- Opowiadanie: bzugaj - KRÓL I BRAT

KRÓL I BRAT

Zapraszam do pierwszego opowiadania fantasy jakie zdecydowałem się tu opubikować :) plus ocywiście do zerknięcia do starszych tekstów, jak POGOŃ i KLASZTOR, które utnęły w połowie drogi do biblioteki i butwieją w czeluściach poczekalni ;)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy V

Oceny

KRÓL I BRAT

Król i Brat

Opowieść w czterech aktach

 

 

Jeśli chce się być szczęśliwym, nie wolno gmerać w pamięci.”

– Emil Cioran

 

PROLOG – JESIEŃ

 

Ściągnąłem delikatnie koronę i odłożyłem ją na stolik szachowy przy kominku. Pierwsza chwila samotności od wielu dni. Obchody dwudziestej rocznicy rządów wymagały nie tylko mojego aktywnego uczestnictwa w wielu uroczystościach, ale i przesadnej atencji, jaką mi okazywano. Nigdy tego nie lubiłem. Nie każdy nadaje się na władcę. Nie każdy dobrze czuje się w otoczeniu podlizywaczy i uśmiechniętych, uniżonych kretynów. Szkoda, że nie wiedziałem tego wcześniej…

Gdybym miał tę świadomość, być może moja żona i dziecko byliby jeszcze wśród żywych. Z czasem zmienia się spojrzenie na pewne sprawy, a duma staje się infantylnym kaprysem młodości.

Bilans rządów ostatnich dwóch dekad nie mógłby być lepszy. Ludzie żyją szczęśliwie i mają mnie za bohatera, ale czas potrafi zetrzeć z kart historii nawet najbardziej bolesną prawdę…

Zbliżam się do okna i patrzę na południe. Daleko za gęstymi lasami wznoszą się góry Vokarash. Wysoka trawa porastająca pagórki rozciągające się za miastem faluje, trącana letnią bryzą. W rytm tych łagodnych podmuchów tańczą również chorągwie na zamkowych wieżach. Na soczystej purpurze materiału widnieje łeb odyńca…

 

***

 

20 lat wcześniej…

 

AKT I – ZIMA

 

Łeb odyńca załopotał, targany silnym podmuchem zimowego wiatru. Chorągiew królestwa Ardeal powiewała dumnie nad kolumną jeźdźców, którzy wjechali na wzgórze. Przed nimi rozpościerał się widok na płytką dolinę, w całości pokrytą grubą warstwą zmarzniętego śniegu. Książę Robrecht zatrzymał konia i spojrzał na rozciągające się w dole miasto. Devishoara – stolica królestwa, wyglądała niczym arka pośród białych pustkowi surowej krainy. Potężne mury okalające miasto świadczyły o jego potędze i znaczeniu. Robrecht lubił tu wracać i choć okazja nie należała do szczęśliwych, dobrze było zobaczyć własny dom.

Wiadomość o śmierci ojca nadeszła przed kilkoma dniami. Król Janosh zmarł w nocy. Śmierć przyszłą do niego po krótkiej, gwałtownej chorobie, po czternastu latach sprawiedliwych rządów. Jego żona – królowa Eliza Betha odeszła ze świata kilka lat wcześniej, osieracając w połowie dwóch synów, Robrechta i Bertrana.

Książę dał znak i kolumna powoli zaczęła zjeżdżać w dolinę. Robrecht zdawał sobie sprawę, że uroczystości pogrzebowe ojca to tylko preludium do dużo istotniejszej uroczystości. Jako najstarszy syn obejmie rządy po zmarłym władcy, a koronacja będzie musiała odbyć się, zanim wróci na wojnę z Otmerią na południu.

Trąby obwieściły przybycie księcia i Robrecht ze swymi ludźmi w milczeniu przekroczył bramę stolicy, kierując się w stronę Wysokiego Zamku. Niebo zachmurzyło się i na miasto zaczęły opadać grube płatki świeżego śniegu.

