- Opowiadanie: MPJ 78 - Iudicium Dei

Iudicium Dei

Na za­mó­wie­nie No­Whe­re­Man coś o Tem­pla­riu­szach ;)

 

Przyznam uczciwie,  że za końcówkę odpowiada zasłyszana niegdyś piosenka z Kabaretu Olgi Lipińskiej  pod tytułem “Pompadura” 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy

Oceny

Iudicium Dei

Ko­mi­sarz Pier­re Le­vrier uwa­żał, iż spra­wa do ja­kiej go od­de­le­go­wa­no, nie za­słu­gu­je na to, by zaj­mo­wał się nią naj­lep­szy fran­cu­ski glina. Jed­nak­że kiedy dzwo­ni do cie­bie bez­po­śred­nio sam mi­ni­ster, od­mó­wić nie wy­pa­da. Coś ta­kie­go na pewno mia­ło­by ne­ga­tyw­ny wpływ na wi­ze­ru­nek po­li­cyj­ne­go asa. Chcąc nie chcąc, z prze­wa­gą tego dru­gie­go, wziął się do pracy.

Ze­bra­nie ze­spo­łu kry­zy­so­we­go, w sali kon­fe­ren­cyj­nej. Gli­nia­rzy do niego wy­bra­li inni już wcze­śniej, teraz do­łą­czył on, naj­lep­szy z naj­lep­szych. Ko­lo­ro­we zdję­cia ka­te­dry Notre Dame robią dzie­siąt­ki ty­się­cy tu­ry­stów. W tym przy­pad­ku Stara Dama była je­dy­nie tłem. Tym, na czym kon­cen­tro­wał się fo­to­graf, były zwę­glo­ne ciała kilku dzia­ła­czek or­ga­ni­za­cji fe­mi­ni­stycz­nych. Choć nie po­ża­ło­wa­no ma­ka­brycz­nych szcze­gó­łów, to ko­mi­sarz i tak uwa­żał, że mogło być go­rzej. Nie mu­siał bo­wiem uda­wać się na miej­sce zbrod­ni, a co za tym idzie obraz nie był uzu­peł­nio­ny o swąd spa­le­ni­zny.

– Co udało się nam usta­lić? – za­py­tał jed­ne­go z pod­le­głych po­li­cjan­tów.

– Dzia­łacz­ki ro­ze­bra­ły się przed ka­te­drą i nagie wdar­ły do środ­ka.

– Skoro we­szły do środ­ka, to czemu leżą przed?

– Ochro­na tym razem nie zdą­ży­ła in­ter­we­nio­wać. Jacyś lu­dzie schwy­ta­li je i wy­rzu­ci­li na ze­wnątrz.

– Usta­li­li­ście kto to był?

– Nie­ste­ty, gdy za­czę­ły pło­nąć, zro­bi­ło się strasz­ne za­mie­sza­nie. – Po tylu la­tach pracy Pier­re bez­błęd­nie wy­chwy­ty­wał kiedy pod­wład­ni za­czę­li krę­cić.

– Jak to za­czę­ły pło­nąć? Same? Prze­cież lu­dzie sami z sie­bie nie stają w ogniu.

– Le­piej bę­dzie jak pan ko­mi­sarz obej­rzy skon­fi­sko­wa­ne przez nas na­gra­nia z tego zaj­ścia. – Po­li­cjant mówił to dość enig­ma­tycz­nym tonem.

 

Na­gra­nie po­wsta­ło na zle­ce­nie fe­mi­ni­stek. Za­czy­na się ba­na­łem. Dzia­łacz­ki w dość cha­otycz­ny i nie­zbyt lo­gicz­ny spo­sób uza­sad­nia­ją przy­czy­ny wdar­cia się nago do ka­te­dry. Widać za­sko­cze­nie, gdy akcja spo­ty­ka się z re­ak­cją. Le­vrier stara się oce­nić ludzi wy­rzu­ca­ją­cych ko­bie­ty. Silni, do­brze zor­ga­ni­zo­wa­ni, sma­gli, ten i ów ma la­ty­no­ski wąsik. Być może to woj­sko­wi? Za, prze­ma­wia to, że wszy­scy ubra­ni są pod kolor w brą­zo­we ko­szu­le i bo­jów­ki. Nie ra­czej nie, prze­moc spra­wia im zde­cy­do­wa­nie za dużo przy­jem­no­ści. Współ­cze­sne armie nie przyj­mu­ją w swoje sze­re­gi ta­kich ludzi. Wnio­sek stąd pro­sty, to są człon­ko­wie ja­kie­goś gangu. Do­wo­dzi nimi wy­jąt­ko­wy ory­gi­nał – dłu­gie włosy, broda, biały gar­ni­tur z czer­wo­nym krzy­żem wy­ha­fto­wa­nym na lewej pier­si. Za coś ta­kie­go na uli­cach Pa­ry­ża bar­dzo łatwo do­stać łomot od mu­zuł­ma­nów lub man­dat od po­li­cji. Kiedy tylko fe­mi­nist­ki zna­la­zły się za drzwia­mi, staje po­mię­dzy nimi a świą­ty­nią, wzno­si do góry ręce w te­atral­nym ge­ście i de­kla­mu­je

„Pan kró­lu­je: wesel się zie­mio

ra­duj­cie się mno­gie wyspy.

