
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Najgorsze zawsze jest przebudzenie. Gdy ciało z trudem dochodzi do siebie umysł nadal walczy strzępami snu z jawą i ostatecznie przegrywa, jak zwykle zresztą. Otwieram więc oczy leniwie, bez pośpiechu. Należy wstać, a tu zimno. Przenikliwe i obezwładniające. „Cholerny niedobór surowców!" Dżdżysty, ponury poranek wita mnie jak zwykle tym samym: powiewem beznadziei. Już dawno przestałem odczuwać zniechęcające poczucie pustki, jakie wypełniło nas po wojnie. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wrogów już nie ma, a co za tym idzie nie ma żadnej nadziei, a każdy poranek będzie taki sam. A w dodatku przerywany uporczywym, tępym i dudniącym w każdym atomie egzystencji: Rrrummmp!
Najtrudniej wyjść spod ciepłej kołdry. Zetknięcie się z chłodem otoczenia zniechęca, ale konieczność to konieczność. Słabe światło energooszczędnej żarówki stara się zapewnić równowagę pomiędzy nocą, a mrocznym dniem. Cienka poranna kawa grzęźnie w ustach. Rzut okiem za okno: znowu mży. Depresja to tutaj stan normalności. Pół wieku po zwycięstwie nad „cywilizacją kapitalizmu" odczuwamy przygnębiający brak wroga. Jazda metrem bywa uspokajająca. Człowieka nie zajmuje to, co dookoła, bo nic nie widać. Można zaryzykować i pogrążyć się w rozmyślaniach, w ślepej wędrówce po najciemniejszych zakamarkach swego bytu. A cały rytm dnia w takt dudniącego zewsząd, przenikającego niepostrzeżenie, rytmu pracy kafarów: Rrrrummmp! Rrrrummmp!
Wnętrze metra jest słabo oświetlone – oszczędności w energii nałożone na ludność cywilną obowiązują wszędzie i wszystkich! Brudne szyby przesłaniają wnętrze ziemi – tej ziemi. Wyciągam gazetę, która w dotyku przypomina papier toaletowy. W prasie jak zwykle to samo: ograniczenia, nowelizacje, przepisy i aktualizacje dotyczące stanu wykopalisk oraz badaniami „źródeł" energii alternatywnej. Całość w duchu apelu o oszczędności! Paradoksalnie wygląda to tak, że tracimy resztki zasobów energetycznych do ożywienia potencjalnego „źródła" nowej energii, chociaż nie ma pewności, czy owo źródło nie okaże się, jak podejrzewają niektórzy naukowcy, plazmatycznym lejem? Natężenie energii skumulowanej w próbach „udomowienia" wszędobylskich kwarków mogło okazać się niebezpieczne. Trzeba było wryć się na odpowiednią głębokość w ziemię, potem ustawić tam „łapkę" i czekać. Gdyby udało się uwięzić kwarka, choć na ułamek nanosekundy spowolnić jego pęd, wówczas magneton zassałby go do siebie w akcelerator i….. strach pomyśleć. Jeden biedny, schwytany kwark mógł, hipotetycznie, zamienić akcelerator w jedną wielką czarną dziurę. Hipotetycznie, bo gdyby się nie wymknął – co było mało prawdopodobne i tu tkwił problem – tylko pozostał w magnetonie, wówczas wyprodukowana przezeń energia spaliłaby rdzenie. Skoro marny rozszczepiony atom zniszczył kawał świata, to strach pomyśleć, co mógłby kwark? W efekcie materia stałaby się energochłonną plazmą, gorącą niczym słońce zapadające się w sobie. Pod Warszawą powstałaby czarna dziura i po chwili zwaliłaby się nam na głowy cała ludzkość.
Wolę czarne dziury w moich snach.
