- Opowiadanie: zygfryd89 - Dziewczyna z perłą zamiast oka

Dziewczyna z perłą zamiast oka

 

Opo­wia­da­nie uka­za­ło się w Nowej Fan­ta­sty­ce 10/2019.

 

Dzię­ku­ję be­tu­ją­cym w za­mierz­chłym 2017, a są to:

MOR­GIA­NA­89OCHARE­GU­LA­TO­RZYRO­SE­BEL­LEZALTH

oraz Mi­cha­ło­wi Cet­na­row­skie­mu za re­dak­cję.

 

Do po­bra­nia wer­sje: PDF, MOBI, EPUB.

Adudiobook – https://www.youtube.com/watch?v=sY84D7qL9jM

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, krar85

Oceny

Dziewczyna z perłą zamiast oka

W go­dzi­nę du­chów, naj­ciem­niej­szą i naj­strasz­niej­szą porę nocy, usia­dłem na plaży i pła­ka­łem. Gdzieś tam, w czar­nych głę­bi­nach, kryło się ciało mo­je­go brata. To było nie­ludz­kie, że od­da­li­śmy go morzu i temu po­two­ro­wi, który go za­mor­do­wał.

Cze­ka­łem, aż Kai do mnie przyj­dzie. W opo­wie­ściach zmar­li wy­cho­dzi­li na brzeg wła­śnie o tej go­dzi­nie. Nikt się jed­nak nie po­ja­wił.

– Nie za­bie­raj­cie już ni­ko­go z mojej ro­dzi­ny – wy­szep­ta­łem do czer­wo­nych re­ki­nów, grub­cza­tek, po­ja­wia­czy i wiel­kich nie­bie­skich le­wia­ta­nów. – Pro­szę.

Ktoś naj­wy­raź­niej po­sta­no­wił mnie wy­słu­chać, gdyż rano do­wie­dzia­łem się, że oj­ciec wy­bie­ra się na targ, by nabyć naj­praw­dziw­sze­go nie­wol­ni­ka z perłą.

 

***

 

Plac tar­go­wy roz­cią­gał się na skra­ju dżun­gli, nie­opo­dal miej­sca, gdzie krzy­żo­wa­ły się drogi z wszyst­kich trzech wio­sek. Był bi­ją­cym ser­cem wyspy. Nie­wiel­kie za­gro­dy z żywym in­wen­ta­rzem są­sia­do­wa­ły z ko­lo­ro­wy­mi stra­ga­na­mi ugi­na­ją­cy­mi się od ryb, owo­ców, przy­praw i ziół. Można było kupić bi­żu­te­rię, na­rzę­dzia i każdą rzecz, o ja­kiej za­ma­rzy czło­wiek. Cu­dow­ne za­pa­chy wa­ni­lii i cy­na­mo­nu to­czy­ły nie­usta­ją­cą walkę ze smro­dem gni­ją­cych owo­ców morza i od­cho­dów zwie­rząt. Spoj­rza­łem na puste miej­sce, gdzie mama i sio­stra za­zwy­czaj sprze­da­wa­ły ryby. Od kilku dni nie wy­pły­wa­li­śmy na połów.

Na targu ofe­ro­wa­no rów­nież rze­czy, któ­rych nikt gło­śno nie za­chwa­lał. U star­ca sprze­da­ją­ce­go amu­le­ty można było wy­ku­pić klą­twę lub do­wie­dzieć się, jaka czeka cię przy­szłość. Nigdy nie miał wielu klien­tów, więc mu­siał być w tym kiep­ski. Łysy kur­du­pel, któ­re­go na­zy­wa­no Miecz­ni­kiem, mógł przy­słać do cie­bie pro­sty­tut­kę, a jeśli wie­rzyć mrocz­nym opo­wie­ściom, także mor­der­cę z nożem. Na­szym celem był jed­nak nie­po­zor­ny męż­czy­zna na samym końcu targu, han­dlarz nie­wol­ni­ka­mi.

Oj­ciec szedł pierw­szy, za nim Ahoni, młod­szy z dwóch po­zo­sta­łych mi braci, a ja na końcu. Sprze­daw­cy i ku­pu­ją­cy rzu­ca­li nam po­dejrz­li­we spoj­rze­nia, jakby wie­dzie­li, co za­mie­rza­my, i może rze­czy­wi­ście tak było.

– Wy­bra­łem dla cie­bie na­praw­dę ładną sztu­kę – przy­wi­tał ojca sprze­daw­ca. Po­da­li sobie ręce, a potem za­czę­li się roz­li­czać.

Nie mia­łem po­ję­cia, że moja ro­dzi­na ma tyle kosz­tow­no­ści. Oj­ciec wyjął z wo­recz­ka dwie złote mo­ne­ty, kil­ka­na­ście srebr­nych i garść ko­lo­ro­wych ka­mie­ni. Póź­niej odbił palec na kwi­cie z wi­ze­run­kiem łodzi. Choć to na niej umarł Kai, czu­łem, jak­bym wraz z nią tra­cił ko­lej­ne­go człon­ka ro­dzi­ny.

– Resz­ta w swoim cza­sie – po­wie­dział sprze­daw­ca, cho­wa­jąc ma­ją­tek do płó­cien­ne­go worka.

Resz­ta? Po tym, co zo­ba­czy­łem, spo­dzie­wa­łem się, że pod na­szym da­chem za­miesz­ka jakiś król. Z dru­giej stro­ny gwa­ran­cja, że nikt z ro­dzi­ny nie zo­sta­nie na­dzia­ny na ostrze grub­czat­ki, była warta każ­dej ceny.

Han­dlarz za­pro­wa­dził nas do dżun­gli, z dala od cie­kaw­skich oczu, gdzie dwóch jego po­moc­ni­ków pil­no­wa­ło dziew­czy­ny.

Pa­trząc na nią, nie­trud­no było uwie­rzyć, że tak łatwo pod­bi­li­śmy Wyspy Za­cho­dzą­ce­go Słoń­ca. Ma­lut­ka i wy­chu­dzo­na, przy ro­słych kup­cach wy­da­wa­ła się dziec­kiem. Lewe oko kryła za lichą opa­ską z rze­mie­nia i li­ścia pal­mo­we­go. Pra­wym, zie­lo­nym, spo­glą­da­ła zu­peł­nie bez wy­ra­zu. Za­dzi­wi­ły mnie jej włosy. Tak jasne, że nie­mal nie­czar­ne.

– Szes­na­ście lat, zdro­wa, dzie­wi­ca – za­chwa­lał nie­wol­ni­cę sprze­daw­ca. – Do­brze widzi wszyst­ko, co wi­dzieć po­win­na.

– Sprawdź­my. – Oj­ciec pod­szedł i ścią­gnął jej opa­skę.

W oczo­do­le miała perłę wiel­ko­ści oka. Czy­stą i jasną, bez śladu źre­ni­cy. A mimo to wi­dzia­ła bar­dzo wiele.

Naj­pierw długo przy­glą­da­ła się ojcu, potem przez chwi­lę mo­je­mu bratu, a mnie po­sła­ła spoj­rze­nie nie dłuż­sze niż ude­rze­nie serca. Co zo­ba­czy­ła? Po­dob­no per­ło­wym okiem można do­strzec duszę czło­wie­ka. Po­czu­łem się dziw­nie nagi.

– Są tu ja­kieś duchy? – za­py­tał oj­ciec.

Dziew­czy­na le­ni­wie oplo­tła spoj­rze­niem dżun­glę.

– Mnó­stwo.

Per­li­ści widzą drugą stro­nę. Co zna­czy, że na morzu po­tra­fią do­strzec czer­wo­ne re­ki­ny, grub­czat­ki, po­ja­wia­czy, wiel­kie nie­bie­skie le­wia­ta­ny i wszyst­kie inne dawno wy­mar­łe po­two­ry, nim te po­ja­wią się w na­szym świe­cie.

Dziew­czy­na po­gła­dzi­ła po­wie­trze na wy­so­ko­ści swej pier­si.

– Żółw ol­brzy­mi – oznaj­mi­ła. – Wspa­nia­ły.

Za­uwa­ży­łem, że lekko trzę­sie się jej ręka.

– Za dzia­da mo­je­go dzia­da cho­dzi­ły po tych la­sach ca­ły­mi sta­da­mi – po­wie­dział we­so­ło han­dlarz. – Dziew­czy­na jest warta swo­jej ceny.

– Ma ja­kieś imię? – za­cie­ka­wił się oj­ciec.

– Imei. Jeśli chcesz, na­zwij ją ina­czej. A jak się z nią ob­cho­dzić, to le­piej za­py­taj Makoa, on na pewno wie wię­cej niż ja.

Makoa, naj­bo­gat­szy z ry­ba­ków i prze­wod­nik na­szej wio­ski, jako pierw­szy spra­wił sobie nie­wol­ni­ka z perłą. Byli z ojcem da­le­ki­mi ku­zy­na­mi, jed­nak choć razem wal­czy­li na woj­nie, nigdy nie utrzy­my­wa­li bli­skich re­la­cji.

Oj­ciec nie lubił tra­cić czasu, po­sta­no­wił więc od­wie­dzić krew­ne­go, wra­ca­jąc z targu. Gdy szli­śmy przez wio­skę, wszy­scy nam się przy­glą­da­li. Nie­któ­rzy krzy­wi­li się, za­sko­cze­ni, inni wy­ko­ny­wa­li znaki i szep­ta­li. Kil­ko­ro prze­ra­żo­nych dzie­ci ucie­kło.

– Za­bo­bon­ni głup­cy – mruk­nął pod nosem oj­ciec.

Makoa, jak czę­sto miał w zwy­cza­ju, wy­le­gi­wał się przed swą chatą. Z każ­dym dniem coraz bar­dziej przy­po­mi­nał wy­rzu­co­ne­go na brzeg wie­lo­ry­ba. Nie wy­pły­wał już w morze, lecz armia synów i wnu­ków pod­trzy­my­wa­ła jego po­zy­cję.

– To naj­lep­sza de­cy­zja w twoim życiu – po­chwa­lił ojca, przy­pa­tru­jąc się z uśmie­chem Imei. – Szko­da, że mu­sia­łeś stra­cić chło­pa­ka, żeby do niej do­ro­snąć. Zresz­tą, nie mam prawa się mą­drzyć. Mo­je­go wnuka pra­wie ze­żarł czer­wo­ny rekin i dla­te­go ku­pi­łem swo­je­go Per­li­ste­go. Pływa z nami już dwa lata i w tym cza­sie nie stra­ci­łem ni­ko­go. Co mogę ci po­ra­dzić? Bądź dobry dla nie­wol­ni­ka, to i nie­wol­nik bę­dzie dobry dla cie­bie. Mo­je­go trak­tu­ję jak syna. Jada ze mną przy stole, szu­kam dla niego żony. Cza­sem, gdy wkur­wia­ją mnie sy­no­wie, to mam ocho­tę zo­sta­wić mu wszyst­ko w spad­ku. – Za­śmiał się, a jego pod­bród­ki za­czę­ły przy­po­mi­nać fale na wzbu­rzo­nym morzu.

– Lu­dzie krzy­wo pa­trzą – stwier­dził oj­ciec. – Za­bo­bon­ni się zro­bi­li.

– Za­wsze tacy byli. Jak ku­pi­łem chło­pa­ka, cała wio­ska hu­cza­ła, potem przy­wy­kli i wszyst­ko się uspo­ko­iło. Ale uwa­żaj. Dziś pew­nie przyj­dą po nią z no­ża­mi.

– Co? – wy­msknę­ło mi się.

– Mo­je­go chło­pa­ka pró­bo­wa­li uka­tru­pić pierw­szej nocy – po­wie­dział Makoa. – Sy­no­wie ich nie­źle po­tur­bo­wa­li i potem już nikt się nie po­ja­wił. Za­ma­sko­wa­ni tchó­rze. Ale z wami pew­nie znów spró­bu­ją.

Spoj­rza­łem na Imei, która nie wy­glą­da­ła na spe­cjal­nie wstrzą­śnię­tą. Za­sta­no­wi­łem się, jakim trze­ba być po­two­rem, aby chcieć śmier­ci nie­win­nej dziew­czy­ny.

– Dałem za nią wię­cej, niż mia­łem – po­wie­dział gniew­nie oj­ciec. – Niech spró­bu­ją. Po­śle­my ich wszyst­kich do morza.

 

***

 

– Boisz się? – za­py­tał Peni, uśmie­cha­jąc się szy­der­czo. Dry­fo­wa­li­śmy pra­wię milę od brze­gu, ja i on w jed­nej łodzi, oj­ciec, Imei i Ahoni w dru­giej.

– Nie boję. – Nie wiem, czy po­wie­dzia­łem praw­dę. Jesz­cze nigdy nie by­li­śmy tak bez­piecz­ni na morzu, lecz z dru­giej stro­ny przed ocza­mi wciąż wi­dzia­łem brata i wo­do­spad krwi wy­pły­wa­ją­cy z miej­sca, gdzie ukłu­ła go grub­czat­ka.

Peni z pew­no­ścią się nie bał. Tego dnia znów nie po­mo­dlił się z nami przed wy­pły­nię­ciem. Kiedy przy­go­to­wy­wał sieci, przy­glą­da­łem się śla­dom zębów czer­wo­ne­go re­ki­na, które szpe­ci­ły jego ciało od pępka do ra­mie­nia. Mój brat wy­rwał się śmier­ci, w ostat­niej chwi­li wbi­ja­jąc grot har­pu­na w pod­nie­bie­nie po­two­ra. Choć oj­ciec twier­dził, że to wła­śnie on wy­pro­wa­dził cios, a Kai miał jesz­cze inne zda­nie. Gdy to się stało, byłem zbyt mały, by z nimi pły­wać. Dla­cze­go bo­go­wie są tak okrut­ni, że za­bra­li Kaia, a Pe­nie­go wy­rwa­li z nio­są­cej śmierć pasz­czy?

– Pytam o wiedź­mę. – Peni wska­zał Imei, która stała na dzio­bie, wpa­tru­jąc się w la­zu­ro­we morze. Na ka­dłu­bie wy­ma­lo­wa­ne były oczy i nie­wol­ni­ca wy­glą­da­ła, jakby do­sia­da­ła mor­skie­go po­two­ra. – Pod­bi­li­śmy jej ludzi. Skąd wia­do­mo, że nie za­bie­rze nas w głę­bi­ny?

Nie od­po­wie­dzia­łem.

– Wiedź­ma czy nie, i tak bym ją wziął – dodał mój brat ci­szej. – Wiesz, co to zna­czy wziąć ko­bie­tę? Uśmiech­nął się, a ja znów od­czu­łem pra­gnie­nie, żeby wrzu­cić go do wody. Tylko że wtedy dzie­dzi­cem ojca zo­stał­by Ahoni, a ja wciąż nie wie­dzia­łem, któ­re­go z braci nie cier­pia­łem bar­dziej. Moje re­la­cje z Penim spro­wa­dza­ły się do cią­głych kuk­sań­ców, po­ni­ża­nia i okrut­nych żar­tów. Ahoni na­to­miast nigdy nie zro­bił mi nic złego. Za­wsze spo­koj­ny i mil­czą­cy, trak­to­wał mnie po pro­stu jak po­wie­trze. Lecz w jego spoj­rze­niu wi­dzia­łem nie­na­wiść, któ­rej nie ro­zu­mia­łem. Kil­ka­krot­nie py­ta­łem, czy ma do mnie jakiś żal. Nie od­po­wie­dział.

Za­tę­sk­ni­łem za Kaiem.

– Me­du­za duża na dzie­sięć łokci! – za­wo­ła­ła Imei, wska­zu­jąc kie­ru­nek. – Ja­kieś trzy­sta łokci od nas. Zaraz może przejść.

Oj­ciec za­czął tłu­ma­czyć dziew­czy­nie, że me­du­zy nie są groź­ne.

– Cie­ka­we, czy wy­pa­trzy Kaia – za­sta­na­wiał się Peni, a ja mógł­bym przy­siąc, że ledwo po­wstrzy­mu­je śmiech. – Mar­twe zwie­rzę­ta prze­ła­żą do na­sze­go świa­ta przez morze, to czemu nie on? My­ślisz, że wiedź­ma widzi dużo zmar­łych? – za­py­tał cał­kiem po­waż­nie. – Ja chyba bym osza­lał.

Znów nie od­po­wie­dzia­łem.

Dzień minął spo­koj­nie. Imei wciąż do­strze­ga­ła nie­groź­ne stwo­rze­nia, raz tylko jej oczom uka­zał się nie­bie­ski le­wia­tan, lecz choć we­dług dziew­czy­ny zaj­mo­wał kawał ho­ry­zon­tu, to wciąż był bar­dzo da­le­ko w świe­cie du­chów. Imei do­sko­na­le wi­dzia­ła także ła­wi­ce i kie­ro­wa­ła nas na dobre wody. Oj­ciec nawet po­kłó­cił się z grupą ry­ba­ków, któ­rzy pod­pa­try­wa­li nasze ma­new­ry, choć jesz­cze nie­daw­no sam miał pre­ten­sje do Makoa, gdy ten kazał nam się trzy­mać z da­le­ka od jego chło­pa­ka z perłą. Sprzecz­ka skoń­czy­ła się do­pie­ro, gdy Imei po­stra­szy­ła ich zmy­ślo­nym po­ja­wia­czem.

Kiedy wró­ci­li­śmy na brzeg, zmó­wi­li­śmy mo­dli­twę za udany połów. Imei nie re­cy­to­wa­ła z nami. Pew­nie miała wła­snych bogów. Peni wolał zająć się ło­dzia­mi.

Słoń­ce zbli­ża­ło się do ho­ry­zon­tu, ma­lu­jąc morze kar­ma­zy­no­wą barwą. Gdzieś za nim były wyspy Imei, a wła­ści­wie już nasze wyspy. Za­sta­na­wia­łem się, czy za nimi tę­sk­ni.

 

***

 

– Imei jest teraz moją sio­strą, praw­da? – spy­ta­ła Aoli, gdy za­sie­dli­śmy do ko­la­cji.

– Nie – od­pa­ro­wał oj­ciec.

– Jest – upar­ła się. – Morze za­bra­ło mi brata i dało sio­strę.

Matka skrzy­wi­ła się na te słowa. Śmierć Kaia od­ci­snę­ła na niej naj­sil­niej­sze pięt­no, a przy­by­cie Imei jesz­cze bar­dziej ją roz­go­ry­czy­ło.

– Dla­cze­go wy­bra­łeś aku­rat młodą dziew­czy­nę? – za­py­ta­ła ojca, słabo ma­sku­jąc pre­ten­sję.

– Sprze­daw­ca ją wy­brał. O co ci cho­dzi?

– Mam sio­strę – szep­nę­ła do mnie Aoli, a ja uśmiech­ną­łem się do niej i po­gła­dzi­łem po gło­wie. – Gdzie teraz jest?

– Peni jej pil­nu­je. – Oj­ciec nie wpu­ścił dziew­czy­ny do domu, mu­sia­ła za­do­wo­lić się po­sła­niem w szo­pie na ło­dzie.

