- Opowiadanie: bzugaj - GALINA

GALINA

Zapraszam do kolejnego opowiadania inspirowanego XIX wieczną prozą, tym razem polską i rosyjską.

Mam szczerą nadzieję, że tym razem ustrzegłem się głupich literówek etc...

Jeśli zaś ktoś lubi podobną estetykę i takie klimaty grozy nieoczywistej, to zapraszam do reszty moich tekstów. POGOŃ i KLASZTOR czekają na recenzentów. :)

Pozdrawiam!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

GALINA

Nazywam się Andriej Aleksandrowicz Skłoński. Opowieść, którą zamierzam wam przedstawić, usłyszałem z ust człowieka stojącego nad grobem i bliskiego szaleństwa, toteż przez wiele lat nie przywiązywałem do niej większej wagi. Pogląd na tę sprawę zmieniłem po służbowych odwiedzinach w dworku, w którym miały miejsce te osobliwe zdarzenia. Groza, jaka zdjęła mnie wśród zgliszcz starej posiadłości, należącej do tego umierającego starca sprawiła, że otworzyłem się na to, co niezrozumiałe i uwierzyłem bez cienia wątpliwości w słowa Kacpra Rudowisa…

 

Litwa, Kraj Smołwieński, styczeń 1866

 

Dziedzina, leżąca pomiędzy Duksztami a Święcinami, należała do najbardziej odludnych na Litwie. Poprzetykana licznymi jeziorami i mokradłami nie zachęcała do osiedleń. Ziemia uprawna była tu niepewna. Zamiast sadów owocowych lepiej miały się dzikie zagajniki i mroczne bory, z których wiele już od wieków uważanych było za święte.

W listopadzie wszystko zamierało. I choć letnią porą zielone łąki, niosące słodki zapach kwiatów i skrzące się strumienie mogły przywołać uśmiech na twarzy, zimą skute lodem jeziora i posępne bagna, upstrzone kikutami powyginanych artretycznie drzew, powodowały w sercu nieokreślony niepokój. Był to czas, kiedy dużo łatwiej można było uwierzyć w czające się w opuszczonych lasach czarty i demony, a nocami niemal usłyszeć chichot tych przeklętych istot, tańczących na pustych rozstajach, w mdławym świetle rzucanym na śnieg przez niebieskie ogniki.

 

Polna droga była zupełnie zasypana. Jedynie samotna kaplica wskazywała miejsce, ku któremu biegła. Mężczyzna postawił kołnierz mocno znoszonego płaszcza, aby choć trochę uchronić się przed coraz ostrzejszą zadymką. Wokół panowała pustka, której poczucie wzmagały jedynie przenikliwy wiatr i trzeszczące konary starych drzew. Biała skorupa skrzypiała pod wysłużonymi oficerkami, a na gęstym wąsie wędrowca pojawiły się pierwsze sople.

Szedł nieprzerwanie od wielu godzin, ale w pogarszającej się pogodzie stracił orientację. Przechodząc przez zamarznięte trzęsawiska, kierował się na wschód, szukając jakiegokolwiek schronienia. Pomimo późnej pory, było dość jasno. Blask księżyca odbijał się w bielonych śniegiem łąkach potęgując wrażenie niezwykłości tej krainy.

Mężczyzna zmrużył oczy, kiedy zdało mu się, że dostrzega w oddali niewyraźne światło domostwa. Przyśpieszył kroku i w bladej, wieczornej poświacie ujrzał zarys dworku pod lasem. Po prawej stronie obszernej, parterowej budowli, znajdował się okazały, niegdyś, świroń*, teraz w połowie zawalony. Po lewej zaś, stała mała, bielona kaplica, okopcona solidnie dymem, jak po pożarze i okolona niskim ogrodzeniem.

Z bliska dworek wyglądał na opuszczony. Południowe skrzydło straszyło brakiem okien i zawalonym sklepieniem. Na okopconych belkach siedziały wrony i głośnym krakaniem dworowały sobie z wędrowca. Północna część przedstawiała się trochę lepiej. Choć też była w ruinie, przynajmniej miała dach. W jedynym zachowanym oknie, poczerniałym, podobnie jak popękane ściany od dymu, tliło się migotliwe światło.