 

*

 

Trumna króla Janosha spoczywała na prostym marmurowym katafalku. Główne uroczystości pogrzebowe zakończyły się i Wielki Zbór zaczęli opuszczać pierwsi dostojnicy. Przy zmarłym zgromadziła się rodzina. Książe Robrecht ze swoją żoną Ioną i ośmioletnim synem Mirceą oraz młodszy książę Bertran, zarządca północnej prowincji, z małżonką Antheą.

Po wyjściu ze świątyni cała rodzina skierowała swe kroki do prywatnych komnat. Stosunki między braćmi nie należały do najlepszych, a po zamkowych korytarzach krążyła plotka, że główną sprawczynią tego stanu rzeczy jest Anthea i jej nieograniczone ambicje. Podczas gdy Iona z pokorą przyjmowała na siebie obowiązki żony, zaspokajając się opieką nad małoletnim synem, połowica Bertrana, panująca wraz z nim w Sineshcie – największym porcie północy, nieustannie sączyła jad w uszy swego męża. Dla wielu osób w kraju nie było tajemnicą, że Anthea od dłuższego czasu buduje frakcję popleczników dla młodego księcia.

Robrecht wszedł do komnaty i powoli zamknął za sobą drzwi.

– Witaj, bracie! – Bertran odwrócił się od łukowego okna i rozłożył ramiona w geście powitania. – Dobrze cię widzieć, po tak długim czasie!

– Widzielibyśmy się dużo wcześniej, gdybyś przybył na południe. Kilka miesięcy temu Zmeu Dikan rozpoczął kolejną ofensywę i przekroczył Donar. Padły kolejne strażnice i wizeryki*. Nasze wojska musiały wycofać się w góry.

– Tak, tak. Wiem. – Bertran spojrzał przez okno. – Ale cóż, ktoś musi dbać również o tak prozaiczne sprawy jak te związane z zarządzaniem, polityką fiskalną, ochroną północnych granic… Zabawa w wojnę to nie wszystko…

– Zabawa?! – starszy książę ryknął zaskoczony. – Nazywasz to zabawą?! Dikan to najkrwawszy watażka, jaki pojawił się w Otmerii od kilkunastu lat. Nasze stanice nad Donarem płoną, wsie nad rzeką wyrzynane są w pień, a ty nazywasz to zabawą!

– Och nie unoś się, bracie. To tylko słowa. Wiesz, że nie miałem intencji umniejszać tej tragedii, rozumiesz jednak zapewne równie dobrze, że nie mogę opuścić północy na tak długo. Zbyt wiele mam tam obowiązków. – Bertran odsunął krzesło od stołu i opadł na nie z westchnieniem. Starszy brat oparł pięści o stół i nachylił się nad nim.

– Za kilka dni koronacja – powiedział spokojnie. – Z pierwszym oddechem wiosny wracam na południe. Jako król. I jako król oczekuję wsparcia namiestnika północy. – Wyprostował się i wolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi.

– Jesteś doskonałym dowódcą, bracie… – usłyszał z tyłu. – W polu pewne nigdy ci nie dorównam. Nie mogę jednak opuścić Sineshty, jak mówiłem, zbyt wiele obowiązków na mnie spoczywa.

Robrecht zatrzymał się w pół kroku.

– …Gdybyś tylko… – Bertran westchnął ponownie. – Gdybyś tylko zechciał zastanowić się nad abdykacją. Z tak wielkim generałem jak ty, pozbawionym brzemienia setki innych spraw, wynikających z rządzenia, na pewno odparlibyśmy Dikana. Mówię – my, bo oczywiście jako król, moim bezwzględnym obowiązkiem byłoby zebranie oddziałów z północy aby pomóc Ci zakończyć tę otmerską ruchawkę…

Starszy brat obrócił się powoli. Jego twarz była czerwona od gniewu.

– Gdybyś nie był moim bratem… – splunął siarczyście na kamienną posadzkę i wyszedł z komnaty trzaskając ciężkimi, dębowymi drzwiami, tak że ledwo utrzymały się w futrynie.

 

(* wizeryki – wizeryki i szapelnice to strażnice graniczne królestwa Ardealu dowodzone przez biegłych w magii ochronnej kapłanów i stanowiące zaporę, dla mocy obcych magów.)