Jadąc metrem możemy w miarę swobodnie myśleć. Przepływ energii metra zakłóca sygnał przekaźników wbudowanych w nasze ciała. W dniu naszych narodzin władza wmontowuje każdemu Infix – mikroskopijne nanoprzekaźniki krążące w płynie rdzeniowym, które sterują funkcjami życiowymi strzegąc właściwego poziomu radiacji. W rzeczywistości służyły do kontroli całego układu nerwowego. Wszyscy określali je potocznie mianem wszczepki. Przestaliśmy być Homo Sapiens, a zaczęliśmy być Homo Infectus. Wychodzę z metra i zmuszam się, by przestać myśleć. Gdy działają Infix i Sprzęgło jesteśmy online. Ono jest neutralnym łącznikiem pomiędzy naszymi impulsami mózgowymi, a władzą. Sprzęgło odczytuje i interpretuje nasze myśli. Robi to szybciej, niż my sami i władza. Możliwe nawet, że jest odpowiedzialne za nasze myśli. Na zasadzie „kontrolowanego odbicia". Uporczywe dudnienie z każdym stopniem pokonywanych mozolnie schodów jest coraz intensywniejsze. Rozglądam się dookoła: ciągnące się po horyzont betonowe łąki, w których przeglądają się błotniste chmury.
– Witaj Igor? – Delikatny, choć stanowczy i władczy głos sprowadza mnie do rzeczywistości. – Dlaczego się nie odezwałeś? Wczoraj wieczorem byłam taka samotna….
– Nadja….! – Jak zwykle zatyka mi dech.
Wysoki Komisarz Łączności Republik Związku z Moskwy. Mieszka w kwadrancie notabli, daleko stąd. Śliczna blondynka o nogach do samej ziemi, jędrnych piersiach i wspaniałym tyłeczku, która – nie wiedzieć czemu – upatrzyła sobie właśnie mnie! „Upatrzyła" to trafne sformułowanie, gdyż wobec tych z Moskwy jesteśmy poddanymi. A ona nie mogła się nudzić! Często powtarzała, że lubi tę naszą romantyczną, chwiejną naturę.
– Wybacz – Rrrrummmp! – ale – Rrrrummmp! – byłem potwornie zmęczony. Musiałem decyfrować jakieś dziwne przekazy z eteru. Kompletnie bezsensowna robota.
– Co mówisz!? Nie słyszę przez te cholerne kafary! Mów głośniej! – Nachyliła się ku mojej twarzy i z miejsca uderzył mnie jej niespotykany, elektryzujący zapach.
– Może mi powiesz, co tu znowu robią? – Krzyknąłem jej do ucha, nieco za głośno, bo skrzywiła usta i cofnęła się. No tak, brak mi tej wyrafinowanej delikatności sybaryty. Nie odpowiedziała.
Tuż po wyjściu z tunelu metra każdego powala i przytłacza piętrzący się aż po gęste, błotniste chmury, gmach Rządu. Monstrualny budynek, na powierzchni którego w gładkiej poświacie przeglądają się bezkarnie brudne chmury – nasze dzieło! Uzupełnieniem krajobrazu są masywne rusztowania kafarów, dźwigające gigantyczne kliny, unoszone ogromnymi pokładami energii ku górze i spuszczane z impetem w dół! Dziurawiły Ziemię z maniakalnym uporem, jakby chciały sięgnąć samego jądra i wyrwać z jej wnętrzności to, co jeszcze posiada cennego.
Nasza historia była prosta. Tuż po pokonaniu Hitlera alianci uderzyli na bolszewików, uprzedzając tym samym ich atak. Na nieszczęście agresorów Rosjanie też mieli bombę atomową. Ponieważ nie zdążyli jej przetestować w Kazachstanie, zrobili to na terytorium wielu krajów, nazw których nikt już nie pamięta. W jednej chwili ogromny pas Europy Zachodniej zamienił się w pokrytą popiołem pustynie. Wyspy Brytyjskie zaś stały się odizolowanym miejscem, gdzie niczym na Galapagos, zdewoluowały człekotwory – wsteczne gatunki humanoidalnych.
Na wschodzie Amerykanie szybko podpisali z Japonią i Chinami pokój na warunkach sprzed wybuchu konfliktu. Europa przestała istnieć a wraz z nią prawie siedemset milionów ludzi. Na Dalekim Wschodzie zginął prawie miliard. Afryka umarła z głodu i nikt się nią już więcej nie przejmował. W obawie przed radioaktywną chmurą klimatolodzy rozpostarli nad naszymi głowami niczym dywan, gęste i chłonne kłęby pary radiożerczej. Miała nas uchronić przed śmiercionośnymi skutkami wojny atomowej. Udało się kosztem widoku nieba. Teraz nikt o nim już nie pamiętał.
