Środowa msza w kościele pod wezwaniem świętego Tomasza w Huntsville dobiegała końca. Wielebny Abraham Warden niedbale pobłogosławił sześcioro wiernych zgromadzonych na liturgii i jak zwykle szybko zniknął sprzed ołtarza. Tym razem jego pośpiech był jednak uzasadniony. Musiał się udać na drugi koniec miasta do stanowego więzienia.
Miał nadzieję, że uda mu się wyminąć natarczywe członkinie koła biblijnego. Nie raz już nobliwe seniorki narzekały na ojca Abe’a jego przełożonemu, wielebnemu Fredowi. Tak po prawdzie, to miały rację – on sam coraz bardziej wątpił w naturę swojego powołania i chciał o tym pomówić otwarcie z kolegą kapłanem. Najpierw jednak musiał pierwszy raz w życiu wyspowiadać człowieka, który chwilę później miał zostać uśmiercony.
O procesie Meksykanina – Daniela Lee Lopeza – było głośno w mediach. Ojciec Warden wiedział, że podczas procesu morderca policjanta upierał się, że nie rozjechał umyślnie oficera i nie napadł na bank. Nie chciał jednak wyjaśnić, jak znalazł się tam z bronią w ręku. Nie złapano też drugiego włamywacza, który mógłby uniewinnić emigranta. Skazano go na śmierć, a w opinii społecznej jednoznacznie potępiono. O dziwo Lopez ubiegał się o przyspieszenie wykonania wyroku i oddanie organów po śmierci. Było w tym coś zastanawiającego i przerażającego zarazem.
***
Młody strażnik wpuścił Abe’a do czerwonego budynku bloku śmierci Huntsville Unit. Egzekucja miała się odbyć o godzinie dziewiętnastej. Według informacji o procedurach, którą otrzymał od adwokata skazańca, Davida Dowa, w tej chwili Lopez kończył właśnie swój ostatni posiłek.
Duchowny szedł wzdłuż korytarza, prowadzony przez strażnika. Wszedł w końcu do szarego pomieszczenia, gdzie za przeszkloną szybą siedział młody, ogolony na łyso Latynos. W jego ciemnych oczach jednocześnie były spokój, głębia i błysk. Takiego wzroku Abe się nie spodziewał. W wytatuowanej, lewej ręce Daniel trzymał słuchawkę. Duchowny usiadł i uśmiechnął się niepewnie do Lopeza.
– Szczęść Boże, synu – powiedział nieco drżącym głosem.
– Niech będzie pochwalony Jesucristo, padre – powiedział skazaniec, nie odwzajemniając uśmiechu.
Abe zaczął nieco nieudolnie. W końcu powiadomienie o zmianie duchownego do odprawienia tego sakramentu przyszło dzień wcześniej.
– W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego…
Lopez w momencie, gdy wielebny mówił formułkę, przymknął oczy i złożył ręce. Był wierzący.
– Ostatni raz byłem u spowiedzi tydzień temu. Pokutę swoją wypełniłem, padre.
– Dobrze, synu. Mów dalej…
– Obraziłem Dios następującymi grzechami…
Morderca zaczął wymieniać przewinienia. Mówił o wybuchowym temperamencie, uderzeniu współwięźnia (w samoobronie) i innych błahostkach. Ani słowem nie wspomniał o morderstwie policjanta i obrabowaniu banku. Zdziwienie księdza rosło z każdą chwilą. Liczył na zupełnie inne wyznanie kogoś u progu śmierci. W końcu Daniel zakończył i poprosił o pokutę i rozgrzeszenie. Ojciec Warden się zawahał.
– Synu, dziś staniesz przed bożym sądem. Czy to wszystko, co chcesz wyznać? – zapytał.
– Ksiądz nie powinien chyba zadawać takich pytań, prawda? – odparł Lopez i spojrzał wielebnemu głęboko w oczy. – Chce ksiądz prawdy, tak?
– Sądzę, że ty jej chcesz, synu – odparł Abe.
– Czy wierzy ksiądz w szatana?
– Oczywiście, że wierzę, ale…
– Tu nie ma „ale”, padre. Dobrze o tym ksiądz wie.
