- Opowiadanie: Agaker - Grabarz Serc

Grabarz Serc

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Grabarz Serc

Giovanni Salvatore od ponad trzydziestu lat używał tej samej łopaty. Przy wielkich pożegnalnych uroczystościach ku pamięci diuka, przy grzebaniu kościelnych kapłanów czy skromnych mieszczańskich pogrzebach, zawsze stała wiernie u jego boku. Miała prosty i długi drewniany trzonek, dzięki czemu nawet przy kopaniu wyjątkowo głębokich dołów grabarz nie musiał się zbytnio wysilać.

Cmentarz który podlegał Giovanniemu był duży– rozciągał się od brzegu jeziora, aż do znajdującego się prawie dwie mile dalej stromego wzgórza– i skrywał w ziemi setki tajemnic oraz dawno już zapomnianych historii. Według szacunków kronikarzy, którzy przybyli kiedyś ze skrzyniami pełnymi zakurzonych ksiąg i notatników, chowano tu ludzi od prawie sześciu wieków.

Leżące nieopodal Lido było małą mieściną, położoną z dala od głównych dróg i Królewskiego Traktu, nieczęsto więc na brukowanej ścieżce przechodzącej obok żeliwnej bramy pojawiali się wędrowcy.

Giovanni Salvatore po skończeniu porannego obchodu usiadł na zewnętrznej stronie niskiego murku. W oddali słyszał śpiew ptaków, które budziły się wraz z pierwszymi promieniami słońca i szmer poruszanych przez delikatny wiatr drzew. Zapowiadał się kolejny nudny, upalny dzień.

Mężczyzna, jak zawsze o tej porze, pogrążył się w rozmyślaniach. Stukał metalową częścią łopaty w wysypany przed cmentarzem piasek i wpatrywał w cienką wstęgę drogi niknącej w oddali, za wzgórzem, na którym znajdowało się Lido. Czekał prawie do południa i dopiero gdy słońce znalazło się wysoko na nieboskłonie, dojrzał nadchodzącego posłańca. Tym razem przysłali młodego, nieznanego wcześniej Giovanniemu, pucułowatego chłopaka. Miał jasne kędzierzawe włosy i wyglądał na góra dwanaście lat. W ręku trzymał płócienną torbę.

Chłopak zszedł z głównej drogi i podszedł do bramy. Sprawiał wrażenie zdezorientowanego, jakby denerwował się na samą myśl o przebywaniu w pobliżu cmentarza. Nie zauważył w ogóle siedzącego na murku mężczyzny, dopóki Giovanni nie postanowił głośno zakasłać.

Posłaniec z przerażenia wypuścił torbę z ręki i jej zawartość rozsypała się na ziemi. Odwrócił głowę i zaczął się jąkać.

– Czy zastałem może pana Salvatore?– spytał po dłuższej chwili. – Mam dla niego…

– Ja jestem panem Salvatore – odpowiedział Giovanni. – A co stało się z Timem? On zawsze przynosił mi rzeczy z miasta.

– Tim dostał letnich krostów. Ja jestem Jess – odpowiedział chłopak, nadal wyraźnie przestraszony.– Burmistrz kazał mi przyjść w zastępstwie.

Grabarz spojrzał na rozrzucone jedzenie: bochenek ciemnego chleba, kawał wołowego udźca, butelkę mleka z farmy starego Johnsa, która tylko cudem uniknęła rozbicia i krwiście czerwone jabłko leżące teraz pod przydrożną topolą.

– Patrz jakiego bałaganu narobiłeś!- powiedział oburzonym tonem.– Co teraz będę według ciebie jadł?

– Przepraszam panie. Po prostu…– chłopak znowu zaczął się denerwować.– Ja po prostu… pierwszy raz… i nie wiedziałem.

– Nieważne– machnął ręką i nachylił się żeby wszystko pozbierać.

Posłaniec nadal jednak stał i patrzył się na grabarza. Ten w końcu nie wytrzymał i spytał ostrym tonem:

– Chcesz czegoś jeszcze?

Dzieciak rozejrzał się dookoła i zaczął intensywnie obserwować ubrudzone błotem czubki własnych butów.

– Bo burmistrz…– zaczął. – Burmistrz kazał jeszcze raz pana spytać, czy na pewno nie chce pan wrócić do miasta. Mówi, że skoro i tak ostatnio nie ma pracy…

Giovanni zgromił go wzrokiem.

– Powiedz mu lepiej, żeby zajął się swoimi sprawami– odrzekł.– A ty spadaj już z powrotem. I spróbuj donieść mi jutro jedzenie w całości…. – za nic nie mógł sobie przypomnieć imienia chłopca. – Jak ci tam było?

– Jess, proszę pana.

– Jess– powtórzył mężczyzna jakby delektując się brzmieniem tego słowa.

Po chwili odwrócił się i zatrzaskując ciężką bramę skierował się ku swojej chatce. Mieszkał w małym mieszkaniu dobudowanym do tylniej nawy cmentarnej kaplicy, składającym się tylko z dwóch izb: sypialni i miniaturowego salonu. Nigdy jednak nie narzekał na niewygodę, wszystko co zapewniało mu miasto, wystarczało mu w zupełności.

„Doskonale wiem, że nie ma dla mnie żadnej pracy.", pomyślał z goryczą. I była to szczera prawda. Od ponad trzech miesięcy, ani w Lido, ani w pobliskiej okolicy, nikt nie pożegnał się ze światem.

„Bez zmarłych nie ma pogrzebów. A bez pogrzebów nikt mnie tu nie potrzebuje."