Aoli po­ki­wa­ła głową, choć pew­nie nic z tego nie ro­zu­mia­ła. Peni zwykł mówić, że nasza sio­stra jest przy­głu­pia, a gdy to robił, za każ­dym razem obie­cy­wa­łem sobie, że na­dej­dzie dzień, kiedy wy­bi­ję mu wszyst­kie zęby. Nie dało się jed­nak ukryć, że Aoli była inna. Kiedy, jesz­cze w brzu­chu matki, pierw­szy raz we­szła do morza, po­le­cia­ła krew. Uzdro­wi­ciel­ka uzna­ła wów­czas, że dziec­ko jest stra­co­ne i na­le­ży je oddać ziemi, ale matka do­no­si­ła ciążę. Dwa­na­ście lat póź­niej Aoli wciąż miała jed­nak umysł pię­cio­lat­ki, a ro­dzi­ce za każ­dym razem za­ła­my­wa­li ręce, kiedy pró­bo­wa­li na­uczyć ją naj­prost­szych ra­chun­ków nie­zbęd­nych do pracy na targu.

– Skoro teraz na morzu jest bez­piecz­nie, mogę z wami po­pły­nąć? – pal­nę­ła jak miała w zwy­cza­ju Aoli, nie zwa­ża­jąc, że ro­dzi­ce na dobre roz­po­czę­li chyba dwu­dzie­stą w tym księ­ży­cu kłót­nię. – Pro­szę.

O mało nie za­krztu­si­łem się ka­wał­kiem ryby. Od razu uj­rza­łem wy­ska­ku­ją­cą z morza grub­czat­kę i sio­strę umie­ra­ją­cą w moich ramionach. Ojciec wstał od ławy.

– Może kie­dyś – od­parł. – Na razie mamy do omó­wie­nia waż­niej­sze spra­wy. Trze­ba przy­go­to­wać noże.

 

***

 

– Boisz się? – za­py­ta­łem Imei. Cze­ka­li­śmy skry­ci wśród roz­kwi­tłych krze­wów ket­mii, a nad nami bli­ski pełni księ­życ roz­świe­tlał wio­skę, jakby sam był cie­kaw, co zaraz na­stą­pi.

– Nieco – od­po­wie­dzia­ła gło­sem dużo spo­koj­niej­szym od mo­je­go.

– Ja też. – Mimo to byłem dumny, że oj­ciec przy­dzie­lił mi ja­kieś za­da­nie, a nie kazał zo­stać z sio­strą i matką. Nawet jeśli było to kry­cie się w krza­kach.

Nie wie­dzia­łem, o czym mam roz­ma­wiać z Imei. Opo­wie­dzia­łem o na­szej ro­dzi­nie, lecz mu­sia­łem prze­mil­czeć tak wiele, że temat szyb­ko się wy­czer­pał. Słu­cha­ła uważ­nie. Za­pew­ni­łem, że oj­ciec nie po­zwo­li, by stała jej się krzyw­da. Uśmiech­nę­ła się. Wtedy jesz­cze nie ro­zu­mia­łem dla­cze­go.

– Tę­sk­nisz za domem?

– Za Mom­ku­li ani tro­chę. Ale wcze­śniej mia­łam praw­dzi­wy dom, choć ledwo go pa­mię­tam. Ja­kieś po­je­dyn­cze ob­ra­zy. Chat­ka bli­sko dżun­gli, ogró­dek. Nie­wie­lu ludzi, żad­nych du­chów, spo­kój i cisza. Pa­mię­tam matkę, która łkała, kiedy mnie za­bie­ra­li. „Ma takie pięk­ne oczy”, mó­wi­ła do Bia­łych Szat. Ale nie słu­cha­li. – Umil­kła na chwi­lę. – Gdy przy­szła do mnie na­stęp­nym razem, mu­sia­łam opu­ścić po­wie­kę, żeby ją do­brze wi­dzieć.

– Och – stęk­ną­łem głu­pio, nie mogąc zna­leźć do­bre­go słowa. A potem do­szedł mnie cichy dźwięk, jakby od stro­ny plaży. Nie brzmiał jed­nak jak skra­da­nie. – Sły­szysz?

Nocny Pie­śniarz pły­nął na po­łu­dnie. Lampa usta­wio­na w łodzi ry­so­wa­ła nie­wy­raź­ną syl­wet­kę na tle czar­ne­go morza.

Imei po­smut­nia­ła na ten widok.

– Za­gu­bio­na dusza – wy­szep­ta­ła.

Nikt nie wie­dział, kim są Pie­śnia­rze, skąd ani dokąd płyną. Po­ja­wia­li się tak rzad­ko, że ponoć nie było czło­wie­ka, który by się do nich zbli­żył. Kilka lat temu, gdy Kai wy­pa­trzył po­dob­ne­go, wspię­li­śmy się na palmę i obie­ca­łem bratu, że nad­je­dzie taki dzień, gdy do­pły­nę do jed­nej z ta­kich łodzi.

– Na wa­szych wy­spach też się ich wi­du­je? – za­py­ta­łem. – Wiesz, kim są?

– Nie wiem, ale je­stem pewna, że pły­wa­ją po wszyst­kich mo­rzach. Sły­szysz, jak śpie­wa?

Dla mnie brzmia­ło to jak za­wo­dze­nie. Od­pro­wa­dza­li­śmy łódź wzro­kiem, póki nie prze­pa­dła w ciem­no­ści.

Na­sta­ła cisza. Nic się nie dzia­ło. Wpa­try­wa­łem się w szopę, w któ­rej po­bli­żu kryli się moi bra­cia i oj­ciec. Od­mó­wi­łem krót­ką mo­dli­twę za ro­dzi­nę.

Jakiś ruch. Dwa kroki przed nami z mroku wy­ło­ni­ła się małpa o wiel­kich ciem­no­czer­wo­nych zę­bach. Za nią kro­czą­ca na dwóch no­gach pa­pu­ga o nie­bie­skim dzio­bie. Znik­nę­ły mi z oczu i znów za­pa­dła cisza. A więc to już.

– Nad­cho­dzą – szep­ną­łem. – Choć jeśli będą tak punk­tu­al­ni jak na ostat­niej ra­dzie wio­ski, zaj­mie im to jesz­cze pół nocy.

Po ko­lej­nej chwi­li gdzieś z od­da­li do­biegł ryk ojca, do­no­śny tak, że mógł­by od­pę­dzić nie­bie­skie­go le­wia­ta­na. Póź­niej pa­da­ły ja­kieś po­je­dyn­cze słowa, ktoś pytał, ktoś od­po­wia­dał, rzu­ca­no prze­kleń­stwa, ucię­te jak nożem. Z krza­ków nic nie wi­dzie­li­śmy. Od­wa­ży­łem się ująć Imei za rękę.

Wy­chwy­ci­łem kilka syl­we­tek krę­cą­cych się wokół na­sze­go domu. Co jakiś czas jedna zni­ka­ła w lesie.

– Chyba sobie idą – wy­ce­dzi­łem.

Jedna z po­sta­ci kro­czy­ła pro­sto ku nam. Serce po­de­szło mi do gar­dła. Wy­glą­da­ła jed­nak jakoś ina­czej. I nie miała maski.

Aoli wzro­stem do­rów­ny­wa­ła Imei, w ciem­no­ści bar­dzo łatwo było je po­my­lić. Nie­wie­le bra­kło, bym za­czął krzy­czeć. Wy­bie­głem z krza­ków i ru­szy­łem w stro­nę sio­stry.

– Luen! – wrza­snę­ła prze­ra­żo­na, kiedy mnie zo­ba­czy­ła. – We­szły do domu! Luen! Gonią!

Niech to się nie sta­nie, pro­si­łem. Nie teraz.

Czar­na isto­ta w masce re­ki­na do­sko­czy­ła do mojej sio­stry, lecz w ostat­niej chwi­li po­wa­li­łem tchó­rza na zie­mię, wbi­ja­jąc mu nóż w rękę. Zza zsu­nię­te­go pyska dra­pież­ni­ka spoj­rza­ła na mnie twarz syna dro­bia­rza, który han­dlo­wał dwa sto­iska od mojej mamy i sio­stry. Ję­czał i za­wo­dził, pró­bu­jąc zdro­wą ręką do­się­gnąć upusz­czo­ne­go noża, lecz po chwi­li był już przy nas oj­ciec. A po nim zja­wi­li się Ahoni i Peni. Jeśli kryli się tu gdzieś inni na­past­ni­cy, pierz­chli jak praw­dzi­we zwie­rzę­ta.

Zła­pa­łem sio­strę w ra­mio­na i roz­pła­ka­łem się.

– Mia­łaś zo­stać z matką! – ryk­nął oj­ciec.

– Były w środ­ku! Małpa i rekin go­ni­ły mnie…

Oj­ciec po­roz­sy­łał nas na swoje miej­sca, prze­ko­na­ny, że ata­ku­ją­cy w każ­dej chwi­li mogą wró­cić, a ran­ne­mu chło­pa­ko­wi kazał spier­da­lać. Usia­dłem obok Imei, roz­trzę­sio­ny. Było bli­sko. Bar­dzo bli­sko. Wie­dzia­łem, że będę mu­siał po­roz­ma­wiać z Pół­ka­mie­niem.

Tej nocy już nie za­ata­ko­wa­li.

 

***

 

Pół­ka­mień jak zwy­kle wy­le­gi­wał się w swej pu­stel­ni. Nagi i uśmiech­nię­ty.

Nie­wie­lu za­pusz­cza­ło się na tę część wyspy, gdzie rzą­dzi­li dawno za­po­mnia­ni bo­go­wie. Ich gra­ni­to­we po­do­bi­zny, na wpół star­te przez czas, wy­ra­sta­ły z ziemi i dziel­nie wal­czy­ły z po­chła­nia­ją­cą je dżun­glą. To miej­sce mu­sia­ło być świę­te dla moich przod­ków i za­wsze czu­łem się w nim dziw­nie, jak­bym po­no­sił cząst­kę winy, że po­pa­dło w za­po­mnie­nie.

Kiedy sta­rzec wstał, by mnie przy­wi­tać, jego dłu­gie włosy i broda upodob­ni­ły się do dwóch wo­do­spa­dów.

– My­śla­łem, że przyj­dziesz na po­grzeb.

– Po­że­gna­łem Kaia na swój spo­sób – od­po­wie­dział.

Za­czą­łem opo­wia­dać, jak zgi­nął mój brat, ledwo po­wstrzy­mu­jąc płacz.

– Nie mo­głem nic zro­bić. Pa­trzy­łem, jak się wy­krwa­wia, i mo­głem je­dy­nie pła­kać. Czemu mi nie po­wie­dzia­łeś?

Pół­ka­mień mil­czał.

– Teraz wszyst­ko się zmie­ni­ło. Sły­sza­łeś, co się dzie­je w wio­sce?

Po­ki­wał głową. Nigdy się stąd nie ru­szał, lecz wie­dział wszyst­ko o wszyst­kich.

– Spro­wa­dzi­li­ście sobie dziew­czy­nę z za­cho­du. Co cię nie­po­koi? – za­py­tał.

– Byłeś tam, praw­da? Oj­ciec nigdy nie opo­wia­da o woj­nie, a ja chcę wie­dzieć.

Mó­wio­no, że Pół­ka­mień jest tak stary, że wi­dział, jak nasza wyspa rodzi się z morza. A kiedy fale znów ją za­bio­rą, on wciąż tutaj bę­dzie. Za­wsze dzi­wi­ło mnie, że król po­wo­łał tak wie­ko­we­go czło­wie­ka do swej armii.

– Nie uczest­ni­czy­łem w woj­nie, choć tak, byłem na Wy­spach Za­cho­dzą­ce­go Słoń­ca, kiedy ona trwa­ła.

– Jak tam jest?

– Och, wysp jest ze sto i każda inna. Nie­któ­re bez­lud­ne, inne gęsto za­miesz­ka­łe. Mniej tam ry­ba­ków, gdyż mają lasy pełne zwie­rzy­ny. Czczą in­nych bogów. Mówią innym ję­zy­kiem.

– A Imei i jej po­dob­ni? Co o nich wiesz?

– Prze­pły­wa­łem koło wyspy Ghaa, naj­więk­szej ze wszyst­kich, kiedy ją zdo­by­li. Nigdy nie za­po­mnę wi­do­ku Mom­ku­li pną­cej się ku błę­kit­ne­mu niebu, na tle dymu i ognia. Bu­dow­la jest ol­brzy­mia, mimo że znacz­ną część po­chło­nę­ło już morze. Ata­ku­ją­ca armia jej nie tknę­ła, Białe Szaty oszczę­dzo­no, po­dob­nie jak ich uczniów. Tych ostat­nich kształ­co­no dalej, tyle że odtąd dla na­sze­go króla.

– Skoro Per­li­ści nie ucier­pie­li przez wojnę, czy Imei mogła mieć inne życie? Lep­sze…

– Każda Perła to uwiecz­nio­na tra­ge­dia, jak to mówią na za­cho­dzie. Spy­taj tę dziew­czy­nę, może ci wy­ja­śni, bo ja nie mam serca. Naj­pierw mu­sia­ło stać się coś złego. Potem za­bra­no ją z ro­dzin­ne­go domu, gdy była bar­dzo mała. Zo­sta­ła wy­cho­wa­na przez su­ro­wych, ob­cych ludzi, by stać się nie­wol­ni­cą słu­żą­cą na­jeźdź­com, któ­rzy pod­bi­li jej kraj. – Pół­ka­mień dźgnął pal­cem pół­zwie­rzę­cą twarz ka­mien­ne­go boga, na któ­rym sie­dział. – Oczy­wi­ście, wy­dłu­ba­li jej też oko. Nie, ta dziew­czy­na z pew­no­ścią nie miała do­bre­go życia.

– Po­sta­ram się, by u nas była szczę­śli­wa – za­pew­ni­łem. – Jeśli jest coś, co mógł­byś mi zdra­dzić… Wiesz, żeby jej pomóc…

– Jeden czło­wiek. Jeden owoc. Jedno py­ta­nie – wy­po­wie­dział swoją ulu­bio­ną sen­ten­cję.

Od dnia przed laty, gdy pod­czas od­wie­dzin u Pół­ka­mie­nia ze­rwa­łem owoc oro­re­dio­nu, nie mo­głem się zde­cy­do­wać, czy lubię, czy nie­na­wi­dzę tego czło­wie­ka. Mo­głem z nim po­roz­ma­wiać o wszyst­kim, i był wtedy dla mnie jak oj­ciec. Jed­no­cze­śnie prze­strze­gał tych swo­ich dzi­wacz­nych zasad, co w moich oczach czy­ni­ło go naj­gor­szym okrut­ni­kiem.

– Czy na­praw­dę chcę tak wiele? – rzu­ci­łem ża­ło­śnie, znów bli­ski łez. – Dla­cze­go wciąż mil­czysz? Prze­cież lu­bi­łeś Kaia. Gdy­bym wie­dział, gdy­byś mi po­wie­dział, ochro­nił­bym go przed grub­czat­ką.

– Nie wiń grub­czat­ki, Luen. To tylko skrzyw­dzo­ne stwo­rze­nie. Dawno temu, w swej głu­po­cie i po­go­ni za rze­cza­mi nie­waż­ny­mi, za­wład­nę­li­śmy jej domem i za­bi­li­śmy ją. Ale ona trwa. Jest osza­la­ła z bólu, ro­zu­mie tylko ze­mstę. Być może dla­te­go przy­bie­ra do­ty­kal­ną po­stać. Nad ta­ki­mi grub­czat­ka­mi można je­dy­nie za­pła­kać.

– Wolę za­pła­kać nad moim bra­tem.

Pół­ka­mień za­du­mał się i po­gła­dził brodę.

– Oskar­żasz bied­ne stwo­rze­nie, a czy je­steś pe­wien, że to wła­śnie grub­czat­ka go za­bi­ła?

– Wy­sko­czy­ła z wody na moich oczach! Dźgnę­ła go swoim ostrzem!

– A wę­dru­ją­cy kwiat?

Nie ro­zu­mia­łem.

– Oj­ciec ci nie po­wie­dział? – zdzi­wił się sta­rzec. – Może to i le­piej, niech ta wie­dza pew­ne­go dnia wy­mrze.

– Co to jest wę­dru­ją­cy kwiat?

– Ro­śli­na, która przy­cią­ga grub­czat­ki, czer­wo­ne re­ki­ny i wszyst­ko inne, co nie-ży­je w morzu. Myślę, że ona rów­nież wy­mar­ła. Ro­śnie w za­świa­tach. Po­ja­wia się tu i znika. Wę­dru­je. Gdyby ze­rwać kwiat i za­brać go w morze…

W dniu śmier­ci mo­je­go brata ło­dzie do po­ło­wu szy­ko­wał Peni. On i Kai byli razem. Kiedy grub­czat­ka za­ata­ko­wa­ła, Peni zdo­łał od­sko­czyć. Może wie­dział?

– Mo­je­go brata za­bi­ła grub­czat­ka – stwier­dzi­łem zde­cy­do­wa­nie.

– Skoro wiesz le­piej, to już się nie od­zy­wam.

– A wczo­raj w nocy miesz­kań­cy wio­ski przy­szli do nas z no­ża­mi. Chcie­li zabić Imei. O mało nie za­dźga­li Aoli.

– Nie­go­dzi­we.

– Kiedy to się sta­nie? – za­py­ta­łem. – Muszę wie­dzieć!

– Jeden czło­wiek. Jeden owoc. Jedno py­ta­nie.

Trzy lata temu klęk­ną­łem przed krze­wem oro­re­dio­nu, je­dy­nym na całej wy­spie, i ze­rwa­łem małą kulkę, którą po­da­łem Pół­ka­mie­nio­wi. Trzy na czte­ry owoce mają słod­ki smak i wtedy sta­rzec prze­po­wia­dał dobrą rzecz, która wy­da­rzy się w twoim życiu. Jeśli jed­nak oro­re­dion okaże się gorz­ki, sły­sza­łeś o cze­ka­ją­cej cię tra­ge­dii.

Pół­ka­mień żuł kulkę przez chwi­lę i nie spo­sób było zgad­nąć, czy mu sma­ku­je. Ponoć nikt poza nim nie prze­żył­by zje­dze­nia tego owocu.

Gdy prze­łknął, spoj­rzał mi w oczy i po­wie­dział:

– Twoja sio­stra skona w two­ich ra­mio­nach.

– Nie! – krzyk­ną­łem. – Jak? Gdzie? Kiedy?

– Jeden czło­wiek. Jeden owoc. Jedno py­ta­nie.

Od tam­tej pory py­ta­łem go dzie­siąt­ki razy. Aż miar­ka się prze­bra­ła. Nie chcia­łem stra­cić już ni­ko­go z ro­dzi­ny.

– A gdy­bym przy­sta­wił ci ostrze do gar­dła? – za­py­ta­łem, po­ka­zu­jąc nóż.

– Na ka­mie­niu ostrze je­dy­nie się stępi – po­wie­dział nie­wzru­szo­ny. – Nikt nigdy nie usły­szał ode mnie dwóch prze­po­wied­ni, Luen. Nawet jedna wy­star­cza­ją­co mie­sza lu­dziom w gło­wach.

– Kiedy? Kiedy ona umrze, skur­wy­sy­nie?! – krzy­cza­łem, pod­su­wa­jąc mu ostrze pod nos.

Pół­ka­mień skwi­to­wał to smut­nym uśmie­chem. Wie­dział wszyst­ko o wszyst­kich. Tak, z pew­no­ścią się nie bał.

– Je­stem pe­wien, że tego nie prze­ga­pisz.

 

***

 

Grub­czat­ka wy­sko­czy­ła z wody. Przez ćwierć ude­rze­nia serca jej syl­wet­ka za­wi­sła w po­wie­trzu z ostrzem wy­ce­lo­wa­nym w krwi­sto­czer­wo­ną tar­czę za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Póź­niej ude­rzy­ła.