Obłok i ciem­ność wokół Niego,

spra­wie­dli­wość i prawo pod­sta­wą Jego tronu.

Ogień idzie przed Jego ob­li­czem

i po­że­ra do­ko­ła Jego nie­przy­ja­ciół”.

Do­kład­nie w tym mo­men­cie dzia­łacz­ki za­czy­na­ją pło­nąć jak po­chod­nie. Na na­gra­niu nie widać było ni­cze­go, co mogło od­po­wia­dać za po­ja­wia­nie się ognia.

– Mamy pro­blem – Pier­re stwier­dził oczy­wi­stość.

– Wiemy sze­fie. Po­bra­li­śmy prób­ki za­rów­no z ciał jak i z placu, ale tam nie było żad­nej zna­nej nam sub­stan­cji, która tłu­ma­czy­ła­by całe zda­rze­nie.

– Skoro nie mamy przy­czy­ny ognia, to chcę mieć tego fa­ce­ta. – Stuka pal­cem w ekran kom­pu­te­ra.

– Nie ma go w na­szych ba­zach.

– Ale prze­cież się nie roz­pły­nął.

– No wła­śnie… Gu­bi­my go w dymie.

– Sprawdź­cie mo­ni­to­ring z placu. Naj­le­piej klat­ka po klat­ce. Cho­ciaż… – ko­mi­sarz na chwi­lę za­my­ślił się. – On nie cho­dzi po uli­cach tak ubra­ny. Szu­kaj­cie sa­mo­cho­dów do ja­kich wsia­da­ją ci ubra­ni na brą­zo­wo. Jak weź­mie­my go na dołek i do­ci­śnie­my, sam nam powie jak je spa­lił. Po­rusz­cie niebo i zie­mię, ale na­mierz­cie mi go.

– To nie­po­trzeb­ne. – Jakiś gli­niarz z końca sali nie­śmia­ło pod­niósł rękę do góry.

– Co?

– Ja wiem gdzie on teraz jest.

– Mo­żesz ja­śniej?

– Po­ka­zu­ją go wła­śnie w te­le­wi­zji. – Wszy­scy jak na ko­men­dę pa­trzą przez szkla­ną ścia­nę na ekran te­le­wi­zo­ra w po­ko­ju obok.

Ma­ga­zy­n gdzieś na obrze­żach Pa­ry­ża płonął ja­snym czy­stym ogniem. Od czasu do czasu coś w środ­ku eks­plo­do­wa­ło. Czło­wiek sprzed ka­te­dry wy­ja­śniał eki­pie te­le­wi­zyj­nej, że oto wła­śnie jest nisz­czo­ny jeden z ar­se­na­łów Ka­li­fa­tu.

– Łap­cie go! Ale to już! – Le­vrier krzy­czał by dać upust swej zło­ści.

 

 

– Macie go? – Pier­re znał już od­po­wiedź, ale uznał, że nie za­szko­dzi w swo­ich pod­wład­nych wzbu­dzić po­czu­cie winy.

– Znów nam się urwał.

– A co zna­leź­li stra­ża­cy?

– On nie kła­mał, we­wnątrz było praw­do­po­dob­nie około pięć­dzie­się­ciu ka­ła­szy, ze dwa razy tyle pi­sto­le­tów, amu­ni­cja, ma­te­ria­ły wy­bu­cho­we.

– Py­ta­nie za sto punk­tów. Skąd on wie­dział o tej broni?

– Tam było coś jesz­cze – cicho wtrą­cił się jeden z po­li­cjan­tów.

– Mia­no­wi­cie?

– Fa­brycz­ka fe­ne­ty­li­ny, nar­ko­ty­ku sza­hi­dów.

– Czyli on ude­rzył nie tylko w ich skład broni, ale też w źró­dło do­cho­du.

– Sze­fie, to musi być jakiś szaj­bus, prze­cież li­bij­skie gangi do­sta­ną teraz ko­cio­kwi­ku.

– Strze­la­ni­na w Neu­il­ly-sur-Se­ine – Ktoś z sali wła­śnie ode­brał te­le­fon.

– Dla­cze­go ma mnie to za­in­te­re­so­wać?

