
Rzadko się to zdarzało na lekcjach. Profesor Wojtczak jednak był nielicznym z belfrów którzy potrafili wnieść w klasie okruchy zainteresowania.
– Zaraz, zaraz – rzekł pryszczaty młodzian w środkowej ławce – każdy czasem słyszy przelewanie się płynów w żołądku. Nie słyszałem jednak o kimś, kto by łowił uchem ruchy własnych gałek ocznych!
– Bo Ty mało jeszcze słyszałeś, mój drogi – odparł tonem mentora – cierpiący na SCDS będą słyszeć przelewanie własnej krwi, jakby nalewali szampana do lampki. To niesłychanie rzadka i enigmatyczna przypadłość.
Uczniowie spojrzeli po sobie. Rozbisurmaniona hałastra, która podczas przerwy przeglądała fejsa bądź paliła papierosy cichcem po kątach, w tym miejscu ewoluowała nie do poznania.
– A czy może nam pan przedstawić jakąś przypadłość, która jest najgorsza? – spytała atrakcyjna blond dziewuszka, wymalowana szminką jak znana modelka na wybiegu.
– Zależy co rozumiesz poprzez najgorszą przypadłość. Różne schorzenia powodują rozmaite perturbacje i niedogodności w naszej homeostazie.
– Chodzi mi o taką chorobę, która by spowodowała najgorszy dyskomfort w naszym
funkcjonowaniu.
– Dyskomfort to wyjątkowo zbyt eufemistyczny termin. Prawdziwa choroba to ból nie do
opisania. To wyłączenie z życia, kochana – Przeszedł się po klasie, gestykulując do rytmu rękoma – Cierpiąc prawdziwie, naszym jedynym i najskrytszym marzeniem jest śmierć.
– Wiem doskonale – odparł wysoki rudzielec z końca – mój dziadek umierał na nowotwór, a ciotka cierpiała na klasterowy ból głowy – przewrócił oczyma chcąc pokazać, że było to nie lada cierpienie – stali się wrakami człowieka.
– Otóż to chłopcze. Wówczas możemy jedynie łagodzić agonię tych ludzi narkotycznymi lekami. Ale wracając do pytania, czy potraficie mi wymienić jakąś najgorszą chorobę?
– Ebola!
– Szkorbut!
– Schizofrenia!
– Mukowiscydoza!
Młodzież była skupiona i nieziemsko zaabsorbowana lekcją. Na lico Wojtczaka niemiłosiernie natarczywie cisnął się uśmiech.
– Kochani – perorował swym ciepłym głosem – najgorszej choroby, mówiąc obiektywnie nie ma. Możemy odczuwać dantejskie cierpienia, być sparaliżowani oraz być wyłączeni całkowicie z życia, a jednak każde stwierdzenie typu „ nie ma nic gorszego od zapalenia wsierdzia” będzie wyrażeniem laickim.
– Nie zgodzę się z panem – odparł Kacper. Chłopiec z włosami na żel, który całą lekcję opierał się o łokieć i łypał szyderczo okiem na bakałarzy – Na pewno istnieje stan patologiczny organizmu, który stanowić będzie bezstronnie najgorszy z możliwych. Taki który wymykając się spod kontroli doprowadzi ludzkość do upadku.
Wojtczak patrzył nań skonsternowany. Nie zdążył się odezwać, gdyż nagle wybrzmiał dzwonek na przerwę.
– Na następną lekcję przygotujcie się z rozdziału szesnastego, odnośnie układu oddychania. Możliwe, że zrobię test. Jesteście wolni.
Wszyscy poczęli pakować kajety do toreb i plecaków. Gdy uczniowie jęli znikać za drzwiami klasy, profesor Wojtczak rzekł do Kacpra.
– Intrygujesz młodzieńcze. Zostaniesz na chwilę jeszcze.
– Myślę, że mogę.
– To nie było pytanie.
– Gdybym pana nie szanował, uznałbym to za zniewagę. Do rzeczy
– Otóż, nie zastanawiałeś się kiedyś może, co kryje się za tymi oto drzwiami za mną – wskazał palcem na ciemnozielone wrota.
– Wszyscy się zastanawialiśmy – odparł Kacper tłumiąc nieumiejętnie uśmiech. Ktoś kiedyś rzucił, że trzyma tam opróżnione butelki po whisky i gumowe lale, gdyż profesor jako stary kawaler jakoś radzić sobie musi.