Syl­wet­ka Imei try­snę­ła czer­wie­nią. Dziew­czy­na zgię­ła się wpół, perła wy­pa­dła jej z oczo­do­łu i znik­nę­ła w morzu. Tak samo umarł Kai, po­my­śla­łem i za­pła­ka­łem. Nad nie­któ­ry­mi rze­cza­mi można je­dy­nie za­pła­kać.

– Sta­rzec pod­niósł perłę z dna morza… – za­czął zna­jo­my głos.

Czte­ry cie­nie krą­ży­ły wokół mnie i umie­ra­ją­cej dziew­czy­ny. Ahoni przy­po­mi­nał skałę, zimną i nie­do­stęp­ną. Peni był jak wę­dru­ją­cy kwiat, ta­jem­ni­czy i zdra­dli­wy. Oj­ciec przy­po­mi­nał mor­ską falę, po­tęż­ną, lecz tylko gdy wieje wła­ści­wy wiatr. W od­da­li krył się jesz­cze czwar­ty cień, nie­wy­raź­ny, acz naj­strasz­liw­szy.

Zwró­ci­łem łódź ku umie­ra­ją­cej dziew­czy­nie i wów­czas za­uwa­ży­łem, że to nie Imei padła ofia­rą grub­czat­ki, lecz moja sio­stra.

– …i rzekł: „Ależ pięk­na”.

Pła­ka­łem i za­wo­dzi­łem. Pły­ną­łem nie wia­do­mo skąd ani dokąd po morzu ciem­nej krwi. W ręku trzy­ma­łem lampę.

– Kai? – za­py­ta­łem.

– I sta­rzec za­brał perłę do domu – do­koń­czył mój brat. – Pa­mię­tasz tę opo­wieść, Luen?

– Kai! – krzyk­ną­łem do czar­ne­go morza. Sta­łem na plaży, sam, w ciem­no­ściach. Po księ­ży­cu wy­wnio­sko­wa­łem, że to go­dzi­na du­chów. Czy brat do mnie przy­szedł?

Po­wo­li do­cho­dzi­łem do sie­bie. Nigdy wcze­śniej nie wę­dro­wa­łem we śnie.

Od­wró­ci­łem głowę i uj­rza­łem mar­twe­go czło­wie­ka.

 

***

 

– Aż dziw, że wy­trzy­ma­ła tak długo – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta z wio­ski.

– Jak to moż­li­we, że się nie zła­ma­ła? – za­sta­na­wia­ła się inna.

Wieść o tym, że zna­le­zio­no ciało, roz­nio­sła się już po wy­spie i lu­dzie od rana zbie­ra­li się na plaży.

Palma rze­czy­wi­ście za­słu­gi­wa­ła na po­dziw, że utrzy­ma­ła ol­brzy­mie ciało. Makoa wi­siał na dłu­gim sznu­rze ze sto­pa­mi dwa łok­cie nad zie­mią i twa­rzą zwró­co­ną na za­chód. Trupa w końcu zdję­to, lecz wy­ma­ga­ło to nie­ma­ło wy­sił­ku.

– Jesz­cze wczo­raj żar­to­wał i był pełen życia – za­pew­nia­ła jedna z jego sy­no­wych, wpa­tru­jąc się w uło­żo­ne na pia­sku ciało, które sy­no­wie ry­ba­ka przy­go­to­wy­wa­li do ostat­niej drogi.

Makoa nie był złym czło­wie­kiem, w do­dat­ku moim krew­nym i opie­ku­nem wio­ski. Czu­łem praw­dzi­wy smu­tek. Lu­dzie wokół mnie rów­nież wy­glą­da­li na po­grą­żo­nych w ża­ło­bie… Ale jesz­cze nie­daw­no nie­któ­rzy z nich mieli na twa­rzach zwie­rzę­ce maski. Czy to oni za­bi­li Makoa?

Naj­młod­szy syn zmar­łe­go, Koko, był moim ró­wie­śni­kiem i chyba kimś w ro­dza­ju przy­ja­cie­la. Od niego do­wie­dzia­łem się, że ro­dzi­na Makoa nie wie, gdzie jest ich Per­li­sty. Naj­star­szy z braci Koko w ataku szału wy­gnał nie­wol­ni­ka, oskar­ża­jąc go, że ma coś wspól­ne­go z sa­mo­bój­stwem ojca. Gdy emo­cje już opa­dły, wszy­scy zgo­dzi­li się, że to była głu­po­ta.

Po­po­łu­dniem męż­czyź­ni z wio­ski ru­szy­li na po­szu­ki­wa­nia.

Po­li­czy­li­śmy ło­dzie i stwier­dzi­li­śmy, że Per­li­sty nie mógł od­pły­nąć. Od­wie­dzi­li­śmy są­sied­nie wio­ski, prze­trzą­snę­li­śmy każdy krzak, zaj­rze­li­śmy pod wszyst­kie ka­mie­nie, lecz nie­wol­ni­ka nie udało się od­na­leźć. Ro­dzi­na zmar­łe­go za­ofe­ro­wa­ła na­gro­dę, lecz nic to nie po­mo­gło.

– Może Imei wie, gdzie on jest – ode­zwa­ła się do mnie Aoli. Upar­ła się na udział w po­szu­ki­wa­niach, a ja jak za­wsze wo­la­łem ją mieć na oku.

– Czemu mia­ła­by wie­dzieć?

– Roz­ma­wia­li – od­po­wie­dzia­ła. – Jedną nocą, nie­daw­no. Wi­dzia­łam ich.

– Co?

– Przy krzy­wym drze­wie. Nic nie ro­zu­mia­łam, ale sio­stra chyba była zła, bo krzy­cza­ła na tego chło­pa­ka z okiem z perły.

– Nie mów o tym ni­ko­mu – po­pro­si­łem.

 

***

 

Dzień póź­niej Makoa po raz ostat­ni wy­pły­nął w morze.

Imei strze­gła ża­łob­ni­ków przed po­two­ra­mi, a oj­ciec był jed­nym z pro­wa­dzą­cych ce­re­mo­nię. Nad cia­łem od­pra­wio­no mo­dli­twy, a potem, ob­cią­żo­ne, wrzu­co­no je do wody.

Po wszyst­kim ogło­szo­no, że musi ze­brać się rada wio­ski.

 

 

 

Męż­czyź­ni de­ba­to­wa­li w ka­mien­nym kręgu na nie­wiel­kiej po­la­nie. Chęt­nych na opie­ku­na wio­ski było kilku, w tym mój oj­ciec. Jako zbyt młody, by wpusz­czo­no mnie do środ­ka, ob­ser­wo­wa­łem radę z da­le­ka.

Pół­ka­mień po raz pierw­szy od nie­pa­mięt­nych cza­sów opu­ścił sa­mot­nię, by prze­wo­dzić wy­bo­rom. Krą­żył wokół ze­bra­nych ni­czym pa­dli­no­żer­ny ptak, a kiedy nad­szedł czas, ze­brał ko­lo­ro­we ka­my­ki od­po­wia­da­ją­ce kan­dy­da­tom.

Oj­ciec otrzy­mał bar­dzo nie­wie­le gło­sów. Naj­star­szy syn Makoa miał po­par­cie licz­nej ro­dzi­ny, lecz to też nie wy­star­czy­ło. Nowym opie­ku­nem wio­ski zo­stał Krab, bo­ga­ty han­dlarz.

Przy­pa­tru­jąc się jego okrą­głej twa­rzy, na­bra­łem pew­no­ści, że to on nosił maskę małpy w tę noc, gdy nasi są­sie­dzi przy­szli zabić Imei.

 

***

 

Mi­ja­ły ko­lej­ne dni, nie­zli­czo­ne i po­dob­ne do sie­bie ni­czym ziar­na pia­sku na plaży. My ło­wi­li­śmy, Imei pa­trzy­ła.

Noce to zu­peł­nie inna hi­sto­ria.

Kiedy pil­no­wa­łem dziew­czy­ny, nie­raz chcia­łem za­py­tać o Per­li­ste­go od Makoa, lecz nigdy się na to nie zde­cy­do­wa­łem. Uzna­łem, że mu­sie­li się znać z cza­sów Mom­ku­li. Za to dużo roz­ma­wia­li­śmy na inne te­ma­ty. Imei otwo­rzy­ła się przede mną. Lu­bi­ła też Aoli, ale od po­zo­sta­łych trzy­ma­ła się na dy­stans. Ro­zu­mia­łem ją w pełni.

Pew­nej nocy z nudów wy­mknę­li­śmy się do dżun­gli. Póź­niej stało się to tra­dy­cją.

Raz za­wę­dro­wa­li­śmy w miej­sce, które na­zy­wa­no Czar­nym Lasem. Drze­wa rosły tu naj­gę­ściej na wy­spie, a mimo to Imei wy­pa­trzy­ła dawne ścież­ki. Jak mi po­wie­dzia­ła, teraz no­ca­mi prze­cha­dza­ją się po nich umar­li.

Innej nocy od­wie­dzi­li­śmy Pół­ka­mie­nia. Imei nie dała się jed­nak na­mó­wić, by ze­rwać owoc oro­re­dio­nu, czym po­ka­za­ła, że jest dużo mą­drzej­sza ode mnie.

Dwa dni póź­niej za­bra­łem ją do ja­ski­ni nie­opo­dal je­zio­ra, gdzie słu­cha­li­śmy gło­sów, które od za­wsze nio­sły się z głę­bin. Na zmia­nę wy­my­śla­li­śmy, co może je wy­da­wać. W pew­nej chwi­li Imei roz­pła­ka­ła się i ucie­kła. Jak mi póź­niej po­wie­dzia­ła, zi­ry­to­wa­ne duchy prze­ka­za­ły jej praw­dę, a ta była zbyt smut­na, by wy­po­wie­dzieć ją na głos.

Zda­rza­ły się też noce, kiedy dziew­czy­ny pil­no­wał Ahoni albo Peni, a wtedy cier­pia­łem. Wy­obraź­nia pod­su­wa­ła mi per­fid­ne sceny i coraz bar­dziej nie­na­wi­dzi­łem braci.

 

***

 

Krzy­cze­liOstat­ni­mi dnia­mi dzia­ło się to czę­sto, jed­nak tym razem w ich gło­sach było coś na­praw­dę osta­tecz­ne­go.

– Nie za­bie­rzesz mojej córki! – ryk­nął oj­ciec.

– Za­bio­rę, jeśli bę­dzie chcia­ła. Za­bio­rę wszyst­kich. A ty zo­stań tu sobie ze swoją dziw­ką.

– Mamo? – Aoli we­szła w sam śro­dek burzy, zu­peł­nie ogłu­pia­ła. – Dokąd idziesz?

– Do wio­ski dziad­ka, skar­bie. Od dziś tam za­miesz­ka­my.

– A kto jesz­cze idzie?

– Ani mi się waż za­bie­rać moich synów – wark­nął oj­ciec. – Są mi po­trzeb­ni.

– Luen idzie? – za­py­ta­ła dziew­czyn­ka, pa­trząc w moją stro­nę. Po­krę­ci­łem po­wo­li głową. – A Imei?

– Nie. Imei na pewno nie – od­po­wie­dzia­ła matka.

– Skoro wszy­scy zo­sta­ją, czemu ja mam iść?

– Aoli…

– Chcę zo­stać z nimi!

Matka wy­pro­wa­dzi­ła się, nim za­padł zmierzch. Sama.

Wie­czo­rem Peni, chyba nieco roz­ba­wio­ny, po­wie­dział mi, że na­kry­ła ojca, kiedy Imei za­spo­ka­ja­ła go usta­mi.

Gdy za­py­ta­łem Imei, czy ma coś wspól­ne­go z ostat­ni­mi wy­da­rze­nia­mi, za­prze­czy­ła.

Oczy­wi­ście, że uwie­rzy­łem dziew­czy­nie, którą ko­cha­łem, a nie bratu, któ­re­go nie­na­wi­dzi­łem.

 

***

 

Bez matki w na­szej cha­cie zro­bi­ło się pusto. Oj­ciec stał się draż­li­wy, a w jego oczach tlił się wy­łącz­nie smu­tek. Ahoni, który był jej ulu­bień­cem, pra­wie prze­stał się od­zy­wać, nawet Peni nieco przy­gasł. Aoli nic nie ro­zu­mia­ła i bez prze­rwy do­py­ty­wa­ła wszyst­kich, kiedy mama wróci.

Razem z ojcem wy­re­mon­to­wa­li­śmy szopę, która prze­ro­dzi­ła się w małą drew­nia­ną twier­dzę. Tak skoń­czył się czas noc­nych czu­wań przy Imei. Mimo to czę­sto się do niej wy­my­ka­łem, za każ­dym razem obie­cu­jąc sobie, że wy­znam swą mi­łość. Za­wsze jed­nak zwy­cię­ża­ła nie­śmia­łość.

– Wczo­raj w nocy był u mnie Peni – wy­zna­ła raz nie­wol­ni­ca.

– Po co? – za­py­ta­łem, wie­dząc, że od­po­wiedź mi się nie spodo­ba.

– Za­brał łódź.

– Pew­nie po­pły­nął do na­rze­czo­nej. Oj­ciec ze­swa­tał go z jakąś dziew­czy­ną z innej wio­ski. Od tam­tej pory cza­sa­mi wy­my­ka się no­ca­mi. Choć dziw­ne, że za­brał łódź…

– Nie sądzę, by wy­bie­rał się na schadz­kę. Wziął ze sobą har­pu­ny.

 

***

 

– Sta­rzec pod­niósł perłę z dna morza i rzekł: „Ależ pięk­na”. I sta­rzec za­brał perłę do domu.

– Nie ro­zu­miem – po­wie­dzia­łem bratu, który wpa­try­wał się we mnie mar­twy­mi oczy­ma. – Chcesz dać mi coś do zro­zu­mie­nia. – Przy­po­mnia­łem sobie roz­mo­wę z Pół­ka­mie­niem i za­py­ta­łem: – Czy Peni… czy on przy­czy­nił się do two­jej śmier­ci? Za­brał wę­dru­ją­cy kwiat?

– Tak – od­po­wie­dział Kai.

Obu­dzi­łem się i usia­dłem na łóżku. W ciszy sły­chać było je­dy­nie bicie mo­je­go serca i szum fal za oknem. Za­kra­dłem się do łóżka Pe­nie­go. Było puste.

Wy­bra­łem się na plażę i cze­ka­łem.

Peni przy­pły­nął dwie go­dzi­ny przed świ­tem. Za­stu­kał umó­wio­nym sy­gna­łem w drzwi szopy i wcią­gnął łódź do środ­ka. Potem stał jesz­cze przez chwi­lę na tle morza, ma­ca­jąc swoje bli­zny. Kilka razy syk­nął w spo­sób, ja­kie­go wcze­śniej nie sły­sza­łem.

– Widzę cię – rzu­cił w moim kie­run­ku.

Wy­sze­dłem. Na ustach Pe­nie­go po­ja­wił się ten ro­dzaj uśmie­chu, któ­re­go naj­bar­dziej nie­na­wi­dzi­łem. W ro­dza­ju: „A cóż to do mnie pod­peł­zło?”.

– Po co mój mały bra­ci­szek wy­my­ka się z domu w środ­ku nocy? – za­py­tał, zanim ja zdą­ży­łem to zro­bić.

– Wi­dzia­łem, że znik­ną­łeś. Mar­twi­łem się. Gdzie byłeś?

– Za­ła­twia­łem swoje spra­wy, któ­rych i tak nie poj­miesz. A jeśli po­wiesz o tym ojcu, po­wie­szę cię na pal­mie. Jasne?

Pa­trząc na brata, byłem prze­ko­na­ny, że jest w sta­nie to zro­bić.

– Śnił mi się Kai.

– I cóż ten nasz ko­cha­ny, mar­twy brat od cie­bie chciał?

– Przy­po­mniał mi jedną ze swo­ich opo­wie­ści. O star­cu, który wy­ło­wił z morza perłę. Pa­mię­tasz?

– Może i coś ta­kie­go było. Kai cią­gle opo­wia­dał te swoje wy­my­sły. W co dru­giej hi­sto­rii po­ja­wia­ła się perła, a morze chyba we wszyst­kich.

– Sta­rzec za­brał perłę do domu…

– Mam w dupie star­ca i jego suk­ce­sy. Zdążę się jesz­cze prze­spać przed świ­tem. – Po chwi­li znik­nął w cha­cie.

A ja za­pu­ka­łem do Imei, roz­my­śla­jąc nad tym, że też przy­dał­by mi się umó­wio­ny sy­gnał.

 

***

 

– Ojcze, mam py­ta­nie.

Czy­ścił sieci po wy­jąt­ko­wo uda­nym po­ło­wie, choć raz mu­sie­li­śmy czmych­nąć przed po­ja­wia­czem.

– Słu­cham.

– Co… – Czu­łem się za­wsty­dzo­ny, ale mu­sia­łem o to za­py­tać. – Co się stało z dziew­czy­ną, z którą chcia­łeś oże­nić Kaia?

Spoj­rzał zdzi­wio­ny, po czym jego twarz przy­bra­ła zwy­cza­jo­wy ka­mien­ny wyraz.

– Z tego co wiem, żyje i ma się do­brze.

– Nie o to…

– Jak się pew­nie do­my­śli­łeś, za­rę­czy­ny zo­sta­ły ze­rwa­ne. Pró­bo­wa­łem ją ze­swa­tać z Aho­nim, ale stwier­dził, że się w ogóle nie ożeni. Nie ożeni! Ro­zu­miesz? Zresz­tą, i tak małe szan­se, by jej oj­ciec się zgo­dził. Za­ofe­ro­wał taki posag, że ma prawo żądać, by jego córka po­ślu­bi­ła dzie­dzi­ca. A Peni jest już ze­swa­ta­ny… Liczę, że przy­naj­mniej ty nie masz ta­kich głu­pich po­my­słów jak twój brat.

– Skąd, ojcze, chęt­nie się oże­nię.

– Cie­szy mnie to.

– Chciał­bym z Imei.

Wy­pu­ścił sieć z dłoni.

– Po­stra­da­łeś zmy­sły.

– Dla­cze­go? Chyba nie wy­bra­łeś mi innej? – za­py­ta­łem, prze­ra­żo­ny tą per­spek­ty­wą.

– Dla­cze­go?! Prę­dzej wyślę cię do Mil­czą­cych Ka­pła­nów, niż po­zwo­lę oże­nić z nie­wol­ni­cą. Je­steś moim synem!

– Czwar­tym synem…

– Trze­cim.

– Imei jest…

– …z za­cho­du. To nawet nie są lu­dzie. Bli­żej im do małp. Nie umie­ją zło­wić ryby, za to pierw­si do tańca i śpie­wa­nia. No, przy­naj­mniej tak było przed wojną. A ona… nie dość że z za­cho­du, to jesz­cze dzi­wa­dło. Na­rzę­dzie. Nie po­zwo­lę, żeby moje wnuki ro­dzi­ło coś, czemu bli­żej do wio­sła czy sieci niż praw­dzi­we­go czło­wie­ka.

Zszo­ko­wa­ny, przez chwi­lę chło­ną­łem sens tego prze­mó­wie­nia, po czym stwier­dzi­łem:

– Chyba już wiem, czemu mama od cie­bie ode­szła.

Wtedy mnie ude­rzył.

