, czasem. Ja jednak wierzę, że szczera, odwzajemniona miłość potrafi trwać, pokonać wszelkie przeciwności…

– Romantyk z ciebie – zachichotała Donka i po raz pierwszy od tak wielu tańców pogłaskała mnie po policzku. Zaniemówiłem, szczęśliwy i zmieszany jednocześnie. – Też chciałabym w to wierzyć. Muszę lecieć, kamaw tut.

– Do zobaczenia w przeszłości, Donko – szepnąłem, uśmiechając się smutno. Nasz taniec trwał dłużej niż kiedykolwiek, trzy piosenki. Zszedłem z parkietu, by na spokojnie przemyśleć słowa dziewczyny, a przede wszystkim niezrozumiały, romski zwrot. Braci Floriki na szczęście nigdzie nie było widać.

Udałem się do sali weselnej, gdzie kelnerzy stawiali przed gośćmi ostatnie ciepłe danie tej nocy – bogracz. Moja rodzina i grono najbliższych przyjaciół Grzegorza robili to co zwykle. Pili, rozmawiali, Tadek i Błażej siłowali się na rękę ku wielkiej radości swoich partnerek. Marcel obściskiwał się w kącie z narzeczoną.

Spojrzałem na puste krzesło obok mojego i posmutniałem. Właściwie już jako dziecko byłem skryty i niechętnie zawierałem przyjaźnie, czas spędzając przede wszystkim w domu, wśród zabawek. Nade wszystko upodobałem sobie lalki, które kilka lat później zastąpiły marionetki.

Wydawało się, że do poruszania zawieszonymi na sznurkach postaciami mam naturalny talent – w niedługim czasie moje skromne przedstawienia nabrały głębi i wartości, a publiczność rozrastała się w zastraszającym tempie. Do rodziny dołączyli przyjaciele, następnie znajomi, wreszcie przechodnie. A ja grałem i uśmiechałem się w ciemności, słysząc ich oklaski. Kłaniałem się przy pomocy marionetek, byłem spełniony…

Aż pewnego ciepłego dnia do mojego młodszego brata, obserwującego z dumą popisy Misteriero Andrzeja, przysiadła się cygańska dziewczyna. Była piękna, co doskonale widziałem przez zasłaniającą marionetkarza kotarę. Śmiała się i klaskała w odpowiednim momencie, ja jednak wiedziałem, że jej uwagę przede wszystkim zaprząta Grzegorz. Mówiłem, że jestem spostrzegawczy, czyż nie?

Pod koniec przedstawienia jedna z moich marionetek pochyliła się w teatralnym ukłonie, tak, że spadł jej kapelusz, z którego wypadła poszukiwana przez cały spektakl „magiczna moneta”. Publika nagrodziła występ burzą oklasków, tymczasem Grzegorz i Florica jednocześnie sięgnęli po skarb. Chcieli go oczywiście oddać marionetkom, jednak w wystudiowanym przez tę dziewczynę obrzydliwie melodramatycznym akcie, ich ręce złączyły się i od tamtej chwili potrafili myśleć wyłącznie o sobie nawzajem.

 

Przyjaciół mam coraz mniej,

I chociaż tak kochali mnie,

Odeszli już, poszli gdzieś w siną dal,

Pozostał mi tylko żal.

 

– Przepraszam – pisnęła drobna kelnerka, niemalże się o mnie potykając. Otrząsnąłem się ze wspomnienia i mruknąłem, że nic się nie stało. Tym razem śpiewaną przez Don Bażila pieśń zabarwiała gorycz, ludzie stopniowo schodzili z parkietu, zajmując krzesła. Bufet i bar zyskały nowe życie, w muzykę wmieszał się szczęk sztućców i dźwięk rozlewanej do szklanek wódki.

Jakiś podpity Cygan wzniósł toast za zdrowie młodej pary, pozostali goście powtórzyli jego słowa jak echo. Grzegorz uśmiechnął się wystudiowanie, a Florica skłoniła wdzięcznie, ręką przytrzymując misterny, zdobiący głowę diadem. Jej brokatowa, przetykana złocistą nicią suknia z ciągnącym się trenem wyglądała na dwa razy cięższą niż ta należąca do Donki. Nic dziwnego, że panna młoda tak rzadko wychodziła na parkiet.

Przemknąłem spojrzeniem po zajmowanych przez Cyganów stołach i po raz kolejny zdziwiła mnie dysproporcja między kobietami a mężczyznami. Wydawałoby się, że ich liczba powinna być zbliżona, jednak tych pierwszych przybyło zdecydowanie więcej… Prym wśród nich wiodły Vadoma i Lumenitsa.

Obie dystyngowane, tryumfujące, po królewsku ubrane i obwieszone tonami biżuterii, zdały mi się prawdziwymi cygańskimi królowymi. Vadoma, czyli matka panny młodej, była tęższa, a dzięki swemu niskiemu głosowi i spokojnemu usposobieniu budziła zaufanie w rozmówcy. Chuda i wysoka Lumenitsa wręcz przeciwnie – sprawiała wrażenie osoby chwiejnej emocjonalnie, wybuchowej i gniewnej. Łączyło je tylko jedno – obie były wdowami, podobnie zresztą jak większość kobiet w tej rodzinie. Ich mężowie umierali w najróżniejszych, nie pozostawiających wątpliwości okolicznościach, a jednak sam fakt sprawiał, że jeszcze bardziej martwiłem się o Grzecha.

Głupiec! Dlaczego tego nie widzi, dlaczego tak ryzykuje?

Podobnie rodzice – z jednej strony rozumieli mój niepokój, z drugiej – należeli do bardzo liberalnych ludzi i nie zamierzali stawać na drodze szczęścia swego syna.

Wśród kobiet wyróżniała się jeszcze Aishe – starsza, niepełnosprawna siostra panny młodej, która, choć wciąż zabawiana przez Lumenitsę, zdawała się czuć na weselu jeszcze gorzej ode mnie. Jedno spojrzenie na siermiężny wózek inwalidzki, w którym sylwetka dziewczyny zdawała się niknąć, upewnił mnie, że na parkiet to ona raczej nie wyjdzie. W przeciwieństwie do starszych kobiet, Aishe nigdy nie straciła męża – po prostu nigdy go nie znalazła.

Mężczyzn było ledwie kilkunastu, a spośród nich najbardziej interesowały mnie oczywiście te diabły – Perhan i Peshe. To właśnie braci Floriki obawiałem się najbardziej na weselu, to oni najczęściej mnie krzywdzili. Również teraz, widząc ich ciemne, szydercze twarze, mimowolnie spuściłem wzrok.

 

+

 

[Podejście 11]

 

– Muszę lecieć. Mam nadzieję, że jeszcze zatańczymy. – Przez wzgląd na moje zachowanie i ostre słowa w stosunku do Floriki, cała rodzina myślała, że jestem rasistą, tymczasem spoglądając na rozjaśnioną szczęściem twarz Donki czułem zgoła co innego. Obawiałem się tego uczucia, a jednak nie mogłem zaprzeczyć: podczas tych kilku tańców, które dla cygańskiej dziewczyny były wciąż jednym i tym samym epizodem, zbliżyliśmy się do siebie.

– Na pewno – obiecałem, a dziewczyna pomknęła do swojej rodziny.

(BUUU!!! BUUU!!!)

Setka głosów zawyła, a ja skuliłem się odruchowo, przyciskając ręce do uszu. Ktoś mnie potrącił, ktoś inny przeprosił, wreszcie zostałem wypchnięty poza obręb tańczących, gdzie mogłem rozeznać się w sytuacji: wszystko było w porządku. Wesele trwało dalej.

 

Panie i panowie,

Tak jak my Romowie,

Rzućcie przez niedolę swą!

Niech radość cygańska,

Pańska i Słowiańska,

Ruszy w tan pod dachem z gwiazd!

 

Wróciłem do sali weselnej i usiadłem przy barze, nalewając sobie soku z limonki. Donka… Była śliczna i sympatyczna, a jednak pozostawała siostrą Floriki. Spojrzałem w kierunku panny młodej i skrzywiłem się widząc, jak całuje mojego brata.

Zachowywałem się podle, działałem przeciwko Grzegorzowi, a jednak robiłem to z przekonania. Nawet tkwiąc w tym koszmarze, wciąż przeżywając wesele, które, zdaje się, dawno dobiegło końca, pamiętałem początki ich związku, spędzone razem chwile i to, co mnie najbardziej przerażało – cień Floriki.

Rodzice mówili, że zgłupiałem, Grzegorz śmiał mi się w twarz, a jednak wciąż wierzę w to, co widziałem. Coś tu nie grało, coś się nie zgadzało – ilekroć Cyganka przebywała na słońcu czy w świetle, jej cień zdawał się odrobinę spóźniony. Naśladował ruchy swej właścicielki jakby niechętnie, a czasem, choć w to nawet mnie trudno było uwierzyć – wymykał się spod kontroli.

Ilekroć myślałem o Florice, we wspomnieniach jawiła mi się scena, jak podczas pikniku dziewczyna wyciągnęła rękę, by objąć Grzegorza, a cienie jej palców wydłużyły się na podobieństwo szponów. Poruszyła nimi, jakby z zamiarem skrócenia mego brata o głowę, a jednak, nim zdążyłem krzyknąć, zakochani przytulili się do siebie – cali i zdrowi.

– Szukasz kłopotów, małało? – spytał Perhan, podchodząc. Wysoki, gruby i, jak zwykle, błyszczący od złota. Pewnie z dwieście kilo cięższy ode mnie.

– Kto pozwalai tańczyć z nasza phen? – dodał jego bliźniak Peshe, zamykając mi ostatnią drogę ucieczki. Za plecami miałem kontuar.

– Ja tylko…

– Pozwalai ci kto mówić?

– Pozwalai ci kto myślić?

(HAHAHAHA!!!)

Wybujede, wybujede!

Łaćho rat i nigdy nie wstań! Koniec!

– Pozwalai ci kto oddychać?

Zaniemówiłem i otworzyłem szeroko usta, jednak pomimo najszczerszych chęci nie potrafiłem nabrać tchu. Spojrzałem na szklankę soku z limonki i odrzuciłem ją panicznie. Przez ściśnięte gardło nie mógł przedostać się choćby jeden oddech.

– Nigdy już, nigdy nie rób!

– Gupi karrrr… Gupi… Nikaj nie pójdziesz! – wyrzucił z siebie Cygan, gdy próbowałem przedrzeć się obok niego.

– Zdychoj, umieroj!

(HAHAHAHA!!!)

Zsunąłem się z krzesła i padłem na podłogę, wciąż wpatrzony w ich roześmiane twarze, z palcami zaciśniętymi na gardle. Pragnąłem je rozdrapać, wyrwać tchawicę z szyi i wystawić ją na powietrze, jednak nie potrafiłem. Moje palce były jak posmarowane masłem – śliskie i bezradne. Pytania cygańskich bliźniaków i szyderczy śmiech rozbrzmiewały jeszcze długo.

 

+

 

Tym razem rzeczywistość wydawała się nieco inna. Złakniony towarzystwa Donki, pragnąc przedłużyć taniec do maksimum, sprawiłem, że bracia nie siedzieli już przy flaszce, pijąc w najlepsze i oczekując mojego zejścia z parkietu.

Don Bażil zakończył na razie występ, a ludzie wrócili do stołów – przez jakiś czas wodziłem spojrzeniem za Donką, która usiadła obok Aishe i zaraz została zagadana przez ciotkę Lumenitsę. Widok zasuszonej, przypominającej stracha na wróble Cyganki, jak zwykle mnie zaniepokoił. Czy powinienem do niej podejść? Lumenitsa była chyba ostatnią osobą, z którą dotychczas nie próbowałem rozmawiać.

– Hej, heeej, ludziska! Za chwilę na salę zostanie wniesiony tort, który nasza piękna para osobiście przekroi! – wykrzyknął Don Bażil, przechadzając się między stołami. – Najpierw jednak kilka słów od pana młodego, któremu właaaaśnie teraz przekazuję mikrofon!

Zamarłem, skołowany. Powrót do Tadka nie byłby dobrym pomysłem. Rozejrzałem się jeszcze, wyszukując wzrokiem cygańskich braci – stali naprzeciw jakiejś sędziwej Cyganki i najwyraźniej… dostawali ochrzan. Wycofałem się chyłkiem i schowałem w toalecie.

– Spokojnie. Nie widzieli cię. Wyluzuj – powtarzałem, próbując zapanować nad gonitwą myśli. Świadomość, że te diabły znów na mnie napadną była straszna, jednak następstwa konfrontacji, czyli reset i powrót do Tadka, zdały mi się jeszcze straszniejsze. Z drugiej jednak strony… w ten sposób znów zatańczyłbym z Donką.

– Przestań. Zamiast wciąż powracać do tego jednego tańca, dotrwaj do kolejnego – powiedziałem swemu odbiciu w lustrze. Moja twarz sprawiała wrażenie nieruchomej, właściwie martwej, a oczy błyszczały jakby od łez. Jeśli gdzieś na ich dnie panoszył się jeszcze zdrowy rozsądek, ja go nie dostrzegałem.

Wtem, obok mojej twarzy pojawiły się dwa kolejne, bliźniaczo do siebie podobne ciemne oblicza. Szerokie usta uśmiechały się złośliwie.

Soske tu teraz przylazł?

– Dlaczigo nie patrzta jak pszal tort kroi?

Na hohaw, ekhm… No! Nie kłam!

– Odwalcie się – wykrztusiłem próbując wyjść z łazienki, jednak dwie pary ciemnych rąk spoczęły na ramionach, przytrzymując mnie.

– Nie tak… – zaczął Perhan.

– …szibko – dokończył Peshe.

Pociemniało mi przed oczami, a w pamięci stanęły wszystkie te razy, kiedy bliźniacy udaremniali moje wysiłki. Dokądkolwiek bym nie uciekał, czegokolwiek bym nie powiedział… koniec był zawsze taki sam. Widmo resetu zbliżało się nieuchronnie.

(HAHAHAHA!!!)

– Tańcziłeś z nasza phen.

– Dobrze się tańcziło z phen? – powiedzieli jednym głosem.

Główna sala zagrzmiała od oklasków – najwidoczniej Grzegorz i Florica napoczęli tort. Wyobraziłem sobie wbity w miękką masę nóż, z trudem powstrzymałem mdłości. Odkręciłem kran i spryskałem twarz wodą. Bliźniacy wciąż mnie trzymali, czekając na odpowiedź.

– Zajebiście się tańczyło! To cudowna dziewczyna i wprost nie mogę uwierzyć, że ma takich plugawych, egoistycznych braci! Nie mogę uwierzyć, że w ogóle chce z wami rozmawiać, że potrafi się przy was uśmiechać! Jesteście gnuśni i zepsuci! Brzydzę się wami i nie chcę was widzieć na oczy! Wypierdalać! – wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu, poddając się agresji, która narastała we mnie przy okazji każdej śmierci, każdego kolejnego podejścia.

Perhan i Peshe otworzyli szerzej oczy, ja jednak nie skończyłem:

– Co wy sobie wyobrażacie?! O co wam w ogóle chodzi?! Bo mnie od początku zależało tylko na szczęściu Grzecha. Życzyłem mu kochającej żony, zdrowych dzieci, satysfakcji w pracy… A jednak we Florice było coś dziwnego, coś, przez co zwątpiłem. Na początku we własne zdrowe zmysły, później w to, że Grzecha spotka z tą dziewczyną cokolwiek dobrego. Pomyślicie, że oszalałem, ale jej cień… rusza się niezależnie od niej. Pierdoła, co? Kogo obchodzi cień?

– Och… – Perhan wyraźnie się stropił.

– Cienio… – Peshe przybrał nieodgadniony wyraz twarzy.

– Kogo to, do kurwy nędzy, obchodzi?! – Zupełnie utraciłem kontrolę nad słowami, ale przestało mi już zależeć na czymkolwiek, poza przemówieniem do tych pustych czerepów. – Kogo obchodzi, że cień się dziwnie porusza? Zapewne to ja mam nasrane w głowie, ale jedno nie pozostawia wątpliwości! Że Florica to naprawdę sympatyczna dziewczyna, która ma przemiłą, czułą siostrę i dwóch podłych, skurwiałych braci! Myliłem się! To nie we Florice jest problem, tylko w was!

Zamarłem, czekając na cokolwiek. Że coś urwie mi ręce, rozsadzi klatkę piersiową, że ulecę w powietrze… A jednak muzyka grała dalej, wesele trwało, a krępujące mnie cygańskie ręce zniknęły.

– Nic, zupełnie nic nie wisz. – Perhan wyglądał na wstrząśniętego.

Na ohenawa, nic na ohenawa – szeptał Peshe, jakby do siebie.

– Zależy ci na twój pszal, tak?

– My nie problim, my nigdy nie problim…

– Nie gadoj na nas, jak baba Lyuba.

– My nie problim…

(BUUU!!! BUUU!!!)

– My nie chciali.

– My o to nie prosim, soske, soske tak myśli…

– My…

Nie wiem, jak długo jeszcze mówili, jednak korzystając z okazji wymknąłem się z toalety i wróciłem do sali weselnej. Przy stołach wciąż panował ożywiony gwar, nikt chyba nie zauważył mojej nieobecności. Marcin i Marcel naśladowali coś, co przypominało taniec kozacki, a ich partnerki dzielnie dopingowały podpitych biesiadników.

Rodzice podeszli do stołu Cyganów, jednak rozmowa z Vadomą i Lumenitsą najwyraźniej niezbyt się układała, gdyż po chwili wrócili do własnych krewnych.