Wszystkie dni zlewały się ostatniemu Giovanniemu w jeden nieustający ciąg starannie zaplanowanych zdarzeń. Od środka, kawałek po kawałku niczym nienasycona bestia, zżerała go rutyna. Zanim wstał poranek i pierwsze promienie słoneczne zajrzały do jego sypialni, Giovanni wszystko miał już dokładnie ustalone. Wiedział, o której zje śniadanie zawsze składające się z tego samego: dwóch pajd chleba i szklanki zimnego mleka. Wiedział, o której wróci z obchodu, o której usiądzie na bujanym fotelu i kiedy zacznie bezmyślnie wpatrywać się w sufit. Zaczynał tęsknić za podniosłą atmosferą pogrzebów i ruchem ludzi, którzy przybywali na cmentarz by po raz ostatni pożegnać swoich bliskich. Czasami przypominała mu się wojna domowa sprzed piętnastu lat, kiedy to książę pokłócił się z hrabią o wschodnie ziemie i ruszył ze zbrojną wyprawą, by utemperować niepokornego wasala. Niedaleko Lido rozegrały się główne walki i Giovanni narzekał wtedy nieustannie na nadmiar pracy. Wystosował nawet petycję do Rady Miasta o zatrudnienie dodatkowego pomocnika, ale nikt nigdy jej nie rozpatrzył.

„A teraz? Nawet Certh nie przychodzi już zajmować się kaplicą. Zostałem tylko ja."

Tak, życie Giovanniego Salvatore'a ostatnimi czasy można było określić jako śmiertelnie nudne. Ale choć sam o tym jeszcze nie wiedział, wkrótce miało się to diametralnie odmienić.

 

***

 

Jess z dnia na dzień irytował grabarza coraz bardziej. Chłopak był najprawdopodobniej opóźniony, Giovanni był już tego niemal pewien. Potykał się niezdarnie na prostej ścieżce, jąkał i pluł się za każdym razem gdy miał odpowiedzieć na jakieś pytanie, a jedzenie, które przynosił nierzadko kończyło ubrudzone ziemią lub piaskiem. Pewnego razu Giovanni już z daleka zobaczył, że coś się stało.

Dzieciak szedł wolno, wyraźnie przejęty, a na lewej nodze miał cieknącą, czerwoną plamę. W pierwszej chwili grabarz pomyślał, że Jess zbił butelkę z winem, którą kazał przynosić sobie zawsze w niedzielę. Jednak gdy chłopak podszedł bliżej, jasne stało się, że krwawi.

„I to całkiem obficie.", dodał w myślach.

Giovanni bez słowa chwycił go za ramię i mocno ściskając zaprowadził do swojego domu. Dzieciak próbował się tłumaczyć, ale z jego ust wydobywał się tylko nieskładny bełkot.

„Wspaniale.", pomyślał Giovanni gdy szli wąską alejką wśród cmentarnych nagrobków. „W dodatku znowu zgubił torbę."

Tłumiąc w sobie złość, posadził chłopaka na drewnianym taborecie i udał się na poszukiwanie bandaża w sypialni. Gdy przeglądał wnętrze szafki, słyszał dobiegające, jakby z bardzo daleka, tłumaczenia chłopca.

– To wszystko przez błoto. Zapatrzyłem się, dosłownie na chwilę, przyrzekam proszę pana, wlazłem w sam środek i poślizgnąłem się kilka łokci dalej…

„Cóż. Czego się można spodziewać po takim idiocie."

Po kilku chwilach grabarz wyjął biały, zwinięty w rulon opatrunek i wrócił do salonu. Gdy stanął w progu, momentalnie zamarł.

„Niemożliwe.", oniemiał. „Wszystko tylko nie to. Nie ona"

Chłopak nie siedział już na taborecie, ale stał przy komodzie i obracał w rękach małą, porcelanową figurką. Później Giovanniemu trudno było uwierzyć we wszystko, co się stało. W pierwszej chwili biegł w kierunku Jessa, a w drugiej filigranowa postać kobiety leżała potrzaskana na ziemi.

Grabarz patrzył na to z rosnącą złością, nie mogąc zrobić ani jednego kroku.

– Ja przepraszam, proszę pana. Naprawdę przepraszam. Chciałem to po prostu…

Jess nigdy już nie miał okazji dokończyć tego zdania.

Giovanni rzucił się do przodu i zacisnął palce na tłustej białej szyi chłopaka. Na początku chciał tylko go nastraszyć, ale nie spostrzegł kiedy twarz posłańca zrobiła się purpurowa a jego ręce opadły bezwładnie ku ziemi.

Dopiero po kilku minutach zorientował się, że Jess nie żyje. Z oczu chłopaka zniknął ten idiotyczny błysk radości i wpatrywały się teraz pusto w Giovanniego, jakby rzucając nieme oskarżenie.

Nie wiedząc czemu, grabarz poczuł coś na kształt dziwnego, dawno zapomnianego podniecenia i zawinąwszy ciało w koc, od razu skierował się do wyjścia.

 

***

 

Deszcz uderzał wściekle o ziemię, zalewając spienionymi potokami cmentarną dolinę. Wyschnięta od nieustannych upałów ziemia przyjmowała kolejne strumienie wody z wyraźną ulgą.

Jednak wszechobecne błoto i powstające w przerażającym tempie kałuże znacznie utrudniały Giovanniemu prace. To co z wielkim trudem udało się mu wykopać w grząskiej breji od razu znikało pod nawałami deszczu. W pewnym momencie chciał już odpuścić i przełożyć robotę na następny dzień, ale wiedział, że ma coraz mniej czasu. W każdej chwili mogli przybyć ludzie z miasta, tym razem uzbrojeni i w grupie.

Tak. Piąty grób był zdecydowanie tym najbardziej problematycznym ze wszystkich, ale grabarz nie zamierzał przestawać. Koc, w który owinął ciało kupca z odległego Trovigardu, cały był już w zaschniętych plamach krwi i Giovanni pomyślał przez chwilę, że należałoby go wymienić.

Po chwili zaśmiał się gorzko.

„Zwyczajnie pojadę do Lido i poproszę krawca o uszycie nowego. A jeśli ktoś zapyta o dzieciaka lub tamtych posłańców, powiem po prostu że nikogo nie widziałem."