– Masz ją sobie wybić z głowy – roz­ka­zał i od­szedł, a ja po­my­śla­łem, że ła­twiej by­ło­by mu po­wstrzy­mać mor­skie fale.

 

***

 

Ahoni pła­kał. A przy­naj­mniej takie od­nio­słem wra­że­nie, gdy mi­nę­li­śmy się na dro­dze pro­wa­dzą­cej ku są­sied­niej wio­sce. Do tej pory byłem prze­ko­na­ny, że ła­twiej od­czy­tać emo­cje z le­żą­ce­go na plaży ka­mie­nia niż z twa­rzy mo­je­go brata, dla­te­go po­my­śla­łem, że mu­sia­ło mi się przy­wi­dzieć.

Mama cze­ka­ła na nas przed chatą wujka, gdzie teraz miesz­ka­ła. Wy­ści­ska­ła Aoli, a potem mnie. Cał­kiem miło spę­dzi­li­śmy świą­tecz­ne po­po­łu­dnie, ro­dzin­nie, jak na­le­ża­ło. Jed­nak na moją proś­bę od­par­ła zde­cy­do­wa­nie:

– Nie wrócę. Nie, póki oj­ciec jej nie od­pra­wi.

– Co tata ma od­pra­wić? – za­py­ta­ła Aoli. – Coś jak wtedy, kiedy umarł wujek Makoa?

Mo­głem ją tylko po­gła­skać po gło­wie.

– Spo­tka­my się na fe­sty­nie? – za­py­ta­łem matkę. – Oj­ciec się nie wy­bie­ra.

Bę­dzie pil­no­wać Imei, do­da­łem w my­ślach. Za­bra­nie jej na uro­czy­ste ob­cho­dy wszy­scy uzna­li­by za znie­wa­gę.

– Będę – obie­ca­ła.

Pierw­szy dzień pory wietrz­nej był naj­waż­niej­szym świę­tem roku. Miesz­kań­cy wszyst­kich trzech wio­sek jed­no­czy­li się we wspól­nej za­ba­wie. Ob­cho­dy za­czy­na­ły się po zmro­ku i trwa­ły do świtu. Cze­ka­łem na plaży na za­chód słoń­ca, od­po­czy­wa­jąc i ob­ser­wu­jąc Aoli, która bie­ga­ła po pia­sku, ucie­ka­jąc przed Imei. Kiedy dziew­czyn­ka po­tknę­ła się i ob­my­ła ją fala, obie za­śmia­ły się gło­śno. Jesz­cze nigdy nie wi­dzia­łem, żeby Imei była tak szczę­śli­wa.

Bę­dzie mi bra­ko­wać sio­stry, po­my­śla­łem. Pla­no­wa­łem uciec, od­pły­nąć z wyspy i za­brać ze sobą Imei. Skoro oj­ciec nie zgo­dził się na nasz ślub, nic tu na nas nie cze­ka­ło. Je­dy­nie drwi­ny, wro­gie spoj­rze­nia i noże w ciem­no­ściach. Peni odzie­dzi­czy kie­dyś ma­ją­tek ojca, i wtedy może po­dzie­li się z Aho­nim, ale ja nie do­sta­nę po­rwa­nej sieci. Imei też sta­nie się jego wła­sno­ścią.

A wtedy słoń­ce w końcu za­szło i wyspa ożyła.

Na plaży roz­pa­lo­no wiel­kie ogni­ska. Wiatr przy­był na swoje świę­to i pło­mie­nie wy­gi­na­ły się i tań­co­wa­ły, upo­dab­nia­jąc wy­brze­że do wiel­kie­go, świe­tli­ste­go węża.

Pierw­sze ro­ze­gra­no za­wo­dy w pły­wa­niu. Kie­dyś, nim za­ata­ko­wał go rekin, Peni wy­grał ten kon­kurs. Dziś sta­nę­li­śmy z Aoli bli­sko brze­gu, ob­ser­wu­jąc pły­wa­ków i za­sta­na­wia­jąc się, czy w tym roku znów ktoś się utopi. Na szczę­ście wszy­scy do­tar­li do mety.

Kiedy uho­no­ro­wa­no zwy­cięz­ców, ru­szy­ły za­wo­dy w biegu na górę po­środ­ku wyspy. Ahoni sta­wił się na star­cie tego mor­der­cze­go wy­ści­gu i po chwi­li wraz z po­zo­sta­ły­mi śmiał­ka­mi znik­nął w dżun­gli. Wy­grać miał ten, kto przy­nie­sie jajo kró­le­wia­ka. Za­bra­łem Aoli na targ, gdzie wy­zna­czo­no metę.

Wśród stra­ga­nów czę­sto­wa­no dar­mo­wy­mi owo­ca­mi, ry­ba­mi i so­ka­mi, a czas umi­la­li tan­ce­rze i mu­zy­cy. Do­strze­głem Pe­nie­go, który wy­da­wał się już lekko wsta­wio­ny. Zdzi­wi­ło mnie, że nie to­wa­rzy­szy mu na­rze­czo­na.

Nie­opo­dal sceny do­strze­głem Kraba. Ubra­ny w ja­skra­wy strój z pa­pu­zich piór, dwoił się i troił, by za­ba­wiać go­ścia. Ów sie­dział na wy­so­kim stoł­ku i wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go.

– To musi być ktoś z ro­dzi­ny króla – po­wie­dzia­łem do sio­stry. – Kuzyn, może brat.

Po­de­szli­śmy bli­żej.

– Nie ma po­wo­du do stra­chu – uspo­ka­jał Kraba przy­bysz. – Za­chod­ni są teraz na­szy­mi przy­ja­ciół­mi.

– Nie je­stem tego taki pe­wien – po­wie­dział opie­kun wio­ski. – Ale wszy­scy się zgo­dzi­my, że dru­giej stro­ny nie po­win­no się oglą­dać. To bluź­nier­stwo. Te perły…

– Przy­glą­da­łem się kie­dyś ich po­ło­wo­wi. Star­cy z Mom­ku­li wy­cią­ga­ją je z morza. Muszą być duże, ale to zwy­kłe perły. A jakie jest twoje za­dnie? – Nie­zna­jo­my za­gad­nął prze­cho­dzą­ce­go obok Pół­ka­mie­nia, z sza­cun­kiem po­chy­la­jąc głowę.

– Perła nie jest dobra ani zła – od­parł mę­drzec. – Co in­ne­go czło­wiek. Ale nie ma zna­cze­nia, skąd po­cho­dzi. Kim jest. Nie­waż­ne, czy jakiś sta­rzec ma ka­mień za­miast serca, mło­dzie­niec mor­ską trawę za­miast mózgu, a dziew­czy­na perłę za­miast oka. Liczą się uczyn­ki, co ro­bi­my i co chce­my zro­bić. Dobro i zło. Choć cza­sem trud­no je od­róż­nić. Mie­sza­ją się ze sobą. Tak jak smaki owocu oro­re­dio­nu. Lu­dzie myślą, że gdy wezmę go do ust, od razu po­zna­ję, czy jest gorz­ki, czy słod­ki. Ale cza­sem trud­no oce­nić. Na­praw­dę trud­no. Ale w końcu za­wsze się udaje.

– Mą­dre­go miło po­słu­chać – po­wie­dział z uzna­niem krew­niak króla, nie za­uwa­ża­jąc, że Krab pa­trzy na na­gie­go star­ca jak na ro­ba­ka, któ­re­go na­le­ża­ło­by roz­dep­tać.

Czy tej nocy opie­kun wio­ski po­dej­mie ko­lej­ną próbę za­bój­stwa Imei? Oj­ciec dał nam do zro­zu­mie­nia, że to bar­dzo praw­do­po­dob­ne.

Z roz­my­ślań wy­rwał mnie Koko. Miał na sobie wie­niec za za­ję­cie trze­cie­go miej­sca w pły­wa­niu i pro­mie­nio­wał dumą.

– Zna­leź­li­ście już swo­je­go Per­li­ste­go? – za­py­ta­łem.

– Nie. Gdyby tak było, cała wyspa by wie­dzia­ła. – Ści­szył głos. – Znik­nął, tak po pro­stu. Wy­da­je mi się, że Kra­bie po­mio­ty go zna­la­zły i za­bi­ły. A kto wie, może wcze­śniej za­wie­si­ły ojca na pal­mie.

– Aoli – po­wie­dzia­łem do sio­stry, która przy­słu­chi­wa­ła się nam z cie­ka­wo­ścią – spójrz, tam jest mama i wujek. Bie­gnij do nich.

– W każ­dym razie wszyst­ko prze­pa­dło – pod­su­mo­wał Koko, gdy zo­sta­li­śmy sami. – Bądź­cie mą­drzej­si. Pil­nu­je­cie tej swo­jej.

– Pil­nu­je­my.

– Twój bra­ci­szek też? – za­py­tał drwią­co.

– Peni?

– Ahoni. Moja ro­dzi­na wie o wszyst­kim, co dzie­je się na wy­spie, więc po­wiem ci coś w se­kre­cie. Uwa­żaj na swo­je­go brata. Wczo­raj spo­tkał się z Kra­bem. Cho­dzą słu­chy, że nasi są­sie­dzi przyj­dą po waszą dziew­czy­nę dziś w nocy. A wśród tych, któ­rzy za­ło­żą maski, bę­dzie Ahoni.

Przez ko­lej­ne dłu­gie chwi­le cze­ka­łem na brata, za­sta­na­wia­jąc się, co po­wi­nie­nem zro­bić. Za­czę­li po­ja­wiać się ko­lej­ni bie­ga­cze. Pierw­szy przy­niósł jajo wy­raź­nie pęk­nię­te, dla­te­go zwy­cię­stwo przy­pa­dło dru­gie­mu na mecie. Ahoni przy­był dużo póź­niej, uty­ka­jąc.

Pod­sze­dłem do niego ostroż­nie. Szcze­rze mó­wiąc, nie byłem pe­wien, czy Koko się nie myli. Czy Ahoni mógł­by aż tak prze­ciw­sta­wić się ojcu? Znów zła­pa­łem się na tym, że wcale nie znam brata.

– Ukoń­czy­łeś bieg? – za­py­ta­łem, żeby coś po­wie­dzieć, a potem do­strze­głem, że ko­la­no ma całe we krwi. Za­czął je opa­try­wać.

–Tak – od­parł nie­chęt­nie, ale i z dumą. Obok le­ża­ło jajo.

– Oj­ciec myśli, że dziś w nocy znów przyj­dą po Imei. – Ob­ser­wo­wa­łem re­ak­cję brata, lecz po­zo­stał nie­wzru­szo­ny.

– Do­my­śli­łem się.

– Nie wiesz wszyst­kie­go. Oj­ciec za­brał dziew­czy­nę i ukry­li się na wschod­nim brze­gu je­zio­ra, przy kli­fie. Idę mu za­nieść wino. Ale znasz ojca, na jed­nym dzba­nie się nie skoń­czy, więc póź­niej pój­dziesz ty, a jeśli boli cię noga, po­proś Pe­nie­go.

Ahoni od­wró­cił się bez słowa i po­kuś­ty­kał w stro­nę sę­dzie­go, by po­ka­zać tro­feum.

Nie­dłu­go potem do­tar­łem na miej­sce. Czar­na tafla je­zio­ra kilka me­trów niżej wy­glą­da­ła ni­czym dziu­ra pro­wa­dzą­ca do pie­kła. Kai na­uczył mnie kie­dyś, jak ska­kać, by nie wpaść na skały, a ja póź­niej prze­ka­za­łem tę wie­dzę Imei.

Usia­dłem i cze­ka­łem. Od­le­głe dźwię­ki mu­zy­ki brzmia­ły jak jed­no­staj­ne dud­nie­nie. Nikt się nie zja­wiał. My­śla­łem o du­chach, które z pew­no­ścią wy­pa­trzy­ła­by tu Imei, o dzi­kich zwie­rzę­tach spo­glą­da­ją­cych na mnie z ciem­no­ści i o za­bój­cach w zwie­rzę­cych ma­skach. Ci ostat­ni w końcu przy­by­li.

Trzy po­sta­ci. Rekin, płaszcz­ka, jakiś robak. Wsta­łem.

– Ahoni – po­wie­dzia­łem gło­śno do ro­ba­ka. – Nie ma ich tu. – Jeśli nawet zdzi­wił się, że za­miast pi­ja­ne­go ojca za­stał knu­ją­ce­go coś brata, nie dał nic po sobie po­znać.

Rekin ru­szył ku mnie, lecz płaszcz­ka za­trzy­ma­ła go sta­now­czo. Potem wszy­scy trzej od­wró­ci­li się i za­czę­li od­cho­dzić.

– Ahoni…

Nic.

– Bra­cie…

Lekko zwol­nił, ale może przez ranną nogę.

– Ja pa­mię­tam. Jak razem bie­ga­li­śmy po plaży, ba­wi­li­śmy się, śmia­li­śmy. Dla­cze­go, Ahoni?

Za­trzy­mał się, za­wa­hał, a potem kazał od­jeść dwóm po­zo­sta­łym. Pod­szedł do mnie i zdjął maskę.

– Dla­cze­go tu przy­sze­dłem? – za­py­tał, za­ci­ska­jąc dło­nie na drew­nia­nym ro­ba­ku. – Bo ona musi zdech­nąć. Nie wi­dzisz? Nie do­strze­gasz, jak nas nisz­czy?! – Nigdy nie wi­dzia­łem go tak wzbu­rzo­ne­go. – Przez nią ode­szła mama. Oj­ciec mar­nie­je w oczach. Peni jej po­żą­da i źle się to dla niego skoń­czy. A ty? My­ślisz, że nie widzę, jak cię w sobie roz­ko­cha­ła?

Słu­cha­łem tego wszyst­kie­go oszo­ło­mio­ny. Wła­śnie brat po­wie­dział do mnie wię­cej słów niż przez ostat­nie parę lat.

– A co zro­bi­ła z tobą? – za­py­ta­łem. – Prze­mie­ni­ła cię w mor­der­cę?

– To się musi skoń­czyć, bo cał­kiem nas zgubi. Im szyb­ciej się jej po­zbę­dzie­my, tym le­piej.

– Nie – od­par­łem pew­nie. – Ona nic nie robi. Sami to sobie ro­bi­my. Ty zresz­tą znie­na­wi­dzi­łeś mnie lata temu. O to pytam, Ahoni. Dla­cze­go?

Mil­czał.

– Po­dob­no za­mkną­łeś się w sobie wtedy, gdy Pe­nie­go za­ata­ko­wał rekin. Ja to ro­zu­miem, to mu­siał być strasz­ny widok, ale co ja mam z tym wspól­ne­go?

– To było tam­te­go dnia – wy­znał lekko drżą­cym gło­sem – ale wie­czo­rem. Peni leżał ranny, nie wie­dzie­li­śmy, czy prze­ży­je, a ja się tak bałem. Mia­łem spę­dzić na morzu resz­tę życia. Więc chcia­łem wie­dzieć. Po­sze­dłem do Pół­ka­mie­nia. Ten ze­rwał owoc i prze­po­wie­dział mi przy­szłość.

– J-ja­ką? – wy­ją­ka­łem.

– Za­bi­jesz mnie.

Nie po­tra­fi­łem wy­du­sić z sie­bie słowa.

– Ja? Dla­cze­go miał­bym cię zabić?

– Chyba obaj wiemy. To sta­nie się już nie­dłu­go i ona to spra­wi. – Spoj­rzał mi w oczy, ale jakoś ina­czej. Był bli­ski łez. – Wiesz, jakie to dla mnie trud­ne? Nie­na­wi­dzić cię, choć nie zro­bi­łeś mi nic złego. Nie cier­pieć, mimo że je­steś moim bra­tem i ko­cham cię. Każ­de­go dnia, gdy cię widzę, za­sta­na­wiam się, czy to dziś. Mam gdzieś takie życie. Oj­ciec chciał mnie oże­nić, ale ja nie po­zwo­lę, by jakaś dziew­czy­na zo­sta­ła wdową. My­śla­łem, żeby uciec, ale to tchó­rzo­stwo. Pro­szę cię. Dziś w nocy mo­że­my zmie­nić nasz los. Je­że­li po­ko­na­my ją, razem, jak bra­cia, to już nic nie sta­nie mię­dzy nami. Uwie­rzę, że prze­po­wied­nia się nie spraw­dzi. Znaj­dzie się dla cie­bie maska, Luen. Skończ­my to sza­leń­stwo.

Od­po­wie­dzia­łem, nim zdą­ży­łem po­my­śleć:

– Nie. – Ale gdy­bym po­my­ślał, od­po­wie­dział­bym tak samo.

Ahoni stał jesz­cze przez chwi­lę, cicho łka­jąc, a potem ukrył łzy pod maską ro­ba­ka.

– Zejdź mi z drogi.

– Nie po­zwo­lę ci jej skrzyw­dzić. – Za­stą­pi­łem bratu drogę, ode­pchnął mnie, a ja zła­pa­łem go, chcąc za­cho­wać rów­no­wa­gę.

Tak to się za­czę­ło.

Gdzieś w od­da­li bęben wy­gry­wał jed­no­staj­ny, pa­skud­ny rytm. Bum, bum, bum. Jakby nada­wał tempo prze­mar­szo­wi umar­łych. Upa­dli­śmy na zie­mię, w uści­sku, szar­piąc się. Ahoni przy­gniótł mnie, a potem ude­rzył w brzuch. Wstał, a ja zdą­ży­łem chwy­cić ka­mień i trza­snąć go w ranne ko­la­no. Zgiął się, zawył z bólu i rzu­cił na mnie.

Trwa­li­śmy tak złą­cze­ni, jak za daw­nych lat, gdy ba­wi­li­śmy się w za­pa­sy na pia­sku. Był sil­niej­szy, prze­wró­cił mnie na plecy, ale ja­kimś cudem zdo­ła­łem zro­bić to samo. Wtedy Ahoni, za­miast pla­snąć o zie­mię, znik­nął.

Uświa­do­mi­łem sobie, że leżę na kra­wę­dzi klifu. Chwi­lę za­ję­ło mi ze­bra­nie od­wa­gi, po czym spoj­rza­łem w dół.

Gdy ude­rzył o skały, spa­dła mu maska. Pew­nie uto­nę­ła w je­zio­rze.

Wsta­łem, wrzu­ci­łem za­krwa­wio­ny ka­mień do je­zio­ra, spraw­dzi­łem, czy nie mam ja­kichś wi­docz­nych ran, a potem po­bie­głem w stro­nę targu.

– Mój brat! Ahoni! Spadł! – Wszyst­kie twa­rze zwró­ci­ły się ku mnie. – Szli­śmy brze­giem urwi­ska, a jego bo­la­ła noga. Stra­cił rów­no­wa­gę i spadł, na skały. Chyba nie żyje.

Tak wła­śnie ze­psu­łem naj­waż­niej­sze świę­to w roku.

 

***

 

Wiem, że wielu po­dej­rze­wa­ło mnie o za­bi­cie brata, jed­nak nikt nie mógł mi nic udo­wod­nić.

– Co ro­bi­li­ście razem nad je­zio­rem? – za­py­tał oj­ciec na­za­jutrz po świę­cie wia­tru. W jedną noc po­sta­rzał się o kilka lat. Za­czął przy­po­mi­nać ludz­ki szkie­let.

– Ahoni usły­szał, że tam może ukry­wać się Per­li­sty Makoa. Po­szli­śmy to spraw­dzić, żeby zdo­być na­gro­dę.