Wojtczak podreptał do drzwi i wściubił w nie srebrny kluczyk. Wydały nieprzyjemny chrobot. Gdy stanęły otworem zaprosił chłopca, który zafascynowany ową sytuacją nie śmiał odmówić. Wnętrze nie było niczym szczególnym. Nieco obskurne, acz nie woniało lochem. Po półkach jedynie walały się zużyte pipetki, odważniki a na ścianie wisiała archaiczna tablica Mendelejewa.
Pozostawało jedynie pytanie, co skrywają kolejne trzy drzwi, identyczne jak te którymi weszli. Wojtczak który czuł pismo nosem, pospieszył z odpowiedzią.
– Oto moje laboratorium chłopcze – mówiąc to zatarł ręce gorączkowo. W spokojnym pedagogu obudził się prawdziwy maniak – trzymam tu najcięższe i najciekawsze przypadki
Kacper był chłopcem odważnym, a jednak i w nim coś pękło.
– Jakie najcięższe przypadki?
– Najcięższe przypadki chorób. Chodź w pierwsze, nie peniaj.
Natarczywie pociągnął za klamkę. Weszli do wnętrza. Panowały egipskie ciemności. Po karku Kacpra spłynęła strużka zimnego potu. Krzyknął niemiłosiernie, gdy Wojtczak włączył światło.
– Nie bój się – rzekł ze złośliwym wyrazem twarzy – nic Ci nie zrobią, tylko tak wyglądają. A nawet jakby coś, to są zamknięci w swych hermetycznych środowiskach.
Kacper jednak bał się. Widok kobiety, która miała ręce uderzająco podobne do gałęzi drzewa i cerę jak korę dębu strwożyłby niejedno serce.
– Epidermodyplasmia verruciformis – rzekł podekscytowany belfer – rzadka choroba skóry wywoływana przez wirus brodawczaka ludzkiego. Ludzie w skrajnym przypadku wyglądają jak drzewa. Przjedźmy się dalej.
Kluczyli po pomieszczeniu, które było nienaturalnie rozmiarowe. Widział ludzi którym obłaziła skóra jak wężom, oraz mężczyznę który zamieniał się w kamień. Nauczyciel powiedział że jest to cystynoza. Byli tu ludzie którzy mieli czarne włosy na całym ciele, podwójne kończyny oraz skórę zabarwioną na niebiesko. Było to już za dużo dla chłopca.
– Są to choroby somatyczne, mój drogi. Teraz przejdźmy do drugich drzwi.
– A co tam pan ma – spytał chłopiec z bladą twarzą. Nagle się zreflektował – zaraz… ŚWIRÓW?
– Nazywaj sobie jak chcesz. Schorzenia psychiczne są fascynujące. Wio!
Wracając podeszli do drugich drzwi. Do uszu Kacpra już cisnął się ten paranoiczny chichot, choć nie potrafił sprecyzować czy to wrażenie nie stanowi jakiejś rzekomej halucynacji.
– Mają na sobie kaftany? – spytał, lecz Wojtczak natychmiast rozdziawił podwoje. Młokos nie zdążył dojrzeć, co skrywa wnętrze gdy niespodzianie i chyżo na czworaka jakaś dziwna istota wychynęła od progu. Wzmożyła mu się produkcja adrenaliny i kortyzolu, gdy dziwoląg zaczął lizać go po twarzy.
– Idź precz, maszkaro! – jął opędzać się rękoma, stwór natychmiast pierzchnął mucząc
niezrozumiale – Co to jest?
– Niby zwykła kobieta – westchnął – tylko cierpiąca na boantropię. Myśli, że jest krową. Chodź krasula, nie bój się! – podszedł do stołu i z garnka wyciągnął kępkę pachnącej, niedawno skoszonej trawy. Nibykrowa podbiegła i zaczęła skubać ziele z apetytem.
– Ta jest niegroźna. Reszta to szaleńcy całkowicie oderwani od rzeczywistości. Chodź.
Kroczyli korytarzem, ciągle nasłuchując irytującego kwilenia.
– Oddajcie mi moje dziecko! Oddajcie mi moje dziecko, podłe psy – kobieta zawodziła
jednostajne słowa, płacząc cicho acz histerycznie – Oddajcie mi moje dziecko!
– A tej co?