Abe zaniemówił. Było mu wstyd. Został przyłapany. Lopez go rozczytał, chociaż znali się ledwo pięć minut. W końcu wziął się w garść i powiedział:
– Diabeł istnieje, jako ksiądz wiem o tym najlepiej, ale… nie próbuj się wymigać nim od odpowiedzialności, synu.
Daniel przejechał rękoma po łysej głowie, po czym skrzyżował ręce na piersiach. W końcu zapytał:
– Z pewnością wie ksiądz, że sam prosiłem o przyspieszenie wykonania wyroku?
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Naprawdę chce ksiądz wiedzieć? Przypomina mi wielebny pewnego klechę, którego kiedyś znałem… To chyba nie przypadek. Jeżeli mam powiedzieć prawdę, to jedno musi być jasne. Nie zdradziłem jej podczas procesu i nie pozna jej nikt, oprócz księdza. Comprende, padre?
Ksiądz i morderca skazany na karę śmierci wpatrywali się w siebie intensywnie. W końcu wielebny Warden przemówił:
– Mów. Wyznaj swoje grzechy. Bóg cię słucha, synu.
***
– Już od najmłodszych lat czułem, że Pan mnie powołał. Moja matka prędko zmarła, a ojciec wyjechał do Stanów. Kościół był moją rodziną. Jeszcze tam, w Meksyku, do szesnastego roku życia byłem ministrantem. Zaprzyjaźniłem się z pewnym księdzem, ojcem Castillo. Był podobny do ciebie, padre. To on mnie przekonywał żebym poszedł do seminarium. Zgodziłem się. Pamiętam, że jak mu powiedziałem, to płakał ze szczęścia. Dla niego to było naprawdę coś wyjątkowego.
Lopez zamilknął i zamyślił się.
– Wtedy jednak – kontynuował – w moim życiu pojawiła się María. Wzięliśmy ślub pół roku później. Wcześniej poszedłem do ojca Castillo na rozmowę, a on powiedział mi, że oszukałem jego i Boga. Przeklął mnie i wyrzucił z plebanii. Następnego dnia już nie żył. Zawał. To właśnie wtedy zjawił się… on. Szatan.
W tym momencie Daniel przełknął ślinę, a w jego oczach pojawił się strach. Nagle do środka wszedł strażnik i powiedział, że czas spowiedzi się kończy.
– Proszę jeszcze o dziesięć minut – powiedział klecha. Lopez podjął znów swoją opowieść:
– Zobaczyłem go pierwszy raz na pogrzebie. Wyglądał jak młody, biały facet. Ubrany był w czarną marynarkę i czarny kapelusz. Na rękach miał białe rękawiczki, a na nogach czerwone lakierki. Pozornie nie było w nim nic przerażającego, ale od razu wiedziałem kim jest. W jego oczach było coś takiego, że… Madre de Dios!
Lopez wzdrygnął się i przeżegnał.
– Wpatrywał się we mnie przez całą ceremonię. Przewiercał spojrzeniem i uśmiechał się, chociaż… na jego twarzy nie było uśmiechu. Na końcu pogrzebu, gdy wszyscy składali kondolencje rodzinie, diablo pochylił się nad siostrą ojca Castillo i coś jej szepnął na ucho. Wiedziałem, że mówił o mnie. Podszedłem w końcu, aby złożyć wyrazy żalu familii. Do dzisiaj pamiętam, jak uciekałem później pomiędzy nagrobkami. Chcieli mnie zabić. Dosłownie. Wiem, że to jego sprawka. Wiem, że to ten… hijo de puta powiedział im coś…. Następna była María. Staraliśmy się o dziecko. Bez skutku. Chodziliśmy do różnych specjalistów, ale byliśmy biednym, młodym małżeństwem. Pewnego dnia znów go zobaczyłem. Diablo stał sobie na rogu ulicy i przyglądał mi się z rozbawieniem. Chciałem do niego podejść, ale byłem zbyt przerażony. María była na wizycie u lekarza. Gdy wróciła do domu, zaczęła się awanturować. Powiedziała, że to moja wina, że nie możemy mieć dzieci i mnie nienawidzi. Byłem zdrów, ale to mojej żonie nie wystarczyło. Znienawidziła mnie, zażądała rozwodu… Madre de Dios, jak ja ją kochałem! Potem odrzucili mnie bliscy i sąsiedzi. Zawsze mieli jakiś powód. Czy to były kwestie spadkowe, czy też ktoś podpalił kamienicę. On mącił w głowach, a wina zawsze spadała na mnie. Zacząłem widzieć diablo wszędzie, nawet z zamkniętymi oczami… Musiałem uciec z Meksyku.