– I po­szedł wła­śnie z tobą?

– Też mnie to zdzi­wi­ło, ale Peni był pi­ja­ny…

– Od kogo miał tę in­for­ma­cję? Dla­cze­go ten ktoś sam nie po­szedł?

– Nie wiem.

Myślę, że miał wąt­pli­wo­ści, ale po­sta­no­wił mi uwie­rzyć. Nie chciał stra­cić ko­lej­ne­go syna.

 

***

 

Dwa dni póź­niej, gdy od­da­wa­li­śmy Aho­nie­go morzu, pła­ka­łem po nim szcze­ry­mi łzami, nie mniej niż po Kaiu.

 

***

 

Na­sta­ły trud­ne dni. Oj­ciec za­czął pić coraz czę­ściej. Raz po­szedł do matki z prze­pro­si­na­mi, lecz po po­wro­cie cały wie­czór nie roz­sta­wał się z dzba­nem. Czę­sto mu­sie­li­śmy wy­pły­wać je­dy­nie w trój­kę, ja, Peni i Imei. Ło­wi­li­śmy nie­wie­le i nie­wie­le za­ra­bia­li­śmy. Gdy nie byłem na morzu, sprze­da­wa­łem z sio­strą na targu. W dniu za­ku­pu Imei stra­ci­li­śmy wielu klien­tów, któ­rym nie spodo­ba­ło się, że ło­wi­my przy po­mo­cy obcej, za­ka­za­nej magii, a po śmier­ci Aho­nie­go ode­szli ko­lej­ni, jakby bali się, że wraz z ry­ba­mi prze­ka­że­my im nę­ka­ją­ce naszą ro­dzi­nę nie­szczę­ścia.

Wie­dzia­łem, że to jesz­cze nie ko­niec. Czu­łem się jak rybak, któ­re­go za­ata­ko­wa­ła już grub­czat­ka, czer­wo­ny rekin i po­ja­wiacz, ale gdzieś tam w głę­bi­nach wciąż czai się wiel­ki nie­bie­ski le­wia­tan.

 

***

 

Imei za­py­ta­ła, czy może mi za­ufać. A gdy po­twier­dzi­łem, wy­bra­li­śmy się do­kądś ciem­ną nocą.

Było wietrz­nie, księ­życ co chwi­lę krył się za chmu­ra­mi, a my szli­śmy czar­ną plażą. Dziew­czy­na od kilku dni za­cho­wy­wa­ła się dziw­niej niż za­zwy­czaj. A tej nocy jesz­cze dziw­niej niż ostat­nio.

Pół­ka­mień cze­kał na nas, nagi i za­do­wo­lo­ny, sie­dząc okra­kiem na po­chy­lo­nej ku morzu pal­mie. Jego udział w tym dziw­nym spi­sku uspo­ko­ił mnie i za­nie­po­ko­ił jed­no­cze­śnie.

– Dziś w nocy ura­tu­je­my Hamu – wy­ja­śni­ła mi w końcu Imei.

– Hamu?

– Na pewno go ko­ja­rzysz – po­wie­dział sta­rzec. Uśmie­chał się, jakby cały ten wypad bar­dzo go bawił. – Mło­dzie­niec z perłą w oczo­do­le. Ten, któ­re­go wszy­scy szu­ka­ją, ale nie umie­ją zna­leźć.

– Prze­trzą­snę­li­śmy całą wyspę – stwier­dzi­łem. – Nie ma go tu.

– Nie całą.

W trój­kę uda­li­śmy się nad nie­wiel­ką za­tocz­kę na pół­no­cy. Cze­kał tam na nas wy­spiarz z są­sied­niej wio­ski, któ­re­go nie zna­łem zbyt do­brze. Miał łódź i ku mo­je­mu zdzi­wie­niu ofia­ro­wał ją Pół­ka­mie­nio­wi.

– To i tak nie­wie­le za to, co zro­bi­łeś dla mojej ro­dzi­ny. Ko­rzy­staj z niej do­brze. Uda­nych po­ło­wów. A ci dwoje? Dla­cze­go ich przy­pro­wa­dzi­łeś?

– Jak wi­dzisz, je­stem stary i nie mam siły pra­co­wać wio­sła­mi – od­parł mę­drzec swoim naj­bar­dziej zmę­czo­nym gło­sem. – Dla­te­go za­bra­łem chło­pa­ka. A dziew­czy­na bę­dzie wy­pa­try­wać nie­go­dziw­ców chcą­cych nas po­żreć.

Rybak kiw­nął głową, usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, i nim ode­szli­śmy, zdą­żył po­dzię­ko­wać Pół­ka­mie­nio­wi jesz­cze trzy razy.

Na morzu oka­za­ło się, że dzia­dek nie kła­mał. Naj­wi­docz­niej zo­sta­łem za­pro­szo­ny do tej dziw­nej wy­pra­wy, by robić za wio­śla­rza.

– Czemu dał ci łódź? – za­py­ta­łem.

– Po­mo­głem jego ro­dzi­nie. To dobry czło­wiek. Do­stał, na co za­słu­żył. Ja rów­nież sko­rzy­sta­łem, a skoro mamy łódź, czas, by ka­mień po­to­czył się dalej. Ten mło­dzie­niec, Hamu, już za długo nad­uży­wał mojej go­ścin­no­ści. Nie­dłu­go opu­ści to miej­sce.

Rzad­ko pły­wa­łem nocą, więc myśl o tym, by za­pu­ścić się na da­le­kie morze po ciem­ku, wśród wy­so­kich fal, przy nie­zde­cy­do­wa­nym księ­ży­cu, na­pa­wa­ła mnie grozą. Do­brze cho­ciaż, że tam­ten miał swoje ma­gicz­ne oko.

– Po­zna­łam Hamu lata temu w Mom­ku­li – po­wie­dzia­ła Imei. – Nigdy nie był mi bli­ski, ale je­ste­śmy tacy sami i mu­si­my trzy­mać się razem. Kie­dyś ja, on i jesz­cze wielu in­nych z per­ła­mi spo­tka­li­śmy się w ogro­dzie pod szko­łą i zło­ży­li­śmy przy­się­gę, że za­wsze bę­dzie­my się wspie­rać. Tej nocy mu po­mo­gę, znów sta­nie się wol­nym czło­wie­kiem.

Do­tar­li­śmy do sa­mot­ni Pół­ka­mie­nia. Gdy sta­rzec za­gwiz­dał, spo­mię­dzy po­są­gów wy­ło­ni­ła się chuda syl­wet­ka mło­de­go czło­wie­ka z per­ło­wym okiem. Nigdy wcze­śniej nie za­mie­ni­łem z nim słowa, ale znał mnie z wi­dze­nia. Wzdry­gnął się na mój widok.

– Bo­go­wie strze­gą wej­ścia do pod­ziem­ne­go mia­sta – po­wie­dział mi Pół­ka­mień, kiedy do­bi­ja­li­śmy do brze­gu. – Po­zwo­li­li chłop­cu się ukryć. Prze­ko­na­łem ich. Ka­mień do­ga­da się z ka­mie­niem. Wszy­scy poza mną już za­po­mnie­li o tam­tych kom­na­tach, ko­ry­ta­rzach i sa­lach. Więc jak chcie­li­ście go zna­leźć?

Imei ze­szła na brzeg pierw­sza i uści­ska­ła Hamu. Po­czu­łem się tro­chę za­zdro­sny. Za­czę­li roz­ma­wiać w ję­zy­ku, któ­re­go nie ro­zu­mia­łem. Póź­niej wy­ja­śni­ła mi, że py­ta­ła o pod­ziem­ne mia­sto i duchy, które je za­miesz­ki­wa­ły. Ponoć było ich mnó­stwo.

– Morze jest wzbu­rzo­ne. Na pewno zmie­rzasz pły­nąć? – za­py­ta­łem chło­pa­ka. – Nie chcesz po­cze­kać?

– Nie uspo­koi się przez ko­lej­ne kilka mie­się­cy. Muszę wy­ru­szyć teraz.

Pół­ka­mień prze­niósł do łodzi zapas żyw­no­ści i wody. Hamu od­mó­wił mo­dli­twę, po czym po­że­gnał się z nami. Wy­szep­tał Imei kilka słów, któ­rych nigdy mi nie prze­tłu­ma­czy­ła. Za na­szy­mi ple­ca­mi za­po­mnia­ni bo­go­wie przy­glą­da­li się temu ka­mien­ny­mi twa­rza­mi.

Jeśli wie­rzyć do­świad­czo­nym po­dróż­ni­kom, na naj­bliż­szą z Wysp Za­cho­dzą­ce­go Słoń­ca dało się do­pły­nąć w czte­ry dni cią­głe­go wio­sło­wa­nia. Chcia­łem, żeby mu się udało. Wie­dzia­łem, że mnie i Imei czeka kie­dyś po­dob­na prze­pra­wa. Prze­szło mi przez myśl, byśmy po­pły­nę­li razem z nim, ale tej nocy nie ufa­łem morzu i nie byłem gotów. Nie po­że­gna­łem się z sio­strą.

Wy­pły­nął.

Cza­sem z Kaiem za­sta­na­wia­li­śmy się, które z mor­skich stwo­rzeń jest naj­strasz­niej­sze. Czę­sto sta­wa­ło na tym, że to nie­bie­skie le­wia­ta­ny. Wi­du­je się je bar­dzo rzad­ko, nie są agre­syw­ne, lecz mimo to po­tra­fią za­to­pić wiele łodzi jed­no­cze­śnie, je­dy­nie koło nich prze­pły­wa­jąc. Kai twier­dził, że za każ­dym razem po­ja­wia się ten sam osob­nik, gdyż dwóch nie po­mie­ści­ło­by morze. Jeśli to praw­da, musi być bar­dzo sa­mot­nym stwo­rze­niem.

Grub­czat­ki mają syl­wet­kę smu­kłą jak ostrze noża i nie­zwy­kłą szyb­kość. Czer­wo­ne re­ki­ny nie róż­nią się zbyt­nio od swych ży­ją­cych ku­zy­nów, poza tym, że są więk­sze i oczy­wi­ście po­ja­wia­ją się zni­kąd. Drew­no­ja­dy nie czy­nią szko­dy lu­dziom, przy­cze­pia­ją się jed­nak do łodzi, a ich ścią­gnię­cie wy­ma­ga sporo wy­sił­ku. Nie­któ­rzy opo­wia­da­ją o jesz­cze dziw­niej­szych stwo­rze­niach – o dłu­gich na dzie­siąt­ki łokci wę­żach, sze­ścio­ra­mien­nych wcią­ga­czach czy dwu­gło­wych ry­bo­lu­dach. Które z nich żyją, które nie żyją, a które nigdy nie ist­nia­ły, cza­sem nie­ła­two jest stwier­dzić.

Kai za­wsze oba­wiał się po­ja­wia­czy. Nie po­tra­fię do­kład­nie opi­sać, jak wglą­da­ją, nigdy nie wy­nu­rza­ją się z wody. Wpły­wa­ją pod łódź i ude­rza­ją w nią ma­syw­nym ciel­skiem. A kiedy ją wy­wró­cą, wcią­ga­ją pa­sa­że­rów pod wodę. Jest w ich dzia­ła­niu coś prze­ra­ża­ją­co in­te­li­gent­ne­go.

Tym­cza­sem sta­li­śmy we trój­kę, od­pro­wa­dza­jąc Hamu wzro­kiem. Księ­życ chwi­lo­wo wy­szedł zza chmur, ozda­bia­jąc czar­ną po­wierzch­nię wody odro­bi­ną sre­bra. Łódź od­da­la­ła się po­wo­li, wy­glą­da­ła jak bez­bron­na ofia­ra po­że­ra­na przez morze.

– Uda mu się, praw­da? – Imei za­py­ta­ła Pół­ka­mie­nia.

– Nie wiem wszyst­kie­go – od­parł.

We­szła po ko­la­na do wody, roz­glą­da­jąc się uważ­nie. Hamu po­słał nam ostat­nie spoj­rze­nie, po czym za­czął moc­niej wio­sło­wać. Przez długą chwi­lę sły­chać było je­dy­nie szum fal i me­lo­dię od­gry­wa­ną przez wiatr na li­ściach przy­brzeż­nych palm.

– Po­ja­wiacz!!! – krzyk­nę­ła Imei tak gło­śno, że mu­sia­ła zbu­dzić całą wyspę.

Hamu też go za­uwa­żył. Ja nie wi­dzia­łem ni­cze­go.

– Oby nie prze­szedł, oby zo­stał po dru­giej stro­nie – mo­dli­ła się Imei.

O tym, że prze­szedł, po­wie­dzia­ło mi ude­rze­nie w łódź.

– Za­wróć! – ryk­nę­ła dziew­czy­na.

Hamu za­czął wy­ko­ny­wać zwrot.

Dru­gie ude­rze­nie, jesz­cze gło­śniej­sze. W ciem­no­ści wi­dzia­łem je­dy­nie ko­ły­szą­cy się kształt ka­dłu­ba.

– Z pra­wej! – za­wo­ła­ła. – Wpły­wa pod łódź! Trzy­maj się!

Może i zdo­łał­by się utrzy­mać, jed­nak po­ła­wiacz zgrał ude­rze­nie ze sporą falą i łódka prze­chy­li­ła się na bok. Hamu wy­padł z niej i znik­nął w głę­bi­nach.

Imei stała bez słowa. Lewym okiem spo­glą­dał na miej­sce, gdzie znik­nął Per­li­sty, a z pra­we­go, za­mknię­te­go, spły­wa­ła łza. Oglą­da­ła wła­śnie widok, któ­re­go nigdy nie do­świad­czył żaden z miej­sco­wych – po­ja­wia­cza w całej oka­za­ło­ści, w samym środ­ku uczty.

– Teraz na­praw­dę się boję – po­wie­dzia­ła mi póź­niej, gdy już wró­ci­li­śmy do wio­ski i do drew­nia­nej szopy. Wciąż pła­ka­ła. – Mam na­dzie­ję, że zro­zu­mie i po mnie nie przyj­dzie.

– Hamu? Dla­cze­go miał­by… – Przy­szła mi do głowy myśl tak prze­ra­ża­ją­ca, że nigdy wcze­śniej jej do sie­bie nie do­pusz­cza­łem. – Czy mar­twa osoba może wró­cić i się ze­mścić? Zabić jak grub­czat­ka czy po­ja­wiacz? – Po­my­śla­łem o Aho­nim w masce ro­ba­ka sto­ją­cym nocą nad moim łóż­kiem.

– Twój brat nie ma do cie­bie pre­ten­sji – po­wie­dzia­ła, a mnie za­mu­ro­wa­ło.

– Wi­dzia­łaś go?

– Tak. Wy­ba­czył ci, ale nie mnie. Był jed­nak da­le­ko, nie prze­szedł. Lu­dzie rzad­ko prze­cho­dzą, a jesz­cze rza­dziej się wtrą­ca­ją. Chyba że cho­dzi o na­praw­dę ważną spra­wę. – Imei długo mil­cza­ła, a z jej oczu pły­nę­ły łzy. – Hamu… To moja wina…

Ob­ją­łem ją. Pła­ka­ła bar­dzo długo. Tej nocy by­li­śmy sobie bli­scy jak nigdy, oboje z krwią na rę­kach i cier­pią­cy od świe­żych ran. Po­ca­ło­wa­łem ją, po raz pierw­szy w życiu. Byłem gotów przy­pie­czę­to­wać to, co na­ra­sta­ło w nas od tak wielu dni, ale w pew­nym mo­men­cie po­wie­dzia­ła:

– Nie. Tej nocy nie wy­rzą­dzę już wię­cej krzyw­dy.

Ude­rzy­ło mnie to. Przez chwi­lę czu­łem się jak ryba wy­cią­gnię­ta z wody. W końcu jed­nak wy­du­ka­łem jedno słowo:

– Ro­zu­miem.

– Nie, nie ro­zu­miesz. Ko­cham cię. Ale nie chcę tu i nie teraz. Jest coś jesz­cze, ale jeśli ci po­wiem, znów po­le­je się krew. To wszyst­ko… Nie ma na­dziei…

– Jest – od­par­łem zde­cy­do­wa­nie. – Uciek­nie­my. Ty i ja. To, co wi­dzie­li­śmy dziś w nocy, było strasz­ne, ale Hamu miał nie­praw­do­po­dob­ne­go pecha. Gdyby po­ja­wia­cze ata­ko­wa­ły każ­de­go zaraz po wy­pły­nię­ciu w morze, na wy­spach nie ostał­by się żaden rybak. Wy­pły­nie­my i nam się uda.

Imei mil­cza­ła, aż wresz­cie po dłu­giej chwi­li de­li­kat­nie ski­nę­ła głową.

 

***

 

Przez ko­lej­ne dni drę­czy­ło mnie, czym jest owo „coś jesz­cze”. Raz czy dwa mia­łem wra­że­nie, że Imei jest go­to­wa mi po­wie­dzieć, ale osta­tecz­nie re­zy­gno­wa­ła.

Oj­ciec upi­jał się już pra­wie co noc, a to mogło zwa­bić mor­der­ców w ma­skach. Od Koko do­wie­dzia­łem się, że pla­nu­ją za­ata­ko­wać znowu i tym razem roz­wa­ża­ją pod­pa­le­nie. Po zmierz­chu wa­ro­wa­łem więc ukry­ty przy szo­pie, gotów bro­nić na­szej Per­li­stej.

Jed­nej nocy po­ja­wił się Peni. Za­brał łódź, zwo­do­wał ją i znik­nął na ciem­nym morzu. Po chwi­li za­sną­łem i śni­łem kosz­mar­ny sen. Ahoni umie­rał w moich ra­mio­nach, gdy ude­rzy­łem go ka­mie­niem, Peni pła­kał, trzy­ma­jąc w dłoni ze­rwa­ny wę­dru­ją­cy kwiat, a oj­ciec krzy­czał na nas, póki po­ja­wiacz nie wcią­gnął go pod zie­mię. Zbu­dził mnie dźwięk prze­su­wa­nej po pia­sku łodzi. Mój brat przy­sta­nął na chwi­lę, by po­ma­cać bli­zny, po czym za­pu­kał do Imei.

Wcią­gnął łódź do szopy i za­ry­glo­wał drzwi.

Za­kra­dłem się i przy­ło­ży­łem ucho do ścia­ny.

Coś jesz­cze.

Mo­głem się do­my­ślić. Po­sze­dłem po nóż.

Od kiedy to trwa­ło? Sły­sząc, jak dziew­czy­na błaga o li­tość, sza­mo­cze się, dusi, łka, mia­łem ocho­tę roz­nieść tę budę w drza­zgi. Wie­dzia­łem jed­nak, że do środ­ka się nie do­sta­nę, za­cze­ka­łem więc przy wej­ściu.

Peni w końcu otwo­rzył drzwi i stał jesz­cze przez chwi­lę, po­dzi­wia­jąc bu­dzą­ce się po nocy niebo, a wtedy ja zro­bi­łem to, co dawno temu po­wi­nien był zro­bić czer­wo­ny rekin. Wło­ży­łem w to pchnię­cie całą na­ra­sta­ją­cą przez lata złość, od­da­łem mu za każdą drwi­nę i po­ni­że­nie. Nóż wszedł głę­bo­ko, ta­kie­go ude­rze­nia nie po­wsty­dzi­ła­by się nawet grub­czat­ka.