Zdając sobie sprawę z niedorzeczności tego pomysłu wrócił do pracy i po kilku ciężkich godzinach udało mu się w końcu wykopać dwumetrowy dół. Mimo lat spędzonych na fizycznej pracy z trudem podniósł zwłoki grubego kupca i wrzucił je do środka. Zrobił to w samą porę, gdyż dół momentalnie zaczął się sypać.

– Niech Światło nad Tobą czuwa, przez wszystkie wieki – wypowiedział tradycyjną formułę kończącą pogrzeb każdego wierzącego człowieka.

Wystarczyło tylko parę machnięć łopatą i ziemia chciwie pochłonęła kolejną ofiarę. Giovanni, chcąc odpocząć, usiadł na murku przy głównej bramie i myślami powrócił do wydarzeń sprzed kilku dni. Nie dbał zupełnie o padający coraz mocniej deszcz, ani o ciemne chmury powoli przesuwające się nad horyzontem. Po prostu pogrążył się we wspomnieniach.

Gdy grzebał Jessa, po raz pierwszy od wielu miesięcy czuł się… spełniony. Jakby sens jego życia był od zawsze ukryty w tym rytuale przejścia na drugą stronę jaki czeka każdego człowieka.

Następnego dnia przybył kolejny wysłany przez burmistrza posłaniec. Giovanni czekał na niego z ułożoną starannie w myślach przemową, w której przekonująco miał zapewnić, że nie widział nikogo od kilku dni.

– No cóż. Zawsze mówiłem, że wysyłanie samotnych dzieciaków nie jest najlepszym pomysłem. Może znowu w lasach pojawili się rozbójnicy? Biedny chłopak…– tak właśnie planował się z nim pożegnać.

Jednak w chwili, w której zobaczył wysokiego mężczyznę zbliżającego się traktem zmienił plany. Nadal siedział na murku, ale coraz bardziej zaciskał palce na trzonku łopaty. Gdy ten zbliżył się na odległość kilkudziesięciu metrów, Giovanni podjął decyzję.

– Pan Salvatore? – zaczął przybysz, stając pod cmentarną bramą.

Uderzenie było wymierzone precyzyjnie. Wystarczająco silne, by ogłuszyć, a zarazem na tyle słabe, by nie zabić. Mężczyzna upadł na ziemię z wyrazem wielkiego zdziwienia na twarzy.

Jego, grabarz pochował przy zachodniej ścianie kaplicy, zaraz przy grobie jednego z dawnych opiekunów świątyni. Tam też spoczęło dwóch wędrowców, których Giovanni zobaczył następnego dnia na drodze. Dopiero, gdy skończyło się miejsce, z powrotem przeniósł się w okolice bramy…

Z zamyślenia wyrwał go nagle czyjś głos. Przed nim, jak spod ziemi, wyrosła starsza kobieta, odziana w gustowny żakiet, który teraz ociekał wodą.

– Przepraszam pana najserdeczniej…– zaczęła. – Ale wracałam właśnie do miasta, gdy złapał mnie ten okropny deszcz… Nie ma może tu gdzieś miejsca, by to wszystko przeczekać?

W pierwszej chwili Giovanni nie odpowiadał. Patrzył tylko w naznaczoną zmarszczkami twarz kobiety, która wydawała mu się dziwnie znajoma.

„Te same oczy, tak samo zadarty nos", analizował w myślach. „Do cholery! Ma nawet identyczne dołki w policzkach."

Gdy uśmiechnęła się przepraszająco i zobaczył rząd małych równych zębów, nabrał pewności.

„To ona."

„Nie wiem jakim cudem, ale to ona."

– Oczywiście– odwzajemnił uśmiech kobiety.– Tylko na chwilę tu przysiadłem i miałem właśnie wracać do domu. Wypije pani może herbatę?

– Pan tu mieszka?– zwątpiła w pierwszej chwili nieznajoma, jakby zastanawiając się, czy ktoś z niej nie żartuje.

– O tak. Jestem w końcu grabarzem.

 

***

 

Giovanni nie wiedział już zupełnie co, a tym bardziej dlaczego, robi. Czuł się jakby wpadł w amok, niczym dzikie zwierzę, które straciło zmysły na widok rannego jelenia.

Posadził nieznajomą przy kubku naprędce zaparzonej herbaty i wybiegł na zewnątrz. Chwycił pozostawioną przy murze łopatę i zaczął kopać. Deszcz był jeszcze mocniejszy, ale tym razem wypełniała go dziwna, nadludzka siła. Odgarniał ziemię z niesamowitą szybkością i mimo wszechobecnej wody, w krótkim czasie udało mu się wykopać całkiem przyzwoity dół. Chciał odejść i wrócić do domu, by przystąpić do ostatniej fazy swojego planu, gdy usłyszał za sobą głos. Drugi raz w ciągu tego samego dnia, dał się jej zaskoczyć.

– Co pan robi? Przecież pada…– zapytała.

Odwrócił się do niej i wtedy kobieta zamarła.

– Wszystko dobrze?– wybąkała wyraźnie przestraszona.

Giovanni zbliżył się do niej, trzymając w ręku, mokrą jeszcze od ziemi, łopatę.

– Nie. Nie zostawisz mnie drugi raz– wyszeptał.

Przed oczami majaczyły mu sceny sprzed wielu lat. Momenty, o których usilnie starał się zapomnieć wracały teraz, jak nieposkromione demony przeszłości.

– Nie pozwolę na to znowu Jenna– dodał już głośniej.

Kobieta musiała dostrzec wypisany na twarzy grabarza obłęd i próbowała rzucić się do ucieczki. Jednak on był szybszy.

Chciała krzyczeć, ale zasłonił jej usta dłonią.

Chciała walczyć, ale ściskał ramionami tak mocno, że nie mogła się nawet ruszyć.