– Tędy! – Nadja złapała mnie pod rękę i pociągnęła za sobą w kierunku stojącego obok samochodu. Nie potrafiłem się jej oprzeć i podążyłem pokornie za towarzyszką, choć siedziba Rządu była widoczna zewsząd. Pojazd jechał w nieznanym mi kierunku. Kątem oka obserwowałem zmieniający się krajobraz. Gdzieś na marginesie świadomości kołatała się myśl, że powinienem iść do pracy, ale niespecjalnie mnie to obchodziło. Nadja mogła usprawiedliwić moją nieobecność na tysiące sposobów.
– Dokąd jedziemy? – Zapytałem po chwili bez przekonania. Zauważyłem, że jechaliśmy tunelem. Nie znałem tej trasy. Nadja poczęstowała mnie papierosem z ekskluzywnego, afgańskiego tytoniu. Nagle uszy odmówiły posłuszeństwa. Na krótką chwilę ciemność przerodziła się w oszałamiającą jasność, by po chwili na powrót zapaść się w mroku. A potem głuchy, stłumiony jęk. Jakby ziemia westchnęła z rozpaczą, wydając z siebie ostatnie tchnienie. Potem pustka i cisza. Zmysły igrały z moim mózgiem. Czułem, że przestaję być sobą.
***
Oddychałem głęboko i ciężko. Krew pulsowała w skroniach, a na plecy wystąpiły krople potu. Słyszałem jedynie przyspieszone dudnienie własnego serca. Po chwili poczułem na policzku metaliczny chłód posadzki, na której leżałem. Uniosłem się na rekach i uklęknąłem przykładając dłoń do podłogi i badając jej dziwną strukturę. Metal a jednak nie metal. Kładę się na powrót, przylegając całym ciałem do podłoża. Uspokajam oddech czując przyjemny chłód. Z błogiego stanu odrętwienia wyrywa mnie trzask. Jakby ktoś otwierał dawno nieużywany zamek. Jasny prześwit rozszerza się a na jego tle majaczy postać. Zbliża się, schyla i podaje mi dłoń.
– Witaj Igor. Czekaliśmy na ciebie.
– Ale ja do nikogo się nie wybierałem – jęknąłem żałośnie – jechałem do pracy! Kim jesteś?
– Nazywam się Ka'i. – Dopiero po chwili dociera do mnie, jak dziwnie brzmi jego głos. Spółgłoski gardłowe jakieś takie za bardzo gardłowe. – Chodź ze mną!
Idziemy ciemnym korytarzem. Ściany pulsują delikatnym światłem a niewielki obłok skrywający się pod jej powierzchnią podąża za mną na wysokości twarzy. Mam wrażenie, jakby ktoś uważnie obserwował mnie z drugiej strony. Przecieram kąciki oczu i podążam za Ka'iem. Jest ubrany w białą, bawełnianą koszulę i takież luźne spodnie. Blada, niemal biała skóra i jasne włosy. Idzie spokojnie, zdaje się, że płynie. Chcę zapytać dokąd idziemy.
– Dowiesz się. – uprzedza mnie krótko i zdecydowanie.
Nagłe, choć delikatne drżenie pod stopami sprowadza na twarz Ka'ia ledwie dostrzegalny strach, który stara się przede mną ukryć. Wiem, jak wyglądają oczy kogoś, kto się boi. Szkolili nas na ten temat w Departamencie. Ka'i przyspieszył kroku.
– Pewnie zastanawiasz się, gdzie jesteś? – Pyta po chwili krępującego milczenia.
– Tak, byłbym wdzięczny, gdybyś mi to wyjaśnił.
– Tak, jak ty jesteśmy ludźmi, tylko z troszkę innych czasów – zaczyna dobrotliwie. Odnoszę wrażenie, że rozmawia jak z idiotą.
– To są jakieś inne czasy? Przepraszam, ale już przestaję rozumieć. Przeniosłem się w czasie?
– Szczegółów dowiesz się później. Powinieneś wiedzieć, że niedługo wrócisz do swojego dawnego życia.
