- Opowiadanie: Morgiana89 - Poroniec

Poroniec

Dziękuję moim betom za pomoc. Wszystko co złe, to moja wina. ;)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Poroniec

– Hu hu huuu… – zahuczała sowa.

Hanna przekręciła się na bok. Otworzyła zaspane oczy, z których leciały łzy. Śnił jej się koszmar. Nadal czuła posmak trawy i ziemi, w której przytrzymywały ją czyjeś silne ręce. Mężczyzna odsuwał fałdy jej sukni, a ona nie mogła się wyrwać. Sen powracał każdej nocy.

„To musi się w końcu skończyć” – pomyślała i przetarła zmęczone, mokre oczy.

Nie potrafiła wyrzucić z pamięci tej brutalności. Każdego dnia obiecywała sobie, że wytrzyma, ale gdy tylko ich spojrzenia się spotykały, czuła ogromny strach. Doskonale pamiętała słowa, stale przez niego powtarzane:

„Nie możesz nikomu o tym powiedzieć! Chyba nie chcesz, by ludzie gadali?”

Nienawidziła, gdy się do niej odzywał przy ludziach i mimochodem dotykał. Każde muśnięcie skóry przywodziło wspomnienie tego, co jej zrobił. Po wszystkim czuła się jeszcze bardziej brudna.

„Jeszcze tylko kilka dni. Niedługo wszystko się zmieni”.

Poczuła na ramionach delikatny powiew wiatru. Gęsia skórka pokryła jej ręce.

– Boże, błagam tylko nie to – wyszeptała, odwracając się i nawet w mroku dostrzegła, że okiennice są uchylone.

Doskonale pamiętała, że wieczorem, przed snem, je zamykała. Robiła tak już od wielu tygodni. Myśl o tym, co zrobiła, była jeszcze gorsza niż powracające każdej nocy koszmary. 

„Nie, nie myśl o tym! Śpij! Może sobie pójdzie!”

– Hu hu huuu… – pohukiwanie się powtórzyło, a Hanna zacisnęła w przerażeniu dłonie. – Hu hu huuuu… – Było coraz bliżej, dobiegało z wnętrza pomieszczenia.

Hanna bała się spojrzeć, jeszcze mocniej zacisnęła powieki.

„Błagam! Błagam, Boże niech to odejdzie! Błagam!” – ledwo mogła opanować świszczący oddech.

– Hanno! Haneczko! – zawołał ktoś lub coś z ciemnych kątów pomieszczenia.

Cisza, która później nastąpiła, prawie przyprawiła ją o zawał serca. Gardło miała ściśnięte ze strachu. Jeszcze szczelniej okryła się pościelą. Głosu nie mogła pomylić z niczym innym. Stworzenie przemieściło się szybko, odbijając się o drewniane deski podłogi. Myślała, że rytuały, które odprawiła, w końcu pomogą. Od tak wielu tygodni próbowała się go pozbyć.

– Oj, Hanno! Przecież wiesz, że zawsze będę przy tobie – odczuła lekki napór na kołdrze, nogi dygotały jej z przerażenia, a strach paraliżował. – Jestem częścią ciebie, a ty częścią mnie… Nigdy cię nie opuszczę.

Gdyby to coś dało, zaczęłaby krzyczeć, ale wiedziała, że rodzice skutecznie ignorują wszystkie problemy. Na nich nigdy nie mogła liczyć. Modlitwa sama wypłynęła na jej usta, ale to coś na niej tylko się zaśmiało, jakby było w stanie odczytać myśli.

– Hu hu huuu… Ja zawsze tu będę… Za przyjemności… – zapadło dłuższe milczenie, aż w końcu Hanna nie mogąc dłużej wytrzymać, wydała z siebie cichy pisk. – Trzeba płacić. Hu hu huuuuu…

 

***

 

Ksiądz Adam bezradnie rozłożył ręce.

– Tak się nie godzi, mości panie – powiedział.

Dłoń bezwiednie powędrowała w górę i zacisnęła się na wiszącym na piersi krzyżu. Poczuł, jak ostre końce wbijają się w skórę.

– Nie dość, że nieczysta, to jeszcze na domiar złego takie rzeczy…

Młoda, drobna dziewczyna, siedząca nieco z tyłu pomieszczenia, zarumieniła się.

„Czyżby w ten sposób myślała, że zniknie?” – pomyślał Adam i pokręcił ze smutkiem głową. Współczuł jej, ale nie wstydu, lecz utraty niewinności.

– Proszę księdza, jesteście naszym jedynym ratunkiem! – zawołał zrozpaczony ojciec dziewczyny. – Nie odmawiajcie, tylko wy możecie nam pomóc!

Łysiejący mężczyzna, siedzący naprzeciw kapłana, wyciągnął z płaszcza niewielką sakiewkę, w której zabrzęczały monety.

– To na parafię, tak na dobry początek… – powiedział, po czym dodał: – Młode to i głupie, błędy czasem popełnia, przecie wie, ksiądz, że teraz nie wypada wszystkiego odwoływać… Goście poproszeni, a ślub w najbliższą sobotę, a i prestiż dla całego Skolimowa. Parafia też by na pewno na tym zyskała. – Pokiwał znacząco głową. – No nie dajcie się, świętobliwości, prosić.

– Trzeba było wcześniej przyjść… Prosić Boga o wybaczenie… Przecież wiedzieliście, ile to trwało! Sami mówiliście, proszę nie zaprzeczać – powiedział, gdy mężczyzna już otwierał usta, żeby odparować zarzuty. – Teraz może być za późno, mości Włodarze. Nie wiem, czy uda się go odgonić.

Łysiejący mężczyzna pokręcił głową. A młoda dziewczyna pisnęła cicho i zakryła twarz dłońmi.

– Gdybym tylko ja wiedział… Gdybym wiedział, w co się ta moja Hanna wpakowała. – Wskazał głową córkę. – Ale żem nic a nic… Niech Bóg mi świadkiem… Ja się dzisiaj dowiedziałem – mówiąc to, złożył ręce jak do modlitwy.

Rozdarty wewnętrznie kapłan popatrzył jeszcze raz na dziewczynę. Ta spłoniła się i znów spuściła głowę. Wiedział, że diabeł ją kusił. Ale czy Bóg nie powinien wybaczać zbłąkanej owieczce? Przetarł zmęczone oczy, westchnął i powiedział:

– No, dobrze, niech wam będzie. Ale proszę pamiętać, że sytuacja jest wyjątkowa i nasza parafia potrzebuje… Ekhm… Wsparcia…

– Ależ oczywiście, ależ oczywiście! Słyszałaś, Hanula! – zakrzyknął uradowany mężczyzna, prawie podskakując z radości. Podbiegł do niej szybko i pogładził dziewczynę po włosach. Ta skrzywiła się nieznacznie.

– Jest jednakże jeszcze jeden warunek – powiedział ksiądz. – Do ślubu czasu niewiele, może dużo to nie pomoże, ale jutro rano musicie całą rodziną stawić się w kościele. I to bez wyjątków. – Spojrzał surowo to na ojca, to znów na dziewczynę. – Spowiedź i modlitwa nie zaszkodzi, a i pomóc może.

– Ale przygotowania… – mężczyzna urwał, widząc groźne spojrzenie księdza. – Tak, oczywiście. Jutro z samego rana!

– A teraz najważniejsza sprawa, co z nim zrobiłaś? – zapytał ksiądz patrząc wprost w oczy dziewczyny. Ta, o ile to w ogóle było możliwe, zarumieniła się jeszcze bardziej.

 

***

 

Skolimowo Wielkie, wbrew pozorom, wcale takie wielkie nie było. Nic nie umykało uwadze mieszkańców. Mimo wczesnej pory kilka osób spostrzegło spieszących do kościoła: Włodra Ziemowita, jego żonę Sławomirę i córkę Hannę. Do południa wieści  o ich przybyciu rozeszły się po okolicy. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przyszła panna młoda opuściła świątynię w towarzystwie matki kompletnie rozdygotana i zapłakana. Po dłuższej chwili na zewnątrz pojawił się również Ziemowit i ksiądz. Udali się w stronę południowego traktu, znikając w końcu w oddali nawet najbardziej ciekawskim obserwatorom.

Szli już dłuższy czas w milczeniu, gdy ciszę przerwał Włodar:

– Myśli, ksiądz, że to pomoże?

– Miejmy nadzieje, mości Ziemowicie, miejmy nadzieję – odparł kapłan, gdy skręcili w stronę Zielonego Boru, tak jak wskazała im Hanna. – Wszystko zależy od tego, jak silny się okaże. Z tymi stworzeniami nigdy nic nie wiadomo. Nie jestem w stanie przewidzieć, czy rytuał faktycznie pomoże. Znam jeden sprawdzony sposób, ale go wykluczyliście, drogi panie. Poroniec może nie jest najsilniejszy, ale skutecznie potrafi uprzykrzyć życie. Nie wyobrażam sobie lęku, jaki musiała czuć pańska córka, spotykając go ciągle na swojej drodze.

Ksiądz zasapał się. W końcu nie był najmłodszy, najlepsze lata dawno już miał za sobą, a wygodne i spokojne życie w Skolimowie rzadko dostarczało większych atrakcji. Przetarł zmęczone oczy i czoło, na które wystąpiły drobne kropelki potu. Włodar oddychał tak samo ciężko. Adamowi nie było żal Ziemowita, sam z rodziną wpakował się w te kłopoty. Od porannej spowiedzi sporo mu się rozjaśniło, choć dziewczyna przed prawdą broniła się, jak tylko mogła i więcej otrzymał domysłów, niż faktów. Musiał jej pomóc, żałował tylko jednego: obowiązującej go tajemnicy.

„Że też ta dziewczyna musiała to zrobić” – pomyślał kapłan zupełnie zniechęcony.