– Uroiła sobie, że ktoś porwał jej syna. Od tej pory jest obrazem nędzy i rozpaczy nurzającym się we własnych płynach fizjologicznych. Ciekawy jest też fakt, że jest nietkniętą dziewicą – Wojtczak zaśmiał się uszczypliwie – O! Może chcesz poznać Mateusza? Podejdź, jest bardzo sympatyczny.
Widok chłopca, który opierał się o pręty klatki i ślinił się na ich widok zaintrygował Kacpra. Podszedł doń i spojrzał mu się w oczy. Miał wyraz twarzy tak przyjazny, że miał ochotę podać mu rękę. Gdy zastanawiał się, co powiedzieć, ten sam sympatyczny gołowąs ni z gruchy ni z pietruchy z obezwładniającą szybkością splunął mu w twarz i z szatańskim skowytem na ustach począł walić rękoma i głową o pręty.
– ZABIJĘ CIĘ!!! ZABIJĘ CIĘ!!!JESZCZE RAZ DO MNIE PODEJDŹ TY ŚMIECIU!!!- po czym niczym tornado przewalił się przez swą celę, młócąc rękoma po głowie i rozwalając wszystkie przedmioty w pokoju. Nagle padł na ziemię z krwią cieknącą z nosa począł patrzyć się na nich ponownie. Uśmiech ponownie począł wyrażać sympatię do nich
– Przepraszam – powiedział lekko drżącym głosem – nie gniewacie się?
– Nie Mateuszu. Na Ciebie nigdy – odparł Wojtczak ciepło.
– To dobrze – spojrzał się na ziemię. Nagle zaczął się śmiać. Chichot jął przeradzać się w
pompatyczny rechot. Potem nastąpiła kulminacja –
– I TAK WAS ZABIJĘ!!! OBEDRĘ ZE SKÓRY I NA PAL, ŚMIECI!!! – teraz młócił się po makówce rękoma, aż zemdlał. Zrobiło się cicho, lecz nie mniej nieprzyjemnie.
– Temu co? – spytał Kacper blady jak ściana?
– Choroba afektywna dwubiegunowa. Skrajny przypadek labilności emocjonalnej. Musiałby zdarzyć się cud, aby komuś takiemu pomóc. Dobra, wracamy. Dalej są paranoicy, którzy myślą, że goni ich czajnik.
Kacper westchnął z ulgą, że nie będą już tu dłużej przebywać.
W punkcie wyjścia, Wojtczak wskazał ręką ostatnie wrota. Kacper wyczuwał jego dumę każdą cząstką ciała.
– Czy domyślasz się, co mogą kryć pozostałe drzwi, kochany?
– Nie. Nie wiem. I proszę to uszanować, że nie chcę wiedzieć!
– Tchórz – spojrzał się nań szyderczym i wężowym wzrokiem.
– Lepiej być tchórzem, aniżeli nie żyć, szaleńcze!
– No ale wtedy nie poprzesz swej tezy mój drogi .
– Jakiej tezy do licha?
– Tej samej, którą wysnułeś podczas lekcji. Odnośnie najgorszej istniejącej choroby, która
zdziesiątkuje ludzkość – rzucał słowa tonem mentora.
W głowie Kacpra ciekawość toczyła zaciekły i wyrównany bój ze strachem. W końcu dał za wygraną.
– Czy to schorzenie jest zakaźne?
Wojtczak pokręcił głową. Potem rozpoczął monolog.
– Nie jest zakaźne, ani nie przerazi Cię. Te osoby, bo to mężczyzna i kobieta noszą w sobie jednak przypadłość jakiej jeszcze nigdy nie było. Całe życie marzyłem o stworzeniu czegoś niezwykłego, co by się nigdy nie miało zdublować. Aż w końcu natrafiłem na doskonały pomysł.
– I stworzyłeś chorobę – rzekł chłopiec tym razem nonszalancko i z dość wyraźną pogardą.
– W rzeczy samej. Takie osobistości nijak nie będą dostosowane do życia w społeczeństwie.
– Po co to robisz więc!?
– A po co się robi cokolwiek, kochany?
Kacper załamywał ręce. W końcu nie mogąc dłużej utrzymać nerwów na wodzy wypalił.
– Dobra,otwieraj te drzwi.
W oku maniaka zatańczyła szaleńcza iskra gdy przekręcał kluczyk w drzwiach. W końcu uchylił je i nakazał młodemu iść za sobą.