– Dużo za­bi­tych, nasi twier­dzą, że za­strze­le­ni mogą być człon­ka­mi li­bij­skich gan­gów. Po­nad­to jest tam ko­lej­ny spek­ta­ku­lar­ny pożar.

– Je­dzie­my.

 

Neu­il­ly-sur-Se­ine ele­ganc­ka dziel­ni­ca za­miesz­ka­ła przez fran­cu­ską fi­nan­sje­rę i po­li­ty­ków. Pier­re Le­vrier czuł na­ra­sta­ją­cy ból skro­ni. Za chwi­lę bę­dzie miał na gło­wie całe to usto­sun­ko­wa­ne ta­łataj­stwo. Trze­ba koń­czyć tę spra­wę i to za wszel­ką cenę. Pod­jazd do­pa­la­ją­cej się willi, wrak cię­ża­rów­ki, czter­dzie­ści a może pięć­dzie­siąt ciał w czar­nych stro­jach leży na traw­ni­ku. Ata­ku­ją­cy nie si­li­li się na fi­ne­zję. Sta­ra­no­wa­li bramę, ale wio­zą­ca ich sca­nia stra­ci­ła na tej ope­ra­cji opony. Potem bie­giem ru­szy­li do sztur­mu. Bio­rąc pod uwagę ilość le­żą­cych łusek, nie oszczę­dza­li amu­ni­cji. Kilku za­bi­tych ma gra­nat­ni­ki RPG-7. Ko­mi­sarz przez chwi­lę ma wra­że­nie, że zna­lazł się gdzieś w Syrii czy Afry­ce Pół­noc­nej, a nie w Pa­ry­żu. Te trupy nie budzą jego więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. Li­bij­scy gang­ste­rzy, lu­dzie z daw­nych służb Ka­da­fie­go, eksbo­jów­ka­rze, po­szu­ki­wa­cze szyb­kie­go za­rob­ku. W strze­la­ni­nie zgi­nął jed­nak co naj­mniej jeden obroń­ca. Mu­siał być gdzieś przy bra­mie w chwi­li ataku. W prze­ci­wień­stwie do na­past­ni­ków ubra­ny jest w brą­zo­wy mun­dur i ma na sobie so­lid­ną ka­mi­zel­kę ku­lo­od­por­ną. Licz­ne ślady tra­fień na niej, ka­łasz w mar­twych rę­kach i łuski do­ko­ła niego su­ge­ru­ją, iż zgi­nął w walce. Kim on był?

– Miej­my na­dzie­ję, że na sek­cji powie nam co nieco o sobie – rzekł ko­mi­sarz.

– Oczy­wi­ście, sze­fie.

– Pil­nuj­cie go jak oka w gło­wie. Chcę też wie­dzieć wszyst­ko o tej willi, do kogo na­le­ża­ła, kto tu miesz­kał. Ro­zu­mie­my się?

– Tak jest, sze­fie.

– Co do tych tam – rzu­cił okiem na ciała na­past­ni­ków. – Ru­szy­cie na­szych wy­wia­dow­ców, do­ci­śnie­cie wszyst­kie dziw­ki i al­fon­sów, weź­mie­cie na warsz­tat drob­ne ka­na­lie i do­wie­cie się, co ulica mówi na ten temat. Czy to jasne?

– Tak jest!

 

Na­stęp­na na­ra­da ze­spo­łu. Na­strój dyk­tu­ją ko­lej­ne te­le­fo­ny od zna­jo­mych pre­zy­den­ta oraz mi­ni­strów. W pew­nym mo­men­cie ko­mi­sarz Le­vrier po­dej­mu­je je­dy­ną słusz­ną de­cy­zję.

– Wszy­scy wy­łą­cza­my te­le­fo­ny, jeśli to nie po­mo­że, wyj­mu­je­my z nich ba­te­rie.

– Tak jest, sze­fie.

– Za­cznij­my od tego, co mówi ulica. Ahmed, czego się do­wie­dzia­łeś?

– Gangi z Afry­ki Pół­noc­nej na­zy­wa­ją na­sze­go fa­ce­ta w bia­łym gar­ni­tu­rze, Kró­lem Ry­szar­dem. Wedle ulicy jest on wo­dzem krzy­żow­ców, złem wcie­lo­nym, synem hieny i sza­ka­la, ewen­tu­al­nie ja­kimś dia­błem. Po­dob­no, kiedy z dymem szły fe­mi­nist­ki pod ka­te­drą, jego lu­dzie znisz­czy­li kilka la­bo­ra­to­riów pro­du­ku­ją­cych pro­chy na miej­sco­wy rynek.

– In­te­re­su­ją­ce – rzekł ko­mi­sarz. – A jak go na­mie­rzy­li?

– Roz­po­znał go chło­pak roz­wo­żą­cy ke­ba­by i dał znać, komu trze­ba.