Wędrowiec wszedł na ganek i załomotał pewnie w nadpalone drzwi. Otworzyły się skrzypiąc, pod wpływem uderzeń.

Mężczyzna postąpił krok do przodu i znalazł się w mrocznym holu. Pomimo mrozu i dudniącego na zewnątrz wiatru, unosił się tu duszący zapach spalenizny.

– Jest tu kto?! – krzyknął od progu.

W pomieszczeniu graniczącym ze zniszczonym holem rozległo się ciche skrzypienie. Wędrowiec potarł oszronione wąsy i ruszył w kierunku odgłosów.

Drzwi do pokoju były uchylone. To zza nich biło światło, które dostrzegł z zewnątrz. Odchylił je jeszcze bardziej, a te omal nie wypadły z futryny. Salon był w opłakanym stanie. Osmalone sklepienie i sczerniałe podłogi tworzyły posępne wrażenie, potęgowane przez pełgające po ścianach cienie płomieni z rozpalonego kominka.

W pomieszczeniu stało kilka poniszczonych mebli, połamanych krzeseł i wysoki zegar, którego wahadło skrzypiało przeraźliwie za każdym razem, kiedy silniejszy powiew wiatru przedostawał się do środka. Jedynym przedmiotem, z którym pożar obszedł się łaskawie, było ciężkie lustro, lekko pęknięte, stojące w mrocznym, nie doświetlonym przez ogień kącie pokoju.

W głębokim fotelu, przysuniętym do kominka tak blisko, jak to tylko możliwe, siedział stary człowiek.

– Wejdź – powiedział – i spocznij wygodnie. Zapewne jesteś zmęczony…

 Jego sękata dłoń wskazała jedyne kompletne krzesło w salonie.

Mężczyzna zbliżył się do niego i usiadł ostrożnie na trzeszczącym meblu. Starzec nie spojrzał nawet na swojego gościa. Jego twarz pozostała dziwnie nieruchoma.

– Co tu się stało? – spytał wędrowiec, strzepując mokry śnieg z ramion i wysuwając zmarznięte palce w kierunku ognia. Starzec uśmiechnął się i pokiwał głową.

– Znów… – Westchnął.

– Słucham? – Mężczyzna nie zrozumiał.

Starzec westchnął raz jeszcze, nie spuszczając wzroku z tańczących płomieni.

– Opowiem ci historię o tym co tu się wydarzyło – powiedział. – Wybacz jednak, jeśli okaże się dla ciebie zbyt okrutna.

Mężczyzna parsknął.

– Po dwóch latach w piekle wojny, mało rzeczy wydaje mi się okrutnych, dobry człowieku.

– A zatem słuchaj. – Gospodarz zmrużył oczy, cofając się w myślach do dawnych wydarzeń…

 

 

***

 

– Zeszłej wiosny, ja i moja córka nawet nie przeczuwaliśmy, jak ciężko doświadczy nas los. Po śmierci mej żony, długo nie mogłem dojść do siebie. Poza nią, świat dla mnie nie istniał. Zgryzota wpędzała mnie do grobu coraz szybciej, póki nie pojąłem jakim szczęściem może być własne dziecko.

Galina. Na nią jedyną przelałem cała swą miłość, za cel w życiu obierając sobie uczynienie z niej najszczęśliwszej istoty na świecie. Miłość zbyt silna może być jednak równie niebezpieczna co – starzec zawiesił głos – ogień…

Wiosna przechodziła już w lato, gdy do naszych włości zawitał nieproszony gość. Ranny, nieomal umarł na naszym ganku. Służba wprowadziła go do środka i zaopiekowaliśmy się nim. Przytomność odzyskał po paru dniach, ale został z nami na kilka tygodni, by odzyskać siły. Przedstawił się i opowiedział swoją historię, rozbudzając tym serce Galiny.

Starzec uśmiechnął się smutno do własnych wspomnień.