Wnętrze było niespecyficzne. W zasadzie trącało ewidentną normalnością. Dwuosobowe łoże, stoliczek z lampą i biblioteczka na książki robiła wrażenie wnętrza dla przeciętnego zjadacza chleba. Było też schludne i zadbane. Wojtczak elokwentnie wypalił:
– Piotrze! Aniu! Czy możecie nas zaszczycić swym widokiem?
Kacper spodziewał się, że nagle z ziemi wyrosną jakieś maszkarony z oczami na całej
powierzchni czoła, jednak zdziwił się solennie. Do pokoju wkroczyło dwoje uśmiechniętych, urodziwych i całkowicie naturalnych ludzi. On był przeciętnego wzrostu i zdrowej cery mężczyzną, ona posiadała figurę modelki i buzię jakiej niejedna nastolatka mogłaby jej pozazdrościć. Mężczyzna podał im rękę. Uścisk był pewny a ręka zimnawa. Dawała władcze wrażenie.
– Oto Kacper, moi drodzy. Jeden z lepszych uczniów. Pragnął was spotkać.
– Bardzo nam miło – Piotr uśmiechnął się. W policzkach pojawiły się dołeczki.
– Może ziołowej herbatki – zagaiła Ania filuternie
– Dziękujemy – odmówił grzecznie nauczyciel – w zasadzie to mam do was tylko jedną prośbę – począł gmerać w wewnętrznej kieszeni marynarki. Prędko wyczarował z niej pendrive – Kochani, bardzo was proszę zapoznajcie się z tymi dokumentami na swym laptopie. Będę niezmiernie wdzięczny.
– Nie ma problemu – przyjęła nośnik Ania bez zbędnych pytań – zostaniecie chwilę jeszcze?
– Nie teraz . Muszę młokosowi wytłumaczyć jeszcze parę spraw. Także zostawiamy was wolnych. Po czym już bez podawania prawic z uśmiechami opuścili lokum.
Gdy byli ponownie w klasie, w której prowadzona była lekcja Kacper wypalił.
– I na co oni niby są chorzy? Nie zauważyłem aby zmagali się z jakimiś niedogodnościami!
– A przejrzałeś może ich sylwetki?
– No jasne. On szczupły jak lekkoatleta i poruszający się sprężyście. Ona 90 – 60 – 90. Chciałbym mieć taką dziewczynę. Jeszcze buźka i włosy jak Jakaś nimfa wodna.
– Do tego obydwoje ciśnienie krwi 120/60. Tętno niemal permanentnie utrzymujące się w granicach 70 skurczów na minutę. Liczba krwinek na poziomie idealnym. Rusztowanie ciała nieskazitelne, bez najmniejszych odchyleń. Równowaga hormonalna stanowi książkową definicję zdrowia. Homeostaza zachowana prawidłowo.
– Mają coś z psychiką? – zapytał Kacper z przekąsem.
– Nie. Obydwoje iloraz inteligencji na poziomie 120. Nieskazitelna równowaga emocjonalna i brak stanów psychopatologicznych.
– No to na co są chorzy? Toż to są ludzie Witruwiańscy!
– Są chorzy, mój drogi – profesor ponownie zachichotał – na zdrowie.
– Na co!?
– Na zdrowie kochany. W dzisiejszych czasach żaden człowiek nie może być do końca zdrowy. W świecie szarganym obłędem, ludzie zdrowi nieskazitelnie, okazujący empatię i potrafiący się postawić w czyimś punkcie widzenia są niezdolni do przeżycia. Dlatego każdy musi mieć jakiegoś szmergla, w innym przypadku byśmy nie przeżyli – zarechotał złowieszczo jak ropucha – nagle trachnął po przyjacielsku Kacpra w ramię i rzekł buńczucznie:
– Chodź łbie, strzelimy sobie po lampce. Jesteś szczególny, jeszcze nigdy nikomu innemu nie pokazywałem mojego wynalazku.
Po czym podszedł do barku i wyciągnął zeń opróżnioną do połowy butelkę ginu i dwie lampki. Gdy łączył trunki z tonikiem, do ich uszu cisnął się gromki odgłos strzału z jakiegoś małego, acz donośnego działka. Podnieśli głowy zestrachani. Profesor dał znać, aby udać się w miejsce skąd dobiegł odgłos.