– Powinniśmy zacząć się rozglądać za grubym dębem, twoja córka wspominała, że to nie było aż tak daleko od głównej ścieżki, a i z tego co mówiła, drzewo do cienkich raczej nie należy.

Ziemowit wymruczał coś pod nosem po czym ruszyli dalej, by w końcu trafić na miejsce.

– To chyba tutaj.

Gałęzie dębu rozrastały się na boki. Drzewo było zaprawdę ogromne, nawet rosły mężczyzna nie mógłby objąć go ramionami. Ksiądz Adam obszedł je ostrożnie dookoła, uważając na wystające z ziemi, grube korzenie.

– I jak? – zapytał Włodar.

– Zobaczymy.

Kapłan sięgnął do worka, który wręczył wcześniej ojcu dziewczyny. Wyciągnął zeń niewielką buteleczkę, odkorkował ją i przezroczystym płynem delikatnie zmoczył suche źdźbła słomy, które ciasno ze sobą związane, tworzyły niewielkie kropidło.

Gdy podnosił wzrok, ujrzał puszczyka, który przysiadł na gałęzi najbliższego drzewa.

– To on! – zawołał Ziemowit, aż echo poniosło się po lesie. – To on wszędzie lata za Haneczką, to musi być on!

„Cóż za głupiec!” – pomyślał ze złością ksiądz.

– Ćśś! Zamilcz!

Ptak poderwał się do lotu i zaczął krążyć nad starym dębem.

Adam machał trzymanym w ręku kropidłem i począł obchodzić drzewo z każdej strony. Z jego ust wydobywał się cichy pomruk. Sowa latająca nad nimi zahuczała przeciągle, z jej piór poczęła dobywać się para. W końcu odleciała, ale to nie zakończyło rytuału. Mężczyzna nadal krążył wokół dębu, raz po raz nakrapiając ziemię wodą święconą. Gdy ta się skończyła, on sam oparł się zmęczony o drzewo.

„To zbyt wiele dla mojego starego ciała” – pomyślał i przeciągnął się, aż kilka kości zatrzeszczało.

– I jak? – zapytał raz jeszcze Ziemowit, tym razem dużo ciszej.

– To się okaże – odparł ksiądz.

„Czy to rzeczywiście pomoże?” – pomyślał, po czym odwrócił się i zaczął pakować na powrót swoje rzeczy.

 

***

 

W dniu wesela w Skolimowie wszystko skupiało się wokół kościoła. Korowód rozbawionych weselników kroczył głównym traktem. Piękne stroje panien widać było z daleka. Zaproszeni zostali goście praktycznie z całej wsi, ale również z różnych części kraju, bo i nie co dzień córka Włodara wychodziła za mąż.

Z przodu kroczyła młoda para, którą ksiądz Adam obserwował, stojąc u stóp schodów wiodących do kościoła. Prezentowali się wytwornie, ubrani w eleganckie stroje, zgodne z panującymi zwyczajami. Jaromir miał na sobie czarne spodnie, na które założył ciemnoczerwoną tunikę, przepasaną jedwabną szarą wstęgą. Hanna, jak na pannę młodą przystało, nosiła białą suknię do samej ziemi, u góry przybraną koronką, delikatnie mieniącą się w promieniach słońca. Krój idealnie podkreślał smukłą talię dziewczyny, a długie, zdobione rękawy kryły jej drobne dłonie. Twarz przysłaniał welon, ale na tyle zwiewny i delikatny, że widać było jak uśmiechała się nieśmiało spod niego do swojego przyszłego męża, a on spoglądał na nią z zadowoleniem. Mimo wielu przeciwności losu, zwiastowało to nadzieję na rodzące się uczucie, bo młodzi, z tego co wiedział ksiądz, widzieli się zaledwie kilka razy w obecności swata.

Orkiestra przygrywała orszakowi, a tym mieszkańcom, którzy wychylili się z domów, goście radośnie machali, pozdrawiając z daleka. Gdy para młoda dotarła do stóp kościoła, ukłoniła się nisko. Adam uścisnął ich dłonie i rozpoczął ceremonię.

Wszystko zdawało się przebiegać bez zastrzeżeń. Choć Adam jakby nie do końca zdawał się być obecny. Myliły mu się kwestie, przez to, że nie patrzył na Hannę i Jaromira. Próbował wzrokiem objąć okolicę. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że idzie zbyt gładko. Gdy doszło do słów przysięgi ciemne chmury, na wcześniej czystym niebie, przysłoniły słońce. Delikatnie zaczęło mżyć. Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale Adam zdawał sobie sprawę, że to nie jest dobry znak i po minie młodej wiedział, że i ona się zmartwiła.

– Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela… – mówił kapłan. – Małżeństwo przez was zawarte powagą kościoła błogosławię…

Kontynuował standardową formułę, jak gdyby nigdy nic i spojrzeniem próbował dodać dziewczynie otuchy. Zabrzmiały oklaski i wiwaty. Ksiądz tradycyjnie ucałował młodego w oba policzki, by ten mógł oficjalnie pocałować swą wybrankę. Dziewczyna wdzięcznie się zarumieniła.

Deszcz siąpił coraz mocniej, a na gmachu najbliższego budynku zahuczała sowa. Goście pośpiesznie kierowali się na salę, ale ksiądz pozostał na miejscu. Patrzył na puszczyka z Zielonego Boru, żółte oczy ptaka przewiercały go na wylot.

 

***

 

Ksiądz Adam powoli kroczył wśród gości. Wymijał tańczące pary. Ludzie bawili się, zapominając na chwilę o własnych, przyziemnych problemach. Rzadko kiedy nadarzała się okazja do prawdziwej uczty i on doskonale to rozumiał. Wyszedł na zewnątrz, odetchnąć świeżym powietrzem. Od momentu opuszczenia kościoła nic się nie działo, nawet ciemne chmury rozstąpiły się, ale on nadal pozostawał czujny. Machinalnie poklepał kieszeń, w której trzymał kropidło.

„Oby tylko nie było potrzebne” – pomyślał.

Jednak na dachu coś siedziało.

– O-o-o widział, ksiądz! – zawołał podchmielony starszy jegomość. – Sowa! To-o chyba do-o-obry znak dla mło-o-o-odych, bo rzadko widać takie zwierzęta w Sko-o-olimowie.

Wesele niedawno się zaczęło, ale staremu Zbyszkowi, wioskowemu cieśli, niewiele alkoholu do szczęścia było potrzeba. Ksiądz ponownie spojrzał na znajomego puszczyka, ale ten gdzieś zniknął. Po raz kolejny. Po plecach Adama przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

– O-o-o-odleciała. Piękna, prawda? – odparł mężczyzna, jąkając się okropnie i stawiając niepewnie kroki.

Adam nie bardzo wiedział, co mógłby odpowiedzieć, więc tylko kiwnął głową.

– Księdzu też się o-o-odrobina szaleństwa należy. Wypijmy za zdro-o-owie młodych! W ko-o-o-ońcu napijecie się czego-o-o-oś innego, panie, niż wino mszalne – zarechotał z własnego dowcipu cieśla.

Adam nie mógł się nie uśmiechnąć. Wszedł za pijanym Zbigniewem do środka i uraczył się mocnym bimbrem, od którego zakręciło mu się w głowie. W końcu na razie i tak nie mógł nic zrobić. Stworzenie gdzieś się ulotniło. Musi czekać na rozwój wydarzeń. Pociągnął kolejny, tęgi łyk trunku.

 

***

 

Para młoda rozsyłała po sali nieśmiałe uśmiechy i zachęcała gości do zabawy. Wiele osób pozostało przy stołach, rozmawiając w mniejszych grupkach. Tylko ksiądz się martwił, jakby nie do końca wierzył, że wszystko skończy się dobrze. Te obawy pogłębiał fakt wypicia sporej ilości bimbru. Nogi lekko mu się chwiały, ale umysł nadal miał względnie przytomny. Czuł się prawie tak samo jak każdego dnia, gdy wypił trochę wina mszalnego, wbrew pozorom, wyostrzało zmysły.

– Widzi, ksiądz, wszystko chyba się udało – dobiegł go głos zza pleców. – Pozbyliśmy się skurczybyka, nic już nie powinno zaszkodzić mojej Haneczce! Jakaż ona piękna! Ta moja córa!

Patrzył na córkę wirującą w tańcu. Szczęśliwą i uśmiechniętą. To spojrzenie nie podobało się Adamowi. Ziemowit musiał już sporo wypić i ewidentnie widać było, że jest w dobrym nastroju. Kompletnie nie zważał na to, czy ktoś mógłby go usłyszeć, bo nawet nie próbował zachować pozorów ciszy.

– Martwiłem się, że przysporzy nam nowych problemów – paplał w najlepsze. – To dopiero byłby wstyd! Moja Hanula zasługuje na wszystko co najlepsze.

– Ćśśś! Nie chcesz chyba, panie, by ludzie gadali? – zapytał ksiądz, uważnie się rozglądając. Kilka osób szybko odwróciło ciekawskie spojrzenia.

– A co mają gadać? Przecież wszystko jest załatwione. Nie trza mi tu twojego gadania, rób na cośmy się umawiali, a jeśli nie macie, księże, nic do roboty, to nie psujcie zabawy. W końcu obiecałem, że wesprzemy parafię odpowiednio. Słowa dotrzymam. – Włodar spojrzał pijanym wzrokiem na Adama i odszedł chwiejnym krokiem, porywając do tańca najbliższą pannę. Zatoczył się z nią po sali w rytm muzyki.

Ksiądz z powątpiewaniem pokręcił głową. Co ten alkohol i władza robiły z ludźmi? Dobre traktowanie nie było mocną stroną Ziemowita. Wiedział, że Włodar mało kogo szanował, myślał, że wszystko można załatwić workiem pełnym pieniędzy.  

