
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– A jakie koreczki pyszne, doprawdy, paluszki lizać! – pulchna kobieta w szerokiej, czerwonej sukni, obficie zdobionej srebrnymi cekinami, mówiła przesadnie głośno. A właściwie darła się jak, nie przymierzając, stare gacie, chcąc przekrzyczeć rozbrzmiewającą wokół muzykę – pełne patosu dźwięki królewskiej orkiestry. W efekcie jej słowa z łatwością docierały do uszu Lorelki, stojącej w odległości kilkunastu kroków od tłustawej damy i otaczającego ją wianuszka wystrojonych matron. Dziewczyna mimowolnie obróciła wzrok na jeden z licznych półmisków z koreczkami, stojący tuż przy jej dłoni, opartej na wyścielonym białym obrusem, masywnym stole. Niemal mechanicznym ruchem sięgnęła po jeden ze smakołyków i uniosła go do ust, rozglądając się przy tym po sali.
Pod dwiema, równoległymi ścianami stały długie, suto zastawione stoły, uginające się pod ciężarem zarówno wymyślnych przekąsek jak i rozmaitych trunków. Po obu stronach olbrzymich, dwuskrzydłowych drzwi, rzeźbionych w kwieciste ornamenty, stało kilkoro strażników w błyszczących, odświętnych zbrojach. Naprzeciwko, pod ścianą, na której wisiały portrety dawnych władców, ulokowała się orkiestra. Zasiadający w niej panowie, ubrani w stalowogranatowe mundury, z poważnymi minami rozpoczynali właśnie kolejnego walca, nieco może mniej patetycznego niż ten, który przekrzykiwała dama chwaląca smak koreczków. Środek sali wypełniony był przez tłum wystrojonych kobiet i eleganckich mężczyzn. Ze znaczną przewagą tych pierwszych – w oczach aż się mieniło od kolorowych, błyszczących sukien, taft, jedwabii, koronek, batystów, cekinów, koralików, szkiełek i brokatów. Panienki, panny, damy i matrony – wszystkie wystrojone, wymalowane, wypachnione, każda elegancka, co niektóra piękna. I każda bez wyjątku przejęta, każda z wypiekami na twarzy, skrywanymi najczęściej pod grubą warstwą bielidła. Bowiem w mieście już od tygodni szeptano, że podczas urodzinowego przyjęcia, królewski syn, Getfryd wybierze sobie kandydatkę na małżonkę.
Obserwując barwny, rozbawiony tłum, Lorelka chwyciła dwoma palcami kolejny koreczek, podniosła do ust.
Stara podniosła do ust drewnianą łyżkę. Siorbnęła.
– Na początku to tylko rosołek – uśmiechnęła się i zamlaskała bezzębnymi wargami. Łyżkę ponownie zanurzyła w kociołku, zamieszała. Spod mętnego wywaru na chwilę ukazał się mały trupek nietoperza.
Księcia zauważyła dopiero po dłuższej chwili. Podawał właśnie kieliszek jakiejś pannie w sukni z zielonej tafty. Suknia miała szerokie rękawy i bardzo głęboki dekolt. Panna śmiała się, ale o ile Lorelka zdołała dostrzec, wyraz twarzy Getfryda był nieco mniej radosny.
Drgnęła, gdy widok księcia i jego towarzyszki przesłoniły jej trzy znajome kobiety, zbliżające się do stołu. Odruchowo poprawiła perukę – długie czekoladowe loki – i ruszyła przed siebie, usiłując wmieszać się w tłum. Nie było to zresztą trudne, gdyż w kierunku parkietu podążała spora ilość par, grupek i pojedynczych panien, starających się zwrócić na siebie uwagę królewskiego syna.
Niby przypadkiem szturchnęła przechodzącego, łysawego mężczyznę w średnim wieku, chcąc jak najszybciej znaleźć sobie jakieś towarzystwo, aby nie rzucać się w oczy.
