
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Do wioski wmaszerowywał właśnie konwój brudnych, zmęczonych i na wpół żywych czerwonoarmistów. Ubrani w podarte łachmany, taszczyli na barkach karabiny maszynowe, amunicje i różnorakie tobołki. Szli boso, bez jakiejkolwiek ochrony na stopy i zapadając się w błocie po kostki, wyglądali bardziej jak uchodźcy, niż jak regularna armia. Na czele oddziału szli oficerowie, którzy jeszcze wyglądali jak ludzie. Mieli mniej lub bardziej kompletne umundurowanie i czarne jak smoła, skórzane buty. Pagony wskazywały na dwóch podporuczników i jednego porucznika. Ten ostatni szedł w środku i wyraźnie tryskał humorem. Jeszcze bardzo odróżniało go to od swoich 300 podkomendnych.
Oddział składał się z różnych ludzi, jedni byli tutaj zwabieni obietnicami szybkiej kariery, inni byli zapalonymi ideowcami, a jeszcze inni pospolitymi kryminalistami uciekającymi przed prawem.
Jednym z ideowców, święcie wierzących w marksizm, był młody Feliks Bartosiewicz-Krzaklewski. Z uwagi na bezpieczeństwo przedstawiał się jednak po prostu jako Bartosiewicz, nie chcąc zwracać na siebie uwagi swoim fikuśnym, ze szlachecka brzmiącym nazwiskiem. Był dziennikarzem w czasie wojny oraz rewolucji, a obecnie, jako członek partii i podporucznik, brał udział w kampanii przeciwko Polsce. Jego matka była polską Żydówka a ojciec Niemcem. On sam od dziecka mówił po polsku, rosyjsku i w jidysz, a uważał się, jak każdy dobry komunista, za internacjonalistę. Gdyby jednak ktoś kazał mu wybrać jedną narodowość, to zapewne uznałby się za Rosjanina, mimo polskiego, odziedziczonego po matce, nazwiska. Zżył się bowiem z Kurskiem, swoim rodzinnym miastem, gdzie spędził większość dotychczasowego życia.
Wieśniacy reagowali na przybyszów bardzo różnie. Dorośli byli chłodno nastawieni, obserwowali ich dokładnie, dzierżąc w dłoniach widły i kosy, dziewczęta patrzyły z zaciekawieniem, a dzieci wręcz tryskały euforią na widok tej cudacznej parady. Nikt w wiosce nie widział jeszcze bolszewików, mimo iż od miesięcy krążyły o nich niewiarygodne historie. Jedne przedstawiały ich jako morderców bezwzględnie rozprawiających się z każdym przejawem oporu, inne jako bohaterów walczących o równość i sprawiedliwość. W jednych było potworami, w innych rycerzami w lśniących zbrojach.
Żołnierze zatrzymali się na środku wioskowego placu i czekali na rozkazy. Stali idealnie po czterech, w równym szeregu czekając aż dostaną rozkaz. Dyscyplina ta była wręcz heroiczna, znaczna część żołdaków chwiała się na nogach ale mimo to wszyscy stali na baczność w pełnej gotowości.
Oficerowie podeszli do zbliżającej się chłopskiej delegacji. Po krótkiej wymianie zdań i uścisków dłoni, porucznik zwrócił się do żołnierzy z instrukcjami. Obwieścił im że pozostaną tutaj do przybycia posiłków a teraz mogą odpocząć. Ci z kolei, odsłuchawszy komend zaczęli rozchodzić się po chałupach. Chłopi nie byli początkowo zachwyceni ale sołtys szybko ich przekonał że to przyjaciele a nie wrogowie. Zapewne pomógł mu w tym gruby plik banknotów otrzymanych od „gości”. Wieśniacy, zapatrzeni w zdobycz, od razu zmienili nastawienie do Rosjan.
Kobiety zabrały się za cerowanie i pranie ubrań, a chłopy wygrzebywały, z rozmaitych zakamarków swoich domostw, wody ogniste. Staropolskim bowiem zwyczajem, dobrze przyjętym na Kresach, gościa zawsze należy ugościć jak najlepiej się da. Zwłaszcza jeśli za wszystko płaci.
Nasz dziennikarz czuł się jeszcze dobrze, był co prawda głodny ale postanowił trochę popracować nim ktoś go ugości. Nie lubił się prosić, wolał zaczekać, mimo iż był oficerem i zapewne talerz zupy dostałby pierwszy; no może jako drugi, po poruczniku.