 

***

 

Noc nie była taka spokojna, jak można by przypuszczać. Wszystko zaczęło się po północy. Zdjęto młodej wianek, którego tylko ksiądz Adam i jej rodzice byli pewni, że od dawna nie posiadała. Na salę wkroczyła dziewczynka i podbiegła do Hanny, łapiąc delikatnie za jej suknię.

– Dlaczego to robisz? – zapytało dziecko.

„Dziwne, że jeszcze nie śpi” – pomyślał ksiądz, choć wesela były jedyną okazją, by dzieci mogły siedzieć dłużej.

Hanna spojrzała na dziewczynkę, a ta zaczęła krzyczeć!

– Dlaczego! Dlaczego! AAAAAAAAAAA! – Jej pisk niósł się po sali.

Dziecko darło się na cały głos, ale żaden z rodziców się nie pojawił. Wszyscy obecni tylko się gapili. Histeria dziewczynki wywołała szok i osłupienie.

„Czyżby rodzice sobie poszli i zapomnieli o niej?” – pomyślał roztargniony ksiądz.

Dziewczynka zaczęła tupać i skakać, a panna młoda patrzyła na nią zupełnie zaskoczona, nie wiedząc jak się zachować. W końcu do dziecka podbiegła jakaś starsza kobieta i próbowała odciągnąć je na bok.

– Cichaj, no już cichaj! Nie możesz tak krzyczeć. Zaraz poszukamy twoich rodziców. – Gdy tylko to powiedziała dziecko na chwilę się uspokoiło i skierowało wzrok na kobietę. Przeszyło ją żółte spojrzenie, jak u sowy. Zaskoczona babka puściła dziewczynkę i odsunęła się od niej, sięgając po łańcuszek z wizerunkiem Jezusa, który zwisał na jej szyi. Drugą ręką zakreśliła znak krzyża.

– Tu jest moja mama. – Dziecko wskazało palcem na pannę młodą. Cała sala umilkła. Hanna przykryła ręką usta, a kobieta, która miała nałożyć jej czepek zamarła.

– Co! – zawołał Jaromir. – Ale jak to?

– Uspokójcie się – powiedział ksiądz. – To iluzja.

Próbował załagodzić zaistniałą sytuację. Zdawał sobie jednak sprawę, że to nie będzie łatwe. Wyszedł na środek sali, wyciągając przed siebie drewniany krzyż.

Dziewczynka się zaśmiała, a jej żółte tęczówki pochłonęły całe oczy.

– Nic mi nie zrobisz, staruchu. Bo to moja matka! – zawołała. – Moja i nigdy jej już nie opuszczę! Przynajmniej dopóki tego nie przyzna.

Przeciągły chichot wydobył się z ust dziecka.

Hanna wydała z siebie zduszony pisk. Adam wyciągnął zza pasa wodę święconą i wylał całą zawartość na demona. Z  ciała zaczęła unosić się śmierdząca spalenizną para. Na wcześniej gładkiej buzi pojawiło się kilka bąbli.

– Mamusiu! Mamusiu! – zawołało dziecko, zmienionym, piskliwym głosem, patrząc na Hannę. – Dlaczego on to robi? Niech przestanie! Niech przestanie!

– Jakieś synek to Józek… – Twarz dziewczynki wykrzywiła się w paskudnym grymasie i zmieniła w chłopca. – Jakieś dziewczynka to Anna… – Znów zmieniła się w dziewczynkę. Ksiądz zaczął poruszać ręką. – W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!

Ale nic się nie wydarzyło. A przynajmniej nie to, czego oczekiwał ksiądz. Dziecko pobiegło przez salę do młodej, wszyscy usuwali się z drogi. Hanna też chciała uciec, ale demon był szybszy. Pociągnął ją za rękę i bez trudu wyciągnął na środek. Dziewczynka zaczęła krążyć wokół przerażonej kobiety, śpiewając coś niezrozumiałego pod nosem. Adam wiedział, że to wszystko winna Hanny, zbyt mocno przywiązała potwora do siebie. Za długo ukrywała swój grzech. Znał tylko jeden skuteczny sposób.

– Powiedz to, Hanno! Inaczej nigdy się go nie pozbędziesz!

– Jesteś moją mamą, nigdy cię nie opuszczę! Hu hu huuu! – krzyczało stworzenie.

– Nieee! – prosiła młoda.

Zdawało się, że kompletnie nie dotarły do niej słowa księdza. Dziewczynka zmieniła się w chłopca, chłopiec w puszczyka i znów w dziewczynkę. Ludzie krzyczeli, zaczęli przeciskać się do drzwi. Jakby to oni byli zagrożeni.  

– Hanno! Powiedz to! Przyznaj się, tylko to odeprze urok!

– Nieee!

– Hanno, proszę! – zawołał jej nowo poślubiony mąż, przerażony i zdezorientowany całą zaistniałą sytuacją.

Młoda kobieta płakała, a demon chichotał z uciechy. Próbowała jeszcze się wyrwać, ale był za szybki, okrążał ją i nie zamierzał wypuścić.

– Tak, to moje dziecko! Zabiłam je! Zabiłam! – zawołała Hanna i upadła na podłogę.

Demon jakby zawahał się na chwilę.

– Zabiłam… Zadowolony? – zwróciła się nie wiadomo do kogo. – Żałuję, że zabiłam, nie chciałam! Wcale tego nie chciałam! Ale i jego nie chciałam! Nie po tym, co mi zrobiono! Nie po tym! – wyła.

Demon zakwilił zrozpaczony i zatrzymał się. Znów widać było wyraźnie postać dziewczynki.

– Zabiłam je nim się urodziło, a resztki z tego, co zostało zakopałam pod starym dębem. Nie chciałam tego dziecka, nie tak miało wyglądać moje życie… – rozpaczała młoda. – Ja-a-a… Nie wiedziałam, że tak to będzie… Ja nie chciałam! Ja cierpiałam! To nie powinno nigdy się zdarzyć! On nie powinien mnie tknąć! Jaaa…

Dziewczyna nie była w stanie dokończyć zdania. Demon jakby tylko na to czekał. Poklepał kobietę po głowie, a ona się wzdrygnęła nawet na niego nie patrząc. Stworzenie wybiegło przez drzwi, ale gdy ksiądz ruszył za nim, poza ciekawskimi gośćmi weselnymi tłoczącymi się u progu, nie znalazł nikogo.

Hanna obejmowała się ramionami, na białą suknie padały wielkie jak grochy łzy. Księdzu zrobiło się jej żal. Biedna. Za swoją głupotę i krzywdę musiała tyle wycierpieć.

– Taki wstyd. Taki wstyd… – powiedział Ziemowit, po czym odwrócił się i wyszedł blady niczym śnieg. – To koniec wesela!

 

***

 

– Zostanę z nią – powiedział Jaromir po kilku tygodniach, gdy w końcu stawił się na plebanii. – To nie jej wina. Ktoś ją skrzywdził, choć ona nie chce o tym mówić.

Jego mina wyrażała niemą prośbę, by ksiądz Adam zaaprobował decyzję, którą podjął, choćby skinieniem głowy. Zrobił to, czego od niego oczekiwał młodzieniec. Według kapłana każdy zasługiwał na drugą szansę, zwłaszcza że mężczyźni nigdy nie musieli stawać w tak trudnej sytuacji. Wszystko zawsze spadało na kobiety. Miał nadzieję, że jednak kiedyś to się zmieni.

– To dobrze, Bóg na pewno cię wynagrodzi.

– Zamieszkamy u mnie, a niezadługo nikt nie będzie pamiętał… Prawda? – Jaromir zawahał się, po czym kontynuował: – Wkrótce doczekamy się potomka i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Pomogę jej o wszystkim zapomnieć – wymieniał, jakby chcąc samego siebie przekonać, że jeszcze nie wszystko stracone.

– Na pewno – odparł zdawkowo ksiądz Adam.

Adam nie chciał wdawać się w zbędne dyskusje, choć wiedział doskonale, co zwiastował poroniec i nawet jeśli odszedł, to zawsze może wrócić. Nie będą mieli łatwego życia, a Hanna nigdy już nie będzie mogła mieć dzieci. Tak właśnie działają demony. Odbierają nam to, co odrzucamy, choć w przyszłości byśmy tego pragnęli. Niestety.

– Wie ksiądz, co było powodem? – zapytał Jaromir.

Adam przez chwilę milczał, uważnie wpatrywał się w swoje dłonie, nie podnosząc wzroku na młodzieńca. W końcu z rezygnacją pokiwał głową.

– Powiedziała mi – odrzekł chrapliwie, jak gdyby w ustach mu zaschło. – Ale sam rozumiesz, mnie nie wolno. Tajemnica spowiedzi.

– Widziałem, jak na nią patrzył… – powiedział młodzieniec.

Cisza znów się przedłużała.

– Ten wzrok, którym ją obłapiał, chciałbym móc się z nim rozprawić…

– Zostaw to, synu, ona i tak cierpi… Przez porońca i nie tylko… – Te słowa zawisły w powietrzu.

– Zbigniew jeszcze za to zapłaci… – odrzekł gość i walnął zaciśniętą pięścią w powietrzu. – Zapłaci…

Ksiądz nic nie powiedział, ale nie potrafił ukryć, że zaskoczyły go te słowa. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie ten… Że stary Zbigniew, pijaczyna, nie ma z tym nic wspólnego. Gdyby tylko mógł powiedzieć, czyja to była wina… Przed oczami pojawiła mu się płacząca Hanna i jej ojciec czule głaszczący ją po policzku, choć dziewczyna wzdrygała się przy jego dotyku. Od ostatniej spowiedzi dziewczyny wiele się zmieniło. Włodar nie będzie dla Adama nigdy tą samą osobą…

– Dziękuję – powiedział w końcu młodzieniec i serdecznie uścisnął zaskoczonego kapłana.

