Lelki wyły pośród krzaków jałowca. Pradawna, plugawa, kosmiczna potęga, nieopisywalna wręcz ludzkimi słowami, drzemała tuż pod powierzchnią. Pod powierzchnią czego – nie wiemy. Ani dlaczego drzemała, miast czynić spustoszenie i chaos.
Mieszkańcy okolicznych miejscowości drżeli ze strachu, gdyż lelkowe piski w mroku znaczyć nie mogą nic innego, niż coś strasznego, na wskroś plugawego. Ale z braku innych zajęć oraz lepszego pomysłu na spędzanie czasu, mieszkańcy, jak co dzień zajmowali się tym, czym się co dzień zajmowali. I tak w kółko. Do usranej śmierci.
A lelki wyły, kotłując się pośród zarośli. Zwiastując tym samym niechybną zagładę i armagedon. Wyły (lelki) i wyły, aż w końcu obudziły pradawne, niewypowiedziane i nieopisane wręcz, kosmiczne zło. Oraz plugawe.
– Uuuuu. – Obudził się przerażający demon i przeciągnął przeciągle swe niezbyt pociągające kończyny.
I wylazło coś spod ziemi (bo okazało się, że drzemał ten plugawiec pod jej powierzchnią właśnie). Słowami ludzkimi opisać się tego nie da, co się ludzkim oczom ukazało. Ale spróbuję. Nogi jakby słoniowe lub mamucie, grube jak beczki, stawy miały oślizłe, zginające się we wszystkich kierunkach naraz, a było ich osiem. Lub szesnaście. W każdym razie wielokrotność czterech. Macki wijące się niczym ramiona ośmiornicy, tylko bardziej i straszniej. Rzekłbyś: plugawiej. Oczy, oczywiście, czerwone i złe. Jakby się przyjrzeć dokładnie, to w samych tych oczach zła było tyle, że mogłoby zniszczyć średniej wielkości aglomerację we wschodniej Europie. A było jeszcze cielsko, olbrzymie i plugawe. Smród owionął okolicę taki jakby szambo gdzieś wybiło. Lub odpadki z przetwórni celulozy zmieszane z gnijącymi truchłami padniętych (lub padłych) na jakąś okropną chorobę zwierząt.
W pradawnych księgach magicznych (tytuł czterosylabowy, ale po łacinie, więc nie zapamiętałem) opisywane były podobne demony. I metody ich przywoływania oraz unieszkodliwiania. Niestety, w tej okolicy nikt księgą taką nie dysponował. A przynajmniej kompletną. Toteż pradawny (choć kosmiczny (co się w sumie nie wyklucza)) potwór rozpanoszył się w okolicy. Zniszczył spory kwartał lasu. Zostawiając za sobą jeno zgliszcza i plugawym śluzem żrącym oblepione kikuty drzew. Wodę zanieczyścił, aż kwasem się stała. Ziemia rodzić przestała, zanieczyszczona i zbrukana. Kobiety takoż.
A wtedy, bo księga, o której wcześniej wspominałem, dostępna była w bibliotece uniwersyteckiej, w mieście położonym o kilka godzin drogi od opisywanego tu terenu, zjawił się doktorant wydziału zwalczania pradawnej magii i demonów. Zjawił się, rozejrzał i zabił złego i plugawego potwora. A uczynił to deklamując pradawne inkantacje w języku, którego nie znał, ale którego nauczył się jadąc pociągiem. Czyli już znał.
Tylko lelki nie przestały wyć w mroku. Więc chyba związku z plugawym potworem to ich wycie nie miało.