Giovanni wrzucił ją do dołu i wbił łopatę w ziemię, na samym skraju dziury. Oparł się na trzonku i ostatni raz spojrzał na leżącą w dole kobietę, która powoli zaczynała wstawać.

Wśród stukotu kropel deszczu uderzających o nagrobne płyty, rozległ się nagły trzask.

Na drewnianej części łopaty zarysowało się długie pęknięcie i niezawodne od lat narzędzie pracy grabarza złamało się w pół.

Giovanni w pierwszej sekundzie nie wiedział co się dzieje. Próbował machnąć rękami, by odzyskać straconą równowagę, ale ziemia obsunęła mu się między nogami i sam poleciał w dół.

Miarowy stukot deszczu znów zakłócił nagły trzask.

 

***

 

– Jak zdrowie pani Katarzyno?

Podpierająca się kulami kobieta podeszła do kramu z warzywami.

– Nienajgorzej można powiedzieć. Noga prawie w ogóle już nie boli.

Sprzedawczyni pokiwała głową.

– Kto by pomyślał, że nasz poczciwy grabarz…

– Samotność robi dziwne rzeczy z ludźmi– opowiedziała Katarzyna.– Rozmawiałam ostatnio z burmistrzem i podobno ten starzec wziął mnie za swoją żonę.

– Jennę? To dobra kobita była… ale zmarło jej się kilka lat temu, podczas zarazy.

– Dziwne, prawda? Od tamtego czasu próbowano go namówić do powrotu do miasta, ale podobno był nieustępliwy.

– On zawsze miał w sobie coś z dziwaka– zawyrokowała sprzedawczyni i po chwili namysłu zapytała.– To kto się teraz będzie zajmował cmentarzem? Bo przecież i jego samego nie godzi się zostawić bez pochówku.

– Cóż. To już akurat nie nasz problem– ucięła dyskusję kobieta.– A teraz, czy mogłaby mi pani podać tamtą sałatę?

 

Koniec

Komentarze

W pierwszej chwili biegł w kierunku Davida, a w drugiej filigranowa postać kobiety leżała potrzaskana na ziemi. - Erm.. Najpierw jest Jess, a potem nagle pojawia się zamiast niego David. Przegapiłam coś?

Sam tekst czytało się dobrze, z lekkim zaciekawieniem. Z oceną narazie się wstrzymam, bo się waham. Przeczytam jeszcze raz i wystawię.

* na razie

Oj faktycznie... tak się kończy pisanie dwóch opowiadań w tym samym czasie. Plączą się imiona bohaterów. Cóż, poprawię to chyba, bo czytelnik faktycznie może się pogubić,

Bardzo przyjemnie czytało się to opowiadanie. Co prawda miałam jakiś taki dyskomfort spowodowany faktem, że jedynie grabarz nazywał się "z włoska" a nie "z angielska", jak reszta, ale jak rozumiem, miało to podkreślać jego wyjątkowość.
Znalazłam trochę błędów językowych (np. momentami składnia jakoś dziwnie się układa) ale nie będę ich wymieniać, bo to rzecz do poprawienia.
Stawiam mocną czwórkę.

Tak jak obiecywałam, przeczytałam raz jeszcze.
4.

Tym razem przysłali młodego, nieznanego wcześniej Giovanniemu, pucułowatego chłopaka.

- Bo przecież mogli przysłać starego chłopaka? ;) To jest nadopis, Autorze, czyli traktowanie czytelnika jak osobę z trudem dodającą jedno do drugiego. Rada: wywalić "młodego".

Posłaniec z przerażenia wypuścił torbę z ręki i jej zawartość rozsypała się na ziemi.

- I kolejny nadopis. W czym jeszcze można trzymać torbę? W zębach? O, wtedy należałoby o tym napisać. W tym przypadku, zwłaszcza, że kilka zdań wcześniej już zostało to odnotowane, nie ma takiej potrzeby.

Posłaniec nadal jednak stał i patrzył się na grabarza. Ten w końcu nie wytrzymał i spytał ostrym tonem:

- "Się" do wywalenia, bo to złe przyzwyczajenie, mało literackie. W drugim zdaniu już dobrze, a przecież idąc błędną ścieżką, mógłbyś napisać: "i spytał się", co mogłoby oznaczać, ni mniej, ni więcej, że spytał samego siebie.

 a na lewej nodze miał cieknącą, czerwoną plamę

- Jakoś to nie współbrzmi. Cieknie krew, a plama jest efektem tego cieknięcia. Plama może być rozległa, powiększająca się...

 z jego ust wydobywał się tylko nieskładny bełkot.

- Bełkot z natury jest nieskładny.

 stał przy komodzie i obracał w rękach małą, porcelanową figurką

- Nie ten przypadek. Co? obracał, nie czym? obracał. Porcelanową figurkę.

dół momentalnie zaczął się sypać.

- Sypać, osypywać mógł się piasek, bo niby jakim cudem dół? Dół, co najwyżej, momentalnie zaczął się wypełniać osypującym się piaskiem.

Mimo powyższego to całkiem przyzwoite pod względem technicznym opowiadanko. Fabuła może i prosta jak trzonek od łopaty ale nie nieprzyjemna.

4

Nie będę się wyróżniał od innych i też postawię zasłużoną czwórkę. Opowiadanie jest ciekawe, chociaż mogło być trochę dłuższe.

Po pierwsze plus za wprowadzenie niesamowitego klimatu. Naprawdę mroczne i wciagające...

@terebka

Widzę, że Erreth będzie chyba miał godnego rywala, w swoim wyścigu skrajnego czepialstwa...

 

"Odwrócił głowę i zaczął się jąkać.
- Czy zastałem może pana Salvatore?- spytał po dłuższej chwili."