– Pan wybaczy. Zakręciło mi się w głowie i…
– Ależ nic nie szkodzi – odpowiedział jej z uśmiechem – Któż by się gniewał na tak piękną damę? Proszę, proszę, służę ramieniem, proszę się wesprzeć, jeśli pani słabo. Jestem Karl Burgecke, do usług. A pani…?
– Loretta Vinci.
– Bardzo mi przyjemnie, panno Loretto. Próbowała pani wina naszego jaśnie pana? Przednie, zaręczam pani, że przednie. A jeśli chodzi o wina, to wiem, co mówię, sam mam całkiem niezgorszy składzik w piwnicy. I własną winnicę, skoro już o tym mówimy. Ale dosyć, dosyć, Pani pozwoli, że jej przyniosę kieliszek…
– Nie trzeba, próbowałam – przerwała mu – Ale chętnie bym zatańczyła, co pan na to?
Karl Burgecke zaśmiał się, ukłonił i wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny. Ta śmiało położyła na niej swoją dłoń, uśmiechnęła się promiennie i dała się poprowadzić na parkiet.
Właściciel winnicy okazał się być miłym towarzyszem i znakomitym tancerzem. Znakomitym i niestrudzonym, gdyż przez cztery kolejne tańce nie wypuszczał roześmianej Lorelki z ramion, dopóki dziewczyna nie oznajmiła, że ma ochotę się napić. Podeszli do stołu. Trzy znajome kobiety dawno już zniknęły gdzieś wśród bawiącego się tłumu. Karl wziął do ręki sporych rozmiarów dzban i po chwili szkarłatna ciecz wypełniła dwa kryształowe kieliszki.
Szkarłatna ciecz wypełniła obtłuczoną, glinianą miseczkę. Stara mamrotała coś, dosypując do niej suszone zioła. A potem, wciąż mrucząc, z przymkniętymi oczyma, wlała zawartość miseczki do bulgoczącego wywaru.
– Panie Burgecke.
Mężczyzna odwrócił się, skłonił głowę.
– Wasza książęca mość.
– Nie widziałem pana jeszcze dzisiejszej nocy. Zechce mi pan przedstawić swoją towarzyszkę? – książe silił się na beztroski ton. Lorelka odniosła wrażenie, że musi czuć się nieco zakłopotany całym przyjęciem i tłumem chichoczących niewiast.
– Panna Loretta Vinci, jego książęca mość Getfryd. – Burgecke napełnił trzeci kieliszek, podał księciu – przednie wino, zaiste, doskonałe…
– Dziękuję, panie Burgecke. Zdawało mi się, że to pańskie…
Właściciel winnicy złowił spojrzenie Getfryda. Odłożył kieliszek na stół.
– No cóż… zatem… do zobaczenia, panno Loretto.
Karl Burgecke oddalił się a książę wyciągnął rękę.
– Zapraszam do tańca, panno Vinci.
Lorelka uśmiechnęła się i podała mu dłoń. Kiedy prowadził ją pomiędzy tańczące pary, ukradkiem zerknęła na wiszący nad jednym ze stołów olbrzymi zegar. Mam czas do północy, pomyślała. Tylko do północy.
Dochodziła dziesiąta.
Getfryd wolną ręką objął dziewczynę wpół, przysunął do siebie. Był wysoki, dlatego Lorelka musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. Nie spuściła wzroku, kiedy ich spojrzenia spotkały się. Stali tak chwilę nieruchomo, mimo skocznej, rytmicznej muzyki, potrącani przez bawiące się pary. Utwór grany przez orkiestrę niemal dobiegł końca, kiedy Książe rozciągnął wargi w przepraszającym uśmiechu i zaczął tańczyć, pociągając za sobą Lorelkę. Jego ruchy były mniej zdecydowane i bardziej toporne niż Karla Burgecke, ale mimo to dziewczyna miała wrażenie, że unosi się w jego ramionach. Muzycy rozpoczęli następny utwór, potem kolejny, a Getfryd wciąż nie odstępował Loretty Vinci, popisując się znajomością coraz to nowych kroków, choć nieudolnie stawianych, i nie zwracając uwagi na inne panny. Wreszcie znużona już nieco dziewczyna oparła głowę na jego piersi. Guziki książęcego munduru błysnęły szmaragdową zielenią.