 

 

AKT II – WIOSNA

 

Tego roku śniegi stopniały bardzo szybko, odsłaniając gotową do ponownych narodzin zieleń. Trawy nabierały kolorów z dnia na dzień, drzewa rozkwitały niemal na oczach mieszkańców królestwa. Słońce błyszczało na czystym kobaltowym niebie, jakby zadość uczynić chciało ludziom po martwocie zimy.

Nowe oddziały króla Robrechta stały zebrane na podmiejskich błoniach. Kobiety rzucały kwiaty pod końskie kopyta. Władca objął wzrokiem kolumnę wojsk i dał sygnał do wymarszu. Ostatnim spojrzeniem wyłowił z tłumu swego brata. Bertran stał w grupce dostojników, którzy oficjalnie żegnali króla przed wyprawą wojenną. Czule obejmował swoją żonę. Kiedy napotkał wzrok brata odwrócił głowę i chwytając Antheę za rękę, oddalił się w kierunku zamku wraz ze swoją strażą przyboczną. Robrecht szarpnął za cugle i pognał konia na czoło kolumny.

Królewski brat ścisnął dłoń małżonki.

– Gdybym nie był jego krwi, kazałby mnie ściąć.

– Głupstwa opowiadasz! – zbeształa męża Anthea. – Nie może potępić namiestnika najbogatszej prowincji Ardealu za wykonywanie swoich obowiązków.

– To nie kwestia obowiązków, Antheo. On doskonale zdaje sobie sprawę z naszych ambicji. Złożyłem mu propozycję. Gdyby tylko chciał ukarać nas za zdradę stanu, zrobiłby to. Jest namaszczony przez ojca i lud o tym wie. Gdybym nie był jego bratem doszłoby do wojny domowej. – Bertran przystanął na zamkowym dziedzińcu.

– I przegrałby ją. – wycedziła Anthea przez zaciśnięte zęby. – Masz wielu sojuszników na północy. Najpotężniejsze rody królestwa. Gdyby doszło do konfliktu starłbyś go z powierzchni ziemi!

Bywało, że księcia przechodziły dreszcze, gdy słyszał lodowaty ton swojej połowicy.

– To mój brat, Antheo! Mój brat! I wcale nie byłbym taki pewny o wynik tej rozgrywki… Jeszcze niedawno przejąłbym tron bez zastanowienia, wierząc, że odbędzie się to z korzyścią dla wszystkich. Dziś mam nieprzyjemne wrażenie, że Robrecht okazał mi łaskę…

Anthea zamachnęła się i wymierzyła mężowi siarczysty policzek.

– Nie chcę więcej tego słyszeć, zrozumiano! – Uniosła kraj ciemnozielonej sukni z grubego aksamitu i szybkim krokiem ruszyła ku krużgankom, zostawiając zaskoczonego księcia samego. Dwóch strażników, przypatrywało się temu zajściu z bezpiecznej odległości.

 

*

 

Dni stawały się coraz cieplejsze. Wiosna szybko dojrzewała. Upalne południa i duszne wieczory trafiały się coraz częściej, zwiastując suche i skwarne lato. Położona na północy Sineshta, owiewana chłodną bryzą znad morza Morh, była zdecydowanie przyjemniejszym miejscem do życia, niż parna o tej porze stolica. Mewy czujnie szybowały nad portem, próbując dostrzec jakąś zdobycz wśród ozdobionych słonecznymi refleksami wód.

Goniec pędził na złamanie karku, dopóki nie znalazł się w białych murach miasta. Ruszył prosto do pałacu namiestnika, zastając Bertrana w sali szermierczej. Drzwi otworzyły się i posłaniec skłonił się lekko zdyszany.

– Podejdź, podejdź – zachęcił go uśmiechem książę. – Cóż to za wieści przynosisz, że masz tak nietęgą minę. – Bertran odłożył miecz i zgrabnym ruchem ściągnął przez głowę watowaną kamizelę. Jego przeciwnik skłonił się, uznając pojedynek za zakończony i wycofał pod okno, gdzie stały puchary z wodą. Siedząca pod wielkim oknem Anthea, bacznie przyglądająca się walce, wstała i podeszła do męża obejmując jego ramię.