– Jak to…dawnego?
– Tamto chwilowo zostawiłeś. Tutaj obowiązuje nieco inny czas. Można rzec, że równoległy do twojego, chociaż to stwierdzenie nie oddaje istoty sprawy. Choć stosujemy inną rachubę to w rzeczywistości jesteśmy tacy sami, tyle, że wyprzedzamy was o jakieś dwadzieścia pięć tysięcy lat. Poszliśmy innym wariantem rozwoju, i zaczęliśmy nieco wcześniej od was.
– Nieco? – Nie udaję już ani zdumienia, ani bezradności.
– Czas nie ma tu znaczenia. Ważniejsze, że nie popełniliśmy tych błędów, co wy.
Błędów. Delikatnie powiedziane!
– Inne dziedzictwo genetyczne, chociaż należymy do tego samego gatunku i mamy wspólną historię. Przynajmniej do pewnego momentu.
– Więc jak to możliwe, że dzieli nas taki szmat czasu?
Nie odpowiedział. Idziemy dalej w absolutnej ciszy. Niekończące się korytarze, pulsujące światło i stan absolutnego odprężenia, towarzyszący mi od chwili przebudzenia. Gdziekolwiek byłem, kontrastowało to z moją Warszawą. Stanęliśmy przed ścianą. Ka'i uniósł lewą dłoń i kolejne niewidzialne drzwi ukazały mi moją „Przestrzeń".
– Wejdźmy.
Puste owalne pomieszczenie. Sterylnie czyste i jasne. Żadnych okien. Czyżby coś ukrywali?
– Spędzisz tu trochę czasu, Igor. Więc pomyśl sobie, jak chciałbyś, aby wyglądała twoja Przestrzeń. Jest synapsycznie zsynchronizowana z twoją wyobraźnią. Cokolwiek sobie wymyślisz, ona to zracjonalizuje.
– Jedyne obrazy, jakie mam w głowie to….moja Warszawa.
– Rozumiem, że nie chciałbyś do niej wracać, przynajmniej teraz. Masz do wyboru kilka opcjonalnych racjonalizacji. Oto one.
Przeglądam zmieniające się co kilkanaście sekund rzeczywistości. W końcu otumaniony decyduję się na otoczenie w stylu Zen, cokolwiek by to miało znaczyć. Chatka na skraju jeziora a w tle góry i to, czego dotąd nie było mi dane widzieć – słońce i bezchmurne niebo. Siadamy na drewnianej ławeczce pod chatą. – Zapewne masz wiele pytań. Od czego chcesz zacząć?
W oddali słyszę śpiew ptaków, po niebie sunie leniwie stado żurawi. Lekki wietrzyk porusza drzewami. Czy muszę cokolwiek wiedzieć? Tyle, że to, co widzę, nie jest prawdziwe. Ale czy to, co widzę na co dzień, czyż też oddaje istotę rzeczywistości?
– Skąd ta różnica czasowa? – Pytam jakby od niechcenia, wciągając głęboko w płuca krystalicznie czyste powietrze. Nawet bryza jest tu odczuwalna. Niesamowicie realny program.
– Co wiesz o początkach ludzkości?
– Najstarsze szczątki homo sapiens odkryto w Gruzji. Jakieś sto tysięcy lat temu. Potem długo nic się nie działo, aż jakieś czterdzieści tysięcy lat temu człowiek pojawił się w Europie. Reszta to już nieustanna walka o przeżycie z humanoidami zastanymi na kontynencie.
Ka'i pokiwał głową z uśmiechem. Dopiero teraz mogłem mu się przyjrzeć uważniej. Skóra na twarzy idealnie gładka, biała a pod nią ledwie dostrzegalne żyłki. Delikatny, lekko zadarty nos i wąska broda. Przypominał zniewieściałego chłopca. Gdy na mnie patrzył, w jego oliwkowych oczach tliła się jakaś niemoc, rezygnacja i rozczarowanie. Żadnego błysku, żadnych emocji.
– Co do dziejów Europy to mniej więcej się zgadza. Straciliście naprawdę wiele lat na to, aby zdobyć hegemonię i wyprzeć a potem zniszczyć inne gatunki. Robicie to zresztą do dziś.