Oczy burego kociska błysnęły szmaragdową zielenią. Stara machnęła wychudłą ręką przepędzając zwierzę, po czym sama przycupnęła w zniszczonym, głębokim fotelu.
Opowiadał jej o dworskim życiu, o polowaniach, pokazywał swoje myśliwskie trofea, zdobiące jedną ze ścian, pod którymi postawiono stoły. Mówił o sztuce, o koncertach, o turniejach i królewskich wierzchowcach. Kiedy odpoczywali, zmęczeni tańcem, częstował dziewczynę winem i przedstawiał co znaczniejszym gościom. A potem z powrotem prowadził ją na parkiet. Dwa czy trzy razy znaleźli się w pobliżu którejś ze znajomych kobiet, których Lorelka starała się unikać. Dziewczyna wtulała wtedy twarz w ramię księcia. On przyciskał ją do siebie i pytał czy nie jest zmęczona. Potem od nowa zaczynali rozmawiać i żartować. Dowiedziała się, że panna w sukni z zielonej tafty, z którą widziała Getfryda gdy stała samotnie przy stole, to Armelia Filo, pazerna córka jeszcze bardziej pazernego właściciela dóbr Kilve. Opowiedział jej o Laurycii Hadavan, czterdziestoletniej mieszczce, która twierdziła, że przyszła w imieniu swojej córki, choć powszechnie wiadomym było, że takowej nie posiadała. Śmiali się z sześcioletniej córeczki burmistrza, która ciągnąc Getfryda za spodnie groziła, że będzie płakać, jeśli to nie z nią się ożeni.
-Loretto, powiedz, przyszłaś tutaj dla mnie?
-Nigdy nie byłam na żadnym przyjęciu, mój książe. Ani w żadnym pałacu. I zawsze chciałam ubrać taką suknię.
– Nie powiedziałaś mi niczego o sobie. Nie jesteś arystokratką?
– Cieszę się, że cię poznałam, książe. Chociaż nawet na to nie liczyłam.
Getfryd długo patrzył w jej oczy. A potem powoli pochylił się ku jej ustom.
I wtedy Lorelka zdała sobie sprawę, że od dłuższego już czasu słyszy bicie zegarowego dzwonu. Odwracając twarz od księcia, spojrzała w kierunku olbrzymiej tarczy wiszącej na ścianie. Oczy rozszerzyły jej się ze zgrozy. Tylko do północy, przypomniała sobie, potem czar przestanie działać…
– Tylko do północy – powiedziała stara – potem czar przestanie działać.
Jej głos brzmiał głucho i chrapliwie
– Potem czar przestanie działać i przekleństwo znowu cię owładnie. Jak zawsze.
Książe nie spostrzegł nawet kiedy oplatające jego szyję ramiona zmieniły się w zakończone potężnymi pazurami łapy, jak delikatne usteczka przeobraziły się w potężne szczęki, które w mgnieniu oka z jego przystojnej twarzy uczyniły krwawą miazgę. Pazury przeorały skórę, przecięły tętnice. Książę bez życia padł na lśniącą, zabryzganą krwią posadzkę. Wybuchła panika. Nad martwym ciałem Getfryda, w miejscu gdzie przed paroma chwilami tańczyła śliczna dziewczyna, stało potężne monstrum przypominające chodzącego na dwóch łapach, zdeformowanego wilka. Z gardzieli bestii dobył się bulgoczący warkot. Strażnicy ruszyli w kierunku szalejącego wilkołaka, dobywając mieczy i wznosząc halabardy. Przerażeni ludzie rzucili się ku drzwiom, biegnąc na oślep, utrudniając przejście strażnikom. Jakiś mężczyzna w liliowym kaftanie nadział się na ostrze halabardy. Dama w sukni z cekinami prezentowała w całej krasie możliwości swojego gardła, omal nie dławiąc się przy tym koreczkiem.