Bertran kilkakrotnie przebiegł wzrokiem po tekście. Kropla potu spadła z czoła na papier.

– Robrecht poniósł klęskę… – wyszeptał.

Anthea spojrzała na gońca i czempiona.

– Wy dwaj, wyjść!

Mężczyźni skłonili się książęcej parze i szybko opuścili komnatę.

Anthea ujęła twarz Bertrana w dłonie.

– To cudowna wiadomość – powiedziała z uśmiechem.

Książę zdjął ręce żony ze swoich policzków.

– Jego uderzenie się nie udało. Zmeu Dikan wyczuł zasadzkę za pomocą magii i pobił oddziały Robrechta na zachód od Sagov. – Bertran opuścił list i spojrzał na wiszące na ścianie miecze. – Nie mogli zagłuszyć jego zaklęć, bo wszystkie pobliskie wizeryki upadły, a kapłani zginęli.

– Teraz musimy być cierpliwi, kochany. – Anthea niemal trzęsła się z podniecenia. – Ludzie szybko odwracają się od przegranych. Król zdany jest już tyko na siebie, a przy odrobinie szczęścia, może nie wrócić z wojny.

Bertran spojrzał na nią pustymi oczami i ponownie wbił wzrok w wystrojoną bronią ścianę.

 

 

AKT III – LATO

 

Bełt wystrzelił z piorunującą prędkością i z łatwością wszedł pod jelenią łopatkę. Zwierzę wydało z siebie krótki ryk padając na murawę. Książę wstał z klęczek. Podszedł do zdobyczy.

– Brawo, panie! – Usłyszał za plecami. – Zaiste piękny strzał!

Komes podbiegł do księcia klaszcząc w dłonie.

– Nie mogło być inaczej. Wszak polowania to rozrywka iście królewska – dodał.

– A jednak nie jestem królem. – Uśmiechnął się Bertran.

– Jeszcze, panie, jeszcze nie. Ale to kwestia czasu. Za pozwoleniem, sytuacja twojego brata nie jest najlepsza. Jego wojska spychane są coraz głębiej w góry, a on nie ma wystarczająco dużo siły by przeprowadzić kontratak.

– To prawda. – Książę pokiwał głową nagle markotniejąc.

– Gdy stanie się dla niego jasnym, że musi umykać na północ, zakładając oczywiście, że przeżyje, ty, panie, bez problemów przejmiesz tron. – zaznaczył zadowolony urzędnik.

– Niezupełnie, komesie. – Bertran ewidentnie spoważniał. – Mój brat ma syna. Prawowitym następcą tronu jest infant Mircea.

Urzędnik zamilkł, ale jego niezręczność była aż nadto widoczna.

– Vasile…? – Książę chwycił komesa za ramię i wbił w niego podejrzliwy wzrok, odwracając uwagę od upolowanego jelenia. – O co chodzi?

Urzędnik spojrzał z wyrzutem na księcia, ale nie odezwał się ani słowem. Bertran czuł przez skórę, że coś jest nie tak.

– Komesie? – Jego uchwyt stawał się coraz mocniejszy.

– Myślałem, panie, że o rozwiązanie tej kwestii zadbałeś już zawczasu.

Bertran zmrużył oczy.

– O czym ty mówisz, człowieku?

Vasile wydawał się coraz bardziej zakłopotany.

– Pani Anthea… Rozkazy zostały wydane kilka dni temu… Myślałem, że są twoje, panie…

– Jakie, kurwa, rozkazy?! – Bertran chwycił komesa za kołnierz, niemal unosząc w powietrzu.

– Wszystko odbyło się w największym sekrecie. Pani Anthea kazała wysłać truciciela. Mówiła, że wszystko jest uzgodnione z najważniejszymi domami północy, ale bezpośredni rozkaz księcia byłby w tym przypadku… niezręczny.