Tadek zaległ z twarzą w talerzu, jak ja przy każdym resecie, zaś Grzegorz i Florica wrócili już do swego stolika i karmili się nawzajem tortem. Pan młody przytrzymał swej wybrance diadem i powiedział coś. Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco i pokręciła głową. Pogłaskała go czule po przylizanych włosach, a Grzegorz odwzajemnił się gorącym pocałunkiem.

– Gdyby nie ci dwaj, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej… – mruknąłem i odszukałem spojrzeniem Donkę. Dziewczyna nadal siedziała obok siostry i zajadała ze smakiem tort, podobnie zresztą jak cała reszta najbliższych Floriki, za wyjątkiem… sędziwej Cyganki, zajmującej miejsce przy drugim krańcu stołu. Kobieta siedziała sztywno wyprostowana, jej wyblakłe oczy zdawały się przebijać mnie na wylot, oglądać nie tylko powłokę, ale i duszę. Odzierały ze wszystkich tajemnic. Po chwili wahania zbliżyłem się do niej i zachęcony jednoznacznym gestem, usiadłem obok.

– Polubili się z Donka, co? – zaskrzeczała, a ja wzruszyłem ramionami. Starałem się zachowywać beztrosko, ale staruszka bez trudu odczytała skrywane napięcie. Niewiele zmieniał fakt, że wiązała je tylko z postacią dziewczyny.

– Khem khem, głupia stara baba… Vadoma głowi by urwała, jakby wiedziała, że ci to gadom, ale… zostaw ją w spokój, more. Zapomnij o nej.

 Zostaw ją w spokoju, Grzechu! Zapomnij o niej! – przypomniałem sobie własne słowa sprzed kilku miesięcy i zadrżałem. To podobieństwo nie sprawiało wrażenia przypadkowego.

– Mój brat jest w niebezpieczeństwie, prawda? Dlaczego w takim razie jego też nie ostrzegłaś? – warknąłem, czując, że wyzwolona spotkaniem z bliźniakami wściekłość wciąż buzuje w żyłach. I pomyśleć, że niegdyś byłem zamkniętym w sobie, cichym człowiekiem…

– Cichaj! – syknęła staruszka, oglądając się na Vadomę i Lumenitsę. Na szczęście od wdów oddzielała nas cała długość stołu i rzesza gości. Zresztą, z tego co widziałem, kobiety zajmowało coś zupełnie innego. Ciotka panny młodej wstała, podeszła do Floriki i ku rozpaczy Grzegorza zabrała dziewczynę na stronę. Po krótkiej wymianie zdań poszły w kierunku pokoi hotelowych.

– Słyszałam, jakieś pytania zadawał, wiem, coś widział… I choć nie powinnam, już mnie to męczi, more. Wszystkie matactwa, oszustwi…

– Czy mogę go ocalić? – zapytałem, niespokojny. Powaga Cyganki i rozbrzmiewająca w jej słowach tajemnica sprawiły, że zacząłem jeszcze poważniej odbierać własne wątpliwości. Troska o Grzegorza stała się znów tak silna, jak podczas ślubu i wcześniej, gdy jeszcze żadne niepojęte siły nie uwięziły mnie na tym weselu.

– Możi być? Pitanie, czy on chce być ocalona? To już się zacziło, trwa od dawien… I niedługo wida owoce…

– Do diabła, o co tu chodzi!? Czy to… Czy to ma jakiś związek z jej… cieniem? – Głos drżał mi od wątpliwości, jednak widząc ponure potwierdzenie na twarzy Lyuby, zacisnąłem bezradnie zęby.

Ua, niestety. I bardzo tego żal mnie… Przodki egoisty, zła decizja… I stało się tragedia, już od pokoljenij trwa… A jednak, nie możim przestać. Wielo lat kiedyś, przeszłom ta sama droga co Florica, więc możi łatwo gadoć, ale… tak nie powinno być. A zriszto… Słochaj historii odłam Sinti i sam decydoj. Masz prawo.

 

Ciebie jedną tylko mam i dla ciebie świat bym dał!

Ciebie jedną tylko mam, ciebie jedną ma-a-am!

Kiedy patrzę w oczy twe, widzę gwiazdy jasne dwie!

Ciebie jedną tylko mam, ciebie jedną mam!

 

Zabawa trwała w najlepsze, a goście, pomimo litrów wypitego alkoholu, wciąż utrzymywali się na nogach. Najmłodsze dzieci, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu, zostały zabrane do łóżek, kelnerzy posprzątali po zjedzonym torcie. W parkiet ponownie uderzyły wyglancowane półbuty tancerzy i szpileczki ich partnerek, w powietrzu unosił się zapach przypraw, potu i ekscytacji.

Tadek ocknął się i wrócił do picia, Marcel usiadł przy Grzegorzu. Szeptał mu do ucha, a wraz z kolejnymi słowami twarz pana młodego zdawała się rozpogadzać.

Vadoma wstała od stołu, poprawiła liczne, zdobiące jej dekolt naszyjniki i wygładziła fałdy sukni. Skinęła na swą najstarszą, niepełnosprawną córkę, złapała uchwyty wózka i razem ruszyły śladem Lumenitsy i Floriki.

Przypatrzyłem się Aishe. Jej w gruncie rzeczy brzydkiej, nieszczęśliwej twarzy, nerwowo zaciśniętych na sukni rękach i tej dzikości, która wyzierała z każdego rzuconego weselnikom spojrzenia. Jej nogom, ukrytym pod kilkoma warstwami grubego jedwabiu i czarnej plamie, rozlewającej się w miejscu, w którym kobieta powinna mieć stopy. Rąbek sukni zdawał się tonąć w mroku.

Z jakiegoś powodu nie miałem wątpliwości, że widzę cień Aishe. Bezkształtny, plugawy, wijący się niczym robactwo wokół gnijących zwłok. Bzyczący jak obsiadające padlinę muchy.

Czując narastającą w sercu zgrozę potrafiłem tylko patrzeć; zmartwiały ze strachu zapomniałem o wszystkich swoich obawach, a słowa Lyuby przelatywały gdzieś obok, gubiąc się w muzyce Don Bażila.

 

Tańczmy aż do rana,

Dana, moja dana!

Tańczmy aż nastanie dzień!

Ziemia pod stopami,

Niech wiruje z nami!

Pieśń cygańska, dusza gra!

 

+

 

[Podejście 2]

 

– Kurwa, kurwa… Ogarnij się! – ryknąłem do odbicia w lustrze i spryskałem twarz wodą. – To był tylko sen… O Boże… Tylko cholerny sen…

Pociągnąłem nosem, zamrugałem, jednak świat zdawał się równie realny, co chwilę temu. Grzegorz ostrzegał, bym uważał z alkoholem, ja jednak musiałem być mądrzejszy i zanim zasnąłem z twarzą w talerzu, wypiłem pewnie dobre pół litra.

– Będę dobrze się bawił – powiedziałem odbiciu, jednak zabrzmiało to fałszywie i żałośnie. Nie potrafiłem. Nie lubiłem. Byłem człowiekiem spoglądającym na świat z cienia swego teatrzyku, otwarte przestrzenie i duże zgromadzenia budziły we mnie jedynie lęk.

Kochałem jednak brata i już przed ślubem, pomimo wątpliwości, postanowiłem robić dobrą minę do złej gry. Jeśli nie zechcesz przyjść, zrozumiem – mówił Grzegorz, a ja walczyłem z sobą, by podnieść głowę i spojrzeć mu w twarz. – Andrzej… Ja naprawdę szanuję twoje zdanie, liczę się z nim, ale… kocham ją. Kocham ją jak diabli, braciszku. Mówisz mi cholernie dziwne rzeczy o jej cieniu, o jakichś przywidzeniach… Nie wiem. Może zbyt dużo czasu spędzasz w tej budce. Wyjdź do ludzi, poznaj jakąś dziewczynę… Zacznij żyć, a zobaczysz, że przestaniesz zwracać uwagę na cienie.

– Ale on naprawdę się ruszał… – szepnąłem do odbicia, a ono mi przytaknęło. Jako jedyne zgadzało się z każdym moim słowem.

Wyszedłem z toalety, ponownie zagłębiając się w rozśpiewanym, roztańczonym tłumie. Co tu robić?! – pomyślałem, obracając się panicznie wokół własnej osi. Tańczyć z jakąś cygańską ciotką? Wyjść zapalić? Przecież nie palę… Pogadać z chłopakami? Ale o czym? Piłce nożnej? Dziewczynach? Wspomnieniach ze studiów?

Nie potrafiłem. Niczego takiego nie znałem, niczym takim nigdy się nie zajmowałem… Spośród przyjaciół Grzegorza tylko z Tadkiem odnajdywałem wspólny język, a i to jedynie ze względu na jego zainteresowanie sztuką.

Chyłkiem przemieściłem się do głównej sali i przysiadłem na krawędzi najbliższego krzesła. Wziąłem czystą szklankę i nalałem sobie coli. Umoczyłem usta.

– Sorki, przepuścisz nas? – spytał Błażej, otaczając ramieniem swoją dziewczynę. Wystrojona i wymalowana, wyglądała jak jedna z moich marionetek.

– Tak tak, przepraszam! – rzuciłem, wstając. Oddaliłem się szybkim krokiem.

– Ej, możesz tu siedzieć! – krzyczał kolega Grzegorza, ale ja nie słuchałem. Czułem, jak z nerwów drżą i pocą mi się ręce. Otarłem chusteczką wilgotne czoło i rozejrzałem się po sali. Wszyscy się śmiali, rozmawiali, bawili w najlepsze, a ja…

– Kurde… – Grzegorz i Florica karmili się owocami, skryci za fasadą własnej odwzajemnianej miłości. – Ciekawe, czy zauważą, jeśli sobie pójdę…

Skrzywiłem się, czując czyjeś spojrzenie. Zlustrowałem pobieżnie salę, natrafiając w końcu na czarne, nieruchome oczy Aishe. Siostra panny młodej siedziała samotnie przy stole, popijając trzymanego w ręku drinka. Otaczała ją aura samotności i desperacji, w pobliżu której nawet muzyka zdawała się milknąć, a śmiech – gasnąć. Nikt chyba nie lubił Aishe, ja jednak na swój sposób rozumiałem kaleką dziewczynę. Na weselu czuła się równie źle, co ja.

– Cześć. Można? – spytałem, odsunąłem krzesło i poczekałem, póki nie skinęła głową. Spojrzałem na jej obskubane, połamane paznokcie, którymi uporczywie drapała się po przedramionach. Skrob skrob skrob, rozlegało się między akordami Don Bażila. Gulp, gdy Aishe wzięła łyk drinka. I znów – skrob skrob skrob.

– Dlaczego tak się drapiesz? – spytałem, nie wiedząc, co mądrzejszego mógłbym powiedzieć.

Dotychczas spotkałem Aishe ledwie kilka razy, podczas wizyt w domu Floriki, na które zabierał mnie stremowany Grzegorz. Jakbym był w stanie jakoś mu pomóc…

Dziewczyna niewiele się odzywała, zazwyczaj spoglądała tylko swoimi smutnymi oczyma za uradowaną siostrą. Jej ręce zdawały się żyć własnym życiem. Błądziła nimi po sparaliżowanych, ukrytych pod grubym kocem nogach, uchwytach wózka inwalidzkiego i kieszonce na piersi, w której trzymała leki przeciwbólowe. Sięgała po nie częściej, niż zdawało się to rozsądne. Mówiła szeptem, a w jej głosie pobrzmiewało cierpienie.

– Boli… I swędzi… – mruknęła, dopijając drinka. – Nawet alkohol już nie pomaga…

– Mogę ci jakoś pomóc? – spytałem i odruchowo dotknąłem dłoni Aishe. Jej skóra była stwardniała, chropowata i zimna. Cofnąłem rękę. – Ja…

– Nic nie możesz zrobić – powiedziała po prostu i wyciągnęła opakowanie swoich lekarstw. Wysypała na stół kilka tabletek i zażyła je, popijając whisky.

– Nogi cię już nie bolą?

– Nie mam już nóg – odpowiedziała po prostu, patrząc na mnie zdumiona. – Tylko… tylko tego brakuje… Żeby i one ciągle bolały…

– Jesteś chora? Co ci się stało? – W sali zrobiło się jakby ciszej. Muzyka umilkła, a Grzegorz zaczął coś mówić, ja jednak, wpatrzony w przerażające, głębokie jak studnie oczy Aishe, słyszałem tylko jej rwący się głos.

– Jestem… Nie… Nie mogę już tego wytrzymać. – Po twarzy dziewczyny popłynęły łzy, żłobiąc w makijażu dwa rowki. – Proszę, ja już nie mogę… Zabij mnie… Proszę, zabij mnie…

W ciszy królował jej zrozpaczony głos. Nagle, gdzieś ponad nami, dookoła nas, rozległ się dojmujący lament, wtórując Aishe w jej niepojętej niedoli.

(ŁEEE!!!ŁEEE!!!)

Zatkałem uszy, jednak dźwięk zdawał się narastać. Usta wszystkich biesiadników otwarły się groteskowo, gdy zaczęli płakać wraz z Aishe. Skrob skrob skrob, kaleka dziewczyna pocierała przedramiona z coraz większą siłą, a ja zerwałem się z krzesła, by chwilę później upaść z jękiem, gdy nogi pękły jak patyki.

Trach! Trach!

(HAHAHAHA!!!)

Próbowałem się odczołgać, jednak ręce odmówiły posłuszeństwa. Patrzyłem na skrywający nogi Aishe koc, jak jego skraj stopniowo się wywija i unosi, jak skrzeczy, choć przecież koce nie powinny skrzeczeć. Otworzyłem usta do krzyku, lecz zabrakło mi tchu; mogłem już tylko obserwować wychylającą się spod materiału zgrozę i odmówić daremną modlitwę.

I wciąż nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak się bałem, skoro tak jak mówiła dziewczyna, pod kocem nie było… niczego?

(HAHAHAHA!!!)

 

+

 

Jeśli nawet Don Bażil wciąż śpiewał, to łomoczące serce zagłuszało słowa i akordy. Zatoczyłem się na jakiegoś Cygana, który zrugał mnie w kilku ostrych słowach, podszedłem do baru i poprosiłem o szklankę whisky. Barman jednak zniknął.

Słowa Lyuby dźwięczały w głowie i choć nie chciałem ich zaakceptować, choć brzmiały jak wyznanie szaleńca, dla dobra Grzegorza nie mogłem zbagatelizować całej sprawy. Spojrzałem na stolik nowożeńców – był pusty. Vadoma, jej siostra i starsza córka również nie wróciły na swoje miejsca.

Prawda to, że po latach powinnam przywyknąć, ale od kiedy mój mąż zniknął, nie potrafiłam wyzbyć się wyrzutów sumienia. Nasza rodzina należy do wędrownego szczepu Sinti i to zapewne przez ciekawość, która zaprowadziła nas w najodleglejsze rejony znanego świata, musimy się teraz borykać z tym przekleństwem – słowa staruszki rozbrzmiewały w mojej głowie.

Jakie to typowo ludzkie… W pogoni za bogactwem i wiedzą, którą wy nazwalibyście zapewne czarnoksięstwem, moje przodkinie zajrzały tam, gdzie żaden człowiek zaglądać nie powinien, wypowiedziały słowa, które nie miały zostać nigdy odczytane… I za sprawą czegoś, co na swój własny użytek nazywam paktem, zyskały przedziwną moc, której natury, mam nadzieję, nigdy nie poznasz.

W życiu nie ma jednak nic za darmo. Począwszy od tamtego dnia, w cieniu każdej zrodzonej z naszej krwi kobiety lęgła się owa dziwaczna istota. Śpiąc, naśladowała ruchy swej nosicielki i obdarowywała ją mocą, jednak wraz z dniem dwudziestych urodzin budziła się i rozpoczynała żniwa. Stopniowo, kawałek po kawałku, pochłaniała swą właścicielkę, chyba że tej udało się do tego czasu przenieść plugastwo na kogoś innego, rzucającego podobny pod względem kształtu cień. Ludzki cień…

Ja… Zrobiłam to mojemu mężowi, Vadoma swojemu, Lumenitsa swojemu… Mężczyźni… Oni znają naszą moc i boją się jej. W końcu tak niewielu ich pozostało…

Wreszcie zaczęliśmy szukać poza szczepem, byleby tylko nie wyginąć, jednak coraz trudniej to ukrywać, a mnie coraz trudniej milczeć.

– Ona płakała… Mówiła to i płakała, jakby naprawdę ich żałowała. Nie wierzę, by potrafiła kłamać w ten sposób… Grzechu…

Żal mi tylko bidulki Aishe. To takie dobre, życzliwe dziecko… A jednak przez swoją nieśmiałość i skrytość nie mogła znaleźć odpowiedniego kawalera, zaś mężczyźni Sinti wiedzieli, jakie będą konsekwencje przebywania z dziewczyną. Biedna, kochana Aishe…

– Grzechu, nie pozwolę… – syknąłem, przedzierając się przez zatłoczony parkiet. Ludzie krzyczeli i klęli, nie zważałem jednak na nich. Nagle wszystkie moje wątpliwości znalazły ujście, zrozumiałem, skąd bierze się niepokój. Historia brzmiała nieprawdopodobnie, jednak jedyne, co mogłem zrobić jako starszy brat, to porozmawiać z Floriką. Przekonać ją, że tak nie wolno, że to… to jest złe.