Przytaknąłem głową obserwując rybaka na łódce zarzucającego w oddali sieci. Po co to robił?
– Tyle tysięcy lat walki i agresji uczyniło z was żądne krwi i mordu drapieżniki. Takiego dziedzictwa nie sposób się pozbyć. Pierwszy homo sapiens pojawił się w południowej Afryce sto trzydzieści tysięcy lat temu.
– Gdyby wujaszek Stalin pochodził z Afryki, to też by nas tak uczono – zażartowałem niby od niechcenia.
– Dość szybko zaczął się rozwijać, doskonaląc własną kulturę, wolny od walki i polowania. Pierwsza cywilizacja powstała już sześćdziesiąt pięć tysięcy lat przed waszą erą. Pojawiły się pierwsze wierzenia i język, który stał się kamieniem milowym. Dla porównania, wy od wynalezienia pisma do bomby atomowej potrzebowaliście jakieś pięć tysięcy lat. Zobacz, ile mieliśmy my! Po kilku tysiącach lat ludzie postanowili zasiedlić inne kontynenty. Australię, Azję południową i Amerykę Środkową.
– Tam, gdzie nie było epoki lodowcowej – wtrąciłem, pusto wpatrując się w bezcelową pracę rybaka. Chciałem doń krzyknąć, że tu nie ma ryb! Ka'i Przytaknął.
– W chwili, gdy wy zakładaliście pierwsze osady na Bliskim Wschodzie my wysyłaliśmy już statki załogowe w odległe galaktyki. Eksplorowaliśmy wszechświat, pozostając przed wami w ukryciu.
– Skąd ta dysproporcja w rozwoju?
– Istnieje wiele podgatunków homo sapiens a wy jesteście stosunkowo najmłodszym. I zapewne, patrząc na to, co robicie, dość szybko znikniecie z powierzchni ziemi. Jeśli nie zabijecie się sami, to wkrótce nie będziecie mieli gdzie spokojnie żyć.
– I tu zapewne dochodzimy do jakiegoś sedna? – Z rozbawieniem spojrzałem mu w oczy.
Ka'i uniósł brwi w geście lekkiego zdumienia. Chyba miał dość mojego narastającego odrętwienia. Ale zdawało mi się, że je rozumiał. W końcu wiedział dużo więcej niż ja.
– Komputer może wyjaśnić ci szczegóły. Zawsze, gdy będziesz mnie potrzebował, zjawię się. A teraz do zobaczenia.
Gdy odszedł próbowałem skupić się na tym, co powiedział. Zawsze zastanawiało mnie, skąd u ludów starożytnych ta zdumiewająca zbieżność w rozwoju i pojawieniu się religii kosmologicznych? No i mityczna Atlantyda? Czyżby tak naprawdę ludzie oddawali cześć ludziom? – Komputer… – odzywam się niepewnie, wątpiąc w swój zdrowy rozsądek – proszę zlokalizować moje położenie.
– Względem czego Igorze? Sprecyzuj proszę swoją komendę proszę.
– Gdzie ja do cholery jestem? – Udaję, że puszczają mi nerwy.
– Zważywszy na twoją sytuację, Igorze, lepiej, żebyś tego nie wiedział.
Cholera! To wiedzą, co dla mnie lepsze? Jakbym był ubezwłasnowolniony! Ale się nie poddaję.
– Jaki mamy dziś dzień?
Znowu drżenie pod stopami. Rozglądam się dookoła i dostrzegam delikatne wibracje w strukturze hologramu. Barwy falują i rozpływają się w bieli. Woda na jeziorze układa się w koncentryczne kręgi.
– Jakiego cyklu? – Pytanie komputera ostatecznie pozbawia mnie złudzeń. Niczego się nie dowiem. Cholerna sztuczna inteligencja.
-Nieważne – macham ręką podnosząc się z ławeczki. Wchodzę do chaty, kładę się na materacu i zasypiam błogim snem.
***
– Wstań Igorze!
Otwieram oczy i widzę nad sobą pochyloną postać Kai'a. W jego oczach dostrzegam niepokój. Przestępuje z nogi na nogę, jakby się niecierpliwił. Nie ponagla mnie jednak, zapewne z wrodzonej grzeczności.
