- Opowiadanie: mr.maras - Trzeba czekać

Trzeba czekać

Opo­wia­da­nie, które uka­za­ło się przed wie­lo­ma laty na ła­mach Fah­ren­he­ita (2005 r.). Nie­ste­ty, nigdy nie po­zna­łem ko­men­ta­rzy czy­tel­ni­ków na jego temat.  Za­sta­na­wiam się nad prze­rób­ką tego tek­stu na po­trze­by pew­ne­go pro­jek­tu jed­nak sens ta­kich dzia­łań za­le­ży od opi­nii od­bior­ców.  

 

Wer­sja audio: 

 

https://www.youtube.com/watch?v=ulZ34bjWqzg&feature=youtu.be

 

Szóste miejsce w plebiscycie na Najlepsze Opowiadanie Roku 2017 na portalu fantastyka.pl :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Trzeba czekać

 

 

 

 

Da­le­ko, na ho­ry­zon­cie, ja­śniał masyw Olym­pus Mons. Od jego stro­ny cią­gnę­ła na nas burza py­ło­wa, ja­kiej jesz­cze nie wi­dzie­li­śmy na tej su­chej, zim­nej i opusz­czo­nej przez Boga pla­ne­cie.

– Dobra ro­bo­ta, skar­bie. Za­par­kuj MVP obok ro­ve­ra i za­mknij do­kład­nie kok­pit. Jesz­cze nam ukrad­ną radio.

Gło­śni­ki mil­cza­ły. Wi­docz­nie Ali­cja zi­gno­ro­wa­ła mój żart. Praw­do­po­dob­nie nie spodo­ba­ło jej się rów­nież to „skar­bie”. Od czasu gdy dwa mie­sią­ce temu prze­nio­sła się do ka­bi­ny Elia­sa, prze­sta­ły ją bawić moje dow­ci­py i aneg­do­ty. Za to prza­śny, la­ty­no­ski humor na­sze­go me­cha­ni­ka wy­wo­ły­wał u niej pa­skud­ny re­chot, o jaki wcze­śniej Ali­cji nawet nie po­dej­rze­wa­łem. Gdy wkra­cza­łem w jej pole wi­dze­nia, na pięk­ną twarz pani dok­tor opa­da­ła ka­mien­na maska obo­jęt­no­ści. Ona sama zaś zaraz od­pły­wa­ła w dal, z gra­cją rzad­ko spo­ty­ka­ną przy tu­tej­szej gra­wi­ta­cji. Po prze­pro­wadz­ce prze­sta­ła ją rów­nież fa­scy­no­wać astro­bio­lo­gia. Roz­po­czę­ła na­to­miast za­ję­cia z er­go­no­mi­ki i kon­struk­cji ha­bi­ta­tu. Nocne „kom­ple­ty” pro­wa­dził oczy­wi­ście Elias. Po­sta­wi­li na gło­wie gra­fik wach­to­wy i ko­rzy­sta­li z każ­dej; do­dat­ko­wej mi­nu­ty mar­sjań­skiej doby.

Któ­re­goś dnia, pcha­ny nie­po­ha­mo­wa­ną cie­ka­wo­ścią i złak­nio­ny za­ka­za­nej wie­dzy, pod­słu­cha­łem wstęp do ta­kiej lek­cji: „Wi­dzisz, dzie­ci­no. Mars jest jak pa­pry­ka, czer­wo­ny i ostry. Uwierz mi, my po­łu­dniow­cy…”. Wy­star­czy­ło. Wró­ci­łem do sie­bie ze zła­ma­nym ser­cem i cicho za­mkną­łem drzwi. Do­tar­ło do mnie, że moja słod­ka Ali­cja prze­szła na drugą stro­nę lu­stra.

Wyj­rza­łem przez ilu­mi­na­tor. We­hi­kuł skrył się wła­śnie w cie­niu sta­cji, wzbi­ja­jąc tu­ma­ny czer­wo­ne­go pyłu. Na po­wrót Huuba, który za­błą­kał się wśród rdza­wych wydm Thar­sis, mu­sie­li­śmy po­cze­kać do wie­czo­ra. Gro­zi­ło mu po­waż­ne nie­bez­pie­czeń­stwo i zwią­za­ne z tym fak­tem po­czu­cie winy nie opusz­cza­ło mnie ani na chwi­lę. Krwi­sto­czer­wo­ny ocean pia­chu, gęsto usia­ny ostry­mi ra­fa­mi skał, który wy­glą­dał dzi­siaj wy­jąt­ko­wo po­nu­ro i groź­nie, miał wkrót­ce stać się areną zma­gań nie­ziem­skich ży­wio­łów. Po­zo­sta­wa­ła na­dzie­ja, że nasz ka­pi­tan ja­kimś cudem zdoła wró­cić do portu przed burzą.

Za­mkną­łem właz w ste­row­ni ma­ni­pu­la­to­ra i skie­ro­wa­łem kroki do mo­du­łu na­uko­we­go. Cze­ka­ła mnie żmud­na praca w la­bo­ra­to­rium. Od czasu gdy „roz­cza­ro­wa­na moją chło­pię­cą bez­rad­no­ścią” Ali­cja od­sta­wi­ła „moją per­ma­nent­nie nudną osobę” na bocz­ny tor, po­po­łu­dnia spę­dza­łem naj­czę­ściej w to­wa­rzy­stwie kilku kul­tur me­ta­no­ge­nów i szcze­pów bak­te­rii De­ino­coc­cus ra­dio­urans. To­wa­rzy­stwo było licz­ne, ale nie­śmia­łe.

 

Wie­czor­ny dryf po pu­stych ko­ry­ta­rzach sta­cji tra­dy­cyj­nie za­pro­wa­dził mnie do cen­tral­ki. Jeśli było na Mar­sie miej­sce, w któ­rym moja me­lan­cho­lij­na, sło­wiań­ska dusza mogła zna­leźć uko­je­nie, to tylko tutaj, w do­me­nie Ser­gie­ja An­dry­cza, tech­ni­ka misji. Zna­li­śmy się jesz­cze z rocz­nej zmia­ny na ISS i była to zna­jo­mość, która „mogła stać się fun­da­men­tem praw­dzi­wej mę­skiej przy­jaź­ni” – jak wy­ra­ził się to­wa­riszcz Ser­giej na za­koń­cze­nie pew­nej suto za­kra­pia­nej wie­cze­rzy w pe­kiń­skim Qu­an­ju­de przy Qian­men­wai. Gdy po­ja­wi­łem się w drzwiach cen­tral­ki, Ro­sja­nin po­wi­tał mnie bez słowa ze szklan­ką al­ko­ho­lu w wy­cią­gnię­tej dłoni i zaraz wró­cił do pracy. Nie chcąc mu prze­szka­dzać przy­sia­dłem z boku. Są­cząc ruską whi­sky, jak na­zy­wa­li­śmy bim­ber Ser­gie­ja, prze­glą­da­łem ostat­nie zdję­cia jakie udało się nam ścią­gnąć z sa­te­li­ty me­te­oro­lo­gicz­ne­go i pro­gno­zę przy­go­to­wa­ną przez szefa. I cho­ciaż więk­szość da­nych z met­kom­pa była dla mnie zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­ła, mia­łem dziw­ne prze­ko­na­nie, że Huub miał rację. A to by zna­czy­ło, że stary, wred­ny, czer­wo­ny cap wy­słał prze­ciw nam burzę ogar­nia­ją­cą swym za­się­giem pół pla­ne­ty.

Przy­mkną­łem po­wie­ki i przed ocza­mi sta­nął mi obraz bro­da­te­go, krwi­sto­ru­de­go star­ca o po­tęż­nej po­stu­rze, mio­ta­ją­ce­go się w ra­do­snych pod­sko­kach na szczy­cie mar­sjań­skie­go Olim­pu. Po chwi­li uprzy­tom­ni­łem sobie, że mój bożek wy­glą­da wy­pisz wy­ma­luj jak Ser­giej. Cie­ka­we. Czy gdyby nasza sta­cja znaj­do­wa­ła się na Wenus, bo­gi­ni pięk­no­ści przy­bra­ła­by w mojej wy­obraź­ni po­stać Ali­cji? Bar­dzo praw­do­po­dob­ne.

Ro­sja­nin od­wró­cił się od pul­pi­tu, za­mru­gał po­wie­ka­mi i prze­tarł rę­ka­wem prze­krwio­ne oczy. Potem prze­cią­gle ziew­nął.

Też ziew­ną­łem. Do­cho­dzi­ła pół­noc.

– Cisza. Nikt nie od­po­wia­da, dok­tor­ku.

Od kilku dni nie mie­li­śmy łącz­no­ści z Cen­trum Kon­tro­li Misji. Ostat­ni prze­chwy­co­ny przez nas ko­mu­ni­kat CKM był, de­li­kat­nie mó­wiąc, nie­po­ko­ją­cy: po­waż­ne trzę­sie­nie ziemi w po­łu­dnio­wej Eu­ro­pie, ty­sią­ce przy­pad­ków sepsy w Azji, czar­ne niebo nad pło­ną­cy­mi szy­ba­mi naf­to­wy­mi na Bli­skim Wscho­dzie. Od tam­tej pory nie udało nam się rów­nież po­łą­czyć z Cen­trum Kon­tro­li Lotów ani z żadną z uczel­ni współ­pra­cu­ją­cych ze sta­cją mar­sjań­ską. Także nasze sondy ośle­pły i ogłu­chły. Krót­ko mó­wiąc, by­li­śmy kom­plet­nie od­cię­ci od świa­ta. Zda­wa­łem sobie spra­wę, że gdy nad na­szy­mi gło­wa­mi roz­pę­ta się pie­kło mar­sjań­skiej burzy okre­śle­nie „kom­plet­nie” na­bie­rze no­we­go wy­mia­ru.

Się­gną­łem po pa­pie­ro­sa. W pół­mro­ku bły­snął pło­mień za­pal­nicz­ki. „Szity”, które zna­la­złem w na­szym ma­ga­zy­nie były bez­won­ne, za­miast smoły miały wi­ta­mi­ny i nie dy­mi­ły. Pa­skudz­two. Ale gdy się­ga­łem po fajkę, ręce prze­sta­wa­ły mi latać.

Tech­nik coś sobie przy­po­mniał.

– Koń­czą się.

– Co?

– Fajki. Mówię, że pa­pie­ro­sy się koń­czą.

– Nie­moż­li­we. Mamy zapas przy­naj­mniej na pół roku.

– A jed­nak. To zdaje się ro­bo­ta dr Who. Gdy za­sze­dłem do na­szej skryt­ki po flasz­kę, wi­dzia­łem, jak prze­my­ka obok ma­ga­zyn­ku. Ta­chał cały kar­ton.

Masz ci los.

– Nawet na takim za­du­piu ni­ko­mu już nie można ufać…

– To fakt. Inna spra­wa, że zo­sta­ły jesz­cze tylko trzy bu­tel­ki praw­dzi­wej whi­sky. Zna­czy go­rza­łę też ktoś pod­pro­wa­dza. My oszczę­dza­my, pijąc bim­ber, a jakiś cham opróż­nia skrzyn­kę. – Ser­giej pod­parł głowę ręką i, sku­biąc w za­my­śle­niu brodę, wpa­try­wał się teraz w ciem­ny kąt ka­bi­ny. Po­chy­li­łem się głę­biej nad wy­dru­ka­mi meteo, od czasu do czasu zer­ka­jąc w jego stro­nę. Wy­glą­dał jak dwu­me­tro­wy miś wci­śnię­ty w dzie­cię­cy fo­te­lik. Pod pa­cha­mi jego wy­bla­kłej, ba­weł­nia­nej ko­szul­ki z trój­wy­mia­ro­wym nie­gdyś na­dru­kiem „Mun­dial’2026” po­ja­wi­ły się duże, mokre plamy. Zgar­bił się jesz­cze bar­dziej pod moim spoj­rze­niem.

– Dla­cze­go jest tak go­rą­co?

– Zdaje się, że wy­sia­dła kli­ma­ty­za­cja – od­parł i za­klął po cichu.

 

Ucie­kłem z dusz­ne­go po­miesz­cze­nia i ru­szy­łem przed sie­bie głów­nym ko­ry­ta­rzem. Bez celu i bez myśli. Potem windą do góry, pod ko­pu­łę astro­no­micz­ną. Widać stąd było do­sko­na­le pełną pa­no­ra­mę do­li­ny roz­cią­ga­ją­cej się od pod­nó­ży Olim­pu do stóp Thar­sis Mon­tes. Można było rów­nież ogar­nąć wzro­kiem cały kom­pleks za­bu­do­wań. Spo­glą­da­jąc na ten obraz, po­czu­łem się jak wię­zień, który wdra­pał się na wie­życz­kę straż­ni­czą, by zna­leźć wyłom w murze, po­szu­kać szan­sy na uciecz­kę.

Wię­zie­nie. Tym była dla nas obec­nie mar­sjań­ska baza. Pa­mię­tam, że nie­gdyś jej widok wzbu­dzał mój za­chwyt. Opusz­cza­łem po­kład „Gio­van­nie­go” z ostat­nim trans­por­tem, tuż przed jego po­wro­tem na Zie­mię i czu­łem wzru­sze­nie, gdy na ekra­nie lą­dow­ni­ka uka­za­ła się ukoń­czo­na nie­mal sta­cja – sre­brzy­sta cza­sza przy­cup­nię­ta przy kra­wę­dzi gi­gan­tycz­nej bli­zny, prze­ci­na­ją­cej krwi­stą, upstrzo­ną nie­wiel­ki­mi kra­te­ra­mi pu­sty­nię. Po­kry­ta ce­ra­micz­nym na­no­ma­te­ria­łem kom­po­zy­to­wym bańka, do któ­rej tu­li­ły się pu­deł­ka kilku przy­bu­dó­wek. Potem my­śla­łem o niej nie­mal z czu­ło­ścią: mały domek na pre­rii, zamek z pia­sku na pu­stej, ska­li­stej plaży. Teraz za­sta­na­wia­łem się cza­sa­mi, skąd taka szum­na nazwa: Mię­dzy­na­ro­do­wa Mar­sjań­ska Sta­cja Ba­daw­cza. Może kie­dyś rze­czy­wi­ście była to pla­ców­ka ba­daw­cza z praw­dzi­we­go zda­rze­nia, ale w mię­dzy­cza­sie sporo się zmie­ni­ło. Przez długi czas byłem prze­ko­na­ny, że je­dy­ne po­waż­ne ba­da­nia, jakie tutaj pro­wa­dzi­li­śmy, do­ty­czy­ły gra­nic na­szej wy­trzy­ma­ło­ści. Od po­wo­dze­nia wy­pra­wy Huuba za­le­ża­ło, czy to się teraz zmie­ni.

Mars nas wy­kań­czał. Tu­tej­sze niebo wy­glą­da­ło, jakby za chwi­lę miało zwa­lić się nam na głowy. Mę­czy­ło oczy wy­bla­kłą czer­wie­nią, two­rzą­cą wiecz­ną, ki­czo­wa­tą sce­ne­rię. Więk­szość czasu spę­dza­li­śmy zatem za­mknię­ci pod ko­pu­łą, rzad­ko za­pusz­cza­jąc się mię­dzy ska­li­ste wydmy. A ka­bi­ny mar­sjań­skie­go ha­bi­ta­tu na­praw­dę nie­wie­le róż­ni­ły się od kabin ha­bi­ta­tów or­bi­tal­nych czy księ­ży­co­wych, w któ­rych więk­szość z nas spę­dzi­ła ostat­nie lata przed misją. Ist­niał jed­nak jesz­cze pe­wien istot­ny szko­puł. Nikt, żaden czło­wiek, nigdy nie miał dalej do domu. Już dawno prze­sta­ło to być po­wo­dem do dumy, a stało się przy­gnia­ta­ją­cym cię­ża­rem i prze­kleń­stwem. Świa­do­mo­ścią przy­gnę­bia­ją­cej, bez­den­nej pust­ki dzie­lą­cej ten obcy kra­jo­braz od ro­dzi­mej Ziemi. Co gor­sza, tam nikt już nie za­wra­cał sobie głowy szóst­ką za­po­mnia­nych bo­ha­te­rów uwię­zio­nych w małej bańce mar­sjań­skie­go ha­bi­ta­tu, mi­lio­ny ki­lo­me­trów od naj­bliż­sze­go fast-fo­oda.

 

– Masz może po­mysł, jak nie zwa­rio­wać przez te dłu­gie mie­sią­ce? – za­py­ta­ła Ali­cja już trze­cie­go dnia po lą­do­wa­niu. Bosa, ubra­na tylko w zwiew­ną, białą bie­li­znę, pach­ną­ca mor­ską bryzą zmie­sza­ną ze słod­kim aro­ma­tem ży­wi­cy. Z miej­sca obez­wład­ni­ła moje zmy­sły.

– Już się nu­dzisz? Wy­obraź sobie, że ta misja to dla nas praw­dzi­wy dar od Boga. Taki czas poza cza­sem, ro­zu­miesz? Po­myśl tylko, je­steś wy­ję­ta spod jego ju­rys­dyk­cji na sześć mie­się­cy!

– Ty na cały rok…

– Ro­zu­miem, że już mi za­zdro­ścisz?

Uśmiech­nę­ła się wtedy, za­bój­czo bły­ska­jąc bia­ły­mi zę­ba­mi.

– Po­wi­nie­neś pra­co­wać w bran­ży tu­ry­stycz­nej.

Na Ziemi pod­ryw przy­cho­dził mi za­zwy­czaj z tru­dem. Tutaj byłem praw­dzi­wym Ca­sa­no­vą.

– Do­ra­biam na boku. Naszą ofer­tę re­kla­mu­je­my ha­słem: ”Na Mar­sie zro­bisz wszyst­kie te rze­czy, któ­rych wsty­dzisz się na Ziemi”.

Za­my­śli­ła się na chwi­lę.

– Je­steś gotów robić tutaj rze­czy, na które na Ziemi bra­ko­wa­ło ci od­wa­gi? – za­py­ta­ła ostroż­nie.

– Na Ziemi bra­ko­wa­ło mi tylko czasu – wy­pa­li­łem, za­ska­ku­jąc sa­me­go sie­bie.

Wie­czo­rem wpro­wa­dzi­ła się do mojej ka­bi­ny.

 

Za to teraz, uwię­zie­ni, bez­u­ży­tecz­ni i za­po­mnia­ni, mie­li­śmy czasu aż w nad­mia­rze. Nie za­wsze tak było, po­my­śla­łem. Od­pa­li­łem ko­lej­ne­go „szita” i kuc­ną­łem pod ścia­ną. Nad moją głową, wśród gwiazd, za­mi­go­ta­ła żółta krop­ka. „Schi­pa­rel­li”? Włą­czy­łem dyk­ta­fon wszy­te­go w rękaw SPOT-a.

– Wy­eks­pe­dio­wa­nie kosz­tem kil­ku­set mi­liar­dów do­la­rów pierw­szej mar­sjań­skiej eks­pe­dy­cji było uwień­cze­niem trwa­ją­cych kil­ka­dzie­siąt lat przy­go­to­wań. By­li­śmy elitą elit. By­li­śmy gwiaz­da­mi. Pasją ludz­ko­ści stało się pla­ne­tar­ne re­ali­ty show z na­szym udzia­łem. My tym­cza­sem speł­nia­li­śmy swój sen o Mar­sie. Mimo że na­uko­wy aspekt misji szyb­ko stra­cił na zna­cze­niu, nasz pierw­szy ra­port wy­wo­łał jesz­cze spore za­in­te­re­so­wa­nie. Da­li­śmy ludz­ko­ści na­dzie­ję: na Mar­sie na pewno była woda. Dużo wody. I sen trwał.

Ale nasza ko­lej­na "bomba" nie wy­bu­chła – in­for­ma­cja o wię­cej niż śla­do­wych ilo­ściach mar­sjań­skich bak­te­rii, ukry­tych głę­bo­ko pod rdza­wą sko­ru­pa stre­fy rów­ni­ko­wej, za­in­te­re­so­wa­ła tylko grup­kę na­ukow­ców, któ­rzy po­świę­ci­li tej spra­wie całe życie i dla któ­rych nasz głos był ważny w czy­sto aka­de­mic­kich spo­rach, to­czo­nych na ła­mach kilku pism na­uko­wych. Oży­wi­li się także człon­ko­wie scjen­to­lo­gicz­nych sekt, wy­znaw­cy new age, mi­ło­śni­cy scien­ce-fic­tion i ufo­lo­dzy. Zdaw­ko­we „kró­cia­ki” uka­za­ły się na ostat­nich stro­nach gazet. Pierw­sze zaj­mo­wa­ły re­la­cje z ob­sza­rów ogar­nię­tych ko­lej­ny­mi pla­ga­mi i ka­ta­kli­zma­mi nę­ka­ją­cy­mi od dłuż­sze­go czasu ma­tecz­kę Zie­mię. I do­nie­sie­nia ze stre­fy de­mar­ka­cyj­nej. De­mo­kra­tycz­ne Chiny za­ję­ły wła­śnie Mon­go­lię i szy­ko­wa­ły się do wiel­kie­go skoku na Rosję. A Rosja to prze­cież Unia Eu­ro­pej­ska. Praw­dzi­we bomby wy­bu­cha­ły zatem na gra­ni­cy Unii z Chi­na­mi i oczy ca­łe­go świa­ta utkwi­ły w małym, żół­tym, za­su­szo­nym czło­wiecz­ku w cia­sno za­pię­tym koł­nie­rzy­ku. Za­wsze po­wta­rza­łem, że świat się kręci i lu­dzie już dawno do­sta­li od tego świra.

Nikt już chyba nie pa­mię­tał, która stro­na ze­strze­li­ła pierw­sze­go sa­te­li­tę. Ale naj­gor­sze przy­szło nieco póź­niej, do­kład­nie w szó­stym mie­sią­cu misji, gdy roz­po­cząć miał się jej drugi etap. Cały świat za­marł kiedy „Ares”– mar­sjań­ski lą­dow­nik z grupą ter­ra­for­ma­cyj­ną na po­kła­dzie – roz­bił się pod­czas lą­do­wa­nia. Ka­ta­stro­fa była gwoź­dziem do trum­ny dla NASA i ESA. Mar­sjań­ska misja oka­za­ła się osta­tecz­nie me­dial­nym nie­wy­pa­łem. Za­zwy­czaj żądna krwi i sen­sa­cji wi­dow­nia nie prze­tra­wi­ła ko­lej­nej „bo­ha­ter­skiej śmier­ci” pio­nie­rów ko­smo­su. Mi­li­tar­ne na­stro­je pod­sy­ca­ły ta­jem­ni­ce zwią­za­ne z tra­ge­dią „Aresa”. Sa­bo­taż? Wstęp do praw­dzi­wych wojen gwiezd­nych? Krót­ko mó­wiąc, Zie­mia miała swoje pro­ble­my i ludz­kość po­go­dzi­ła się z fak­tem, iż część z nas sie­dzi na Mar­sie zde­cy­do­wa­nie za długo. A ten, nie do końca za­pla­no­wa­ny, eks­pe­ry­ment so­cjo­lo­gicz­ny szyb­ko wy­ka­zał, że do­bra­ny we­dług po­li­tycz­ne­go klu­cza mar­sjań­ski ze­spół ba­daw­czy to grupa kon­flik­to­wych, nie­zrów­no­wa­żo­nych i nie­zdol­nych do współ­ży­cia w wa­run­kach za­gro­że­nia in­dy­wi­du­ów.  