Peni spoj­rzał zszo­ko­wa­ny na swój bok, ode­pchnął mnie, a potem spró­bo­wał uciec. Kroki sta­wiał nie­pew­ne, chwiał się jak młode drze­wo na sil­nym wie­trze, aż w końcu runął w krzew ket­mii, ten sam, w któ­rym ja i Imei spę­dzi­li­śmy pierw­szą noc.

Pod­sze­dłem do niego z nożem.

– Odłóż to, Luen – wy­mam­ro­tał. – Chyba nie je­steś aż tak głupi. Za­wo­łaj kogoś, bo się wy­krwa­wię.

Imei wy­szła z szopy i sta­nę­ła za mną, nie od­zy­wa­jąc się ani sło­wem.

– Od dawna to ro­bisz? – za­py­ta­łem.

Peni ro­ze­śmiał się hi­ste­rycz­nie, lecz śmiech szyb­ko prze­ro­dził się w jęk bólu.

– Po­wiedz mu – rzu­cił do Imei. – Mów, kurwa!

Mil­cza­ła.

– Nie waż się do niej mówić, po­two­rze.

W jego oczach po­ja­wi­ły się łzy bólu. Pró­bo­wał we­zwać po­mo­cy, lecz krzyk był słaby i krót­ki.

– Nie chcesz od­po­wie­dzieć, to może inne py­ta­nie. Za­bi­łeś Kaia?

– Jed­nak je­steś głupi – wy­ję­czał Peni. – Skoro chcesz wie­dzieć, to po­wiem. Nie za­bi­łem. Ale je­stem winny. Ża­łu­ję. A ty? Za­bi­łeś Aho­nie­go?

– Pod­ło­ży­łeś Ka­io­wi wę­dru­ją­cy kwiat? – zi­gno­ro­wa­łem jego py­ta­nie.

– Nie. Kwiat był dla mnie.

– Nie ro­zu­miem.

Mil­czał tak długo, że my­śla­łem, iż umarł i już na za­wsze zo­sta­wił mnie z tymi sło­wa­mi. Gdy w końcu się ode­zwał, mówił jesz­cze ci­szej:

– Oj­ciec za­rę­czył mnie. Ze ślicz­ną dziew­czy­ną. – Po­my­śla­łem, że bre­dzi przed­śmiert­nie. Co to miało wspól­ne­go ze śmier­cią Kaia? – Nie wiesz, jak bar­dzo można nie­na­wi­dzić…

– Kogo? O czym ty mó­wisz?

– Chcia­łem go do­rwać. Re­ki­na. Dla­te­go za­bra­łem kwiat. Kai był ze mną. Pech. Ale i moja wina. Nie zdą­żył się uchy­lić. Przy­kro mi. Póź­niej już wy­pły­wa­łem sam. No­ca­mi. Pró­bo­wa­łem. Nie po­ja­wił się – ostat­nie zda­nie wy­ce­dził z go­ry­czą. – To boli. – Wska­zał na bli­zny. – Cały czas. Wy­glą­dam jak po­twór. Moja na­rze­czo­na się mnie brzy­dzi. Nie mówi, ale ja to widzę.

– Może to nie bli­zny ją od­rzu­ca­ją, tylko twoje pa­skud­ne wnę­trze?

– Pier­dol się.

– Więc nie spe­cjal­nie, ale za­bi­łeś Kaia. A Imei? Też masz na to ja­kieś dobre wy­tłu­ma­cze­nie?

– Imei – roz­ba­wi­ło go to imię. – Pa­mię­tam tę opo­wieść. Kaia. O star­cu i perle. Opo­wie­dzieć ci? – Uśmiech­nął się do mnie zło­śli­wie po raz ostat­ni. Za­wsze go mia­łem takim za­pa­mię­tać.

– Opo­wiedz.

– A za­wo­łasz pomoc?

– Tak – skła­ma­łem.

– Sta­rzec zna­lazł perłę. Za­brał ją do domu. On też był głupi. Jak ty. Jak oj­ciec. Bo ta perła…

Nie do­koń­czył. Nie czu­łem nic, żad­ne­go żalu ani pust­ki jak po Aho­nim. Chyba wresz­cie roz­strzy­gną­łem, któ­re­go brata nie cier­pia­łem bar­dziej.

Ukry­li­śmy ciało w za­ro­ślach, a potem ob­ją­łem wciąż pła­czą­cą Imei.

– Już nie skrzyw­dzi cię nigdy wię­cej.

– Co teraz zro­bi­my? – Spoj­rza­ła na chatę. – Twój oj­ciec w każ­dej chwi­li może się obu­dzić.

Tylko jedno przy­szło mi do głowy.

– Od­pły­wa­my.

– Ruszy za nami. – Po­de­szła bli­żej i ści­szy­ła głos. – Przy­go­tuj łódź, a ja zajmę się twoim ojcem.

Prze­szedł mnie dreszcz.

– Zaj­miesz? Jak? Czy…

– Nawet go nie do­tknę. Po­roz­ma­wiam z nim tylko. – Coś dziw­ne­go od­ma­lo­wa­ło się na jej twa­rzy. Coś, czego wtedy nie zro­zu­mia­łem. – Od dawna na to cze­ka­łam.

– Nie! On cię…

– Zo­stań tu. Jeśli mamy razem uciec, jeśli wszyst­ko ma się udać, jeśli mnie ko­chasz, nie idź za mną. Pro­szę.

Imei od­da­li­ła się szyb­kim kro­kiem i po raz pierw­szy prze­kro­czy­ła próg na­sze­go domu.

Przy­go­to­wa­nie łodzi za­ję­ło mi chwi­lę, póź­niej cze­ka­łem. Nic się dzia­ło. Ocza­mi wy­obraź­ni wi­dzia­łem ojca i Imei wy­krwa­wia­ją­cych się od za­da­nych sobie na­wza­jem ran.

W końcu się po­ja­wi­ła, trzy­ma­jąc za rękę Aoli. Dziew­czyn­ka była za­spa­na i zdez­o­rien­to­wa­na.

Oj­ciec wy­szedł chwi­lę po nich. Chwiał się jak pi­ja­ny. Spo­glą­dał nie­przy­tom­nie, mam­ro­tał coś do sie­bie. Minął mnie w od­le­gło­ści trzech kro­ków, zu­peł­nie igno­ru­jąc. W pew­nej chwi­li opadł na czwo­ra­ki i zawył ża­ło­śnie, sku­lił się, a potem ze­rwał do biegu i znik­nął w dżun­gli.

– Dokąd po­szedł tata? – za­py­ta­ła Aoli.

– Co mu zro­bi­łaś? – spy­ta­łem, prze­ra­żo­ny.

Imei już nie pła­ka­ła. Na jej twa­rzy za­go­ści­ła dzika sa­tys­fak­cja.

– Wy­ja­śni­łam mu, dla­cze­go mam perłę za­miast oka. Po­roz­ma­wia­li­śmy o tym, co było, jest i bę­dzie. Tyle.

– Aoli. – Klęk­ną­łem przed sio­strą, spoj­rza­łem w jej oczy. – Tra­fisz do wio­ski, gdzie miesz­ka teraz mama?

– Chyba. Idzie­my tam?

– Ty mu­sisz iść.

– A co z wami?

– Na jakiś czas od­pły­nie­my z wyspy. Na nie­dłu­go. Póki się nie uspo­koi.

– Ja też płynę.

Jak mia­łem wy­tłu­ma­czyć sio­strze, że moja bli­skość jest nie­bez­piecz­na? I tak by nie zro­zu­mia­ła.

– Aoli…

– Nie tra­fię do wio­ski – po­wie­dzia­ła z pła­czem. – Zgu­bię się i zje­dzą mnie małpy. Płynę z wami.

– Nie.

– Tak!!!

Wpa­dła w praw­dzi­wy szał. Pła­ka­ła, krzy­cza­ła i wy­ma­chi­wa­ła pię­ścia­mi. Siły miała nie wię­cej niż komar, dla­te­go szyb­ko ją unie­ru­cho­mi­łem, za to gło­sem dys­po­no­wa­ła do­no­śnym, i już po chwi­li zwa­bi­ła pierw­sze­go za­cie­ka­wio­ne­go są­sia­da.

– Dla­cze­go chcesz ją zo­sta­wić? – wy­szep­ta­ła Imei. – Za­bierz­my ją. Zaraz zleci się tu cała wio­ska.

Przy­po­mnia­łem sobie ka­mien­ną twarz star­ca żu­ją­ce­go owoc oro­re­dio­nu.

– Nic jej się nie sta­nie – za­pew­ni­ła mnie Imei. – Będę pa­trzy­ła.

Za­sta­na­wia­łem się, czy Aoli umrze dziś, czy za pół wieku. Mia­łem wra­że­nie, że pro­roc­two Pół­ka­mie­nia jest bli­skie zisz­cze­nia, ale to uczu­cie nie opusz­cza­ło mnie od trzech lat.

– Do­brze. Aoli, po­pły­niesz z nami.

Są­sia­da za­pew­ni­li­śmy, że wy­ru­sza­my na połów, i zwo­do­wa­li­śmy łódź. Aoli pa­trzy­ła na świat, jakby zo­ba­czy­ła go po raz pierw­szy w życiu. Nigdy wcze­śniej nie opu­ści­ła wyspy i szcze­rze mó­wiąc, za­wsze jej tego za­zdro­ści­łem. Ma­cha­ła prze­la­tu­ją­cym nad nami pta­kom, Imei pa­trzy­ła, a ja wio­sło­wa­łem. Plaża po­wo­li ma­la­ła, dżun­gla tra­ci­ła szcze­gó­ły, zie­leń ustę­po­wa­ła wszech­obec­ne­mu błę­ki­to­wi.

– Uda się – po­wie­dzia­ła nie­wol­ni­ca i po­ca­ło­wa­ła mnie. Długo i na­mięt­nie. Jej usta miały słod­ko-gorz­ki smak. Jak owoc oro­re­dio­nu, po­my­śla­łem, nie wie­dzieć czemu, chwi­lę przed tym, nim stra­ci­łem przy­tom­ność.

Obu­dzi­łem się zwią­za­ny i unie­ru­cho­mio­ny. Aoli, skrę­po­wa­na i nie­przy­tom­na, opie­ra­ła się ple­ca­mi o dziób.

Imei przy­kuc­nę­ła koło mnie.

– Prze­pra­szam, Luen. – Ledwo po­wstrzy­my­wa­ła płacz. Po­gła­ska­ła mnie po twa­rzy, jej dłoń się trzę­sła.

– Co się dzie­je?

– To nie jest dla mnie łatwe, bo bar­dzo po­lu­bi­łam twoją sio­strę. Ale obie­ca­łam to kie­dyś two­je­mu ojcu. Musi stra­cić wszyst­ko. Tobie nic się nie sta­nie, za­bie­ram cię ze sobą. Myślę, że to w tym mo­men­cie stary po­stra­dał zmy­sły. Gdy do­wie­dział się, że jego ostat­ni ży­ją­cy syn, po tym jak za­bi­je swoją sio­strę, tak jak wcze­śniej zabił dwóch braci, od­pły­nie ze mną ku za­cho­dzą­ce­mu słoń­cu, by żyć długo i szczę­śli­wie.

Przez chwi­lę pró­bo­wa­łem po­łą­czyć w ca­łość wszyst­ko, co mi po­wie­dzia­ła. Pa­trzy­łem na nią jak na osobę, którą zo­ba­czy­łem pierw­szy raz w życiu.

– Je­steś chora.

Za­czą­łem się szar­pać, lecz nie zbli­ży­łem się do Aoli nawet o sze­ro­kość palca.

Imei tym­cza­sem wy­cią­gnę­ła ze skryt­ki drew­nia­ne pu­deł­ko. Mu­sia­ła scho­wać je tu wcze­śniej. Wy­ję­ła z niego nie­wiel­ki wia­nek.

– Wiesz, Luen, że są różne wę­dru­ją­ce kwia­ty? Jedne przy­wo­łu­ją drew­no­ja­dy, inne grub­czat­ki, jesz­cze inne po­ja­wia­cze. Bied­ny Peni chciał przy­cią­gnąć re­ki­na, ale miał złą ro­śli­nę i po­ja­wi­ła się grub­czat­ka. A kiedy wy­pły­wał sa­mot­nie, za­wsze miał pod ręką po­spo­li­te­go zło­cień­ca pla­mi­ste­go, który nawet nie jest du­chem.

Imei pod­nio­sła wia­nek i wbiła spoj­rze­nie w morze.

– Wy­rzuć to do wody – roz­ka­za­łem.

Przez chwi­lę spra­wia­ła wra­że­nie, że ni­cze­go bar­dziej nie pra­gnie, ale szyb­ko pod­ję­ła swoją obłą­ka­ną prze­mo­wę:

– Ten jest na grub­czat­ki. Musi się zna­leźć na gło­wie two­jej sio­stry. Naj­le­piej, gdy­byś to ty go na­ło­żył, ale jeśli cię roz­wią­żę, mo­żesz zro­bić jakąś głu­po­tę. – Klęk­nę­ła przede mną. Z jej nor­mal­ne­go oka spły­wa­ła łza, dziew­czy­na trzę­sła się, a mimo to była taka pięk­na ze swą perłą błysz­czą­cą w słoń­cu. – Mogę go dać Aoli, Luen? Wtedy bę­dzie ła­twiej, wina roz­ło­ży się na dwoje.

– Nie bę­dzie ła­twiej.

– Za­bi­łeś już dwóch braci. Każdy ko­lej­ny raz jest ła­twiej­szy.

– Nie ona. Pro­szę.

– Prze­cież i tak ma zgi­nąć, praw­da? – Wstrzą­snę­ło mną, że to po­wie­dzia­ła. Nikt o tym nie wie­dział. – Mogę na­ło­żyć jej wia­nek za twoim po­zwo­le­niem, nie­pew­ność się skoń­czy, uciek­nie­my i po­szu­ka­my lep­sze­go życia. Albo na­ło­żę go sama i sama od­pły­nę. A ty do­łą­czysz do sio­stry.

Wsta­ła, by się ro­zej­rzeć. Coś wy­raź­nie ją za­nie­po­ko­iło, lecz szyb­ko uklęk­nę­ła znowu i zwró­ci­ła na mnie per­ło­we oko.

– Po­dob­no umiesz nim wej­rzeć w duszę – po­wie­dzia­łem. – Więc chyba wiesz, co od­po­wiem.

Nie tego ocze­ki­wa­ła. Przez chwi­lę wpa­try­wa­ła się w morze, zbita z tropu, a potem de­li­kat­nie zbu­dzi­ła Aoli.

Moja sio­stra ziew­nę­ła, a potem wy­ba­łu­szy­ła oczy.

– Co się dzie­je? – Za­czę­ła szar­pać więzy.

– To takie za­bez­pie­cze­nie, na mor­skie po­two­ry – uspo­ko­iła ją Imei. – Jeśli jakiś przy­pły­nie i ude­rzy w łódź, przy­wią­za­ni nie wy­pad­nie­cie za burtę.

– A kto bę­dzie wio­sło­wać? – do­cie­ka­ła wy­raź­nie uspo­ko­jo­na dziew­czyn­ka.

– Ja. Nie boisz się? Je­steś taka dziel­na, więc mam dla cie­bie pre­zent. – Na­ło­ży­ła Aoli wia­nek na głowę i od­da­li­ła się nieco.

Dziew­czyn­ka roz­pro­mie­ni­ła się, za­do­wo­lo­na z po­da­run­ku.

Imei znów za­czę­ła son­do­wać morze, a potem na­chy­li­ła się za burtę i zwy­mio­to­wa­ła do wody. Ko­lej­ne chwi­le sie­dzia­ła w mil­cze­niu, z twa­rzą skry­tą w dło­niach.

– Aoli, zrzuć ten wia­nek – roz­ka­za­łem sio­strze.

– Po­do­ba mi się!

– Zrzuć go na­tych­miast!

Zdzi­wio­na moim tonem, pró­bo­wa­ła to zro­bić, lecz nie po­tra­fi­ła. Ja z rów­nym po­wo­dze­niem pró­bo­wa­łem uwol­nić się z wię­zów. Próby prze­ko­na­nia Imei roz­bi­ja­ły się jak fale o skałę.

Wtedy do łodzi ktoś wszedł.

Uj­rza­łem ko­bie­tę o ja­snych, pra­wie nie­czar­nych wło­sach i zie­lo­nych oczach. Usia­dła i cze­ka­ła, aż Imei pod­nie­sie spoj­rze­nie.

– Mamo – po­wie­dzia­ła nie­wol­ni­ca i rzu­ci­ła się jej w ra­mio­na.

Ko­bie­ta miała ma­te­rial­ną po­stać, ści­ska­ły się więc przez chwi­lę. Imei po pierw­szym wy­bu­chu ra­do­ści wy­co­fa­ła się nieco. Wy­glą­da­ła, jakby czuła dumę i wstyd jed­no­cze­śnie.

– Uwol­nij dziew­czyn­kę, Imei – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta. Jej twarz, choć cie­pła, miała su­ro­wy wyraz.

– Po­mści­łam cię, mamo. Wszyst­ko, co mu zo­sta­ło, jest tu, na tej łodzi. Gdy­byś mogła być przy tym, jak wy­zna­łam mu praw­dę. Od po­cząt­ku.

– Byłam tam – od­par­ła ko­bie­ta. – Gdyby ze­msta nie przy­sło­ni­ła ci wzro­ku, zo­ba­czy­ła­byś, że stoję obok.

Imei się zmie­sza­ła.

– To dla cie­bie. Dla taty. Dla wszyst­kich na­szych ludzi.

– Uwol­nij dziew­czyn­kę. Ona ni­ko­mu nie za­wi­ni­ła.

Imei po raz ko­lej­ny wy­bu­chła pła­czem. Przy­po­mnia­ła mi po­stać z opo­wie­ści Kaia – ry­ba­ka, któ­re­mu przy­szli za­brać ostat­nią wędkę. Była jed­nak po­słusz­na i zdję­ła Aoli wia­nek. Na chwi­lę za­sty­gła, wpa­try­wa­ła się w morze, aż z jej gar­dła wy­darł się jęk.

– Wi­dzisz to, mamo? Nie ro­zu­miem…

– Rzuć go jak naj­da­lej.

Zro­bi­ła to.

– Ko­cham cię, có­recz­ko – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta i po­ca­ło­wa­ła Imei na po­że­gna­nie. – Ale choć masz ma­gicz­ne oko, je­steś ślepa. Po­lu­jąc na grub­czat­kę, nie za­uwa­ży­łaś za ple­ca­mi le­wia­ta­na. Do zo­ba­cze­nia.

Wy­szła z łodzi i jej po­stać roz­wia­ła się na wie­trze.

Imei po­de­szła do mnie i roz­cię­ła więzy.

– Do wio­seł! – roz­ka­za­ła.

Zi­gno­ro­wa­łem to i do­sko­czy­łem do Aoli, by ją uwol­nić.

– To le­wia­tan, Luen! Zaraz przej­dzie!

Za­mu­ro­wa­ło mnie. Mia­łem na­dzie­ję, że do­ży­ję sta­ro­ści, ani razu nie spo­ty­ka­jąc wiel­kie­go nie­bie­skie­go le­wia­ta­na. Bo to jak wyrok śmier­ci. Przez chwi­lę za­sta­na­wia­łem się, czy Imei nie przy­go­to­wa­ła ja­kiejś ko­lej­nej sztucz­ki, ale prze­ra­że­nie na jej twa­rzy szyb­ko roz­wia­ło wąt­pli­wo­ści.