– Donka, maleńka… – Przypomniałem sobie skrywany przez dziewczynę strach i jej nieprzystępność. Uniki i niedomówienia, przy pomocy których, być może, próbowała mnie chronić.

Wspomnienia układały się w spójny obraz, a cała droga, którą przebyłem powtarzając to wesele raz za razem, najwyraźniej właśnie się kończyła. Biegłem w kierunku pokoi młodej pary i choć byłem pewien, że postępuję zgodnie ze „scenariuszem”, coś wciąż mi nie pasowało.

(HAHAHAHA!!!)

Zatkałem uszy, gdy śmiech dookoła stał się nie do zniesienia, głośniejszy niż kiedykolwiek.

– O co tu chodzi!? Do diabła, kto się tak kurewsko śmieje!? – wyłem, jednak ktokolwiek to był, nie miał zamiaru przestać.

Don Bażil zamilkł, a ja z bijącym dziko sercem stanąłem przed drzwiami do pokoju Floriki. Wyciągnąłem rękę w kierunku klamki i zesztywniałem, gdy palce odbiły się od gładkiej powierzchni. Zbadałem strukturę drzwi, odkrywając, że są one ledwie malowidłem na ścianie.

(HAHAHAHA!!!)

Śmiech rozbrzmiewał, a ja w przypływie gniewu zacząłem tłuc pięściami w nadspodziewanie miękkie drewno. Przebiłem się na wylot i w bezbrzeżnym zdumieniu spojrzałem przez powstałą dziurę. Zamiast pokoju dostrzegłem nieprzebraną, bezkresną czerń.

(HAHAHAHA!!!)

(HAHAHAHA!!!)

(HAHAHAHA!!!)

Ułamałem kawałek drzwi i cofnąłem się o krok. Upadłem, kręcąc z niedowierzaniem głową i wciąż nie odrywając spojrzenia od wyzierającego przez dziurę czarnego przestworu, wycofałem się w kierunku sal weselnych.

Powstałem i zerwałem się do biegu, w panice nie myśląc o niczym poza ratowaniem samego siebie. Początkowo nie wiedziałem przed czym uciekam i co chcę osiągnąć, jednak straszna prawda z każdą sekundą stawała się coraz bardziej oczywista, coraz okropniejsza.

Podbiegłem do drzwi wyjściowych i odbiłem się bezradnie od ich fałszywych skrzydeł. Uderzyłem pięścią, wybijając kolejną dziurę w tekturowej szybie. Na zewnątrz paliły się latarnie, oświetlając kształty palących papierosy ludzi. Sięgnąłem ku jednemu z nich i w zdumieniu zacisnąłem palce na podrygującej w ustalony sposób lalce cieniowej. Oświetlana z zewnątrz, wyglądała jak sylwetka człowieka.

– Nie! Nie! To-to nie może się dziać! – Świat zawirował przed oczami, zachwiałem się nieporadnie na sztywnych, jakby nie swoich nogach. Spojrzałem po otaczających mnie, nieruchomych ludziach i roztrącając ich przeszedłem do głównej sali. Zbliżyłem się do siedzącego na swoim miejscu, zwiotczałego Tadka i w przypływie desperacji przewróciłem stół, spoglądając na to, co kryło się pod spodem, co mnie chwytało za każdym razem, gdy siedziałem tu za długo – na uszkodzony mechanizm obrotowy. Groteskowy, drewniany wysięgnik kręcił się wokół własnej osi, w niemej prośbie o naprawę.

– Co-co wyście mi zrobili? – rzuciłem w przestrzeń, a ostatnie wspomnienia zajęły swoje miejsca, odsłaniając przede mną straszną prawdę. Przypomniałem sobie rozjaśnioną szczęściem twarz Grzegorza, gdy stary Cygan wypowiadał ceremonialne słowa i wiązał ręce młodej pary jedwabną chustą. Gdy stali tak razem, jak jedno, a z sufitu padał na nich biały deszcz różanych płatków. Gdy goście wiwatowali.

Zapłakałem bezsilnie, w pełni świadomie patrząc na własne, drewniane ręce i odchodzące od nich sznurki. Po raz pierwszy uniosłem głowę, zamiast sufitu dostrzegając umęczoną twarz człowieka, którym niegdyś byłem. Pusty wzrok spoglądał na salę weselną od góry, w rękach drżały krzyżaki, a przestrzeń po raz kolejny eksplodowała śmiechem.

(HAHAHAHA!!!)

(HAHAHAHA!!!)

 

+

 

– Nie pozwolę, by Vadoma i Lumenitsa wyszkoliły kolejnego pozbawionego serca potwora… Nie pozwolę, byś stała się taka, jak twoja siostra, Donka! Przekonam Florikę, że się myli albo…

Groźba wybrzmiała w powietrzu. Zostawiłem ją za plecami, biegnąc w kierunku pokoi pary młodej. Nie mogłem się nadziwić, jak miłość do brata i zauroczenie młodą Cyganką, które pojawiło się tak nagle, przy okazji tańca, potrafiły zmienić introwertyka w rozjuszonego lwa. Wiedziałem, że teraz, po wszystkich swoich obawach i niewiarygodnej opowieści Lyuby, nie mogłem pozwolić, by sprawy toczyły się ustalonym torem.

Muzyka Don Bażila ledwie tu docierała, usłyszałem jednak, że wodzirej zapowiada swój największy przebój, a stukot szpilek i półbutów upewnił mnie, że goście tłumnie wchodzą na parkiet. W korytarzu było pusto. Stanąłem wreszcie pod drzwiami, zapukałem głośno i nie czekając na zaproszenie, wszedłem do oświetlonego dwiema lampkami pokoju.

Florica siedziała na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach. Spomiędzy jej palców płynęły łzy, spadając prosto na wijący się dziko cień. Istota zdawała się wnikać w ciało dziewczyny, by chwilę później, odepchnięta syczącym głosem Lumenitsy, wystrzelić w przeciwległy kąt pokoju. Zbliżała się i oddalała, nierozerwalnie złączona ze stopami dziewczyny.

Zwrócone w moim kierunku, rozwścieczone twarze Vadomy i Lumenitsy również spowijał cień. Nieco innej natury, jednak równie niebezpieczny.

– Co-co wy tu-u… – wydusiłem nieporadnie. Nagle dojrzałem siedzącą w swym wózku Aishe i zamilkłem zupełnie. Okrywający ją koc zniknął, ukazując nabrzmiały, pożerający ciało cień. Kikuty nóg poruszały się spazmatycznie, z niespokojnych jak zwykle palców rąk wyrastały nitki czerni. Skrzek był nie do zniesienia.

Odzia bliko – syknęła Lumenitsa, jednak Vadoma położyła jej rękę na ramieniu i rzuciła znacznie spokojniejszym tonem:

– Nieładnie tak wpadać bez zapowiedzi, mój drogi. Właśnie miałyśmy zapoznać Florikę z obowiązkami i przywilejami żony. Rozumiesz, kobiece sprawy…

– Błagam, nie zbliżaj się do Grzecha! Nie krzywdź go, on cię naprawdę kocha!

Florica zdjęła z głowy diadem i uśmiechnęła się smutno, gdy wyrastający z jej nóg cień wydłużył się, próbując mnie dosięgnąć. Zaskrzeczał z wyraźnym niezadowoleniem i zwinął się w trąbkę. Panna młoda zapłakała, jednak jej oczy pełne były przede wszystkim wstydu.

– A-Andrzej… Ja… Jestem w ciąży. Chcia…

– Cichaj, młoda! Żeś też tu przylazł, decinej doktoro… Jeszcze nam młodą będzie bałamucił, kar… – Lumenitsa wyszczerzyła pożółkłe zęby, jakby chciała mnie ugryźć i wykonała rękami kilka złożonych ruchów.

– To musiała być Lyuba. Wygadała się… Chyba nie mamy wyboru – dodała Vadoma i nim zdążyłem zareagować, zanuciła dziwną, smutną pieśń. Język, którego użyła był mi obcy i choćby w jednym słowie nie przypominał romskiego. Słuchając go czułem, że stopniowo uspokajam się i zapominam.

 

„Jutro” skrywała biel i spokój. Przesiedziałem cały dzień nad makietą i bawiłem się marionetkami. Oddychałem pełną piersią, wciąż się uśmiechałem.

Po obiedzie, o którym w ferworze pracy kompletnie zapomniałem, odwiedził mnie Grzegorz. Znów zadawał te same pytania: “Gdzieś ty się podziewał? Dlaczego nie brałeś udziału w oczepinach?”, w końcu zaprosił mnie na podwieczorek do mieszkania, w którym tymczasowo zamieszkał z Floriką. Zbyłem jego słowa milczeniem – byłem naprawdę bardzo zajęty…

Kolejne dni zdawały się bliźniaczo do siebie podobne, choć pewna ukryta gdzieś głęboko wątpliwość nie pozwalała mi wrócić do codzienności. Ilekroć chwytałem krzyżaki, przed oczami stawało mi wesele Grzegorza i wspomnienie czegoś, o czym powinienem pamiętać.

Ale zapomniałem. Pewnego razu widziałem się z Donką. Dziewczyna uśmiechnęła się, ja jednak nie dostrzegłem w tym sensu. Po co się uśmiechać?

Wesele, tak. Wesele. Po dwóch tygodniach wytężonej pracy nareszcie ukończyłem nową makietę i marionetkę każdego z gości. Coś tam było, coś się zdarzyło, a ja zapomniałem… Czułem się jak dziecko we mgle, więc szedłem po omacku, szukając ukojenia. Wciągałem się w akcję coraz bardziej i bardziej, lecz nadal popełniałem błędy, zapominałem, jak to wyglądało naprawdę. A przecież… Po coś tam poszedłem, prawda? Niegdyś byłem spostrzegawczy i chyba coś zauważyłem, prawda?

Wszystko zależy od perspektywy, prawda?

Gdybym tylko mógł cofnąć czas…

Jak to się mogło stać, że palce, które tyle razy kontrolowały krzyżak, teraz są poruszane przez… marionetkę?

I… Czy to déjà vu, czy może wesele tylko mi się…

…przyśniło?

 

+

 

(HAHAHAHA!!!)

Śmiechy rozbrzmiewały głośniej niż kiedykolwiek, tak głośno, że tylko drewniane bębenki mogły to wytrzymać i nie pęknąć. Co oni mi zrobili? – pomyślałem, spoglądając, jak makieta „Wesele” rozsuwa się, ukazując mym oczom złożoną z Cyganów widownię. Obserwowali mnie i oklaskiwali. A nade wszystko, głośno się śmiali.

Wyjątkiem była drobna, siedząca w kącie dziewczyna. Donka skryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsał szloch. Patrząc na nią, przypomniałem sobie wszystkie nasze tańce, każdą z chwil, w których dawała mi siłę i oparcie, pomagała pokonać strach i zacząć jeszcze raz. Umożliwiła przypomnienie sobie tego, co odebrały mi słowa Vadomy.

Ich magia nie była wszechmocna, o czym najlepiej świadczyły miny dwóch starszych Cyganek – choć pozornie zadowolone, kryjące pod uśmiechem zawód i wściekłość. Niewiele wskórałem, ale pod pewnym względem… wygrałem.

Przypatrzyłem się widowni raz jeszcze i odetchnąłem z ulgą, nie widząc nigdzie Grzegorza i Floriki. Wciąż jest nadzieja – pomyślałem, po czym ukłoniłem się zamaszyście.

– Dziękuję szanownym państwu za gromadne przybycie i uczestnictwo w mym skromnym widowisku! Mam nadzieję, że wyjdziecie zadowoleni i jeszcze nie raz odwiedzicie teatrzyk Misteriero Andrzeja! Dzi-dzisiejszy występ pragnę zadedykować uroczej panience z drugiego rzędu, Dooooonce! Proszę o owację!

Nikt poza mną nie klaskał, jednak sądząc po minach Cyganów osiągnąłem swój cel. Donka uniosła głowę i uśmiechnęła się przez łzy, dając mi najpiękniejszy dar, jaki mogłem w tym momencie otrzymać.

– Wystarczy. Perhan! – syknęła Lumenitsa, a brat Floriki nachylił się nad stołem i nim zdążyłem choćby pomyśleć o ucieczce, przeciął sznurki trzymanymi w ręku nożycami.

Nigdy byś w to nie uwierzyła, mama. Wreszcie przestałem być introwertykiem… – pomyślałem, padając bezładnie na podłogę makiety. Nie zamknąłem oczu – w końcu były one tylko namalowane.

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawy pomysł na klątwę. Naprawdę paskudna sprawa.

Motyw niebezpiecznej panny młodej już się pojawiał w konkursie, ale jeszcze nie w ten sposób.

Niestety, nie rozumiem wszystkiego w zakończeniu, właściwie nie mam pojęcia, jak skończyła się impreza dla Grzegorza, co do reszty mam swoje interpretacje, ale zobaczymy, może w komentarzach wyjaśni się więcej.

– Strzemiennego? Ej, Andrzej!

Ale dlaczego strzemiennego? Toż balanga jeszcze się nie kończy.

Babska logika rządzi!

Ooo, jest 1 pkt :D

 

właściwie nie mam pojęcia, jak skończyła się impreza dla Grzegorza

No tak… :((((

Obawiam się, że mógłbym to wyjaśnić na dwa sposoby, ale jeśli pozwolisz… jeszcze się z tym wstrzymam. W sumie ciekawe, czy pozostali czytelnicy będą podzielać Twoje zdanie. A to bardzo prawdopodobne :/

 

Co do strzemiennego – zmienię później na “kielicha”, czy coś w tym stylu. Wyszło dość złowróżbnie, a to tylko nieogarnięcie autora i Tadeusza ;D

 

Dzięki, Finklo.

 

EDIT: A właśnie. Jakbyś była tak miła, powiedz mi jeszcze: Były jakieś przesadne dłużyzny, które mógłbym Twoim zdaniem skrócić? Czy dialogi wyszły wiarygodnie? Czy domyśliłaś się wcześniej o co chodziło z tymi podejściami, czy dopiero, gdy to wyjaśniłem?

Wybacz pytania jak do bety, ale czasu nie starczyło na pokazanie tego komukolwiek, no i błądzę jak we mgle…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dłużyzn nie stwierdziłam. Ale przedtem czytałam opowiadanie na ponad 70 kilo, które się przez połowę rozbiegało. Po czymś takim niemal każdy tekst wciąga.

Dialogi wyszły złowieszczo. Nie rozumiałam romskich wstawek, ale doszłam do wniosku, że nie muszę, bo i narrator ich często nie kumał.

Domyśliłam się, że to narrator oberwie, a nie pan młody (i tak IMO wyszło) – te uwagi o nogach są bardzo sugestywne. Podejścia skojarzyły mi się z grami komputerowymi – tam można dać się kilkanaście razy zabić. ;-) Podane później rozwiązanie mi nie zaświtało.

Spoko, zawsze możesz pytać.

Babska logika rządzi!

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Podobało mi się. 

Fabuła jest naprawdę ciekawa, wciągnęłam się w tę historię. Poza tym, wyjątkowo odpowiada mi taki typ grozy. Motyw cygańskiej klątwy sprawił, że przypomniał mi się “Chudszy” Kinga. 

Bardzo lubię niedopowiedzenia w tego typu opowiadaniach i możliwość samodzielnej interpretacji. W horrorach tajemnice zawsze są na miejscu. ;) 

Dodam jeszcze, że tekst jest napisany bardzo sprawnie, nie ma tu mowy o nudzie, przynajmniej w moim odczuciu. :)

 

Nie zrozumiałem, trudny tekst. Będę musiał przeczytać jeszcze raz, dwukrotnie wolniej. Ale napisany świetnie, dialogi momentami wybitne, jakbym czytał „Króla” Twardocha.

To wyłapałem:

Boże, co za ma być?

gdyż po chwili później wrócili do własnych krewnych. 

 

 

Bardzo interesujące opowiadanie.

Podoba mi się pomysł z cygańską klątwą. Wszystko jest nieoczywiste i tak naprawdę do końca niewyjaśnione, niedopowiedziane, a przez to rzeczywiście horrorowate. Moim zdaniem to jest dodatkowy walor tego tekstu: każdy może go sobie sam zinterpretować ;)

W zasadzie jedyne, co mi “przeszkadzało”, to obcojęzyczne wstawki – nie lubię tego w żadnym tekście, bo jest dla mnie niewygodne.

Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

To bardzo dobre opowiadanie, Councie. To prawda, że piszesz według pewnego, utartego przez siebie schematu, ale mnie to się akurat podoba. Zapewne dlatego, że dobrze dobierasz pomysły. I Szeptulec i to opowiadanie świetnie pasują do tych finezyjnych i wysublimowanych tonów. Tam poszedłeś w grozę, tutaj w tradycję i (magiczny) folklor. Doceniam wszystkie cygańskie wstawki, dodaje to opowieści sporą dozę wiarygodności. Czuć ten cygański świat, człowiek w zasadzie go nie zna, ale przy okazji Twojego opowiadania, może trochę go liznąć. Nie za dużo, bo nie przytłaczasz nim, ale na tyle, żeby poczuć specyficzne środowisko. To na pewno zaleta opowiadania.

Znalazłem jeden drobiazg:

Stoły uginały się pod ciężarem jadła i napoi,

Napisałbym „jedzenia” nikt nie używa obecnie tego słowa, jest zbyt przestarzałe.