– Henry, streść nam wy­ni­ki sek­cji obroń­cy willi. Co wiemy o lu­dziach wal­czą­cych dla tego „wodza krzy­żow­ców”?

– Męż­czy­zna lat mię­dzy dwa­dzie­ścia, a dwa­dzie­ścia pięć, wy­spor­to­wa­ny, sporo ta­tu­aży. We­dług „zim­nych dok­to­rów” po­cho­dził praw­do­po­dob­nie z Ame­ry­ki Środ­ko­wej. Jeśli idzie o używ­ki czy­sty.

– Pokaż te jego ta­tu­aże.

– We­wnętrz­ną stro­nę pra­we­go przed­ra­mie­nia zaj­mo­wa­ła ła­ciń­ska sen­ten­cja „Non nobis Do­mi­ne, non nobis, sed no­mi­ni Tuo da glo­riam!„ na ple­cach znaj­do­wał się ma­ka­brycz­ny wi­ze­ru­nek. Twarz mło­dej dziew­czy­ny, a za­ra­zem śmier­ci, pod nią zaś napis Santa Mu­er­te. Na lewym ra­mie­niu tar­cza krzy­żow­ców, a na pier­si ry­cerz w za­kon­nym płasz­czu.

– Los Caballeros Templarios – rzekł cicho Pier­re.

– Co szef po­wie­dział?

– Ry­ce­rze Tem­pla­riu­sze, jeden z naj­sil­niej­szych mek­sy­kań­skich kar­te­li, denat do niego na­le­żał. Wojna nar­ko­ty­ko­wa tłu­ma­czy­ła­by wiele, ale czy wszyst­ko? Co wiemy o willi?

– Wła­ści­cie­le, to de Molay Group, jedna z naj­star­szych in­sty­tu­cji fi­nan­so­wych Szwaj­ca­rii. Są tak dys­kret­ni, że nie dość, iż nikt nie zna ich klien­tów, to nawet tak na­praw­dę nie wia­do­mo nawet, kiedy za­czę­li dzia­łal­ność.

– Może wczo­raj – ktoś z sali po­zwo­lił sobie na drob­ny żar­cik.

– Na pewno nie, su­ge­ru­ją, że pierw­sze prze­ka­zy wy­sta­wia­li już w cza­sie wy­praw krzy­żo­wych, ale nie mogą ujaw­nić klien­ta.

– Po­sta­raj­cie się wy­ci­snąć, co się da z ludzi zwią­za­nych z tą firmą.

– Do­brze, sze­fie.

Ko­mi­sarz Pier­re Le­vrier nie miał złu­dzeń. Jego lu­dziom nie uda się cze­go­kol­wiek usta­lić. Było oczy­wi­ste, że utkną na ba­ry­ka­dach wznie­sio­nych przez praw­ni­ków. Co in­ne­go on. Dzię­ki swej żonie Ja­net­te zo­stał człon­kiem kultu We­le­sa. Jeśli de Molay Group jest tak stara jak su­ge­ru­je i cały czas robi w fi­nan­sach, kult po­wi­nien sporo o niej wie­dzieć. Wy­słał co in­te­li­gent­niej­szych ze swo­ich ludzi z ra­por­ta­mi do szefa po­li­cji, mi­ni­stra spraw we­wnętrz­nych i pre­zy­den­ta, po czym za­dzwo­nił do Ja­net­te, by umó­wi­ła go na spo­tka­nie z Janem Za­błoc­kim, ka­pła­nem We­le­sa dba­ją­cym o in­te­re­sy kultu we Fran­cji.

 

– Witaj przy­ja­cie­lu – Jan po­wi­tał go w vi­plo­ży jed­ne­go z pa­ry­skich klu­bów. – Z czym przy­by­wasz?

– Dzień dobry. Mam drob­ny dar dla We­le­sa i nie­śmia­łą proś­bą. Nie wiem tylko czy mo­że­my tu swo­bod­nie roz­ma­wiać? – od­po­wie­dział Pier­re.

– To mój klub, ta loża jest ab­so­lut­nie czy­sta.

– Zatem prze­ka­zu­ję mój dar.

La­vrier po­ło­żył na ser­wet­ce kartę pa­mię­ci. Był to za­gi­nio­ny dowód w spra­wie ukry­wa­nia, przed fran­cu­skim fi­sku­sem, do­cho­dów przez kilku ludzi po­wią­za­nych z kul­tem. Bez tej karty, całe śledz­two skoń­czy się ni­czym.

– Weles bło­go­sła­wi cię mój przy­ja­cie­lu – uśmiech­nął się Jan. – Zjedz ze mną obiad i po­wiedz, o co nas pro­sisz.

– Chciał­bym się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej o de Molay Group.