Zła­pa­li­śmy za wio­sła. Jeśli wie­rzyć opo­wie­ściom, kiedy wie­lo­ryb się po­ja­wia, jest po pro­stu wszę­dzie. Je­dy­ny ra­tu­nek to uciecz­ka na pły­ci­znę. Aoli krzy­cza­ła. Obej­rza­łem się na Imei i z jej stra­chu wy­czy­ta­łem, że po­twór jest już na­praw­dę bli­sko. Za to wyspa była bar­dzo da­le­ko.

Wio­sło­wa­łem, mo­dli­łem się i ob­ser­wo­wa­łem morze. Wy­glą­da­ło zwy­czaj­nie, nawet spo­koj­nie jak na porę wietrz­ną.

– Prze­cho­dzi?

– Tak – od­par­ła. – Zaraz bę­dzie.

Nagle przed nami unio­sła się woda, jakby z dna morza za­czę­ła wy­ra­stać góra. Fala ro­ze­szła się we wszyst­kich kie­run­kach, a kiedy do­tar­ła do nas, pod­nio­sła łódź na wy­so­kość spo­re­go drze­wa. Ja­kimś cudem zdo­ła­li­śmy utrzy­mać rów­no­wa­gę.

Le­wia­tan był pięk­ny.

Wiel­ki ni­czym cała wyspa, błę­kit­ny niby niebo. Wy­nu­rzył się z wody, a kiedy to zro­bił, mógł­bym przy­siąc, że po­ziom morza opadł. Po­ru­szał się teraz wzdłuż wy­brze­ża, przy­sła­nia­jąc więk­szość ho­ry­zon­tu. Od­da­la­li­śmy się od niego po­wo­li, a on nie pły­nął za nami.

Try­snął pod samo niebo mor­ską wodą, a potem za­nu­rzył się, wy­wo­łu­jąc ko­lej­ną falę. Pły­nę­li­śmy za­wzię­cie, w końcu do­brnę­li­śmy do płyt­kich wód, gdzie wie­lo­ryb nie mógł do­trzeć, ale to nie zna­czy­ło, że już by­li­śmy bez­piecz­ni.

Le­wia­tan zwró­cił się ku wy­spie, za­ska­ku­ją­co zwin­nie jak na jego roz­mia­ry. Pły­nął ku nam, lecz mu­siał wy­czuć pły­ci­znę, odbił więc na po­łu­dnie. Znów się wy­nu­rzył, a kiedy wra­cał pod wodę, ogrom­ną płe­twą ogo­no­wą ude­rzył taflę morza.

Wzbu­dził tym falę, na widok któ­rej za­mar­ło mi serce. Ścia­na wody, unie­sio­na przez płyt­kie dno, ude­rzy­ła w naszą łódkę.

Na chwi­lę mu­sia­łem stra­cić przy­tom­ność. Gdy się ock­ną­łem, to­ną­łem. W od­da­li prze­my­kał wiel­ki cień po­two­ra, nie wi­dzia­łem za to Aoli ani Imei. Ze wszyst­kich sił stłu­mi­łem pa­ni­kę i za­czą­łem pły­nąć w górę. Nie było to łatwe, wodą tar­ga­ły dziw­ne prądy, jakby morze tań­czy­ło w rytm dyk­to­wa­ny przez le­wia­ta­na.

Wy­do­sta­łem się na po­wierzch­nię, za­czerp­ną­łem po­wie­trza i za­czą­łem szu­kać Aoli.

Kiedy będąc jesz­cze w brzu­chu matki, pierw­szy raz we­szła do morza, po­le­cia­ła krew, przy­po­mnia­łem sobie. Nie umia­ła pły­wać.

Do­strze­głem jej syl­wet­kę, nie­wy­raź­ną i bez­wład­ną. Ru­szy­łem ku niej, ale Imei była pierw­sza. Chwy­ci­ła dziew­czyn­kę i wy­cią­gnę­ła na po­wierzch­nię. Zna­la­złem się tam po chwi­li i chwy­ci­łem sio­strę. Pluła wodą, ale od­dy­cha­ła i była przy­tom­na. We trój­kę za­czę­li­śmy pły­nąć ku brze­go­wi.

Gdy wy­sze­dłem z wody, osu­ną­łem się ze zmę­cze­nia na pia­sek. Aoli trzę­sła się obok. Imei usia­dła dużo dalej, na skra­ju dżun­gli. Sku­li­ła się, nie wie­dząc, co po­cząć. Ja też nie wie­dzia­łem. Fale za­czę­ły wy­rzu­cać na plażę frag­men­ty łodzi.

Mu­sie­li na nas cze­kać, skry­ci za drze­wa­mi. Po­ja­wi­li się cicho jak cie­nie. Był rekin i płaszcz­ka, pa­pu­ga i małpa, robak i me­du­za, a na czele krab.

Rekin i płaszcz­ka ru­szy­li do mnie i z wy­cią­gnię­ty­mi no­ża­mi upew­ni­li się, że nie zro­bię ani kroku. Przy­tu­li­łem więc Aoli tak, by nic nie wi­dzia­ła, i znie­ru­cho­mia­łem. Po­zo­sta­li po­chwy­ci­li Imei. Nie opie­ra­ła się nawet zbyt­nio, może wie­dzia­ła, że już nad­szedł czas, a może nie miała siły. Krab sta­nął przed nią i nie tru­dząc się na żadne zbęd­ne słowa, za­czął dźgać. Raz, dwa, trzy, czte­ry, pięć, sześć pchnięć. Jakby za każ­de­go człon­ka mojej ro­dzi­ny. A potem rzu­ci­li ją na pia­sek i ucie­kli.

Pod­bie­głem do Imei i chwy­ci­łem ją w ob­ję­cia. Wciąż żyła. Krwa­wi­ła moc­niej niż Kai, spo­glą­da­ła wzro­kiem bar­dziej pu­stym niż Ahoni, szep­ta­ła ci­szej niż Peni. Co wła­ści­wie po­wie­dzia­ła? Nie je­stem pe­wien. Prze­pra­szam? Nie chcia­łam? Ni­cze­go nie ża­łu­ję?

Boję się?

A potem sko­na­ła w moich ra­mio­nach.

 

***

 

A było to tak.

Stary rybak miał chatę nad brze­giem morza, pięk­ną żonę i pię­cio­ro cu­dow­nych dzie­ci. Żyli razem w szczę­ściu i do­stat­ku, wy­da­wa­ło się, że nic nie może zbu­rzyć ich spo­ko­ju. Raz jed­nak rybak za­wę­dro­wał na są­sied­nią wyspę, gdzie w chwi­li za­po­mnie­nia oddał się nie­rzą­do­wi z nie­zna­jo­mą ko­bie­tą. Szyb­ko jed­nak o niej za­po­mniał, gdy wró­cił do bli­skich.

Owa ko­bie­ta zja­wi­ła się pew­ne­go dnia nie­opo­dal jego domu, a na rę­kach nio­sła dziec­ko. Od­da­ła je ry­ba­ko­wi na wy­cho­wa­nie, a on udał, że przyj­mu­je nie­mow­lę pod swój dach. Lecz gdy nikt nie pa­trzył, wziął łódź, wy­pły­nął w morze i wrzu­cił je w głę­bi­ny.

Mi­ja­ły lata. Pewnego dnia rybak wró­cił z po­ło­wu i zo­ba­czył coś w wo­dzie. Coś ja­sne­go i okrą­głe­go. Sta­rzec pod­niósł perłę z dna morza i rzekł: „Ależ pięk­na”.

I sta­rzec za­brał perłę do domu.

Póź­niej na­stę­po­wa­ła środ­ko­wa, naj­dłuż­sza i naj­bar­dziej krwa­wa część opo­wie­ści. Brat za­bi­jał brata, matka córkę, a oj­ciec syna. Ką­pa­li się we krwi tak długo, aż stary rybak zo­stał ostat­nim ży­ją­cym człon­kiem ro­dzi­ny.

Gdy zdał sobie z tego spra­wę, usiadł nad brze­giem morza i za­pła­kał.

Uniósł perłę i w świe­tle księ­ży­ca pojął wszyst­ko. Jego dziec­ko prze­ży­ło próbę za­bój­stwa, opa­dło w głę­bi­ny, w ma­low­ni­cze rafy, gdzie przy­bra­ło po­stać perły.

Sta­rzec oddał perłę morzu.

Tak jak i ja zro­bi­łem z Imei.

– Dla­cze­go wcze­śniej mi nie po­wie­dzia­łeś? – za­py­ta­łem Kaia we śnie, w któ­rym przy­po­mniał mi całą hi­sto­rię.

– Po­wie­dzia­łem – od­parł ze smut­kiem mój brat. – Cały czas zna­łeś tę opo­wieść.

– Nie przy­sze­dłeś do mnie. Cze­ka­łem.

– Cały czas przy tobie byłem – od­parł. – I za­wsze będę. Peni i Ahoni rów­nież. – Sie­dzie­li­śmy przez chwi­lę w mil­cze­niu. Przed nami fale biły wście­kle o brzeg. – Zaraz się obu­dzisz, Luen. Chcę ci po­wie­dzieć coś jesz­cze, ale być może się do­my­ślasz. Wiesz, kto opo­wie­dział mi tę hi­sto­rię?

 

***

 

Na moją ostat­nią wi­zy­tę u Pół­ka­mie­nia za­bra­łem nóż i tym razem na­praw­dę za­mie­rza­łem go użyć.

Sta­rzec sie­dział na plaży nie­opo­dal swej sa­mot­ni, trzy­ma­jąc nogi w morzu. Raz po raz co od­waż­niej­sze fale ob­my­wa­ły go aż po pierś. Uśmiech­nął się do mnie, na­pi­na­jąc pa­ję­czy­nę zmarsz­czek. Wiele fal musi ude­rzyć, by wy­gła­dzić ka­mień, po­my­śla­łem.

– Boisz się? – za­py­tał, po czym wstał i wol­nym kro­kiem ru­szył w stro­nę dżun­gli. – Sam na sam z takim po­two­rem.

– Nie – od­par­łem zgod­nie z praw­dą. Mógł wi­dzieć przy­szłość i mącić lu­dziom w gło­wach, lecz wciąż był tylko sła­bym star­cem. Jeśli bar­dzo się tego pra­gnie, to każdy ka­mień da się roz­łu­pać.

– Chcę wie­dzieć, dla­cze­go to zro­bi­łeś. Mnie, mojej sio­strze, mo­je­mu ojcu, moim bra­ciom. Hamu i Imei.

– Mam wy­mie­niać zbrod­nię każ­de­go po kolei? To zaj­mie czas do jutra.

– Za­cznij od po­cząt­ku.

– Do­brze. – Uśmiech­nął się znowu. Dla­cze­go wcze­śniej nie za­uwa­ży­łem, jak ośli­zgły jest, gdy to robi? – Na po­cząt­ku była chat­ka nad mo­rzem, gdzieś na jed­nej z wielu wy­se­pek ar­chi­pe­la­gu Wysp Za­cho­dzą­ce­go Słoń­ca. A w niej sa­mot­na ko­bie­ta. Jej mąż wy­ru­szył wal­czyć i w tym mo­men­cie hi­sto­rii już nie żyje. Prze­gra­na bitwa, jedna z wielu wkrót­ce prze­gra­nej wojny. Woj­ska na­jeźdź­ców w końcu do­tar­ły do wio­ski, w któ­rej miesz­ka­ła ko­bie­ta. Wśród nich twój oj­ciec. I wuj Makoa. I jesz­cze parę in­nych zna­nych twa­rzy. Ja rów­nież, ale nie wal­czy­łem. Tylko pa­trzy­łem, tak jak Imei wy­pa­try­wa­łem po­two­rów. Na woj­nie rodzi się wiele zła, które można potem uka­rać. Żoł­nie­rze gwał­ci­li na po­tę­gę, ową bied­ną ko­bie­tę wziął twój oj­ciec. Oni ode­szli, a ona zo­sta­ła, ale już nie sama. Każda perła to uwiecz­nio­na tra­ge­dia. Każdy Per­li­sty to dziec­ko z gwał­tu. Gdy Imei miała czte­ry lata, Białe Szaty za­bra­ły ją matce. A póź­niej los po­sta­no­wił się za­ba­wić.

– Dla­cze­go jej po­ma­ga­łeś?

– Po­nie­waż po­sta­no­wi­ła uka­rać zło, czyli two­je­go ro­dzi­cie­la, z roz­ma­chem, któ­rym mi za­im­po­no­wa­ła. Twoi bra­cia rów­nież nie byli bez winy. Ani ty.

– A moja sio­stra?

– No wła­śnie, do­cho­dzi­my do sedna pro­ble­mu. Skoro ka­rząc zło, rów­nież się je po­peł­nia, to i je trze­ba uka­rać. Hamu był do­brym chłop­cem, ale Imei go po­psu­ła. Przy­po­mnia­ła mu o spo­tka­niu w pew­nym ogro­dzie przed laty, gdy szko­le­ni Per­li­ści w ta­jem­ni­cy przed Bia­ły­mi Sza­ta­mi przy­rze­kli sobie, że zro­bią wszyst­ko, by ze­mścić się i znisz­czyć na­jeźdź­ców. Za ro­dzi­ców, za wy­dłu­ba­ne oczy, za spo­pie­lo­ne Wyspy Za­cho­dzą­ce­go Słoń­ca. Hamu za­po­mniał, ale ona mu przy­po­mnia­ła i nie miał wyj­ścia, zła­mał Makoa jak suchą gałąź. A potem otrzy­mał ode mnie kwiat na drogę. Twoja sio­stra to bar­dzo po­dob­na hi­sto­ria.

– Mó­wiąc „sio­stra”, mia­łem na myśli Aoli. Co ona ci za­wi­ni­ła? Albo Kai?

– Żad­ne­go z nich nie chcia­łem zabić. Gdy­bym wie­dział, że za­bie­rzesz Aoli na łódź, nie wy­brał­bym le­wia­ta­na, tylko coś bar­dziej pre­cy­zyj­ne­go.

Uśmiech­nął się. Za sam ten uśmiech za­słu­żył na śmierć.

– Za­łóż­my, że w tym twoim cho­rym my­śle­niu jest jakaś racja – po­wie­dzia­łem ostroż­nie. – Nie są­dzisz, że jest jesz­cze ktoś, kogo na­le­ża­ło­by uka­rać?

– Ależ da­ru­ję ci już, Luen. Żyj sobie ze świa­do­mo­ścią tego, co zro­bi­łeś. To bę­dzie twoja na­ucz­ka.

Pod­nio­słem nóż. Mia­łem na­dzie­ję, że bę­dzie się bał. Nic z tego. Podciąłem mu nogi, opadł obok po­są­gu ka­mien­ne­go boga. Nóż wszedł gład­ko. Jesz­cze raz i jesz­cze raz. Za dzie­sią­tym, a może dwu­dzie­stym razem odbił się jed­nak z gło­śnym brzęk­nię­ciem od sza­rej skóry.

To nie Pół­ka­mień leżał pode mną, ale posąg ka­mien­ne­go bó­stwa. Ostrze nie ro­bi­ło mu krzyw­dy, je­dy­nie zdra­pa­ło nieco mchu.

Sta­rzec stał dwa­dzie­ścia kro­ków ode mnie, cały i uśmiech­nię­ty.

– Jak już kie­dyś ci po­wie­dzia­łem, na ka­mie­niu ostrze się je­dy­nie stępi. Nim się jed­nak po­że­gna­my, Luen, zdra­dzę ci jedną rzecz, bę­dziesz miał co roz­wa­żać.

– Nie chcę two­ich kłamstw.

– Nigdy nie skła­ma­łem – od­parł z obu­rze­niem. – Wtedy, trzy lata temu, też nie. Pew­nie cały czas my­śla­łeś, że owoc był gorz­ki, praw­da? Czy można sobie wy­obra­zić coś bar­dziej za­trwa­ża­ją­ce­go od śmier­ci sio­stry? Otóż, chłop­cze, on był słod­ki, pysz­ny jak doj­rza­ły ana­nas.

Od­wró­cił się i znik­nął w dżun­gli.

 

***

 

Nigdy wię­cej nie wi­dzia­łem Pół­ka­mie­nia. Pust­kę w kra­jo­bra­zie, którą po sobie po­zo­sta­wił, za­peł­nił mój oj­ciec. Za­miesz­kał w opusz­czo­nej sa­mot­ni, da­le­ko mu jed­nak było do mę­dr­ca. Mówił nie­skład­nie, czę­sto wył, a raz ponoć, gdy wziął do ust owoc oro­re­dio­nu, leżał cały dzień we wła­snych wy­mio­ci­nach. Je­dy­nie z da­le­ka można go było po­my­lić z Pół­ka­mie­niem, gdyż po­sta­rzał się, osi­wiał, za­pu­ścił długą brodę i włosy, a także nigdy nie nosił ubrań. Cza­sem zni­kał na długi czas. Po­dej­rze­wa­łem, że krzą­tał się wtedy po pod­zie­miach wyspy, i nie opusz­cza­ło mnie dziw­ne prze­czu­cie, że kie­dyś zo­sta­nie w nich na za­wsze.

Prze­sąd­ność miesz­kań­ców wio­ski w końcu na coś się przy­da­ła, gdyż Krab ogło­sił, że moja ro­dzi­na była pod nie­czy­stym, splu­ga­wio­nym wpły­wem Imei i nie mo­że­my od­po­wia­dać za swoje czyny. Może miał rację. Lu­dzie znów za­czę­li się do mnie uśmie­chać, jak­bym po­wró­cił do zdro­wia po cięż­kiej cho­ro­bie.

Han­dlarz nie­wol­ni­ka­mi, od któ­re­go ku­pi­li­śmy Imei, zja­wił się pew­ne­go dnia po resz­tę za­pła­ty.

– Kto pod­su­nął ci po­mysł, żeby dać nam wła­śnie tę dziew­czy­nę? – za­py­ta­łem ze zło­ścią. – Może był stary, miał po­marsz­czo­ną twarz i dłu­gie włosy? Znajdź go, niech on ci za­pła­ci.

Nie od­po­wie­dział. Za to wybił mi trzy zęby i za­brał ostat­nią łódź.

Na szczę­ście Koko i resz­ta ro­dzi­ny Makoa bar­dzo mi po­mo­gli, dając za­trud­nie­nie. Wy­pły­wa­li­śmy razem i choć cza­sem mu­sie­li­śmy ucie­kać przed re­ki­na­mi, grub­czat­ka­mi czy po­ja­wia­cza­mi, nikt nawet nie po­my­ślał o za­ku­pie ko­lej­ne­go nie­wol­ni­ka z perłą za­miast oka. Do­sta­wa­łem nie­wiel­ką część po­ło­wu, ale star­cza­ło na prze­ży­cie. Mama wró­ci­ła do domu i tak sobie go­spo­da­rzy­li­śmy w trój­kę, dzień za dniem, bez po­śpie­chu.

I choć nie było nam lekko, każda z chwil, które mo­głem spę­dzić z sio­strą bez wi­szą­cej nad nami prze­po­wied­ni, oka­za­ła się warta każ­de­go wy­sił­ku. A Aoli? Oczy­wi­ście nie­wie­le zro­zu­mia­ła z tam­tych wy­da­rzeń i czę­sto cie­pło wspo­mi­na­ła sio­strę, która za­bra­ła ją w morze i po­da­ro­wa­ła wia­nek.

 

***

 

Cza­sa­mi cho­dzi­łem we śnie.

