Jasne, nasycone miodowozłotą barwą niebo nad Wiedniem wskazywało na późną, popołudniową porę. Poniżej, w skręcającej w dół alejce, leżały stosy wybebeszonych trupów, palonych przez mechanicznych żołnierzy – Die Metalljäger.
Potwory, które stworzyli Austriacy, hybrydyzując ludzi, w tajnym bunkrze o numerze dwadzieścia trzy na zajętej przez ofensywę Państw Centralnych Białorusi.
Wszystkie budynki stojące w zwartym szeregu wzdłuż stromej drogi, były zabarykadowane; w niektórych oknach wciąż paliły się światła. W oddali, tuż pod latarnią gazową, szczekał wściekle pies, stary owczarek niemiecki.
Nagle obok zwierzęcia pojawił się mężczyzna w brązowym płaszczu i cylindrze, wyglądem przypominając wiktoriańskiego mieszczanina.
Zbliżył się do jednego z budynków i powoli naciskając klamkę, otworzył skrzypiące drzwi. Nieznajomy mężczyzna natychmiast wszedł i zablokował wejście. Skierował swoje kroki na górę.
– Doktor Staeg? – zapytał grubym głosem wchodząc do pomieszczenia, zdejmując cylinder.
Pomieszczenie, nie wietrzone, wypełnił zapach papierosów. Przy niewielkim stoliku z popielniczką siedział na wózku inwalidzkim poszukiwany naukowiec.
Rudowłosy osobnik nazywał się Jeremi Sądecki i jeszcze nie tak dawno należał do Pierwszego pułku Królewskich Dragonów. W czasie jednej z walk przeciwko niemieckim oddziałom stworzonym z własnych wersji, o wiele bardziej zabójczych, Der Stahljäger, stracił połowę lewej ręki, po której został tylko brzydki kikut.
Twarz miał szczeciniastą, bez długiej brody, a jedynie z wąsami i kozią bródką.
– Jeremi… Khy, khy… Witaj – odparł doktór, kaszląc.
– Znów pan palił?
– Nałóg. – Uśmiechnął się starszy mężczyzna, uwidoczniając zmarszczki na czole. – Co cię do mnie sprowadza, bo wiem i znam cię na tyle, że nie zwykłeś mnie pytać o moje zdrowie – dodał, stwierdzając.
– Ma pan to, o co prosiłem?
– Ach, Die Lichtwaffe, mój najnowszy wynalazek – rzekł dumnie Niemiec, podjeżdżając do komody, obok łóżka po prawej. – Zasilany koenzymami pierwotnymi metalowych, ze wzmocnionym napięciem i… dłuższym zasięgiem rażenia – wyjaśnił.
– Proszę mi wybaczyć, doktorze, ale… nie znam się na tej całej “bioinżynierii”. Poza tym i tak nie mogę strzelać. Te, skurwysyny, odrąbały mi lewą rękę.
– I to nie problem.
Prócz przypominającego, zwykły karabin samopowtarzalny, Lichtarza, Staeg wyciągnął też wczesny prototyp mechanicznej protezy.
– Co to takiego?
– Pomysł ze starych czasów – skwitował. – Podoba ci się?
– Tak, ale… Dlaczego?
– Chciałem się odwdzięczyć za ratunek spod łap feldmarszałka Zygfryda Heilicha. Gdyby nie ty, ten drań, wydłubałby mi drugie oko.
– Dziękuję.
– Najpierw przetestuj.
Metalowe zaczepy przyczepiły się do końca kikuta, tu, gdzie u normalnego człowieka zaczyna się zgięcie. Z impetem przybiły do niego, pobierając krew, zebraną w specjalnym zbiorniku, specjalnie zabezpieczonym osłonami. Jeremi poruszył metalowymi palcami, całkiem sprawnie.
– Und was? Ist passt? – Siwowłosy Staeg przeszedł na niemiecki.