 

Trochę za dużo było tych „podejść”, tym bardziej, że żadne nie zwiastowało zwrotu akcji, tylko mówiło o tym samym, ale zakończyłeś je zanim zacząłeś się powtarzać. A co do finału… Właśnie, co z Tobą dalej, Councie? Niezaprzeczalnie masz dobrą rękę do pisania, świetnie budujesz klimat, ale poruszasz się na krawędzi zrozumienia przez czytelnika. Twoje finały nie są zaskakujące, najczęściej są zagmatwane. :) Czas to zmienić. Kupić każdego czytelnika, nie tylko część.

Nie wiem czy oglądałeś film Prestiż, Christophera Nolana. Jeśli nie, warto abyś zobaczył, jeśli tak, będziesz wiedział, co mam na myśli. Nolan zbudował w filmie wspaniały klimat, tajemnicę i intrygę. Na tyle ciekawie i zjawiskowo poprowadził historię, że finał, chociaż oczywisty, zupełnie mi umknął. Dlaczego? Właśnie przez klimat i podsuwanie mi coraz to bardziej smakowitych kąsków. Dlatego zapomniałem, że „po tak obfitym daniu zapewne rozboli mnie brzuch”. I tego właśnie brakuje w Twoich opowiadaniach. Budujesz znakomite światy, historię i pomysły z polotem, ale czas zamykać je „oczywistymi” zakończeniami, które mimo że oczywiste, nikomu nie przyjdą na myśl. :) To niełatwa sztuka, ale czas wypłynąć na szerokie wody pisarstwa, a nie lawirować zbyt blisko niezrozumienia.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Ależ ruch tu dziś panuje! Cieszy się me serce, oj cieszy :D

 

Finklo, dziękuję. Pierwotnie zamiast “podejście” dałem bardziej filmowe “ujęcie”, ale obawiałem się, że w ten sposób spalę tajemnicę… No nic, fajnie że tym razem dialogi trzymały jako taki poziom :)

 

Śnio – no, cześć. Mam nadzieję, że nie zmęczyłem zanadto ;)

 

Rossa – bardzo Ci dziękuję za wizytę i miłe słowa, tym bardziej, że akurat Ciebie chyba nie miałem jeszcze przyjemności gościć :) Kamień z serca, że nie nudziło ;)

 

Wojownik cieszy – trudne? Kurde, często pojawia się podobny zarzut pod moimi tekstami… Niemniej, dzięki serdeczne za poczytanie o tym tańcu i pochwałę. Błędy poprawię, jak tylko będę mógł :)

 

Aneeeet-ka! Odwiedziny sojuszniczki radują jak nic innego, dziękuję za posiedzenie nad tym nieszczęściem :)) Fajnie, żeś zadowolona. Cygańskie wstawki, wiem, ryzykowne, ale próbowałem zwiększyć w ten sposób niepokój i zagubienie bohatera (bo nie rozumiał), a także nieco podrasować dialogi. A teraz zbieram dane ;D

 

 

A Tobie, Darconie, to już głupio tak po prostu dziękować, bo dałeś mi cholernie przydatny komentarz. Bardzo miło z Twojej strony. Gdzieś z tyłu głowy przewija się myśl, że mnie przeceniasz, ale… spróbuję. Wiem o co Ci chodzi, Prestiż też oglądałem (i sobie cenię), tylko że… trudna sprawa. Muszę nauczyć się patrzeć na tekst również jako odbiorca…

Jadło przestarzałe? Hehe, trochę prawdy w tym jest. Dobrze, że zdążyłem pousuwać wszystkie “pantomimy” i tego typu słowa, które mózg uparcie podrzuca ;)

No nic, dałeś do myślenia. Fajnie, że taniec przyniósł trochę satysfakcji, trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytane.

Podobało mi się :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Powyższe opowiadanie można określić jako weselny Dzień świstaka :)

Największą siłą tekstu jest pomysł. Cygańska klątwa i jej przedstawienie, zagubienie bohatera, poplątanie chronologii, towarzyszący lekturze niepokój to plusy. Na minus niestety zakończenie, mam podobnie jak Finkla, nie do końca wiem, jak wesele zakończyło się dla bohatera.

Fajny motyw z cygańskimi wstawkami w dialogach, do tego złowieszczy bracia prześladujący bohatera. Jest sporo ciekawych elementów grozy :)

Powodzenia w konkursie :)

Nie mam pojęcia, co takiego ma w sobie ten tekst, że pomimo tego, że nikt tak na prawdę nie wie, jaki ostatecznie był finał, to wszystkim się podoba. Mnie również. Czytałam z zaciekawieniem, nie przeszkadzały mi wstawki w języku romów, bo większość brzmiała podobnie do polskich. Namieszałeś strasznie i momentami miałam problemy żeby nadążyć, ale ogólnie wrażenia miałam bardzo pozytywne. Siłą tego tekstu jest chyba klimat, który udało Ci się stworzyć. Bardzo dobry pomysł z klątwą, przerażający cień, okaleczona dziewczyna i fatum ciążące nad kobietami ze szczepu Sinti. Resztę każdy musi sobie dopowiedzieć sam. :)

 

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Przeczytałem i generalnie pod koniec miałem mały mętlik. Także nie domyśliłem się losów Grzegorza.

Motyw z podejściami, kolejnymi wersjami, które powoli rozbudowują przedstawiany świat, przypadł mi do gustu. Nie stwierdziłem tutaj dłużyzn, choć przykrócenie też by pewnie nie zaszkodziło.

Podobnie jak u Darcona, słowo “jadła” rzuciło się w oczy jako lekki anachronizm.

Bardzo zaś spodobał mi się pomysł z pójściem w cygańskie klimaty. Wciągnęły mnie te drobne elementy folkloru, nadały niepowtarzalnego wyglądowi temu tekstowi.

Podsumowując: bardzo ciekawy koncert o nieco niezrozumiałej końcówce.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No coż. 

Cieszę się Twoją radością i smutkiem jednocześnie ;)

Tylko Ty wiesz, albo jeszcze nie (ale wiesz, że z czasem się dowiesz)

Co chciałeś, a raczej o czym, napisać i te wszystkie "Nie do końca rozumiem…" – to właśnie ta radosna strona… :)

 

Z drugiej, pozostajesz trochę samsam w tym swoim rozumieniu sedna (co nie.jest niczym zlym i czymkolwiek sedno jest ;) )

Ale tak w zasadzie to nie jest problem tekstu, tylko "czyj inny", bo tekst czyta się dobrze :D

 

Edit: Tylko nie myśl sobie, ze to znaczy, ze uznaję Twoje roszczenia do pewnych nazw ;)

Na minus niestety zakończenie, mam podobnie jak Finkla, nie do końca wiem, jak wesele zakończyło się dla bohatera.

Nie mam pojęcia, co takiego ma w sobie ten tekst, że pomimo tego, że nikt tak na prawdę nie wie, jaki ostatecznie był finał…

generalnie pod koniec miałem mały mętlik. Także nie domyśliłem się losów Grzegorza.

Co chciałeś, a raczej o czym, napisać i te wszystkie "Nie do końca rozumiem…" – to właśnie ta radosna strona… :)

Łamiecie moje hrabiowskie serce :(((

:P

 

JAKIEŚ TAM WYJAŚNIENIE

Opowiadanie jest z perspektywy Andrzeja, który przez to, co zobaczył, znalazł się pod wpływem czaru/hipnozy Cyganek. I stąd brak informacji o Grzegorzu.

Prawda jest taka, że powinienem wspomnieć, iż dla pana młodego wesele skończyło się szczęśliwie/normalnie, bo proces pochłaniania przez cień trochę czasu zajmuje (no i nie wiadomo, czy Florica się zdecydowała), ale niestety w mętliku informacji zapomniało mi się o tym. To w sumie nie pierwszy raz, ale zwykle “Pierwszy Czytelnik” donosi mi o takich wpadkach i naprawiam. Tym razem nie było już czasu.

A co się stało, gdy Andrzej przypomniał sobie o zajściach? Tego NIE WIADOMO. To jest element otwartości zakończenia, chłopina “umiera” w nadziei, że Florica zmieniła zdanie.

/JAKIEŚ TAM WYJAŚNIENIE

 

Jeśli coś jeszcze/wszystko jest niezrozumiałe, to ja się poddaję. Widać, czas zająć się sztampowymi, jednowątkowymi fabułami, bo tych bardziej rozbudowanych nie potrafię sklecić…

Albo nie, nie poddaję ;D

 

Dzięki wszystkim za wizyty. Fajnie, że coś tam się podobało, doceniam też krytykę. Następnym razem zrobi się to lepiej.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nie histeryzuj. Nie mam ochoty po prostu odgadywać. :)

Sam lepiej zinterpretujesz, to co napisałeś.

;)

Spoko, też zwykle nie mam ;)

A klucza do grodu i tak nie dostaniesz, przykro mi :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Uuuu…

zawycie Lisa ;)

 

Naprawdę? Nie…??? ;D

 

Przykro to może być Twoim czytelnikom :)

Ty tylko masz ochotę, by “nie byli do końca usatysfakcjonowani”

;)

Dokładnie tak. Głupio przyznać, ale czerpię patologiczną radość z waszej dezorientacji ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nie z Waszej…;)

Ich.

 

Ale ta tylko wynika z Twojej, więc Wszyscy są wygrani ;D

Czyżby to oznaczało, że przeczytałeś jedynie komentarze, Lisie? Hmm?

Wszyscy wygrani? Ech, najgorzej.

;D

Ale skoro tak mówisz…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Skoro mówię, to, co mówię, to tak jest :D

I Twoje przypuszczenia nie mają najmniejszego znaczenia ;)

No cóż, Primagenie, przykro mi to mówić, ale napisałeś opowiadanie, przez które musiałam się przedzierać i choć dobrnęłam do końca, nie udało mi się zorientować, o co tu chodzi. :(

Nie wiem, dlaczego relacja Andrzeja jest taka poszatkowana i pomieszana, a w dodatku co jakiś czas czuje się on bezwładny i pozbawiony kończyn, i wciąż ma jakieś omamy o powtórnie przeżywanych epizodach wesela i tańcach. Nie zorientowałam się też, jak chce ratować brata, skoro jest już po ślubie, a do tej pory niczego mu przecież nie wyperswadował.

Zakładam że chyba coś przeoczyłam, bo nie dostrzegłam skąd rzeczona klątwa rzucona na panie Cyganki, tak mrocznym cieniem kładąca się na ich życiu. Nie dociekłam też, dlaczego bracia panny młodej prześladują Andrzeja. Irytowały mnie dialogi Cyganów i teksty piosenek, ale to może dlatego, że nie lubię cygańskiego folkloru.

Nie udało mi się też wykryć, jaki związek z opisanym weselem miało to, że narrator był introwertycznym lalkarzem.

Jestem przed lekturą komentarzy, więc mam nadzieję, że może one dadzą mi jakieś pojęcie o tym, co właśnie przeczytałam.

 

i peł­nym god­no­ści kro­kiem wkro­czy­ła na pod­wyż­sze­nie. –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …i z godnością wkro­czy­ła na pod­wyż­sze­nie. Lub: …i peł­nym god­no­ści kro­kiem wstąpiła na pod­wyż­sze­nie.

 

Unio­słem twarz z ta­le­rza i sku­li­łem się mi­mo­wol­nie. –> Miał twarz z talerza, czy jadł jak zwierzątko?

Pewnie miało być: Unio­słem twarz znad ta­le­rza i sku­li­łem się mi­mo­wol­nie.

 

Don Bażil wy­rzu­cał z sie­bie ko­lej­ne stro­fy pio­sen­ki, a ja de­lek­to­wa­łem się każdą spę­dzo­ną z nią chwi­lą. –> Chwilą spędzoną z piosenką?

 

Pu­bli­ka za­grzmia­ła od okla­sków… –> Od oklasków publiki może zagrzmieć sala, ale nie wydaje mi się, by od oklasków grzmiała publika.

Może: Przestrzeń wypełniła burza oklasków… Lub: Publika nagrodziła występ burzą oklasków

 

Jak zwy­kle wy­so­ki, gruby i błysz­czą­cy od złota. –> Jeśli ktoś jest wysoki i gruby, to mało odkrywczo brzmi, że jego wzrost i tusza są „jak zwykle”.

A może miało być: Wy­so­ki, gruby i, jak zwykle, błysz­czą­cy od złota.

 

Spoj­rza­łem na szklan­kę soku z li­mon­ki i od­rzu­ci­łem ją pa­nicz­nie. –> Odrzucając szklankę, zapewne rozchlapał cały sok.

 

ma prze­mi­łą, czułą sio­strę i dwój­kę pod­łych, skur­wia­łych braci! –> …ma prze­mi­łą, czułą sio­strę i dwóch pod­łych, skur­wia­łych braci!

Można mieć dwójkę rodzeństwa płci różnej, ale braci to raczej dwóch.

 

gdyż po chwi­li póź­niej wró­ci­li do wła­snych krew­nych. –> …gdyż po chwi­li wró­ci­li do wła­snych krew­nych. Lub: …gdyż chwi­lę póź­niej wró­ci­li do wła­snych krew­nych.

 

po­pra­wi­ła licz­ne, zdo­bią­ce jej de­kolt na­szyj­ni­ki i wy­gła­dzi­ła poły sukni. –> …i wy­gła­dzi­ła fałdy sukni.

Podejrzewam, że suknia nie przypominała płaszcza, więc nie mogła mieć pół.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

i czar­nej pla­mie, roz­le­wa­ją­cej się w miej­scu, w któ­rym ko­bie­ta po­win­na mieć stopy. Wy­koń­cze­nie sukni zda­wa­ło się tonąć w mroku. –> Przypuszczam, że miałeś na myśli: Rąbek sukni zda­wa­ł się tonąć w mroku.

 

wy­pi­łem pew­nie z dobre pół litra. –> Z dobre, ile to jest?

 

Po twa­rzy dziew­czy­ny po­pły­nę­ły łzy, żło­biąc w ma­ki­ja­żu dwa tu­ne­li­ki. –> Łzy, aby żłobić tuneliki, musiałyby chyba płynąć pod makijażem.

 

Słowa Lyuby roz­brzmie­wa­ły w gło­wie i choć nie chcia­łem ich za­ak­cep­to­wać, choć brzmia­ły jak wy­zna­nie sza­leń­ca… –> Czy to celowe powtórzenia?

 

Spoj­rza­łem po ota­cza­ją­cych mnie, nie­ru­cho­mych lu­dziach i roz­trą­ca­jąc ich po­bież­nie prze­sze­dłem do głów­nej sali. –> Czy pobieżnie roztrącał ludzi, czy pobieżnie przeszedł do sali? Na czym polega pobieżność roztrącania/ przejścia?

 

Puste spoj­rze­nie spo­glą­da­ło na salę we­sel­ną… –> Czy na pewno spojrzenie spoglądało?

Może: Pustym wzrokiem spoglądał na salę weselną

 

Wła­śnie mie­li­śmy za­po­znać Flo­ri­kę z obo­wiąz­ka­mi i przy­wi­le­ja­mi żony. –> Tam były same kobiety, więc: Wła­śnie miałyśmy za­po­znać Flo­ri­kę z obo­wiąz­ka­mi i przy­wi­le­ja­mi żony.

 

palce, które tyle razy kon­tro­lo­wa­ły krzy­ża­ka… –> …palce, które tyle razy kon­tro­lo­wa­ły krzy­żak

 

– Dzię­ku­ję sza­now­ne­mu pań­stwu za gro­mad­ne przy­by­cie… –> – Dzię­ku­ję szanownym pań­stwu za gro­mad­ne przy­by­cie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Reg :)

 

Hmm… Wychodzi na to, że nic nie zrozumiałaś. To w sumie poniekąd tłumaczy, dlaczego lektura była tak męcząca :/

Cóż, najwidoczniej w poszukiwaniu oryginalności za bardzo wszystko zagmatwałem. Nauczka na przyszłość, by pamiętać, że czasem to najprostsze zdaje nam się najpiękniejsze ;)

 

Dzięki bardzo za lekturę, sojuszniczko. Przykro mi, że tym razem był to dla Ciebie tak ciężki orzech, ale z pewnych względów mogę obiecać, że następne opowiadanie zmaże złe wrażenie – będzie czymś zupełnie innym…

Przepraszam Cię też za ilość błędów – brak bety jednak dał się we znaki… Poprawię po zakończeniu konkursu.

 

Trzymaj się!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ano, na to wychodzi, Primagenie.  

Ponoć to dość spotykane zjawisko, że z wiekiem człowiek tępieje i coraz mniej rozumie, więc nie jestem zdziwiona, że mnie ów stan dopada. Martwię się tylko, że to chyba nieodwracalne. Dlatego też już teraz się cieszę, że zapowiadasz, iż kolejne opowiadanie będzie dostosowane do moich możliwości. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spokojnie, Reg. Myślę, że nie tylko Ty odetchniesz z ulgą ;)

No i wiek też nie ma tu raczej znaczenia. Co najwyżej zwątpiłem trochę w Twoją boskość ;)

Ale nie bój nic! Część primagrodzkiego budżetu na nowy rok zostanie przeznaczona na kapliczki Bogini Regulatorzy – może wzrost ilości wiernych pomoże w tej materii :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ekhm, Że przypomnę pierwsze prawo, czyli to, które na prędce powstało jako pierwsze….

 

"Wątpienie w boskość, jest wątpieniem w siebie" ;D 

Bo tej boskości to i tyle, co Kot napłakał, czyli nic.