Ksiądz poklepał młodzieńca i pożegnał się z nim, życząc wszystkiego dobrego. Odprowadzał mężczyznę wzrokiem. Dostrzegł jak brązowa sowa szybuje wysoko nad głową młodzieńca.

– Niech Bóg ma was w swojej opiece, moje dzieci.

Po czym odwrócił się i zamknął drzwi.

 

Koniec

Komentarze

Podobał mi się koncept, ale samo wykonanie momentami męczyło. Zdarzały się powtórzenia i składnia sprawiała wrażenie chaotycznej. Na przykład: “Dłoń bezwiednie powędrowała do krzyża, zacisnęła się na wiszącym na piersi krzyżu.”, albo “Ptak poderwał się do lotu, ale nie odleciał”, albo składnia tutaj: “Zdjęto młodej wianek, którego tylko ksiądz Adam i jej rodzice byli pewni, że od dawna nie posiadała.” → to tylko takie wyłuskane przykłady, ale było podobnych zajść więcej w tekście.

Postać księdza wydała mi się niespójna i mało wiarygodna. Z jednej strony tyle zrozumienia dla biednej dziewczyny (co w ogóle rzadko się zdarza, a jeszcze rzadziej zdarzało w przeszłości jak sądzę), a z drugiej “no biedna, ale hajs się będzie zgadzać”… Zgrzytało mi to. 

Niemniej sam pomysł bardzo ciekawy i fajny, także w całości wrażenia raczej na plus niż na minus :) Interesujący pomysł na demona i na rozegranie dramatu podczas wesela. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Piękna historia skrzywdzona nieco wykonaniem (o powtórzeniach i składni pisała wcześniej rosebelle). Stylizacja tez trochę zgrzyta; raz jest ty, a zaraz wy. Jeśli chodzi o samą fabułę, to jak na razie mój faworyt w tym konkursie. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Pomna tego, jak zwykle wyglądają twoje opowiadania w chwili publikacji, Morgiano, planowałam wpaść tu dopiero za jakiś czas, ale zobaczyłam tego porońca i musiałam przeczytać :P No nic, mam nadzieję, że szybko wprowadzisz poprawki i inni będą mieć już łatwiej.

 

-Hu hu huuu… – zahuczała sowa.

Brak pauzy i spacji na początku.

 

Przed oczami nadal widziała swoją głowę wciśniętą w trawę, silne ręce, które odsłaniały fałdy jej sukni.

Sny z reguły rozgrywają się w pierwszej osobie, więc dziwi mnie, że mogła widzieć swoją głowę. Konstrukcja zdania sugeruje, że ręce też były wciśnięte w trawę.

 

padał na nią blady strach.

sakiewkę, w której zabrzęczały monety.

Są takie zwroty, których nadużywa się w literaturze do tego stopnia, że powinny zostać zakazane. Tak, głucha cisza też do nich należy.

 

Każde muśnięcie skóry, przywodziło wspomnienie tego

Młode, to i głupie

Rozdarty wewnętrznie kapłan, popatrzył jeszcze raz na dziewczynę.

Spowiedź i modlitwa, nie zaszkodzi

Od momentu opuszczenia kościoła, nic się nie działo

Zbędne przecinki.

 

Błagam, boże niech to odejdzie! Błagam!

Prosić boga o wybaczenie

Niech bóg mi świadkiem

Dlaczego uparcie zapisujesz to słowo małą literą? Nie znajduję na to żadnego uzasadnienia w tekście.

 

zawołał głos w ciemności. Cisza, która później nastąpiła, prawie przyprawiła ją o zawał serca. Gardło miała ściśnięte ze strachu. Okryła się pościelą jeszcze szczelniej. Głosu z ciemności

Powtórzenia.

 

wiedziała, że rodzice skutecznie ignorują wszystkie problemy

Niby ignorują, a jednak do plebana polecieli. Krzyk też by ignorowali?

 

Dłoń bezwiednie powędrowała do krzyża, zacisnęła się na wiszącym na piersi krzyżu.

Powtórzenie.

 

– Nie dość, że nie czysta, to jeszcze nadmiar złego takie rzeczy…

nieczysta

 

zapytał ksiądz patrząc wprost w oczy dziewczyny, ta, o ile to w ogóle było możliwe, zarumieniła się jeszcze bardziej.

Do rozbicia na dwa zdania (dziewczyny. Ta)

 

Skolimowo Wielkie wbrew pozorom wcale takie wielkie nie było

Wbrew pozorom to wtrącenie, do oddzielenia przecinkami.

 

Wszystko zależy jak silny się okaże

zależy od tego, jak

 

Wiemy już, że karmi się strachem waszej córki od dłuższego czasu i jest coraz gorzej. Z tego co mówiliście, ostatnio coraz częściej ją nawiedza.

Infodump z kategorii: wszyscy bohaterowie doskonale o czymś wiedzą, ale potrzebują powiedzieć to na głos dla czytelnika.

sam z rodziną wpakował się w te kłopoty, a przyczynił się do nich znacznie

No to wpakował się czy tylko przyczynił?

 

Od porannej spowiedzi zrozumiał prawie wszystko, choć dziewczyna przed prawdą broniła się, jak tylko mogła i więcej otrzymał od niej domysłów, niż słów. Musiał jej pomóc, żałował tylko jednego: obowiązującej go tajemnicy spowiedzi.

Od spowiedzi, a więc od kilku godzin myślał i stopniowo wpadał na prawdę, czy dzięki spowiedzi zrozumiał wszystko? Jak można otrzymać domysły? Powtórzenie.

 

Prezentowali się pięknie ubrani w eleganckie stroje, zgodne z panującymi trendami.

Trendy, naprawdę?! Morgiano, z tego, na ile pamiętam twoje opowiadania, myślę, że stać cię na porządniejszy opis ubioru :) Plus powtórzenie słowa piękny (pojawia się parę linijek wyżej).

 

Ludzie bawili się, zapominając na chwilę o własnych, przyziemnych problemach. Rzadko kiedy nadarzała się okazja do prawdziwej zabawy

 

bo nawet nie próbował zachować pozorów ciszy.

Nie wiem, czym są pozory ciszy, ale z pewnością żaden sposób mówienia nie ułatwia im sprawy.

 

Zdjęto młodej wianek, którego tylko ksiądz Adam i jej rodzice byli pewni, że od dawna nie posiadała.

Przedziwne to zdanie, pierwsza jego połowa dotyczy dosłownego znaczenia słowa, a druga przenośnego. Zgrzyta.

 

jej pisk niósł się po Sali.

Autokorekta w wordzie ;)

 

Oczy Hanny spojrzały na dziewczynkę

A nogi Hanny wstały i sobie poszły.

 

„Czyżby sobie poszli i zapomnieli o niej?” – pomyślał roztargniony ksiądz.

Wiem, że w tym zdaniu podmiotem mieli być rodzice, ale w poprzednich zdaniach podmiot jest inny.

 

Dziewczynka zaczęła tupać i skakać, a młoda patrzyła na nią zupełnie zaskoczona,

panna młoda

 

Chichaj, no już cichaj!

Zbędna litera.

 

sięgając po łańcuszek z krzyżykiem, który zwisał na jej szyi. Drugą ręką zakreśliła znak krzyża.

Powtórzenie.

 

– Tak, to moje dziecko! – zawołała Hanna i upadła na podłogę.

Myślę, że powinnaś położyć większy nacisk na sam fakt, że zabiła to dziecko, niż na fakt, że było jej – bo tego już się wszyscy domyślili.

 

Jego mina wyrażała niemą prośbę, by ksiądz Adam zaaprobował jego decyzję

Powtórzenie.

 

mnie nie wolno.Tajemnica spowiedzi.

Zjedzona spacja.

 

Włodar nie będzie dla Adama nigdy tą samą osobą, ale jeśli dobrze zapłaci…

To co wtedy? Zostanie rozgrzeszony?! Niech się ten Adam ogarnie, bo tym zdaniem dowodzi, że nie jest wcale od Włodara lepszy.

 

Po lekturze gryzło mnie jeszcze pytanie o to, jak Włodar i reszta chcieli ślub w kościele zorganizować, skoro byli z nich tak zatwardziali grzesznicy, że gdy raz poszli do kościoła, to aż cała wioska o tym plotkowała?

 

Wesele trochę absurdalne, szczególnie dynamika sceny z córką. Ok, dziecko krzyczy, ale nikt do niego nie podejdzie, nikt się go nie pyta, ale samo informuje, kto jest jego matką, za chwilę dziecko goni pannę młodą, ona ucieka, a wszyscy stoją i… nic? Bardzo brakowało mi reakcji tłumu, który podczas tego wesela był równie żywy jak kartka papieru.

 

Sam pomysł był w porządku, może dziwnie to zabrzmi, ale czytałam z zadowoleniem, szczególnie tajemnica spowiedzi podsyciła moją ciekawość. Być może warto by było nieco szybciej zarysować pytanie, kto jest ojcem dziecka Hanny – przemknęło mi to przez głowę, ale nie spodziewałam się, że zostanie to rozwiązane. I to całkiem zgrabnie. Z samej lektury jestem zadowolona, lubię mitologię słowiańską :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Tekst betowałem, więc moją opinię autorka już na.

Powiem tylko, że opowiadanie oparte jest na ciekawym pomyśle, jest groza, są ciekawi, niejednoznaczni bohaterowie, tajemnica oraz dobrze spinająca tekst puenta. Jest jeszcze parę potknięć językowych, ale te bardzo zgrabnie odnalazła już kam.

Powodzenia w konkursie :)

Nie lubię pisać, że zgadzam się z tym, co napisali poprzednicy, ale nic innego mi nie pozostaje. A Fun niedawno tłumaczył mi, że jeśli tekst już się przeczytało, to komentarz zostawić wypada, nawet jeśli miałby brzmieć: "Zgadzam się z przedpiścami". 