Rozwścieczona bestia jednym susem skoczyła na kotłującą się przy drzwiach tłuszczę, wbijając pazury w plecy jakiejś starszawej matrony. Chwyciła w zęby ramię nacierającego nań strażnika. Ręka wraz z mieczem upadła kilkanaście metrów dalej, wprost na półmisek, do niedawna zajmowany przez tłustego prosiaka. Zdezorientowany tłum rzucił się z powrotem wgłąb sali, przerażone panny piszcząc wciskały się pod stoły. Biegnący potykali się o leżące, stratowane ciała, nogi plątały im się w rozrzucone po ziemi strzępy lorelkowej sukni. Strażnicy nie mieli szans, bestia odganiała się od nich potężnymi łapami, powalając na ziemię jednego po drugim. Trzech zaatakowało ją od tyłu, ale błyskawiczny ruch wilkołaka sprawił, że miecz pierwszego zaledwie drasnął skórę potwora. Drugi, oszołomiony stanął w miejscu, wystawiając się prosto na rozpędzone pazury. Trzeci, który spodziewał się, że wbije swoją halabardę pod łopatkę potwora, nie zdążył wyhamować trafiając jedynie w powietrze, potknął się o bezwładne ciało któregoś z kompanów i rymnął na posadzkę, tracąc kilka zębów. Halabarda dalej poleciała sama, kończąc tor lotu na przewróconym stole, za którym kryło się kilka szlachcianek. Będąca wśród nich Armelia Filo zemdlała. Bestia nie czekała na atak ostatniego ze strażników, sama rzuciła mu się do gardła. Miecz ranił wilkołaka w obojczyk, co wzmogło jego furię. Pełen zawziętości krzyk rycerza przeszedł w rozpaczliwe, przedśmiertne skomlenie. Wściekła wilczyca skoczyła w stronę najbliższej przerażonej grupki, któryś z muzyków usiłował zasłonić się skrzypcami. Instrument wydał z siebie ostatni jęk, kiedy olbrzymia łapa przebiła go na wylot, dosięgając szyi kryjącego się zań człowieka. Krew bryzgała na podłogę, stoły, okna, trofea i medaliony, którymi chwalił się nie tak dawno pięknej Lorelce książe Getfryd. Gęsta, szkarłatna ciecz ściekała z jelenich rogów na srebrny półmisek, kropla po kropli…
Kropla po kropli ściekała gęsta ciecz z małej flaszeczki do bulgoczącego kociołka. Oczy starej zaszły mgłą, ręce trzęsły jej się nienaturalnie.
Najstarsza z kobiet, przed którymi Lorelka uparcie ukrywała twarz przez całe przyjęcie, wychyliła się spod stołu. Widziała zasłaną trupami i rannymi, olbrzymią salę, w rogu której bestia zamierzała się na kolejne ofiary. Rozejrzała się jeszcze raz, uważnie. Pomiędzy leżącymi na podłodze ciałami dostrzegła niewielki, lśniący przedmiot. Ostrożnie wyszła spod stołu i zaczęła czołgać się w jego kierunku.
– Co pani ro… – zaczął Karl Burgecke, który przypadkiem znalazł się pod tym samym stołem, ale uciszyła go ruchem dłoni.