– Dokąd teraz?
– Należy wyjaśnić ci kilka spraw i wytłumaczyć, do czego jesteś potrzebny.
– A skąd przeświadczenie, że jestem skory do pomocy? – Pytam nieco przewrotnie.
Ka'i odwraca się do mnie i wbijając we mnie lodowate spojrzenie pozbawia mnie wszelkich argumentów: „Bo chcesz wrócić do domu".
Znowu drżenie. Tym razem bardziej odczuwalne. Ka'i wychodzi z Przestrzeni na zewnątrz. Ja za nim. Znowu odnoszę wrażenie, że zza tych ścian coś mnie obserwuje. Tylko co?
Kolejne niewidzialne drzwi. Tym razem pomieszczenie przypomina gabinet dentystyczny. Ka'i wskazuje mi fotel. Siadam niepewnie. Z sufitu wyłania się coś, co przypomina wojskowy hełm.
– Załóż to. – Mówi Ka'i, podchodząc do stojącej w kącie konsoli.
A co mi tam. Zakładam hełm i od razu żałuję. Całym ciałem wstrząsa przenikliwy i lodowaty dreszcz. Brak powietrza sprawia, że odczuwam, jakby coś wypruwało mi płuca na zewnątrz.
– Spokojnie, to potrwa tylko chwilkę – słyszę w uszach głos Kai'a. Wcale jednak nie czuję się lepiej. Zaraz rozerwie mi klatkę piersiową…. Potem cichy jęk. Już nie wiem, czy mój. I cisza.
– Uciekaj!!! – Nagły krzyk rozsadza czaszkę.
Serce wali jak oszalałe. Ledwie łapię oddech. Ale czy to ja? Brak jakiejkolwiek identyfikacji z kimkolwiek. Trzask tuż nad głową wyrywa z chwilowego otumanienia. Rozglądam się nerwowo. Dookoła drzewa i śnieg. Kolejny trzask i spory kamień uderza w głowę. Masuję czubek głowy i na dłoni widzę krew. Znowu ból, tym razem w piersi. Zza drzewa wyłania się dziwna postać. We włochatej dłoni dzierży maczugę. Unosi ją i zbliża się. Teraz, niejako instynktownie, już wiem, co znaczy: uciekaj. Biegnę jak najszybciej przed siebie. Gałęzie ranią twarz, ale tego nie czuje. Coś pcha do przodu, każe przyśpieszać. Walczyć o życie. Za sobą słyszę chrapliwy oddech.
– Skacz! – Głos znajomy, dobywający się z okolic podwzgórza. Nadja?
Znowu cisza i ciemność. Spadam w otchłań. Brak gruntu pod nogami. Ale już dociera do mnie, że jestem sobą. Czy aby nie za późno?
– Wszystko w porządku? – Ka'i zdejmuje mi z głowy hełm i przygląda się z uwaga. Na jego twarzy daje się wyczytać grymas troski. Kiwam głową oszołomiony. Przecieram oczy.
– Mały test – uprzedza – sprawdzaliśmy, czy wszystko w porządku z tobą. Możesz już wstać – mówi, odwracając się w moją stronę. Przygląda mi się z pewnym podziwem. – Możesz odejść. Wracając do Przestrzeni rozmyślam nad tym, co mnie spotkało. Dam sobie rękę uciąć, że to był głos Nadji. Ale przecież nie jestem w Warszawie. Drgania, które powtarzają się coraz częściej, nie są skutkiem pracy kafarów. To niezawodne i wszechobecne: Rrruuuummmp! zna przecież każda komórka mojego ciała.
– Jesteś na miejscu – głos komputera wyrywa mnie z zamyślenia. Drzwi rozsuwają się bezgłośnie. Spokój przerywa dziwne trzeszczenie. Rozglądam się za jego źródłem ale już po chwili dociera do mnie, że to w mojej głowie.
– Igor…. – nie da się ukryć. To głos Nadji!
– Wszczepka! Zapomnieli o wszczepce!
– Tak, zapomnieli Igor a raczej nie wiedza, że to nasze urządzenie. Musisz wytrwać jeszcze trochę.
– Jak to…. Gdzie ja do kurwy nędzy jestem?