Albo "zaczął się jąkać", albo "spytał po dłuższej chwili"... Jąkanie się to "atrybut" mówienia, tak jak "wysapał", "wyjęczał" i "wymamrotał". Oprócz tego delikatna zaimkoza (mu mu, go go), notoryczne braki spacji po myślniku i słabo określone realia (ciężko stwierdzić, czy to współczesne czasy czy jakiś XIXw., głównie przez imiona z kompletnie różnych krajów i epok).

Poza tym opowiadanie dobrze napisane, w miarę ciekawe, choć przydałyby się bardziej wyraziste i charakterystyczne elementy "tła" (łopata jest świetna, ale powinna być szpadlem. Łopatą się przerzuca np. węgiel, żwir, a nie kopie...).

 

 

Mortycjanie drogi, o który fragment mego komentarza Ci chodzi? Moim zdaniem wytknąłem same błędy. Twoim nie? Zapraszam do dyskusji.

"Zapraszam do dyskusji." 

Terebko droga, nie cierpię takich dyskusji, bo zawsze się kończy "no weź już skończ, człowieku...". Ale skoro zaproszenie przyszło osobiście.... ach. nie mogę się powstrzymać... CAVIL PARTY! \m/


Bo przecież mogli przysłać starego chłopaka? ;)
Istnieje genetyczna choroba zwana zespołem progerii Hutchinsona-Gliforda, która - upraszczając - polega na tym, że dziecko starzeje się przedwcześnie. Średnia długość życia takich ludzi to jakieś 13 lat, a ich morfologia jak żywo kojarzy się z grupą Emeryci & Renciści. Skąd miałem wiedzieć, że to właśnie nie było dziecko z progerią? Autor wiedział, że ja wiem, że on wie, że ja przypuszczałem, i mnie uprzedził! Spacjalnie dla ciebie: http://tinyurl.com/33uo5mf

W czym jeszcze można trzymać torbę? W zębach?
No, ja ten przykład trzymam na ramieniu... Chociaż zdarza się, że i na szyi. Stań przed lustrem i odkryj, na ilu elementach ciała możesz trzymać torbę! Jesteś kobietą, więc względem mężczyzn masz nawet przewagę - 2 takie elementy więcej! (No, chyba że nie masz...) 

"Się" do wywalenia, bo to złe przyzwyczajenie, mało literackie.

Od jutra przysięgam nie zaczynać zdań pierwszoosobowych od "Ja" i żadnych zdań od "ale". Jakież to nieliterackie. 

a na lewej nodze miał cieknącą, czerwoną plamę
- Jakoś to nie współbrzmi.

Wystarczy przestrzelić sobie nogę, aby po stronie wylotowej zaobserwować niezwykłe zjawisko - plamę, która cieknie! Plamę Z KTÓREJ ciekną strużki krwi. Ależ ta balistyka jest niesamowita... Ba, można to zobaczyć bez posiadania broni - po prostu zrobić kleksa.  

- Nie ten przypadek. Co? obracał, nie czym? obracał. Porcelanową figurkę.
Naturalnie do byle literówki należy wystosować cały tok tłumaczenia, bo autor jest kretynem i zrobił taki karygodny błąd świadomie. A gdzie cytat Miodka i piętnaście odwołań do podręcznika do języka polskiego dla klasy 4 podstawówki? Przecież mogłem nie uwierzyć na słowo! 

dół momentalnie zaczął się sypać.
- Sypać, osypywać mógł się piasek, bo niby jakim cudem dół?

Dół mógł tak samo SIĘ sypać, jak rozlała SIĘ kawa. A nie, przepraszam... Kawa rozlegle pokrywała stół swoim mokrym jestestwem. 


PS Wybacz ten cały cynizm (i sexizm :)) ale przecież sama prosiłaś...

@ Mortycjan... terebka to facet. Polecam przeczytać jego komentarz (wytknąłem), lub zajrzeć na profil.
Tyle wtrącania się w nie swoje dyskusje, choć naprawdę mam ochotę się wtrącić (jak to baba) ;)

@ Mortycjan... terebka to facet

Ludzie, naprawdę, wymyślscie sobie nicki adekwatne do płci... I jak ja to mam teraz odmieniać? "Terebeku"? Poza tym, zauważyłem, że gdzieś indziej ktoś z loży zwracał się "Torebko"...

 

choć naprawdę mam ochotę się wtrącić (jak to baba) ;)

Zapraszamy. Cavil Party to otwarta impreza. 

To, czy Ty "cierpisz" dyskusje, czy nie, nie ma w tym przypadku żadnego znaczenia. Możesz po prostu zignorować ją. Ale twierdzenie, że próba uświadomienia początkującemu autorowi, że popełnił błąd, jest czepialstwem to zwykłe wstecznictwo. W ten sposób autor niczego się nie nauczy, bo już na początku swej drogi skupi się na pochwałach, na które, póki co, nie zasługuje.

I te Twoje argumenty. Wybacz, ale to jest utwierdzanie autora, że błędy popełniać można, bo zawsze można to sobie jakoś wytłumaczyć.

Pokaż palcem fragment tekstu, z którego wynika, że chłopak cierpi na wymienioną chorobę (omim zdaniem to było wyjątkowo niesmaczna nadinterpretacja tekstu), fragment, który by uzasadnił nadmiar informacji. "Chłopak" określa osobę młodą, nie chorą. I to jest punkt wyjścia, którego tłumaczyć nie ma potrzeby. Wszelkie odstępstwa od normy wymagają już dodatkowych informacji. W tekście, nie w głowie Autora. Nie skorzystam z podlinkowanej przez Ciebie strony bo ma ona tyle wspólnego z tematem dyskusji, co ja z Marynarką Wojenną Mongolii.

Fragment tekstu z nieszczęsną torebką:

W ręku trzymał płócienną torbę.