Bertranowi krew uderzyła do głowy. Przed oczami pojawiły się plamki, a las zawirował tak nagle, że książę omal nie upadł. Z całej siły uderzył komesa w twarz, łamiąc mu nos i zalewając krwią.

– Konia! – ryknął do stojących niedaleko strażników. – Dawać konia!

 

*

 

Dystans pomiędzy lasem a Sineshtą pokonał cwałując i galopując na zmianę. Spodziewając się gdzie o tej porze dnia może zastać żonę, ruszył prosto do małej sali kominkowej. Anthea lubiła czytać przy ogniu, oddzielając obowiązki poranne od popołudniowych. Ostatnimi czasy potrzebowała więcej spokoju, a dodatkowo pozwalało jej to na lepszą organizację późniejszych zajęć.

Drzwi do komnaty rozwarły się z impetem, pod wpływem silnego uderzenia. Księżna spojrzała zdumiona na swojego męża, gdy ten zdyszany ruszył w jej kierunku. Nie rozumiejąc o co chodzi, nie zdążyła zareagować wystarczająco szybko. Bertran dopadł do krzesła na którym siedziała i chwycił ją za gardło.

– Ty suko! – wykrzyczał jej prosto w twarz. – Dlaczego?!

Anthea charczała, próbując ściągnąć ręce z miażdżonej tchawicy, ale uścisk jej męża był stalowy.

– Ty wredna, zimna kurwo. Jakże późno przejrzałem na oczy. Dlaczego nie widziałem wcześniej, że we własnej łożnicy hoduję żmiję, która po trupach dąży do zaspokojenia swoich chorych ambicji.

Księżna z coraz większym trudem łapała oddech. Jej twarz stała się purpurowa, a oczy wyszły na wierzch jak u żaby.

– Nie o… szu… kuj się. To były na… sze am… bicje – wychrypiała niewyraźnie.

W oczach Bertrana pojawiły się łzy.

– Nie za wszelką cenę – powtarzał, trzaskając głową żony o oparcie pięknego lipowego krzesła. – Nie za wszelką cenę!

Im bardziej Anthea próbowała oswobodzić się z kleszczy, tym mniej życia zostawało w jej drobnym ciele. Miotała nogami w niemej histerii, ale Bertran nie poluzował uścisku, dopóki stopy księżnej nie opadły bezwładnie na posadzkę.

 

*

 

Wojska północnych prowincji zostały zwołane w przeciągu kilku dni. Pola wokół Sineshty wypełnione były tłumem żołnierzy i koni. Chorągwie poszczególnych rodów powiewały na wschodnim wietrze, skupione wokół sztandarów królestwa Ardeal – okolonej purpurą głowy odyńca. Zwiadowcy, których Bertran wysłał do brata, powrócili dzień wcześniej z ważnymi informacjami. Król Robrecht, nie chcąc czekać w górach i opóźniać nieuchronną klęskę, przygotowywał się do ostatniej kampanii. Oświadczał jednak, że nie może czekać z decyzją zbyt długo. Szpiegów Dikana było coraz więcej, a korzystając z magii, miał on duże szanse, by znów dowiedzieć się o planowanym kontrataku. W ten sposób Robrecht straciłby inicjatywę, a bez elementu zaskoczenia, działania jego nielicznej już armii skazane były na niepowodzenie.

Bertran nie marnował czasu. Planował forsowny marsz na południe przez przełęcz Vordo, obejście wojsk Zmeu od wschodu i atak na jego flankę tak szybko, jak to tylko możliwe. Po tygodniu armia księcia stanęła obozem na południowych zboczach gór Vokarash, kilka mil na północ od rzeki Donar. Tego samego dnia do obozu dotarł goniec z obozu królewskiego. Chłopak ledwo trzymał się na nogach. Drżącą ręką przekazał Bertranowi list od jego brata. Król zawiadamiał, że armia z Otmerii pojawiła się w pobliżu jego pozycji, w związku z tym zmuszony jest wydać przeciwnikowi bitwę jutro rano, w okolicy wsi Branov.