– Daleko – Nadja stara się być spokojna, ale nie jest. Wiem, kiedy jest zdenerwowana. – Jak dobrze, że namierzyliśmy twój sygnał. Nie uwierzysz, gdzie jesteś i kto cię przetrzymuje! Według ustaleń Departamentu to ludzie, tyle, że z innych czasów. Starsi od nas. I chyba pozbawieni adrenaliny. Ale poziom rozwoju ich technologii jest niewyobrażalny. Gdyby udało się co nieco od nich zapożyczyć. Igor, musisz nam pomóc! To dla nas ogromna szansa.
– Czegoś ode mnie chcą?
– Pewnie się tego nie dowiemy, ale dopóki działa wszczepka, Sprzęgło odczytuje wszystkie twoje bodźce. Musisz wytrwać jak najdłużej.
– Czy to ty kazałaś mi…. Uciekać?
– Tak. Właśnie analizujemy ich eksperyment.
– Eksperyment? Nadjo, dlaczego akurat ja?
***
– Wstań Igorze. Chyba już pora, żebyś dowiedział się więcej.
– To nie wiem jeszcze wszystkiego? – Parskam ironicznie.
– Chodźmy. Nie czas na złośliwości.
Idziemy. Drżenia znowu zwiększyły natężenie i częstotliwość. Jest też więcej ludzi. Wszyscy w białych szatach, łysi albo blondyni. Kolejne niewidzialne drzwi rozsuwają się a ja przecieram oczy ze zdumienia. Nogi uginają się pode mną. Ka'i popycha delikatnie mnie do środka.
Z naprzeciwka pędzi w moją stronę ogromna, jasna niczym słońce kula, która rozbłyskuje jednak na czymś, co przypomina pole siłowe. Odczuwam drżenie i…. już wszystko wiem. Gdy błysk gaśnie, dostrzegam źródło, skąd wystrzelono to coś, zapewne pocisk. Unoszę palec wskazujący przed siebie patrząc jednocześnie pytająco na Ka'ia.
– To Australijczycy – mówi oschle.
To, co widzę, przechodzi moje pojęcie. Jesteśmy chyba na orbicie Saturna. Znam zdjęcia planety zrobione przed kilku laty przez pierwszą sondę radziecką. Ale to, co przed chwilą do nas wypaliło, w niczym nie przypomina Sputnika.
– To nieco wcześniejsi Australijczycy i bynajmniej nie znani ci aborygeni. To raczej Australijczycy współcześni nam, a właściwie to… coś, jak u was kuzyni. Tyle, że trochę wściekli na nas. Zaraz znowu wypalą.
– Rodzinna kłótnia? – Staram się żartować. – Więc dlaczego nie odpowiecie ogniem czy czym tam? Chyba macie odpowiednią technologię?
– Owszem, mamy – Ka'i dotyka delikatnie przycisków na konsoli i po chwili przede mną pojawia się kolejny ekran. Widać na nim asteroidę, która zmierza ku nam. – Schowamy się za nią – tłumaczy – jak wiesz, agresja nie leży w naszej naturze.
– Więc dlaczego oni atakują? Przecież są waszymi kuzynami?
– W trakcie swej wędrówki na północ Afryki i potem poprzez Azję musieli pokonać wiele niebezpieczeństw. Wykształciły się więc u nich odpowiednie geny związane z walką i przetrwaniem. A my…. – zamyślił się, pokazując mi jednocześnie palcem asteroidę – nie musieliśmy się przed nikim bronić przez dziesiątki tysięcy lat.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – nie przestaję drążyć.
– Cóż…. Kiedyś po prostu zmusiliśmy ich do odejścia gdyż…. – w tej chwili asteroida przesłoniła nam statek Australijczyków – było nas za dużo. Zrozum, to było bardzo dawno temu. Potem szukali nas kosmosie i całkiem niedawno wytropili w tych okolicach. Wygląda na to, że nie ustąpią. Musimy zatem nieco poprawić ewolucję i udoskonalić swoje układy nerwowe, i mamy nadzieję zrobić to z twoją pomocą. Gdy statek Australijczyków zniknął z pola widzenia, powiedział: Czas na kolejne testy. Oczywiście nie masz nic przeciwko?