Zmartwiłeś mnie, Primagenie, bo wnoszę z Twojego pomysłu, że skoro chcesz wznosić kapliczki, nie możesz być chyba przy zdrowych zmysłach! Zaraz sobie myślę, że dziś kapliczki, a jutro, o zgrozo, zmiana imienia patrona głównego placu! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaraz, zaraz… 

O boskości  niestety nie decyduje obiekt kultu, a wyznawcy :) 

Więc pisz,  co chcesz  :) 

Czy to aby nie herezja? :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm,  czy zdajesz  Sobie  sprawę,  co właśnie  powiedziałaś…  ¿

 

;D

Reg, zgadzam się z Panem Lisem :) Nie masz więc w tej kwestii chyba nic do powiedzenia :-)

To napisałam ja – trzecia oficjalna wyznawczyni.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czy jestem ubezwłasnowolniona?

Sugeruję, abyście to jednak jeszcze przemyśleli. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Śnio rzekła. Przykro mi, sojuszniczko :( Jako jurorka, ma tu szczególną władzę.

 

Bo tej boskości to i tyle, co Kot napłakał, czyli nic.

Ojeeeej, ale to chyba taki duży kot, co najmniej tygrys szablozębny, bo zostało jej całkiem sporo ;P

 

"Wątpienie w boskość, jest wątpieniem w siebie"

Pierwsze prawo Fantastycznego Pana Lisa, tak? Cóż, najważniejsze, że nie zwątpiłem jeszcze w Waszą Lisią Mość, resztę da się przeżyć ;) Szczególnie, że na pociechę mam caaaaały Primagród ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

W co ja wdepnęłam…

Potraficie być okrutni!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To tygrysy płaczą? ;-)

Babska logika rządzi!

Jako jurorka, ma tu szczególną władzę.

Tym razem wypowiadam się nie jako jurorka, ale wyznawczyni Bogini :) 

 

PS. jako jurorka to jeszcze tu wrócę ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

 

W co ja wdep­nę­łam

Wdepłam… chyba…  ;) 

Jeśli już, Lisie, to wdupłam… chyba… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm, nie raczej nie… :) 

 

To zbyt po Śląsku ;) 

No tak, to faktycznie raczej nie, bo z tego co śląskie, to tylko kluski poproszę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uuu….TYLKO? 

Że tak zawyję….  ;)

 

Choć nie jestem  pewien, czy lisy  wogóle  wyją….,:) 

 

 

Ostatnio moja lokalna czasoprzestrzeń zbytnio mnie nie rozpieszcza obszernością, zaniedbałem więc nieco portal i dopiero teraz dotarłem do twojego tekstu. 

Cóż, docierać było warto. Mamy tu odjazdowo kiczowaty tytuł, bardzo dobrze napisane, klimatyczne i sugestywne wnętrze i należycie niezrozumiałe zakończenie. Klasyczny Doktor Count, można rzec (kurde, fajnie mieć własny, rozpoznawalny styl, prawda?) 

A szczegóły? 

Najpierw plusy dodatnie. 

Kompozycja – podoba mi się podział na podejścia, na kolejne, nieudane próby zrozumienia rzeczywistości, która nagle się popieprzyła. Podoba mi się brak chronologii, czytelnik czuje zagubienie narratora, ale nie pogrąża się w chaosie, tylko aktywnie uczestniczy, do spółki z bohaterem stara się ogarnąć sytuację (w każdym razie ja tak miałem). Świetny zabieg narracyjny. 

Groza – niby realnie istniejąca, lecz jednak nieznana, niedookreślona. Również dobry zabieg, strach oparty na niezrozumieniu istoty zagrożenia jest najgorszy. 

Magia – podobnie jak groza, nieokiełznana, niepewna, niepojęta. Nie ograniczająca się do produkowania fajerboli o 2k10 + 5 obrażeń. 

Cyganie – znowu świetne posunięcie, nadające specyficzny klimat, koloryt, niecodzienność, podkreślające też niepewność i zagubienie bohatera. W ogóle dobra z nimi robota, wygląd, zachowanie, język – ja musiałabym zrobić kolosalny risercz, żeby uczynić rzecz tak przekonująco, i pewnie by mi się odechciało ;-) 

No i ogólnie nastrój. Gęsty, straszny i pulsujący beznadzieją – cudownie kontrastujący ze spodziewaną barwną radością cygańskiego wesela. Cud i miód po prostu. 

 

Plusy ujemne – hmm, właściwie nie ma. Są tylko plusy Schrodingera, niedookreślone i rozmyte, bo jakoś nie umiem się im dobrze przyjrzeć i zdecydować… Czyli:

Postacie – poza znakomitą Aishe, fajną Donką i charakterystycznymi braćmi Floriki, te wszystkie stare Cyganki, koledzy, goście i tak dalej, zlewają się w mało rozpoznawalny tłum. Ale może to dobrze, bo podkreśla to wyobcowanie bohatera. Znikąd pomocy, poza Donkowym światełkiem nadziei. 

Niewiadome. Nie wiem co właściwie zrobiono bohaterowi, czy w ogóle coś mu zrobiono, bo klątwa tchnie kędy zdoła i niezbadane są ścieżki magii. Nie wiem dlaczego utkwił w marionetkowym przedstawieniu, czy jest tam sam, czy wszyscy goście tam uwięźli. Nie wiem jak się to skończyło. Nie wiem dlaczego i jaki był w tym cel. 

To chyba źle. Ale może właśnie dobrze… 

Może surrealizm horroru, w jakim utknął bohater straszniejszy jest, niż nogi Aishe. Może fakt iż nie pojąłem do końca zamysłu spowodował, że tekst utkwił mi w pamięci i będzie się tam wiercił, gryzł trzepotał i zmuszał do myślenia. To dobrze. Może zakończenie wcale nie musi mi się podobać – fakt, lubię, gdy bohater dostaje na końcu szansę zmierzenia się z odsłoniętym i określonym złem i albo zwycięża, albo chwalebnie pada. Lubię, gdy magia zadaje 2k10 + 5 obrażeń, a nie skrycie pożera duszę. Ale może ten dyskomfort, który odczuwałem na końcu, stanowi siłę twojego tekstu? 

(a może bohater właśnie na końcu dostał szansę na przeciwstawienie się złu? Ha, pomyślimy…) 

 

Dobra, dość tego pitolenia. Ogólnie, zajebisty tekst. Możesz tego nie widzieć, ale każde kolejne twoje opowiadanie jest wyraźnie lepsze. Jeśli chcesz, możesz napisać dla odmiany coś prostego i zrozumiałego, ale nie musisz. Ja nie lubię nie mieć pewności interpretacji, nie lubię nie mieć dania podanego na srebrnej tacy, ale w przypadku twoich tekstów taka sytuacja mi nie przeszkadza. 

I to dobrze :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

„by żadnemu z gości niczego nie zabrakło. Wśród tych, najwięcej było oczywiście Cyganów – rodzina Floriki obsiadła całe trzy stoły, podczas gdy goście Grzegorza zajęli dwa, i to nie w pełni.”

To zdanie “Wśród tych, najwięcej było…” wydaje mi się nienaturalne. Dlaczego tych, a nie nich? I po co przecinek?

 

„Wydawałoby się, że ich ilość powinna być zbliżona…” – liczba

 

„Ilekroć myślałem o Florice, we wspomnieniach stawała mi scena” – nie wydaje mi się, by cokolwiek mogło stawać we wspomnieniach… to znaczy eee, owszem, ale nie scena ;)

 

„Dokądkolwiek bym nie uciekał, cokolwiek bym nie powiedział… koniec był zawsze taki sam.” – Czegokolwiek?

 

„– Na ohenawa, nic na ohenawa[-.] – szeptał Peshe, jakby do siebie.”

 

„gdyż po chwili później wrócili do własnych krewnych” – po chwili albo chwilę później

 

„Pogłaskała go czule po przylizanych włosach, a Grzegorz w odwecie otoczył ją ramieniem i mocno przytulił.” – Odwet to odwzajemnienie złem za zło, w tym kontekście zdecydowanie nie pasuje.

 

„O Boże…Tylko cholerny sen…” – brak spacji

 

„– Tak[+,] tak, przepraszam!”

 

„Próbowałem się odczołgać, jednak ręce odmówiły posłuszeństwa. Patrzyłem na skrywający nogi Aishe koc, jak jego skraj stopniowo się wywija i unosi, jak skrzeczy, choć przecież koce nie powinny skrzeczeć. Otworzyłem usta do krzyku, jednak zabrakło mi tchu…”

 

„Ułamałem kawałek drzwi i cofnąłem się o krok. Upadłem, kręcąc z niedowierzaniem głową, i wciąż nie odrywając spojrzenia od dziury w drzwiach, wycofałem się w kierunku sal weselnych.”

„Początkowo nie wiedziałem przed czym uciekam i co chcę osiągnąć, jednak straszna prawda z każdą sekundą stawała [+się] coraz bardziej oczywista, coraz straszniejsza.”

 

„Spojrzałem po otaczających mnie, nieruchomych ludziach i roztrącając ich pobieżnie przeszedłem do głównej sali.” – Co to znaczy: pobieżnie roztrącając…?

 

„Przekonam Florikę, że się myli[-,] albo…”

 

„Ilekroć chwytałem krzyżaki, przed oczami stawało wesele Grzegorza i wspomnienie czegoś, o czym powinienem pamiętać.” – Kopiuję to zdanie jako przykład. Mam wrażenie, że miejscami na siłę próbujesz ciąć zaimki. Niby wiadomo o co chodzi, ale zdania wychodzą kulawe. Na przykład tu brakuje tego „mi” przy „stawało”.

 

które tyle razy kontrolowały krzyżaka” – krzyżak

 

Szerszy komentarz po zakończeniu konkursu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem.

Dzięki, Thargone. Plusy dodatnie przyjmuję z wdzięcznością, zaś te ujemne akceptuję, choć to niezrozumienie mocno mnie gryzie – nie tak miało być :/

Andrzej zapomniał, co się stało na weselu, a jego świadomość została przeniesiona do marionetki. Przez to, że postrzegał siebie w ten sam sposób co świat, nie zauważył, iż nie jest już człowiekiem z krwi i kości. Dopiero pokój, którego nie zaprojektował w makiecie go uświadomił… Dlatego wrzuciłem te wstawki o “koślawych ruchach”, “nieruchomym spojrzeniu”, “twardej skórze”.

No nic, fajnie, że mimo niezrozumiałości nie zraziło :)

 

Jose, Vedyminie – dzięki za przeczytanie. Błędy poprawię wkrótce :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

choć to niezrozumienie mocno mnie gryzie…

Niepotrzebnie. Piszesz w sposób, który wymaga od czytelnika wykonania pewnej pracy przy interpretowaniu. To nie jest źle. Tak jak nie jest wadą, że weselne wydarzenia można rozumieć na kilka sposobów. Ja po pierwsze jestem mentalnie leniwy, a po drugie lubię wiedzieć dokładnie, co też poeta miał na myśli. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ok. Odwlekałem tę lekturę, bo ostatni Twój tekst, Councie, był dla mnie trudnym doświadczeniem. Ale braterstwo broni zobowiązuje i oto jestem.

Podobało się. Gdzieś do połowy nawet na tyle, że byłem gotów nominować do piórka, a nie przychodzi mi to teraz łatwo. Świetny setting, klimaty weselne nie przesadzone (a pewne przerysowane stereotypy raziły w innych konkursowych opowiadaniach), romskie słowa (których nie rozumiałem, ale to nic nie szkodzi), powściągany turpizm (choć fragment “Bezkształtny, plugawy, wijący się niczym robactwo wokół gnijących zwłok. Bzyczący jak obsiadające padlinę muchy.” jako żywo przypomina “Szeptulca”). Końcówka rzeczywiście zdrowo pokręcona, ale wolę taką, niż gdybyś wszystko grzecznie wyjaśnił, a bohaterowi żyliby długo i szczęśliwie.

Zawahałem się tylko z jednego powodu, gdzieś mi tutaj zazgrzytała podstawowa technika, na poziomie konstrukcji. W momencie, gdy wprowadzasz dwie ważne postaci: Lyube i Aishę, tekst wygląda, jakbyś się pogubił w układaniu puzzli. Gdy wprowadzasz Lyubę, jest ona “starą cyganką”, siedzącą gdzieś koło Donki. Wcześniej piszesz, że siedziała tam Lumenitsa, i że to ona jest chyba jedyną osobą, z którą narrator jeszcze nie rozmawiał, a chyba powinien. Przez dwa akapity jestem zatem przekonany, że Andrzej rozmawia z Lumenitsą, a potem okazuje się, że jest to jakaś nowa postać, której imię wprowadzasz znienacka (pojawia się wcześniej tylko w słowach jednego z braci). Podobnie jest z Aishą, o tym że panna młoda ma jeszcze jedną siostrę dowiadujemy się nagle i jej imię też pojawi się w opowieści zupełnie znikąd. Myślałem przez chwilę, że taki zabieg ma wskazywać na rozczłonkowanie i zapętlenie wspomnień Andrzeja, ale przecież pozostałych członków rodziny wprowadzasz normalnie.

Ale poza tym, opowiadanie podobało mi się dużo bardziej niż poprzednie ;)

Cześć, Coboldzie. Miło, że znalazłeś w sobie chęci i czas, by wesprzeć mnie opinią :)

Ta kwestia z Lyubą i Aishe… Hmm, w wolnej chwili muszę to zbadać, bo według Twojej relacji, rzeczywiście, wyszło tak sobie. A możesz mieć (i pewnie masz) rację – w trakcie pisania zmieniła się nieco koncepcja i przerabiałem kilka scen :/

Dzięki serdeczne za szczere słowa i ocenę – może ktoś jeszcze przeczyta :3

 

Trzymaj się ciepło i… do następnego.

A poza tym najserdeczniejsze życzenia świąteczne od całego Primagrodu! W ramach prezentu zrzuciłem nad Kobaltlandem kilka petalitrów czystego, alpejskiego powietrza! :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Intrygująco zaczęte – chce się wiedzieć, o co chodzi z tymi podejściami. Całość jest klaustrofobiczna i przepełniona barwnym nastrojem, który zamyka się w tej małej czasoprzestrzeni. Wykonanie porządne, czytało się bardzo płynnie, choć pod koniec gubiłem się w opisywanych sytuacjach. Podobał mi się bardzo plastyczny i sugestywny opis z czernią za drzwiami, w którym Andrzej odkrywał, w jakiej sytuacji się znalazł. Pod koniec wiele się wyjaśnia, a potem jeszcze więcej gmatwa, ale dzięki pewnym tropom, które czytelnik dostaje, może zbudować spójną wersję wydarzeń, a pewne niedookreślenie można nawet uznać za walor tego typu grozy. 

Gratuluję równej walki o zwycięstwo i drugiego miejsca w konkursie!

 

Mocno wciągające i nie wypuszczające z objęć, do tego wywołujące prawdziewe dreszcze, opowiadanie. Pięknie pokazane wesele, kawałek po kawałku, w różnych podejściach przedstawiasz coraz to nowe elementy, które budują świat, tajemnicę, czasem uchylając jakiś jej rąbek. I tak powoli, ale konsekwentnie zmierzasz do rozwiązania, które tak naprawdę niczego ostatecznie nie wyjaśnia, pozostawiając pole dla wyobraźni czytelnika. Jest niepokojąco, jest pięknie.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jednego byłam pewna, kiedy zobaczyłam tytuł – że to Twoje opowiadanie ; p

Jeszcze jedna obserwacja – mam wrażenie, że wszystkie opowiadania piszesz w podobny, szczególny sposób. Nie mówię czy to dobrze, czy to źle, po prostu rzucam ogólną uwagę.

 

W sumie nie do końca ogarniam, co właściwie spotkało bohatera… w jaki sposób został zaklęty/przeklęty. Był marionetką skoro sam używał marionetek czy nie? Co się stało z Andrzejem i jego żoną? Skąd właściwie wzięły się te żarłoczne cienie? Szkoda, że nie ma pełniejszej ich genezy. No ale największym kłopotem dla mnie jest właśnie to zakończenie, bardzo enigmatyczne.

Podobał mi się za to klimat. Pomysł z zapętleniem wesela jest fajny, wykorzystałeś go też całkiem zacnie. W ogóle podoba mi się wprowadzenie cygańskich elementów, bo to kultura egzotyczna, mało znana, a co za tym idzie – ciekawa. Przynajmniej dla mnie.

W sumie z Twoich tekstów, które czytałam, ten mi przypadł do gustu najbardziej – niekoniecznie ze względu na pomysł (a w każdym razie nie tylko), ale ze względu na sposób napisania. Po prostu najpłynniej mi się czytało.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jesteście po prostu niesamowici – parę godzin mnie nie było, a tu już wyniki, komentarze jurorskie… Jeszcze tylko Bright. No ale wybaczam zwłokę, pewnie zapił :PPP

 

Przede wszystkim dziękuję za konkurs, który pozwolił mi spróbować się z nieco większą ilością postaci – do tej pory wszyscy gadali jak Count, a ich osobowości wychodziły płasko i nijako, tym razem… cóż, mam nadzieję, że jest trochę lepiej :D

Ponadto, Vedyminowi dziękuję za ocenę i nominację, Śniącej za “prawdziwe dreszcze” (^^), a Jose za lekcję języka polskiego. Poprawiłem co trzeba ;)

 

Wezmę sobie do serca wasze słowa!