Jakby tego było mało, wy­sta­wio­na na mar­sjań­skie eks­tre­mum sta­cja sy­pa­ła się na na­szych oczach. Po prze­wi­dy­wa­nej dla I etapu, pół­rocz­nej eks­plo­ata­cji cały eu­ro­pej­ski wkład w misję, czyli głów­ny kom­pu­ter oraz część ha­bi­ta­tu, nada­wał się w za­sa­dzie na złom. Teraz na do­da­tek stra­ci­li­śmy łącz­ność z domem, ostat­nią nitkę trzy­ma­ją­cą za­ło­gę sta­cji w sta­nie jako ta­kiej rów­no­wa­gi.

Sen prze­ra­dzał się w kosz­mar.

Wy­da­je się, że to dobry wstęp. Z tym kosz­ma­rem. Tro­chę efek­ciar­ski, ale kto wie? Może te na­gra­nia po­słu­żą kie­dyś do na­pi­sa­nia be­st­sel­le­ro­wej au­to­bio­gra­fii? Mia­łem nawet po­mysł na tytuł – pod­po­wie­dział mi go Gu­staw Le Rouge.

 

Wró­ci­łem do cen­tra­li. Rzut oka wy­star­czył by upew­nić się, że Huub nie dał do tej pory znaku życia. Ser­giej znowu stu­kał w kla­wi­sze. Po­wie­trze było dusz­ne i tech­nik zo­sta­wił otwar­te drzwi. Ledwo zdą­ży­łem usiąść na swoim fo­te­lu, gdy po­czu­łem nie­przy­jem­ne mro­wie­nie na karku. Kątem oka do­strze­głem ruch w ko­ry­ta­rzu. Za na­szy­mi ple­ca­mi prze­mknął dr Who. Jak się do­my­śla­łem, wra­cał do swo­je­go gniaz­da z ko­lej­nej łu­pież­czej wy­pra­wy. Na­praw­dę na­zy­wał się Flann i od je­de­na­stu mie­się­cy po­wi­nien być w domu, przy dzie­ciach, czwór­ce ma­łych Ir­land­czy­ków. We­dług spro­śnych opo­wie­ści Elia­sa, w Ir­lan­dii wszy­scy mają przy­naj­mniej czwór­kę dzie­cia­ków i są bar­dzo szczę­śli­wi. Obec­ność Flan­na na sta­cji miała tylko jeden cel. Był na­szym „ogrod­ni­kiem” i po­mógł mi zbu­do­wać fo­to­syn­te­zo­we szklar­nie oraz wodne mi­ni­fa­bry­ki tlenu opar­te na zmu­to­wa­nym fi­to­plank­to­nie i glo­nach ben­to­so­wych. Oka­zał się bez­cen­ny. Dzię­ki jego pracy wy­łą­czy­li­śmy szwan­ku­ją­ce bez prze­rwy ge­ne­ra­to­ry tlenu wło­skiej pro­duk­cji. Mo­gli­śmy też po­rzu­cić eks­pe­ry­men­ty z ener­go­chłon­ną krio­ge­nicz­ną me­to­dą uzy­ski­wa­nia tlenu z dwu­tlen­ku węgla. Szklar­niom za­wdzię­cza­li­śmy wresz­cie po­waż­ne uroz­ma­ice­nie diety. Także trun­ków.

Po­dob­nie jak Elias i Ali­cja, Flann stra­cił swój bilet do domu w ka­ta­stro­fie „Aresa”. Bez lą­dow­ni­ka nie­moż­li­wy był ich po­wrót na cze­ka­ją­cy na or­bi­cie sta­tek. Pusty „Gio­van­ni Schi­pa­rel­li” krą­żył nad na­szy­mi gło­wa­mi ni­czym trze­ci sa­te­li­ta Marsa. Za­przęg boga wojny cią­gnę­ły teraz Groza, Strach i Roz­pacz. Także roz­pacz Flan­na. Wred­ny, czer­wo­ny skur­wiel uwię­ził go w tej sy­pią­cej się kupie złomu razem z grupą fik­su­ją­cych sa­mot­ni­ków. Od tam­tej pory Ir­land­czyk za­szył się w swoim la­bo­ra­to­rium i od­pra­wiał po­ku­tę mil­cze­nia. Zda­niem Ali­cji po­ku­to­wał za ego­izm i pychę, która wy­nio­sła go w tych cięż­kich cza­sach tak da­le­ko od domu i ro­dzi­ny. Moim zda­niem, po pro­stu fik­so­wał w try­bie przy­spie­szo­nym.

Swoją „celę” Flann opusz­czał śred­nio raz w ty­go­dniu, zwy­kle opróż­nia­jąc ma­ga­zyn z żar­cia i pod­kra­da­jąc fajki z mo­je­go przy­dzia­łu, mimo że w kar­cie po­kła­do­wej miał wpi­sa­ne "nie­pa­lą­cy". Być może pod­kra­dał także al­ko­hol. Oprócz Huuba wszy­scy po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi nie­mal stra­ci­li z nim kon­takt. Do­wód­ca misji od­wie­dzał cza­sem zdzi­wa­cza­łe­go Ir­land­czy­ka w jego sa­mot­ni. O czym i czy w ogóle roz­ma­wia­li, nigdy nie opo­wia­dał.

Zda­rza­ło się też, że Flann pod­glą­dał nas w mil­cze­niu, kry­jąc się w za­uł­kach sta­cji, lub uchy­lał drzwi swo­jej sa­mot­ni, na­słu­chu­jąc roz­mów w mesie. W ka­ta­kum­bach, gdzie mie­ści­ła się si­łow­nia i pod­ziem­ny mi­ni­ha­bi­tat przy­go­to­wa­ny na wy­pa­dek wzro­stu pro­mie­nio­wa­nia, wśród nie­zli­czo­nych stęk­nięć, sapań i trza­sków to­wa­rzy­szą­cych umie­ra­niu sta­cji, jego kroki były pra­wie nie­sły­szal­ne. Za­zwy­czaj od­gło­sy do­cho­dzą­ce z prze­dziw­nej pa­ję­czy­ny rur ukry­tych w wi­szą­cym pod su­fi­tem mroku zwo­dzi­ły mój słuch. Czę­sto spa­ce­ru­jąc na naj­niż­szym po­zio­mie, od­wra­ca­łem się gwał­tow­nie lub kry­łem w cie­niu, by wy­śle­dzić drogę do „wo­do­po­ju” wid­mo­wej po­sta­ci w bia­łym kitlu. Ale za­wsze od­gło­sem kro­ków oka­zy­wa­ło się ty­ka­nie me­cha­ni­zmu, od­de­chem cichy po­mruk ja­kiejś ma­szy­ny. Ser­giej swoim niedź­wie­dzim czła­pa­niem przy­wo­dził na myśl mokre płe­twy nurka, Elias z da­le­ka ob­wiesz­czał swoją obec­ność, waląc sta­lo­wym prę­tem w każdy me­ta­lo­wy ele­ment sta­cji, kro­ków dr Who nie sły­chać było nigdy i uczy­li­śmy się wy­czu­wać jego obec­ność in­tu­icyj­nie.

Wsta­łem i trza­sną­łem z całej siły w przy­cisk uru­cha­mia­ją­cy drzwi. Za­mknę­ły się z ci­chym świ­stem. Praw­dzi­wa go­dzi­na du­chów.  

 

Na ekra­nie vid­co­mu po­ja­wia­ła się twarz Ali­cji.

– Po­spiesz się, Sergi. Za go­dzi­nę to sza­leń­stwo spad­nie nam na łeb i bę­dzie­my w krop­ce…

– W krop­ce? To bę­dzie szam­bo po pachy! – żach­nął się i zre­zy­gno­wa­ny mach­nął ręką. – Czy ty w ogóle wiesz, co to jest szam­bo?

– Sy­be­ryj­ska łaź­nia? – Ali­cja uśmiech­nę­ła się, prze­chy­la­jąc fi­lu­ter­nie głowę. Par­sk­ną­łem śmie­chem i Ser­giej spoj­rzał na mnie z wy­rzu­tem. Żart rze­czy­wi­ście był kiep­ski, ale nie po­tra­fi­łem po­wstrzy­mać idio­tycz­ne­go chi­cho­tu. Och, Ali­cjo, moja Ali­cjo!

Z za­my­śle­nia wy­rwał mnie zna­jo­my dźwięk. Gdzieś z głębi ko­ry­ta­rzy do­bie­gło ciche dud­nie­nie. To Elias wra­cał z ob­cho­du, po­stu­ku­jąc ryt­micz­nie we wspor­ni­ki. Robił tak od kilku mie­się­cy i moim zda­niem był to objaw po­stę­pu­ją­cej schi­zo­fre­nii. We­dług pani dok­tor – twór­cze „re­ali­zo­wa­nie się” w sy­tu­acji stre­so­wej. Co­dzien­ny ry­tu­ał wy­stu­ki­wa­nia zna­nej tylko Elia­so­wi me­lo­dii koń­czył się sy­kiem otwie­ra­nych drzwi i za­wsze tym samym py­ta­niem.

Drzwi syk­nę­ły gło­śno i sta­nął w nich uśmiech­nię­ty me­cha­nik. Uśmiech miał na­praw­dę wred­ny.

– Też nie mo­że­cie za­snąć? Zgad­nij­cie, co tym razem na­wa­li­ło?

– Kli­ma­ty­za­cja… – za­czą­łem, ale prze­rwał mi Ser­giej, który ock­nął się z za­my­śle­nia.

– Kie­dyś coś roz­pie­przysz tym łomem – rzu­cił przez ramię.

Elias za­krę­cił prę­tem nad na­szy­mi gło­wa­mi i za­śmiał się szy­der­czo.

– Jasne. Twój ryży, ruski łeb! Pin­che azja­ta! – znowu za­re­cho­tał, ale zaraz spo­waż­niał. – Huub wró­cił przy­pad­kiem?

– Jeśli przy­ci­śnie MVP na maksa, zdąży. Jeśli nie, może mieć kło­po­ty.

– Po­je­chał po te twoje ro­ślin­ki, tak? – Elias wy­szcze­rzył zęby w pa­skud­nym uśmie­chu. Nie cier­pia­łem tego typa. Co ona w nim widzi? Czy to in­stynkt prze­trwa­nia za­pę­dził Ali­cję w ra­mio­na śnia­de­go, tę­pe­go osił­ka wy­ma­chu­ją­ce­go me­ta­lo­wą ma­czu­gą? Widać za­baw­ny in­te­lek­tu­ali­sta to part­ner na spo­koj­ne czasy. Gdy robi się nie­bez­piecz­nie, le­piej schro­nić się w ja­ski­ni na­tu­ral­ne­go przy­wód­cy stada. Nawet gdy on sam sta­no­wi naj­więk­sze za­gro­że­nie dla oto­cze­nia. Cóż, dla mnie po­zo­sta­wał tron w kró­le­stwie ar­che­onów.

Ser­giej za­ci­snął pię­ści i po­ki­wał ryżym łbem. Wi­dzia­łem, że się go­tu­je, jed­nak jego ła­god­na na­tu­ra od­nio­sła ko­lej­ne zwy­cię­stwo. Tylko burk­nął pod nosem i sku­pił się na kla­wia­tu­rze. Usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny Elias mógł wró­cić do pracy.

– Idę spraw­dzić agre­ga­ty – oznaj­mił i siar­czy­stym hisz­pań­skim Mier­da! roz­po­czął ko­lej­ny ob­chód. Twarz Ali­cji znik­nę­ła ze ścia­ny.

– Czy wy, Ro­sja­nie, da­rzy­cie Ame­ry­ka­nów po­dob­ną sym­pa­tią? – za­py­ta­łem, gdy zo­sta­li­śmy sami.

– Taaa. Jasne. Wi­dzisz, nasi dziad­ko­wie wal­czy­li w Afga­ni­sta­nie. Cho­ciaż mój tro­chę wcze­śniej. Takie prze­ży­cia łączą na­ro­dy – po­wie­dział to z takim prze­ko­na­niem, że zwąt­pi­łem czy mówi serio, czy żar­tu­je.

 

Zo­stał nam kwa­drans. Fotel za­skrzy­piał gdy Ser­giej prze­cią­gnął się, wci­ska­jąc stopy głę­bo­ko pod pul­pit. Potem, wspie­ra­jąc ręce na po­rę­czach fo­te­la, wy­cią­gnął się cięż­ko w górę, na całe dwa metry swo­jej po­stu­ry.

– Gówno – stwier­dził krót­ko.

Za­cie­ka­wio­ny przyj­rza­łem się bły­ska­ją­ce­mu pul­pi­to­wi.

– Pie­przo­ne pudło. Zero po­łą­cze­nia – urwał, za­sta­na­wia­jąc się przez chwi­lę. – Zero po­łą­cze­nia co naj­mniej przez mie­siąc. Ale kto wie? – za­wie­sił głos. – Ta burza może po­trwać nawet pół roku!

– Mar­sjań­skie­go? – za­py­ta­łem z kwa­śną mina.

– To nie jest śmiesz­ne, Mark – od­parł po­iry­to­wa­ny.

– Czy jest aż tak źle ? – Mój głos za­brzmiał bar­dzo spo­koj­nie i był to spo­kój jak naj­bar­dziej uda­wa­ny. Ro­sja­nin skrzy­wił się w gry­ma­sie znie­chę­ce­nia i trza­snął pię­ścią w otwar­tą dłoń.

– Jest jesz­cze go­rzej!

Ski­ną­łem głową, spo­glą­da­jąc w przy­ciem­nio­ne oko głów­ne­go ekra­nu. Obraz sprzed kilku dni. Na zbli­że­niu żółta kula świa­tła za­sła­nia­ła w jed­nej trze­ciej frag­ment nieba re­je­stro­wa­ny przez nasz te­le­skop. Gdzieś tam; Ma­tecz­ka Zie­mia mi­go­ta­ła jak robak świę­to­jań­ski w roju ty­się­cy in­nych ro­ba­ków.

– To ra­czej żaden z na­szych prze­kaź­ni­ków. Pró­bo­wa­łem sko­rzy­stać z an­te­ny „Gio­va­nie­go”, ale nic z tego. Pew­nie awa­ria po ich stro­nie. I to po­waż­na awa­ria. Nasze sondy są kon­tro­lo­wa­ne z Ziemi, a mil­czą już od ty­go­dnia. Mo­że­my tylko cze­kać na ich ruch.

– Tak – przy­tak­nął sobie. – Trze­ba cze­kać.

Spra­wiał wra­że­nie za­kło­po­ta­ne­go. Spoj­rza­łem uważ­nie na apa­ra­tu­rę łącz­no­ści i te­atral­nie zmarsz­czy­łem czoło. Wy­chwy­cił moją minę i po­wo­li opadł na fotel.

– Je­steś pewny, że to nie nasza wina?

– Na sto pro­cent. Pi­łecz­ka jest po ich stro­nie – od­parł z prze­ko­na­niem. Po kilku mi­nu­tach zmie­nił jed­nak zda­nie.

– Or­di­na­teur! Fran­cu­ska myśl tech­nicz­na, psia mać! To się sypie, Mark. Nie ma łącz­no­ści, bo zdy­cha nasz głów­ny kom­pu­ter. Przed­sta­wię tobie spra­wę ob­ra­zo­wo: można nim co naj­wy­żej po­grać w te­tri­sa, przy sza­chach wy­sia­da.

Jakby za­prze­cza­jąc tym sło­wom, apa­ra­tu­ra łącz­no­ści ra­do­śnie za­pul­so­wa­ła dio­da­mi w pię­ciu ko­lo­rach. Ser­giej przyj­rzał się kon­so­li z nowym za­in­te­re­so­wa­niem.

– Gdy­bym miał ma­szy­nę z „Aresa”, albo cho­ciaż nasz stary ruski sprzęt z „Alfy”.

No­wiu­sień­ki, ja­poń­ski bio­kom­pu­ter – Mars Si­mu­la­tor Mini – nowy mózg sta­cji zdol­ny do prze­pro­wa­dze­nia ośmiu­set bi­lio­nów ope­ra­cji w na­no­se­kun­dę, leżał u stóp Olym­pus Mons obok no­we­go la­bo­ra­to­rium ba­daw­cze­go, no­we­go mo­du­łu miesz­kal­ne­go i za­opa­trze­nia. Ni­czym krwa­wa ofia­ra zło­żo­na przed oł­ta­rzem rzym­skie­go bożka le­ża­ły tam rów­nież zwło­ki szes­na­sto­oso­bo­wej grupy ter­ra­for­ma­cyj­nej. Wśród nich czte­ry ko­bie­ty, jeden wy­bit­nie uzdol­nio­ny stu­dent przy­sła­ny przez ESA i jakiś zbla­zo­wa­ny mul­ti­mi­liar­der. Spo­czy­wa­ło tam także pię­ciu mar­twych człon­ków za­ło­gi: do­wód­ca, pilot i trzej spe­cja­li­ści misji od­po­wie­dzial­ni za ła­du­nek. We­so­ła ekipa, któ­rej lot śle­dzi­li­śmy przez pół­to­ra mie­sią­ca, zdą­ży­ła jesz­cze po­zdro­wić nas z or­bi­ty, po czym wy­rżnę­ła w par­cha­ty ryj tej pie­przo­nej, czer­wo­nej… pa­pry­ki? Ich szcząt­ki zo­sta­wi­li­śmy w miej­scu ka­ta­stro­fy. Mar­sjań­skie wia­try i pył zro­bi­ły swoje. Z wraku "Aresa" wy­do­by­li­śmy tylko czy­je­goś SPOT-a. Nie mam po­ję­cia, jakim cudem oca­lał, ale re­kla­ma nie kła­ma­ła – ze­gar­ki „Fos­sil” były na­praw­dę wy­trzy­ma­łe.

Gdy wró­ci­łem tam przy­pad­kiem po kilku mie­sią­cach, moim oczom uka­zał się nie­zwy­kły widok. Zbio­ro­wą mo­gi­łę po­kry­wa­ła cien­ka war­stwa zmu­to­wa­nych sy­be­ryj­skich po­ro­stów. To był pierw­szy i je­dy­ny suk­ces mar­sjań­skiej grupy ter­ra­for­ma­cyj­nej. Wczo­raj Huub po­je­chał spraw­dzić, jak nasze hy­bry­dy ra­dzi­ły sobie przez ostat­nie ty­go­dnie z za­bój­czym wpły­wem mar­sjań­skiej at­mos­fe­ry.

 

Roz­ma­wia­li­śmy tuż przed jego wy­jaz­dem, gdy za­trzy­mał mnie w han­ga­rze. Aku­rat wkła­da­łem ska­fan­der, szy­ku­jąc się do drogi. Cel jego wi­zy­ty stał się dla mnie jasny, kiedy niby przy­pad­kiem oparł ło­kieć o mój hełm le­żą­cy na bla­cie warsz­ta­tu.

– Jadę tam, Huub.

– Ni­g­dzie nie po­je­dziesz.

Za­śmia­łem się. Zda­wa­ło mi się, że wiem, jak go po­dejść.

– Po­ga­daj­my jak na­ukow­cy, Huub. Nie wiem, czy zda­jesz sobie spra­wę, jak ważne rze­czy się tam dzie­ją. To ostat­nia szan­sa, by ura­to­wać tę misję. Mamy już bak­te­rie i or­ga­ni­zmy pro­ste, które prze­trwa­ją w tej at­mos­fe­rze. Mo­gli­by­śmy teraz wła­ści­wie sami roz­po­cząć drugi etap. Ale jeśli po­ro­sty z „Aresa” za­mknę­ły cykl i nadal żyją, to dal­sze szu­ka­nie głów­ne­go ka­ta­li­za­to­ra ter­ra­for­ma­cji nie bę­dzie ko­niecz­ne. Muszę to spraw­dzić przed burzą. Ko­lo­nia jest pew­nie nie­wiel­ka i burza może ją znisz­czyć.

– To nie bę­dzie zwy­kła burza…

– Jasne, przy nor­mal­nej burzy pada deszcz, walą pio­ru­ny i pach­nie ozo­nem.

Też się uśmiech­nął, ale zaraz spo­waż­niał.

– To nie są żarty, Mark, mówię to przez wzgląd na naszą przy­jaźń.

– No pro­szę, za­tro­ska­ny przy­ja­ciel…

Żach­nął się.

– Jeśli chcesz, mo­że­my po­ga­dać jak na­ukow­cy. Nie mamy naj­now­szej pro­gno­zy, ale prze­pro­wa­dzi­łem pro­stą sy­mu­la­cję w opar­ciu o do­stęp­ne dane. To zna­czy, w miarę ak­tu­al­ne dane z sa­te­li­ty meteo i ostat­ni obraz glo­bal­ny z ka­me­ry or­bi­tal­nej. Do­rzu­ci­łem in­ter­pre­ta­cje widm po­mia­ro­wych ze spek­tro­me­tru. Met­komp wy­ko­nał mo­de­lo­wa­nie, uwzględ­nia­jąc mię­dzy in­ny­mi stałe kli­ma­tycz­ne, zmia­ny tem­pe­ra­tu­ry i zmia­ny w struk­tu­rze pyłu at­mos­fe­rycz­ne­go. Po­wiem krót­ko, to bę­dzie burza stu­le­cia. Naj­gor­sze jest to, że nie prze­wi­dzia­ły jej pro­gno­zy dłu­go­fa­lo­we. Tak, jakby po­wsta­ła nagle i z ni­cze­go.

Za­wsze prze­sa­dzał z tym tech­nicz­nym żar­go­nem.

– Sy­mu­la­cje, widma, mo­de­lo­wa­nie. Prze­cież wy­star­czy wyj­rzeć przez okno, Huub. Gołym okiem widać, że to nie bę­dzie zwy­kła ku­rzaw­ka. Widać stary cap ostro się wku­rzył.

– I dla­te­go ja po­ja­dę – stwier­dził tonem nie zno­szą­cym sprze­ci­wu.

Nie da­wa­łem za wy­gra­ną.

– Daj spo­kój, wy­jeź­dzi­łem na MVP tyle samo go­dzin co ty, może wię­cej… – za­pro­te­sto­wa­łem.

– Wiem, ale w razie gdyby coś po­szło nie tak, wła­śnie dla dobra misji ty bę­dziesz bar­dziej po­trzeb­ny. Poza tym… – urwał w pół zda­nia.

– Co jesz­cze?

Spoj­rzał mi pro­sto w oczy.

– Ty masz do kogo wra­cać, ja nie.

– Masz na myśli Ali­cję czy Ser­gie­ja? No tak, jeśli prze­pad­nę, Ser­giej stra­ci kom­pa­na do picia – za­kpi­łem. Ude­rzał w zbyt wy­so­kie tony.

– To, że ona jest teraz z Elia­sem, po­win­no być dla cie­bie wy­raź­nym sy­gna­łem. Ko­bie­ty lubią nie­po­trzeb­nie kom­pli­ko­wać pewne spra­wy. Ale tym razem prze­kaz jest pro­sty. Chyba wiesz, co mam na myśli.