Będąc w pokoju Piotra i Anny, zauważyli obydwoje leżących w kałuży ciemnej krwi tętniczej na dywanie z rewolwerami obok. Musieli nawzajem strzelić do siebie w identycznym momencie.
Kacpra nic już nie mogło zdziwić. Obok na stoliku leżała karteluszka świeżo obrysowana atramentowym, kaligraficznym pismem. Podeszli i rozpoczęli lekturę.
„ Drogi profesorze Wojtczak. My Piotr i Anna Witruwiańscy, którzy stworzeni na wzór ludzi idealnie zdrowych, o nieskazitelnych zmysłach i prawidłowo zachowanej homeostazie, w wyniku zaistniałej sytuacji przerywamy własny żywot na tym podłym środowisku. Posiadłszy wiedzę, jak traktuje się w tych czasach ludzi nieuleczalnie chorych, czym kieruje się polityka na arenie międzynarodowej, na co ukierunkowany jest przemysł medyczny oraz farmaceutyczny a nawet z jakich materiałów produkuje się zdrową rzekomo żywność nie przejawiamy dalszej chęci do współegzystencji z innymi ludźmi wybierając delikatniejszy koniec. Świat bezsprzecznie zmierza ku najczarniejszemu końcowi. Nie prosimy aby przerwał pan i reszta pańskiej hałastry ,ku przerwaniu badań, gdyż doskonale wiemy, że nasze prośby spełzną na niczym. Wolimy przerwać żywot, aniżeli być świadkami wzrostu czerwia, który pożera naszą planetę od środka.
Piotr i Anna Witruwiańscy
Oderwawszy się od lektury Kacper spytał się.
– O co tu chodzi?
– O to mój kochany – przewrócił oczami – że albo będziesz miał szmergla, albo… albo będziesz myślał i nie wytrzymasz w tych czasach ani jednego dnia – westchnął.
Spojrzeli po sobie skonsternowani. Wojtczak dał znak, że lepiej napić się ginu z tonikiem.
atrakcyjna blond dziewuszka, wymalowana szminką jak znana modelka na wybiegu. – akurat modelki na wybiegu rzadko mają mocno podkreślone usta. ;)
Dziwne to opowiadanie. Nie wiem, czy miało być na serio, czy miało być groteską, czy jeszcze czymś innym. Dzieje się współcześnie, a język stylizujesz. Tylko nie wiem na co. Używasz słów, które nie pasują do współczesnych okoliczności (kajety, jęli, lico, bakałarz…), stosujesz swoistą składnię.
– Intrygujesz młodzieńcze. Zostaniesz na chwilę jeszcze.
nie zastanawiałeś się kiedyś może, co kryje się za tymi oto drzwiami za mną
gdyż profesor jako stary kawaler jakoś radzić sobie musi.
To przykładowe zdania, gdzie zastosowałeś dziwny szyk wyrazów.
Jeszcze takie wyrażenia jak “wściubić kluczyk”, “rozdziawić podwoje” etc. To wszystko właśnie sprawiło, że miałam wrażenie próby stylizacji. Tylko kompletnie nie rozumiem, co chciałeś nią osiągnąć.
Oprócz tego: miejscami tekst Ci się rozjechał, ma liczne błędy interpunkcyjne, błędy w zapisie dialogów.
No i finał… Znowu nie wiem, o co chodzi. Piotr i Anna mieli być idealnie zdrowi i na tym polega ich ułomność. Ok, teza mocno karkołomna, a próba jej udowodnienia wyszła dość marnie. Ale jak opisujesz ich idealne zdrowie? Znowu nie wiem do końca, na czym ono ma polegać. No, mają dobre wyniki podstawowych badań. Ja też mam teraz ok, a w ich wieku to takie, że hoho. Fizycznie para jest idealna, intelektualnie za to ledwie leciutko ponad przeciętność. A ich list pożegnalny sugeruje jednak, że z głowami mają coś mocno nie halo.
Cóż, niespecjalnie mnie to opowiadanie przekonało.
Obawiam się, Paracelsusie, że nie zrozumiałam opowiadania i nie mam najmniejszego pojęcia, co miałeś nadzieję przekazać, prezentując Tajemne laboratorium profesora Wojtczaka.
Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. :(
Profesor Wojtczak jednak był nielicznym z belfrów którzy potrafili wnieść w klasie okruchy zainteresowania. –> Profesor Wojtczak był jednym z nielicznych belfrów, którzy potrafili wzbudzić/ spowodować/ wywołać w klasie okruchy zainteresowania.
– Bo Ty mało jeszcze słyszałeś, mój drogi… –> – Bo ty mało jeszcze słyszałeś, mój drogi…
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.
– Dyskomfort to wyjątkowo zbyt eufemistyczny termin. Prawdziwa choroba to ból nie do
opisania. To wyłączenie z życia, kochana – Przeszedł się po klasie, gestykulując do rytmu rękoma – Cierpiąc prawdziwie, naszym jedynym i najskrytszym marzeniem jest śmierć. –>
Zbędny enter – ten błąd pojawia się wielokrotnie.
Brak kropek na końcu zdań – ten błąd pojawia się wielokrotnie.
Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
„ nie ma nic gorszego od zapalenia wsierdzia” –> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.
Chłopiec z włosami na żel, który całą lekcję opierał się o łokieć i łypał szyderczo okiem na bakałarzy –> Można podpierać się łokciem, można oprzeć się na łokciu, ale nie wiem jak można oprzeć się o własny łokieć?
Ilu nauczycieli było w klasie?
Brak kropki na końcu zdania.
Nie zdążył się odezwać, gdyż nagle wybrzmiał dzwonek na przerwę. –> Raczej: Nie zdążył się odezwać, gdyż nagle zabrzmiał dzwonek na przerwę.
Wojtczak podreptał do drzwi i wściubił w nie srebrny kluczyk. Wydały nieprzyjemny chrobot. –> Myślę, że nie drzwi wydały chrobot, a kluczyk wsuwany do zamka.
Po półkach jedynie walały się zużyte pipetki, odważniki a na ścianie wisiała archaiczna tablica Mendelejewa. Pozostawało jedynie pytanie… –> Powtórzenie.
…co skrywają kolejne trzy drzwi… –> …co skrywa kolejnych troje drzwi…
Chodź w pierwsze, nie peniaj. –> Co to znaczy: chodź w pierwsze?
Przjedźmy się dalej. –> Literówka.
Kluczyli po pomieszczeniu, które było nienaturalnie rozmiarowe. –> Co to znaczy, że pomieszczenie jest nienaturalnie rozmiarowe?
Wzmożyła mu się produkcja adrenaliny… –> Wzmogła mu się produkcja adrenaliny…
…kobieta zawodziła jednostajne słowa… –> Słów nie można zawodzić.
Podszedł doń i spojrzał mu się w oczy. –> Podszedł doń i spojrzał mu w oczy.
Miał wyraz twarzy tak przyjazny, że miał ochotę podać mu rękę. –> Powtórzenie.
Czyj wyraz twarzy był przyjazny, kto miał ochotę podać rękę?
ZABIJĘ CIĘ!!!JESZCZE RAZ DO MNIE PODEJDŹ TY ŚMIECIU!!!- –> Brak spacji po pierwszych wykrzyknikach. Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.
…po czym niczym tornado… –> Brzmi to fatalnie.
…począł patrzyć się na nich ponownie. Uśmiech ponownie począł… –> Zbędny zaimek. Powtórzenie.
…spojrzał się nań szyderczym i wężowym wzrokiem. –> Czy spojrzał na niego dwa razy?
– Dobra,otwieraj te drzwi. –> Brak spacji po przecinku.
Dwuosobowe łoże, stoliczek z lampą i biblioteczka na książki robiła wrażenie… –> Piszesz o kilku meblach, więc: …robiły wrażenie…
…jednak zdziwił się solennie. –> Można coś komuś solennie przyrzec, ale nie można solennie się zdziwić.
…ona posiadała figurę modelki i buzię… –> Buzię mają dzieci, kobieta ma twarz.
– Może ziołowej herbatki – zagaiła Ania filuternie –> Anna nie zagaiła rozmowy, Anna się do niej włączyła.
Brak kropki na końcu zdania.
Muszę młokosowi wytłumaczyć jeszcze parę spraw. Także zostawiamy was wolnych. –> Tak że zostawiamy was wolnych.
– A przejrzałeś może ich sylwetki? –> – A przyjrzałeś się może ich sylwetkom?
Ona 90 – 60 – 90. –> Ona dziewięćdziesiąt – sześćdziesiąt – dziewięćdziesiąt.