 

PS: Dodałem też parę zdań, które powinny rozjaśnić losy Grzegorza (wątpliwości Finkli) oraz usystematyzować rodzinkę Floriki (wątpliwości Cobolda). Mam nadzieję, że teraz jest trochę lepiej :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

I widzisz, Count? Da się napisać horror bez gwałcenia małych dziewczynek? :v

Rewelacyjny klimat. Fajne zderzenie romskiej kultury z polską. Dałem się zanurzyć w tych szczególikach, których użyłeś do odmalowania innych, szerzej raczej kiepsko znanych zwyczajów. Dodatkowo podobało mi się poczucie przytłoczenia. Pętla czasowa to nic nowego czy oryginalnego, ale nie miałem wrażenia, że bohater w każdej chwili może wyjść z wesela i iść w cholerę. Przeciwnie, on był uwięziony i z każdym akapitem uświadamiał to sobie coraz lepiej. Porównanie sytuacji do spektaklu marionetek to bardzo błyskotliwy pomysł.

Duży plus za postaci. Chociaż jest ich tam mnóstwo, większość ma swoje charakterystyczne cechy i jest jakaś. Lepiej, według mnie, wypadli romowie, gdyż koledzy pana młodego zlali mi się, niestety.

Najmocniejsza strona tego opowiadania to klątwa. Bazuje na czymś tak powszechnym dla każdego, jak cień, jednocześnie delikatnie wypaczając rzeczywistość z początku bardzo subtelnie, potem w bardziej oczywisty sposób. Dobry horror straszy niedopowiedzeniami, więc gratuluję pomysłu i wykonania.

Z minusów – liczyłem, że w końcu dojdzie do rozmowy głównego bohatera i jego brata, ale nic takiego nie nastąpiło. To byłby ciekawy, kulminacyjny moment. Nie widzę też większego sensu w mieszaniu kolejności podejść. To wręcz frustrujące, gdy po nastym następuje drugie i postać chlapie się wodą po twarzy, wmawiając sobie, że wszystko to sen (tymczasem do końca zostało parę akapitów). Sam koniec natomiast jest dla mnie nie do końca jasny i nie jestem pewien, czy to wszystko wydarzyło się faktycznie, czy było tylko spektaklem i wymysłem bujnej wyobraźni Andrzeja.

Tak czy inaczej – mocny tekst. Ze wszystkich Twoich, które czytałem, ten chyba podoba mi się najbardziej. Balans pomiędzy klarownością przekazu a enigmatycznością zakończenia i wątków zbliżył się tutaj do ideału. Dzięki za udział!

 

Dopisek: To ja tak Ci słodzę, a Ty mnie o alkoholizm posądzasz? No pięknie. Koleżanki jurorki być może wpasowały się w modny ostatnio w tym kraju trend załatwiania spraw po nocach, ale ja oznajmiam, że grzecznie w tym czasie spałem! :D

Koleżanki knują nocami, powiadasz, Bright? ;D

Cóż… Dostrzegam rację w Twych słowach, pozostaje mi więc przeprosić szanownego pana jurora za powyższe pomówienia ;)

Cieszę się, żeś zdrów, w końcu wiesz jak to jest – w Wigilię trafiają na SOR ości w gardłach (u Ciebie odpada, bo komentowałeś publikację wyników przez Lorda), w Pierwszy Dzień Świąt trzustki i pęcherzyki (alko robi swoje i tu drżałem o Ciebie :D), zaś jutro przyjdą… pobicia. Kiedy to z rodzinnych waśni, rozdrapywanych przez dwa poprzednie dni, powoli zacznie sączyć się ropa i w ruch pójdą pięści ;)

 

Co do opinii – dzięki serdeczne. Miło, że część rzeczy przypadła do gustu, zaś o rozmowie z Grzegorzem i ja w koooońcu pomyślałem, dopisując parę zdań, tworząc coś w rodzaju jej ekwiwalentu ( → wątpliwości Finkli).

Bez gwałcenia dziewczynek rzeczywiście da się, choć powiem Ci szczerze, że od razu jakoś mniej frajdy z pisania ;D

Dzięki raz jeszcze.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Zaskoczę Cię, bo akurat wyciągałem wczoraj ość z migdałka, chociaż w warunkach domowych. :D

Wczoraj sporo pogadaliśmy o tekście, Hrabio, ale wypada jeszcze napisać oficjalny komentarz. Fucha w Loży zobowiązuje :D

 

No to po kolei. 

Tytuł rzeczywiście w Twoim stylu, ale tym razem mi nie przypasował. Może chodzi o porównanie z innymi Twoimi tytułami, przez co wyjątkowość się rozmywa? Poza tym trochę zbyt patetyczny… i jakby niepotrzebny. 

Początek/otwarcie. Preferuję jednolite opowieści, bez żadnych fragmentów dziennika, wstawek z gazet itd. Pewnie dlatego nie mogę się zabrać do tekstu Mirabell z grudniowej NF. Tutaj też odstraszało mnie to “podejście ileśtam”, śmiechy w nawiasach i czekająca potem kursywa. Wolę dostać od razu właściwą narrację, punkt zaczepienia, żebym wiedział, co jest główną osią historii, a co dodatkami. Oczywiście to tylko moje preferencje. I działają trochę jak słaby tytuł. Po prostu zasiądę do opowiadania później, mniej chętnie, mniej zaciekawiony. 

Potem jest zajebiście. Historia przypominała mi grę komputerową z rodzaju tych, przy których trzeba pogłówkować. Głównie przez te kolejne podejścia. Rozmaite postaci jako opcje gry, a zamiast paska z HP – znikające punkty trzeźwości ;D I gdzieś do połowy miałem wrażenie, że zadajesz zagadkę i że rozwiązanie kryje się gdzieś między przedstawionymi przez Ciebie elementami. Dalej była już Ciemna Strona Counta: zagubienie, niepewność, niezrozumienie. Nie na tyle, żeby nie było satysfakcji. Ale na tyle, że pozostaje niedosyt. Wiesz, że musisz nad tym pracować, zresztą rozmawialiśmy o tym ;)

Klimat – już tradycyjnie – kapitalny. Cyganie robią robotę :P Zastanawiam się, czy dałoby się jeszcze to ulepszyć. Twoje realia często są nieokreślone. Nie ma nazw własnych: etykiet na butelkach, markowych telefonów… Chyba w ogóle nie ma telefonów. A jeśli akcja dzieje się współcześnie, to brak smartfona można uznać za coś dziwnego. Jestem ciekaw, czy wzbogacenie opisów w takie konkretniejsze szczegóły dodałoby klimatowi, czy odjęło. Podumaj sam :)

Końcówka mglista. Po lekturze Twoich opowiadań mam tak, że niby rozumiem, ale czegoś mi brakuje. Nie wiem, czego nie zrozumiałem. Czasem nie wiem, jakie pytanie powinienem zadać, by odpowiedź coś rozjaśniła. Może to wynikać z tego, że za mało podkreślasz to, do czego zmierza historia. 

Dialogi. Moim zdaniem powinieneś nad nimi mocno popracować. Coś mi zgrzyta w tym, jak mówią postaci. Nie pierwszy raz, bo w “Szeptulcu” też był z tym problem. Tutaj wspomnę tylko nieszczęsne “Do diabła!” – nie znam nikogo, kto by tak mówił. Może potem jeszcze zerknę do tych dialogów, ale teraz muszę kończyć. 

Ogólnie podobało mi się najbardziej z Twoich tekstów. Do połowy byłem zachwycony, nie mogłem się oderwać. Potem na tyle mniej fajnie, że nie będę krzyczał, że nie wysłałeś tekstu do jakiegoś czasopisma, ale i tak więcej niż dobrze :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cześć, Fun.

Ano tak – pogadane, zrozumiane, wprowadzone w życie. Tylko czekać rezultatów! ;D

Ciekawe, że tytuł nie przypasował. W przeciwieństwie do większości poprzednich jest dość sztuczny, miałem z nim problem.

Ech, te dialogi… Myślałem, że przynajmniej tu wyszły nawet nawet, ale widać wciąż są braki.

Fajnie, że w końcowym rozrachunku raczej na plus. Dzięki serdeczne za uwagę i analizę.

 

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mnie się podobało, chociaż tak, owszem, nie wszystko zrozumiałam. Uważam jednak, że w opowiadaniach grozy nie trzeba wszystkiego zrozumieć, bo co to za groza, która jest oswojona.

To, co podobało mi się najbardziej, to atmosfera. Nie wiedziałam niemal do końca, czy rzeczywiście jest coś na rzeczy, czy Andrzejowi się coś wydaje, bo jest aspołeczny i wydziczony, czy Andrzejowi się coś wydaje, bo jest pijany. Stan umysłu Andrzeja przez większość tekstu (jeśli nie cały tekst) był dla mnie taką samą tajemnicą, jak sama tajemnicza tajemnica.

Councie, jestem pod wrażeniem. Nie ma co zwlekać, idę nominować.

To ja dłuuuugie godziny rozmyślam nad tytułem, a Ty mi wyskakujesz z “cośtam, cośtam”? Och, och, wielce okrutna z Ciebie Ocha! :((

:P

 

A tak serio, to bardzo mi miło i dziękuję. Tak za nominację, jak i lekturę i komentarz. Mechanizm działania klątwy zostawiłem w sferze domysłów, ale jeśli tylko zrozumiałaś, że to był powtarzany wciąż i wciąż występ marionetek, to czuję się szczęśliwy i spełniony ;D

Fajnie, że atmosfera dawała radę, mam też nadzieję, że nie przynudzałem. Dość długie w końcu to to wyszło.

 

Trzym się ciepło!

 

PS: Nie spodziewałem się Twoich odwiedzin :)))

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wszystko się wyjaśniło! Ocha zapamiętuje tylko pierwsze słowo z tytułu. ;-)

Sorry, Ocho, NMSP. :-)

Babska logika rządzi!

Dwa pierwsze, Finklo, dwa pierwsze. To daje nadzieję na znaczną poprawę w moich własnych tytułach. ;)

 

Count, a dlaczego się mnie nie spodziewałeś?

Powtarzalność tego wszystkiego dawałeś do zrozumienia dość jasno. Ale też trudno nie zgodzić się z opiniami, że to jeden z tych tekstów, w których tylko autor do końca wie, o co chodzi. Gdyby nie chodziło tu o opowiadanie grozy, to by mi to znacznie bardziej przeszkadzało. Ale, jak już pisałam, do tego typu tekstów mam podejście nieco inne. :)

Aha, i nie, nie przynudzałeś. Chociaż w trakcie lektury zastanawiałam się, jak to możliwe. Bo w końcu prawie 50 tys. znaków, fabuła daleka od dynamicznej w klasycznym sensie, a tu… No nie, nie przynudzałeś.

Oj tam, oj tam. Malutkie, jednoliterowe “w” się nie liczy. ;-)

Babska logika rządzi!

Po dwóch przeczytanych twoich opowiadaniach i po zerknięciu na tytuły pozostałych, mam wrażenie, że piszesz tylko o najrozmaitszych plugastwach. Tu jakieś cienie, tam Szeptulec, ówdzie już nigdy nieuśmiechająca się Julia… :D Ale to dobrze, lubię twój styl i chyba zajrzę kiedyś do twoich starszych opowiadań :)

“W tańcu…” wciągnęło mnie porządnie, głównie właśnie chyba przez styl, poza tym zbudowałeś świetny klimat.

Pomysł ciekawy, trzeba zastanowić się, co i jak, zapada w pamięć.

Na plus też wstawki w nawiasach. Śmiech niepokojący, złowieszczy, dopiero potem okazuje się, że to widownia.

Chociaż niezbyt lubię folklor cygański, tutaj mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Dialogi ładnie zrobione “po cyganiemu”, niektóre nawet rozbawiały, o, np. ten:

– My nie problim, my nigdy nie problim…

– Nie gadoj na nas, jak baba Lyuba.

– My nie problim…

 

Przypomniał mi się pewien Ukrainiec, który często przyjeżdża w moje strony w wakacje do pracy. Mówi tak szybko, że nikt nie może go zrozumieć. I raz, kiedy coś do mnie mówił, a ja oczywiście nie miałem pojęcia co, odwróciłem się do drugiego Ukraińca, żeby mi wytłumaczył. Drugi Ukrainiec ma minę jak jeleń w światłach reflektorów i mówi: “Ja tego chłopu też nie rozumiem” :D

 

Tekst zrozumiałem dopiero po przeczytaniu komentarza ochy. Bo tak ni hu hu. Szkoda, bo fajnie, kiedy samemu zatrybi, co i jak. W “Szeptulcu” było podobnie. Musiałem końcówkę przeczytać dwa razy, żeby się połapać :/ I nadal nie rozumiem, dlaczego panna młoda była tak niebezpieczna.

 

Ogólnie jestem zadowolony z lektury :)

Przeczytałam i ja. Na początek chwała za bardzo wciągającą intrygę, od której trudno było mi się oderwać ku zgrozie rodziny, która próbowała mnie nakłonić do uczestnictwa w aktywnościach i rozmowach świątecznych. Świetnie prowadzona narracja pierwszoosobowa z dobrze stopniowania napięciem, odsłaniająca rąbek tajemnicy w odpowiednim tempie. Super. Na koniec tylko wszystko zdawało się plątać jak zbitki marionetkarza. W pewnym momencie nie wiedziałam już, czy on był marionetkarzem, czy marionetką, ani czy cokolwiek mu się udało przypomnieć i osiągnąć. Niemniej cały tekst był intrygujący i tajemniczy więc ta chaotyczna końcówka nie przeszkadzała mi zbytnio. Gratuluję świetnego tekstu i zaszczytnego drugiego miejsca. Ode mnie te dwa opowiadania mają remis. Są zupełnie różne, ale nie uniałabym powiedzieć, które jest lepsze. NIc dziwnego, że jury miało zagwozdkę. Jeszcze raz gratuluję!

EDIT: Sorry za literówki, pisałam na telefonie :P 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Chociaż niezbyt lubię folklor słowiański, tutaj mi to nie przeszkadzało.

Karolu, Cyganie to nie Słowianie :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wiem :P Z tymi Ukraińcami tak mi się przypomniało, że dowaliłem :D Już poprawiam.

Nie spodziewałem się, Ocho, bo to nie Twój dyżur, a opowiadanie jak zwykle dłuższe niż planowałem.

Fajnie, żeś nie znużona :))

 

Finklo – bardzo proszę nie znęcać się nad moimi czytelnikami! :PP Nawet jeśli Ocha nie ma pamięci do tytułów, faktem pozostaje, iż cechuje ją wyborny gust ;D

 

Karolu, wielkie dzięki za wizytę i opinię. Staram się wyżyć literacko, coby przynajmniej w życiu codziennym sprawiać wrażenie zrównoważonego… Heh.

Nie wszystko jest o plugastwach, niemniej zapraszam serdecznie. Wszędzie jesteś mile widziany.

Szkoda natomiast, żeś nie zrozumiał :/ Widzisz, miało to być tak:

– na Cyganki spada klątwa, sprawiająca że ich cienie w pewnym momencie zaczynają je pochłaniać.

– jest jeden sposób, by się uratować – przenieść “demona” na inny cień, który ma podobny kształt, czyli na człowieka.

– ofiarami padali mężowie (rzadko kiedy cienie mają tak długi kontakt ze sobą, jak chociażby w przypadku trzymającej się za ręce pary). [na weselu same wdowy, mężowie “znikają”.]

– no więc – co Florika chciała zrobić Grzegorzowi? Nooooo? ;)

– a końcówka pod znakiem zapytania. Andrzej “umiera” z nadzieją, że Florika oszczędziła Grzegorza. On sam nie mógł ostrzec brata – o wszystkim zapomniał [zaklęcie Vadomy i Lumenitsy]

 

Rosebelle – noooo, kazałaś na siebie czekać, ale dobrze, że jesteś :D

Fajnie, że tyle elementów przypasowało, za niezrozumiałość przepraszam. Gratulacje? Cóż… Do nagrody trochę zabrakło, ale to oczywiście bardzo miłe znaleźć się tak wysoko. Po raz pierwszy mnie to spotkało.

Dziękuję za Twój czas, opinię i ocenę :)

 

PS. A co do pochodzenia, to nie dziwi pomyłka Karola. Wszak to odłam Sinti! A na dodatek jakaś zakazana rodzinka – być może pochodzą z samego piekła… ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Luke, sam zacząłeś. ;-) Ale mam nadzieję, że Ocha nie poczuła się torturowana.

Babska logika rządzi!

Bardzo trochę bo dwóch punktów! D: Mogli już się wziąć i dać wam pierwsze ex aequo… (Zawsze znajduję powód, by pomarudzić, ale ogólnie konkurs świetny, żeby nie było! ;p)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Teraz wszystko jasne ;) To, że cienie pożerały Cyganki, zrozumiałem, ale gdzieś mi umknęło, czemu Grzechowi miało grozić niebezpieczeństwo, i snułem jakieś głupie teorie, że one chciały z niego ofiarę złożyć, żeby klątwa poszła precz :P

Councie, nie napiszę nic mądrego, bo zgadzam się z recenzentami Twojego opowiadania i nie ubrałbym w słowa lepiej moich odczuć, niż oni. Miałem taką myśl, że przeżywanie tej samej sytuacji, w której samemu pociąga się za sznurki, prowadzi do obłędu. A dzielę się tą myślą z Tobą zupełnie bez przyczyny i bez sensu, bez powiązania z niczym, zawieszam ją w przestrzeni, pewnie po to, by wprowadzić Cię w taką konsternację, w jaką Ty wprowadziłeś mnie swoim opowiadaniem. Rzecz jasna, moja ręka nie jest ręką Mistrza, więc nie dorównam Tobie, Councie ;) Poza tym dobry z Ciebie pisarz.