– Po czę­ści – od­burk­ną­łem. Pod­jął już de­cy­zję. Ta roz­mo­wa nie miała sensu.

– To do­brze. Pod moją nie­obec­ność przy­pil­nu­jesz sta­cji. Na­ci­skaj na Ser­gie­ja, niech nie od­pusz­cza i pró­bu­je dalej. Jak tylko zbio­rę prób­ki, ucie­kam stam­tąd. A kiedy wrócę, wspól­nie za­sta­no­wi­my się, jak przy­go­to­wać sta­cję na atak burzy.

– Jasne – ska­pi­tu­lo­wa­łem. Po­my­śla­łem wtedy, że to wła­ści­wy facet na wła­ści­wym miej­scu.

 

Ser­giej znowu zie­wał.

– Na­pi­jesz się kawy? – za­py­ta­łem nie­win­nie. Spoj­rzał na mnie z wy­rzu­tem i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Dobra. Spró­bu­ję. Mamy jesz­cze pięć minut. Ale potem – za­wie­sił głos – ta cho­ler­na burza ode­tnie nas zu­peł­nie. Nie bę­dzie po­ga­du­szek z domem. Przez cały mie­siąc z gi­gan­tycz­nym, mar­sjań­skim ha­kiem! Jeśli w tym cza­sie na Ziemi roz­pie­przą pół pla­ne­ty, nawet nie bę­dzie­my o tym wie­dzie­li.

– Może to i le­piej?

– Bóg do tego nie do­pu­ści – prze­mó­wił Flann.

Ser­giej aż pod­sko­czył, ja wy­la­łem go­rą­cą kawę na spodnie. Ni­czym zjawa za na­szy­mi ple­ca­mi zma­te­ria­li­zo­wał się dr Who. Dla­cze­go nie usły­sze­li­śmy sy­cze­nia drzwi? Nie­waż­ne, po­sta­no­wi­łem sko­rzy­stać z oka­zji.

– Bóg, po­wia­dasz? To zna­czy, że roz­ma­wia­łeś z nim? A mógł­byś przy naj­bliż­szej roz­mo­wie za­py­tać, co Bóg sądzi o wy­kra­da­niu moich fajek?

Białe widmo nie­mal wto­pi­ło się w ścia­nę.

– Prze­cież wiesz, że nie palę tego świń­stwa, Mark – od­parł Flann, się­ga­jąc po bu­tel­kę ru­skiej whi­sky.

Czego się spo­dzie­wa­łem? Wró­ci­łem do po­rzu­co­nych wcze­śniej wy­kre­sów meteo. Ser­giej stu­kał za­wzię­cie w kla­wia­tu­rę. Ro­sja­nin był zbyt dobry i zbyt upar­ty, by zre­zy­gno­wać przed cza­sem. Za­bu­cza­ły agre­ga­ty. W tej samej chwi­li gło­śni­ki za­char­ko­ta­ły i prze­szły w długi pisk.

– Przy­nie­ście tej kawy. – Tech­nik wy­raź­nie się oży­wił.

Gdzieś nie­da­le­ko roz­legł się trzask. Me­ta­licz­ny łomot in­for­mo­wał nas o po­wra­ca­ją­cym z głębi sta­cji Elia­sie. W gło­śni­kach znów za­trzesz­cza­ło i usły­sze­li­śmy dziw­ny i obcy dźwięk. Przez chwi­lę wzno­sił się w coraz wyż­sze tony i nagle ucichł.

Za­mar­łem.

Na­ra­stał stu­kot me­ta­lo­wych wspor­ni­ków. Po chwi­li gło­śni­ki za­gra­ły… Trą­ba­mi?! Stuk, stuk, stuk. Elias był już bli­sko. Ser­giej rzu­cił mi przez ramię zdzi­wio­ne spoj­rze­nie i prze­krę­cił po­ten­cjo­metr do końca skali. Drzwi syk­nę­ły i sta­nął w nich me­cha­nik. Na ścia­nie przy wej­ściu uka­za­ła się twarz Ali­cji. Wi­docz­nie nadal nie mogła za­snąć i przez cały ten czas miała nas na pod­słu­chu.

– To Huub? – za­py­ta­ła z na­dzie­ją w gło­sie.

W tle or­kie­stry dętej sły­chać było teraz po­tęż­ny ło­skot. I jakby krzyk. Prze­raź­li­wy ryk ty­się­cy gar­deł. Ro­sja­nin za­prze­czył ru­chem głowy.

– To z Ziemi – stwier­dził. – Chyba prze­chwy­ci­li­śmy sy­gnał z pasma ko­mer­cyj­ne­go. Brzmi jak ja­kieś ar­cha­icz­ne słu­cho­wi­sko ra­dio­we… – Się­gnął do wy­łącz­ni­ka i zanim po­wstrzy­ma­łem jego rękę, stuk­nął pal­ca­mi w zie­lo­ny przy­cisk.

Gło­śni­ki grały dalej. W prze­krwio­nych oczach Ser­gie­ja od­ma­lo­wa­ło się szcze­re zdu­mie­nie. Opa­dłem na fotel. Prze­kaz jakby się wy­ostrzył i teraz już wy­raź­nie usły­sza­łem ludz­kie krzy­ki. A obok aniel­ski śpiew i morze nie­moż­li­wych dźwię­ków. Czas jakby sta­nął w miej­scu. Po­chła­nia­łem tę po­ra­ża­ją­cą sym­fo­nię w sku­pie­niu. Prze­ra­żo­ny, ale i za­fa­scy­no­wa­ny. Ro­sja­nin po­now­nie trza­snął w wy­łącz­nik. A potem jesz­cze raz. Nic się nie stało. Z gło­śni­ków nadal pły­nę­ła nie­po­ję­ta mu­zy­ka i ka­ska­da słów. Apo­ka­lip­tycz­na ka­ko­fo­nia. I miała w sobie pięk­no, które je­ży­ło włosy na karku.

 

Przez długą go­dzi­nę cała nasza piąt­ka wy­trwa­ła za­sty­gła nie­mal w bez­ru­chu. Flann ze szklan­ką bim­bru w dłoni, Ser­giej po­chy­lo­ny w za­du­mie nad zwo­jem kabli wy­mon­to­wa­nym z pa­ne­lu łącz­no­ści, ja z rę­ka­mi sple­cio­ny­mi na stole i, nie­obec­na cia­łem i du­chem, Ali­cja na ekra­nie vid­ko­mu. Jej oczy za­szkli­ły się łzami.

I nagle, w jed­nej chwi­li, za­le­gła cisza. Nie­zwy­kły kon­cert urwał się w pół nuty. Skoń­czył się także sza­leń­czy galop w mojej gło­wie. Skro­nie pul­so­wa­ły, kłu­jąc bo­le­śnie pod czasz­ką. Drgną­łem, a na­pię­te przez cały ten czas mię­śnie także od­po­wie­dzia­ły bólem. Nikt się nie po­ru­szył. Dalej sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, kon­tem­plu­jąc ciszę. Prze­rwał ją do­pie­ro szept Flan­na.

– Biada, biada, biada…

Mu­siał w mię­dzy­cza­sie opróż­nić całą bu­tel­kę, bo wy­glą­dał na mocno wsta­wio­ne­go. Wzrok miał mętny, w zbie­la­łej dłoni ści­skał za­wie­szo­ny na szyi łań­cu­szek z krzy­ży­kiem. Ser­giej spoj­rzał na Ir­land­czy­ka ze zdzi­wie­niem. Wy­da­wa­ło się, że Ro­sja­nin wciąż nie poj­mu­je, co się wy­da­rzy­ło, ogra­ni­czo­ny w swo­jej ate­istycz­nej pu­st­ce du­cho­wej nie ro­zu­mie sy­tu­acji. Ja nie mia­łem wąt­pli­wo­ści. Zła­ma­no sie­dem pie­czę­ci, Sąd Osta­tecz­ny odbył się bez nas. Praw­da do­tar­ła rów­nież do po­zo­sta­łych.

– Może po nas przy­le… Przy­bę­dą – ode­zwa­ła się Ali­cja. Łzy pły­nę­ły po jej pięk­nej twa­rzy, uję­tej w sre­brzy­ste ramy vid­ko­mu ni­czym na płót­nie re­ne­san­so­we­go mi­strza. Ser­giej zer­k­nął na jeden z mo­ni­to­rów z pod­glą­dem rampy głów­ne­go włazu.

– Huub jesz­cze nie wró­cił? – za­py­tał.

Moje oczy po­wę­dro­wa­ły jego śla­dem, jed­nak nie Huuba tam szu­ka­łem. Przez chwi­lę sku­pi­łem uwagę na dźwię­kach do­bie­ga­ją­cych z wnę­trza sta­cji. Na­słu­chi­wa­łem, spo­dzie­wa­jąc się usły­szeć pu­ka­nie w po­kry­wę włazu, pu­ka­nie spóź­nio­ne­go, skrzy­dla­te­go po­słań­ca. Gdy po­ją­łem ab­sur­dal­ność wła­snych myśli, ogar­nął mnie strach. Urósł jesz­cze bar­dziej, gdy zda­łem sobie spra­wę, że nie są wcale takie ab­sur­dal­ne.

– A jeśli nie przy­bę­dą? – Czu­łem, jak gdzieś głę­bo­ko pod ser­cem ro­śnie w moich trze­wiach pusta i zimna bańka. – W sumie je­ste­śmy już w nie­bie – pró­bo­wa­łem za­żar­to­wać.

– Trze­ba cze­kać – wy­du­kał Ser­giej i ukrył twarz w dło­niach. Nie byłem pe­wien, czy mówi o Hu­ubie, o łącz­no­ści z Cen­trum, czy o spóź­nio­nych po­słań­cach Apo­ka­lip­sy. Dr Who przy­tak­nął w mil­cze­niu. Ręce mu drża­ły, twarz zbla­dła i stę­ża­ła. Po raz pierw­szy w życiu wi­dzia­łem, jak w czy­ichś oczach na­ra­sta obłęd. Elias mio­tał się po ste­rów­ce, a jego twarz była dla kon­tra­stu czer­wo­na.

– Me vale madre! Co to kurwa ma być? – krzy­czał. – Czy­ściec?!

Nie otrzy­mał od­po­wie­dzi.

Syk­nę­ły otwie­ra­ne drzwi i me­cha­nik od­szedł w ciem­ność ko­ry­ta­rza, po­stu­ku­jąc cicho me­ta­lo­wym prę­tem. Po chwi­li usły­sze­li­śmy huk, gdy pręt wy­rżnął w ścia­nę. Flann za­łkał.

Ser­giej dra­pał zmierz­wio­ną brodę.

– Przyjdź do mojej ka­bi­ny, Mark. – Głos Ali­cji wy­rwał mnie z otę­pie­nia. Ekran vid­ko­mu zgasł. Ze­rwa­łem się na nogi i po­gna­łem jak na skrzy­dłach dłu­gim ko­ry­ta­rzem mi­ga­ją­cych ja­rze­nió­wek. Przy­sta­ną­łem na chwi­lę przy na­rzę­dziow­ni i za­bra­łem stam­tąd naj­więk­szy klucz z ko­lek­cji Elia­sa. Me­cha­nik mógł za­cza­ić się gdzieś po dro­dze…

Tym­cza­sem na ze­wnątrz roz­sza­la­ła się burza. Sta­cja umie­ra­ła przy akom­pa­nia­men­cie szep­tów, sapań i jęków sma­ga­ne­go wia­trem szkła.

 

 

gra­fi­ka: mr.maras

Koniec

Komentarze

Ładnie napisane, ciekawe sylwetki bohaterów, dobrze budowany nastrój, niezłamany zbędną w takiej opowieści dosłownością zakończenia. Podobało mi się stopniowe wprowadzenie Huuba i to, że jednak pozostał tajemnicą. Zazgrzytał fragment kursywą – mało zręczny ten infodump.

Do biblioteki pasuje.

Co planujesz zrobić z tym tekstem?

Dziękuję za komentarz i uwagi. Tekst od dawna ma w mojej głowie ciąg dalszy. Nie planuję rozciągać go do dłuższej formy (brak potencjału) ale dostrzegam mielizny i dłużyzny, i nie zwiększając znacznie objętości, po pewnych cięciach, może zyskać ciekawe rozwinięcie. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Czyli jednak będzie coś dalej. Postapo?

Nie chciałbym zdradzać za wiele ale to byłoby zaprawdę nietypowe postapo po dosłownej, biblijnej Apokalipsie, którego akcja toczy się na Marsie w gronie sześciu osób…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Czytałbym.

W sumie zastanowiła mnie Twoja uwaga o Huubie. W pierwotnym zamyśle i tekście jest i miał pozostać gdzieś tam niedopowiedziany. Ale w pomyśle na inne zakończenie i rozwinięcie to właśnie on ma być bohaterem. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Napisałeś, że załoga była wybrana, aby być poprawnie polityczna. Dla mnie jednak wygląda całkowicie normalnie. A też przydałby im się jakiś teleskop na pokładzie, aby oglądać Ziemię i wypatrywać na niej grzybów atomowych. To by wprowadziło ciekawą tajemnicę.

Jest jednak problem z interpretacją tekstu. Tam nie było grzybów atomowych. To była Apokalipsa biblijna… Ale teleskop byłby w klimacie. Opowiadanie miało być nieco w stylu retro w założeniu.

 

edit. Co do załogi. Napisałem, że wybrana została wg. klucza politycznego (Amerykanin (Latynos), Rosjanin, Brytyjczyk itd.), a nie zgodnie z polityczną poprawnością.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ciekawy pomysł na miejscówki podczas apokalipsy. Jej dosłowna biblijność mniej mi się spodobała, ale to już kwestia gustu. Ładnie oddana atmosfera na placówce, narastające konflikty i trzeszczące nerwy.

Gdzieś tam, Mateczka Ziemia migotała jak robak świętojański w roju tysięcy innych robaków.

Hmmm. Nie potrafili znaleźć Ziemi wśród gwiazd? Starożytne kultury świetnie sobie radziły ze wszystkimi widocznymi planetami. Wydaje mi się, że Ziemia z Marsa powinna stanowić dość jasny obiekt.

Babska logika rządzi!

Dziękuję bardzo za dobre słowo. Co do przytoczonego fragmentu. Być może jest to nieprzemyślane porównanie. Na swoją obronę powiem tak – Ziemia z Marsa wygląda podobnie jak Mars z Ziemi, a przytoczony fragment miał w mojej intencji oddać raczej jak odległy był dom (nie dosłownie w kilometrach ale w sytuacji bohaterów), a nie gdzie umiejscowiony na nieboskłonie.

Dosłowność biblijna (nawet dwuznaczna zdaniem innych) jest chyba sensem tego tekstu. Inaczej byłby opowiadaniem o astronautach, którzy utknęli na Marsie gdy na Ziemi wybuchła wojna. Ale gdy postawimy się w sytuacji kogoś, kogo “nie objął”​ Sąd Ostateczny i z przyczyn “logistycznych” ominęła Apokalipsa… To wydało mi się dosyć oryginalne.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ziemia jest większa i ma wyjątkowo duży księżyc. Obstawiałabym, że bardziej rzuca się w oczy. Ciekawe, czy Księżyc widać z Marsa gołym okiem…

OK, apokalipsa tego typu nie należy do moich ulubionych, zwłaszcza podana w sosie SF, ale nie zamierzam się tego czepiać. Twoje zbójeckie prawo do swobodnego wyboru tematyki. ;-)

Babska logika rządzi!

Opis przeżyć załogi, duszny klimat – to Ci się, Autorze, udało oddać. Tworzysz kilka barwnych postaci, każda o jakiejś charakterystycznej cesze. Jako wariacja na temat rozbitków na Marskie ciekawie przedstawiona.

Duży plus za naukowy język, gdzie powinien się pojawić. Brzmiał wiarygodnie.

Mnie tez średnio do gustu przypadło dosłowne biblijne rozwiązanie. Głównie dlatego, że wyskakuje niczym diabeł z pudełka. Żadnych znaków, żadnych ostrzeżeń. Tylko nagle – trąby. Nawet w Apokalipsie św. Jana mamy to rozłożone na raty :)

Podsumowując: fajny klimat, tylko zakończenie trochę nie domaga, choć złe nie jest. Niezły koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za uwagi. I cieszą pochwały. Dodam tylko, że niejaką zapowiedzią miały być te fragmenty: "Ostatni przechwycony przez nas komunikat CKM był, delikatnie mówiąc, niepokojący: poważne trzęsienie ziemi w południowej Europie, tysiące przypadków sepsy w Azji, czarne niebo nad płonącymi szybami naftowymi na Bliskim Wschodzie (…)" oraz "Pierwsze zajmowały relacje z obszarów ogarniętych kolejnymi plagami i kataklizmami nękającymi od dłuższego czasu mateczkę Ziemię.(…)".

Po przeczytaniu spalić monitor.

A widzisz – zarejestrowałem to jako zapowiedź apokalipsy, ale w wydaniu niebiblijnym. Może gdyby tak wsadzić coś o czyniących cudach dwóch świadkach, konnicy uwolnionej z czeluści, czy meteorze, który uczynił wody gorzkimi, to bardziej bym załapał. Po prostu zabrakło mi odczucia nadnaturalności tychże zjawisk ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dla mnie charakter tej Apokalipsy (dosłowny czy przenośny) nie jest w tekście tak oczywisty. Faktycznie końcówka wyraźnie pozostaje w klimacie biblijnym, ale początek wcale tego nie zapowiada – stąd nie jest jasne, czy użyte w opisie określenia nie mają jedynie charakteru metaforycznego. W efekcie, moim zdaniem, tekst pozostawia otwarte możliwości intepretacji – ja w opowiadaniach tyczących się spraw ostatecznych cenię sobie takie niedopowiedzenia.

A mnie się właśnie motyw wymykającej końcowi świata i Bożym rączkom grupy podoba :) Dobrze napisane, lekkostrawne – poza fragmentem kursywą, ciekawe postaci. Kontynuacja? Czemu nie.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Zależało mi na pewnych niedopowiedzeniach przed finałem i na zaskoczeniu czytelnika. Może nie do końca widzę wyszło tak jak to sobie zamierzyłem skoro jest w tekście jakaś niepójność zdaniem czytelników.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Niezwykle zajmująco przedstawione zachowanie grupy wyrazistych postaci uwięzionych na Marsie i postawionych wobec nieznanego, osobliwego zjawiska, mogącego być wszystkim. A że okazało się końcem świata, który nastał za sprawą Sił Niebieskich – no cóż, to Twoje opowiadanie, Ty tu rządzisz.

Zabawne wydaje mi się jednak, że owa Siła okazała się być nie całkiem doskonała i wszystkowiedząca, skoro przeoczyła grupkę stacjonującą na Marsie. ;)

Czytało się świetnie, także za sprawą bardzo porządnego wykonania.

 

– W krop­ce ? –> Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

Elias za­krę­cił prę­tem nad na­szy­mi gło­wa­mi i za­śmiał się szy­der­czo.. – Jeśli na końcu zdania miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli miał być wielokropek, jest o jedna kropkę za mało.

 

Potem, wspie­ra­jąc ręce na opar­ciach fo­te­la… – Potem, wspie­ra­jąc ręce na poręczach fo­te­la

Fotel ma jedno oparcie i jest ono za plecami siedzącego.

 

zdol­ny do prze­pro­wa­dze­nia 800 bi­lio­nów ope­ra­cji… –> Raczej: …zdol­ny do prze­pro­wa­dze­nia ośmiuset bi­lio­nów ope­ra­cji

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

– Na­pi­jesz się kawy ? –> Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

– Może po nas przy­le.. Przy­bę­dą – ode­zwa­ła się Ali­cja. –> Wielokropkowi brakuje jednej kropki. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję raz jeszcze za zachęcające uwagi, a także poprawki, które naniosę niezwłocznie po powrocie do domu.

 

edit. Poprawione :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Super niespodzianka. Opowiadanie dostało kilka pochwał, kilka uwag krytycznych i wylądowało… w bibliotece. Dziękuję bardzo! Jak rozumiem (również po kilku komentarzach) warto jednak popracować nad rozwinięciem tekstu. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przez 99 procent opowiadania bardzo dobre oldskulowe SF. Miał być styl retro i to się świetnie udało. Poza tym napisane nie tylko poprawnie, ale naprawdę ładnym językiem, a to coś więcej. Nie jestem krytykiem literackim i mój ubogi warsztat pozwala mi powiedzieć, że po prostu czuje się talent. Zwłaszcza jeśli chodzi o uchwycenie psychologicznego napięcia wśród członków załogi bazy, co się Autorowi udało w tak stosunkowo krótkim opowiadaniu.

Czy komuś się podoba dosłownie biblijna końcówka, to kwestia gustu. Ja tylko powiem, że nie widzę sprzeczności pomiędzy takim końcem Ziemi, a jej końcem spowodowanym przez przyczyny pozabiblijne. Zagłada mogła nastąpić na skutek katastrof naturalnych, czy wojny nuklearnej, a anioły mogły ją następnie tylko “zatwierdzić” (smiley) za pomocą trąb lub chórów. To by tłumaczyło, czemu apokalipsa nie dosięgnęła Marsa.

Wyłapałem tylko jeden merytoryczny błąd popełniony przez narratora. W wypowiedzi nagrywanej dyktafonem, w opowiadaniu ukośnikiem. Błąd taki narratorowi nie wypada, jako naukowcowi zapewne starannie wyselekcjonowanemu do misji na Marsa. Zaznaczam, że tego, co teraz powiem, jestem pewien na 100 procent.

Autor nazywa przedmiotową misję na Marsa nie do końca zaplanowanym “eksperymentem socjotechnicznym“. Ta misja ze swoje istoty nie ma i nie może mieć nic wspólnego z socjotechniką. Socjotechnika to celowe przekształcanie społeczeństw za pomocą instrumentów władzy państwowej. Całych społeczeństw, bądź ich znacznych części, nie jakichś wydzielonych małych grupek, jak np załoga misji. W dodatku załoga ta znajduje się w odosobnieniu, właściwie poza jakąkolwiek państwową władzą. Sytuacja jest jak najdalsza od możliwej do zastosowania socjotechniki. Dla jasności powiem, że niektóre klasyczne instrumenty socjotechniki to masowe wywłaszczenia, masowe przesiedlenia, obozy koncentracyjne, łagry itp. To ulubione narzędzie państw totalitarnych. Jak się to ma do treści opowiadania?

Natomiast misja jak w opowiadaniu to świetny eksperyment socjologiczny. W realu, na Ziemi, wielokrotnie przeprowadzano eksperymenty związane z pozostawieniem grupek ludzi w odosobnieniu, żeby, mówiąc najprościej, sprawdzić, jak się ludzie w takich warunkach zachowują. Z tym że, co oczywiste, było to odosobnienie symulowane. Każdy z uczestników eksperymentu mógł zrezygnować z udziału w eksperymencie w każdym czasie. Na Marsie załoga bazy byłaby wyizolowana (od reszty ludzkości) rzeczywiście. Eksperyment socjologiczny byłby wręcz doskonały.

Mówiąc krótko, w opowiadaniu określenie “socjotechniczny” zmieniłbym na “socjologiczny“.