– Chyba… Ich denke… Ja, ist passiert. Danke, herr Doktor. – odpowiedział Jeremi, poprawiając się.
– Bitte schön.
<-…->
Opowieść Pierwsza – Jeremi Sądecki
“Nocny powrót na Habsburg Bahnhof”
Kawalerzysta splunął siarczyście na asfalt, po którym już dawno nie krążyły żadne, powoli odchodzące w czasy Belle Epoque, powozy i karoce, a także nowe kreacje, samochody wytworu Rudolfa Diesla. Żadnego z nich nie ujrzał.
Zbliżała się powoli noc. Pastelowe, granatowe puchowe chmury krążyły po niebie, a milknące, rozbielone ceglaste słońce, uchodziło za horyzont. Zamiast mieszkańców, zajmujących się handlem, rozmowami albo obroną przyczółka żołnierzy, pojawili się Jaegerzy, z wymalowanymi na nich Krzyżami Stalowymi, wspólnymi emblematami dla Austro-Węgierskiej monarchii i Imperium Niemiec.
Jeremi obejrzał się i pobiegł w stronę jednej z ulic, tam, gdzie nie sięgał patrol maszyn. Nim się obejrzał, przeskoczył przez niewysokie ogrodzenie, zmierzając do krypty, w której znajdowało się tajne przejście. Na nocny pociąg do Warszawy.
Nagle usłyszał czyjeś kroki, ryk oraz obrotową piłę. Ciche spazmy konającego nieszczęśnika dało się słyszeć we wszystkich korytarzach. Rudowłosy postanowił zająć się tym natychmiast, dążąc do eliminacji Jaegera.
***
Morda była rozkrojona w poprzek.
Po lewej stronie, mechaniczna część z wydłubanym oczodołem i metalowym uzębieniem, to jednak prawa strona stanowiła bardziej ludzki pierwiastek tej bezrozumnej istoty.
Rzeźnia, to tylko lekki eufemizm, jaki można odnieść do miejsca, gdzie Jaeger obierał, ciął i przetwarzał swoje ofiary z poprzednich polowań. W “mroźni”, miejscu o sztucznie zaniżonej temperaturze przez jego samego, znalazło się kilka osób.
Liczba ofiar topniała w nadzwyczajnym tempie, a ostatnim z żywych cywili okazywał się Simon Dokustajevič, serbski robotnik i nacjonalista z “Czarnej Ręki”, tej samej, z której powodu doszło w ogóle do wybuchu Wielkiej Wojny.
Hałas piły maszynowej nasilał się. Krew bryzgała na wszystkie strony, ochlapując ściany o barwie zgaszonego wapna. Łańcuchy trzymały dłonie kobiety, a z jej wnętrzności wylała się gęsta posoka i strumień narządów wewnętrznych. Maszyna wymieniła narzędzie i przemieniła trzewia w enzymy odżywcze. Olbrzymim łapskiem wyważył drzwi do lodowatego pomieszczenia.
Serb nie miał sił się bronić, cały czas się trząsł i szczękał z zimna. Czarnooki Jaeger chwycił go za szyję, niosąc niby zwierzę i przykuł do łańcuchów. Simon ledwo krzyknął.
Bestia ryknęła głośno, aż zatrzęsły się, ustawione na półkach chemikalia. Odwrócił się, aby móc kontynuować upiorne mordy i polowania.
Wybuch zielonego, rażącego światła odrzucił metalowego do tyłu. Jeremi stanął nad nim.
Otumaniony Jaeger leżał bezwładnie. Pistolet automatyczny Mauser szczęknął w dłoni szczupłego kawalerzysty. Głuche uderzenie w iglicę, odciągniętej do tyłu, spowodowało zapłon. W głowie potwora powstała dwu-milimetrowa wyrwa.
- Guten abend – wycedził przez zaciśnięte zęby i wyszedł, zostawiając za sobą trupa.