Dobry? Najwidoczniej niedostatecznie dobry, by Nimrod zrozumiał ;P

Ale uwagę o obłędzie doceniam – jest na tyle enigmatyczna, że pozwolisz, iż zinterpretuję ją sobie na swój sposób. Czyż takie interpretacje nie są najbardziej… satysfakcjonujące? ;)

Dzięki. Fajnie, że wpadłeś. Twoje słowa mają dla mnie szczególną wartość, nawet jeśli tym razem powściągnąłeś swą zwyczajową dokładność :)

 

Rosebelle – prawda, fajny konkurs. Lubię tego typu tematykę, która rzeczywiście jest w stanie uruchomić wyobraźnię ;) Przegrana z Zygfrydem to żadna ujma – uważam go za naprawdę świetnego pisarza :) Wyższa półka niż Count.

 

Karol – błeeee, nie u mnie taka sztampa! ;P Ale dzięki, że podzieliłeś się przemyśleniami. Na każdym kroku widać, że nie potrafię wczuć się w czytelnika. Najwyższy czas to poprawić.

Dzięki.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Councie, miło jest widzieć, jak nam tutaj literacko dojrzewasz – a jest na co popatrzeć – ale im ładniej piszesz, tym bardziej się jednak serce ściska, że wciąż nie wychodzi z tego nic, co można by tak po prostu chwalić i straszyć papiurem.

Klimat w tym opowiadaniu jest gęsty jak sos na weselnych ziemniakach i równie smaczny, za co pochwała. Długa i szczera. Ale nie ostatnia. Kolejna za styl i warsztat, bo czytanie tego opowiadania było przyjemnością samą w sobie. Co prawda im dalej, tym ta przyjemność mniejsza, ale to z innych względów, więc i temat będzie na za chwilę, bo póki co, jeszcze kilka ciepłych słów.

Nie wiem, z jakiego źródła czerpałeś wiedzę o romskiej kulturze, słownictwie i tak dalej, ale wydaje mi się, że było bogate, a Ty czerpałeś z niego mądrze. Mnie w każdym razie ten element opowiadania zupełnie przekonał. I choć nie ukrywam, że z Cyganami mam pewien problem natury światopoglądowej, to jednak nie przeszkadzał mi romski klimat i te wszystkie “smaczki”, nawet jeśli nie zrozumiałem tego czy owego. Kultura tego ludu jest bowiem dla mnie fascynująca. Nie miałem też problemu z wyobrażeniem sobie zjawiskowo pięknych Cyganek, szczególnie Donki.

Z całą chyba resztą natomiast mam problem, i to poważniejszy, niż nieogar zakończenia. Bo, generalnie, nie rozumiem całości. Ech… Inaczej: niby wiem – przynajmniej do pewnego momentu – co się podziało, ale nie wiem, dlaczego.

Po pierwsze, to nieszczęsne zapętlenie. Nie wydaje mi się, żeby tak działała moc cygańskiej klątwy, więc skąd to? Klasyczny dzień świstaka, gdzie zasadniczo nie wiadomo, dlaczego cokolwiek się dzieje, ale za to wiadomo, jaki jest “klucz”, wedle którego można rozwiązać wszystkie zadania i znaleźć wyjście, więc, generalnie, jest fajnie? Niby najprostsza i najlogiczniejsza, a przez to prawdopodobnie i najlepsza odpowiedź, ale wcale nie taka oczywista w sumie, bo dzieje się tyle różnych rzeczy w tylu różnych czasach, tudzież podejściach, że tak naprawdę nic nie jest oczywiste (choć pewnie logiczne).

Kolejny dla mnie problem – do którego wrócę jeszcze przy innej okazji – to bracia Figo Fagot.

Z tego, co zrozumiałem, Andrzej zapętlił się, bo został przez tych Cyganów zabity. I ginął tak co najmniej dwanaście razy. No spoko. Pytanie tylko, dlaczego go zabili, i to jeszcze na weselu własnej siostry; w miejscu publicznym, na oczach swojej i denata rodziny? Bo tańczył z ich młodszą siostrą?

Rozumiałbym to do pewnego stopnia, bo Romowie raczej niechętnie koligacą się z obcymi (ten element, aż do wyjaśnienia, też nie dawał mi spokoju) i można tu uznać taniec Andrzeja z Donką za obronę nadszarpniętego honoru rodziny i tak dalej, ale… Po pierwsze, morderstwo wydaje mi się grubą przesadą, nawet w takim kontekście kulturowym. Poza tym zupełny brak w tym logiki, bo gdyby chłopakom przeszkadzało, że ich siostra ma bliższy kontakt z jakimś durnym białasem, to zginąć powinien kto inny i w innych okolicznościach – Grzesiek, który przecież pozwolił sobie z drugą ich siostrą na o wiele, wiele więcej niż tylko taniec. I to znacznie wcześniej: ożenił się z nią, zbrzuchacił, publicznie całował, obściskiwał i tak dalej. Nie widzę więc w tym wszystkim jakiejkolwiek konsekwencji i logiki. Szczególnie, że poniekąd rodzinną polityką Cyganów było swatanie swoich kobiet z mężczyznami spoza “domu”, i to dla ich – mężczyzn – własnego dobra. Można więc powiedzieć, że atakując Andrzeja, Figo i Fagot wystąpili zarówno przeciw Donce jak i całej rodzninie.

To mieszanie z podejściami i chronologią zdarzeń, przeskoki, traktowanie czcionki italikiem, brak dokładnego wyjaśnienia, na czym dokładnie polega klątwa i jaką daje moc cygankom – wszystko to i wiele innych wypadowych zaskutkowało tym, że dokumentnie się pogubiłem i finalnie nie wiem, co w końcu stało się z Andrzejem, Grześkiem i całą resztą. Bohater pod wpływem hipnozy zaczął postrzegać siebie i innych jako kukiełki w przedstawieniu, którego lalkarzem był on sam, czy naprawdę, za sprawą klątwy – bądź też uzyskanych w zamian za tę klątwę mocy – jakoś tak się dziwnie porobiło, że i on i wszyscy inni stali się kukiełkami – nie mam, cholera, pojęcia. Myliło mi się też, co się kiedy dzieje, bo mam wrażenie, że te “Podejścia”, mimo przypisanych im numerów, nie zawsze współgrają. Weźmy na przykład rozmowę z najstarszą siostrą – której rola, prócz aspektu pokazowego, jest dla mnie kolejną zagadką. Rzecz miała miejsce podczas Podejścia bodajże czwartego, ale, jak dla mnie, była elementem, który pchnął fabułę daleko przed Podejście trzynaste (choć nie wiem, w którą stronę. A może po prostu źle interpretuje podejścia?). Scena w kiblu podobnie. To chyba też było podczas któregoś z wcześniejszych Podejść, ale diametralnie zmieniło sytuację na całej szachownicy, więc też jakby nie pasuje.

Mówiąc krótko, zbyt to chaotyczne i – na Cienia Burzy mózg nieduży – nielogiczne wszystko, bym mógł choćby w przybliżeniu stwierdzić, że czaję, łapię i doceniam.

Do czego jeszcze się tak na koniec przyczepię, to jednak pewne – również nie ułatwiające zrozumienia czegokolwiek – scenki-koszmarki, które były albo nieczytelne, albo zwyczajnie słabe. Zasadniczo, to mam przed oczyma przede wszystkim dwa takie ewenementy (bo na skalę całego tekstu to są ewenementy). I oba to scenki z udziałem bliźniaków. Zarówno ta na sali, gdzie chłopaki zaczęli dusić Jędrka – trzy razy ją czytałem, zanim doszedłem do wniosku, że chyba (CHYBA) wiem, co się tam właściwie stało – i druga, ta w kiblu, gdzie płomienna, pełna gniewu przemowa Andrzeja mnie po prostu załamała. Mówiąc krótko, ten jego monolog nie miał, jak dla mnie, praktycznie żadnych znamion realności. Gdybym miał jakoś określić całokształt, to nazwałbym to dickensowskim popisem ministranta, który pierwszy raz w życiu odważył się zakląć. Wszystkie inne dialogi są w sumie w porządku; może nie wysuwają się na prowadzenie w rankingu plusików tego opowiadania, ale nie gryzą. Natomiast tej sceny za nic nie potrafię wyobrazić sobie w realu. Na myśl nasuwa mi się raczej sztuka teatralna napisana przez kogoś, kto z powołania jest blacharzem.

Generalnie jednak, mimo wszystko, nie mogę uczciwie powiedzieć, że mi się to opowiadanie nie podobało. Biblio bym dał.

 

Peace!

 

P.S.

Tytuł to kolejna fajna rzecz, ale też i truizm – w tańcu Cienia nigdy nie ma radości, szczególnie dlaCcienia ofiar… to znaczy – partnerek.^^ Dla postronnych świadków i samego zainteresowanego w sumie też nie.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nooo, biblio od Cienia smakuje już prawie jak srebrne piórko ;D

 

A co do komentarza, to fajnie, żeś przysiadł i tak precyzyjnie określił swoje przemyślenia i refleksje. Tak naprawdę… potwierdzają one to, czego obawiałem się już po komentarzu Reg, a później trochę omawiałem z Funem “za kulisami”. Po prostu nie potrafię spojrzeć na tekst oczami czytelnika i część kwestii, skądinąd ważnych, mi umyka.

W przypadku tego o, potworka, sprawę utrudnił termin – nie mogłem skonsultować się z Pierwszym Czytelnikiem, który, na dobrą sprawę, do tego mi głównie służy – pokazuje, gdzie odbiorca nie ogarnie XD

Andrzej nie został zabity – po prostu zapomniał co się wydarzyło (pierwsza część zaklęcia Cyganek), wrócił do domu, zbudował makietę i zaczął “odgrywać” to przedstawienie, by sobie przypomnieć. Coś na zasadzie – jak wrócisz do miejsca, w którym o tym zapomniałeś, to sobie przypomnisz. I zadziałała druga część zaklęcia – jego jaźń przeszła do marionetki. Stąd fragment, że “teraz to nie palce poruszają marionetką, a marionetka palcami”.

Jak widzisz, pokombinowane – pewnie dlatego ten sznurek, po którym chciałem poprowadzić czytelnika, zaplątał się w istny węzeł gordyjski ;(

No ale cóż – cieszę się, że przynajmniej przeczytane bez bólu, a część elementów przypadła do gustu. Ten monolog Andrzeja… Tak szczerze, to mnie też nie przekonuje.

 

Następne opowiadania powinny być zupełnie przejrzyste, stąd pozostaje mi wierzyć, że już wkrótce zza chmur wyjdzie słońce i nawet w tańcach cieni znajdzie się trochę radości ;)

 

Trzymaj się, dzięki wielkie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tekst bardzo zyskał przy kolejnym czytaniu. Możliwe, że dzięki temu, że wiedziałam już mniej więcej, co wydarzyło się na weselu, albo też dzięki poprawkom – na pewno w pierwszej wersji gryzło mnie nagłe pojawienie się Aishe, którą za drugim razem przedstawiłeś wcześniej (chyba że tylko mi się wydaje, że tu coś zmieniałeś, i właśnie się wygłupiłam. Cóż.)

Dołożyć do tego jeszcze parę twoich komentarzy i mam już pełen wgląd na to, co się działo ;D

 

Fajny wyszedł ten konkurs weselny. W jednym motywacją głównego bohatera była miłość, w drugim – pożądanie, a u ciebie – zauroczenie. (No i brat, rzecz jasna). Ładnie się złożyło. Ciekawa jestem, co znajdę u zdobywcy trzeciego miejsca :D

 

Mam wrażenie, że z samego początku było trochę za dużo ozdobników – nawiasy zwykłe, kwadratowe, kursywa i jeszcze ten plusik zamiast gwiazdki, istna dyskoteka ;P

 

Klimat jest zachwycający, ale to już na pewno wiesz. Nie wiem, ile kosztował cię taki research – i w sumie nie wiem też, czy ma on pokrycie w rzeczywistości, czy tylko wkręcasz nas tak pięknie – ale jestem kupiona i ani przez moment nie wątpiłam w bohaterów. I to "my nie problim, my nigdy nie problim" – śliczne <3

 

Bohaterowie mi się spodobali, Andrzej jest uroczym dziwakiem. Donka fajna i choć mało jej, to sprawiała sympatyczne wrażenie. Bracia, mimo wybitnie negatywnej roli (o tym za chwilę) też zostali przekonująco odmalowani, Aisha była akurat wystarczająco dramatyczna, by jej współczuć, ciekawa bohaterka. Jeśli chodzi o resztę – szczególnie Lyuba i Lumenitsa zlały mi się w jedno (nie załapałam, skąd w ogóle wzięła się Lyuba), trochę też namieszał mi fakt, że Vadoma dostała taki porządny akapit przedstawienia – byłam pewna, że odegra większą rolę.

 

I bohaterowie mówią jak ludzie! Coś niespotykanego w tych hrabiowskich opowiadaniach, które czytałam. Miło, że czasem robisz sobie przerwę od dzieci gadających jak staruszkowie :D

 

Nie zrozumiałam jeszcze tylko dwóch rzeczy – po pierwsze, dlaczego bracia Floriki tak atakowali Andrzeja za podbijanie do Donki, skoro pozwolili jego bratu poślubić Florikę – chyba powinni wiedzieć o klątwie, skoro któraś z bohaterek mówi, że musiały szukać mężów poza szczepem, bo ci ze szczepu ich nie chcieli? Druga rzecz, której nie zrozumiałam – co siedziało pod stołem i atakowało nogi Andrzeja? Chyba że to tylko koszmar…

 

A tam, starczy tego paplania. Idę nominować.

 

Jeszcze malutka uwaga:

Również teraz, widząc ich ciemne, szydercze twarze, mimowolnie spuściłem wzrok.

Tak mi się wydaje, że szyderczy może być uśmiech/śmiech czy spojrzenie, ale chyba nie sama twarz? Choć to oczywiście drobiazg.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dziękuję, Kam, za powrót i taki piękny komentarz <3 Hrabia raduje się wielce!

 

Chciało Ci się czytać po raz drugi? Jesteś dla mnie zbyt dobra – w przyszłości muszę zadbać, by jednak pierwsze podejście wystarczyło do zrozumienia treści ;)

Opis Aishe dodałem – słusznie rzekłaś.

 

Co do Twoich wątpliwości – bracia byli przedstawieni negatywnie, ale tak naprawdę znajdowali się we władzy Cyganek, dla których uczucia mężczyzn nie miały większego znaczenia. Bali się i spełniali wolę kobiet.

Wiedzieli, że dla Grzegorza jest już za późno, ale może Andrzeja uda się “wystraszyć”.

Co zaś atakowało spod stołu – mechanizm obracający makiety. Dopisałem o tym zdanie, Andrzej skapnął się, że sala nie jest prawdziwa.

 

Dziękuję za miłe słowa, uwagi, no i nominację :D Nieścisłość zaraz poprawię.

 

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Chciało Ci się czytać po raz drugi?

Pierwsze czytanie nastąpiło w spartańskich warunkach, w życiu bym nie dała rady po tym sklecić sensownego komentarza ;) Co nie zmienia faktu, że czytanie twoich opowiadań jest zawsze przyjemną rozrywką. *

 

To przyznam szczerze, tego, że bracia byli marionetkami w rękach Cyganek nie zauważyłam wcale :( A to faktycznie ciekawy wątek.

W takim razie, dlaczego Cyganki, mając taką moc, nie wmanipulowały mężczyzn ze szczepu w małżeństwa?

Dobrze, już może nie będę drążyć, bo się skończy jak u belhaja :D

 

* Pomijając Papierowe ;P

www.facebook.com/mika.modrzynska

Jak u Belhaja? Ja nie w temacie, ale o cokolwiek chodzi… nie skończy się :P

 

Nie rozwijałem wątków okołocygańskich, bo, jeden – limit mógłby zacząć przeszkadzać, dwa – z główną osią fabularną nie miało to wiele wspólnego.

Bracia, jak i pozostali mężczyźni, byli manipulowani, “trzymani twardą ręką”, ale nie za mocą jakichś tam zaklęć, tylko zwykłym strachem. Cyganki są złe i w ogóle, ale mimo wszystko to ich rodzina. Gdyby siłą przerzucali cienie na swoich mężczyzn, w końcu by wymarli. Przecież chłopiec musi trochę dorosnąć, żeby zapłodnić kobietę i utrzymać status quo w szczepie ;)

Wspomniałem jedynie, że dostają ochrzan od Lyuby. Oczywiście nie napisałem dlaczego (wszak nie potrafię wczuwać się w czytelnika :D), ale chodziło właśnie o to – że “atakując” Andrzeja działają przeciw reszcie rodziny.

 

A Papierowe serca to przecież wspaniałe opowiadanie – czyżbyś insynuowała coś odwrotnego? :PP

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jak już pisałem, byłem skłonny nominować do piórka, ale w pewnym momencie posypała mi się logika narracji. Skoro jednak naprawiłeś to, na co kręciłem nosem, to nie mam wyboru.

Znaczy: jestem na TAK.

Jeszcze raz brawa za wybór oryginalnej, a przecież niepopularnej i niełatwej scenerii i jej konsekwentne wykorzystanie. Idź tą drogą, Councie, a będę Cię ubezpieczał ;)

O, dzięki Coboldzie. Miła niespodzianka noworoczna.

Wkraczam teraz na nieznaną mi dotąd ścieżkę zrozumiałości tekstu na poziomie fabularnym :D

Dziękuję za wsparcie.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wkraczam teraz na nieznaną mi dotąd ścieżkę zrozumiałości tekstu na poziomie fabularnym :D

Nowy rok, nowy Ty :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Opowiadanie w bardzo wielu aspektach rewelacyjne – pomysł, odmalowanie wesela i bohaterów, klimat. Można długo wymieniać. Uczciwie też przyznam, że nieco zagubiłem się w końcówce (wątek z przedstawieniem). Mimo tego oceniam bardzo wysoko.