Na jego twarzy malowały się prawdziwy ból i rozpacz. Czas uciekał. Był już osiemnasta dwadzieścia trzy.
– Zrozumiałem, że w tych wydarzeniach była jednak jakaś prawidłowość, mechanizm. Za każdym razem, gdy działa mi się jakaś tragedia, najpierw pojawiał się on. Po przyjeździe do Stanów coś we mnie pękło. Kupiłem broń i czekałem. Tamtego dnia znów go zobaczyłem. Stał na rogu ulic Sam Houston Avenue i Szesnastej. Ruszyłem w jego kierunku. On jednak stał w miejscu i uśmiechał się. Nagle odwrócił się i poszedł w kierunku banku. Wyciągnąłem broń. Krzyczałem. Nagle z banku wypadł zamaskowany typ i zaczął uciekać. Po chwili rozległy się syreny policyjne i alarm, a ludzie wokół mnie zaczęli krzyczeć: „To jeden ze złodziei! Łapać go, zatrzymać!”. Wśród nich stał diablo i wskazywał na mnie palcem. Zatrzymałem pierwszy lepszy samochód i zacząłem uciekać. Tamten policjant wyskoczył nie wiadomo skąd. Trafiłem w niego. Złapali mnie chwilę później, ale tego już kompletnie nie pamiętam… Proszę o pokutę i rozgrzeszenie.
Ostatnie słowa Lopez wypowiedział śmiejąc się histerycznie. Ksiądz patrzył na niego w osłupieniu, a po policzku spłynęła mu łza. Uświadomił sobie, jak mokre ma dłonie, gdy w końcu rozwarł zaciśnięte w pięści palce. W tym momencie do pomieszczenia wszedł strażnik, podniósł Lopeza z krzesła i zakuł w kajdanki.
– Mam tylko jeszcze jedno pytanie do skazanego, panie władzo – zwrócił się do funkcjonariusza ojciec Abe. Strażnik skinął mu głową, po czym wielebny zapytał skazańca:
– Dlaczego wcześniejsza egzekucja?
– Pamięta ksiądz moje ostatnie grzechy? Uderzenie więźnia, który chciał mnie zabić? Zakumplowałem się tu z takim jednym, Brownem. Reszty niech się ojciec sam domyśli. Nie chcę dłużej być marionetką – powiedział i odwrócił się. Po chwili dodał jeszcze: – Polubiłem ojca. On znajdzie sposób, by ksiądz też mnie znienawidził.
Wyprowadzono go z pomieszczenia. Wielebny Warden postanowił, że będzie mu towarzyszył w ostatniej drodze. Nie dotrwał jednak do końca. Uciekł, gdy zobaczył jak strażnik wprowadza skazanego do komory śmierci. Daniel był przerażony i krzyczał, że jest niewinny. Wtedy ksiądz poczuł, że robi mu się słabo. Gdy wybiegał z sali, dostrzegł leżące na krześle przy wyjściu białe rękawiczki. Uciekł z Huntsville Unit w przerażeniu. Daniela Lee Lopeza stracono o godzinie 19.01 za pomocą śmiertelnego zastrzyku trucizny podanego dożylnie.
***
Następnego dnia rano Abraham Warden czuł się chory i osłabiony. Historia skazańca nie dawała mu spokoju do tego stopnia, że nie zmrużył tej nocy oka. Duchowny leżał w łóżku i tępo patrzył w sufit, gdy nagle zadzwonił telefon. Był to prawnik straconego, David Dow. Poinformował Wardena o złapaniu drugiego uczestnika napadu na bank, Antonio Diaza. Okazało się, że był on dobrym kolegą skazanego. Diaz ujawnił współudział Lopeza w przestępstwie. Badanie wykrywaczem kłamstw potwierdziło jego zeznania.