Zatem zgadzam się. Fabuła prosta, ale w porządku, zwłaszcza, że lubię ludowo-demoniczne klimaty. Wykonanie jednak, jak pisuje Reg, pozostawia nieco do życzenia. Co jest dość dziwne, bo normalnie zwalałbym to na pośpiech, no ale skoro tekst miał czas na poddanie się becie, to chyba pośpiechu nie było… 

Cóż to nie jest zły tekst. Ale potrafisz dużo lepiej. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fajna koncepcja demona. Fabuła też niezła, wesele wyszło bardzo dramatyczne. Się pan młody zdziwił… Ładnie pograłaś nie do końca wyjaśnioną tajemnicą, zostawiłaś coś na finał. Ogólnie, podobało mi się.

Jeśli zastanawiasz się, co jeszcze można poprawić, to zwróć uwagę na interpunkcję. ;-)

Babska logika rządzi!

Dopiero teraz mam na spokojnie czas, by odpisać na komentarze.

Dziękuję, Wam, przede wszystkim za przeczytanie tekstu.

Co do zdań, to widać, że zawaliłam po całości. Trudno, chyba muszę poprosić Mikiego, żeby na gwiazdkę przyniósł mi słownik dotyczący interpunkcji i instrukcji tworzenia poprawnych zdań. ;)

 

Rosbelle, jeśli chodzi o księdza, to on miał być niespójny, kto powiedział, że nie może odczuwać litości dla dziewczyny, gdy bliżej poznał jej sytuację? A poznał ją tak naprawdę dopiero po spowiedzi, a czy jest pazerny na pieniądze? Może i jest, ale w sumie trochę rehabilituje się, gdy próbuje pomóc dziewczynie.

 

Aqq, dzięki, ale chyba odpadnie przez błędy. Choć spróbuję jeszcze coś poprawić.

 

Kam, zaraz spróbuję nanieść poprawki. Dzięki, przykrość, że Cię zawiodłam. Widać, że ze mną coraz gorzej. ;)

Co do spowiedzi, to chodziło mi bardziej o to ile czasu spędzili w kościele. I to tak zwróciło uwagę mieszkańców. Co do reszty nie posiadam dobrych argumentów, tak to po prostu jakoś wyszło.

 

Belhaju, dziękuję raz jeszcze.

 

Thargone, jedyne do czego mogę się przyczepić, to fakt, że Reg się jeszcze nie pojawiła. ;)

Dzięki, za opinię i zdanie pocieszające na sam koniec.

Cóż to nie jest zły tekst. Ale potrafisz dużo lepiej. 

Śniąca, melduję, że przyjęłam do wiadomości. ;)

 

Finklo, dzięki, spróbuję spojrzeć na tekst pod kątem interpunkcji. Dzięki za klik.

 

Edycja: Poprawiłam.

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Twoje opowiadanie, Morgiano, na pewno ma w sobie coś niepokojącego, coś co sprawia, że – moim zdaniem – śmiało mogłaś określić je jako horror. Przeczytałam z zaciekawieniem i małym dreszczykiem na plecach.

Widzę, że sporo poprawiłaś. Ale ja w dalszym ciągu mam wrażenie, że składnia nie wszędzie gra tak jak powinna. I nie chodzi tu nawet o błędy, tylko o to, że gdybyś zdania napisała używając tych samych słów, tylko w innej kolejności, to brzmiałyby one lepiej. 

Teraz zrobię coś, czego właściwie nie powinnam robić i być może wkrótce będzie mi głupio. Znalazłam kilka zdań, z początku tekstu (chociaż dalej też by były), które, uważam, lepiej by brzmiały, gdybyś zmieniła kolejność słów. Nie chcę, byś uważała, że chcę coś napisać za Ciebie, nie uważam też, że koniecznie mam rację. To jest raczej na zasadzie burzy mózgów. ;)

 

Nadal czuła posmak trawy i ziemi, w której czyjeś silne ręce ją przytrzymywały.

Nadal czuła posmak trawy i ziemi, w której przytrzymywały ją czyjeś silne ręce.

Pamiętała doskonale słowa, stale przez niego powtarzane:

Doskonale pamiętała słowa, stale przez niego powtarzane:

Hanna bała się spojrzeć, zacisnęła jeszcze mocniej powieki.

Hanna bała się spojrzeć, jeszcze mocniej zacisnęła powieki.

Okryła się pościelą jeszcze szczelniej.

Jeszcze szczelniej okryła się pościelą.

 

Wiem, że to mogą się wydawać pierdoły. Ale w sumie z takich pierdół składa się opowiadanie. ;) Oczywiście, jeśli zgodzisz się ze mną, że te zdania (i inne), warto poprawić. Ja akurat przy ostatecznej korekcie dość sporo siedzę zmieniając kolejność wyrazów w zdaniach, w których coś mi nie gra. Czasem nic więcej trzeba.

 

Jest tu fajny koncept zjawy i winy, a najbardziej podobało mi się dawkowanie kolejnych elementów układanki, z których można było ułożyć całość.

Zgrzytały za to postacie. Hanka wyszła wyraziście w swoim zaprzeczaniu winy, ksiądz wydał mi się trochę nijaki. Pomimo akcji wydawał się bierny i obojętny na wydarzenia – być może taki efekt chciałaś uzyskać. Pozostałe zarejestrowałem strasznie słabo, chyba tylko Włodar tym odwoływaniem się do pieniędzy jakoś wbił się w pamięć.

Wykonanie przyzwoite, czytałem bez problemu.

Podsumowując: przyzwoity koncert fajerwerków, umiejętnie dawkujący kolejne rewelacje. Za to i ogólny pomysł – kliczek.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Pomysł jest, jest też wesele różniące się od innych, owiane tajemnicami i niedopowiedzeniami, są też wydarzenia, których nikt nie przewidział, a które na długo zapamiętają weselnicy i gdyby jeszcze cała historia była napisana na tyle porządnie, żeby nie trzeba było brnąć przez tekst… No cóż, widać nie można mieć wszystkiego. :(

Ale nie tracę nadziei, że w przyszłości będzie tylko lepiej. ;)

 

– Nie dość, że nie­czy­sta, to jesz­cze nad­miar złego takie rze­czy… –> Chyba miało być: – Nie dość, że nie­czy­sta, to jesz­cze na d­omiar złego takie rze­czy

 

– Ja się dzi­siaj do­wie­dzia­łem – mó­wiąc to, zło­żył ręce w ge­ście mo­dli­twy… –> Raczej: – Ja się dzi­siaj do­wie­dzia­łem – mó­wiąc to, zło­żył ręce jak do mo­dli­twy

Modlitwy nie wyraża się gestami.

 

– Do ślubu czasu nie wiele… –> – Do ślubu czasu niewiele

 

 Gdy szli już dłuż­szy czas w mil­cze­niu, ciszę prze­rwał Wło­dar: –> Raczej: Szli już dłuż­szy czas w mil­cze­niu, gdy ciszę prze­rwał Wło­dar:

 

W końcu już nie był naj­młod­szy, lata mło­do­ści dawno już miał za sobą… –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: W końcu już nie był naj­młod­szy, wiosnę życia/ najlepsze lata dawno już miał za sobą

 

Prze­tarł zmę­czo­ne oczy i czoło, na który wy­stą­pi­ły drob­ne kro­pel­ki potu. –> Literówka.

 

Wy­cią­gnął z zeń nie­wiel­ką bu­te­lecz­kę z prze­zro­czy­stym pły­nem, od­kor­ko­wał ją i de­li­kat­nie zmo­czył nią suche witki słomy… –> Czy dobrze rozumiem, że słomę zmoczył buteleczką?

Słoma nie ma witek, ma źdźbła.

Proponuję: Wy­cią­gnął zeń nie­wiel­ką bu­te­lecz­kę, odkorkował i prze­zro­czy­stym pły­nem de­li­kat­nie zmo­czył suche źdźbła słomy

 

Z przo­du kro­czy­ła młoda para, którą ksiądz Adam ob­ser­wo­wał ze stóp ko­ścio­ła. –> Gdzie kościół ma stopy?

Może: Z przo­du kro­czy­ła młoda para, którą ksiądz Adam ob­ser­wo­wał, stojąc u stóp schodów wiodących do ko­ścio­ła.

 

Pre­zen­to­wa­li się wy­twor­nie, ubra­ni w ele­ganc­kie stro­je, zgod­ne z pa­nu­ją­cy­mi tren­da­mi. –> Odnoszę wrażenie, że opowieść dzieje się w czasach, kiedy mówiono raczej o modachzwyczajach, ale nie o trendach.

 

tu­ni­kę, którą prze­pa­sałpasie, gru­bym skó­rza­nym pasem. –> Brzmi to fatalnie!

Może: …tu­ni­kę, którą przewiązał w pasie, jedwabną szarfą/ wstęgą.

 

no­si­ła na sobie długą, białą suk­nię do samej ziemi, za­bu­do­wa­ną u samej góry de­li­kat­ną ko­ron­ką, która de­li­kat­nie mie­ni­ła się w pro­mie­niach słoń­ca. Krój ide­al­nie pod­kre­ślał smu­kłą talię ko­bie­ty, a dłu­gie zdo­bio­ne rę­ka­wy kryły, jej drob­ne dło­nie. Twarz przy­kry­wał welon… –>

Powtórzenia. Czy istniała możliwość, by panna młoda nosiła suknię nie na sobie. Skoro suknia sięgała ziemi, wiadomo że była długa.