– Dajcie temu chłopakowi coś do jedzenia i wskażcie miejsce, w którym może odpocząć – powiedział książę i nie zwracając uwagi na podziękowania gońca, odwrócił się do przebywających w namiocie dowódców. Deszcz bębnił po grubym wojłokowym dachu. Na zewnątrz dawno zapadła już noc. Powietrze pachniało wilgocią i sosnowym igliwiem.

– Zarządźcie krótki odpoczynek i wymarsz na zachód przed świtem. Trzy kolumny. Zwiadowcy na skrzydłach…

– Panie… – Jeden z dowódców ośmielił się przerwać. – Jeśli można, wojsko maszerowało przez wiele dni. Żołnierze są wyczerpani, pogoda nie dopisuje, a do świtu pozostało niewiele godzin.

– Rozkaz nie podlega dyskusji – urwał książę. – Odmaszerować.

 

 

AKT IV – ŚMIERĆ

 

Wojska Zmeu Dikana zdążyły rozciągnąć linię, zanim konnica królewska z impetem ruszyła w dół zbocza. Setki koni wyłoniły się z lasu i cwałem puściły w kierunku otmerskich pozycji. Łucznicy przeciwnika nie zdążyli poczynić dużych szkód w ardealskich szeregach, zanim las kopii dosięgnął pierwszych nieszczęśników. Wódz Otmerczyków najwyraźniej nie spodziewał się ataku. Pole bitwy nie sprzyjało mu. Dolina była rozległa, ale nie na tyle, żeby swobodnie móc manewrować dwunastoma tysiącami ludzi.

Robrecht z małym oddziałem kawalerii stał na szczycie wzgórza i bacznie obserwował natarcie. Pierwsza runda należała do niego, ale jeśli nie nadejdą posiłki, jego rycerze będą musieli ulec ponad trzykrotnej przewadze najeźdźcy. Bitwa w dole rozgorzała na dobre. Jazda Ardealu wbiła się klinem w szeregi piechoty z Otmerii i wciąż parła naprzód. Król co jakiś czas zerkał na przeciwległe zachodnie wzgórze, wypatrując wojsk swego brata. Mijały jednak długie minuty, a na nagim wzniesieniu nie pojawiał się ani jeden żołnierz.

Tymczasem w dole Zmeu Dikan powoli odzyskiwał kontrolę nad rozproszonymi oddziałami. Nagła furia królewskich rycerzy rozbiła jego szeregi, ale impet uderzenia już się wytracił, liczebność zaczynała przechylać szalę zwycięstwa na jego stronę. Robrecht błądził wzrokiem po linii drzew za oddziałami Dikana. Słońce stało już niemal w zenicie. Krąg wokół jego armii powoli zacieśniał się. Król pochylił się w siodle i poklepał wierzchowca po szyi. Obejrzał się na swą gwardię przyboczną. Jego oczy były bez wyrazu.

– Chyba już czas – powiedział. Dudniący tego dnia wiatr zamarł nagle. Królowi zdało się, że świat zwolnił na chwilę. Opuścił zasłonę przyłbicy i wyciągnął miecz wskazując rój wojowników kłębiących się w dolinie. Gwardziści wydali z siebie dziki ryk i puścili się za swoim królem.

Gdyby Robrecht wpadając w ciżbę Otmerczyków mógł spojrzeć raz jeszcze na przeciwległe wzgórze, tym razem zobaczyłby jeźdźców. Zobaczyłby jak jeden po drugim wychylają się zza horyzontu tworząc linię i przygotowując do szarży. Zobaczyłby liczne chorągwie, powiewające nad wojskami jego brata.

Nie ujrzał jednak nic.

Kiedy stracił hełm, a krew jednego z zabijanych żołnierzy trysnęła mu w oczy, nie ujrzał nawet zbliżającego się ostrza gizarmy. Ostrza, które trafiło go dokładnie pod pachę, miękko wchodząc aż po hak.