Poruszała się blisko przy ziemi, starając się nie wykonywać zbędnych ruchów żeby nie zwrócić na siebie uwagi wilczycy. Serce tłukło jej jak oszalałe, nie docierały do niej przepełniające salę rozpaczliwe wrzaski i wściekłe warczenie. Kiedy była dostatecznie blisko, wyciągnęła rękę i podniosła z ziemi szklany pantofelek z nieprawdopodobnie długą i cienką szpilką. Pantofelek, który spadł Lorelce z nogi zanim ta zdążyła przeobrazić się w wilczą łapę i rozsadzić go na tysiąc drobnych kawałeczków. Kobieta zdecydowanym ruchem podniosła się z ziemi, gwizdnęła głośno. Bestia odwróciła się gwałtownie, po to tylko by zobaczyć rozpędzony szklany bucik, szpilkę jak w masło wtapiającą się w jej trzewia. Zawyła przeraźliwie, krew buchnęła jednocześnie z rozprutego brzucha i rozwartej paszczy. Zwaliła się na podłogę.
Po policzkach kobiety popłynęły łzy, zostawiając granatowe zacieki tuszu do rzęs.
– Wybacz mi, dziecinko…
– Wybacz, dziecinko – odezwała się nagle stara. Jej oczy znowu zalśniły, wzrok stał się przytomny. Wizja minęła, wiedźma odpędziła od siebie blednący obraz wilczego ciała, leżącego w kałuży krwi. Podeszła do kociołka i strąciła go z paleniska, rozlewając całą zawartość na podłogę. – Wybacz. Nie mogę sporządzić dla ciebie tego eliksiru. Z twoją przypadłością nie da się walczyć. Na bal do księcia pójdą twoje siostry i matka. Ty zostaniesz w domu, w piwniczce, w której urządzono ci sypialnię. Tam, gdzie nie sięgają promienie księżyca. Tam, gdzie nikomu nie zrobisz krzywdy. Gdzie będziesz bezpieczna. Wybacz mi, dziecinko.
Bardzo mi się podobało. Lubię tzw. "wałkowanie" bajek od nowa. Zakończenie również nie było nudno, a do tego ten nieszczęsny pantofelek, wreszcie wykorzystany w jakiś logiczny sposób... Kiedy się wie, że "szklany" w zamierzchłej przeszłości tej bajki był "futrzanym", bajka nabiera dodatkowego smaczku, chociaż wtedy zamordowanie Kopciuszka byłoby bardziej skomplikowane :).
Podoba mi się Twój styl. Piszesz wyraziście i zrozumiale. A opisy, zwłaszcza ten z nagłym zejściem księcia, walką bestyji... chciałem powiedzieć: Kopciuszka ze strażą, istny miód. Tutaj też już było znacznie więcej treści, niźli w tamtym krótkim opowiadanku.
Zaszaleję, w końcu niecżęsto się zdarza ;) 6 dam.
Już sam nie wiem czy "książę" piszę się z "ę", czy "e" na końcu?
Nowa wersja kopciucha? "THE RETURN OF WERE-CINDERELLA"? Fajny tytuł na film.
Opowiadanie świetne dla niezbyt rozgarniętych gimnazjalistek.
Apropos, wysokie oceny, jakie ostatnio stawiają "krytycy"na tym portalu niewiele wam pomogą, ponieważ i tak żadne wydawnictwo nie wydrukuje wam takich bzdetów. (Mam na myśli sytuację, w której ktoś zgromadził np. kilkanaście opowiadań i wysyła je do oficyn wydawniczych).
Pozdro
Słowa arktura1, Jego dorobek autorski na tym portalu oraz część Jego nicka mogą świadczyć, że oto objawił nam się przesławny "jedynkowicz".
Uświadom sobie, drogi arkturze1, iż oceny oraz komentarze tu obecnych są jedynie wyznacznikiem ich własnego gustu, który z gustem redakcji przykładowej NF nie ma nic wspólnego. Zwróć uwagę jak daleko w punktacji jest jedyny jak na razie właściciel złotego piórka.