Liczebniki zapisujemy słownie. Zwłaszcza w dialogach. Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.
Jeszcze buźka i włosy jak Jakaś nimfa wodna. –> Dlaczego wilka litera?
Toż to są ludzie Witruwiańscy! –> Toż to są ludzie witruwiańscy!
Po czym podszedł do barku i wyciągnął zeń opróżnioną do połowy butelkę ginu i dwie lampki. Gdy łączył trunki z tonikiem… –> Skoro wyciągną tylko gin, to z jakimi trunkami łączył tonik?
Musieli nawzajem strzelić do siebie w identycznym momencie. –> Raczej: Musieli nawzajem strzelić do siebie w tym samym momencie.
Obok na stoliku leżała karteluszka świeżo obrysowana atramentowym, kaligraficznym pismem. –> Obok, na stoliku, leżał karteluszek świeżo zapisany atramentowym, kaligraficznym pismem.
Karteluszek jest rodzaju męskiego. Obrysować kartkę, to obwieść ją linią wokół brzegu.
My Piotr i Anna Witruwiańscy… –> My Piotr i Anna witruwiańscy…
Bo nie przypuszczam, że nosili takie nazwisko.
„ Drogi profesorze Wojtczak. –> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.
Nie prosimy aby przerwał pan i reszta pańskiej hałastry ,ku przerwaniu badań… –> O co tu chodzi?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Też nie wiem, czy opowiadanie miało być na poważnie, czy nie bardzo. Jeśli tak, to nie kupuję szpitala na tyłach uczniowskiej klasy, nieładnie jest rozpijać młodzież. Jeśli nie, to coś nie wyszło.
Z wykonaniem słabo. Kuleje interpunkcja, mnóstwo błędów innych maści.
Cierpiąc prawdziwie, naszym jedynym i najskrytszym marzeniem jest śmierć.
W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że śmierć cierpi prawdziwie.
Babska logika rządzi!
Opowiadanie biega od absurdu (belfer z własnym laboratorium, pełnym chorób i pacjentów) po dziwne, choć całkiem na poważnie (lekcja). Końcówka dodatkowo zamotała, bo też nie do końca rozumiem, czemu para jest trzymana.
Krótko mówiąc – pogubiłem się w treści i satysfakcji z tego koncertu nie odniosłem. Jeśli jakiś był.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Nooo, jakiś pomysł jest. Rozmowa z uczniami na początku nawet fajna. Niestety mnóstwo błędów i dziwnych sformułowań, np.
na lico Wojtczaka niemiłosiernie natarczywie cisnął się uśmiech.
pomieszczeniu, które było nienaturalnie rozmiarowe
Na pewno istnieje stan patologiczny organizmu, który stanowić będzie bezstronnie najgorszy z możliwych. – jakoś mi taka wypowiedź nie pasuje do ucznia.
Gdybym pana nie szanował, uznałbym to za zniewagę. Do rzeczy – ta tym bardziej.
Wzmożyła mu się produkcja adrenaliny i kortyzolu, gdy dziwoląg zaczął lizać go po twarzy. – A potem nie uniósł ręki, tylko doznał skurczu mięśnia dwugłowego ramienia :)
Wnętrze było niespecyficzne. – Czyli jakie?
Piotr i Ania – jeśli są tacy zdrowi, to co robią zamknięci przez nauczyciela w jakiejś dziurze i jeszcze traktują go jak najlepszego przyjaciela?
ciemnej krwi tętniczej – tętnicza to akurat ta jasna ;)
Fabuła dziwna (to akurat nie musi być wada), niespójna i niewiarygodna (to już jest wada).
Edit: pomysł, gdyby go dopracować, mógłby być nawet ciekawy.
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Wiem, że to głupie, ale zafrapowały mnie te rozmiary idealnie zdrowej Anny, żywcem wyjęte z ideału kobiety z lat 50. Sprawdziłam sobie, jakie są oficjalne wymiary współczesnych supermodelek, powszechnie uważanych za wychudzone. 7 na 10 ma w talii ponad 60 cm. Biedna Anna miała więc zapewne niedowagę. ;)
@ocha – gdyby Twój wniosek uwzględnić w opowiadaniu, mogłoby być całkiem fajne zakończenie. Okazuje się, że nawet osoba, która na pozór jest wzorem zdrowia, ma jakiś problem ;)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Nie porwało mnie :(
Przynoszę radość :)