Przytaknąłem z niechęcią, mając w pamięci minione doznania. Po chwili znowu znaleźliśmy się w tej samej sali. Tym razem jednak jestem gotowy na najgorsze.
***
– Uff…. – osuwam się bezwładnie z fotela na podłogę i wymiotuję wprost pod nogi Kai'a.
Ktoś podbiega i bierze mnie pod pachy. Przytomność odzyskuję dopiero w Przestrzeni
– Wszystko w porządku? Może wyjdziemy na świeże powietrze. Zrobię ci herbaty
– Testy okazały się sukcesem – mówi siadając obok mnie – winniśmy ci podziękowania.
– Za co? Może w końcu ktoś mi to wyjaśni?
– Musieliśmy zaobserwować reakcje twojego organizmu na stres i niebezpieczeństwo, stąd te symulacje. Wyodrębniliśmy u ciebie dwa organy, które się wówczas zaktywizowały. W waszym podgatunku występują pewne cechy, których nam brak. My nie jesteśmy agresywni, nie widzimy celu w walce i eliminowaniu zagrożeń bo jak dotąd żadne nas nie dotyczyły. Unikaliśmy Australijczyków, ale w końcu nas dopadli i teraz musimy walczyć. Wyodrębniliśmy więc u ciebie dwa ośrodki aktywizacji w sytuacji zagrożenia.
– Ciałko migdałowate – wtrącam.
– Tak to nazywacie? Cóż, niech i tak będzie. Drugi ośrodek znajduje się w twoim rdzeniu. Przypomina złożony komponent i jesteśmy w stanie go skopiować a następnie imputować w swoje organizmy. To tylko kwestia czasu. Niestety…. – Ka'i zawiesił głos – pozbawimy cię go. Nasi neurobiolodzy stwierdzili, że musimy pobrać go od ciebie w całości.
Kiwam głową, czując w sercu rosnącą radość. Pozbawią mnie wszczepki!
– Właściwie to już to zrobiliśmy. Gdy uda się nam ją powielić, zwrócimy ci ją na powrót. – Spogląda na mnie przepraszająco. Dureń nawet nie wie, jak się cieszę. I chyba nie ma pojęcia, co to oznacza dla nich.
***
– Igor! – Nadja rzuca mi się w ramiona i ściska mnie mocno, bez skrępowania. – jesteś bohaterem! Wiedziałam, że spiszesz się na medal!
– A więc to jednak twoja sprawka? – Pytam retorycznie.
Komitet powitalny częstuje chlebem i wódką. Kwiaty, gratulacje i ordery. Za mną podąża Ka'i i pozostali. Ich miny mówią wszystko. Są zdezorientowani i zdumieni tym, co się stało. Posiedliśmy całą ich technologię, wiedzę a przede wszystkim wolę w zamian za azyl i ochronę przed Australijczykami. Teraz nasza kolej.
Historia alternatywna plus "bałagan w czasie" wyszedł Ci o wiele lepiej, niż "Obóz".
Ściany pulsują delikatnym światłem a niewielki obłok skrywający się pod jej powierzchnią podąża za mną na wysokości twarzy.
Mam pytanie: pod czyją powierzchnią? Ściany --- liczba mnoga; pod jej powierzchnią --- pojedyncza; obłok --- rodzaj męski; jej powierzchnia --- jak myślisz, ten sam?
Na takie hopki Word nie pomoże...
@AdamKB - kapitalnie to wyłapałeś:) dzięki!
- Witaj Igor? - Delikatny, choć stanowczy... - z ciekawości spytam czemu to pytanie?
Mogłabym się jeszcze przyczepić do dwóch zdań, bo mi się nie podobały, ale nie daruję sobie ;)
Przyznam rację AdamowiKB, że ciekawsze niż Obóz.
Mała uwaga. Zwracaj większą uwagę na przecinki ;)
oraz badaniami „źródeł" - zły przypadek, powinno być "badań"
Opowiadanie czyta się bardzo dobrze. Niezły styl, wciągająca fabuła i porządne zakończenie.
Solidne 5.
Zgadzam sie z przedmówcami, bardzo WCIĄGAJĄCE. Naprawdę kawał dobrej roboty. Czekam na kontynuację