– Młody powstaniec, honorowy, przystojny, dzielny… Komu nie zawróciłby w głowie? Młodych idealistów zawsze łatwo jest podziwiać. Było w nim jednak coś, co mnie niepokoiło. Widziałem jak patrzy na moją córkę. To nie była tylko miłość… Jakby nadzieja… Zachłanna chęć odkupienia. Rozumiesz! Pragnienie czystego uczucia, które zatarłoby w pamięci okrucieństwa jakie widział. Lub raczej, jakich się dopuścił…

Gospodarz sięgnął za poręcz fotela i podniósł z podłogi butelkę z grubego szkła, obciągniętą wiklinową plecionką. Pociągnął sążnisty łyk i kontynuował.

– Postanowiłem z nim porozmawiać. Młodzi przestali zauważać świat poza sobą, a Galina, zbyt niewinna, zbyt niedoświadczona, nie była w stanie trzeźwo ocenić sytuacji. Musiałem zareagować… Jak można się domyślić, rozmowa nie przyniosła oczekiwanego skutku… Stało się jednak coś jeszcze. Coś, czego nie byłem w stanie przewidzieć. Macieja, bo tak miał na imię młody powstaniec, ogarnęło szaleństwo.

Wędrowiec zmarszczył brwi.

– Mów dalej – powiedział.

Starzec oblizał wyschnięte wargi.

– Jego oczy zapłonęły gniewem. Zrazu myślałem jedynie, że zły jest na mnie. Za to, że nie godzę się na ten związek. On jednak chwycił mnie za ramiona, drżąc na całym ciele, jak w gorączce i wyszeptał mi prosto w twarz: "Jeśli Galina nie będzie moja, nikt nie może jej mieć”.

W najskrytszych zakamarkach umysłu nie przypuszczałbym wówczas, że jest w stanie skrzywdzić mą córkę, którą jak mówił, kochał przecież nad życie…

Ten wpadł jednak w jakiś piekielny amok, chwycił wchodzącą właśnie do pokoju Galinę i przyciągnął ją mocno do siebie. Wszystko to stało się tam – wskazał brodą starzec. – W południowym skrzydle.

"Twój ojciec nie chce pozwolić na naszą miłość!" krzyknął Maciej. "Krzywda nam się dzieje, ale przebacz mi, ja gorę na myśl samą, żeś w ramionach innego! Bodajśmy już razem sczeźli w płomieniach, niż żyć bez siebie musieli!"

To wrzeszcząc, chwycił stojącą na sekretarzu lampę naftową i rzucił nią o ziemię. Płomienie pobiegły po rozlanej cieczy, dosięgając obojga kochanków. Do dziś słyszę krzyk mej córki, kiedy rzucając się po pokoju niezdarnymi ruchami próbowała strząsnąć z siebie śmiercionośny ogień. Maciej umarł bezgłośnie, z rezygnacją poddając się płomieniom. Ja zaś, niczym wrośnięty w ziemię, nie byłem w stanie pomóc własnemu dziecku, walczącemu beznadziejnie z gorejącą siłą.

 

Wędrowiec pochylił się na krześle.

– Zaiste tragiczna historia, gospodarzu. Nie wyobrażam sobie bym mógł przeżyć podobny koszmar.

– I nie przeżyłeś, Macieju! – Starzec po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał na swojego gościa. – Ogień pochłonął cię razem z moją córką, przeklęty morderco!

Stary człowiek wpatrywał się teraz z nienawiścią w mężczyznę. W jego źrenicach tańczyły złowrogo płomienie odbite z kominka.

Wędrowiec spojrzał głęboko w oczy gospodarza i w jednej, krótkiej chwili przypomniał sobie wszystko.

Śmierć swoją.

Śmierć swojej ukochanej.

Podbiegł do stojącego w kącie lustra i to co ujrzał zdjęło go grozą. Dotknął ostrożnie popękanej twarzy, wystających zza nadpalonych warg zębów i wyjałowionej przez ogień czaszki.

"Ja gorę na myśl samą, żeś w ramionach innego!" Zadźwięczało mu w głowie.

Zawył opętańczo i trzęsąc się w obłędzie wybiegł z dworu, potrącając po drodze zniszczone pożarem meble.