I jeszcze jedno. Ale to już drobiazg, którego w dodatku tym razem nie jestem pewien, czy słusznie się go czepiam. Na początku, chyba w pierwszym akapicie, opowiadania, stoi, że narrator podsłuchał wstęp do takiej lekcji: “Widzisz dziecino…”. Wynika stąd wprost, że treść lekcji podana jest po dwukropku. Ale w takim razie, co było tym wstępem, który podsłuchał narrator? Czy nie sensowniej byłoby napisać, że narrator “podsłuchał taki wstęp do lekcji:” (dalej po dwukropku oczywiście ta sama gadka Eliasa)?

I takie zdanie, jakoś około połowy. Też kwestia subiektywna. W pewnym momencie narrator “trzasnął z siłą “ (w przycisk uruchomiający drzwi). Dla mnie to odrobinę niezręcznie. Lepiej by napisać “trzasnął mocno”, ale wtedy znowu powstanie kwestia, czy to nie masło maślane. Ja bym napisał po prostu, że walnął w ten przycisksmiley.

Ale tak poza tym powiem Autorowi: “Mr Maras, rozwijaj sobie opowiadanie, jak Ci podpowie wyobraźnia, ale niczego już nie zmieniaj! Nie usuwaj zwłaszcza mielizn, czy dłużyzn, bo ich w opowiadaniu nie ma.” Wszystko, co przed apokalipsą po części świetnie buduje przedapokaliptyczny klimat i w ogóle klimat opowiadania, a po części może przydać się w rozwinięciu.

Pozdrawiam Autora i każdego, komu chciało się to czytać.

 

Dzięki wielkie za tak obszerny komentarz :) . Rzeczywiście, skłaniam się ku Twojemu twierdzeniu i socjologicznemu eksperymentowi. Poprawiam ufając Twojej stuprocentowej pewności. Z zapisem wstępu do lekcji w ramach Eliasowych kompletów jeszcze się wstrzymam i zastanowię. Odnośnie trzaśnięcia jakoś lepiej brzmi mi to trzaśnięcie niż walnięcie. Ale również się zastanawiam. 

Opowiadanie ma w mojej głowie rozwinięcie i to chyba dosyć zaskakujące. Mielizny mimo wszystko dostrzegam. Inna rzecz, na którą zwrócili mi komentatorzy to ten pisany kursywą infodump (cytując Cobolda). Jeśli powstanie wersja rozszerzona na pewno to poprawię. Za wszystkie dobre słowa dziękuję MJacku7235. Zwłaszcza za te o talencie i 99 procentach udanego retro s-f. Miało być retro. Fajnie, że zdaniem niektórych się udało. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ciekawe opowiadanie.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję bardzo. Krótko, zwięźle i konkretnie. A najważniejsze, że pozytywnie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Niezłe opko, czuć z tego tekstu fajny oldschool. Lubię takie historie z żywymi bohaterami, rozgrywające się na małej przestrzeni, z emocjami kipiącymi pod skórą. Myślę, że masz siłę w łapie, żeby pociągnąć to dalej. Powodzenia ;)

Dzięki serdecznie Algir. Jednak miałem pecha sporego publikując tego samego dnia co Ty. Rozbiłeś bank "Teorią sztafety".

Po przeczytaniu spalić monitor.

Zgodnie z danym słowem, znalazłam dzisiaj wolną chwilę i przeczytałam z niemałą przyjemnością Twój tekst.

Klimat na Marsjańskiej stacji przywodził mi na myśl nieco zaprezentowaną w “Solaris” paranoję, choć może tekst nie daje takiego samego poczucia stałego napięcia, bo jednak wszyscy członkowie stacji wciąż wchodzą z sobą w interakcje, które wydają się raczej… Luźne może nie jest najlepszym słowem, ale jeszcze jakoś nie wyczuwałam u nich kompletnej paranoii, czy oznak szaleństwa. Nie licząc obchodu z rurą, czy znikania dr. Who, wszyscy wciąż całkiem dobrze się trzymają, a wspomniany przez narratora obłęd pozostaje, właśnie, w narracji, bo samo zachowanie bohaterów nieszczególnie wskazuje na to jak ciąży im pobyt w kosmosie. Tego trochę mi brakowało, jakichś naprawdę nietypowych zachowań, świadczących o rozpadzie ich człowieczeństwa i zanikaniu kontaktu z rzeczywistością. Choć może przejawem tego okaże się zbiorowa halucynacja, że na Ziemi doszło do Biblijnej Apokalipsy?

Dla mnie Apokalipsa z aniołami, była ciekawym posunięciem, który z pewnością wyróżnia tę wciągającą retro opowieść na tle innych powstałych w podobnym klimacie. Słowem – nie przeszkadzała mi, szczególnie, że nie wypowiedziałeś nic w sposób dosłowny, nie pozostawiający miejsca na interpretację, choćby taką jak zbiorowa halucynacja. 

Fragment kursywą drażnił mnie jedynie o tyle, że pojawił się bez zapowiedzi i dopiero na końcu dowiedziałam się, dlaczego nagle zmienił się zapis. 

Styl przyjemny, czytało się płynnie i przyjemnie. Odpowiadało mi nieco bardziej tradycyjne ujęcie tematu podróży kosmicznych, trzymające się naszego Układu Słonecznego – to nadawało opowieści SF przyjemny, realistyczny wymiar. Ogólne wrażenie pozytywne, biblioteka zasłużona, z chęcią przeczytałabym owo rozwinięcie, które masz w zamyśle :) 

Natknęłam się na kilka (na pewno jedno) powtórzeń, ale nie przeszkodziły mi w lekturze na tyle, bym miała ją przerywać i je wypisać. Dobra robota! :D

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dziękuję za Twoją rozbudowaną opinię Rosebelle, za poświęcony czas i miłe słowa. Czekałem na Twój komentarz z lekką obawą i cieszę się, że ogólne wrażenia były zdecydowanie pozytywne. Nad wszystkim uwagami się pochylę i przemyślę je zanim zasiądę do rozwinięcia.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jeśli dowcipy Eliasa są jeszcze gorsze od dowcikowania narratora, to cieszę się, że nam ich odzczędziłeś. ;)

 

Mnie się bardzo podobało to opowiadanie. Porządnie zbudowane napięcie, bohaterowie, relacje między nimi, niepewność tego, co się dzieje i jeszcze wydarzy. Przejrzałam komentarze i widzę, że to, co uderzyło mnie najbardziej, zwróciło też uwagę innych komentujących. Apokalipsa. Ten fragment zatrzymał mnie i kazał się przeczytać jeszcze dwa razy. Jej dosłowność jednak była dla mnie zgrzytem, na tyle, że wyparłam jej fakt (dosłowności, nie Apokalipsy) i uznałam, że to tylko tak napisałeś dla podkreślenia efektu, a naprawdę ma ona charakter niebiblijny. Myliłam się. 

Napisałeś w komentarzu, że ta dosłowność Apokalipsy jest sensem tego tekstu. Wydaje mi się, że gdyby zagłada Ziemi nastąpiła z mniej mitologicznych przyczyn, wymowa opowiadania na tym wcale by nie straciła. Ale, jak stwierdziła Regulatorzy, Ty tu rządzisz. :)

Edit. Zjadło mi początek odpowiedzi. Oczywiście dziękuję bardzo za Twoją opinię Ocha. Bardzo cenne uwagi. I bardzo cieszy mnie, że się podobało. Każda taka wypowiedź zachęca mnie do napisania rozwinięcia. 

 

Zgadza się. Od początku miało to być opowiadanie o grupie, która oddzielona od reszty ludzkości przegapia dzień Sądu Ostatecznego i staje się jego biernym świadkiem. Zastanowiło mnie będzie z nimi dalej i postanowiłem pozostawić to domysłom czytelnika. Budowanie gęstego klimatu miało tylko pomóc odbiorcy w snuciu tych domysłów. Celowo użyłem sztafażu science fiction (retro dodajmy). Bakterie i porosty są prawdziwe, i naprawdę mogą się zaadaptować na Marsie, MVP to nazwa prawdziwego projektu pojazdu marsjańskiego jaki przygotowali polscy studenci, a Mars Simulator Mini ma swojego ziemskiego odpowiednika w realu. Nawet idea osobistego SPOTA to prawdziwy gadżet, który na razie nie zdobył uznania wobec popularności smartfonów. Takich drobiazgów powrzucałem jeszcze kilka. I wtedy, gdy czytelnik poczuł się pewnie w realiach s-f bliskiego zasięgu, miał dostać zaskakujący zwrot. Podobało mi się przedstawienie tego nieco dwuznacznie. Lubię gdy autor pozostawia mnie z domysłami i próbowałem taki efekt uzyskać w tym tekście. Ale Apokalipsa była jednak w zamierzeniu prawdziwa. Jak się okazuje to zazgrzytało prawie każdemu poza Fleurdelaclour. Czyli mimo wszystko pewna porażka miała miejsce.

 

Ps. Zasmuciła mnie uwaga o poczuciu humoru narratora, to zabolało ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Myślę o tej Twojej Apokalipsie i myślę, i coraz bardziej dochodzę do wniosku, że to w sumie wcale nie musiał być zły pomysł. Wiem, że próbowałeś nam ją w tekście już wcześniej zasugerować, ale ja tego nie załapałam tak, jak powinnam. To znaczy – pomyślałam sobie: o rany, co tam na tej Ziemi się wyprawia?!, ale nie podążyłam tropem, którym powinnam była iść. Więc nagle te trąby wyskoczyły jednak jak królik z kapelusza. Gdybym była bardziej przygotowana, to może, kto wie…

Ale nie jestem pewna. :)

Dziękuję za podjęcie dyskusji. Hmm. Na pewno wiem po tych komentarzach o kilku sprawach (z Apokalipsy nie mogę zrezygnować bo to jest mój pomysł na tę historię) zanim wezmę się za jakieś rozwijanie tekstu.

Po pierwsze, trzeba coś zrobić z fragmentem pisanym kursywą. Po drugie jakoś umiejętniej i delikatnie zasugerować tę Apokalipsę wcześniej, wprowadzić ją nieco lepiej do tej historii. Po trzecie zawsze mnie martwił los Huuba, którego z premedytacją zostawiłem zagubionego wśród wydm w obliczu takich ostatecznych wydarzeń. Siedział tam wiele lat, podczas których autor pisał inne rzeczy. Wystarczy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

A gdyby tak z rozbitego statku cudem uratowała się Biblia? Albo nawet cała skrzynka?

Bo świadkowie Jehowy stukający do trapu wejściowego to jednak przegięcie. ;-)

Babska logika rządzi!

O świadkach Jehowy nie myślałem, gdy bohater zastanawiał się odnośnie skrzydlatych posłańców, bardziej chodziło mi o posłańców niebiańskich… I były to zaledwie jego rozważania.

Oczywiście, mogę sobie np. wyobrazić Marka i Alicję jako nowych Adama i Ewę na Marsie. Nawet pozostawiłem sobie taką myśl odnośnie przyszłości bohaterów.

I mogą też znaleźć Biblię we wraku i zacząć głosić dobrą nowinę wśród porostów lub pukając od drzwi do drzwi kolejnych kultur i szczepów bakterii.

A potem żyć długo i szczęśliwie. Każdemu kto zgrzeszy demonstrując skutki gniewu bożego i wskazując na Ziemię. 

Kurtyna ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Bardzo dobrze się czytało, klimat i postaci świetnie oddane według mnie. Mam tylko jedno ale, niby były dwa, ale drugie przyćmiło pierwsze :) Najpierw mnie leciutko zniechęciło nagranie (tekst italikiem). Ale poszło to w niepamięć przy apokalipsie. I nie ona sama mi tu nie zagrała, bo niby czemu nie mogłaby by się wydarzyć. Co innego mnie zdziwiło. Z tekstu wynika, że tylko Irlandczyk jest wierzący, wprawdzie przekonuję się o tym tuż przed kulminacyjną sceną, ale jest to jakieś minimalne wyprzedzenie. Z kolei nic nie wiem o wierze pozostałych członków załogi stacji, więc zakładam (może błędnie), że niekoniecznie im z wiarą po drodze. I tak sami z siebie, bez protestów po prostu uwierzyli w biblijny koniec? Zwłaszcza naukowiec chyba raczej szukałby innych wyjaśnień, przynajmniej na początku. To jest ta jedna rzecz, która mi tu nie pasuje. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za tak miłe słowa, Śniąca. Tekst pisany kursywą zabrzmiał fałszywie jeszcze kilku innym czytelnikom, zatem ten infodump (cyt. Cobold) jednak trochę zgrzyta. Co do Twojego drugiego “ale”​. Masz rację, być może wcześniejsze wprowadzenie pewnych informacji na temat religijności uczestników misji przydałby się i dobrze zagrał w tekście. Nie wiem czy nie osłabiłoby to efektu zaskoczenia, na którym mi zależało, ale dałaś mi do myślenia. Co do naukowców przyjmujących za pewnik biblijną Apokalipsę. Na swoje usprawiedliwienie przytoczę fragment w którym zawarłem pewien element “nadprzyrodzony”​, który mógł ich przekonać do takiego podejścia.

 

“Rosjanin ponownie trzasnął w wyłącznik. A potem jeszcze raz. Nic się nie stało. Z głośników nadal płynęła niepojęta muzyka i kaskada słów. Apokaliptyczna kakofonia. I miała w sobie piękno, które jeżyło włosy na karku.

Przez długą godzinę cała nasza piątka wytrwała zastygła niemal w bezruchu. Flann ze szklanką bimbru w dłoni, Sergiej pochylony w zadumie nad zwojem kabli wymontowanym z panelu łączności (…)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Pamiętam ten fragment, ale i tak na ich miejscu nie uwierzyłabym (chyba – łatwo się gdyba ;) ) tak szybko i łatwo. Zepsuty wyłącznik to żaden argument (skoro i tak połowa sprzętu nie działała) – najpierw tu bym szukała. A i słyszałam już kilka utworów, które – a właściwie których wykonanie – wywoływały u mnie dreszcze i zjeżenie włosów, więc to też nie byłby dla mnie argument “boskości/biblijności/nadprzyrodzoności”. Nie żebym negowała Twój pomysł na zaskoczenie, bo dobra niespodzianka nigdy nie jest zła, tylko chcę pokazać, jak pewni czytelnicy (bo pewnie nie wszyscy) mogą sceptycznie odebrać tak pokazaną scenę. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hmm. A to nie było tak, że łączność działała mimo tego, że oni wymontowali pół urządzenia? Mnie do dewocji bardzo daleko, ale chyba bym się zaczęła zastanawiać, gdyby urządzenie, którego wtyczkę trzymam w łapie, działało.

Babska logika rządzi!

Masz na myśli ten fragmencik: Sergiej pochylony w zadumie nad zwojem kabli wymontowanym z panelu łączności? Hm, ja to odebrałam tak, że próbując naprawiać i nawiązać połączenie coś tam wyciągnął, coś tam wymienił i część kabli mu została. Zgodnie ze starą zasadą: rozebrałem, poskładałem, działa i jeszcze trochę części zostało. Nie odczytałam tego, jako “wyciągnięcie wtyczki”. Gdybym tak to zobaczyła, to może, kto wie… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca ma wątpliwości, czyli autor nie wyraził się wystarczająco jasno. Miałem nadzieję, że to będzie jednoznaczne ale widocznie nie jest.

W tym fragmencie, jak zauważyła Finkla. łączność działa dalej mimo wielokrotnego wyłączania, a nawet odłączenia i rozbabrania kabli. Dopiero potem następuje cisza.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Śniąca ma wątpliwości, czyli autor nie wyraził się wystarczająco jasno.

Bo ja wiem? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to ja nie doczytałam i moje założenie “naprawy” było na wyrost. Przecież widzę teraz jasno, że Sergiej nic nie wymontowywał/wymieniał, bo przecież praktycznie cały czas “klikał” po przełącznikach i klawiszach, usiłując złapać sygnał.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

To, co należy pochwalić, już pochwalono, co zganić, zganiono. To co ja mogę dodać??? Może tyle, że do głowy mi nie przyszło, że chodzi o biblijną katastrofę. I czemu nagle koniec! Myślałem, że to Chińczycy świętowali zwycięstwo w komunistycznym stylu, a to anioły… Dopiero jak przeczytałem komentarze, zrozumiałem. Więc albo ja jestem za mało inteligentny, albo finał zbyt enigmatyczny (niepotrzebne skreślić).

Moje założenie było takie, że czytelnik wie tyle samo ile odcięta od świata załoga stacji kosmicznej. Wydarzenia oglądamy oczami astrobiologa. Narrator nie jest wszechwiedzący. Tekst nie jest specjalnie długi. Sporo czasu zajęła mi próba wprowadzenia odpowiedniego klimatu. Czy z powodzeniem? Nie wiem. Samo zakończenie nie jest sprowadzone do kilku zdań, to jednak jakaś tam część opowiadania. Może zbyt enigmatyczna. Starałem się też delikatnie zapowiedzieć finał bez zdradzania “niespodzianki”​ i psucia efektu zaskoczenia. Oczywiście nie udało mi się to wszystko tak, jak bym chciał jak wnioskuję z komentarzy. Trzeba szlifować pióro po prostu przed następnymi tekstami :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ja tam bardzo lubię clerical fiction i dopuszczałem taką interpretację zakończenia, ale prawdę mówiąc byłem zaskoczony, kiedy napisałeś, że to również obowiązująca interpretacja autorska. I problem nie leży w końcówce – ona nie może być bardziej dosłowna, raczej w tym, że nie przygotowałeś czytelnika na takie zakończenie. Może trzeba było wrzucić jakiś mocny motyw egzystencjalny na początku, może biblijny tytuł albo cytat, może wreszcie coś, co podprogowo otworzy czytelnika na takie myślenie – imię bohatera lub jakiś symbol.

Drogi Coboldzie. Nigdy nie ma obowiązującej interpretacji autorskiej. Ja tylko wyjawiam co mi chodziło po głowie i jaki był zamysł. A gdy pisałem ten tekst wyobraziłem sobie odosobnioną grupę, która zostaje pominięta w dniu Sądu Ostatecznego. Za wszelkie niedostatki tekstu i brak ostrzeżenia oraz bardziej dosadne przygotowanie na finał przepraszam zawiedzionych czytelników. Jak pisałem, chodziło mi też o efekt zaskoczenia.

edit. Znowu ktoś daje mi do myślenia. Być może masz rację i przygotowanie w tak dyskretnej formie o jakiej wspominasz, byłoby dobrym pomysłem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przeczytałem wczoraj późnym wieczorem, chciałem napisać komentarz rano, ale zapomniałem o czym było :( To znaczy nie do końca, podobał mi się klimat bazy na planecie, opisy solidne i realistyczne (w moim odczuciu). Gorzej z fabułą, musiałem dzisiaj przeskanować, żeby sobie przypomnieć. Może opowiadanie jest zbyt opisowe, może po prostu nie dla mnie. Dobre oceny i komentarze powstrzymywały mnie przed skreśleniem kilku słów, ale przyjąłem zasadę, jak przeczytałeś, to coś napisz.

Pozdrawiam.

Dziękuję Darconie za przeczytanie i opinię. Każdy komentarz jest cenny dla autora i z każdego wypływa nauka. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr.Marasie – żeby było jasne: sam pomysł jest taki, że Ci go zazdroszczę. Zastanawiam się tylko, jak go najlepiej wykonać.

Oooo miło, dziękuję bardzo :) Pomysł wydał mi się oryginalny i ciekawy. Może gdy rozwinę tekst uda mi się wykorzystać i zrealizować go lepiej. Na pewno skorzystam i przemyślę wszystkie uwagi i podpowiedzi jakie poznałem na tym portalu. Trzeba mi było takich opinii i krytyki, po to ten tekst tu zamieściłem, o czym uczciwie wspomniałem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

I jeszcze pytanie w kwestii formalnej. Jeśli ten tekst zyska wspomniane rozwinięcie, poprawki i nowe zakończenie, będzie mógł być tutaj zamieszczony ponownie (poniekąd)?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Technicznie nikt Ci tego nie uniemożliwi. Regulamin też nie zabrania. Ale nie lubię spotykać “nowych” tekstów, które już kiedyś czytałam. Aczkolwiek ostatnie doświadczenia Zaltha sugerują, że po czterech latach już praktycznie nie pamiętam tekstu.

Babska logika rządzi!

Racja Finklo. Lepiej wrzucić coś nowego. Ten tekst ma już swoją historię. Rozwinę i posłuży do innych celów. Taki był zamysł zresztą.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Pewnie jest jakaś dyskusja, ale nie chciało mi się czytać wcześniejszych komentarzy.

Plusy. Są i to duże.

Narrację prowadzisz tak, jak byś siedział na Mar(a)sie. :P

Dialogi – naturalne. Marsonauci – też ludzie, nie każdy naukowiec musi być “oh, ę” .

Sex i relacje – No właśnie. Mnóstwo “autorów“ zupełnie o tym zapomina w długich misjach albo celowo ignorują temat. Błąd.

Ruska whisky – balsam!

Świetny język. Fajny rytm narracji.

Minus – krótkie to. I jeszcze jeden – dłuuugi infodump kursywą.

A tak ogólnie, dzięki. Dobry tekst.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Bardzo mnie cieszy Twoja opinia i nominacja (!) Zalth . Dzięki! Oczywiście infodump się tu przewija w komentarzach. Powinien być zgrabniej wprowadzony jak wnioskuję z Waszych wypowiedzi.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przeczytałem i ja. Od początku miałeś u mnie plusa za tematykę – uwielbiam, jak akcja dzieje się gdzieś w kosmosie, w małej bazie, gdzie stacjonuje kilka uwięzionych osób…

Opowiadanie z pewnością ma profesjonalny rys – fajnie zawiązałeś akcję, wprowadziłeś interesujących bohaterów i sprawnie zarysowałeś ich wzajemne relacje, wreszcie oszczędnie opisałeś samą bazę i pejzaż. Infodump może trochę męczący, ale raczej potrzebny – pozwolił rozeznać się w sytuacji i spojrzeć na nią z dystansu. Zatem – immersja na odpowiednim poziomie.

Tempo może trochę zbyt wolne – przy tej objętości było ok, czytało się dobrze, ale jakbyś pomysł rozwijał… przydałoby się trochę urozmaiceń i przyspieszeń. Trochę mam do Ciebie żal, że nie poszedłeś bardziej w tę stronę science, nie napisałeś więcej o tych porostach… Liczyłem, że właśnie tego będzie dotyczyć fabuła, tymczasem Ty wyleciałeś z Sądem Ostatecznym XD

Z jednej strony interesujący i niespodziewany kierunek, z drugiej – Count nie lubi tych religijnych zagrywek, a aniołów nie lubi jeszcze bardziej :|

Końcówka jednak fajna – niby niedopowiedziana, ale jednak wystarczająca. Podobnie jak Cobolda, mnie również zainteresowało, co z Huubem… Gdybyś kiedyś napisał kontynuację i tu opublikował, będę ją miał na oku ;)

Ach, jeszcze tytuł! Wybacz, beznadziejny. Aż musiałem sprawdzić go jeszcze raz, tak wypada z pamięci. Jutro będę pamiętał tekst, ale po tytule już go nie odszukam…

Warsztat – zgrabny. Momentami szwankowała interpunkcja, ale gramatyka i te inne bzdety na wysokim poziomie :D

 

Tyle ode mnie. Na koniec kilka uwag:

popołudnia spędzałem najczęściej w towarzystwie kilku kultur metanogenów i szczepów bakterii deinococcus radiourans.