Chłopak zszedł z głównej drogi i podszedł do bramy. Sprawiał wrażenie zdezorientowanego, jakby denerwował się na samą myśl o przebywaniu w pobliżu cmentarza. Nie zauważył w ogóle siedzącego na murku mężczyzny, dopóki Giovanni nie postanowił głośno zakasłać.

Posłaniec z przerażenia wypuścił torbę z ręki i jej zawartość rozsypała się na ziemi.

Uparcie stosujesz porównania do własnej osoby. Możesz ją trzymać w zębach, na ramieniu, gdziekolwiek. Autor napisał, gdzie trzyma ją jeden z bohaterów opowiadania. I tylko to ma znaczenie. I raz wystarczy. Próbuję sobie wyobrazić, jak można trzymać torbę ramieniem (nie na ramieniu), czy szyją (nie na szyi), co uzasadniłoby użycie słowa "wypuścił" i nie potrafię.

"Się".

Zdumiewająca argumentacja. Nieliterackie. Poprostu i zwyczajnie. Co jeszcze pochwalisz i uznasz dopuszczalnym, bo taki jest Twój kaprys? Błędy ortograficzne? Brak znaków interpunkcyjnych? A może zezwolisz na pisanie od tyłu, tak w ramach uatrakcyjnienia opowieści.

Z plamą - być może. Dlatego napisałem "jakoś", czyli dałem znać, że pewności w tym względzie nie mam. Przeczytałem: Dzieciak szedł wolno, wyraźnie przejęty, a na lewej nodze miał cieknącą, czerwoną plamę. I uznałem, że znalazłoby się wiele odpowiedniejszych, mniej wątpliwych określeń, niż "cieknąca". Cieknąca, czerwona plama... Na zdrowy chłopski rozum. Plama cieknie, czy krew? Kleks cieknie, czy atrament?

Porcelanowa figurka.

Ty uznałeś, że to literówka. Ja uznałem, że to niewłaściwy wybór przypadku. Obie możliwości mają jednakowy stopień prawdopodobieństwa. Który z nas dwóch powinien przyznać, że się myli?

Kawa rozlegle pokrywała stół swoim mokrym jestestwem. Marnujesz swój talent. Powinieneś robić karierę w telewizji.

Porównanie dołu do kawy. Bezcenne. Według jakich logicznych przesłanek podjąłeś tak karkołomną próbę? Kawa może się rozlać. Woda może się rozlać. Herbata może się rozlać. Ale kubek rozlać się nie może. A skoro tak, to piasek może się sypać. Ziemia może się sypać. Żwirek w kociej kuwetce może się sypać. Ale dół sypać się nie może. Zaprzęgnij jeszcze raz do roboty wyobraźnię, wiem że potrafisz - dałeś tego przykład z kawą. Dół to jest takie puste coś w ziemi, w piasku, w żwirku.

Z innej strony: kubek, oczywiście można zapełnić, ale kawą, wodą, herbatą. Tak samo dół można się zasypać, ale piaskiem, ziemią, żwirkiem. To są podstawy logiki.

Oczywiście dalej możesz iść w cynizm. Kiedy zawodzi wiedza, albo logika, to cynizm daje jedyną satysfakcję.

Co do mojej ksywki. Odmieniaj ją sobie jak chcesz. Nie jest przypadkowa. Wiąże się z pewnym wydarzeniem z mego dzieciństwa i mam w głębokim poważaniu, co Ty o niej myślisz.

(omim ---> moim

Maradona też się kończy na "a" ;)
(Już przestaję, przepraszam. Bawi mnie to.)

Chyba nie zrozumiałeś aluzji... Nie podważam tego, że są to błędy (jak słusznie widać, w moich "argumentach" nie ma argumentów... No, nie licząc kwestii z literówką - to było serio), ale praktycznie nie mają znaczenia.

Tutejsi "oceniacze" popadają w paranoiczną skrajność wyszukiwania wszystkich, nawet najmniejszych i wręcz dyskusyjnych błędów, jakby od tego zależało ich życie... Gdybyś kupił książkę Znanego Autora i zasiadł do czytania, to nawet gdyby były tam błędy pokroju powyższych, w ogóle nie zwróciłbyś na to uwagi. Kupując książkę (a zazwyczaj jest to już zakup przemyślany) nastawiasz się tylko na czytanie, bo "wiesz" (mimo, że jeszcze nie czytałeś!) że wszystko jest poprawne i sprawdzone przez sztab korektorów. Natomiast, gdy wchodzisz na tęże stronę, od razu włącza Ci się tryb Mistrza Korekty i Łowcy Błędów - i znajdziesz je... Nawet, jeśli nie występują (a jak występują, to tym lepiej - można dłużej pobiadolić...). To jak ze samospełniającą się wróżbą starej cyganki.

PIERDOŁY pokroju "patrzył się" występują nawet w poprawionych X razy dziełach Kinga. I co, widzisz je tam? Nie.

 

Po prostu uważam, że przekreślanie autora za kilka NIC NIE ZNACZĄCYCH błędów, które popełniają nawet profesjonaliści, jest mocno pochrzanionym pomysłem. Zwłaszcza, że to opowiadanie na tle innych, które tu lądują, błyszczy i lśni. Powinno się oceniać niemal wyłącznie POMYSŁ, bo zasad pisowni można się wyuczyć. Wymyślania czegoś ciekawego - nigdy.

A jeśli w opowiadaniu jest mnóstwo błędów wszelakich, to w ogóle nie oceniać, tylko od razu odesłać z powrotem do podstawówki...

Maradona też się kończy na "a" ;)

Tak, ale to nazwisko... 