Może: …no­si­ła białą suk­nię do samej ziemi, u samej góry przybraną ko­ron­ką, de­li­kat­nie mie­ni­ącą się w pro­mie­niach słoń­ca. Krój ide­al­nie pod­kre­ślał smu­kłą talię dziewczyny, a dłu­gie, zdo­bio­ne rę­ka­wy kryły jej drob­ne dło­nie. Twarz przysłaniał welon

 

Or­kie­stra przy­gry­wa­ła po­cho­do­wi… –> Raczej: Or­kie­stra przy­gry­wa­ła orszakowi

 

Gdy para młoda do­tar­ła do stóp ko­ścio­ła, ukło­ni­li się nisko.  –> Piszesz o parze, więc: …ukło­ni­ła się nisko.

Raz jeszcze zapytam, gdzie kościół ma stopy?

Czy dobrze rozumiem, że ślub odbywał się przed kościołem, a nie w kościele?

 

Czuł się pra­wie tak samo jak każ­de­go dnia, gdy wypił tro­chę wina mszal­ne­go, wbrew po­zo­rom wy­ostrzał zmy­sły. –> Piszesz o winie, więc: …które, wbrew po­zo­rom, wy­ostrzało zmy­sły.

 

ewi­dent­nie widać było, że jest w do­brym na stro­ju. –> …ewi­dent­nie widać było, że jest w do­brym nastro­ju.

 

Za­to­czył się z nią po sali, ob­ła­pia­jąc w rytm mu­zy­ki. –> Na czym polega rytmiczne obłapianie panny w tańcu?

 

Co ten al­ko­hol i wła­dza ro­bi­ła z ludź­mi? –> Piszesz o dwóch czynnikach, więc: Co ten al­ko­hol i wła­dza ro­bi­ły z ludź­mi?

 

Na salę wkro­czy­ła mała dziew­czyn­ka i pod­bie­gła do Hanny… –> Dziewczynka jest mała z definicji.

 

Ale nic się nie wy­da­rzy­ło. A przy­naj­mniej nie tego, czego ocze­ki­wał ksiądz. –> A przy­naj­mniej nie to, czego ocze­ki­wał ksiądz.

 

Po­cią­gnął za rękę ko­bie­tę i bez trudu wy­cią­gnął na śro­dek. Dziew­czyn­ka za­czę­ła krą­żyć wokół prze­ra­żo­nej ko­bie­ty… –> Powtórzenia.

 

na białą suk­nie pa­da­ły gęste, jak gro­chy łzy. –> Czy grochy są gęste, czy może raczej: …na białą suk­nie pa­da­ły łzy, wielkie jak gro­chy.

 

Za­miesz­ka­my u mnie, a za nie­dłu­go nikt nie bę­dzie pa­mię­tał… –> Raczej: Za­miesz­ka­my u mnie, a nie­dłu­go nikt nie bę­dzie pa­mię­tał… Lub: Za­miesz­ka­my u mnie, a nieza­dłu­go nikt nie bę­dzie pa­mię­tał

 

Adam przez chwi­le mil­czał… –> Literówka.

 

– Ten wzrok, któ­rym go ob­ła­piał, chciał­bym móc się z nim roz­pra­wić… –> Chyba miało być:

– Ten wzrok, któ­rym ob­ła­piał, chciał­bym móc się z nim roz­pra­wić

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo Wam dziękuję, że poświęciłyście czas na sugestie dotyczące poprawek. Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam. Tym bardziej, że są tak oczywiste, że aż wstyd, że je popełniam. Jakbym nie uczyła się na własnych błędach… Czytałam ten tekst tyle razy, że nie wiem, jakim cudem, wychodzi jak zawsze. Spróbuję zwrócić większą uwagę na składnie. Dzięki. :(

 

Dziękuję także za kliki Ocho i NWManie. Cieszę się, że na tyle się spodobało. 

Możliwe, że może faktycznie tag horror byłby lepszy, ale obawiałam się głosów, że to nie jest żaden horror. ;)

Wybacz, Reg, że zawsze musisz się potykać w moich tekstach, może kiedyś się w końcu nauczę…

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano, oczywiście, że się nauczysz! I to nie może, ale na pewno! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjemna opowieść. Początek wzmaga zainteresowanie atmosferą i traumatycznymi przeżyciami bohaterki, później robi się bardziej swojsko. Postać księdza trochę niespójna, ale potraktowałem to raczej jako przemianę bohatera, który na początku działa wyłącznie dla pieniędzy, ale później, widząc niedolę Hani, angażuje się również emocjonalnie.

Fabuła klasyczna, ale przedstawiłaś ją z wdziękiem. Scena pojawienia się demona na weselu niezła, choć mogłaś bardziej zadbać o dramaturgię, Mor. Zmarszczyłem się jedynie czytając jedno z ostatnich zdań tego fragmentu:

Za swoją głupotę i krzywdę musiała tyle wycierpieć.

Skoro została zgwałcona przez ojca, to ni cholery nie widzę tu jej głupoty ;P Poza tym, relacja ojciec-córka skonstruowana nieźle – czyli po prostu nie istnieje ;D

Immersja średnia. W większości scen znacznie bardziej skupiłaś się na dialogach niż opisach, przez co wyobrażałem sobie zawieszone w próżni postacie.

Zakończenie – takie słodko-gorzkie. Znalazłaś miejsce na łyżkę miodu w tym słoiku dziegciu ;) Albo na odwrót…

Warsztat – no nie bardzo, Mor. Ale mimo potknięć czytałem w sumie sprawnie i nie nazwałbym tego “zmaganiami” ;)

 

Słowem, przyjemna, lekka opowiastka. Być może opłacałoby się napisać ją bardziej w konwencji horroru, co pasuje do fabuły i realiów (a potrafisz!), ale i tak jestem raczej zadowolony. Primagród stawia stempel jakości.

 

Trzym się ciepło, sojuszniczko. A na koniec lista tego, co mi wpadło w oko (oczywiście poza Tobą, Mooooor! ;D ):

„To musi się w końcu skończyć” – pomyślała i przetarła zmęczone, mokre powieki.

“oczy”

Myślała, że rytuały, które odprawiła[+,] w końcu pomogą.

Gdybym wiedział, w co się ta moja Hanna się wpakowała.

Nie wyobrażam sobie lęku[+,] jaki musiała czuć pańska córka, spotykając go ciągle na swojej drodze.

W końcu już nie był najmłodszy, najlepsze lata dawno już miał za sobą

Powtórzenie, proponuję usunąć pierwsze “już”.

odkorkował i przezroczystym płynem delikatnie zmoczył nią suche źdźbła słomy,

Ptak poderwał się do lotu, ale nie odleciał, zaczął krążyć nad starym dębem.

Trochę zalatuje powtórzeniem z “lotu”, a zresztą to słaba konstrukcja. Proponuję zamiast tego użyć zwykłego “i”…

Jaromir miał na sobie czarne spodnie, na które założył ciemnoczerwoną tunikę, którą przepasałpasie, jedwabną szarą wstęgą.

Może: “założył tunikę, przepasaną jedwabną szarą wstęgą”?

Hanna[+,] jak na pannę młodą przystało, nosiła białą suknię do samej ziemi, u samej góry przybraną koronką

Adamowi nie sposób było się[-,] nie uśmiechnąć.

Czuł się prawie tak samo jak każdego dnia, gdy wypił trochę wina mszalnego, wbrew pozorom, wyostrzało zmysły.

Najpewniej zjadłaś “które”, choć tak szczerze, to proponowałbym jednak przerobić to zdanie…

Nie trza mi tu twojego gadania, rób na coś my się umawiali

“cośmy”

Dziewczynka zmieniła się w chłopca, chłopiec w puszczyka i znów [+w] dziewczynkę.

Według kapłana każdy zasługiwał na drugą szansę, zwłaszcza[-,] że mężczyźni nigdy nie musieli stawać w tak trudnej sytuacji.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dzięki, Count za merytoryczny komentarz! Masz rację, że skupiłam się na dialogach, ale czy zawsze jest to wada? Wielu autorów właśnie w ten sposób pisze, skąpiąc opisów. Jak dodaję opisy, to robi się z tego  tekst na około 10 tyś. znaków więcej i zawsze dostaję po głowie za dłużyzny. :P

Cieszę się, że mimo potknięć jakoś przebrnąłeś. Muszę mocno nad warsztatem popracować, jeśli nie chcę palić nim każdego pomysłu… Chociaż i tak uważam, że jest dużo lepiej niż kiedyś, ale jak widać do ideału jeszcze mi daleko. ;) Także nie poddam się, żeby nie było! W wolnej chwili, dziś lub jutro naniosę poprawki. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Opowiadanie czytałem chyba jako pierwszy. Już wtedy przypadło mi do gustu, chociaż zauważyłem kilka problemów. Co ciekawe nie były to błędy z litanii innych użytkowników, których nie potrafiłem wykryć :) Najbardziej mnie cieszy dodanie większej głębi w tekście, zakończenie dobrze się komponuje. Wprawdzie część postaci mogłoby być lepiej zarysowana, jednak nie jest to poważny problem. Samo opowiadanie klimatem stoi, jest tu groza, ale też przyjemny słowiańska atmosfera.

Tak czy inaczej jest to bardzo solidny tekst, warty zapoznania :)

Tymczasowy lakoński król

Byłaś niedawno na weselu? ;)

 

– Hu hu huuu… – zahuczała sowa.

Naprawdę tak chciałaś zacząć dobre opowiadanie?

 

Cóż, mi, bez włączonego trybu krytycznego, szybko i nieźle się czytało.

Aczkolwiek… nie, nie ma aczkolwiek…. ;)

 

Masz rację, że skupiłam się na dialogach, ale czy zawsze jest to wada?

Skądże, Mor! Zwróciłem tylko uwagę, że warto zadbać o balans w tym elemencie. Trochę opisów więcej pozwoliłoby lepiej nakreślić tło; zbyt dużo – zburzyłoby dynamizm, na którym w tym przypadku bardziej się skupiłaś. Zresztą… Ty lubisz tak pisać – skutecznie i do przodu :)

 

No pewnie, że jest coraz lepiej!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Adamowi nie sposób było się, nie uśmiechnąć.