Zapisując nazwy własne bakterii powinieneś jednak stosować kursywę, zaś formę morfologiczną (w tym przypadku Deinococcus) dodatkowo wielką literą.

uwięzionych w małej bańce marsjańskiego habitatu, miliony kilometrów od najbliższego fast-fooda.

To kilometrów trochę mnie skonfundowało, skoro w kosmosie liczymy odległość w latach świetlnych… Ale to może być czepialstwo, skoro słowa są luźną uwagą.

Masz może pomysł[+,] jak nie zwariować przez te długie miesiące?

Bosa, ubrana tylko w wiotką, białą bieliznę, pachnąca morską bryzą zmieszaną ze słodkim aromatem żywicy…

Może “zwiewną”? Przymiotnik wiotka raczej nie pasuje do bielizny… Prędzej do Alicji :D

Widziałem, że się gotuje[+,] jednak jego łagodna natura odniosła kolejne zwycięstwo.

Gdzieś tam, Mateczka Ziemia migotała jak robak świętojański w roju tysięcy innych robaków.

To przemyślane powtórzenie? W oczy w sumie jakoś mocno nie kole, niemniej można by to drugie zamienić na “owadów”, albo jakoś jeszcze inaczej ;)

Przedstawię tobie sprawę obrazowo: można nim co najwyżej pograć w tetrisa, przy szachach wysiada.

To jest dialog, więc raczej “ci”. W powyższy sposób raczej nikt nie mówi, albo to po prostu ja nikogo takiego nie spotkałem…

Bóg[+,] powiadasz? To znaczy, że rozmawiałeś z nim?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję gorąco za wszystkie uwagi i cieszę się, że ogólnie na plus według Ciebie. Błędy oczywiście poprawię, także w zapisie nazw.

Robaki powtórzyłem celowo, wydawało mi się to melodycznie ok.

To “tobie”​ w ustach Sergieja miało tak lekko z rosyjskim się skojarzyć w moim odczuciu.

Zwiewna bielizna bardziej mi się podoba, fakt. Zabrakło mi tego słowa chyba po prostu.

 

Edit. Tytuł już zostanie. Funkcjonuje z tym tekstem od jakiegoś czasu. Miał być lapidarny i enigmatyczny. Suchy jak Mars.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Widać stąd było doskonale pełną panoramę doliny rozciągającej się od podnóży Olimpu do stóp Tharsis Montes. Można było również ogarnąć wzrokiem cały kompleks zabudowań. Spoglądając na ten widok, poczułem się jak więzień, który wdrapał się na wieżyczkę strażniczą, by znaleźć wyłom w murze, poszukać szansy na ucieczkę…

Więzienie. Tym była dla nas obecnie marsjańska baza. Pamiętam, że niegdyś jej widok wzbudzał mój zachwyt.”

 

“Nasza ofertę reklamujemy hasłem:” – Naszą

 

„Wstałem i trzasnąłem z siłą w przycisk uruchamiający drzwi.” – Co to właściwie znaczy: trzasnąłem z siłą?…

 

„– Pospiesz się[+,] Sergi.”

„…kończył się sykiem otwieranych drzwi i zawsze tym samym pytaniem.

Drzwi syknęły głośno i stanął w nich uśmiechnięty mechanik. Uśmiech miał naprawdę wredny.”

 

„– Czy wy, Rosjanie[+,] darzycie Amerykanów podobną sympatią?”

 

„– To raczej żaden z naszych przekaźników. Próbowałem skorzystać z anteny „Giovaniego”, ale nic z tego. Pewnie awaria po ich stronie. I to poważna awaria. Nasze sondy są kontrolowane z Ziemi, a milczą już od tygodnia. Możemy tylko czekać na ich ruch.

– Tak – przytaknął sobie. – Trzeba czekać.”

Czemu kwestie wypowiadane przez tę samą osobę są przedstawione osobno, od dwóch akapitów?

 

„Przedstawię tobie sprawę obrazowo:” – Niegramatyczne. Przedstawię ci sprawę obrazowo.

 

„Niczym krwawa ofiara złożona przed ołtarzem rzymskiego bożka” – Ofiary raczej składa się na ołtarzach

 

„Gołym okiem widać, że to nie będzie zwykła kurzawka. Widać stary cap ostro się wkurzył.”

 

„– Przecież wiesz, że nie palę tego świństwa[+,] Mark”

 

„Zabuczały agregatory.” – Agregatory czy agregaty?

 

„Metaliczny dźwięk informował nas o powracającym z głębi stacji Eliasie. W głośnikach znów zatrzeszczało i usłyszeliśmy dziwny i obcy dźwięk.”

 

„Przez chwilę wznosił się w coraz wyższe tony i nagle ucichł.” – „Wznoszenie w wyższe tony” nie jest prawidłowym związkiem wyrazowym. Raczej przybierał coraz wyższe tony.

 

„Brzmi jak jakieś archaiczne słuchowisko radiowe… – sSięgnął do wyłącznika i zanim powstrzymałem jego rękę, stuknął palcami w zielony przycisk.”

 

„– Me vale madre!” – Z ciekawości, jak to przetłumaczyć? Moja upośledzona znajomość hiszpańskiego nie pozwoliła mi tego rozgryźć, bo żadne ze znaczeń „vale” i słów pochodnych mi to nie pasuje…

 

Muszę się zastanowić. Generalnie podobało mi się, bo stworzyłeś świetny klimat, postacie narysowane są oszczędnie ale wystarczająco, by każda miała dla mnie twarz, przypadł mi też do gustu pomysł porzucenia na Marsie grupki badaczy w obliczu zagłady Ziemi. Nie podoba mi się za to biblijne rozwiązanie (nawiasem mówiąc to drugi tego typu tekst który ostatnio tu czytałam i który jest nominowany – SF z zakończeniem biblijną Apokalipsą, przypadek? ;), bo wydaje mi się takim… najprostszym wyjściem z sytuacji, jakby ucieczką od braku lepszego pomysłu. Ale to oczywiście moje odczucie. I tak największą wartość ma tu przecież to, co rozgrywa się na stacji, zależności między bohaterami, zdradzony główny bohater, nieobecny Huub, fajnie wykreowany dr Who… W każdym razie lekturę zaliczam do udanych. I długość też w sam raz. I jak to ktoś wcześniej napisał – jeśli byłaby kontynuacja, czytałabym.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wspaniale, że tu zajrzałaś Joseheim. Bardzo się cieszę, że mimo sporych zastrzeżeń tekst jednak się spodobał. Kontynuacja będzie. A ściślej mówiąc rozwinięcie. Jak już wspominałem w komentarzach, taki był od początku pomysł na tę historię. To właśnie postawienie odizolowanej grupy „marsonautów” w sytuacji gdy nie obejmuje ich Sąd Ostateczny wydało mi się oryginalne i ciekawe. Nie każdemu, jak widzę, to się spodobało.

Dziękuję za wszystkie Twoje uwagi i podpowiedzi. Każda uwaga i rada jest cenna. Wybacz usterki i błędy. Wszelkie babole poprawię jak najszybciej.

 

Z kilkoma sugestiami jednak się nie zgodzę lub uparcie będę bronił swoich racji.

1.

„Wstałem i trzasnąłem z siłą w przycisk uruchamiający drzwi.” – Co to właściwie znaczy: trzasnąłem z siłą?…

 Odpowiadam, podpierając się słownikiem:

 

 

http://sjp.pwn.pl/sjp/trzasnac;2531024.html

 

2.

„…kończył się sykiem otwieranych drzwi i zawsze tym samym pytaniem.

Drzwi syknęły głośno i stanął w nich uśmiechnięty mechanik. Uśmiech miał naprawdę wredny.”

 

Tutaj muszę zaprotestować. W obu przypadkach powtórzenie jest celowe. Narrator opowiada o czymś i po chwili dokładnie to się dzieje. Taki zabieg mi się widział.

3.

„Przedstawię tobie sprawę obrazowo:” – Niegramatyczne. Przedstawię ci sprawę obrazowo.

 

Tak. Zwracano mi już uwagę i tłumaczyłem. Naprawdę chciałem żeby to zabrzmiało tak z rosyjska w ustach Sergieja.

4.

„Niczym krwawa ofiara złożona przed ołtarzem rzymskiego bożka” – Ofiary raczej składa się na ołtarzach

Jest przed zamiast na ponieważ Olympus Mons uznałem za ołtarz Marsa, a statek rozbił się u jego podnóża.

 5.

„– Me vale madre!” – Z ciekawości, jak to przetłumaczyć? Moja upośledzona znajomość hiszpańskiego nie pozwoliła mi tego rozgryźć, bo żadne ze znaczeń „vale” i słów pochodnych mi to nie pasuje…

 Służę uprzejmie. Za Urban Dictionary:

„Me vale madre!” – „I don't give fuck” in spanish. Literally means, „It means mother for me”, „madre” can be a used a curse word.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki za wytłumaczenie “Me vale madre”, nie spotkałam się z tym wcześniej ;)

 

2, 3 i 4 zostawiam, skoro masz to przemyślane, ale nad 1 się pochylę. Otóż słowo “trzasnąć” ma już w sobie zawartą sugestię użycia siły. Nikt nie trzaska delikatnie i łagodnie. “Trzaskanie z siłą” brzmi nienaturalnie, to jest pleonazm. Gdybyś dookreślił, że “trzasnął z całej siły”, to byłoby podkreślenie, zaakcentowanie. Ale samo “trzaskanie z siłą” wygląda po prostu dziwnie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Acha! Czyli o to chodziło z tym trzaskaniem. W takim razie zgadzam się i nie protestuję. Poprawiłem zgodnie z Twoją sugestią.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Że marudna jestem, to się jeszcze przyczepię do Twojego komentarza – “Aha”, a nie “acha” ;P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Szkolny błąd. Teraz mi wstyd normalnie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

E tam ;) Zamiast się wstydzić, lepiej napisz dalszy ciąg!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A może lepiej tutaj w trzech zdaniach powiem co było dalej… ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Podobała mi się stopniowa ekspozycja sytuacji w jakiej znaleźli się bohaterowie. Drugi plus to wyraźny klimat panujący na stacji. Styl się czyta. Bohaterowie są wyraziści. Z minusów to fragment napisany kursywą oraz biblijna apokalipsa – to zepsuło mi lekturę, bo mamy SF, a tu taki niepasujący klocek. Wolałbym zwykłe przywalenie komety w Ziemię. Ale zakończenie to kwestia gustu, więc nie wiem czy to zarzut. Przez ten motyw biblijny nie czytałbym kontynuacji.

Ogólnie porządnie napisane opowiadanie, które wciągnęło i dobrze się czytało.

A może lepiej tutaj w trzech zdaniach powiem co było dalej… ;)

Ani się waż! Powtórzę za Jose – napisz porządny ciąg dalszy. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Blackburn – ​dziękuję za poświęcony czas i komentarz. Fabuła jak fabuła, pomysł jak pomysł. Nie każdemu przypadnie do gustu. Najważniejsze, że styl się czyta, bohaterowie wyraziści, klimat wyraźny, a opowiadanie napisane porządnie, wciąga i dobrze się czyta. Dla mnie to bardzo miłe słowa i zachęta do dalszego pisania.

 

Śniąca – ale mnie podpuszczasz do spółki z Jose. Ale też serdecznie dziękuję za taki ukryty komplement i biorę za dobrą monetę oraz zachętę. Ciąg dalszy miałem właśnie zamiar napisać porządnie dla odmiany ;) . 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mam! Mam! Ale czad! Lepiej się słucha niż czyta! Naprawdę dobra robota Aleksandra. Ma facet talent i przede wszystkim ma ten głos! 

 

“​Trzeba czekać”​ w wersji audio:

 

https://www.youtube.com/watch?v=ulZ34bjWqzg&feature=youtu.be

 

 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ona sama zaś[-,] zaraz odpływała w dal z gracją rzadko spotykaną przy tutejszej grawitacji.

Jeśli upierasz się na przecinek w tym zdaniu, to rozważyłbym przed “z gracją”. Chociaż chyba bym tutaj nigdzie nie stawiał.

 

Jeśli przyciśnie MVP na maksa[+,] zdąży.

 

Zdawało mi się, że wiem, jak go podjeść.

Podejść?

 

Byłem gdzieś w 1/3 tekstu, gdy wrzuciłeś komentarz z nagraniem – resztę więc prześledziłem wzrokiem, słuchając lektora. :D

Bardzo porządnie napisane. Jest klimatycznie, duszno, czułem to przytłoczenie. Postaci wyszły Ci barwne, interesujące, jakieś. Tylko nie mogłem uwolnić się od skojarzeń z “Solaris”. Tam główny bohater też miał kolegę, z którym rozmawiał i chyba pił; był także naukowiec, który ukrywał się przed resztą załogi; była wreszcie i ukochana, która w istocie stanowiła jedynie mrzonkę – co i w Twoim tekście ma rację bytu, bo choć Alicja oficjalnie żyje, to pojawia się osobiście jedynie we wspomnieniach, a w czasie rzeczywistym tylko na ekranie. Już nie pamiętam, czy u Lema był odpowiednik Eliasa, ale mniejsza o to. Z tych postaci najmniej polubiłem głównego bohatera za to, że był takim pierdołą w sprawach sercowych. Zamiast wziąć je w swoje ręce, to tylko komentował, że ukochana układa sobie życie z innym, a ewidentnie zostawiła Marka przez jakąś jego nieudolność czy nieporadność. ;)

Rasowe sf, moim zdaniem, oszpeciłeś zakończeniem. W Twojej wizji brakowało planety-oceanu, więc z niejakim podekscytowaniem czekałem, kiedy odstąpisz od lemowej kliszy. I nie do końca spodobał mi się zastosowany zabieg. Najpierw przyszło mi na myśl, że bohaterowie odebrali odbity przez kosmitów sygnał pierwszych audycji radiowych wysłanych w kosmos w latach trzydziestych. Później wyklarowało się, że na Ziemi doszło do katastrofy, więc podejrzewałem jakąś nuklearną wojnę, czy cokolwiek innego, równie dramatycznego. Tymczasem dostałem… boga zstępującego z nieba, strzelającego piorunami w akompaniamencie trąb. To niedorzeczne, kupy się nie trzyma, nic nie wskazywało w tekście na możliwość istnienia takich cudów, stąd poniekąd zawód u mnie po lekturze. Przejrzałem komentarze i chyba tylko Cobold doszukiwał się w tym finale niejasności, pola do innych interpretacji – ku czemu też bym się skłaniał. Ale skoro sam autor mówi, że planuje ciąg dalszy historii badaczy Marsa po, dosłownie, sądzie ostatecznym na Ziemi – to cóż tu jest do interpretowania, Coboldzie?

Odważny pomysł na tekst, który rozminął się niestety z moimi gustami.

Pozdrawiam!

Dziękuję MrBrightside za wyczerpujący komentarz i czas poświęcony lekturze. Błędy niezwłocznie poprawię. O fabule i pomyśle już pisałem. Sporo głosów tutaj to zarzuty, że zepsułem solidne s-f biblijnym finałem. Przyjmuję z pokorą ale tekst opowiada historię, którą chciałem opowiedzieć i tego nie zmienię. Podejrzewam jednak, że powstające rozwinięcie będzie zaskakujące dla wszystkich. Oczywiście jeśli Ci rozczarowani jeszcze zechcą do niego zajrzeć.

Bardzo miło czytało mi się pierwszą część komentarza :). I za to “rasowe” też dziękuję. Skojarzenia fabularne z “Solaris” nie przychodziły mi do głowy zanim nie zwróciliście na nie uwagę. Ja czytałem dzieło Lema jako nastolatek, trylion lat temu. 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Myślę, że kontynuacja może wypaść faktycznie interesująco. Jak dla mnie tylko zakończenie tego tekstu kuleje, więc skoro wszystko inne gra, być może zdecydowałeś urwać historię za wcześnie? Wciąż wierzę, że to nie bozia zeskoczyła na ziemię z chmurek, tylko stworzysz jakieś naukowe i satysfakcjonujące uzasadnienie dla tego, co zaszło. :>

Ale wiesz MrBrightside, że i na bozię można spojrzeć z naukowego punktu widzenia. To w końcu science-fiction.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cóż, bazuję na tym, co mam. A to, co mam, nie przekonuje mnie. :<

Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby przekonała mnie kontynuacja!

I tym optymistycznym akcentem mobilizujesz mnie do pracy nad zaskakującym, wciągającym, przekonywującym rozwinięciem tej historii. Mówię całkiem serio.

Po przeczytaniu spalić monitor.

oddechem cichy pomruk jakieś maszyny.

 

Apokalipsa ma to do siebie, że jest nieoczekiwana. Podobnie było i u Ciebie. Pomysł eschatologicznego finału opowiadania o pierwszych Marsjanach jest w gruncie rzeczy całkiem fajny, ale nie mogę powiedzieć, bym poczuł się zaskoczony pozytywnie – przeciwnie, na myśl przychodzi nieszczęsny “zduping” ;). Mark faktycznie wspomina o Bogu w rozmowie z Alicją, ale po zapoznaniu się z odczuciami innych czytelników, widzę, że nie jestem osamotniony.

Powyższe nie przesłania faktu, że naszkicowałeś przekonujących bohaterów, zmagających się z realnymi trudnościami. Najbardziej przypadł mi do gustu chyba język narracji, przyozdobiony tam gdzie trzeba i zachęcający do dalszej lektury. 

odgłosy dochodzące z przedziwnej pajęczyny rur ukrytych w wiszącym pod sufitem mroku zwodziły mój słuch

Grabiński umiał tak ładnie, niezwyczajnie pisać o zwyczajnych, wydawałoby się, rzeczach.

Z kolei kobieta otoczona facetami na Marsie przypomina mi kobietę otoczoną facetami na Księżycu u Żuławskiego. Pewnie taka sytuacja pojawiała się u różnych twórców, ale w “kosmicznej” literaturze mam niestety pewne braki.

 

PS Mark miał słowiańskie korzenie : )? Potomek polskich imigrantów? Czy może ta wzmianka o słowiańskiej duszy to tylko artystyczne porównanie?

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję za odwiedziny i opinię Nevaz. Bardzo mi miło. Chociaż nie do końca jestem pewien jakie ostatecznie wyniosłeś wrażenia z lektury. Pozytywne czy raczej negatywne. Ale każda uwaga jest na wagę złota i każde miłe słowa cieszą i mobilizują do bardziej wytężonej pracy. Odwołania i porównania do klasyków, nawet tak odległe i luźne, zawsze przyjmę z radością. 

Zduping wyszedł w zastępstwie zaskoczenia chyba ;)

Mark zawsze był w mojej głowie Markiem. Ale międzynarodowa załoga używa bardziej uniwersalnego imienia Mark.

 

Ps. Jest jakieś. Z tego co mi wiadomo forma jakiejś, która by tu pasowała jest zupełnie niepoprawna.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dołączam się do pytania Jasnostronnego. IMO, “jakiejś” jest w porządku.

Babska logika rządzi!

Oj dobrze już dobrze. Ale zmasowany nalot ;) Ja też używam jakiejś. Ale mi całkiem niedawno ktoś nawkładał do głowy, że niepoprawnie. I nawet tę samą stronę pokazywał ale sam początek gdzie jest jakieś i nie ma formy jakiejś. I to był ten argument, który mnie miał przekonać.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Trudno wyrokować bez konkretnego przypadku, ale w tym wskazanym przez Nevaza, pisałbym “jakiejś”.

Wiesz, TWA, KWA, te rzeczy. Musieliśmy bronić Nevaza. ;-)

Babska logika rządzi!

Poprawiłem. Poprawiłem. Lepiej nie zadzierać z TWA/KWA/ GTW. Ja mam już i tak nagrabione tutaj… Gdy tylko wychylę się poza opowiadania to zaraz zamieszanie się robi ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ja tylko próbuję dociec poprawnej wersji użytego wyrażenia. Finklo, gdybym chciał Cię adorować, to zapytałbym, czy to nie Ty przypadkiem pozowałaś do okładki październikowej NF. :D

 

Panie Maras, Pan nie przesadza z tym nagrabieniem. Ktoś tam Ci chyba nawet deklarował jakieś ciepłe uczucia na SB? ;-)

Panie Brightside, już gdzieś wyjaśniałam, że ja bym się tak w październiku nie rozebrała. Nie na tej półkuli… Na drugiej chyba też nie, za wczesna wiosna. Czyli, nieważne, jak piszę, gdybym miała ze dwadzieścia kilo nadwagi i zmarszczki, to z adoracji nici? Faceci… ;-)

Babska logika rządzi!

No i romans o podłożu erotycznym mam tutaj pod dramatycznym opowiadaniem o końcu świata. Czyli wciąż tli się jakaJś nadzieja na ocalenie ludzkości…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nie mogłem się przemóc do przeczytania, kiedy w tagach zobaczyłem “stacja kosmiczna”. Nie lubię i już :D Ale w końcu udało się i przeczytałem. I zawiodłem się. Oczywiście na swoich przekonaniach. Bo tekst był bardzo dobry :)

Najpierw plusy, potem minusy.

Świetnie wykreowane, wyraziste postacie, gęsty, tłusty i wyrazisty klimat oraz ciekawy, chociaż dziwny pomysł. I perfekcyjne opisy i zdania. Bardzo podobały mi się relacje pomiędzy astronautami. Takie to… zwykłe i ludzkie, a tam, na dole – apokalipsa. Ładnie ją wprowadziłeś. Sepsa, trzęsienia ziemi… Tak delikatnie, spokojnie. Żeby potem mogła uderzyć z całą siłą i nie tylko w Ziemię, ale i serca astronautów. Kiedy Rosjanin krzyknał “Co to kurwa ma być? Czyściec!?”, aż mnie ciarki przeszły.

Nie zrozumiałem z kolei wątku z papierosami. Miały one jakieś znaczenie? Doktorek Who kradł je w końcu czy nie? A może mi coś umknęło?

A teraz minusy. A właściwie tylko jeden. Brakowało mi akcji. Pomimo wszystkich elementów, które były na plus, teksowi przydałby się jakiś zastrzyk, trochę emocji w środku opowiadania. Czegoś, co na chwilę uniesie czytelnika z lepkiego, gęstego klimatu, żeby z powrotem go tam opuścić.

Ogólnie – czytało się dobrze, przyjemnie, zachwycił mnie klimat. Pozdrawiam :)

Bardzo dziękuję Karol123 za te miłe słowa. Jesteś jednym z niewielu komentatorów, którzy na te moje delikatne wprowadzenia zwrócili uwagę w ten sposób je interpretując.

A było ich kilka przynajmniej: na tej suchej, zimnej i opuszczonej przez Boga planecie (…); poważne trzęsienie ziemi w południowej Europie, tysiące przypadków sepsy w Azji, czarne niebo nad płonącymi szybami naftowymi na Bliskim Wschodzie (…); jesteś wyjęta spod jego jurysdykcji na sześć miesięcy! (…); Pierwsze zajmowały relacje z obszarów ogarniętych kolejnymi plagami i kataklizmami nękającymi od dłuższego czasu mateczkę Ziemię. (…); Bóg do tego nie dopuści… – przemówił Flann(…) 

​Wątek z papierosami miał głównie podkreślić beznadziejną sytuację na stacji. Wszystko siada, zapasy się kończą, załoga popija i pali po kątach nerwowo itd..