Właśnie. Cała ta nasza dyskusja sprowadza się do jednego:

 

Powinno się oceniać niemal wyłącznie POMYSŁ

 

Niby dlaczego? Opowiadanie to nie tylko pomysł. W głównej mierze to również wykonanie. I nie podaję tego akurat tekstu jako przykładu złego opowiadania, bo jest to dobry tekst, choć autor nie ustrzegł się błędów. Weź pod uwagę charakter tej strony. Ona ma wyłaniać przyszłych Kingów, którzy jeszcze Kingami nie są. Wielu robi szkolne błędy. Wytykam je, ale nie po to by się czepiać, czy napawać własną rzekomą wszechwiedzą, bo g... w rzeczywistości wiem. Ale jeżeli jednak jest coś, w czym mogę pomóc to to robię. Z sympatii do kolegów po (przyszłym) fachu. I z dobroci serca ;) Bo moim zdaniem, ważne jest wszystko, co decyduje o odbiorze. A nawet z ciekawej fabuły potrafi wybić byle pierdoła. I jeżeli autor w kolejnym swym dziele jej nie powtórzy, to będę miał przynajmniej satysfakcję, że stało się tak dzięki mnie.

 

Tak więc przymykaj oczy, nawet jeśli zęby cierpną na widok tabunu byków, i chwal. A ja nadal je będę wskazywał, bo uważam, że tak trzeba. Że to przysługa w zamian za dokładnie taką samą, jaką ktoś kiedyś wyświadczył mnie, informując na innej stronie, lata temu, że w pewnych przypadkach nie powinno się nadużywać "się", choćby.

Weź pod uwagę charakter tej strony. Ona ma wyłaniać przyszłych Kingów, którzy jeszcze Kingami nie są.

Bo śmiechem zabiję... Jeśli ktoś ma zostać pisarzem, to zostanie nim nawet nie wiedząc o istnieniu tej strony. To kwestia wyobraźni, inteligencji, erudycji, obycia ze słowem, doświadczeń życiowych - dosłownie formy i treści całego życia człowieka.

Nikt nie został muzykiem czytając poradnik "Jak zostać muzykiem". Stosując się do zasad, które ktoś "sobie ustalił" to można zostać co najwyżej nauczycielem polskiego... albo biologiem, fizykiem, chemikiem czy innym takim biernym odtwórcą. 

Kinga rozgryźć łatwo - on nawet swoje dzieciństwo potrafi przerobić na opowieść (Jak pisać: pamiętnik rzemieślnika). Od najmłodszych lat próbował być pisarzem, najpierw spisując z komiksów, potem pisząc na podstawie horrorów klasy C oglądanych w jedynym kinie w mieście, a w końcu wymyślając własne, ciekawe historie - za które zgarnia grube miliony. Jeśli naprawdę myślisz, że można sobie całe życie kopać piłkę i chodzić na dyskoteki, a potem nagle stwierdzić "Będę pisarzem!" albo "O, nagram płytę!", to cóż... bez komentarza. Lem, Dick, Sapkowski itp. nie uczyli się z "poradników dla pisarzy". Po prostu "wzięli i napisali".

"Przyszłemu" pisarzowi nie da się dawać rad - można jedynie wyrazić swoją opinię co do jego pomysłu. Pisarzem się nie zostaje - pisarzem się jest, tak samo jak jest się muzykiem, malarzem czy kompozytorem. Można być nawet wszystkimi naraz. Oczywiście nie mówię tu o jakiejś Wielkiej Sztuce i innych takich Głębokich Przesłaniach (które nie istnieją; romantycy, pieprznijcie się w te puste łby) - ale o wrodzonej zdolności do TWORZENIA czegoś, a nie ODTWARZANIA. Możesz się nauczyć odtwarzać zasady, które wpoi ci taka na przykład społeczność fantastyki.pl - ba! Nawet pisać w ten sposób coś ciekawego! Ale nie tworzyć.

Nawet najsłodszego cukierka do ust nie wezmę, jeśli obtoczony został w ptasim gównie. Pewnie nawet go nie zauważę i nie wywęszę. Znajomość podstaw języka pomaga, ale nieznajomość przeszkadza i myśl sobie co chcesz, bo nawet najlepszego pomysłu nie będziesz potrafił przelać na papier i sprzedać  go innym, nie wiedząc jak ubrać go w słowa. Znajomość zasad to nie odtwórstwo - dając jako przykład Lema, Dicka czy Sapkowskiego strzelasz sobie w tej swojej radosnej argumentacji w stopę. Lem, Dick, czy Sapkowski, zaasady znają/znali, ktoś im je wpoił, na lekcjach w szkole, w dyskusjach z znajomymi... cholera gdziekolwiek. Żaden z nich nie zasiadł przy maszynie do pisania z myślą kołaczącą się we łbie, jak mucha w słoiku: "Taki fajny mam pomysł, tylko, kurde, ten... no... jak to napisać". Mógłbyś podać jako przykład złych autorów, którzy z trudem klecą słowa. Ich głowy zapełnione są masą pomysłów, dobrych, lepszych, bardzo dobrych. Co z tego, skoro czytanie ich wypocin to tortura?

Jak rany, nikt nie każe kuć na blachę dwudziestu tomów sjp. Ale świadome ignorowanie rad to nie objaw inteligencji, wręcz przeciwnie. A nakłanianie do tego jest czymś więcej - zbrodnią popełnioną na kształtującej się wyobraźni.

Bo śmiechem zabiję... Jeśli ktoś ma zostać pisarzem, to zostanie nim nawet nie wiedząc o istnieniu tej strony.

Pewnie, bo to nie jedyne miejsce, w którym można się czegoś nauczyć. To po prostu jedno z wielu takich miejsc.

To kwestia wyobraźni, inteligencji, erudycji, obycia ze słowem, doświadczeń życiowych - dosłownie formy i treści całego życia człowieka.

W tym rad innych. Dlaczego je ignorujesz? Dlaczego umniejszasz ich znaczenie, ogromne znaczenie. Z czego wynika to doświadczenie życiowe, ta erudycja i obycie ze słowem? Z czego się wszystko to bierze? Z niczego? Samo spływa na człowieka. Wiedza wnika weń we śnie bo śpi z dziełami zebranymi Lema pod poduszką? Sam jestem przykładem nabywania umiejętności pisania dzięki czyimś radom. Piszę, a raczej staram się to robić od lat bez mała dwudziestu, ale stare moje teksty nie wytrzymują porównania z tymi, które popełniłem dzięki wpływowi różnych miejsc w Internecie, takich jak to. Zupełnie inna jakość. Widać ją gołym okiem.