– Wrócisz… – wyszeptał Kacper Rudowis, ciężko opadając na fotel. – Jak co dzień, zmoro. Taka nasza wieczna pokuta…

 

KONIEC

 

(* duży, prostokątny, dwukondygnacyjny spichlerz z dachem naczułkowym)

Koniec

Komentarze

Spodobała mi się ta historia. Dziewiętnastowieczny styl i nastrój zostały zachowane, a opowieść, choć prosta i dość przewidywalna, czytało się całkiem nieźle, szczególnie że listopadowa noc przydała lekturze stosownego klimatu.

 

Polna droga była zu­peł­nie za­sy­pa­na. Je­dy­nie sa­mot­na ka­pli­ca wska­zy­wa­ła miej­sce, w jakim bie­gła. –> Raczej: Je­dy­nie sa­mot­na ka­pli­ca wska­zy­wa­ła miej­sce, ku któremu bie­gła.

 

trzesz­czą­ce ko­na­ry sta­rych drzew. Biała sko­ru­pa trzesz­cza­ła pod… –> Powtórzenie.

 

To z za nich biło świa­tło… –> To zza nich biło świa­tło

 

Go­spo­darz się­gnął za opar­cie fo­te­la i pod­niósł z pod­ło­gi bu­tel­kę z gru­be­go szkła, ob­cią­gnię­tą wi­kli­no­wą ple­cion­ką. –> Pewnie miało być: Go­spo­darz się­gnął za poręcz fo­te­la

Oparcie fotela mieści się za plecami siedzącego; wydaje mi się, że starszemu panu, zagłębionemu w fotelu, trudno byłoby sięgać gdzieś do tyłu, za oparcie mebla.

 

"Jeśli Ga­li­na nie bę­dzie moja, nikt nie może jej mieć." –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

To wrzesz­cząc, chwy­cił sto­ją­cą na se­kre­ta­rzu lampę naf­to­wą i rzu­cił nią o zie­mię. –> To wrzesz­cząc, chwy­cił sto­ją­cą na se­kre­te­rze/ sekretarzyku lampę naf­to­wą i rzu­cił nią o podłogę.

Zakładam, że w dworskim pokoju nie było klepiska.

 

Pło­mie­nie po­bie­gły po roz­la­nej cie­czy, do­się­ga­jąc oby­dwu ko­chan­ków. –> …do­się­ga­jąc obojga ko­chan­ków.

Obydwu – gdyby kochankami byli mężczyźni.

 

wy­sta­ją­cych z za nad­pa­lo­nych warg zębów… –> …wy­sta­ją­cych zza nad­pa­lo­nych warg zębów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję jak zawsze za wytknięcie błędów różnorakich. Już poprawione :)

Cieszę się, że się podobało i pozdrawiam!

Historia niezła, choć dopiero puenta wbiła ją o poziom wyżej – do tego czasu za bardzo siedziało mi na głowie, że czytam opowieść, którą ktoś opowiada w opowieści jeszcze innej osoby ;)

Jednak końcówka odmieniło to spojrzenie, nadając historii interesującego zwrotu. Nawet jeśli to oklepany motyw, to zaserwowałeś go w dobrej formie :) A i sam tekst nie jest długi, przez co nie zmęczył zbytnimi opisami czy brakiem odpowiedniej dynamiki :)

Napisane przyjemnym językiem, choć czasem coś bruździło przy czytaniu.

Podsumowując: tekst okej, to końcówka mocno go podnosi, prezentując ciekawy (choć lekko ograny) koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jest mi niezmiernie miło, Bzugaju, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Te sople na wąsie trochę ciężko mi sobie wyobrazić.