– Bar­dzo do­brze prze­my­śla­na proś­ba, zwłasz­cza w świe­tle ostat­nich wy­da­rzeń. In­sty­tu­cja ta, jest tak stara, jak Szwaj­ca­ria. Za­ło­ży­li ją byli tem­pla­riu­sze, któ­rzy ucie­kli z Fran­cji w Alpy. Nota bene ci sami ry­ce­rze mieli ol­brzy­mi wkład w po­wsta­nie sa­me­go kraju. Pod­czas bitwy pod Mor­gar­ten szar­żu­jąc w bok wojsk Le­opol­da Habs­bur­ga, dali kan­to­nom zwy­cię­stwo, a Szwaj­ca­rii nie­pod­le­głość. Zaraz potem wzię­li się za ro­bie­nie in­te­re­sów.

– Czy oni mogą robić in­te­re­sy z kar­te­la­mi nar­ko­ty­ko­wy­mi?

– Za­zwy­czaj nie, ale w nie­któ­rych przy­pad­kach ich za­ło­ży­ciel robi wy­jąt­ki.

– Za­ło­ży­ciel?

– De Molay Group za­ło­żył ostat­ni mistrz za­ko­nu tem­pla­riu­szy.

– A on nie skoń­czył na sto­sie?

– Spra­wa jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­na. Zakon za­ło­ży­li ry­ce­rze zna­czą­co od­bie­ga­jąc od ste­reo­ty­pu kre­ty­na uwiel­bia­ją­ce­go ma­chać mie­czem. Oni szu­ka­li i co wię­cej, zdo­by­li bar­dzo starą wie­dzę. Mistrz Jakub chciał tra­fić na stos, mimo iż jako szla­chet­nie uro­dzo­ne­mu przy­słu­gi­wał mu przy­wi­lej ścię­cia mie­czem.

– Chciał umrzeć w mę­czar­niach?

– On oszu­kał śmierć. Stos je­dy­nie sta­no­wił do­peł­nie­nie ry­tu­ału, dzię­ki któ­re­mu stał się ifry­tem, de­mo­nem ognia. Pro­blem w tym, iż choć eks­pe­ry­ment się udał, to wcze­śniej­sze tor­tu­ry, a może i sam stos spra­wi­ły, że de Molay jest odro­bin­kę… nie­sta­bil­ny psy­chicz­nie.

– Odro­bin­kę?

– Przez dzie­się­cio­le­cia robi spo­koj­ne in­te­re­sy, ale od czasu do czasu na­wie­dza go ocho­ta na pod­da­nie Fran­cji ja­kie­muś ro­dza­jo­wi sądu bo­że­go, puści z dymem mia­sto, przy­wle­cze wirus, by wy­bu­chły epi­de­mie, pod­bu­rzy tłum do re­wo­lu­cji, albo znaj­dzie fa­na­ty­ków, któ­rzy prze­le­ją morze krwi.

– Można go jakoś po­wstrzy­mać?

– Dys­po­nu­je­my je­dy­nie dość nie­ja­snym sta­rym ba­bi­loń­skim opi­sem za­bi­cia ifry­ta. Oso­bi­ście nie pró­bo­wał­bym tego. Sam ro­zu­miesz, tłu­ma­cze­nie po­etyc­kie­go tek­stu sprzed jakiś trzech ty­się­cy lat, to kiep­ska in­struk­cja. Zresz­tą walka z nim jest nie­opła­cal­na. Wy­sza­le­je się, potem uspo­koi i za parę lat dalej bę­dzie się z nim robić dobre in­te­re­sy.

– To co mam robić? – Pier­re szu­kał rady.

– Naj­le­piej wy­je­chać na dłuż­sze wa­ka­cje do Pol­ski. Jakub dziś rano re­por­te­ro­wi sta­cji al Ja­ze­era obie­cał spa­le­nie Wiel­kie­go Me­cze­tu w Pa­ry­żu. Masz świa­do­mość, co tu się bę­dzie dzia­ło?

– Nie­ste­ty, zanim wy­ja­dę, muszę przy­go­to­wać sze­fom ra­port, w który będą skłon­ni uwie­rzyć.

– Na twoim miej­scu, nie cze­kał­bym z nim do wie­czo­ra.

 

Paryż był w ża­ło­bie. Paryż świę­to­wał, był prze­ra­żo­ny i w eu­fo­rii za­ra­zem. Na więk­szo­ści skrzy­żo­wań stały woj­sko­we pa­tro­le, trans­por­te­ry opan­ce­rzo­ne i za­sie­ki. Do­stę­pu do Wiel­kie­go Me­cze­tu bro­ni­ły czoł­gi, worki z pia­skiem, be­to­no­we płyty i ba­ry­ka­dy ob­sa­dzo­ne spa­do­chro­nia­rza­mi. Za kor­don nie wpusz­cza­no za­rów­no mu­zuł­ma­nów chcą­cych bro­nić przy­byt­ku, jak i ni­ko­go in­ne­go. Wszy­scy cze­ka­li na noc, kiedy obu­dzą się de­mo­ny.