 

Cieszę się bardzo, ze opowiadanie się tobie spodobało. Klimat był moim zamierzeniem i był moim priorytetem i być może akcję potraktowałem zbyt po macoszemu. Miałem w głowie co tez wyprawia się z Huubem i wiedziałem, że tam wrócę i opowiem co go spotkało.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Już, już zacząłem podejrzewać, że jakiś kosmita na gapę raczy się papieroskami i że walka astronautów z ufoludkiem stanie się głównym wątkiem  a upadająca Ziemia będzie jedynie tłem opowieści ;) Na szczęście tak nie było. W ogóle fajny pomysł z tymi papierosami, złapałem się na to. Ciągle dumałem, o co może chodzić i próbowałem rozwikłać zagadkę…

 

Karolu123, papierosy jak papierosy. Ale im ktoś podprowadzał gorzałę! Upadająca Ziemia była w pewnym sensie tłem opowieści. Ale tak naprawdę to przecież ukryty ale burzliwy romans. Jest ona i jest on. I jest ten trzeci. Nawet w obliczu Apokalipsy wszystko sprowadzone zostało do wyboru mężczyzny przez kobietę ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Zamiast gorzały mieli bimber, trudniej znaleźć zamiennik dla fajek, więc ta kradzież chyba bardziej boli… ;-)

Babska logika rządzi!

Rosjanin, choć z bimbrem pod pachą, kradzieży gorzały nie wybaczy. Także niemiły los złodzieja… ;)

Co prawda, to prawda. ;-)

Babska logika rządzi!

No i stąd pewnie ta Apokalipsa. Za wszystkim stał wkurzony i niedopity Rosjanin. Może to niepoprawne i stereotypowe myślenie, ale chyba dotarliście do sedna tego opowiadania ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

“Udziraj k ciertowoj matuszkie” i pozamiatane? ;-)

Babska logika rządzi!

Ja nie paniemaju ciebia Finklieja Sylwiejewna Finkliewiczówna.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Google mówią, że udziraj to uciekaj. Reszty się nie dowiedziałem, ale połączenie Rosjanina z trybem rozkazującym zapowiada mordobicie.

Nu kak? Odpowiednik naszego “idź do diabła!”. Dosłownie: “uciekaj do czarciej mamusi”. W obiegu jest także wersja z babcią.

Ale z patronimikiem utworzonym od Sylwii to pojechałeś. :-)

Babska logika rządzi!

Fakt. To powinno być od imienia ojca. Ale skąd mam znać? Nu kak? Ale dobrze wiedzieć co napisałaś (nie znałem) bo mi się to zaraz uwidziało wykorzystać w jakieś wypowiedzi Siergieja w rozwinięciu. Dzięki Finkla!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Polecam jeszcze “blin”. Znaczy tyle, co nasze “kurczę”. I w analogiczny sposób powstało. :-)

Babska logika rządzi!

Bliny jadłem kiedyś i to nie był kurczak ;) Dzięki za propozycję. Może się przydać.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Podobało mi się. I zaskoczyło pod kilkoma względami. 

Po pierwsze narracja… poprowadzona na luzie. Retrospekcje przeplatają się często z bieżącą akcją, ale to nie przeszkadza. Bo dzięki temu całość nie trąci sztywnymi ramami klasycznej pisanej opowieści. W moim odczuciu nie idziesz drogą prostą drogą od X do Y, tylko kluczysz, nie pomijając przy tym istotnych elementów. Narrator mówi wszystko, co chce powiedzieć, choć niekoniecznie w uporządkowanej kolejności. Czasem zarzuci anegdotą, czasem infodumpem (zgadzam się z innymi, że to pisane kursywą słabe). Jeśli nawet jest tu chaos, to kontrolowany. (W przeciwieństwie do mojego komentarza z chaosem niekontrolowanym, w którym próbuję skrótowo przekazać coś, co myślę :D). 

Po drugie – to naprawdę było pisane przed słynnym “Marsjaninem”? (Wiem, że tak, bo tak mówi Google). Bo trochę elementów wydaje się podobnych. Może dlatego, że nie interesuję się tematem i nie wiem, że nie sposób mówić o Marsie, nie używając podobnych terminów. Poza tym i u Ciebie, i u Weira jest humor, miejscami czarny. Rzuca się w oczy to, że obaj zwróciliście uwagę na narodowość bohaterów, doprawiając ich osobowości stereotypami. No i to imię! I tu, i tam jest Mark. Nie zrozum mnie źle, nie zarzucam plagiatu (bo musiałbym zarzucić posiadanie wehikułu czasu), po prostu bardzo ciekawi mnie ta zbieżność. 

Różnice też są fascynujące. U Weira jest po amerykańsku, u Ciebie – nie. Tam w założeniach misji jest to, by członkowie nie zbliżyli się zbytnio do siebie (miłość prowadzi do konfliktów). A tu? Wprowadzanie się do kabin, dramaty. Papierosy też ciekawe. I ten dziwak Flann. Spodobało mi się to odmienne podejście :) I wybacz porównania, ale nie sposób ich uniknąć, bo temat utraty kontaktu też łączy oba dzieła. 

Zakończenia zupełnie inne. I tu jest trzecie zaskoczenie: te trąby mi zagrały. W sensie pasowały. A przecież idea wydaje się karkołomna; miałbym trudności, żeby napisać to tak, by wyszło przekonująco. U Ciebie moim zdaniem wyszło. W tym motywie grających trąb jest coś głęboko niepokojącego. Może to trącić absurdem albo groteską… Ale nie dla mnie. Tak to rozegrałeś, że zagrało, i już. 

Po czwarte: to bardzo udany debiut na portalu, Mr.marasie :)

 

Wypadałoby też ponarzekać. Tytuł mógłby być lepszy, ale zły też nie jest. O infodumpie już wspomniałem. Nie wiem, jak całość stoi z naukowego punktu widzenia, więc się nie wypowiem (mnie interesują ludzie, nie technologia). Inne zarzuty się nie nasuwają. Może tylko jeszcze jeden: “Trzeba czekać” to po prostu dobry tekst, który ma w sobie coś godnego zapamiętania. Ale “po prostu dobrych tekstów” jest dużo. Chciałoby się takich świetnych. A myślę, że na takie Cię stać :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Naprawdę bardzo mnie cieszy, że tu zajrzałeś Funthesystem. Dziękuję za czas poświęcony lekturze i za wyczerpujący (wcale nie taki chaotyczny) komentarz. Piszesz rzeczy, które miło łechcą moją “pisarską” próżność ;). A tak poważnie. Wstyd się przyznać ale “​Marsjanina”​ nie przeczytałem do dziś. Znam tylko film. Słyszałem wiele dobrego o tej powieści i się przymierzam od dawna, ale nie było okazji. Jak zauważyłeś (googlowałeś mnie?) moje opowiadanie ma już swoje lata (wróciłem do niego z nowym pomysłem na rozwinięcie) i wszelkie podobieństwa są dziełem przypadku. Chyba że to Weir inspirował się moim tekstem ;)

Odnośnie kwestii naukowych. Pisząc ten tekst przyłożyłem się nieco od tej strony i większość detali (syberyjskie porosty, bakterie zdolne zaadoptować się na Marsie, kompozyty) to raczej konkrety, a nie wyssane z palca fantazje. 

Co mnie najbardziej cieszy w Twojej opinii to fakt, że apokalipsa nie była dla ciebie takim zgrzytem, jak dla niektórych czytelników na portalu. Czyli może jednak nie jest z moimi karkołomnymi pomysłami aż tak źle (lub ich wykorzystaniem). 

Debiut na portalu z mojej strony też uważam za niezwykle udany. Otrzymałem mnóstwo interesujących uwag i komentarzy. Jest biblioteka. A nawet nominacja do piórka! To wszystko bardzo mnie zaskoczyło (naprawdę) i mocno mobilizuje do napisania świetnych opowiadań, a nie tylko tych po prostu dobrych.

Jeszcze raz wielkie dzięki!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Też najpierw widziałem film, potem dopiero książkę. I duch powieści jest w ekranizacji zachowany, choć książka chyba zabawniejsza. 

Tak, wygooglowałem “trzeba czekać fahrenheit”, żeby wiedzieć, w którym roku publikowałeś i rozwiać od razu swoje wątpliwości :)

Co mnie najbardziej cieszy w Twojej opinii to fakt, że apokalipsa nie była dla ciebie takim zgrzytem, jak dla niektórych czytelników na portalu. Czyli może jednak nie jest z moimi karkołomnymi pomysłami aż tak źle (lub ich wykorzystaniem). 

Ona wręcz była moim ulubionym elementem, obok nawiązań do papryki, mojego ulubionego warzywa :D Ale tak to jest, że czasem do kogoś coś trafi, a do innych nie. Jak mniejszość mówi, że robisz dobrze i Ty sądzisz, że jest dobrze – znaczy, że jeszcze nie oszalałeś. Ale jak chcesz pisać dla szerszego grona, to powinieneś brać pod uwagę opinie i gusta większości.

Fajnie, że zacząłeś się udzielać na portalu :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cieszę się, że nie oszalałam. Cieszę się również , że trafiłem w Twój gust także papryką. A wiesz, ostatnio poznałem wegetariański krupnik, w którym podsmażana papryka zastępuje tradycyjną wędzonkę. Robi to znakomicie. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

MrMaras, nie musiałeś tego pisać.

Nie znoszę krupniku.

Coboldzie! Mam nadzieję, że te wstawki kulinarne nie zmienią radykalnie Twojej opinii o autorze i opowiadaniu ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dopóki Twój krupnik pozostaje Twoją prywatną sprawą nie będę się wtrącał. Ale jeśli zechcesz go uwiecznić w literaturze, może być różnie ;)

Ale w sensie, że wódka z papryką? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Zupa! Zupę miałem na myśli ;). Wódki chyba z założenia są wegetariańskie ;)

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Zarówno odsłuchałam, jak i przeczytałam Twoje opowiadanie. Bardzo ciekawa wizja przyszłości na Marsie, która po części okazała się nie udana, ale również zbawienna dla załogi. Podobały mi się postacie, które wykreowałeś, zwłaszcza główny bohater. Podobały mi się także porównania jakich użyłeś, przez co tekst wydaje się mieć lżejszy wydźwięk. Nie wiem, czy takie było zamierzenie, ale przynajmniej ja tak to odebrałam. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję Morgiana89 za wizytę i za wszystkie miłe słowa. Masz rację, nieudana misja na Marsa okazała się w pewnym sensie zbawienna dla załogi stacji. Ale czy mają oni powody do radości to już inna kwestia.

Cieszę się również, że zechciałaś odsłuchać wykonania Aleksandra. Facet robi tutaj dobra robotę i warto zajrzeć na YT i posłuchać tych kilku opowiadań portalowiczów.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Odsłuchałam wszystkie, w tym i moje. ;)

 

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Wiem, wiem :) Szkoda że na Tobie póki co się skończyło. Ale trzeba przyznać, że opowiadania, które się załapały na pierwszą serię nagrań naprawdę imponują różnorodnością gatunków i tematów.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Uważam, że to nie tylko dobra reklama dla autora, ale również dodatkowe doświadczenie dla lektora. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym tekstem radzi sobie coraz lepiej i faktycznie może dzięki temu również uda mu się wybić. Jednemu się udało, to może drugiemu także się powiedzie. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

W pełni się z Tobą zgadzam.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Komentarzy jest tak dużo, że nie chce mi się ich czytać. Jestem też pewien, że już wszystkie zasłużone pochwały zostały przydzielone. Ja dodam tylko, że odrobinę jestem rozczarowany. Zbudowałeś fajne okoliczności i bohaterów, ale jak się zaczęło dziać, to się skończyło…

Czy to jest sygnaturka?

Wielkie dzięki za wizytę i komentarz Kchrobaku. Cieszę się, że ogólnie oceniasz mój tekst na plus. Wybacz, że odrobinę Ciebie rozczarowałem. Ale jak wspominałem, tekst jest tutaj po to, żebym mógł poznać opinię wyrobionych czytelników i ewentualnie pokusić się o rozwinięcie. Pozdrawiam :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jeśli moje rozczarowanie zmotywuje Cię do rozwinięcia, to nie pójdzie na marne. ;)

Ale nawet jeśli nie, to zdecydowanie było warto.

 

Czy to jest sygnaturka?

Mnie nie ruszyło jakoś specjalnie, prawdę mówiąc.

Biblijność apokalipsy nie tylko zbędna – klimat Trąb i cała reszta nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia – ale w pewien sposób wręcz szkodliwa, bo jednak kłóci się z tym, co pisałeś wyżej, a co, przynajmniej u mnie, zdecydowanie zbyt wcześnie zdradziło, nienowe zresztą, zakończenie; wiesz, ten fragment opisujący sytuację na Ziemi. Zasadniczo może powinienem i policzyć Ci te Trąby na plus, bo to jakieś zaskoczenie zawsze, ale zaskoczenie jednak negatywne, bo wszystko mi się zwyczajnie gryzie – z jednej strony mamy jasny przekaz, że sytuacja na Macierzy jest w cholerę nieciekawa i wychodziło mi, że skoro kontakt się urwał, i to dosyć dawno temu, to najgorsze już nastąpiło. I to bez pomocy Boga (który, nie pierwszy raz w tym miesiącu, okazuje się wyskakiwać z pudełka, psując i niszcząc; zamieniając dobre Sci-Fi w przekombinowane fantasy). Ta kwestia, uważam, powinna pozostać w domyśle czytelnika, a jednocześnie budować klimat i być głównym nośnikiem napięć wśród załogi – taka niepewność, co się w ogóle dzieje, o tyle gorsza od świadomości wydanego już wyroku, że wciąż pozostawiającą miejsce na odrobinę nadziei, obserwowanie umierania której byłoby dla mnie znacznie ciekawsze, niż gilotynowanie, którego się dopuściłeś.

Poza tym, jak już wspomniałem, nie jest to pierwsza znana mi opowieść o ludziach, którzy z kosmicznego więzienia (tzn. stacji, która staje się więzieniem), obserwują zagładę Ziemi, a tym samym pośrednio i swoją. Obyło się więc bez efektu WOW, a nawet i bez jakiegoś wielkiego zaciekawienia. Z jednej strony tutaj też zawiniły Trąby, a z drugiej trochę narracja. Czytałem bez przykrości, ale z lekkim znużeniem jednak, którego źródeł – może Cię to pocieszy – sam nie do końca wiem, gdzie upatrywać. Bo piszesz z pewnością poprawnie, klimat, dobry klimat, budowałeś konsekwentnie i udatnie, niektóre opisy naprawdę mi siadły, jak choćby fragmenty o Doktorze Who, wszystko – aż do nieszczęsnych Trąb (ciekawe, czy będę musiał wezwać je siedem razy, nim ten komentarz dobiegnie końca? ;) – trzymało się kupy i paluchem laika nie bardzo mam gdzie wskazać jakieś rażące błędy w konstrukcji świata przedstawionego. Ogólnie kawał przyzwoitej prozy.

A mimo wszystko trochę się męczyłem. Tekst jest przegadany i za bardzo się ciągnie, a przy tym zabrakło jednak tego czegoś, co chwyciłoby za mordę już na początku i nie puszczało aż do… Trąb.

Ciężko też określić mi się w kwestii relacji bohaterów. Z jednej strony wszystko książkowo – frakcje, podziały, rozbieżność charakterów, narastające napięcie, fajna ładna i dwóch walczących o nią samców (dziw, że tylko dwóch), prezentujących zupełnie przeciwne archetypy męskości, dialogi ciekawe, momentami naprawdę ładne (choć bywają i kiepskie momenty), a główny bohater okazuje się „zabawnym inteligentem” nie tylko we własnym mniemaniu, za co kształtny plusik. Z drugiej jednak strony tak naprawdę tylko on jeden wyłamuje się poza pewną zero-jedynkowość, którą odgórnie narzuciłeś każdemu bohaterowi. I to tylko dlatego, że zdarzają mu się momenty uwarunkowanego biologicznie zdurnirnienia, które – będąc ekspertem w tej materii – oceniam jako autentyczne.

Pozostałe postaci, choć dałeś im jakiś zarys charakterów (świetny motyw ze stukaniem w rury – szczególnie wymowny, gdy już wybrzmiały Trąby, choć wciąż nadal jednak nie wyrzucający mechanika poza pewne ramy), generalnie wydają się niemal nijakie (choć tu się chyba po prostu czepiam), a przy tym całość jednak wypada zbyt podręcznikowo; nie ma praktycznie żadnych większych fajerwerków, niczego, co zdołałoby wyrwać opowiadanie z pewnej schematyczności.

 

Technicznych uwag nie mam.

 

Generalnie jest fajnie, duszno i klimatycznie, ale też trochę zbyt ciężko i sztampowo. No i te – po raz siódmy i ostatni – Trąby…

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Oo, Doctor Who! Każde opowiadanie z Doctorem ma u mnie +10 do zachwytu! <3 (Wieczorem przyjdę z konkretnym komentarzem.)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Tobie również dziękuję Cieniu Burzy za lekturę mojego opowiadanie i wnikliwy oraz wyczerpujący komentarz. Oczywiście nie mogę polemizować z Twoimi odczuciami. Jednym tekst bardziej przypasuje, innym mniej. Odnośnie apokalipsy już się wypowiadałem – taki był koncept i tego się trzymam. Słowa krytyki oczywiście przyjmuję i nad wieloma uwagami się zastanowię. Na pewno z korzyścią dla siebie. Wszystko powyżej nazwania mnie grafomanem biorę na klatę i na spokojnie ;)

Cieszy mnie także kilka miłych słów jakie przemyciłeś w swoim krytycznym komentarzu. Raduje mnie bardzo, że Twoim zdanie generalnie jest fajnie, duszno i klimatycznie, że użyłeś określenia dobre Sci-Fi. ​Jestem kontent, że czytałeś bez przykrości.​ Także dlatego, że jak stwierdziłeś piszę z pewnością poprawnie​Że klimat, dobry klimat, budowałem konsekwentnie i udatnie, a niektóre opisy naprawdę Tobie siadły.​ I fajnie, że nie bardzo masz gdzie wskazać jakieś rażące błędy w konstrukcji świata przedstawionego.

Najbardziej mnie zaś ucieszyło, że Twoim zdaniem to ogólnie kawał przyzwoitej prozy. Ucieszył mnie również kształtny plusik od Ciebie. Oraz to, że dialogi ciekawe, momentami naprawdę ładne. No i to, że technicznych uwag nie masz.

​Serdecznie dziękuję za Twoją opinię.

Po przeczytaniu spalić monitor.

No cóż, proszę. Choć, jak się tak zastanowić, to to pisanie z pewnością poprawnie, trochę nie brzmi, nie? Szczególnie, że ten etap masz już dawno za sobą. No, generalnie, jest po prostu dobrze i tej wersji będę się trzymał. A żeby nie było co do tego wątpliwości, pozwolę sobie zauważyć, że określenie dobre Sci-Fi w moich ustach jest niemal równie częste, co ślady Wielkiej Stopy w Karkonoszach (choć fakt, ostatnio i pod tym względem się liberalizuję).

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Choć pierwsze zdania nie należały do szczególnie pasjonujących, dałam opowiadaniu szansę (właściwie to nie ja, a godzinę spóźniony pociąg…) i bardzo się cieszę, że mimo początkowych oporów to zrobiłam. Lektura była bardzo przyjemna i umiliła mi czas :)

Ach, i nie czytałam poprzednich komentarzy (nic dziwnego, sto dwadzieścia!), więc nie wiem, czy nie powtarzam wszystkiego, co już zostało powiedziane.

 

Pierwszym, na co zwróciłam uwagę, była narracja. Pierwszoosobówka to podstępna bestia. Powszechnie chyba uważa się, że jest łatwiejsza od trzecio-, ale uważam, że napisać dobrze pierwszoosobówkę (unikając dosłowności czy wręcz łopatologii) to wysiłek znacznie trudniejszy. Tobie się to świetnie udało. Szczególnie pierwsze akapity, w których streszczałeś historię Alicji, zwróciły moją uwagę idealnym oddaniem zasady show, don't tell. Choć nic nie mówisz wprost, podajesz ilość informacji wystarczającą, by nie pozostawiać czytelnikowi żadnych wątpliwości.

 

Spodziewałam się może nieco więcej Doctora Who, nie bardzo wiem, czy tam mi coś umknęło, czy coś głębszego stało za tym nickiem? Natomiast sam tekst bardzo przypominał mi ten standardowy, pojawiający się co sezon odcinek z grupą badaczy odciętą od świata. Skojarzenia z pewnością pogłębiło zarysowanie silnie różnorodnych bohaterów. Kojarzysz Water on Mars?

 

Kreacja bohaterów bardzo mi się podobała. Podszedłeś do ich tworzenia nawet nie tyle od strony psychologicznej, dbając o to, by mieli swoje zdanie i nawet coś tak charakterystycznego jak chód!, ale i socjologicznej, uwzględniając dynamikę relacji między bohaterami – warte odnotowania, bo w większości opowiadań zmiany są tylko powierzchowne, nieistotne – ale i coś tak oczywistego jak tworzenie się nowych powiedzonek między grupą przebywającą w tym samym środowisku (ruska whisky), które jest obowiązkowym elementem formowania się grupy, a które jest zwykle przez twórców ignorowane. A! Żarciki Marka były spoko :D

 

Żeby nie słodzić za dużo, powiem, że fragment kursywą był koszmarny. Do przebudowania albo i wywalenia.

Zakończenie bardzo mnie zaintrygowało. Podoba mi się, że pozostawiłeś kwestię Huuba otwartą, jak i raptowny zwrot w stronę religii (choć imo można było sygnalizować to już wcześniej), ALE… no właśnie, Huub. Byłam bardzo zaskoczona, gdy chwilę po jego wyruszeniu opowiadanie się urwało. Zastanawiam się, czy niewielka zmiana w konstrukcji pozwoliłaby uniknąć uczucia rozczarowania – być może lepiej by to zagrało, gdyby przesunąć odejście Huuba gdzieś w okolice końca pierwszego aktu. Oczywiście nie zachęcam cię do zmian w tak starym opowiadaniu ;) A jedynie gdybam sobie.

 

O Boże, nastukałam taką ilość tekstu, że nawet nie chce mi się jej drugi raz czytać. Mam nadzieję, że z grubsza zachowuje sens i ogarniesz, o co mi chodziło.

 

 

PS. Ta kapsuła krążąca nad ich głowami to szalenie smutny moment. Zwykle opieram się takim ponurym motywom, ale tu mnie wzięło.