Księ­życ miał tej nocy kształt ro­ga­la, ostre­go jak szpi­ku­lec grub­czat­ki. Czu­łem pod sto­pa­mi cie­pły pia­sek, a czar­ne, bez­kre­sne morze szu­mia­ło uspo­ka­ja­ją­co. Przez chwi­lę sta­łem tak, pró­bu­jąc przy­po­mnieć sobie, co mi się śniło. Wtedy usły­sza­łem śpiew. Zna­łem ten głos.

– Na­dej­dzie taki dzień, że do­pły­nę do łodzi Pie­śnia­rza – obie­ca­łem Ka­io­wi wiele lat temu. A obiet­nic na­le­ży do­trzy­my­wać.

Do­strze­głem zarys łodzi. W bla­sku rzu­ca­nym przez lampę od­ma­lo­wa­ła się nie­wiel­ka, ko­bie­ca syl­wet­ka.

Wsze­dłem do morza i po­pły­ną­łem.

Koniec

Komentarze

Bardzo ładna historia, nie dziwię się, że trafiła na papier.

Kreacja świata przyzwoita, ale prym wiedzie historia. Fabuła należycie pogmatwana, a przy tym ładna i magiczna. Z obowiązkowym wątkiem niewłaściwie zrozumianej przepowiedni. ;-) Fajnie to wszystko w końcu wyjaśniasz i domykasz. Miodnie.

Niezła ta rodzinka… Ciekawe, skąd ktokolwiek wiedział, który niewolnik gdzie ma trafić.

Babska logika rządzi!

Pamiętam to opowiadanie z wersji na papierze – i to było jedno z najlepszych opowiadań z roku 2019. Bardzo solidne, zapadające w pamięć, dobrze przemyślane, git majonez i w ogóle.

Nie będę się tu rozpisywać mocniej, bo musiałbym przeczytać tekst od nowa, ale generalnie druk w pełni zasłużony.

Gdzie oznaczenie złotego pióra zatem? :) 

 

I ja pamiętam Twoje opowiadanie, Zygfrydzie. Piękne było i straszne.

Również czekam na przypięcie doń złotego pióra! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Przeczytałam z wielką przyjemnością. Ciebie to zawsze dobrze poczytać, zygfrydzie, a tu jeszcze dopieszczone opko, barwne światotwórczo i kompletne fabularne, słowem: solidne. Jak zwykle, urzekł mnie styl, jestem też pod wrażeniem sposobu kreacji bohaterów. Nie do końca podobało mi się potraktowanie pod koniec Imei, no, ale to już autorska wola.

Złote piórko w pełni zasłużone.

deviantart.com/sil-vah

Witam,

 

Chociaż nie jestem wielkim fanem tego typu “baśniowych” opowiadań, z przepowiedniami i różnymi “stworami” w tle, to muszę przyznać, że opowieść ta naprawdę mnie wciągnęła. Jest świetnie przemyślana, skonstruowana i domknięta, zapewne sporo czasu i wysiłku kosztowało to autora. Przedstawione postacie, stworzenia, zależności i relacje nadające tempo akcji, znacznie przewyższają poziom mojej kreatywności oraz wyobraźni, więc i tu chylę czoła. Kilka lub kilkanaście razy użyte w tekście zostają przekleństwa, które mi akurat troszkę zgrzytały, gdyż wydaje się mi się, że w tej historii nie były one niezbędne, jednak nie mam zamiaru niczego się czepiać;)

 

Pozdrawiam.

Znakomite wrażenia z lektury. Czytałem z dużą uwagą, nie tylko dla zainteresowania opisywaną historią, ale i po to, aby przyjrzeć się, na czym polega różnica między opowiadaniami bibliotecznymi a drukowanymi. Pokrótce – coś jakby między brydżystą kółkowym a zawodowcem: niby robi to samo, tylko jakoś uważniej licytuje, rozgrywa i wistuje… Zaimponował mi epicki rozmach fabuły, a zwłaszcza umiejętność wczucia się w umysły bohaterów; nie wiem, skąd bierze się zdolność do dokładnego wyobrażenia sobie, co czułby rybak z prymitywnej społeczności wyspiarskiej, i czy można się tego nauczyć. Pół żartem, pół serio – dziewczyna w tytule najwyraźniej też nie zawadza (czy nie w tym samym numerze była Dziewczyna z papieru i ognia?).

Jeżeli z czymś mam tutaj kłopot, to ewentualnie z przesłaniem opowiadania. Odeszliśmy już nieco w rozwoju literatury od fabuł z kategorii “wszystko jest zapisane w gwiazdach, a walka z przeznaczeniem bezcelowa”, tutaj zaś rzeczywiście można odnieść wrażenie powrotu do AntygonyKróla Edypa. Da się oczywiście dorobić morał “nie zatrudniaj służącej, która wywoła zazdrość twojej żony i pożądanie synów”, ale to morał o bardzo wąskim zastosowaniu i potencjalnie niezręcznych implikacjach. Jeżeli tutaj przeoczam jakąś dużą rzecz, którą mógłbym dla siebie wydobyć z tego tekstu, tajemnica kryje się zapewne w mało dla mnie zrozumiałych słowach:

– Nigdy nie skłamałem – odparł z oburzeniem. – Wtedy, trzy lata temu, też nie. Pewnie cały czas myślałeś, że owoc był gorzki, prawda? Czy można sobie wyobrazić coś bardziej zatrważającego od śmierci siostry? Otóż, chłopcze, on był słodki, pyszny jak dojrzały ananas.

Opacznie cząstkowe przedstawienie prawdy jest formą kłamstwa.

 

Pod względem technicznym nic mi się nie rzuciło w oczy, co i nie dziwota, skoro betowała Regulatorka. Reasumując, dziękuję za zamieszczenie wartościowego tekstu i wynikającą z tego szansę rozwoju literackiego!

Ślimaku, może morał brzmi “nigdy nie gwałć kobiet”? Od tego wszystko się zaczęło. A może nie należało ruszać na wojnę?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie komentarze i cieszę się, że są pozytywne, zwłaszcza że to moje ulubione opowiadanie spośród tych, które napisałem. 

 

 (czy nie w tym samym numerze była Dziewczyna z papieru i ognia?).

W kolejnym.

To ja tylko nieśmiało wtrącę, że Finkla mnie ubiegła, bo chciałam napisać to samo…

deviantart.com/sil-vah

Finklo, Silvo, to ja tylko nieśmiało dziękuję za podpowiedź… Prawie w ogóle nie zwróciłem uwagi na ten wątek, zresztą morały z kategorii “nie torturuj, nie gwałć, nie zabijaj, nie kradnij” wydałyby mi się zbyt oczywiste, aby rozpatrywać je jako istotny przekaz opowiadania, ale może po prostu brakuje mi czułości w odbiorze?

 

Długo się teraz naszukałem (po polsku, ma się rozumieć…), aby trafić na fragment mówiący o gwałcie. Oczywiście był taki:

Od kiedy to trwało? Słysząc, jak dziewczyna błaga o litość, szamocze się, dusi, łka, miałem ochotę roznieść tę budę w drzazgi. Wiedziałem jednak, że do środka się nie dostanę, zaczekałem więc przy wejściu.

To jednak już końcówka fabuły, a nie “od tego wszystko się zaczęło”. W pierwszej chwili przypuszczałem więc, że macie na myśli to:

Wieczorem Peni, chyba nieco rozbawiony, powiedział mi, że nakryła ojca, kiedy Imei zaspokajała go ustami.

Gdy zapytałem Imei, czy ma coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami, zaprzeczyła.

Oczywiście, że uwierzyłem dziewczynie, którą kochałem, a nie bratu, którego nienawidziłem.

Wykluczyłem jednak to miejsce, bo tak naprawdę nie wiemy, czy stosunek w ogóle się odbył – a co dopiero, czy był dobrowolny. Następnie znalazłem więc taką sugestię:

– Wiedźma czy nie, i tak bym ją [Imei] wziął – dodał mój brat [Peni] ciszej. – Wiesz, co to znaczy wziąć kobietę? (…)

– Mam siostrę – szepnęła do mnie Aoli, a ja uśmiechnąłem się do niej i pogładziłem po głowie. – Gdzie teraz jest?

– Peni jej pilnuje. – Ojciec nie wpuścił dziewczyny do domu, musiała zadowolić się posłaniem w szopie na łodzie.

Aoli pokiwała głową, choć pewnie nic z tego nie rozumiała. (…)

Zapewniłem, że ojciec nie pozwoli, by stała jej [Imei] się krzywda. Uśmiechnęła się. Wtedy jeszcze nie rozumiałem dlaczego.

(Przy okazji – brakujący przecinek przed dlaczego). W każdym razie nie jest to opis zgwałcenia, tylko co najwyżej bardzo zawoalowana sugestia. Byłoby jednak na tyle wcześnie w toku fabuły, aby dało się powiedzieć, że “od tego wszystko się zaczęło”. Z wahaniem, ale i to miejsce odrzuciłem. I w końcu znalazłem…

Żołnierze gwałcili na potęgę, ową biedną kobietę wziął twój ojciec. Oni odeszli, a ona została, ale już nie sama. Każda perła to uwieczniona tragedia. Każdy Perlisty to dziecko z gwałtu. Gdy Imei miała cztery lata, Białe Szaty zabrały ją matce. A później los postanowił się zabawić.

Wiecie, że przy pierwszej lekturze właściwie wcale nie zarejestrowałem tych słów? A wiecie, dlaczego? Dlatego, że Półkamień w tym momencie fabuły był już doszczętnie skompromitowany jako ten, który poprzez swoje rozmyślnie niejasne i urywkowe przepowiednie doprowadził do szeregu nieszczęść. Nie miałem nastroju do uważnej lektury parapsychologicznych usprawiedliwień zabójcy. Jaką możemy mieć pewność, jako czytelnicy, że Imei jest dzieckiem z gwałtu, i to gwałtu dokonanego przez ojca Luena? Słyszymy o tym z ust osobnika, który Twoja siostra skona w twoich ramionach klasyfikuje jako słodką wiadomość. W tym przypadku, nawet jeżeli nie kłamie wprost, znów z pewnością ukrywa albo nie dopowiada czegoś kluczowego dla obrazu sytuacji…

Pomimo tych zastrzeżeń do umiejscowienia opowieści o poczęciu Imei w narracji muszę przyznać, że wygląda ona jak zamierzony morał, który powinienem był sam zauważyć, i dziękuję Wam za jego wskazanie. Pozostaje jeszcze tylko pytanie, czy skutki łamania tego wniosku etycznego zostały przekonująco przedstawione. Stosunki płciowe należy odbywać za obopólną zgodą dlatego, że wymuszanie ich godzi w samostanowienie ofiary i ją traumatyzuje; nie dlatego, że dziecko z gwałtu niechybnie odnajdzie później rodzinę sprawcy, przyciągane jakby magicznym magnesem, co następnie doprowadzi do kazirodztwa oraz wzajemnego wyrżnięcia się wszystkich jej członków. Przekazy literackie obrazujące skutki ich łamania w groteskowy sposób (pij mleczko, bo rozpadną ci się wszystkie kości i będziesz elastyczny jak rozgwiazda) zawsze wydawały mi się znacząco osłabione.

 

Wiem, przyssałem się tutaj do zupełnych drobiazgów i czepiam się nieproporcjonalnie. Gdybyż do konstrukcji moich opowiadań dało się sformułować tylko takie zastrzeżenia…

Stosunki płciowe należy odbywać za obopólną zgodą dlatego, że wymuszanie ich godzi w samostanowienie ofiary i ją traumatyzuje; nie dlatego, że dziecko z gwałtu niechybnie odnajdzie później rodzinę sprawcy, przyciągane jakby magicznym magnesem, co następnie doprowadzi do kazirodztwa oraz wzajemnego wyrżnięcia się wszystkich jej członków.

No, ale jeśli pierwszy powód w ogóle nie jest brany pod uwagę, to co zrobić?

A to nie jest jedyny zakaz, który ojciec złamał. We wiosce ta magia jest uznawana za zakazaną. Paradoksalnie, sąsiedzi, którzy chcą zabić perlistą, próbują uratować rodzinę. A to już jest nieźle zakręcone.

Babska logika rządzi!

No, ale jeśli pierwszy powód w ogóle nie jest brany pod uwagę, to co zrobić?

Jeżeli rozpatrujemy morał pod kątem przydatności czytelnikowi – kiedy kogoś nie przekonuje pierwszy powód, to drugi chyba tym bardziej nie? Poza tym mam nadzieję, że ogromna większość odbiorców jednak nie potrzebuje przesłania dydaktycznego “nie stosuj przemocy seksualnej”.

No to może taki morał: “Karma wraca”. Zło wyrządzone kiedyś bezbronnej kobiecie może w przyszłości rozwalić ci rodzinę.

I różne poboczne: “stosuj się do zasad społecznych”, “nie przesadzaj w zemście”.

Babska logika rządzi!

Brzmi bardzo rozsądnie. Chyba trafiłaś w sedno. Może za bardzo się zafiksowałem na próbach sformułowania i krytycznej analizy morału szczegółowego, gdy należało patrzeć po bardziej ogólnikowych prawdach.

Miś gratuluje złotego pióra. Ściągnął sobie pdf, bo z zbyt mało ma czasu na przeczytanie teraz. 

Ciekawa dyskusja się tu wywołała. Nie jestem wielkim moralistą, morał jest dla mnie skutkiem ubocznym fabuły, niech więc każdy wyniesie z tego tekstu to, co chce.

Zawikłana, mroczna i piękna historia. 

Niektóre aspekty stały się dla mnie jasne dopiero p lekturze komentarzy;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ładna opowieść, czytałem z dużym zainteresowaniem. Standardowo, jak to u Ciebie bywa, światotwórstwo i fabuła stoją na wysokim poziomie.

Tekst w wielu aspektach przypomina mi „Dziewczynkę bez księżyca” – podobna narracja i sposób budowania świata, bohaterowie-dzieci, liczne porównania do zwierząt, szczypta słowotwórstwa i półświata kojarzący się z wielkim niebieskim lewiatanem.

 

To jest ten typ fantastyki, który wychodzi Ci świetnie, naturalnie. W przypadku „Dziewczyny z perłą zamiast oka” bardziej spodobała mi się sama historia – jej złożoność, twisty, zakończenie spójne ze wszystkimi wcześniejszymi wydarzeniami. Z kolei w „Dziewczynce bez księżyca” nieco bardziej oczarowało mnie światotwórstwo.

Gratuluję publikacji – w pełni zasłużona :)

O kurde, w życiu bym nie powiedziała, że to miało aż 77k znaków.

Szczegóły fabuły trochę mi już umknęły, przyznaję, ale czytałam to w wersji papierowej, więc trochę czasu minęło. Ale wrażenia z lektury do tej pory pamiętam: baśniowy klimat, ciekawe uniwersum i pewną “płynność” opowieści. Dlatego tak mnie zdziwiło, że to aż tyle znaków ;P

Gratuluję publikacji (i ilustracji, świetna była).

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Świetne opowiadanie, Zygfrydzie. 

Dzięki za kolejne komentarze :)

Cześć!

 

Bardzo dobry, ciekawy i złożony tekst. Wsi spokojna, wsi makiaweliczna chciałoby się rzec. Z początku, przywodziło na myśl Ziemimorze, ale stopniowo zaczęło nieco zbaczać w stronę GoT czy innych Borgiów. Sporo frajdy z czytania, dużo fantastyki, która jest nie tylko tłem ale i elementem wyspiarskiego świata.

Napisane bardzo dobrze, wciąga i intryguje, nie sposób się nudzić. Początkowo miałem trochę problem z rozróżnieniem bohaterów, ale z czasem stali się wyraziści. Intrygę snujesz powoli, zaczynając z rybackiej sielanki i konsekwentnie podążając do okrutnego rozwiązania. Z rzeczy, które jakoś nie zagrały, to niektóre rozmowy, zwłaszcza ta z “umierającym”, bratem strasznie się dłużą. Zaatakował go z zaskoczenia, zadając śmiertelna ranę, a potem zaczęli chłopaki debatę. Strasznie dramatyczne i nierzeczywiste imho, mocno kontrastuje z realizmem w innych kwestiach.

W końcówce praktycznie wszystko się wyjaśnia, nawet nocni śpiewacy odkrywają nieco kart, choć trochę zabrakło mi konkretniejszego domknięcia Półkamienia (albo zwyczajnie nie złapałem czegoś ;-) ). Bo tak zniknął chłopina, nie wiemy kto, skąd, dlaczego (za to domyślać się można)

 

Z kwestii edycyjnych w kilku miejscach brakuje spacji:

Wiesz, co to znaczy wziąć kobietę?Uśmiechnął się,

umierającą w moich ramionach.Ojciec wstał od ławy.

Mijały lata.Pewnego dnia rybak wrócił

Nic z tego.Podciąłem mu nogi

Podsumowując, bardzo dobre opowiadanie, dobrze, że trafiło do druku.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krar85, dzięki za komentarz.

Te spacje musiały się wykrzaczyć przy kopiowaniu, już poprawione.

O, bardzo fajne opowiadanie.

Takie kompletne. Podoba mi się wszystko: świat, klimat, bohaterowie, historia. Perły o niespotykanych właściwościach, straszne przepowiednie, tu nie ma słabszego elementu. Świetnie się czyta.

Bardzo dobre opowiadanie.

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki za wizytę :)

Nie dziwota, że poszło do druku. Rewelacyjne, pozostające w pamięci. Powinny być piórka powyżej złotego na takie przypadki, może diamentowe? Platynowe?

Gdyby mi przystawiono nóż do gardła i kazano do czegoś się tu przyczepić, to tylko jedno by mi przyszło do głowy – lekki niedosyt napięcia, ciężaru sytuacji w momencie kulminacyjnym, na łodzi. Niemniej opowiadanie jest tak doskonałe, że ewentualne przyczepianie się może wynikać tylko z osobistych preferencji czytelniczych.

Niewiarygodna jakość tekstu. 

aTucholka2, dziękuję za komentarz :)

Hej Przesłuchane :). Bardzo dobry lektor i bardzo dobra historia. Lubię morze i morskie istoty, a u ciebie świat kręci się wokół wody. Bardzo ciekawa i złożona postać głównego bohatera, jego miłość do niewolnicy wymieszane z niechęcią do braci robi świetną robotę w tekście. No i oczywiście zakończenie – super :). Jedna rzecz mi trochę przeszkadzała, przekleństwa :). Sam się zastanawiam dlaczego, bo przecież pasowały do opisywanych wydarzeń i emocji. Ale już wiem, wydają mi się zbyt współczesne, nie pasujące do fantasy. Ale to takie tylko moje dziwactwo :). Bardzo dobry i tekst gratuluję publikacji :). A, no i w kolejce mam Nocne radio więc pewnie wrócę z komentarzem jak przesłucham :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki za przesłuchanie, jakby ktoś szukał audiobooka, to https://www.youtube.com/watch?v=sY84D7qL9jM. A lektor rzeczywiści dobry, przesłuchałem też kilka jego autorskich tekstów i słucha się świetnie. 

Wreszcie przeczytałem. Jestem (jak to się mówi) ‘pod wrażeniem’. Nie lubię długich, a tu nawet nie zauważyłem długości. Zasłużone pióro. :) 

Gdzieś tam po drodze zauważyłem dwie literówki, ale nie były warte przerwania sobie czytania, żeby je wskazać.

Dzięki :)

Nowa Fantastyka