Pre­zy­dent Pią­tej Re­pu­bli­ki z wła­ści­wym sobie wdzię­kiem dys­kret­nie opu­ścił mia­sto i prze­by­wał od kilku go­dzin w Pa­ła­cu Wer­sal­skim. Ochro­nę za­pew­nia­ły mu dwa re­gi­men­ty Legii Cu­dzo­ziem­skiej. Em­ma­nu­el prze­glą­dał wła­śnie ra­port ze śledz­twa, który do­star­czył mu oso­bi­ście ko­mi­sarz Pier­re Le­vrier.

– Bri­git­te, ko­cha­nie, jak my­ślisz? Jeśli ogło­śmy, w te­le­wi­zji, że wedle nie­za­leż­ne­go mia­ro­daj­ne­go śledz­twa, całe te za­mie­sza­nie, to tylko przy­kryw­ka wojny nar­ko-gan­gów, sy­tu­acja się uspo­koi?

– Może? Wiesz, mnie in­te­re­su­je coś in­ne­go. Wi­dzia­łam tego ko­mi­sa­rza tu na ko­ry­ta­rzu, i za­uwa­ży­łam, że on wy­glą­da dużo mło­dziej niż na zdję­ciach w In­ter­ne­cie.

– Ko­cha­nie, Paryż może za­pło­nąć, a ty in­te­re­su­jesz się ja­kimś gliną.

– Po pierw­sze mówi się po­li­cjan­tem, po dru­gie nie nim, tylko tym, jak on to zro­bił. Rusz służ­by, niech usta­lą, jakie prze­szedł za­bie­gi i który chi­rurg pla­stycz­ny się nim zaj­mo­wał.

– Ale…

– Żadne ale! Ja też chcę wy­glą­dać mło­dziej.

– Cu­kie­recz­ku, prze­cież wiesz, że ko­cham cię taką.

– Milcz i rób co ci każę, bo po­sta­wię cię do kąta.

– Oczy­wi­ście, pro­szę pani.

 

Koniec

Komentarze

Skoro na zamówienie, to nie mogłem się nie pojawić :)

Podoba mi się intryga z templariuszami w roli głównej. Ta przykrywka wojen narkotykowych, rytuał. Kult Welesa też niczego sobie :) Najbardziej rozbawiła końcówka – nie powiem, jakoś pasowała mi do stereotypowego przedstawiania Francuzów :)

Jednak w ogólności z trzech tekstów o spiskach, ten akurat najmniej mnie śmieszył. Nie wiem czemu, po prostu nie wszystkie żarty nie do końca trafiły.

Podsumowując: jest okej :)

Deus vult!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przykro mi, ale tym razem opowiadanie o powiązaniach templariuszy z wydarzeniami współczesnego świata zupełnie do mnie nie przemówiło. :(

 

Gli­nia­rzy do niego wy­bra­li inni już wcze­śniej, teraz do­łą­czył do niego on… – Powtórzenie.

 

po­że­ra do­ko­ła Jego nie­przy­ja­ciół.” – Kropkę należy postawić po zamknięciu cudzysłowu.

 

Za chwi­lę bę­dzie miał na gło­wie całe to usto­sun­ko­wa­ne ta­ta­łaj­stwo. – …całe to usto­sun­ko­wa­ne ta­ła­taj­stwo.

 

lu­dzie z daw­nych służb Ka­da­fie­go, eks bo­jów­ka­rze… – …lu­dzie z daw­nych służb Ka­da­fie­go, eksbo­jów­ka­rze

 

to de Molay Grup, jedna z naj­star­szych in­sty­tu­cji fi­nan­so­wych Szwaj­ca­rii. – W dalszej części opowiadania piszesz: …de Molay Gruop

 

i ba­ry­ka­dy ob­sa­dzo­ne spa­do­chro­nia­rza­mi. – Dlaczego na barykadach byli spadochroniarze?

 

Za kor­don nie wpusz­cza­no za­rów­no Mu­zuł­ma­nów… – Za kor­don nie wpusz­cza­no za­rów­no mu­zuł­ma­nów

 

niż na zdję­ciach w in­ter­ne­cie. – …niż na zdję­ciach w In­ter­ne­cie.

 

a ty in­te­re­su­jesz ja­kimś gliną. – …a ty in­te­re­su­jesz się ja­kimś gliną.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ładnie pokombinowałeś z Templariuszami. Wątek ifryta naprawdę niezły, założenie państwa też daje radę. Mnie końcówka jakoś słabo przypadła do gustu, jakby zamieniała cały tekst w żarcik. Ale ogólnie na plus.