Dokładnie, Fun – nowy ja :D

 

Zagubiłeś się, Zygfrydzie? Ech… Gdzie ja to już słyszałem… ;/

No ale rozumiem już w czym leży problem, poprawię się pod tym względem. Dzięki za miłą i niespodziewaną wizytę :) Fajnie, że część elementów przypadła do gustu.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Choć końcówka była gubiąca, to nie mogę odmówić Twojej narracji, Hrabio, tworzenia niezwykłego klimatu magicznego realizmu. Od cygańskiego ślubu i wesela, opisów, po cały zarys fabularny. Kolejne podejścia, kolejne potknięcia bohatera, kolejne próby.

Naprawdę zacne dzieło.

Czyli, jak możesz się domyślać, jestem na TAK.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, bardzo mi miło :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Chwilę się zastanawiałam nad werdyktem.

Na plus dość egzotyczna sceneria (ładnie zagrałeś stylizacją) i naprawdę dobry pomysł na klątwę. Jest świetny, oryginalny i straszny. Cholera, nie powinno się stawiać ludzi przed takimi wyborami. To niehumanitarne.

Liczne powtórki już nieco ambiwaletnie – koncepcja ciekawa, ale gdybym tak jeszcze miała satysfakcję z jej samodzielnego rozszyfrowania…

Na minus niejasność zakończenia. IMO, z opowiadania nie wynika, co się stało z panem młodym. A bardzo mnie to interesowało.

Ostatecznie jednak przeważyły plusy dodatnie i zagłosowałam na TAK.

Babska logika rządzi!

:O

Tym razem zaskoczyłaś, Finklo.

 

Dzięki.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Po przeczytaniu tekstu mam pytanie. Utożsamiasz się z głównym bohaterem? Jesteś zamknięty i izolujesz się od ludzi, czy raczej dusza towarzystwa? A może pół na pół?

Tak z ciekawości przyszło mi na myśl, także tego… ;)

 

Tekst bardzo przyjemny, ja znów zastanawiałam się do czego to zmierza i gdzieś po przeczytaniu ponad połowy doszłam do wniosku, że na pewno dostanie się głównemu bohaterowi. Choć i ta pewność, nie umniejszyła przyjemności z lektury. I powiem jedno: NIECH ŻYJĄ NIEDOPOWIEDZENIA! :P

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tak! Niech żyją niedopowiedzenia! :D

:P

 

Niezmiernie się cieszę, że po tym jakże długim okresie wątpliwości i trwogi, kiedy to zmniejszyłaś aktywność na portalu (niewątpliwie ze względu na niecierpiące zwłoki sprawy Mordollu), wracasz w glorii i nawet pamiętałaś o starym sojuszu, Mor! :))

Fajnie, że nie było tak źle. Dzięki.

 

Count jak Andrzej? Cóż… Być może. W jakimś stopniu.

A zanim przeszedłem katharsis nawet w stopniu nieco większym ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Z portalu wywiała mnie praca. Jak to mówią czas to pieniądz, a za pisanie i czytanie mi nie płacą. Skandal! ;> A tekst bardzo zacny i wciągający. Było całkiem nieźle. :) Ale mi odpowiadziałeś na pytanie…

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Te piórko to jak Oskar dla DiCaprio za Zjawę zamiast za Wilka z Wall Street. Tam czasem przestrzelą i naszej Loży może się zdarzyć. Sumarycznie jednak, ważne, że jest. Gratuluję. :)

Gratuluję, zasłużone piórko :) Tu chyba najbardziej czuć klimat “Higurashi”, choć niby zupełnie inna sceneria. Ale “zapętlone” wesele, klątwa, wyjaśnienie, którego trzeba się dopatrywać między scenami i końcówka… bardzo nieoczywista i bardzo pasująca, skłaniająca do przejrzenia tekstu jeszcze raz i wyłapania smaczków. Jakbym zajrzała wcześniej, to klika i nominację byś ode mnie miał :)

O, jak miło, że i Ty mnie odwiedziłaś, Bello :3

Dziękuję za przeczytanie i miłe słowa. Nominacja od Ciebie wiele dla mnie znaczy.

 

Dzięki i Tobie, Darcon. Co prawda na porównanie nie zasługuję (nie dość że inny kaliber, to na dodatek droga Di Caprio była trochę dłuższa ;) ), ale rozumiem je i… chyba nawet się z nim zgadzam.

Zresztą wiesz, najważniejsze, że ego połechtane :P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podobało mi się dużo bardziej niż Szeptulec. I tak w ogóle, mi się podobało. Oryginalne wykorzystanie cygańskich motywów. Zakończenie mocno zakręcone, ale załapałem główny zamysł i niedopowiedzenia nie ubodły. ;) Bardzo dobry pomysł.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Podobało mi się dużo bardziej niż Szeptulec.

O, serio? A powiem Ci, że tak podczas pisania, jak i publikując to opowiadanie, byłem pewien, że jest znacznie gorsze niż Szeptulec… To chyba potwierdza fakt, że mam problemy z wczuciem się w czytelnika. Może też oznaczać, że jestem psychopatą – obie ewentualności jednakowo prawdopodobne XD

 

Dzięki za wizytę i miłe słowa, Dziadku. Fajnie, żeś wpadł.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A to nie jest tak, że obie ewentualności są powiązane? ;-)

Babska logika rządzi!

Ee tam, Szeptulec był lepszy. Co nie zmienia faktu, że możesz być psychopatą :D

A to tak źle być psychopatą? Tyle się przecież mówi o tym, że trzeba znaleźć swój styl w pisaniu ;D

 

 

A w ogóle jak już tak porównujemy, to mnie się W tańcu podobało najbardziej ze wszystkich opowiadań CountPrimagena, jakie czytałam – było najbardziej przejrzyste, logiczne w swoim chaosie i dojrzałe literacko. A tu oskarżenia, że loża przestrzeliła, nie wyróżniając Szeptulca :o Przyznam, że jestem zdziwiona.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ależ, Kam! Jakie oskarżenia?

Dziwuję się po prostu, jakim cudem pisanie o masturbowaniu się na widok cierpiących zwierząt może mi sprawiać większą satysfakcję, niż o cygańskim weselisku :D

A jeśli chodzi o piórko, to Count jest zadowolony z werdyktu!

 

Finklo, Karolu – dziękuję za wiarę w moją chorą psychikę. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz was zaskoczę/zgorszę :3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A czy psychopata dotrzymuje słowa? ;-)

Babska logika rządzi!

Ja wiem co najwyżej, że Count dotrzymuje ;―)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No to czekam na te zaskoczenia. :-)

Babska logika rządzi!

Jakie oskarżenia? ;)

Właściwie to chodziło mi o słowa Darcona, choć teraz dopiero zwróciłam uwagę na daty i widzę, że odezwałam się trochę poniewczasie.

I oczywiście nie bronię ci czerpania satysfakcji z pisania ;) Ale oczekiwanie od nas, czytelników, że bardziej nam się spodoba gwałcenie dziewczynek od cygańskiego wesela? Chyba masz nas wszystkich za… psychopatów ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dobry tekst, naprawdę dobry. Przede wszystkim robi to, co powinno robić dobre opowiadanie grozy: od początku wywołuje niepokoj, uczucie, że coś jest nie tak, jakieś takie mentalne swędzenie – i to intryguje, hipnotyzuje wręcz i sprawia, że chce się czytać. Dobrze, że karty nie zostały wcześnie odkryte, dobrze, że zakończenie otwarte, bo tak to się robi, nie daje się odpowiedzi, żeby nie zabić tego uczucia niepokoju, nad którym się tyle pracowało.

 

Nie olśnił mnie tylko ten tekst językowo, bo choć poprawny i absolutnie nie przezroczysty, to jednak to nie poziom Raka czy Brzezińskiej, a tego tu zabrakło do wielkości.

 

Gdybym dostał taki tekst na skrzynkę, trochę byśmy go wygładzili językowo, może odrobinę doszlifowali finał, żeby wciąż nie dawał odpowiedzi, ale był jasny, i można by drukować.

No właśnie, a nie żadne szeptulce!

Ten komentarz brzmi tak srebrnopiórkowo… ;)

No nie wiem, nie wiem, sojuszniku… :P

 

Kompletnie nie rozumiem chronologii zapętlenia. To, co ma być wcześniej w ogóle nie pasuje mi do treści. To, co później, nijak ma się do wcześniejszych. Nie ma żadnych różnic w fabule i wiedzy bohatera. 

Opowiadanie początkowo jest weselnym ”Na skraju jutra” (czyli moim ulubionym filmem wrażonym w znienawidzone przeze mnie ramy), dlatego niczym mnie nie zaskoczyło. Potem w udany sposób przemienia się w gęstą atmosferę obłąkania (i jeszcze ci Cyganie, grubo pojechałeś…), żeby następnie zamknąć to wszystko w jakiejś nieprzekraczalnej immanencji bohatera-lalkarza. Wrzuciłeś dużo do tego kotła, a potem wymieszałeś z gracją, ale smak pozostał dość kontrowersyjny. Według mnie trochę się to wszystko zwarzyło. Ale opowiadanie przykuło, mimo dziwnego smaku. Pozostaję jednak z pewną konsternacją co do finału i tego immanentnego wydźwięku (z cyklu: wszystko od początku do końca jest teatrem). No i nie podoba mi się Donka ani jej finalne zachowanie (sztampa), ani nieautentyczny (IMO) romantyzm bohatera. W ogóle to, że on jest jakimś skrytym w sobie lalkarzem pojawia się nagle w formie infodumpowej, jakby akurat było ci potrzebne, choć można to było rozłożyć zgrabniej i wpleść w akcję już wcześniej.

To oczywiście tylko moje bolączki, nad którymi w ogóle chce mi się pochylać, bo tekst jest jednym z lepszych, jakie ostatnio czytałam ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Tyle dni od premiery, a tu taki ruch – NIE MOŻE BYĆ! :D

A na dodatek, jest i Naaaazula :))

 

Kam – czytelników za psychopatów? Hmm, może niektórych ;P

Uwaga Darcona to raczej taka dygresja, która dla autora nie jest całkowicie… abstrakcyjna ;)

 

Malakh – Wielce się cieszy me hrabiowskie serce, że i Taniec doczekał się redaktorskiego komentarza, na dodatek tak pozytywnego. Język musiałem powściągnąć, bo forma znacząco prześcigała już treść, ale spróbuję lepiej ten element zbalansować. Dzięki serdeczne za wizytę i, mam nadzieję, do następnego ;)

Bardzo mi miło, że wpadłeś.

Będzie lepiej.

 

Cobold – Jakie tam żadne – sam się waść zgłosiłeś do betowania ostatniej opowieści z Pejzażu :P

 

Bright – Już dostałem gwarantowane biblio od Cienia. Byłoby chyba zbyt wiele zaskoczeń jak na jedno opowiadanie ;)

 

Naz – Chronologia bez znaczenia? Ale jaaaaak to? ;( Na początek dałem po prostu widowiskowe zniszczenie marionetki Andrzeja, a w tych wcześniejszych bohater po prostu badał teren i prawidłową ścieżkę… A co do Na skraju jutra, to polecam Ci jednak, sojuszniczko najcniejsza, zapoznać się z pierwowzorem – krótką mangą All you need is kill. Bez tego hollywoodzkiego zadęcia, z sensowniejszą fabułą. Lepsze przez duże L od filmu, a może nawet od tego opowiadania :PP

Składam Ci hrabiowski pokłon dziękczynny za uwagę i krytykę. Część bolączek już znałem, wszystkie natomiast uwzględnię w przyszłości (a nawet teraźniejszości).

Ta “sztampa” zabolała ;(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Niech cię nie boli, wszyscy to czasem robimy.

A poskąpiłam ci pochwał celowo, ciężki mam okres, to i na pochwały ciężko mi się zdobyć. Ale zgadzam się w nich z mądrzejszym ode mnie – Redaktorem. Gratuluję świetnego tekstu ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Luke, następnym razem przetłumacz na angielski i podeślij Malakhowi. ;-)

Babska logika rządzi!

Wolę nie ryzykować, Finklo – już mój polski warsztat nie wystarczał. Gdybym zrobił to po angielsku, horror przerodziłby się w dramat ;―)

 

To niekoniecznie kwestia mądrości, Nazulko. Bardziej gustu (nie wspomnę o doświadczeniu, bo w perspektywie Tańca wyszłoby… poniekąd chełpliwie).

Niemniej, bardzo mi miło, że akurat redaktor Malakh te dezorientujące momenty odebrał tak, jak tego skrycie pragnąłem – jako zwiększające dramaturgię poczucie zagubienia.

Chyba tak to odebrał XD

 

Zaś bólu słów Twoich mogę akurat doznawać jak najczęściej – jest mi naprawdę drogi.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Szampana jeszcze nie otwieram, ale to do tej pory mój ulubiony tekst twojego autorstwa. Fajny przez finezyjne F. A już zaczynałem się bać, że pozostanę na zawsze na bakier z twoją twórczością!

Chyba wolałbym go bez motywu wyjętego z Dnia Świstaka, ale pozostałe elementy bardzo przypadły mi do gustu. Jest mrok, tajemnica, egzotyczność (spodobały mi się muzyczne wstawki). Najbardziej zaintrygowała mnie postać Aishe. To akurat bardzo mi się w twoim pisaniu podoba, że nigdy nie uciekasz od tematu niepełnosprawności i pokazujesz ją w ponury, ale przemawiający do wyobraźni sposób.

Zaciekawił mnie również główny bohater, choć nie mogę się zgodzić z kwestią, że ktoś, kto nie lubi imprez, nie umie się bawić. Jeżeli bawi go co innego niż huczna zabawa, to po prostu w inny sposób uprzyjemnia sobie czas. To, co nie pasowało mi we fragmentach dotyczących Andrzeja, to powtarzające się opisy tych samych cech charakteru. Zastanawiam się, czy nie można by sformułować dla opowiadań złotej zasady dwójki – jeżeli chcesz podkreślić jakąś informację, przekaż ją dwa razy. Nie trzy, cztery albo pięć. Maksymalnie dwa ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Hmm, trafna uwaga. Powiem Ci, Nevazie, że pisząc aktualne opowiadanie, podświadomie rozważałem tę kwestię… Chyba często powtarzam informacje, można by to jakoś okiełznać…

Dzięki.

Miło, że tym razem trochę bardziej podeszło. A szampana szykuj na inną okazję – obiecuję, że takowa nastąpi. Być może wkrótce ;D

Chyba wiem, dlaczego wpadłeś, niemniej serdecznie zapraszam Cię również do przyszłych opowiadań. Będzie klarowniej, będzie lepiej.

 

No i ja też lubię Aishe. Jest w tle, ale jest ważna.

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Solidne opowiadanie, Hrabio :) Pomysł jest nietuzinkowy, konwencja interesująca – taki niby horror, ale realistyczno-magiczny. Z niejasnym zakończeniem i łotdefakiem – ale takim, co do którego nie mam wątpliwości, że jest, bo miał być. Bo to podsyca niepokój i pozwala poczuć dezorientację bohatera. 

Trochę gubiłam się w chronologii i nie wiem, czy aż takie jej poszatkowanie było konieczne. 

Chyba nie było ;)

No ale wciąż szukam balansu, trochę to trwa…

 

Fajnie, że Taniec zrobił lepsze wrażenie niż Szeptulec. Dziękuję, Werweno. Dobrze, że jesteś.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Skupiłeś się na opowieści a nie na rekwizytach i ohydzie dla ohydy i wyszło to opowiadaniu zdecydowanie na dobre. Czuję się usatysfakcjonowana :-)

 

Warsztatowo – mam wrażenie, że połączenia z przyimkami nie są Twoją mocną stroną ;-)

It's ok not to.

Czuję się usatysfakcjonowana :-)

Jeeeeeej, wielkie to dla mnie szczęście! :D

A jeszcze większe, że zajrzałaś i pomęczyłaś się z tym długim potworkiem. Dzięki!

 

mam wrażenie, że połączenia z przyimkami nie są Twoją mocną stroną ;-)

Hmm… Co to właściwie był przyimek? XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hmm… Co to właściwie był przyimek? XD

No tak, to wiele tłumaczy ;D

It's ok not to.

Bardzo wciągające opowiadanie, oryginalnie podchodzące do tematu grozy i folkloru. Chyba największym plusem opka jest zagadkowość. Przedstawiasz postacie krótko i lakonicznie, aby dopiero po dłuższym czasie je rozwinąć. Brak dialogów między głównym bohaterem a Grzegorzem i Floricą naprawdę buduje klimat. Zwłaszcza, że czytelnik zdaje sobie sprawę, że to bardzo istotne dla opowieści postacie i z niecierpliwością czeka, aż dojdzie do bardziej bezpośredniego kontaktu. To również dodaje płynności narracji. Nie ma tu sztucznie przedłużonych scen, nie nudziłem się chociażby przez chwilę, chociaż z zakończenia trudno mi wywnioskować, co się stało z Grzegorzem. Niemniej tekst bardzo przypadł mi do gustu :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Wielce mi miło, że pozytywnie oceniasz tego potworka, Soku.

Dzięki serdeczne za wizytę i opinię :)

 

Taaaak, co się właściwie stało z tym Grzegorzem? Zagadkowa sprawa… ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nowa Fantastyka