Po co tu ten przecinek?

Ciekawe.

Przynoszę radość :)

Mogę się tylko zgodzić z poprzednimi komentarzami. Pomysł fajny, ciekawy, ale wykonanie, zwłaszcza niezręczne konstrukcje, psuło ogólny efekt.

Nie zaszkodziłoby też więcej grozy, ale to już kwestia gustu. :)

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Przeczytane.

Poprawki naniosłam. Dzięki.

 

OneTwo, serdeczne dzięki za przeczytanie tekstu raz jeszcze, cieszę się, że Twoim zdaniem teraz jest lepiej. :)

 

Byłaś niedawno na weselu? ;)

Byłam na jakiś pięciu w tym roku i na najbliższe lata mam serdecznie dość, może dlatego tak drastycznie to wszystko wygląda w moim tekście. Na przyszły rok zapowiadają się kolejne dwa, ale chyba fartem mnie ominą, jeśli wszystko pójdzie dobrze. ;)

 

Dzięki za opinię, Lisie. :)

 

…ale wykonanie, zwłaszcza niezręczne konstrukcje, psuło ogólny efekt.

No cóż, pozostaje tylko przeprosić, za męki w czytaniu. 

 

Pozdrawiam ciepło, czekam na surowe opinie jurorów.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Jestem wściekła jak osa, bo zaczęłam wczoraj pisać komentarz, zapisałam go w pliku… a dzisiaj go nie ma. Wielki kawał łapanki szlag mi trafił. Niestety nie nadrobię tego, więc kontynuję od miejsca, gdzie skończyłam czytać ;(

 

„Korowód rozbawionych weselników kroczył przez główny trakt.” – Raczej kroczył traktem, a nie przez niego.

 

„Jaromir miał na sobie czarne spodnie, na które założył ciemnoczerwoną tunikę, którą przepasał w pasie, jedwabną szarą wstęgą.”

 

„…nosiła białą suknię do samej ziemi, u samej góry przybraną…”

 

Wszystko zdawało się przebiegać bez zastrzeżeń. Choć Adam jakby nie do końca zdawał się być obecny. Myliły mu się kwestie, przez to, że nie patrzył na Hannę i Jaromira. Próbował wzrokiem objąć okolicę. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że wszystko idzie zbyt gładko.”

 

„Gdy doszło do słów przysięgi ciemne chmury, na wcześniej czystym niebie, przysłoniły słońce.” – Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z tym zdaniem jest coś nie tak.

 

„Delikatnie zaczęło mżyć. Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale Adam zdawał sobie sprawę, że to nie jest dobry znak i po minie młodej wiedział, że i ona zaczęła się martwić.”

 

„– Co Bóg złączył[+,] człowiek niech nie rozdziela…”

 

„Goście pośpiesznie kierowali się na salę…” – „Na salę” to kolokwializm, skrót myślowy. Poza tym ta „sala” nie pasuje do realiów, które – jak przynajmniej odczułam – nie są współczesne.

 

„– O-o-o widział[-,] ksiądz!”

A propos, przypomniała mi się jedna z rzeczy, które mi szlag trafił. W co najmniej dwóch miejscach wcześniej niepotrzebnie postawiłaś w dialogach przecinek przed słowem „ksiądz”. Na przykład tutaj: „– Proszę, księdza, jesteście naszym jedynym ratunkiem!”

 

„rzadko widać takie stwory w Sko-o-olimowie.” – Sowa to stwór?

 

„Nie bardzo wiedział, co mógłby odpowiedzieć, więc tylko kiwnął głową.” – Kto nie wiedział? Brak dookreślenia podmiotu. Ostatnim był „mężczyzna”, znaczy Zbyszek.

 

„Adamowi nie sposób było się, nie uśmiechnąć.” – Raz, że bez przecinka, dwa, że zdanie kulawe. „Nie sposób coś zrobić” jest bezosobowe. Adam nie mógł się nie uśmiechnąć, na przykład.

 

„Czuł się prawie tak samo jak każdego dnia, gdy wypił trochę wina mszalnego, wbrew pozorom, wyostrzało zmysły.” Zdanie podrzędne jest nienaturalnie przyłączone. Albo powinno stać osobno, albo przydałoby się np. „które”.

 

„– Widzi[-,] ksiądz, wszystko chyba się udało – dobiegł go głos zza pleców. – Pozbyliśmy się skurczybyka, nic już chyba nie zaszkodzi mojej Haneczce!”

 

„– Martwiłem się, że przysporzy nam nowe problemy” – przysporzy czego? problemów

 

„rób na coś my się umawiali” – cośmy

 

„jeśli nie macie, księże, nic do roboty, to nie psuj zabawy” – niekonsekwencja; skoro „macie”, to dlaczego „psuj”, a nie „psujcie”?

 

„Spojrzał pijanym wzrokiem na Adama” – Kto spojrzał? Brak dookreślenia podmiotu. I Co to jest pijany wzrok? Za duży skrót myślowy, moim zdaniem.

 

„– Dlaczego! Dlaczego! AAAAAAAAAAA! – jJej pisk niósł się po sali.”

 

„– Tu jest moja mama. – Wskazało dziecko palcem na pannę młodą.” – To nie jest samodzielne zdanie. Czy gdyby to był opis a nie dialog użyłabyś zdania w takim szyku jak „Wskazało dziecko palcem na pannę młodą.”? Dziecko wskazało palcem.

 

„Hanna złapała się za usta” – Hanna złapała się za usta czy tylko przykryła je ręką?

 

„– Co? – zawołał Jaromir. – Ale jak to?” – Skoro zawołał, to brakuje wykrzyknika.

 

„– Jakieś dziewczynka to Anna… – zZnów zmieniła się w dziewczynkę.”

 

„okrążał ją z każdej strony” – to takie trochę masło maślane

 

„Nie po tym[+,] co mi zrobiono!”

 

„Znów widać było wyraźnie postać dziewczynki, wpatrującą  się w młodą kobietę.” – zbędna spacja po „wpatrującą”. Poza tym czy to postać się wpatrywała, czy dziewczynka?

 

„nie tak miało wyglądać moje życie… – rozpaczała młoda. – Ja-a-a… Nie wiedziałam, że tak to będzie wyglądało

 

„na białą suknie padały wielkie[-,] jak grochy łzy.”

 

„skinieniem głowy.  Zrobił to,” – zbędna spacja po kropce

 

„każdy zasługiwał na drugą szansę, zwłaszcza[-,] że mężczyźni nigdy nie musieli stawać…”

 

„…zwłaszcza, że mężczyźni nigdy nie musieli stawać w tak trudnej sytuacji. Wszystko zawsze spadało na kobiety. Miał nadzieję, że jednak kiedyś to się zmieni.” – To znaczy na co miał nadzieję? Na to, że to nagle mężczyźni zaczną zachodzić w niechciane ciąże? :D

 

„Prawda? – zawahał się, po czym kontynuował:” – Kto się zawahał? Brak dookreślenia podmiotu. Ostatnim był „ksiądz Adam”.

 

„Odprowadzał mężczyznę wzrokiem, gdy zamykał za nim drzwi. Dostrzegł jeszcze jak brązowa sowa szybuje wysoko nad głową młodzieńca.

– Niech Bóg ma was w swojej opiece, moje dzieci.

Po czym odwrócił się i zamknął drzwi.”

 

Wybacz czepialstwo ;P

 

Na razie tyle, komentarz po zakończeniu konkursu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Twoje komentarze zawsze doprowadzają mnie na skraj załamania… Okropnie dużo błędów, a jeszcze nie miałam, kiedy tego poprawić, ale już to zrobiłam. Dzięki, Jose.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

O matko ;( Nie chcę Cię załamywać! :(

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Eeeej, a myślałam, że to ja jestem Twoim prywatnym walcem, Morgiano…

 

Jak będę miała chwilkę, to na pewno przeczytam, ale skoro już jose się poznęcała devil, to ja będę łaskawa angel

Jose znęcała się tylko w połowie, bo mi część komentarza szlag trafił. Także nie krępuj się, Iluzjo ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Haha… Nie, no będę łaskawa jednak, bo a) brak czasu, b) Morgianę pewnie jeszcze dupka boli od mojej poprzedniej bety, nie chcę, żeby mnie znienawidziła, hehe :D Teraz łoję dupkę Karolowi :P

Tak… Debatujcie, która jest gorsza… Obie jesteście Wspaniałe, a to, że boli mnie po Waszych komentarzach dupa, to tylko i wyłącznie moja wina. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Fajny pomysł miałaś, Morgiano. Spodobał mi się demon, klimat też przypadł do gustu. Opowiadanie według mnie jeszcze wiele by zyskało, gdyby było mroczniejsze, jednak nadal mimo wszystko niepokoiło. 

Lekturę napędzała chęć poznania odpowiedzi na dwa pytania: początkowo: a co to za plugastwo?, potem – a gdzie jest to plugastwo? ;) I w ten sposób, żądny odpowiedzi, szybciutko i z przyjemnością przemknąłem przez tekst :)

 

Joseheim, Iluzjo, uważajcie z tym biciem, jeszcze autorów braknie i co wtedy będzie :P

Dziękuję, Karolu. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ach, Morgiano!

 

To naprawdę bolesne, dla Autora i czytelnika, kiedy fantastyczny pomysł cierpi na technikaliach.

Wspaniały zamysł, bardzo przypadł mi do gustu, ale faktycznie poczułem w trakcie czytania, że coś mnie uwiera, przeszkadza w zagłębianiu się w twoją opowieść (ale bez większej przesady). Nie jestem pod tym względem nawet poprawnym piszącym, dlatego dopiero komentarze poprzedników pomogły mi zrozumieć, że diabeł wparował właśnie w te niuanse, związane z językiem.