Usiadł więc na wielkim kamieniu nieopodal studni i wyjąwszy kajecik zaczął skrobać niezgrabne litery na pożółkłym i pomiętym świstku. Wyglądał przy tym niczym starożytny filozof, jak Platon nie dbający o potrzeby ciała zagłębił się w spisywaniu myśli. Małe druciane okulary idealnie pasowały do pociągłego kształtu twarzy pozbawionej jeszcze większego zarostu. Był bardzo przystojnym i szczupłym młodzieńcem któremu szara czapka z lśniącą czerwoną gwiazdą dodawała czegoś w rodzaju szlachetności. Miał dopiero 21 lat a już był podporucznikiem, jeśli jakaś zbłądzona kula nie przerwie jego życia, to zapewne czeka go niezła kariera.
Zajęty pisaniem, nie zauważył nawet jak wokoło zbierała się gromadka dzieci oglądających cudaka na głazie. Za nimi z kolei, zbiegły się młode panny, które wykorzystawszy pretekst pilnowania młodszych chciały znaleźć się blisko chłopaka. Niektóre były naprawdę urodziwe, choć zaniedbane i strudzone ciężką pracą. Gdyby miał się kto nimi zaopiekować można by zrobić z nich wspaniałe „waćpanny”.
Śmiechy, od których nie mogli się już powstrzymać najmłodsi, zdradziły zebranych i Feliks wreszcie ich zauważył. Natychmiast wtedy jedno z dzieci, jeszcze sepleniące, zapytało go:
– Proszę pana, a kim pan jest? Żołnierzem?
– Jestem żołnierzem, tylko takim trochę innym. I nie jestem panem, teraz nie ma już panów drogie dziecko. Widzicie tamten sztandar?– Zapytał zebranych i wskazał palcem na łopoczącą, krwisto-czerwoną flagę.
Tak!- odpowiedział mu mały chórek i potakujące skinienia dziewcząt, regularnie czerwieniących się ilekroć Feliks na nie spojrzał. Pochlebiało mu to, zawsze lubił damskie towarzystwo a w czasach gimnazjalnych słynął jako podrywacz.
– Tam dokąd zawita ten znak, nigdy nie będzie już panów i sług. Wszyscy będą towarzyszami.– rzekł swojej małej publiczności.
– A co to znaczy towarzyszami? To znaczy że wszyscy będą podróżować?– Zapytała dociekliwa dziewczynka z warkoczykami.
– Nie, kochana. To znaczy że wszyscy będą tak samo traktowani. Nikt nie będzie głodny, każdy będzie miał pracę i będzie szczęśliwy. Za trud wszyscy zostaną wynagrodzeni, nikt nie będzie wyzyskiwany i zapanuje demokracja. Ludzi sami będą o wszystkim decydować, bo wszystko będzie należało do wszystkich.– kontynuował Feliks lecz widząc że zebrani nie rozumieją, postanowił inaczej do nich podejść:
– Lubicie historyjki?
– Tak!- Ponownie zgromadzeni odpowiedzieli mu chórem.
– Opowiem wam o najwspanialszym towarzyszu jakiego znam. Wtedy zrozumiecie co to znaczy „towarzysz”..– zaczął Feliks i widząc że wszyscy już zajęli wygodne miejsca rozpoczął opowieść: – Nosi on imię takie jak, Feliks. Na nazwisko zaś ma Dzierżyński i jest najszlachetniejszym człowiekiem na całej wielkiej ziemi mimo iż wcale nie pochodzi z żadnego szlacheckiego rodu. Urodził się, żył i nadal, z wyboru, żyje bardzo skromnie. Nie znosi wygód i bogactwa a cały swój czas poświęca na pomaganie innym. Jest jedną z najbardziej znanych osób na Wschodzie i u wszystkich wzbudza szacunek. Jest policjantem i ściga złych ludzi podróżując od wioski do wioski. Historia którą chcę wam opowiedzieć dotyczy właśnie jednej z jego podróży do wioski która łudząco przypominała waszą. Z tą różnicą zę tam był jeszcze taka wieeeelka kopalnia węgla. W tej właśnie kopalni, niedobrzy ludzie nazywający samych siebie” Panami” okropnie traktowali dzieci. Bili je i zmuszali do ciężkiej pracy a biedne nieboraki harowały całymi dniami, od świtu do zmierzchu nie mając nawet czasu na zabawę. Po robocie tylko spały żeby mieć siły wstać następnego dnia. Właściciele owej kopalni, jedli