PPS. To stukanie Who to też bardzo doctorowy chwyt. Uwielbiam się bać na horrorowych odcinkach <3

PPPS. Chyba dawno nie rozmawialiśmy o twoim wstąpieniu w szeregi dyżurnych, Marasie? :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Bardzo się cieszę Kam_Mod, że dotrzymałaś słowa i wróciłaś z komentarzem. Twoje uwagi były świeże i nie powtarzałaś raczej tego co już zostało powiedziane. Ale na pewno nie tylko Ty zwróciłaś uwagą na pisany kursywa infodump. No nie wyszło po prostu. Fajnie i miło czytało się dłuuugi komentarz pod swoim tekstem. Zwłaszcza, że padło w nim sporo ciepłych słów. Cieszy mnie ogólne przesłanie, ze było ok i podobało się. Nie musisz mnie zachęcać do zmian. Tak jak pisałem wcześniej, chciałby napisac rozwinięcie tego opowiadania i właśnie osamotniony w obliczu burzy i innych katastrof Huub będzie jego bohaterem. 

Bardzo ciekawe są Twoje spostrzeżenia na temat narracji i kreacji postaci. Raduje się dusza, gdy ktoś dostrzeże moje próby i potrafi tak ładnie wyłuskać i pochwalić. 

Co do krążącego na orbicie statku. Z tego zdania: “Pusty „Giovanni Schiparelli” krążył nad naszymi głowami niczym trzeci satelita Marsa. Zaprzęg boga wojny ciągnęły teraz Groza, Strach i Rozpacz” jestem zadowolony. Groza i Strach to Deimos i Fobos czyli księżyce Marsa. Rozpacz to pusty statek, krążąca po orbicie nad głowami bohaterów.

Dr Who lubię najbardziej w wersji z Davidem Tennantem. Odcinka Water on Mars nie ​kojarzę. Mieszkam w UK, tutaj doktora wszędzie pełno.

PS. Z dyżurami mnie nie podpuszczaj Kam. Mam focha po Beryla komantarzu ;) i skoro się rzekło słowo, to trzeba dotrzymać. Może kiedyś zmienię zdanie.

PPS. Dzięki PKP (czy innemu przewoźnikowi) za spóźnienie!

 

Edit. Cieniu Burzy​: W takim razie jeszcze bardziej doceniam te pozytywne uwagi.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Tak jak pisałem wcześniej, chciałby napisac rozwinięcie tego opowiadania i właśnie osamotniony w obliczu burzy i innych katastrof Huub będzie jego bohaterem. 

Uuu! Z jednej strony cieszę się, z drugiej – szkoda, że reszty bohaterów nie będzie, naprawdę ich polubiłam.

Dr Who lubię najbardziej w wersji z Davidem Tennantem. Odcinka Water on Mars kojarzę. Mieszkam w UK, tutaj doktora wszędzie pełno.

Ja jestem doctorowym junkie, wsuwam wszystko jak leci bez obstawiania faworyta. Szczęściarz z ciebie, też zauważyłam że Doctor tkwi głęboko w brytyjskiej popkulturze. A co się mówi o najnowszej Doctor?! Bo w zagranicznych internetach ludzie są zachwyceni <3

Pusty „Giovanni Schiparelli” krążył nad naszymi głowami niczym trzeci satelita Marsa. Zaprzęg boga wojny ciągnęły teraz Groza, Strach i Rozpacz” jestem zadowolony. Groza i Strach to Deimos i Fobos czyli księżyce Marsa. Rozpacz to pusty statek, krążąca po orbicie nad głowami bohaterów.

Uu! Aż mi szkoda, że nie umknęło mi to za pierwszym razem. Zgrabne, bardzo zgrabne zdanie!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ja spotkałem się również z bardzo pozytywnymi reakcjami na panią doktor. Myślę, że formuła eksploatowana od czasu powrotu serialu wymagała jakiejś małej rewolucji. Doctorowi to nie zaszkodzi. Władca Czasu może być kim chce, a po kolejnej regneracji pewnie na powrót wcieli się w mężczyznę.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Czyli tylko skok w bok? :P Jeśli będą mieli na nią pomysł (inny niż samo bycie kobietą) to lepsza ona niż kolejny Capaldi, którego potencjał skopali po całości :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Bardzo dobrze oddane stosunki między zesłańcami, a zwłaszcza narastająca nerwowość.

Pełnokrwiści, dobrze skonstruowani bohaterowie.

Nieco zgrzytnęło mi zakończenie. No, ale jeśli taki miał być pomysł… Przynajmniej ma w sobie oryginalność. I jak się tak zastanowić nad sytuacją bohaterów… Brrr! Acz mogłeś wcześniej/ wyraźniej zasugerować, że w tym pudełku siedzi Deus, bo biblijna apokalipsa ni stąd ni zowąd wdzierająca się do uczciwego SF może razić.

Po miesiącu od przeczytania pamiętam głównie tę końcówkę, więc może jednak nie powinnam jej tak potępiać. Ciekawi mnie, jaką rolę przewidziałeś dla Huuba.

Napisane też bardzo porządnie.

Jestem na tak, znaczy.

Babska logika rządzi!

Jestem zaskoczony. Tak szczerze. Ale przy tym bardzo pozytywnie, ma się rozumieć :) Bardzo mi miło Finklo. Będę miał trzy głosy (w tym dwa od dyżurnych) i to jest bardzo dobry wynik, z którego się niezwykle cieszę. Wszystko powyżej będzie jeszcze większą niespodzianką i bonusem. Widzę dwóch mocnych kandydatów do wyróżnienia i są to także faworyci członków Loży. Bardzo zacne towarzystwo. Ja wiem, że to nie jest rywalizacja sensu stricto i piórek może być więcej. Ale kiedy jakieś teksty wybitnie wybijają się, także w reakcjach czytelników, ponad resztę, jak “​Miasto” i “Leopardy i czaple”​ to reszta powinna cieszyć się z nominacji. Ja się cieszę niezwykle, jak na debiutanta miałem mocne wejście :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Tekst bardzo mi się podobał, ale co do zakończenia mam mieszane uczucia. Sam pomysł na ludzi, których omija Apokalipsa jest intrygujący. Z drugiej strony (podobnie miałem przy “Teorii sztafety”) biblijny koniec świata, anioły i trąby jakoś nie pasują mi do reszty tekstu. I zaskoczenie w końcówce zostało przyćmione przez konsternację.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dziękuję SzyszkowyDziadku za wizytę i komentarz. Ważne, że się podobało. A intrygujący i konsternacja nie brzmią najgorzej dla autora :)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przeczytałam “Trzeba czekać” kilka dni temu i wspomnienia z lektury nadal mam całkiem żywe – i to jest pierwszy plus :) Kolejnym i według mnie największym atutem tego tekstu są bohaterowie. Nakreśleni wyraziście i z dużą gracją – kilka słów pozwala świetnie wyobrazić sobie delikwenta – a także konsekwentnie – gdy jakoś się zachowują, ma to absolutny sens w kontekście tego pierwszego wyobrażenia.

Klimat, tajemnica, rosnące napięcie – to wszystko wyszło świetnie. Punkt kulminacyjny w postaci trąb nieco zbił mnie z tropu. Ostatecznie chyba najbliżej było mi do interpretacji skłaniającej się ku metaforze – apokalipsa najwyraźniej nadeszła, bohaterowie podsłuchują ją z daleka, ale nie mogą wiedzieć, co się tam tak naprawdę dzieje i jak to wygląda.

Podoba mi się również to, że choć opowiadanie się kończy i to kończy się w takim momencie, że jakaś historia rzeczywiście została już opowiedziana, to bohaterowie jednak nadal żyją, wciąż coś się dzieje, choć zmieniła się i sytuacja, i relacje i układ sił. To stwarza możliwości do kontynuacji, ale też nie obiecuje jej w nachalny sposób. Za to zostawia czytelnika (mnie) z wrażeniem, że rzeczywiście wpadłam gdzieś na chwilę podejrzeć jakichś ludzi w jakimś świecie, z iluzją prawdziwości tego świata i tych ludzi.

Pochwały należą się też stronie językowej – czuć, że pióro lekkie a warsztat wyćwiczony. Bardzo duże wrażenie robiło na mnie personifikowanie Marsa.

Myślę, że jeśli coś można by dopracować, to kompozycję. Niefajnie wygląda ta część kursywą, a ilość informacji, którą tam serwujesz, przytłacza – tym bardziej, że w pobliżu znajduje się jeszcze kilka innych takich wysyconych informacjami akapitów. Co więcej, jakoś tak to nie brzmi jak wypowiadane słowa, w zasadzie niczym się nie różni (w sensie rytmu, stylu, konstrukcji zdań) od tego, co narrator “mówi” swoim zwykłym głosem narratora, wobec czego cały ten zabieg z nagrywaniem tego wydaje mi się taki rozwodniony, trochę na siłę, generalnie zbędny.

Natomiast ogólny bilans wychodzi mi mocno na plus, tekst podobał mi się bardzo, widzę w nim sporo solidnych atutów i głosować będę za piórkiem :)

Werweno niezmiernie mi miło. Pierwszy raz spotykam Ciebie pod moim tekstem i od razu mam takie pozytywne wrażenie :). Ale mówiąc całkiem serio, jestem bardzo zadowolony z Twojej wizyty i opinii. Nie ukrywam, że Twój głos na TAK jest kolejnym zaskoczeniem dla mnie. Żadna to kokieteria. Nie spodziewałem się tych TAKów po prostu, w obliczu konkurencji i poziomu październikowych nominacji. 

Bardzo podoba mi się takie postępowanie członków Loży (nie wiem czy to tradycja i czy wszyscy tak robią), czyli odwiedziny pod tekstem przed decydującym głosowaniem i uzasadnienie swojej decyzji.

Zwracasz podczas lektury uwagę na bardzo ciekawe sprawy, często niezauważone przez innych czytelników. Czasami autor ​siedzi i zawija w sreberka​ czeka aż ktoś zauważy jakieś jego starania, ukryte detale czy zabiegi i nic. Ty wyłuskałaś od razu kilka taki rzeczy. To co szczególnie mnie ucieszyło w Twoim komentarzu, to m.in. słowa:

Podoba mi się również to, że choć opowiadanie się kończy i to kończy się w takim momencie, że jakaś historia rzeczywiście została już opowiedziana, to bohaterowie jednak nadal żyją, wciąż coś się dzieje, choć zmieniła się i sytuacja, i relacje i układ sił. To stwarza możliwości do kontynuacji, ale też nie obiecuje jej w nachalny sposób. Za to zostawia czytelnika (mnie) z wrażeniem, że rzeczywiście wpadłam gdzieś na chwilę podejrzeć jakichś ludzi w jakimś świecie, z iluzją prawdziwości tego świata i tych ludzi.

 

​Wspaniały komplement dla autora. I druga kwestia:

 

Bardzo duże wrażenie robiło na mnie personifikowanie Marsa.

​To właśnie jedna z tych dopieszczonych kwestii, do której się świadomie przykładałem podczas pisania. 

 

Bardzo dziękuję za wszystkie ciepłe słowa. Jestem niezwykle zadowolony jako autor z takiej reakcji i opinii czytelnika. I jeszcze raz dziękuję za Twoje TAK. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

korzystali z każdej, dodatkowej minuty

 

Towarzystwo było liczne(+,) ale nieśmiałe.

 

Alicja uśmiechnęła się(+,) przechylając filuternie głowę.

 

urwał(+,) zastanawiając się przez chwilę.

 

Gdzieś tam, Mateczka Ziemia migotała

 

Tak, jakby powstała nagle i z niczego.

 

Kobiety lubią niepotrzebnie komplikować pewne sprawy – tja, a mężczyźni opowiadać brednie

 

ograniczony w swojej ateistycznej pustce duchowej nie rozumie sytuacji – ateizm nie ma nic wspólnego z żadną pustką duchową

 

 

Od pierwszego akapitu już wiedziałam, że to będzie mój ulubiony rodzaj lektury. Nie wiadomo było tylko, jak opowiadanie zostało napisane i poprowadzone. Ale sprostałeś. Wizje, tempo, zdania, fabuła, krajobrazy, atmosfera powolnej agonii, wszystko zagrało. Nie zagrały mi kreacje bohaterów, dość sztampowe (a najbardziej sztampowa pani doktor) i główny bohater IMO idiotycznie ją idealizujący. Ta scena końcowa, jak do niej leci, woła o pomstę do nieba. Ale mogę to przełknąć. Mogę sobie wyobrazić, że siedzą tam tyle czasu i zaczynają zachowywać się irracjonalnie i cofać w rozwoju emocjonalnym.

Apokalipsa jest ciekawym i udanym twistem fabularnym. Odważnym, taką zabawą z czytelnikiem, której się nie spodziewałam.

Czasem fabuła przywodziła mi na myśl Marsjanina, ale temu chyba trudno się dziwić. Doktor Who to moja ulubiona postać z tej opowieści ;)

Jestem na TAK.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No to teraz dopiero jestem zaskoczony, Naz. Pamiętam, że gdzieś napisałaś: “A skąd wiesz, że będę na NIE?”  Już sam Twój werdykt jest dla mnie wielką niespodzianką. Ale tak miłych słów się zupełnie nie spodziewałem. Dziękuję serdecznie, Naz.

 

I te dwa słowa: Ale sprostałeś. ​Naprawdę sprawiły mi wielką radość.

Albo to stwierdzenie: Od pierwszego akapitu już wiedziałam, że to będzie mój ulubiony rodzaj lektury. ​Na czym polega to coś, co sprawia, że jest to ulubiony rodzaj? Muszę wiedzieć na przyszłość ;).

 

Co do sztampowych bohaterów. Inni czytelnicy (niektórzy oczywiście) chwalili właśnie bohaterów. I klimat. To najczęściej. Zgrzytała zdaniem wielu z nich ta Apokalipsa. Tobie nie przeszkadzała, co mnie cieszy. A dla odmiany bohaterowie nie zrobili wrażenia. Czas pogodzić się z okrutną prawdą: nie sposób przypasować każdemu czytelnikowi i zadowolić wszystkich.

Mnie niezwykle cieszy Twoje TAK. Ogromnie, tak jak ogromnym zaskoczeniem jest dla mnie trzeci już głos na TAK. Ale coś czuję, że już raczej wyczerpałem pulę październikowego szczęścia.

 

I oczywiście dzięki za korektę. Poprawiane milion razy i to przez tuzy tutejsze i nie tylko, a nadal coś dałaś radę wychwycić. 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mój ulubiony rodzaj lektury to fantastyka naukowa, kosmos, upadek ludzkości, zgnilizna ludzka, statki kosmiczne, krajobrazy nie z tej Ziemi ;D A najlepiej jeszcze postapokalipsa.

Z bohaterami chodzi mi o to, że, kurczę, często na statkach jest przegląd narodowości. Rusek, Latynos, Amerykaniec, często gra się ich słownictwem i charakterami, już mi się to trochę przejadło.

Btw. bardzo “feministycznie” jest na tym twoim statku, pani doktor zmienia partnera (i to bez wyjaśnienia!), a główny bohater zachowuje stoicki spokój i tylko idealistycznie wzdycha. Bardzo ciekawa reakcja ;D

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Zauważyłem te dwa cytaty z komentarzami. Odnośnie kobiet i ateistów. Weź proszę pod uwagę, że to słowa bohaterów, nie moje ;). Te odnośnie kobiet i komplikowania spraw padają w typowej rozmowie dwóch samców. Nie należy ich brać za jakies prawdy objawione ;). Te o ateistach wypowiada bohater w chwili szoku, kiedy jego światopogląd, zawieszony gdzieś pomiędzy wiarą a niewiarą, podpowiada mu co się stało. I zachowanie Rosjanina, który zdaje się nie pojmować sytuacji wywołuje takie myśli u bohatera. 

Co do relacji, akcji i reakcji między bohaterami oraz stosunków międzyludzkich. Ja myślę, że główny protagonista kocha panią doktor i zwyczajnie cierpi. Odsunięty na bok, wzdycha, ale nie podskoczy samcowi alfa i nie będzie zbyt mocno zabiegał o względy, gdy druga strona ostentacyjnie go ignoruje. Ale wystarczy jedno skinienie palcem… 

Co do przeglądu narodowości. W tekście jest o tym mowa. Załoga wybrana została według klucza politycznego. Zapewne odnosi się to do wkładu w misję. Może nie według zasad poprawności politycznej, ale tak wyszło. Jest m.in. Rosjanin, jest Holender, jest Amerykanin (akurat trafił się Latynos bo ich tam mnóstwo i wciąż przybywa). Nie ma geja, Azjaty i czarnoskórego (osoby pochodzenia afrykańskiego), czyli z tą poprawnością nie przesadziłem mam nadzieję.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ach, wiem, że bohaterowie mogą sobie mówić i myśleć co chcą, ale nie mogłam sobie odmówić tych uwag ;) Nie są wytykaniem wad tekstu.

No właśnie, zdradzony bohater na skinienie palcem? Jakby mnie ktoś zdradził, kopnęłabym w tyłek i splunęła pod nogi. Ale – to jest twoja kreacja, a relacje załogi są najwyraźniej niezobowiązujące (choć rozmowa Huuba i bohatera trochę temu przeczy). Po prostu wydało mi się to mało autentyczne, zwłaszcza że on ją tak ubóstwia, a nie widać u niego negatywnych emocji, zadry, zazdrości, złości. Ale nie znam wszystkich reakcji ani relacji wszystkich ludzi świata :) I jeszcze raz – to twoja kreacja, a moje bolączki.

No właśnie ja czekam na jakieś niestandardowe dobranie załogi. Może nie aż tak jak w Strażnikach Galaktyki, bo do tego potrzebujemy całego kosmicznego uniwersum, ale po prostu coś co mnie zaskoczy.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

VanderMeer na ekranie. Tu będzie całkiem żeńska ekipa w kolejnej misji. Jest to nietypowe, przyznasz.

 

http://www.imdb.com/title/tt2798920/

 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Czytało się świetnie. Chyba najlepszym dowodem na to jest fakt, że chciałem zostawić ten tekst w otwartej karcie i przeczytać później, ale przeczytałem pierwszy akapit i jakoś tak dotrwałem do końca :D

Takie powolne budowanie akcji niektórych może znudzić, więc trzeba to robić rozważnie, ale Ty sprostałeś zadaniu, dając jasno do zrozumienia czytelnikowi, że “trzeba czekać” ;) Postacie mają swój urok, chociaż raczej mi w pamięć nie zapadną. Postać Alicji wydaje mi się schematyczna i za mało rozwinięta, reszta bohaterów poprawna, ale nic poza tym. Fabuły tutaj niezbyt wiele, ale znakomicie poprowadzona narracja i zakończenie ładnie wszystko uzupełniają. 

Podobało mi się :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Dzięki Soku1403 za wizytę i opinię. Oczywiście cieszę się, że lekturę zaliczasz do satysfakcjonujących. Akcji rzeczywiście mało, chodziło raczej o pomysł, klimat i bohaterów. Alicja miała być taką trochę nierzeczywstą postacią z monitora, marzeniem i wspomnieniem bohatera. Raduje mnie Twoja pozytywna ocena narracji. To chyba najważniejsze.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Bardzo podobał mi się klimat tego tekstu i zgrabnie nakreślone relacje między bohaterami. Ogólnie bohaterowie są jak żywi, do pozazdroszczenia. Natomiast sama fabuła już nie powala, choć oczywiście nie musi – tyle że finał już zawiódł mnie zbyt mocno. Naprawdę nie lubię, kiedy do dobrego klimatycznego SF ktoś ni stąd ni zowąd wrzuca wątek paranormalny ;) A jeśli to okazuje się rozwiązaniem wszystkiego… to już w ogóle z mocnego TAK robi się niestety NIE :(

PS. I trochę żal niewyjaśnionej tajemnicy Huuba.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Bardzo dziękuję Tenszo za Twoją opinię. Szczerze mówiąc, ucieszyłem się z uzasadnienia Twojego NIE. Bo jeśli wynikało ono głównie z przyczyn, nazwijmy je, fabularnych, to znaczy, że z resztą nie było tak źle. Dziękuje też ciepłe słowa o bohaterach i za “​dobre klimatyczne SF”​. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Apokalipsa w klimacie biblijnym wypada całkiem przekonująco. Ciekawe postaci, w szczególności Huuba i płynna narracja sprawiają, że spędziłem miło czas z tym tekstem. Czekam na ciąg dalszy. 

„Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn”. H.P. Lovecraft

Dzięki Jakubie za wizytę i komentarz. Cieszę się, że spędziłeś miło czas z moim opowiadaniem. Kontynuacja powstaje. A Huub jest jej główną postacią.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cóż, nie podeszło. 

Brakło mi klimatu. Postacie wydały mi się bez charakteru, a całość bez wyraźnego, wciągającego rysu. Niestety w trakcie czytania zerkałem ile jeszcze tekstu pozostało do końca. 

Niemniej doceniam staranne wykonanie i ogrom pracy. 

 

 

Jak nie podeszło, to nie podeszło. I tak jestem zaskoczony i zadowolony, że ktoś tutaj jeszcze zagląda, czyta i komentuje.

Szkoda, że zanudziłem. Ale czasem i tak bywa, Łukaszu.

Jak na debiut sprzed lat, opowiadanie ma już swoją historię, publikację w Fahrneheicie, II miejsce w ogólnopolskim konkursie, dobre oceny i piórko na tym portalu oraz sporo pozytywnych komentarzy. Jestem z tekstu i jego odbioru zadowolony. Ale oczywiście i negatywne opinie się zdarzają. Trzeba z tym żyć. Co ciekawe, większość komentujących, przy innych brakach tekstu, chwaliła właśnie te dwa elementy: klimat i postacie. Ale są przecież różne gusta i nie do każdego odbiorcy da się trafić.

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

gdy rozpocząć miał się jej II etap.

Jakoś mnie wybiła z rytmu ta rzymska “II”. Myślę, że zwyczajne “drugi” zadziałałoby tu lepiej.

Tak; jakby powstała nagle i z niczego.

Nie wiem, jak mam czytać ten średnik, nie pasuje mi on tutaj ni cholery.

 

Hard sci-fi z twistem fantasy w postaci prawdziwości apokalipsy z mitologii chrześcijańskiej – całkiem ciekawy setting. Sęk w tym, że w tym ciekawym settingu niewiele się wydarzyło. Przez cały tekst budowałeś napięcie oczekiwania na powrót Huuba i tego napięcia w żaden sposób nie rozwiązałeś. Nakreśliłeś postaci, które we większej mierze były obserwatorami tego, co działo się w tekście niezależnie od ich woli.

Wykonanie bardzo dobre, ale moim zdaniem mógłby to być wstęp do czegoś większego, jako autonomiczny tekst brakuje mi tu… Niemal wszystkiego.

No nieźle.

Dzięki za wizytę, Skoneczny. Średnik wstawiłem po sugestii jednej z osób na portalu. Zdaje się Naz. Wątek Huuba celowo został otwarty i jest niedopowiedzeniem. Świat się skończył, na Marsie utkwiła załoga, gdzieś wśród burzy błąka się nieświadomy niczego dowódca. Czyż to nie romantyczne, czyż nie pozostawia pola dla wyobraźni czytelnika?

To, że załoga uwięziona na Marsie i odcięta od świata przez burzę, odległość i zapomnienie przez siły wyższe biernie ogląda wydarzenia wynika z jej sytuacji, miejsca, okoliczności i możliwości. Poczucie samotności, izolacji, bezsilności i bezradności wobec końca świata na Ziemi to sens tego opowiadania, zawarty także w samym tytule. 