Zabrakło mi natomiast tego “diabła” w atmosferze tekstu. Nie w tym sensie, jak już wspominano, że może w stronę horroru powinno opowiadanie zmierzać, ale ta głębsza, mroczniejsza strona sytuacji, w oparciu o psychologię człowieka, wynikająca z wiedzy i doznań bohaterów mogła zaistnieć bardziej. Za lekko te postaci brną przez historię w stosunku do ciężaru i klimatu zdarzenia i jego skutków.

Z drugiej strony wiem, że stworzenie tej głębi i atmosfery wiąże się z dużym ryzykiem, że fabuła na tym ucierpi (pamiętaj, że pisze do Ciebie człowiek, który wysadził w ten sposób fabułę swojej opowieści w powietrze, i to z wielkim hukiem :-)). To jest naprawdę trudna sprawa.

Mimo to uważam, że to świetny pomysł, który zasługuje na dalszą uwagę i pracę ze strony Autora. Zachęcam Cię do poświęcenia czasu i wysiłku na dopieszczenie utworu. Gdybyś poczuła, że ten moment nadszedł – tak, to jest to, daj mi, proszę znać, z przyjemnością do niego wrócę czym prędzej.

 

Dziękuję za lekturę!

Pozdrawiam!

 

Poprzedni komentatorzy znaleźli sporo potknięć językowych, ale jak mniemam, większość została już usunięta. Ja się na błędach nie skupiałem. Historia, pisana przecież troszkę takim wiejsko-sielsko językiem, budzi dreszczyk, o którym wspominała już Ocha. Rzeczywiście jest niepokój i jest bardzo poważny temat z tragedią rodzinną w tle.

(Motyw ojca krzywdzącego w taki ohydny sposób córkę, powraca jednak na tym portalu. Nie wiem skąd to się bierze i mnie to niepokoi.)

To co się podoba w Twoim pisaniu, Morgiano, to jakaś taka naturalność w opisach, scenach i dialogach. To, jak opowiadasz o wydarzeniach (prostym, lekko stylizowanym językiem) z przerwanego wesela, jak opisujesz zachowanie porońca na tymże weselu, jest przedstawione w prosty ale bardzo sugestywny sposób. Aż się w to wierzy. Żadne efekciarskie elementy nie psują tego wrażenia. Nie ma efektów specjalnych za miliony dolarów, a cel i tak jest osiągnięty. Dreszczyk. 

Powodzenia w konkursie!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Bardzo Wam dziękuję za opinie. Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale jestem zalatana przed świętami. Niestety, Majkubarze, raczej będę pracować nad czymś nowym, natomiast jeśli będziesz chciał mi pomóc, to chętnie skorzystam. Marasie, dzięki, bardzo staram się, aby dialogi były naturalne i to w sumie zawsze jest dla mnie najważniejsze w każdym opowiadaniu, wychodzi mi to różnie raz lepiej raz gorzej. Zajrzę po świętach do Waszych tekstów, bo w planach mam przeczytanie wszystkich konkursowych opowiadań. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przeczytałem.

Kompozycja jest dobra, opowiadanie ma mocny zwrot na końcu. Udziela się podczas czytania depresyjny klimat tekstu, opisy płyną w taki przygnębiający, niespieszny sposób, który pasuje do przedstawionej historii. Sam pomysł na rdzeń fabuły jest wyeksploatowany, ale ma oryginalne elementy, jak np. tytułowy demon. Niestety językowo średnio – może to zabrzmi na czepialstwo, bo nie ma szczególnie dużo technicznych błędów, ale nie podobały mi się niektóre zdania, słowa o podobnym brzemieniu obok siebie.

 

O ile koncept uważam za całkiem zacny, o tyle wykonanie mnie niestety umęczyło. Tekst wydał mi się nieco za długi w stosunku do niesionej treści… A może to nie kwestia długości, tylko tego, że drażniła mnie postać księdza. Zaczyna się nieźle (poza pierwszym zdaniem…), ale przeciągające się fragmenty z Adamem w roli głównej mnie znużyły i w pewnym momencie odkryłam, że nie mogę doczekać się końca. Coś mi w tym księdzu zgrzyta, jest taki nijaki, bez twarzy. Niby piszesz, że coś robi, coś rozważa, coś planuje, a odnosi się wrażenie, że nie robi nic. Przynajmniej ja to tak odczułam. Hance może przydałby się jakiś dodatkowy rys poza pogrążaniem się w marazmie/rozpaczy/przerażeniu, ale wypada dość przekonująco. Ojciec też. Tylko ksiądz, którego w sumie jest najwięcej, szału nie robi.

Aha, jeszcze jedno – szkoda, że już tytułem zdradzasz naturę demona nawiedzającego Hannę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jest pewien pomysł, tajemnica, trochę grozy. No, może trochę więcej niż „trochę”, bo strasznie smutne to wesele ostatecznie. Ani odrobiny radości, przygnębiło mnie bardzo. Przyciężko mi się też czytało, bo trochę usterek w tekście było.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Z tekstu przeziera dramat, ale nie dane mi było poczuć go w pełni. Zabrakło pary, żeby doszlifować tę historię? Może czasu? Nie mam pojęcia.

Widzę, że opowiadanie jest po wielu poprawkach, a i tak uchowało się kilka powtórzeń – nie tylko wyrazowych, takich na poziomie zdań, ale bolało mnie, że w niektórych akapitach powtarzasz z niewiadomych mi względów tę samą informację. Nie szukając daleko, ma to miejsce już w pierwszym akapicie, z którego dowiadujemy się, że „z oczu leciały łzy”, a za chwilę, że „powieki były mokre”. Cóż, trudno, żeby w czasie płaczu były suche. :p

Klimat grozy, choć pojawia się w kilku miejscach, to odbieram go jako nierówny. Nie przeszkadzały mi w tym aspekcie nawet nie najbardziej zgrabne momentami zdania, ale ich kolejność, pewien rytm. Pojawia się demoniczna dziewczynka, a ja widzę nagromadzenie fraz o podobnej składni i napięcie zaczęło siadać.

Interesujący tytuł z czasem staje się tytułem irytującym, bo w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że w sumie zdradza całą intrygę…

Żałuję, że nie podłubałaś nad tym tekstem trochę dłużej, bo mógłby się prezentować o wiele lepiej. A tak – jak dla mnie średniak. :< Dzięki za udział!

Morigiano, jeśli nie jesteś przesycona recenzjami, dorzucę swoją.

Moim zdaniem niezwykle trafnie pokazałaś problem ofiary obarczonej wstydem i irracjonalnym poczuciem winy za krzywdę, którą jej się wyrządza. To, co mi na początku doskwierało w Twoim opowiadaniu, to schematy – łasy na pieniądze kler, podwójna moralność zaściankowej społeczności Skolimowa. Dopiero wraz z rozwojem akcji postaci przeszły pewne przeobrażenie i nabrały głębi.

Zagadkowo niejasny i niedokończony rytuał "pod Dębem" fajnie przedstawiony – od tej chwili zacząłem się zastanawiać czy puszczyk miał jakieś znaczenie i czy moment, w którym ksiądz zakończył egzorcyzmy , był właściwy.

 

Mam takie ogólne wrażenie, że nie wykorzystałaś w pełni swojego potencjału pisarskiego. W odbiorze przeszkadzały mi gdzieniegdzie nadmiarowe przysłówki, zbędne słowa i powtórzenia, jak na przykład:

Ksiądz tradycyjnie ucałował młodego w oba policzki, by ten mógł oficjalnie pocałować swą wybrankę.

– tu przeszkadzają pary: tradycyjnie / oficjalnie oraz ucałował / pocałować

W końcu na razie i tak nie mógł nic zrobić.

(…) zawołał jej nowo poślubiony mąż, przerażony i zdezorientowany całą zaistniałą sytuacją.

– ten ostatni przykład poraził me oczy ;) bo zaistniałą sytuację opisałaś dostatecznie szczegółowo jako przerażającą i dezorientującą.

 

Z literówek wyłapałem:

na białą suknie

– “ę” na końcu

 

Końcówka to mała psychodelka włos jeżąca, wedle Twojego zamierzenia, jak mniemam, więc gratuluję finału opowiadania ;)

Spodobały mi się dwie myśli z końca opowiadania:

Wszystko zawsze spadało na kobiety. Miał nadzieję, że jednak kiedyś to się zmieni.

Tak właśnie działają demony. Odbierają nam to, co odrzucamy, choć w przyszłości byśmy tego pragnęli.

 

Podobało mi się. Ciekawy pomysł na motyw przewodni, twist na końcu bardzo Twoim stylu (co prawdo go nie przewidziałem, ale gdy już przeczytałem opowiadanie, stwierdziłem, że mogłem się tego spodziewać).

Drodzy, Jurorzy, serdeczne dzięki za konkurs i opinie. Biorę je sobie do serca i oby w przyszłości pojawiało się więcej zachwytów niż zgrzytów, ale dzięki Waszym sugestiom uczę się. I fakt czas mnie gonił, żeby wstawić opowiadanie wcześniej, bo niestety grudzień pod względem ilości wolnego czasu był dla mnie wyjątkowo trudny. 

Co do tytułu miałam wątpliwości, czy zostawić go takim, jakim jest. Jak widać mój błąd.

 

Nimrodzie, serdeczne dzięki za odwiedziny, cieszę się, że chociaż końcówka przypadła do gustu.

 

Zygfrydzie, dzięki. To bardzo budujące. Mam jakiś styl! :P ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morigiano, do gustu przypadła mi nie tylko końcówka.

Ahhhh. To tym bardziej się raduję. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Od siebie dodam, że zupełnie nie pojmuję dlaczego opowiadnie nie zapunktowało w konkursie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nowa Fantastyka