najznakomitsze potrawy i pili najwytrawniejsze wino podczas gdy ich mali niewolnicy przymierali głodem. Mamusie i tatusiowie płakali za dziećmi ale nie mogli nic poradzić bo kopalni Panów pilnowały sfory ogromnych psów i zastępy strażników. Wydawało się że nikt nie może biedakom pomóc, aż tu nagle pewnego ranka do wioski przybył nasz Towarzysz wraz z przyjaciółmi. Zdziwiło go że w całej osadzie wszyscy są smutni a po ulicach nie biegają maluchy. Tak się tym przejął że udał się do sołtysa w tej sprawie. Gdy dowiedział się o wszystkich niegodziwościach zapałał wielkim gniewem. Wsiadł na koń i galepome, ze swoimi ludzmi, pognał do kopalni. Nie straszne były mu psy i uzbrojeni strażnicy. Gdy tylko go zobaczyli jak w blasku słońca szarżował z szablą w ręku to połowa z nich uciekła w popłochu. Psy prześcigały się z ludźmi o to kto szybciej czmychnie. Druga połowa zaś, ta która mimo lęku została, poznała co to gniew Żelaznego Feliksa. Rozdawał ciosy na wszystkie strony, powalał dwakroć większych od siebie samym spojrzeniem a szable jego kompanów urządzały dryblasom prawdziwą jatkę. Walka była tak zagorzała, że tumany kurzu jakie się wtedy wzbiły w powietrze na krótki moment przyćmiły słońce. Pięści, ostrza i obuchy kii latały w powietrzu jak stado os. Zwycięsko oczywiście z całego starcia wyszli nasi Towarzysze, dający niezłego łupnia sługusom Panów, po czym uwolnili oni wszystkie dzieci. Feliks jednak nie wypuścił dzieci od razu. Najpierw zabrał je na środek wsi, gdzie przy domu sołtysa stała wierza dzwonnicza. Tam na samym czubku budowli powiesił czerwony sztandar i powiedział zebranym najmłodszym że to właśnie tej fladze zawdzięczają wolność i to jej winni są posłuszeństwo. Wedy do dzieci dołączyli utęsknieni rodzice; plac wypełnił się łzami matek i okrzykami radości. Wtedy to, nie znoszący poklasku Towarzysze po cichutku wymknęli się z wioski i pogalopowali dalej, by pomagać innym.
O Panach zaś nie było już śladu, przerażeni zapewne uciekli zabierając ze sobą tylko swoje wielkie, tłuste brzuchy. – tym zdaniem Feliks zakończył opowieść i wyjąwszy zza pazuchy fajkę, zapalił ją z ochotą. Dzieci były zachwycone opowieścią i żądały więcej a rozbawiony Feliks, lubiący mówić, raczył swoich wielbicieli kolejnymi przygodami Żelaznego. Opowiadał jak to ich nowy bohater porwał cara, jak wykradł działa z polskiego obozu i jak sam podbił oko zadufanemu Denikinowi. Publiczność była oniemiała z podziwu a nasz młody dziennikarz zadowolony że mógł pochwalić się talentami bajarza.
Spadli na wioskę jak grom z jasnego nieba– dziesiątki najprzedniejszych kozackich szabli rzuciło się w bój gromić bolszewickich okupantów. W powietrzu słychać było tylko świst szabli, strzały pistoletów i jęki poległych. Zaskoczeni Rosjanie od początku nie mieli szans, Ukraińcy rozbroili ich jak dzieci, bez strat pojmali prawie wszystkich bolszewików.
– Kto tutaj dowodzi?– zakrzyknął wąsaty kozak na siwym koniu. Nie mógł bowiem wywiedzieć się w stopniach gdyż większość jeńców nie miała nawet mundurów na sobie.
W odpowiedzi jeden z komunistów wystąpił dwa kroki do przodu.
– Porucznik Jeżow, dowódca 13 brygady piechoty. – odpowiedział z dumą w głosie. Wcale nie odczuwał strachu, był wyprostowany i patrzył na kozaków z nieskrywaną pogardą. Bardzo drażniło to zwycięzców, ktoś z dobrym słuchem mógł usłyszeć jak zgrzytają im zęby a szable są delikatnie wysuwane z pochew. Ci jeźdźcy nienawidzili Rosjan, zarówno białych jak i czerwonych, tych ostatnich zaś nie znosili szczególnie. Nadal mieli w pamięci zeszłoroczne masakry przeprowadzone na Ukrainie przez czekistów.