Można być artystą pisarzem, geniuszem słowa, co nie wyklucza ignorowania zasad pisowni. Treść z formą nie wykluczają się, a ich przenikanie się daje efekty, którymi możemy się cieszyć właśnie dzięki takim artystom słowa jak Lem, Dick czy Sapkowski. Czy wiedźmin zawładnąłby taką rzeszą czytelników, gdyby stworzył go ktoś inny, mający pomysł, ale nie potrafiący właściwie go sformułować?

 

Jeszcze raz powtarzam: nie czepiam się, staram się pomóc jak mogę, nie wyzłośliwiając bo nie czerpię radości z bycia złośliwym. Nie jestem gówniarzem. Chociaż Ty, zdaje się, mnie za takiego masz, odmawiając mi prawa do własnego sposobu komentowania. I tak się zastanawiam, z PISu jesteś, czy co, że posiadłeś wyłączność na prawdę.

<autokorekta>Można być artystą pisarzem, geniuszem słowa, co nie wyklucza ignorowania zasad pisowni. --> ... co nie wyklucza respektu dla zasad pisowni.</autokorekta>

   "odmawiając mi prawa do własnego sposobu komentowania."
Trącisz hipokrytą - Ty możesz komentować czyjąś pracę, a ja nie mogę komentowac Twoich komentarzy? Robię to wszak WŁASNYM SPOSOBEM - cynicznym, sarkastycznym, nazwij jak chcesz, ale nigdy nie bluzgam.

"Znajomość podstaw języka pomaga, ale nieznajomość przeszkadza"
WYKLUCZA, nie przeszkadza. Jeśli ktoś sadzi błędy jeden po drugim, to - jak już pisałem - nie ocenia się go w ogóle, tylko wysyła z powrotem do podstawówki. Nie ma muzyków, którzy nie umieją grać, nie ma kompozytorów, którzy nie umieją pisać muzyki, tak samo nie ma pisarzy, którzy nie umieją pisać poprawnie. Można umieć pisać poprawnie, ale nie być pisarzem, ale nie można być pisarzem, a nie umieć pisać...

Powtórzę to jeszcze prościej, bo chyba nie zrozumiałeś: oceniać tylko pomysł, ale TYLKO napisany poprawnie (bez rażących błędów, znaczy się). Reszta z miejsca leci do kosza. Bo NIE ISTNIEJĄ dobre pomysły spisane beznadziejnie. Nie ma dobrej muzyki, źle zagranej... Nie można grać na gitarze, nie wiedząc jak działa. No, to jest chyba logiczne, nie?

W odniesieniu do powyższego opowiadania (i całej reszty tutaj) chodzi mi o to, że spinacie się na punkcie tych kilku błędów, jakby od tego zależało, czy tekst nadaje się do druku. Niemal w każdym oceniającym komentarzu widzę wyłącznie wytykanie błędów... I nic więcej. No, okazjonalnie parę słów pokroju "nawet ciekawe". Jakby to było jakieś narodowe dyktando... "kto zrobi mniej błędów, ten wygrywa", cholera.



Ja tam się "cieszę", jak mi ktoś wytknie błędy, czy coś zasugeruje. Fakt, miło usłyszeć coś o samym pomyśle (zwłaszcza: dobre, ciekawy pomysł, apetyt rozbudzony, czekam na więcej ;) ). Ale ci "wytykacze" odwalają tu, moim zdaniem, kawał dobrej roboty. I tak, mi też wytykano błędy, więc wiem o czym mówię. Bo jak ktoś napisze: Fajne, ale masz błedy, to ja się pytam: jakie błędy? Wymienić, żebym wiedziała, na co uważać, żebym (może) zacząć lepiej pisać. (Nie dotyczy tekstów, w których co drugie zdanie woła o pomstę do nieba ;)  )

To tak, na marginesie, bo się odgrażałam, że się wtrące. Okropna baba zemnie ;p
I pewnie zaraz mi się oberwie rykoszetem.

ze mnie*

To tak, na marginesie, bo się odgrażałam, że się wtrące. Okropna baba zemnie ;p

I pewnie zaraz mi się oberwie rykoszetem.

Czy ja naprawdę brzmię tak, jakbym chciał każdego o odmiennym zdaniu zarąbać siekierą...?

Odechciewa się pisać... Nie, nie. To nie do Ciebie Mortycjanie. Czytałem Twój post, na bieżąco dopisując własne uwagi. I znów mnie wylogowało. Post przepadł. Nic to. W skrócie więc: uważam, że się mylisz, że komentarz szczegółowy również wnosi wiele do sprawy. O ile nie szydzi - taki komentarz, co to podbudowuje jedynie rozbuchane ego komentującego, mija się z celem. Co nie znaczy, że wszystkie je należy wrzucać do jednego wora.

 

Proponuję pax. Przyczyna jest chyba zrozumiała: nie dojdziemy do porozumienia, a jedynie zaśmiecimy autorowi wątek naszą przepychanką. Ale obiecuję Ci, że kiedy tylko komentarz wytykający błędy uznany zostanie w regulaminie tej strony, jako niestosowny, natychmiast się z nim rozwiodę.

Proponuję pax.

Ja tu żadnej wojny nie prowadzę... Ale widzę, że doszliśmy do porozumienia: Ty masz swoje zdanie, ja swoje. ;)

Szkoda, że skończyliście, bo chętnie bym się wtrącił, a dopiero wczoraj wyhaczyłem wątek ;-) Oczywiście żartuję. 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Podobało mi się :)

Nowa Fantastyka