 

 

EPILOG – JESIEŃ

 

 

Tak. Odnalazłem potem brata na polu bitwy. W moich ramionach wydał swoje ostatnie tchnienie. Mówienie sprawiało mu już duży problem, ale zdołał wykrztusić jeszcze abym cieszył się swym dzieckiem…

Anthea była w ciąży. Robrecht dowiedział się o tym od medyka Iony, z którego usług korzystały obydwie kobiety, w trakcie pobytu w stolicy. Nigdy nie dowiedział się kto odpowiada za śmierć jego rodziny, tak samo jak ja nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego to właśnie mnie los pozwolił przeżyć tego dnia. Od momentu, gdy własnoręcznie zamknąłem oczy ukochanemu bratu, myślałem o tym wielokrotnie.

Nigdy nawet nie zbliżyłem się do odpowiedzi.

Spojrzałem na południe jeszcze raz. Zachodzące słońce wydobyło na świat paletę najpiękniejszych barw jesieni. Jedyne co pozwala mi nie oszaleć z rozpaczy, to świadomość, że świat zmienia się każdego dnia. Każdego dnia wybieramy też pomiędzy dobrem a złem.

Każdego dnia możemy wybrać właściwie…

 

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam bez przykrości, ale i bez większej satysfakcji. Ot, jeszcze jedno opowiadanie o żądzy władzy i dążeniu do niej wszelkimi sposobami.

Szkoda, że w tekście zabrakło fantastyki. Wzmianka, że wrogowie korzystali z magii, to dla mnie stanowczo za mało.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

druga po­ło­wi­ca Ber­tra­na, pa­nu­ją­ca wraz z nim w Si­ne­sh­cie… – A kim była pierwsza połowica Bertrana?

 

nie­ustan­nie ją­trzy­ła jad w uszy swego męża. – Pewnie miało być: …nie­ustan­nie sączyła jad w uszy swego męża.

 

Do­brze Cię wi­dzieć, po tak dłu­gim cza­sie!Do­brze cię wi­dzieć po tak dłu­gim cza­sie!

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Padły ko­lej­ne straż­ni­ce i wi­ze­ry­ki. – Co to są wizeryki?

 

– Ber­tran spoj­rzał za okno. – Raczej: – Ber­tran spoj­rzał przez okno.

By spojrzeć za okno, należy się z niego wychylić. Ponieważ panuje zima, okno chyba nie jest otworzone.

 

wsie nad rzeką wy­ży­na­ne są w pień… – …wsie nad rzeką wy­rzy­na­ne są w pień

Poznaj znaczenie słów: wyrzynaćwyżynać.

 

jakby za­dość uczy­nić chcia­ło lu­dziom mar­two­tę zimy. – …jakby za­dość uczy­nić chcia­ło lu­dziom po mar­two­cie zimy.

 

Ro­brecht szarp­nął za cugle i po­gnał konia na czoło ko­lum­ny.Ro­brecht szarp­nął za wodze i po­gnał konia na czoło ko­lum­ny.

Cugle służą do powożenia zaprzęgiem.

 

By­wa­ło,że księ­cia prze­cho­dzi­ły dresz­cze… – Brak spacji po przecinku.

 

nie chcę wię­cej tego sły­szeć, zro­zu­mia­no!Nie chcę wię­cej tego sły­szeć, zro­zu­mia­no!

 

Para straż­ni­ków, zdzi­wio­na przy­pa­try­wa­ła się… – Dwóch zdziwionych straż­ni­ków przy­pa­try­wa­ło się

Para sugeruje, że strażnikami byli mężczyzna i kobieta.

 

Cóż to za wie­ści przy­no­sisz, że masz tak nie tęgą minę.Cóż to za wie­ści przy­no­sisz, że masz tak nietęgą minę?

 

An­thea spoj­rza­ła na gońca i czem­pio­na. – Wy dwaj, wyjść!

Męż­czyź­ni spoj­rze­li na sie­bie… – Powtórzenie.

 

An­thea ujęła twarz Ber­tra­na w swoje dło­nie. – Zbędny zaimek. Czy mogła ująć twarz w cudze dłonie?

 

ty, Panie, bez pro­ble­mów przej­miesz tron. – …ty, panie, bez pro­ble­mów przej­miesz tron.

 

– Va­si­le..? – Ksią­żę chwy­cił ko­me­sa… – – Va­si­le? – Ksią­żę chwy­cił ko­me­sa

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Ostat­ni­mi czasu po­trze­bo­wa­ła wię­cej spo­ko­ju… – Literówka.