– Mam zaszczyt poinformować pana że zostajecie pojmani przez 13 brygadę Strzelców Siczowych. Z rozkazu jedynego panującego na tych ziemiach Dyrektoriatu, zostaniecie rozbrojeni i doprowadzeni do obozu jenieckiego. Dalsze wasze losy będą zależeć od waszego posłuszeństwa.– wyjaśnił sytuację kozak, a w tym samym czasie jego żołnierze kończyli krępować bolszewików sznurami.
– W dupie mam takie zaszczyty– odpowiedział Jeżow, na co strażnik pilnujący go wmierzył mu siarczysty policzek.
– Masz nie wyparzony język panie komunista. Chyba trzeba nauczyć cię kultury.
– Możecie nas nawet zabić, ale jak przyjdą tu nasze wojska to pomszczą naszą śmierć! Za każdego mojego człowieka podpalą jedną waszą wieś! Zginiecie w męczarniach psie syny, pierdolone burżuje…
Kozacy nie wytrzymali już tego, za pozwoleniem dowódcy dwóch rosłych Ukraińców skopało Jeżowa a kilkoro petlurowców nastawiło karabiny maszynowe na tłum. Pierwszy rząd bolszewików, z małymi wyjątkami, padł na kolana i błagał o litość. Kopany porucznik niezgrabnie zaintonował Międzynarodówkę i z ust tych którzy jeszcze nie klęknęli popłynęły słowa proletariackiej pieśni. Plwał krwią a jego twarz przypominała placek drożdżowy, lecz nie przestawał śpiewać. Gdy był już cały posiniaczony oprawcy zaprzestali bicia. Zawlekli go, za pozostałe na nim łachmany, do jednej z chat. Resztę umieścili w piwnicach sołtysowego domostwa, jedynego murowanego we wsi. Tam też, podobnie jak wcześniej bolszewicy, Ukraińcy urządzili swoją kwaterę.
Nastorje w obozie kozackim były doskonał, mieli co jeść i właśnie zwyciężyli cały oddział wroga. Tańczyli i śpiewali bawiąc się z wieśniakami, którzy jeszcze przed chwilą robili to samo z komuchami. Tamci nie zapłacili jeszcze za nic a nadarzała się szansa podwójnego zarobku, od jednych i od drugich. Atmosfera wśród miejscowych była więc jeszcze lepsza. Wódka i wino lały się strumieniami a gdy zapadła ciemność w tany, przy blasku ognisk, poszły także lokalne dziewczęta. Jeżeli wszyscy zwycięzcy byli zadowoleni, to one poporstu były w nebo wzięte. Nigdy nie miały okazji zasmakować tylu mężczyzn naraz, ci wydawali im się lepsi od czerwonych, byli zdrowsi i dobrze ubrani a ponad wszystko przystojniejsi. Ukraińscy młodzieńcy uchodzili wtedy za najprzedniejszy towar. Podobnie jak polskie dziewczęta był to towar luksusowy. Oj zapewne wiele z tych młodych dziewek tej nocy zostanie matkami. W każdym niemal zakątku wsi pijani żołnierze harcowali z nimi.
Na to wszystko zza okna spoglądał i nie dowierzał przywiązany do krzesła Feliks. Podobnie jak drugi, kompletnie pijany, podporucznik oraz skatowany Jeżow trafił do osobnej kwatery.
Bił się z myślami, był zły że dali się tak podejść oraz wściekły na zdrajców którzy klęknęli przed groźbą śmierci. Wyrzekli się Rewolucji chcąc zachować życie, to śmiecie a nie bolszewicy. Jak tylko się z tego wyrwiemy należy ich osądzić i rozstrzelać. Z drugiej jednak strony to tylko ludzie, bali się, to logiczne. Jednak czy logika jest dobra, skoro kłoci się z ideami Marksa? To trudne, to nawet bardzo trudne. Jak się wszystko uspokoi należy to dogłębnie przemyśleć. – takie myśli chodziły właśnie po jego głowie.
Do pokoju weszło dwóch pijanych strażników wraz z dwiema dość dojrzałymi prostytutkami. Miały zapewne jakieś 35 lat lecz ich obnażone piersi wskazywały że są jeszcze całkiem ponętne.
– Wy, bolszewiki, psie syny, klękać na kolana chamy!- zakrzyknął jeden z nich trzymający w jednej ręce butelkę a drugą miętoszący tyłek wiejskiej ladacznicy.