Magazyny gdzieś na obrzeżach Paryża płonął jasnym czystym ogniem.

Literówka.

– Henry streść nam wyniki sekcji obrońcy willi.

Wołacz. Co Ci mówi to słowo-klucz?

Babska logika rządzi!

Wskazane poprawki naniosłem. 

 

Co do spadochroniarzy. W niemal wszystkich armiach świata jest swoista piramida elitarności. Na samej górze są jednostki specjalne (np. Delta Fprce, Grom, Specnaz) a zaraz za nimi spadochroniarze. Specjalsi są z natury rzeczy nieliczni i mogą być użyci do zdobycia/likwidacji jakiegoś priorytetowego celu. Jednak gdy taki obiekt trzeba zabezpieczyć jest ich z po prostu za mało. Użycie spadochroniarzy do ochrony Wielkiego Meczetu oznacza, że sytuacja jest bardzo poważna i rzuca się na linię elitę.

 

 Co do końcówki, gdy patrzę na obecne elity UE w tym prezydenta Francji, mam deja vu. To już było. Tak jak pisałem oprócz “zamówienia” NoWhereMan na coś o Templariuszach, do napisania tego tekstu natchnęła mnie zasłyszana niegdyś piosenka z Kabaretu Olgi Lipińskiej.

https://www.youtube.com/watch?v=6Xl4zNO2V-Y

Nie zmienię tego jak wygląda świat, jedyne co mogę zrobić, to opisać to tak by było zabawne. 

 

Końcówka ma podkreślać kontrast pomiędzy tym co się dzieje, a zachowaniem elit. de Molay prze do sądu bożego, rewolty, wojny domowej, chce krwi na ulicach, atakuje silne gangi przy pomocy meksykańskich zakapiorów z kartelu Rycerzy Templariuszy, a prezydent Francji nadskakuje swej małżonce niczym Ludwik z kabaretowej piosenki o madame Pompadour .

a zaraz za nimi spadochroniarze.

Oj, oby nie przeczytali tego członkowie innych formacji lądowych :) Ale fakt, spadochroniarze – o ile sami nie są w rzeczywistości formację sił specjalnych – są uważani za elitę piechoty (podobnie jak piechota morska swoją drogą). Ale i tak pancerniacy czy artylerzyści nimi gardzą. Sam słyszałem z ust zawodowych żołnierzy ;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

MPJ 78, dziękuję za wyjaśnienie. Teraz już wiem, że na barykadach była doborowa jednostka wojskowa, a nie panowie ze spadochronami na plecach. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fakt piloci czy czołgiści mogą nie podzielać poglądu co do elitarności spadochroniarzy, wink ale tak szczerze, czołgistę chroni pancerz, pilota prędkość i ileś tam systemów samolotu, a spadochroniarz musi być twardy sam w sobie.

 

Historycznie rzecz biorąc, można mówić o swoistym remisie. Podczas operacji Market Garden, spadochroniarze trafili na niemieckie dywizje pancerne SS i nie dali rady. Jednak podczas ostatniej niemieckiej kontrofensywy w Ardench dywizje pancerne SS trafiły na spadochroniarzy i ofensywa utknęła.  

Historycznie rzecz biorąc, można mówić o swoistym remisie. Podczas operacji Market Garden, spadochroniarze trafili na niemieckie dywizje pancerne SS i nie dali rady. Jednak podczas ostatniej niemieckiej kontrofensywy w Ardench dywizje pancerne SS trafiły na spadochroniarzy i ofensywa utknęła.

Statystycznie podczas Drugiej Wojny Światowej nie udała się żadna operacja powietrznodesantowa, gdzie użyto siły powyżej kompanii. Spadochroniarzom znacznie lepiej szło jak walczyli na froncie, niż gdy zrzucano ich w dużej ilości za linie wroga ;) Choć nie ukrywam, że argumenty przemawiające za tym stwierdzeniem są dla mnie mocno naciągane. Choćby wsparcie D-Day od strony desantów spadochronowych: Brytyjczycy i Kanadyjczycy poradzili sobie świetnie, to Amerykanie trochę zaniemogli, bo rozrzuciło ich na cztery wiatry, przez co nie wykonali stawianych przed nimi celów. Podobnie jak Market Garden – większość elementów zadziałała, tylko zabrakło szczęścia przy najważniejszym elemencie układanki.

Na szczęście po Drugiej Wojnie szło im znacznie lepiej ;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Całkiem zgrabnie posługujesz się elementami kryminału, kolejne wskazówki ładnie pobudzają ciekawość w miarę czytania. Poprawić można z pewnością koherencję prezentowanych scen i wydarzeń – na przykład nie wiem dlatego spalono feministki, chociaż miała miejsce wojna narkotykowa. Czy to sugestia, że feministka=dilerka? :D Moty w z ifrytem bardzo fajny, natomiast zakończenie nijakie i, niestety, nieśmieszne.