 

– Nie o…szu…kuj się. To były na…sze am…bicje – wy­chry­pia­ła nie­wy­raź­nie. – Brak spacji po wielokropkach.

 

Łucz­ni­cy prze­ciw­ni­ka nie zdą­ży­li po­czy­nić du­żych szkód w ar­de­al­skich sze­re­gach, zanim las kopii do­się­gnął pierw­szych nie­szczę­śni­ków. Wódz prze­ciw­ni­ka… – …kiedy las kopii do­się­gnął pierw­szych nie­szczę­śni­ków.

Powtórzenie.

 

Ro­brecht do­wie­dział się tym od me­dy­ka Iony… – Ro­brecht do­wie­dział się o tym od me­dy­ka Iony

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie też brakowało fantastyki. Tu nawet brzytwy nie trzeba, sama się wykrusza.

No, w rodzinach królewskich często gęsto żądza władzy dominuje nad miłością braterską i inną. Nie raz władca więził konkurentów, oślepiał ich, zabijał, knuł przeciwko… I? Znaczy, obawiam się, że tekst nie zawiera żadnych nowych elementów.

 

Babska logika rządzi!

#regulatorzy – dziękuję, jak zawsze, za wyłapanie wszelakich błędów w tekście. Z wszytskimi się zgadzam, więc wszystkie poprawiłem (sam już bym ich pewnie nie znalazł ;) )

Zastanawiałem się tylko nad martwotą, bo moja wersja była błędna ale w Twojej też mi coś nie gra, sam nie wiem…

Co do fantastyki – tekst był krótki, więc może trochę jej zabrakło, a nie jestem zwolennikiem wpychania wszędzie “elfów, krasnoludów, gnomów i innych magicznych postaci” ;) Sam świat jest wymyślony, więc do innego działu, tekst by nie pasował. Ważny był dla mnie morał :)

W takim razie proponuję:

jakby zadość uczynić chciało ludziom po zimowej niemocy/ zimowym odrętwieniu.

 

Rozumiem, Bzugaju, Twoją niechęć do wpychania fantastyki na siłę, ale jak by na to nie patrzeć, zamieszczasz opowiadania na portalu fantastycznym. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Obiecuję,, że w kolejnych opowiadaniach, osadzonych w tym uniwersum, fantastyki będzie więcej :)

Świetnie! ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyzwoita opowieść. Lojalność brata bardzo ciekawie ujęta, przez pewien czas byłem pewien, że będę świadkiem pojawienia się drugiego Makbeta, bo i na swój sposób sytuacja bardzo podobna. Jednak inne losy bohaterów na pewno na plus.

Małość magii mi nie przeszkadza w zupełności, choć ciekawi, czym różnią się czary kapłanów od tych szamańskich sztuczek watażki z południa. Ale nie był to temat opowiadania, więc nie ma co się nad tym rozwodzić.

W całym tekście zabrakło mi tutaj czegoś bardziej charakterystycznego – czegoś, co wybiłoby tę opowieść ponad inne o konflikcie o władzę w innych światach fantasy. Bo i świat standardowy, i bohaterowie właściwie tylko służą przekazaniu pewnych idei. Niczym się nie wyróżniali między sobą, brak im było jakiś punktów zaczepienia, o których ja, jako czytelnik, mógłbym dyskutować. Gdyby zamiast jednego przeżyłby drugi brat, to nie odczułbym różnicy.

Podsumowując: jest okej, ale bez fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za wnikliwość i zainteresowanie :) i chyba także za oddanie głosu :)

Polecam uwadzę resztę tekstów, jak znajdziesz czas :)

Śmierć przyszłą do niego po krótkiej, gwałtownej chorobie, po czternastu latach sprawiedliwych rządów.

Mnie się podobało.

Ładna opowieść, choć smutna, ale jest klimat, jest o czymś. Dobrze mi się czytało.

Fajne :)

 

Przynoszę radość :)

Jak działa ta magia?

 

Nowa Fantastyka