Jednak zgromadzeni nie mogli tego wykonać z prostej przyczyny: byli po prostu przywiązani do krzesła. Poza tym Jeżow nie miał sił, podporucznik był schlany a Feliks wolałby zginąć niż to zrobić.
– Oświadczam że nie możemy bo jesteśmy związani.– odpowiedział dziennikarz starannie chowając strach za maską stoickiego spokoju.
– Nie łżyj, nie jesteście wcale związani! Klękać!- awanturnik darł się nadal.
– Naprawdę nie jestem w stanie.
– Klekaj!
– Nie…– rozpoczął ponownie Feliks, lecz nie dokończył gdyż nad jego głową przeleciała butelka a on instynktownie zrobił unik. Chciał dokończyć zdanie późnije ale już w jego stronę toczył się napastnik z szablą w ręku. Feliksa sparaliżował strach, zamknął oczy i gotował się na rychłą śmierć gdy nagle… to napastnik leżał nieprzytomny na ziemi. Otrzymał nokautujący cios patelnią od ladacznicy jaką przed chwilą obmacywał. Jego kompan nawet niczego nie zauważył gdyż był tak zajęty chędożeniem się z drugą jawnogrzesznicą. Wyglądało to na swój sposób dość komicznie, jednak do śmiechu nikomu nie było.
– Dlaczego to robisz?– zapytał zdziwiony Feliks gdy oswobodzicielka przecinała jego więzy.
– Tak pieknie opowiadałeś dzieciom te historyjki. Nie możesz być złym człowiekiem skoro tak pieknie potrafisz zaawiać dziadki. To dar, nie zmarnuj go chłopcze.– odpowiedziała poprawiając suknię tak aby zasłaniał biust.
– Dziękuje, postaram się jakoś odwdzięczyć w przyszłości.
– Nie wiadomo jakiej przyszłości dożyjemy kolego. Oby takiej jak w twoich opowiadaniach. Tymczasem ja już muszę uciekać żeby mnie nie powiązali potem z tobą. Wezmę ze sobą tą parkę, ty zaś weź przyjaciół i uciekajcie. Żegnaj.
-Żegnaj.– odrzekł a po chwili w pokoju pozostał już tylko on, pijany kozak i dwóch druhów. Feliks kompletnie nie widział jak zabrać się za ucieczkę. Nie było czasu cucić podporucznika a porucznik nie był w stanie uciekać. Zbyt był potrzaskany. Pozostawało więc ratować własną skórę i sprowadzić posiłki.
"od swoich 300 podkomendnych" - lepiej używać słów a nie liczb, słowo "trzystu" wyglądałoby w tym miejscu lepiej
"czekając aż dostaną rozkaz" - czekając na rozkaz - byłoby moim zdaniem zgrabniejsze (tylko sugestia)
Miał dopiero 21 lat a już był podporucznikiem, jeśli jakaś zbłądzona kula nie przerwie jego życia, to zapewne czeka go niezła kariera - pomieszane czasy, to zdanie nie brzmi dobrze.
Nosi on imię takie jak, Feliks. - zgubione słowo "ja".
Wsiadł na koń i galepome, - literówka
Nastorje w obozie kozackim były doskonał - literówka
to one poporstu były w nebo wzięte - literówka!
dokończyć zdanie późnije - literówka!!!
tak pieknie potrafisz zaawiać dziadki - jak wyżej...
Naprawdę autorzy powinni sobie drukować własne opowiadania i w spokoju dokładnie je czytać, żeby uniknąć takich serii błędów jak powyższa.
Uwaga co do ostatniego fragmentu - drugi ze strażników musiał mieć bzykanko stulecia, skoro nie zauważył znokautowania kompana, uwolnienia więźnia i następującej po nim rozmowy...
Nie oceniam, bo opowiadanie nie skończkone. Poza tym nie widzę tu fantastyki.
Dziękuje za kolejne uwagi dotyczące gramatyki, ortografii itp.W tym fragmencie faktycznie nie ma fantastyki lecz to porpostu kawałek wiekszej całości;dalsza częśc opowiadania ukaże się niebawem a tam beddzie zapewen o wiele więcej fantastyki. Proszę wtedy o ocenienie
Nie możesz być złym człowiekiem skoro tak pieknie potrafisz zaawiać dziadki.
Brak przecinka. Dwie ewidentne literówki. Ale to prawie nic w porównaniu z trzecim byczkiem. Feluś dziadków zabawiał??