Ogólnie nieźle wystylizowany tekst, te długie zdania i opisy na początku całkiem gładko się czyta. Spodobało mi się, ale nie powaliło :)

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Ładnie napisane, zabieg na końcu robi wrażenie. Faktycznie, dość w sumie prosty, ale zełgałbym mówiąc, że się tego spodziewałem. Właściwie to przy opisie pożaru wydawało mi się, że nic już się nie wydarzy, a sama historia jest płytka i nieciekawa. A tu proszę. Wybacz, ze zwątpiłem ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Bardzo zacna opowieść. Ładnie napisana, ładnie stylizowana na rosyjskich pisarzy dziwiętnastowiecznych. Moc tej prozy tkwi w świetnych opisach. Ani ich za dużo, ani za mało. I napisane zgrabnie i z talentem. Sama historia też przypomina opowieści z tamtych czasów. Co mnie lekko zatrzymało, to przejście od pierwszej osoby do trzeciej. Efekt jak w filmie. Wstęp prawie jak w jakimś “Draculi”: wspomnienia zza kamery, potem najazd na wędrowca.

Ten wstęp spowodował u mnie w finale lekką dezorientację. Sprawdziłem czy to nie Maciej opowiadał całą historię. Ale to byłoby bez sensu.

Jak dla mnie murowana biblioteka z kolumnami.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Bardzo lubię takie porządnie napisane, klasyczne opowieści z dreszczykiem. Tę czytało mi się również dobrze. Co prawda w pewnym momencie miałam już wrażenie, że nie prowadzi ona w żadną ciekawą stronę, ale finał zrekompensował to chwilowe zniechęcenie.

Ale czepnę się. :) Mam wrażenie, że trochę zaburzone są w Twoim opowiadaniu proporcje. Początek, kiedy bohater przedziera się przez zimowy krajobraz jest szczegółowy, klimatyczny. Potem następuje historia starca i tekst nabiera gwałtownego przyśpieszenia. Od połowy dzieje się zdecydowana większość historii, a miejsca poświęciłeś na nią mało. A ja bym wolała, żeby ta część również toczyła się tak szczegółowo i klimatycznie jak pierwsza. :)

Też mam wrażenie zaburzonej kompozycji. No, mnie się trochę te opisy ciągnęły. Ale nie przepadam za dziewiętnastowieczną literaturą rosyjską. Jakoś do mnie Dostojewski z kumplami nie przemawiają, przynudzają faceci…

W odróżnieniu od Ochy – tempo w drugiej części bardziej mi się podoba.

A zakończenie ładnie wszystko wywraca na opak.

Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego ojciec nie próbował przeciwdziałać, gasić ognia, wezwać służby…

Babska logika rządzi!

Puenta nie zaskoczyła, ogólnie cały tekst jest dość przewidywalny. Jednak podobało mi się to jak operujesz słowem. Jak w kilku zdaniach budujesz klimat, tworzysz nastrój. Całkiem ciekawa, solidna, klasyczna historia grozy.

Ładny klimat i bardzo porządne wykonanie. Znużyła mnie trochę monotonia zdań w części opisującej krajobraz – większość o podobnym, paralelnym rytmie, warto byłoby dla urozmaicenia trochę poprzestawiać kropki. Sama treść opisów natomiast bardzo stylowa.

Trochę gorzej z logiką naracji – tez jak MrMaras musiałem wrócić do początku, żeby sprawdzić kim był nadrzędny narrator. Jeżeli głównym opowiadającym jest ostatecznie Rudowis, pytanie skąd zna on punkt widzenia mężczyzny idącego przez śniegi? Najbardziej przeszkadza mi brak reakcji ojca na zagrożenie życia córki – “niczym wrośnięty w ziemię” mnie nie przekonuje, przydałoby się tutaj jeszcze kilka zdań uzasadniających ten jego paraliż.

Posłałam do biblioteki. Klimatyczne, choć przychylam się do uwag przedpiśców, że trochę źle wytempowane, albo przyciąć wstęp albo rozbudować opowieść. Końcówki się nie spodziewałam, musiałam drugi raz przeczytać, żeby docenić :) Duży plus za pomysł i wykonanie.