Jak wspominałem wyżej, piszę rozwinięcie. Ale “Trzeba czekać”​ to zamknięty, osobny tekst. Miał publikację w Fahrenheicie, zdobył II miejsce w konkursie Quenty, tutaj było piórko i teraz ta nominacja – ​myślę, że mimo wszystko inni czytelnicy potraktowali opowiadanie jako całość. 

Ps. II poprawiłem, dzięki.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Interesujący tekst…..

 

A co to projekt… jeśli wolno pytać o takie rzeczy….

​Dzięki za wizytę, Remi-G. Projekt zawieszony, a ja odłożyłem na bok rozwijanie tego tekstu. Temat wróci w maju i wtedy pewnie coś sie wykluje. Teraz sza żeby nie zapeszyć.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Świetnie nakreślony klimat marsjańskiej bazy. Tu poczułam powiew starego, klasycznego SF. Czytałam w napięciu (poza fragmentem „z podręcznika” – dłużył się i zdawał niepotrzebny). Za trójkącikami uczuciowymi specjalnie nie przepadam, ale tu mi nie przeszkadzał, emocje bohatera brzmiały wiarygodnie. Natomiast końcówka wybitnie mi nie podeszła. Rozumiem, że taki był autorski pomysł, ale poczułam się oszukana. Takie fajne SF zakończyło się dosłownie deus-ex-machina.

 

Dzięki Bellatrix za wizytę i komentarz. I za miłe słowa. Oczywiście byłem pewny, że akurat Tobie takie zakończenie, po osadzonym mocno na fundamentach science-fiction wprowadzeniu, z pewnością nie przypadnie do gustu. 

Trzymam kciuki za powodzenie w plebiscycie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ale czyje powodzenie, Marasie? ;-)

Babska logika rządzi!

Oczywiście Bellatrix, Finklo. Wróżę jej zwycięstwo w plebiscycie od dawna.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dziękuję, to bardzo miłe :) Nawet jak nie wygram, to fakt, że moje opowiadanie zostało tak dobrze odebrane, jest niezwykle motywujący :) Aż się zmotywowałam do grzebania przy następnym ;)

Czyli w “Legendzie” pierwsze miejsce już przyznane? No nic, może się nie zmieścisz w limicie. ;-p

Babska logika rządzi!

Nie powiedziałam, że grzebię przy legendzie ;) A z limitem pewnie się nie zmieszczę i tak ;p

Bardzo mi brakuje stylu literackiego, na przykład którego można znaleźć u Żwikiewicza, magicznego i synchronicznosyntetyzujacego ze technologią “Jutra” (wczorajsze Jutro, to dzisiaj) ,choćby (sic!) w opowiadaniu “Lingam motyw faliczny”. Brakuje mi magicznej strony ,a zamiast tego trąby, może i brakuje jeszcze czterech jeźdźców apokalipsy. Nuklearnej zimy…Gasnących proroctw, skoro wszystko zostało wyjawione…Ech odległych galaktyk…Poetyckości… 

v.v.v!

Brak stylu literackiego, przykładowo stylu Żwikiewicza, nie doskwiera mi za bardzo. Lubię Żwikiewicza, ale nigdy nie zamierzałem pisać w jego stylu, lub w stylu podobnym jego prozie. Moje historyjki mają być w swojej formie raczej przejrzyste. Wychodzę z założenia, że zanim autor zacznie bawić się formą powinien osiągnąć jakiś wyższy poziom warsztatu, inaczej te próby będą nużące dla czytelnika i nieudolne. Tacy amatorzy jak ja, skupiają się raczej na treści. Na pomyśle. Mam zwyczajnie ochotę opowiadać intersujące fabuły lub zaciekawić odbiorcę jakimś zaskakującym konceptem. Z poetyckością uporałem się już dawno w młodzieńczych próbach poetyckich. 

Dzięki za wizytę i komentarz, Theb.

Pozdrów Adama.

Po przeczytaniu spalić monitor.

W tych czasach ,choć i przeciez nawet wcześniej już (chimery,hybrydy…Rabelais,Witkacy…) gdy ulegliśmy swoim tworom fantastycznym, (nie chcę mieszać tutaj literatury ze malarstwem, ale choćby Hieronymus Bosch), gdy deformowanie rzeczywistości podlega wyłącznie odpowiednim strukturom psychicznym autora oraz jego dążeniu w owe okreslone sfery.

A więc kogo uważałeś za wzór podczas swojego wzrostu?(szczególnie)

Nie pozdrowię.

Na razie.

“Żegnajcie się nadzieją wy którzy tutaj wchodzicie”(Dante Allighieri)

 

v.v.v!

Raz jeszcze dziekuję za lekturę tego “​prostackiego”​ tekstu i jednostronnie zamykam dyskusję z Tobą, Thebie. Szczerze nie ma ochoty na słowne przepychanki i jakąś gównoburzę. Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Opowiadaniem zainteresowałem się po komentarzach pod “Clas Myrddyn”. To bodaj tam ktoś wspominał o tym tekście, wskazując jego zalety, więc pomyślałem, że warto go sprawdzić. Zwłaszcza, że piórko robi dobrą reklamę. Ostatecznie, z przyczyn czasowych, wpadam znacznie później niż planowałem, ale za to z pozytywnym przesłaniem, że życie opowiadania nie kończy się miesiąc po jego publikacji. :)

Opowiadanie bardzo wciąga. To jego główna zaleta i tak naprawdę na tym mógłbym zakończyć, bo skoro zainteresowałeś czytelnika, znaczy, że napisałeś tekst, jak trzeba. Były jednak dwa elementy, które bardzo mi się spodobały i którym warto, jak myślę, poświęcić dwa słowa:

– pomysł 

– bohaterowie

Pomysł o tyle wdzięczny, że dosyć niekonwencjonalny. Przyzwyczaiłem się do schematów, gdzie wszystko, co najważniejsze, dzieje się na Marsie, czy jakiejkolwiek innej planecie, zaś Ziemia pełni tylko rolę dostarczyciela odważnych/głupców (w zależności od formy tekstu), którzy te ważne wydarzenia sprowokują. Ty ten schemat przełamujesz. U Ciebie interesujemy się również rozwojem wypadków na Ziemi, właśnie z perspektywy Marsa i taki koncept wypada naprawdę bardzo fajnie, a przy tym, co dotarło do mnie dopiero po jakimś czasie, wcale realistycznie. Żadna ekspedycja, niezależnie od jej celów, nie zmienia przecież faktu, że to na Ziemi wciąż toczy się życie, więc i tam może dochodzić do daleko istotniejszych wydarzeń niż na bezludnym Marsie (gdzie bardzo często głównym wydarzeniem jest utrata życia, przez którąś z osób… poszukujących tam form życia).

Ten drugi element spodobał mi się zaś o tyle, że każdy z bohaterów jest bardzo charakterystyczny i budzi w czytelniku określone emocje. Nie byłoby to może jakimś szczególnym wydarzeniem, gdybyś przedstawił takich bohaterów dwóch. U Ciebie jest ich więcej, więc fakt tak sprawnego zakreślenia ich charakterów w ledwie 30 000 znaków z hakiem, to moim zdaniem spory wyczyn. Zwłaszcza, że przecież gdzieś pomiędzy nimi toczy się określona historia i to jej, siłą rzeczy, musisz poświęcić najwięcej miejsca w opowiadaniu.

Słowem, bardzo zacna lektura.

P.S. Nie czytałem komentarzy pod tym opowiadaniem, więc bardzo możliwe, że moja opinia powiela się z tym, co napisali inni.

 

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Co za niespodzianka! Bardzo jestem zaskoczony, a zaraz rad, że ktoś jeszcze zagląda do tego tekstu. Po Twojej wizycie, CM, najwidoczniej zajrzały kolejne dwie osoby (czy przeczytały lub posłuchały to inna sprawa). Jeśli jesteś zadowolony z lektury i nazywasz ją wciągającą i zacną – ja też jestem zadowolony.

Chwalisz pomysł i bohaterów, czyli to, na co wskazywali inni, dodając czasem klimat opowiadania. Masz rację, punkt widzenia "z boku" wielkich wydarzeń, także może być interesujący. Zwłaszcza gdy Autor skupia się na bezsilności i beznadziejnej sytuacji bohaterów – niemych świadków wydarzeń dosłownie ostatecznych.

Do zobaczenia pod Twoimi tekstami.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, przeczytałem, skuszony Twoją maraśną przaśną recenzją. Przyznam, że dużo lepiej rozumiem teraz, co miałeś na myśli. Rzeczywiście ilość elementów wspólnych w tych obu opowiadaniach jest duża. Gdybym zaś zostawił to, co usunąłem, to podobieństwo byłoby jeszcze większe.

Z mojej strony mogę Cię zapewnić, że ta zbieżność jest przypadkowa, bo wcześniej Twojego opowiadania nie czytałem. To zaś niestety oznacza, że stąpamy po utartych ścieżkach.

Co do mojej recenzji “Trzeba czekać” to pozwól, że się wstrzymam, bo w zaistniałych okolicznościach bardzo trudno by mi było napisać coś obiektywnego i uniknąć porównań, które naturalnie cisną się na usta.

Napiszę tylko, że podobało mi się, choć pewnie podobałoby mi się bardziej, gdybym je przeczytał kilka miesięcy temu. :) 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wybacz, Chrościsko, że nie zauważyłem Twojej odpowiedzi. Nadrabiam tę gafę w ramach tradycyjnej wymiany uprzejmości. Wiemy już zatem o co chodzi z elementami podobnymi.

Fajnie, że byłeś tutaj, przeczytałeś i się podobało. Szkoda, że przeczytałeś kilka miesięcy za poźno ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

No, porządkowanie tekstów z kolejki czasem trzeba wznowić. I dobrze, że tu zaglądnąłem. ciekawie widać na tym opowiadaniu, jak od czasu jego napisania wyewoluował Twój styl, z jednoczesnym zachowaniem jego rozpoznawalności.

W ogóle ciekawa rzecz z tym tekstem, bo dość wcześnie pojawiają się skojarzenia z apokalipsą, a mimo to odruchowo spycha się je jako zbędne, bo przecież SF – ewidentnie wyszły nienachalnie. Może co najwyżej scena finałowa mogłaby być trochę podkręcona pod kątem tego, jak budziły się u załogantów skojarzenia z apokalipsą. Niemniej nieźle to powychodziło, nawet jeśli sam motyw główny gdzieś kołacze mi się po głowie, że w jakimś opowiadaniu był. Ale kołacze teraz przy pisaniu komentarza, w trakcie lektury nie, więc to też nie zarzut – istniejące motywy też można dobrze ograć i tu wyszło.

Bardzo wiarygodnie wyszły charaktery postaci.

 

"A to by znaczyło, że stary, wredny, czerwony cap”

– niby o Marsie, a robi się podwójne znaczenie, gdy bohater siada koło towarzysza ze wschodu.

 

Z drobiazgów

 

"korzystali z każdej; dodatkowej minuty"

“Gdzieś tam; Mateczka Ziemia”

– zbędne średniki

 

Część akapitów spokojnie do podzielenia.

 

"w karcie pokładowej miał wpisane "niepalący""

Co innego w space operach, co innego przy dużo bardziej zaawansowanych technologiach kosmicznych, które są mniej wymagające dla organizmu, co innego przy bardziej zaawansowanej technologii samej bazy, co innego w universum, gdzie latanie kosmiczne jest masowe lub zdążyła się już rozwinąć turystyka kosmiczna. Ale w realiach “bliskiego kosmosu” pewnie niewielu aktywnie palących przeszłoby z odpowiednimi wynikami testy sprawnościowe. Tzn. owszem, znaleźliby się tacy, pewnie nawet tacy, którzy mimo uzależnienia przeszliby również testy psychologiczne, ale przez samo to ograniczenie wątpliwe, żeby wyposażano bazę w zapasy fajek, niechby i w formie ich bezsmolistych, beznikotynowych zamienników. Od biedy uszłoby przemycenie paczki (choć dużo ale by z tym było, niemniej na poziomie opowiadania do przeoczenia lub wyjaśnienia) albo robienie ich z roślin wyhodowanych na miejscu lub czegoś powstałego w laboratoriach bazy marsjańskiej.

 

Witam Wilka Zimowego. Miło mi niezmiernie, że ktoś tu jeszcze zagląda i czyta.

 

I dobrze, że tu zaglądnąłem. ciekawie widać na tym opowiadaniu, jak od czasu jego napisania wyewoluował Twój styl, z jednoczesnym zachowaniem jego rozpoznawalności.

 

A to bardzo interesujące spostrzeżenie już na wstępie. Jeśli Twoim zdaniem mam swój styl i on ewoluuje (oby w dobrym kierunku) to jestem niezmiernie rad.

 

W ogóle ciekawa rzecz z tym tekstem, bo dość wcześnie pojawiają się skojarzenia z apokalipsą, a mimo to odruchowo spycha się je jako zbędne, bo przecież SF – ewidentnie wyszły nienachalnie. Może co najwyżej scena finałowa mogłaby być trochę podkręcona pod kątem tego, jak budziły się u załogantów skojarzenia z apokalipsą. Niemniej nieźle to powychodziło, nawet jeśli sam motyw główny gdzieś kołacze mi się po głowie, że w jakimś opowiadaniu był. Ale kołacze teraz przy pisaniu komentarza, w trakcie lektury nie, więc to też nie zarzut – istniejące motywy też można dobrze ograć i tu wyszło.

 

Tutaj zdania były podzielone w komentarzach. Starałem się "sprzedać" drobne, nakierowujące sugestie, a potem walnąć zakończeniem apokaliptycznym. Jednak nawet po dosyć jednoznacznym finale część czytelników odebrała ową Apokalipsę alegorycznie czy metaforycznie. A pomysł opierał się na przeciwstawieniu s-f z dosłowną Apokalipsą oraz “przegapieniu” załogi stacji marsjańskiej przez ziemską Apokalipsę.

 

Bardzo wiarygodnie wyszły charaktery postaci.

 

Dziękuję. 

 

"korzystali z każdej; dodatkowej minuty" 

“Gdzieś tam; Mateczka Ziemia”

– zbędne średniki

 

Te średniki to mi sugerowali poprawiacze w komenatrzach. Sam z siebie w życiu żadnego średnika nie użyłem w tekście.

 

 

Część akapitów spokojnie do podzielenia.

 

Pełna zgoda. To jakiś tam sposob na rozbicie infodumpów niewątpliwei istniejących w tekście. 

 

"w karcie pokładowej miał wpisane "niepalący""

 

Co innego w space operach, co innego przy dużo bardziej zaawansowanych technologiach kosmicznych, które są mniej wymagające dla organizmu, co innego przy bardziej zaawansowanej technologii samej bazy, co innego w universum, gdzie latanie kosmiczne jest masowe lub zdążyła się już rozwinąć turystyka kosmiczna. Ale w realiach “bliskiego kosmosu” pewnie niewielu aktywnie palących przeszłoby z odpowiednimi wynikami testy sprawnościowe. Tzn. owszem, znaleźliby się tacy, pewnie nawet tacy, którzy mimo uzależnienia przeszliby również testy psychologiczne, ale przez samo to ograniczenie wątpliwe, żeby wyposażano bazę w zapasy fajek, niechby i w formie ich bezsmolistych, beznikotynowych zamienników. Od biedy uszłoby przemycenie paczki (choć dużo ale by z tym było, niemniej na poziomie opowiadania do przeoczenia lub wyjaśnienia) albo robienie ich z roślin wyhodowanych na miejscu lub czegoś powstałego w laboratoriach bazy marsjańskiej.

 

Wszystko racja. To palenie miało po prostu dodać pewnej degrengolady stacji i załogi, jej rozkładu, marginalizacji misji, trwania obok wydarzeń, nadać jej jakiegoś brudu i naturalności/zwyczajności na wzór, hmm, na przykład załogi i statku "Nostromo". Tekst powstawał mniej więcej w latach 2003/2004. Norwegia i Szwecja dopiero za rok-dwa miały zostać pionierami zakazów palenia na świecie. Moda na niepalenie dopiero się zbliżała. Ja swoim astronautom przezornie wcisnąłem co prawda fajki witaminizowane i ogólnie nieszkodliwe, ale i tak to było zupełnie nietrafione merytorycznie, ale potrzebne mi do budowania scen, wewnętrznych relacji światka bazy (dr Who), dialogów itd.. Ogólnie stacja w opisach jest pokazana jako starsza, dosyć wyeksploatowana, może nawet recyklingowana z komponentów poprzednich wypraw. Coś na kształ stacji "Mir". Może to dosyć niespójna wizja ale liczył się dla mnie klimat.

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przeczytałem. Nie lubię katastrofizmu, a wciągnęło. Interesujące socjologicznie. Nie do czytania dla rozrywki.

Dziękuję za wizytę, lekturę i komentarz, Koala75. Cieszę się, że wciągnęło i wydało interesujące socjologicznie. I przyznaję rację, średnia to rozrywka, tekst dosyć ponury, akcji mało, humoru wcale.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Kurczę, stylistycznie to opowiadanie jest bardzo dobre i ciekawie się czyta. Niestety problemem jest fabuła.

W tekście wielokrotnie pojawiają się niepotrzebne informacje, które nic nie dodają do historii. Jak choćby dokładny opis 15 zwłok. To nużyło. Napięcie jest co chwila zabijane, a naprawdę szkoda. Z uporem szukam twojego tekstu z poziomem fabuły, odpowiadającej umiejętnościom warsztatowym. 

Mam nadzieję, że taki wkrótce znajdę. Chociaż “Dzieci Marii” miały intersującą historię, lepszą od “Trzeba czekać”, to jednak nadal szukam czegoś genialnego w twoim wykonaniu, czegoś klasy światowej. Jak obiecałem, tak jestem szczery. 

Pozdrawiam bardzo serdecznie! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Gdzie tu jest “dokładny opis 15 zwłok”?

Mnie się cały czas podoba.

Przynoszę radość :)

Nowiusieńki, japoński biokomputer – Mars Simulator Mini – nowy mózg stacji zdolny do przeprowadzenia ośmiuset bilionów operacji w nanosekundę, leżał u stóp Olympus Mons obok nowego laboratorium badawczego, nowego modułu mieszkalnego i zaopatrzenia. Niczym krwawa ofiara złożona przed ołtarzem rzymskiego bożka leżały tam również zwłoki szesnastoosobowej grupy terraformacyjnej. Wśród nich cztery kobiety, jeden wybitnie uzdolniony student przysłany przez ESA i jakiś zblazowany multimiliarder. Spoczywało tam także pięciu martwych członków załogi: dowódca, pilot i trzej specjaliści misji odpowiedzialni za ładunek. Wesoła ekipa, której lot śledziliśmy przez półtora miesiąca, zdążyła jeszcze pozdrowić nas z orbity, po czym wyrżnęła w parchaty ryj tej pieprzonej, czerwonej… papryki? Ich szczątki zostawiliśmy w miejscu katastrofy. Marsjańskie wiatry i pył zrobiły swoje. Z wraku "Aresa" wydobyliśmy tylko czyjegoś SPOT-a. Nie mam pojęcia, jakim cudem ocalał, ale reklama nie kłamała – zegarki „Fossil” były na… Wklejane z telefonu. Moim zdaniem niepotrzebne.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Aaaa…

Dla mnie to w ogóle nie jest opis zwłok, tym bardziej dokładny, tylko informacja, że statek się rozbił i zginęło ileś osób, które były do czegoś potrzebne.

Przynoszę radość :)

Faktycznie, źle to określiłem. 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Haj, Młody pisarzu!

 

Kurczę, stylistycznie to opowiadanie jest bardzo dobre i ciekawie się czyta. Niestety problemem jest fabuła.

– tutaj się nie zgodzę. Stylistycznie to opowiadanie mocno kuleje, widzę to teraz wyraźnie, zwłaszcza infodumpów jest zdecydowanie zbyt wiele. Za to fabuła była tutaj w zasadzie sprawą drugorzędną, dzieje się rzeczywiście niewiele na naszych oczach i w skali mikro, za to w skali makro i zakulisowo, dzieją się rzeczy ostateczne, bo sednem miał być pomysł – Apokalipsa na Ziemi, w której zapomniano/pominięto ludzki przyczółek na Marsie. Reszta to ozdobniki, klimat, trochę detali.

 

 Z uporem szukam twojego tekstu z poziomem fabuły, odpowiadającej umiejętnościom warsztatowym. 

– być może takiego opowiadania nie znajdziesz, Młody pisarzu, na pewno więcej dzieje się w "Bestiariuszu…" albo "w Miesiącu…" ale to fantasy i to raczej klasyczna.

 

[…] nadal szukam czegoś genialnego w twoim wykonaniu, czegoś klasy światowej. Jak obiecałem, tak jestem szczery. 

– to słowa bardzo miłe dla mojego ego oraz samopoczucia, ale obawiam się, że masz zbyt wielkie/wygórowane oczekiwania wobec skromnego amatora i zwyczajnie przeceniasz moje możliwości. Gdybym pisał genialne opowiadania klasy światowej, znalazłbyś mnie zapewne na półce w empiku.

Jak wszyscy/większość tutaj na portalu, dopiero szlifuję swoje umiejętności i droga przede mną daleka. Inna sprawa, że najlepsze pomysły i fabuły trzymam na specjalne okazje i pewnie trafią na portal, dopiero gdy coś zwojują w świecie. Obiecuję jednak, że jeszcze o mnie usłyszysz ;)

Dzięki za wizytę i szczery komentarz, do zobaczenia pod Twoimi tekstami.

 

 

Dzięki, Anet, za dobre słowo.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Obecnie twój styl jest znacznie lepszy, ale w 2017 (napisane w 2003, 2004 albo 2005, ale pewnie jeszcze poprawiane przed publikacją na NF) moim zdaniem też był bardzo dobry. Możliwe, że po prostu twoja pisanina bardzo, bardzo przypadła mi do gustu :) 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Obecnie twój styl jest znacznie lepszy, ale w 2017 moim zdaniem też był bardzo dobry.

Tak naprawdę to „Trzeba czekać” powstało na marsjański konkurs SFery, daaawno już nieistniejącego magazynu fantastycznego. Zaszło do drugiego etapu i do finału nie dotarło. Posłałem je na konkurs Quenty, tam zajęło już II miejsce ex aequo z tekstem Kaina i Kyrcza, oni robili potem karierę literacką, a ja zająłem się wychowywaniem dzieci, rodziną, pracą itd. Ale zanim porzuciłem swoją pisaninę tekst, po rozmowie ze świętej pamięci Tomaszem Pacyńskim– naczelnym Fahrenheita na forum tegoż magazynu, podesłałem do redakcji i się spodobał na tyle, że się ukazał w 2005 roku.

Po latach, gdy moje pierwsze podejście do portalu okazało się chybione (fragmentem powieści fantasy i zderzeniem z Regulatorami), postanowiłem wrzucić je tutaj na dobry początek. I to podejście okazało się znacznie szczęśliwsze.

Można zatem powiedzieć, że mój warsztat słabo się rozwinął przez te kilkanaście lat, ale tak naprawdę do pisania beletrystyki wróciłem dopiero po tych kilkunastu latach. Liczy się zatem tylko ostatnie kilka lat, jakie dzielą publikację „Trzeba czekać” na fantastyka.pl i np. wspomniane przez Ciebie „Dzieci Marii”.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nowa Fantastyka