P.S. Nie jestem średnio rozgarniętą gimnazjalistką, mimo to nadal podtrzymuję, że pod względem stylu oraz umiejętności budowania opisu autor/ka tego opowiadania wykonał/a kawał dobrej roboty. Fabuła to już kwestia gustu - dla mnie "bzdetem" bynajmniej nie była.
No tak, gdzie moje maniery. Oczywiście pozdro ;)
No cóż, przerabianie już istniejących historii ma to do siebie, że powinno być oryginalne i prezentować zupełnie nowe ujęcie. Tutaj częsciowo się to udało. Koncepcja anty-Kopciuszka nie powaliła mnie jednak na kolana, niemniej pomysł jest ciekawy.
Nie podobała mi końcowa scena z użyciem szklanego pantofelka. Chciałbym to zobaczyć, jak kobieta w sukni balowej uzbrojona tyko w pantofelek (broń o jeszcze krótszym zasięgu niż nóż) trafia i rani śmiertelnie bestię (to musiał być naprawdę nieprawdopodobnie długi obcas), która powaliła moment wcześniej pół pałacowej gwardii.
Opowiadanie napisane niezłym językiem, bardzo zręcznie. Kontrukcja opowiadania ciekawa.
Ode mnie 4,5
Z tym się zgodzę. Rzeczywiście chciejstwo autorskie aż bije po oczach - broń bliskiego rażenia, szklany pantofelek ;)
Bardzo dziękuję za komentarze.
@niezgoda.b
nie wiedziałam o futrzanym pantofelku, to bardzo ciekawe.
@terebka
bardzo się cieszę, że aż tak się spodobało, sama sobie nie dałabym 6 ;) dziękuję :)
@arktur1
drogi arkturze, zastanów się, kogo masz na myśli pisząc o "krytykach" w cudzysłowiu. Jeśli o swoich poprzednikach, to zważ, że ich opinie poparte były rzeczowymi argumentami . Rozumiem, że opowiadanie może się nie podobać, rozumiem, że możesz uważać je za przeznaczone dla specyficznej grupy odbiorców, sęk w tym, że wypadałoby, żebyś napisał dlaczego. "Krytyk" to raczej ktoś, kto krytykuje mało konstruktywnie i czyim celem jest raczej obrazić innych niż skomentować ich twórczość. Dodam, że nie jestem nierozgarniętą gimnazjalistka, więc się nie obrażę. Ale czekam na rozwinięcie twojego komentarza i na jakieś argumenty.
@Eferelin Rand
Bardzo cenny komentarz. Otóż z tym pantofelkiem w mojej głowie było tak, że kobieta nim rzuca, a nie dźga bestię. Teraz uświadomiłam sobie, że z tego jak to opisałam, wcale niekoniecznie to wynika. W przypadku dźgnięcia zgadzam się, że pewnie by jej nie wyszło ;) Ale rozpędzony, lecący szklany bucik myślę że jednak by bestyję pocharatał. Do poprawienia, żeby było wiadomo o co chodzi. Dzięki.
Nie wiem, czy miałaś okazję rzucać kiedyś nożem do celu - jest to bardzo trudne. Rzut pantofelkiem z siłą i precyzją, żeby zrobić poważną krzywdę (a co dopiero zabić), wymagałby absolutnego mistrzostwa, a i tak skutek byłby niepewny.
Moja szczera rada - nie zamieniaj tego na rzut, bo wyjdzie to na gorsze.
Gdyby był przesączony magią, czemu nie :D Ewentualnie trafił w oko.
Hm, no dobra, może trochę to naiwne.
Ale co tam, wybudzenie ze śmierci klinicznej przez pocałunek też jest naiwne ;)
I fakt, pantofelek mógł być magiczny. Tak to mogło być pomyślane przez wiedźmę, przecież nie wypuściłaby wilkołaka do ludzi bez żadnego zabezpieczenia ;)
Wiem wiem, tłumacze się ;)
Pozdrawiam wszystkich