Dziękuję za komentarze i za tak szybkie umieszczenie w bibliotece! Bardzo jest mi miło :) No więc zaburzenie proporcji, to tempo bardzo wolne na początku a potem nagłe przyspieszenie, to taki zabieg miał być, żeby czytelnik nie miał czasu na domyślenie się zakończenia, bo tu bardzo liczyło się zaskoczenie. Widać nie do końca wyszło :) Będę miał nauczkę na przyszłość, żeby nie eksperymentować za bardzo :D

Zachowanie ojca jest trudne do wytłumaczenia i on sam bardzo się tego wstydzi, stad też bierze na siebie odpowiedzialność i pokutę, jaką jest codzienne opowiadanie tej samej historii Maciejowi, gdyby zachował się jak na ojca przystało, nie miałby, być może, aż takiego poczucia winy.

Poza wstępem narrator jest klasycznie trzecioosobowy, cichy, nie wiedziałem, że może wprowadzić zamieszanie :)

regulatorzy: Zawsze uznaję takie uwagi za przydatne, szczególnie Twoje ;)

Dziękuję, Bzugaju. Zarumieniło się moje lico. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świetne opowiadanie, które umiliło mi listopadowy wieczór. 

Co tu dużo mówić, Autorze, naprawdę spodobała mi się ta klimatyczna historia. Poza tym, że opowiadanie jest ciekawe pod względem fabularnym, to i strona językowa bardzo przypadła mi do gustu. Ponieważ zmagam się obecnie z mnóstwem nauki i kilkoma nudnymi tekstami do przerobienia, Twoje opowiadanie stanowiło niesamowicie miłą odskocznię. ;)

Dodam jeszcze, że końcówka to prawdziwa wisienka na torcie. ;) Nawet jeśli często spotyka się podobny motyw w grozie, to u Ciebie wypadł bardzo naturalnie. 

 

Ciekawe, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Po przeczytaniu pierwszych zdań pomyślałem sobie, że to będzie prawdziwa uczta. Piękny język, trochę staroświecki, ale że ja stary jestem, to taki lubię. Jest parę nadmiarowych przecinków, ale to nic poważnego. Aż tu nagle okazało się, że to taka historyjeczka, opowiadaneczko, które nie wywołało we mnie żadnych emocji – ni przestrachu, ni wzruszenia. Jakbym zasiadł do wódeczki, a dostał samą zakąskę. Szkoda :(

Co nie znaczy, że opowiadanie jest złe! Po prostu czuję ogromny niedosyt.

Różna jest krytyka, ale z tą zakąską zabolało, chyba wyobraziłem sobie tę scenę zbyt wyraźnie i mnie przeraziła :D toteż przepraszam i gdyby się dało na odległość to bym polał :)

Dziękuję raz jeszcze za komentarze :)

Znakomicie naśladuje styl autentycznej XIX-wiecznej literatury grozy. Napisane ze znawstwem klimatów, które Autor tak nastrojowo buduje. Powinieneś urodzić się w XIX w., bzugaj. Albo naprawdę się urodziłeś i masz 150 latsmiley Dopiero z komentarza autorskiego dowiedziałem się, że wewnętrzna narracja (zakończona pierwszym końcem) jest opowieścią, którą starzec w kółko opowiada Maciejowi. Zmyliło mnie, że narracja ta jest prowadzona w trzeciej osobie, a już kompletnie zbiło z tropu zakończenie jej wyjaśnieniem słowa “świroń”. Czyżby starzec co noc to Maciejowi tłumaczył, posługując się w dodatku architektonicznym pojęciem “dachu naczułkowego”?

Znalazłem malutkie potknięcia. Usunięcie ich byłoby, jakby strzepnięciem niewidocznych pyłków z i tak już wymuskanego odzienia (udzielił mi się trochę język opowiadaniasmiley)

W takim zdaniu “szedł nieprzerwanie od wielu godzin, ale w pogarszającej się pogodzie stracił orientację” słowo “ale” sprawia, że poszczególne części zdania złożonego nie mają ze sobą logicznego związku. Zamiast “ale”, dałbym “i”. Dla mnie logiczne byłoby po prostu, że facet długo łaził dlatego się zgubił.

W takim zdaniu “blask księżyca odbijał się w bielonych śniegiem łąkach potęgując wrażenie niezwykłości tej krainy” wg mnie po słowie “łąkach” powinien być przecinek.

W takim fragmencie “okazały, niegdyś, świroń” oba przecinki są wg mnie zbędne.

W innym fragmencie “poczerniałym, podobnie jak popękane ściany od dymu” po słowie “ściany” dodałbym przecinek. Jeżeli zostawić tak, jak jest, to wygląda, jakby ściany były popękane od dymu, a chyba nie o to chodziło.

Pozdrawiam Autora

Wciągające opowiadanko z dobrym klimatem. Nie spodziewałem się, że wędrowiec okaże się Maciejem (chociaż było to do przewidzenia), dlatego końcówka zrobiła na mnie wrażenie. Ładne opisy. A, i jeszcze ta opowieść w opowieści… Fajny zabieg ;)

dzięki za komentarze :) a przecinki poprawię :) pzdr!

Trochę niuans, ale zastanawiam się, czy lampy naftowe były już wówczas powszechne na litewskim odludziu? : >

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

W latach 1860-1865 weszły do powszechnego użytku. W 1853 roku oświetlono (jako pierwszy na świecie!) cały Szpital Powszechny we Lwowie. A Jeśli została wymyślona na galicyjskich kresach południowych, pozwalam sobie przypuszczać, że na dwory kresów północnych trafiła bez problemów ;) nie róbcie z nieistniejącej Rzeczpospolitej zaścianka! ;)

Skąd zaczerpnąłeś te informacje? Takie daty figurują w artykule na Wikipedii, ale brakuje przy nich źródła. Dawniej wynalazki rozpowszechniały się wolniej niż dziś. Nie chcę się czepiać, to po prostu bardzo ciekawy temat, a część mojej rodziny pochodzi ze stron związanych z Ignacym Łukasiewiczem.

 

A jeśli chodzi o twoje opowiadanie – podobało mi się. Jest język, jest klimat… Chciałem napisać, że zbytnio skupiasz się na wprowadzeniu, a za mało na historii starca, oczywiście dopóki nie dotarłem do końca : )). Po dwóch dniach od lektury, doszedłem do wniosku, że w opowiadaniu brakuje mi jednego zdania – opisującego, że zmierzający do dworku Maciej z jakiegoś powodu nie odczuwa zimna.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ładnie napisane. Skojarzyło mi się z innym portalowym opowiadaniem Do ojca Bertolda, bo podobny klimat i przez chwilę, jak się pojawiła wzmianka o powstańcu, miałem wrażenie, że skądś znam tę historię.

Historia w sam raz na taki krótki horror. Przydałoby się trochę lepiej to skomponować, o czym wspominali już inni. 

Można by opowiadać przy ognisku. 

Szkoda, że tytuł tak mało zachęcający i nawet w zestawieniu z treścią wydaje mi się byle jaki. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wikipedia to niepewne źródło, ale takie daty podaje też Roszkowski w podręczniku bodajże i Leszek Frelich w Wyborczej.

Co do zdania o odczuwaniu zimna, czy jakimkolwiek śladzie budzącym podejrzenia co do Macieja, bałem się tego, że zaraz wszyscy by mówili, iż doskonale wiedzieli do czego wszystko zmierza, że wszystko było wiadome od początku itp… ;)

A co do tytułu… wydawał mi się bardzo klasyczny ;)

 

pozdrawiam serdecznie!

@lampy naftowe – w połowie lat ‘60 mogły już być, to jednak chyba był dość zamożny dworek wyjściowo?

 

Całość ładna, stylowa, z doskonałym zakończeniem. Okrzyk “Ja gorę…” – celowe nawiązanie do klasyki gatunku?

 

“na sekretarzu” – chyba jednak bardziej rozpowszechnione, a i nie powodujące dziwacznej dwuznaczności określenia to sekretarzyk albo najlepiej sekretera?

 

Przypis od autora niepotrzebny – kto będzie chciał, wygugla :)

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Jak najbardziej celowe ;) opowiadanie pisane było na konkurs, którego Rzewuski był pretekstem.

A co do przypisu… jak ostatnio nie dałem (opowiadanie KLASZTOR) to ktoś mi zarzucił, że nie było ;)

 

Dziękuję za docenienie tekstu, zapraszam do pozostałych i pozdrawiam!

Nowa Fantastyka