Duży potencjał w tym opowiadaniu; nie do końca, moim zdaniem, wykorzystany.

Pozdrawiam!

Przeczytałam, ale zupełnie nie mam o opowiadaniu zdania. Chyba mam tak jak Reg ;<

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Straszna gonitwa w tym opowiadaniu, spokojnie materiału na 40k. Dużo info o kartelach, narkotykach i gangach zbyt ciasno upchanych. Coś mi się wydaje, że to taki tekst na szybko.

MrBrightside spalenie feministek miało nomem omen być upieczeniem kilku pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze to prezentacja de Molaya jako kogoś, kto panuje nad ogniem w sposób niezrozumiały dla innych.  Drugi wątek to kreowanie się ifryta na obrońcę wiary, pali profanów itd. Jednocześnie to operacja odwracająca uwagę, mediów i policji od wojny narkotykowej jaką on prowadzi. Zakładam, że libijskich gangsterów nie obchodziłoby spalenie jakiś kobiet przed katedrą, ale wykonane jednocześnie uderzenia na ich laboratoria, doprowadziłoby je do szału. De Molay zaś w ten sposób podkręca temperaturę by doprowadzić do swoiście rozumianego sądu bożego.  

Los Calleros Templarios – nie ma czegoś takiego, są caballeros templarios (raczej z małych liter, jak templariusze po polsku). Callero po hiszpańsku musiałoby znaczyć “ulicznik”, od calle – ulica, ale chyba nie ma takiego słowa.

 

Legia Cudzoziemska nie ma prawa prowadzić działań bojowych na terenie Francji, więc lepiej znaleźć inną jednostkę.

 

W pałacu w Wersalu jest muzeum, toteż jest to dość ostatnie miejsce, gdzie ewakuowałby się prezydent w razie zagrożenia – nie ten typ zabezpieczeń i mnóstwo innych problemów.

 

Zakończenie jak dla mnie niesmaczne, nie kupuję, mimo że Pompadurę z KOL lubię.

 

http://altronapoleone.home.blog

Ok hiszpańskiego nie znam toteż zaproponowaną poprawkę naniosłem.

 

Wojsko we Francji ogólnie nie ma prawa działać na terenie kraju. Tyle że opowiadanie to pisałem jak oni mieli tam stan wyjątkowy i wojo było na ulicach  ;)

 

Co do zakończenia. Moim zdaniem Macron to nie samodzielny polityk, ale “projekt”  stworzony przez grupy interesów.  Nie lubię go więc zrobiłem z niego w zakończeniu groteskowego “Ludwika” siedzącego w Wersalu.

Mam wrażenie, że Legia Cudzoziemska nie ma prawa działać na terenie Francji nawet w czasie stanu wyjątkowego, to jednak specyficzna jednostka o specyficznym statusie i regulaminie – wystarczyłoby ci w tej sytuacji właśnie zwykłe wojsko. Legia ma oczywiście swoje bazy na terenie Francji (sama ich widziałam i nawet obfotografowałam na Korsyce), ale działanie to co innego, wymagałoby prawdopodobnie specjalnej ustawy, uchwały albo dekretu.

Skądinąd spędziłam we Francji, głównie w Paryżu, w sumie pół roku podczas tego stanu wyjątkowego i to nie było tak jak w Polsce zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, że czołgi na ulicach itede. W sumie gdybym nie wiedziała, że jest stan wyjątkowy, w zasadzie bym tego nie odczuła. Wojsko w newralgicznych punktach Paryża widywałam i kilka lat wcześniej. Może były dzielnice, gdzie to widać bardziej, nie wiem. Nikt z moich znajomych też się tym stanem wyjątkowym nie przejmował jakoś specjalnie.

Wersal nie był siedzibą królewską/rządową już od Rewolucji, używano w zasadzie jedynie Grand Trianon, a w pałacu dość szybko za Monarchii Lipcowej utworzono muzeum, więc nadal jestem nieprzekonana. A tym, co mnie w zakończeniu zniesmaczyło jest raczej niezbyt smaczna uwaga o pani Macron.

 

http://altronapoleone.home.blog

drakaina z mojego punktu widzenia Macron i jego żona budzą niesmak. Pal diabli różnice wieku, miłość w kalendarz nie patrzy, ale nauczycielka, która zostaje żona swojego ucznia, do tego w kampanii wykorzystują wnuczkę pani Brigitte żeby udawała ich dziecko.  

Może to kwestia perspektywy, ja ich głównie obserwuję podczas pobytów we Francji, w tamtejszych mediach, poprzez opinie moich znajomych… No i na tle tego, co ogólnie robią politycy, nie wydaje mi się to jakimś skandalicznym zachowaniem.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka