- Opowiadanie: lenah - I niech ci się przyśnię

I niech ci się przyśnię

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

I niech ci się przyśnię

Świat niby biały, a taki czarny, kiedy oczy zamknięte.

Ociężałe słońce ocierało się brzuchem o spękaną ziemię. Nie było chmur, które uchroniłyby suchy piach i kępy trawy przed bezwzględnymi promieniami.

Terenówka tłukła się po betonowych płytach niby wyrastających z jałowej gleby. Warkot silnika zagłuszył odległy wizg wiatru. Dym spalin przysłonił cienie poskręcanych drzew. Kiedy samochód zatrzymał się na szkolnym dziedzińcu, ostatnie słowa piosenki zawisły w powietrzu.

– Ja pierdolę. Wyłącz to. I wyrzuć płytę.

– Twój ulubiony…

Resztę wypowiedzi stłumiło trzaśnięcie drzwiczkami.

Chłopak zrobił daszek z rąk i rozejrzał się po okolicy. Gładkie niebo i szeroka równina. Wszedł po schodach i zniknął za metalowymi drzwiami, nie oglądając się na matkę.

Myślał, że zobaczy światełko w tunelu, kiczowaty tandem wyobrażeń hollywoodzkich reżyserów. Tymczasem wyludniony korytarz był boleśnie zwyczajny. Bardziej rzeczywisty od…

Zacisnął pięści i skierował się do lewego skrzydła budynku. Za przeszkloną ścianą przedsionka dyrektorskiego gabinetu mignęła mu roztrzęsiona postać. Kiedy podszedł bliżej, dostrzegł zapłakaną twarz. Ale bez zaczerwienionych powiek. Bez niezdrowych rumieńców. Wzdrygnął się. Woskowe łzy, zastygłe w dziwnie znajomych rysach.

Dziewczyna zwiesiła głowę. Kurtyna z lśniących włosów zasłoniła buzię. Cienie zatańczyły na białej skórze. Półtony niejasnych odcieni rysowały kontury ściągniętego rozpaczą oblicza. Szarości. A może jedna szarość w tym świecie czerni i bieli. Podszedł bliżej. Z troski. I żeby zaspokoić ciekawość. Bo znał ten gest i tę grę świateł igrającą z kurzem na rzuconych w kąt wspomnieniach.

 Kiedy uniosła oczy, Szczepan pomyślał, że w kolorowym świecie, jego świecie, nie można by określić ich jednym kolorem. Ale nie był w swoim świecie. A one były odbiciem wszystkiego, co po tamtym świecie pozostało. Czernią. Zgubą, która czeka za zamkniętymi powiekami. I ratunkiem.

Spojrzał jeszcze raz. Chociaż wiedział, że czerń pochłania wszystko.

– Możesz wrócić do domu, jeśli chcesz. Poradzę sobie sama z tym, co zostawił… A ty się jeszcze podszkolisz.

Podskoczył, kiedy poczuł rękę matki na ramieniu.

– Nie. Zostanę.

Zacisnął powieki, ale nie znalazł tam już wspomnienia kolorowego świata.

σ

Blanka czuła na sobie niespokojne spojrzenie czujnych oczu, mijając nieznajomego. Wiedziała, że musiały być czarne. Szeptała o tym ciemność za zaciśniętymi powiekami. Z westchnieniem opadła na wytarty fotel kierowcy, wdychając smród papierosów, który potęgował pulsowanie w skroni. Zakurzonymi ulicami surowego miasta dotarła do masywnego pudła szpitala.

Woń środków dezynfekujących uzmysławiała bliskość przesiąkniętych czarną krwią ręczników i aparatury, wyjękującej słabnący rytm życia. Przepalone jarzeniówki kłuły w oczy.

Pytania recepcjonistek ginęły w tupocie kroków i sunięciu kapci. Z rodziny? Odpowiedzi sączyły się z ust dziewczyny, rozpływając w umyśle. Co z mamą? Nie pamiętała rozmów z pielęgniarkami. Stan stabilny. Puste słowa. Pusty wzrok. Szkoda, że łóżko szpitalne nie było równie puste.

Na bledszą od rozsypanych włosów i przetartego prześcieradła wyglądała tylko półprzezroczysta skóra naciągnięta na papierowe kości. Przez plątaninę przewodów i rurek dziewczyna wsunęła czarne od węgla palce w dłoń matki.

Wsłuchana w szmer urządzeń, zwinęła się na krześle. Nieczęsty jej gość – sen, razem z promieniami księżyca wślizgnął się do duszy, rozganiając mrok trosk. Urzeczona nieznanym blaskiem osunęła się w gwiezdny pył mar. Wyżej od nieba, dalej od cierpienia. Aż nie mogły jej dosięgnąć ani biel, ani czerń.

Światło rozbłysło z wszystkich stron. Nie wiedziała, któremu się przyjrzeć. Na którym zawiesić wzrok, żeby tylko tam zostać…

O mało nie krzyknęła, wybudzając się. Tęsknota natychmiast wezbrała w sercu i zawirowała w głowie. Próbowała wrócić myślami do dziwacznego snu, ale czarne źrenice usilnie wypatrujące czegoś w jej twarzy skutecznie w tym przeszkadzały.

– Kim jesteś?

Chłodny dreszcz rozszedł się od podstawy kręgosłupa. Oblizała wargi. Suche. Smakowały jak piach pustyni, znającej krople jedynie pod postacią słonych łez.

Matka nie wyszła już ze szpitala. Ani za miesiąc, ani za sześć. Rok później wyjechała stamtąd na wózku.

σ

Księżyc zawisł, nawleczony na postrzępione brzegi chmur. Nieczuły na ujadanie psów i krzyki dobiegające z ciemnego pokoju prostokątnego domu.

Blanka niechętnie wyswobodziła się z rozkosznych objęć snu na wrzask mamy. Od wypadku obie były nękane przez dziwaczne sny. Wiele lat temu ojciec miał odwrotny problem. Trzy lata przed śmiercią nie sypiał w ogóle. Za to nieustannie jeździł po szpitalach i ośrodkach badawczych. Tymczasem matkę nawiedzały koszmary. Córkę – wizje obezwładniające silniej od opiatów. Na samą myśl czuła dreszcz ekscytacji i kwaśną woń strachu.

Wysiłkiem woli zsunęła się z materaca i, otulając kołdrą, podreptała do sąsiedniej sypialni. Wokół łóżka leżały zdjęcia. Co wieczór matka przeglądała stare albumy, próbując wydobyć coś z czarnej studni wspomnień. Na próżno. Miała tylko białą kartkę, którą musiała zapisać na nowo.

Blanka pozbierała fotografie i naciągnęła koc na wychudłe ciało, muskając palcami zimne policzki. Z życzeniami spokojnych snów dla ukochanej matki.

Dzień nie miał w sobie za wiele z niezmąconości nocy. Ołowiane grzywy sunęły po szarym niebie. Blanka i Szczepan rozsiedli się na dziedzińcu pod drzewem. Korzystali, póki nie padało. Zbywali czas gdzieś pomiędzy żartami, a niezobowiązującymi rozmowami. A może na pozór? Może w tych półsłówkach kryły się przekazy, których nie wypowiada się przy przyjaciołach nie dlatego, że nie zrozumieją, a dlatego, że rozumieją i bez nich?

Po zajęciach Blanka zaparkowała przed domem obok samochodu dziadków. Dwa lata temu zastałaby jeszcze gruchota mamy, ale sprzedały go, żeby opłacić rehabilitację.

Dziewczyna nie szukała kluczy. Drzwi były zastawione walizkami przybyłych gości. Wyminęła je, kierując się do kuchni, skąd dobiegały podniesione głosy.

– Jeśli gdziekolwiek wynajdą lekarstwo, to tylko w Stolicy! Poza tym tam jest Akademia!

– Nigdzie nie wynajdą lekarstwa na tak abstrakcyjną chorobę, która dotyczy snów! Sama zdecyduje, czy…

– Ty po prostu jesteś…

– Hej! – przerwała Blanka babci w pół słowa.

Szybki rzut oka na matkę zaciskającą palce na podłokietnikach i przygryzającą wnętrze policzka wystarczył, żeby zmotywować ją do poprowadzenia konwersacji na właściwe tory. Rodzicielka, tłumacząc się zmęczeniem, zniknęła w sypialni.

σ

Słońce wspinało się po niebie, jakby nigdy miało nie spaść. Kres wędrówki wytyczyło głęboko w naładowanych burzą chmurach.

Po zakończeniu roku, nie przejmując się nadchodzącą ulewą, poszli na miasto. W cukierni kupili lody, które najlepiej smakują w letnie popołudnia wolne od prac domowych. Słodycz dzieciństwa znieczulająca mrozem gorycz dorosłości.

– Jak tam twoi dziadkowie? Pewnie się cieszą, że się do nich przeprowadzasz po wakacjach? – zapytał Szczepan, zgniatając końcówkę wafelka. Ciemne okruchy spadły na chodnik, wabiąc gołębie.

– A co powiedzieli w klinice? Kiedyś nie przyjmowali stażystów. Wiem, bo mój ojciec tam pracował.

– Ta, jedyny taki ośrodek. Wysoko się cenią. Na szczęście moją matkę też. – Wzruszył ramionami. – Ale papiery na Akademię Sztuki już zło…

– Więc wszyscy będziemy na miejscu – weszła mu w słowo Blanka.

– Nie aplikowałaś – powiedział z oskarżeniem w głosie.

– Nie. – Spuściła wzrok. – Nie mogę zostawić mamy.

– Tym jej nie uszczęśliwisz. – Z trudem panował nad głosem.

– Na Rehabilitantce sporo mnie nauczą o opiece nad nią.

– Twoja mama by tego nie chciała. – Spojrzał na dziewczynę z troską.

– Ale ja bym chciała. Poza tym, nie potrafię odejść.

Ulotny grymas zastąpiony przez uśmiech, który zna tylko młodość z nadzieją spoglądająca w przyszłość. Jutro malowało się przed nią w jasnych barwach. Zbyt jasnych. Oślepiona nie zauważyła gasnących oczu chłopaka.

Wystarczyło, że zauważyła, kiedy odszedł. Niespodziewanie i bez pożegnania. Jak potrafią tylko niewiele znaczący ludzie. Albo ci znaczący zbyt wiele.

Gdyby został – zabiłaby go czerń. Tak samo jak jego ojca. Dlatego matka zabrała Szczepana do domu. Nagle. Ale Blanka o tym nie wiedziała. A nawet gdyby wiedziała – spotkałby ją ten sam, czarny koniec.

Na początku było niewinnie. Bez snów. Potem jakby i bez nocy. Non stop dzień z czarnym słońcem, co nie daje żyć i spać. Ale Blanka musiała żyć. Chociażby na przekór fatal familial insomnia zapisanej w genach odziedziczonych po ojcu. Dla matki.

Dla matki zdała Rehabilitantkę. Powiedzieli jej: oto pani certyfikat. Czarno-biały. Oto pani matka powoli wracająca do zdrowia. Słyszy pani, jak nocą krzyczy, bo pani nie może spać. Niech pani nie płacze. Dobrze, że sny nie wrócą, nie będzie pani zaprzątała głowy głupotami. Odejść to wcale zła rzecz.

Gorzej wrócić, kiedy ktoś pogodził się z rozstaniem.

Opierał się o masywną terenówkę i spoglądał na ponure chmury gnane południowym wiatrem. Ale to, czego szukał, nie przemierzało przestworzy, a pełzało po ziemi, przygniecione rzeczywistością.

– Blanka – wyszeptał.

Podeszła, zaciskając i rozluźniając pięści. Wiatr wysupływał kosmyki założone za ucho, zasłaniając rozchylone usta i zaszklone oczy. Zaryła paznokciami policzek do krwi. Złapała za koszulkę, ale materiał nie poddawał się słabnącym szarpnięciom.

Szczepan nie oponował, nawet kiedy resztkami sił, ale z determinacją, wymierzyła mu kopniaka w krocze. Uniosła umazaną czarnym tuszem twarz. Zaciętość na jej buzi ustąpiła tęsknocie zmęczonej oczekiwaniem. Tym większej, że patrząc na mężczyznę, zapominała o chłopcu, który był jej przyjacielem. Cień zarostu na wychudzonych od choroby policzkach. Płytki oddech ze spierzchniętych warg. Ale bezdenne, podkrążone oczy kryły tę samą duszę.

Gwałtowny szloch po raz ostatni wstrząsnął jej wychudłym ciałem. Zwiotczała. Podtrzymał ją, pozwalając gęstej krwi skapywać na lśniące włosy. Trwali, wsłuchani w wiatr chłodnym wizgiem zwiastujący ulewę. Urywany oddech Blanki ustąpił miarowym wdechom i wydechom. Otworzył auto, żeby ułożyć dziewczynę na tylnym siedzeniu.

Podarował jej sny już w tamten bezchmurny dzień, przesycony świstem ciężkiego od naelektryzowania wiatru. Chociaż jeszcze nie wiedział, kim była. Podarował jej jedyny lek na chorobę, na którą umarł jej ojciec. I jego.

Usiadł obok. Może przyśnie na moment, a może nie. Sny blakły, osnuwane bielmem choroby. Nie minie dużo czasu, a pogrąży je czerń.

Blanka obudziła się po trzeciej. Nie pamiętała już, o czym śniła, ale trzepoczące serce podpowiadało jej, że o czymś pięknym. Podźwignęła głowę z ramienia chłopaka. Ciemności wnętrza samochodu nie rozpraszał żaden blask, ale łącząc wzrok ze wspomnieniami, wyłowiła z cienia kontury ostrej twarzy.

Nie zniosłaby, gdyby znowu odszedł.

Wyskoczyła z auta, przyciskając torbę ze szkicownikiem. Akurat, kiedy zaczęło padać.

Na Dworcu Głównym czekała wśród gwaru rozgorączkowanych rozmów i spiesznych kroków. Tłum majaczył przed oczami, ale nie od zmęczenia. Nie, była dziwnie wypoczęta. Jej dusza odżyła, kiedy wróciły sny.

Podniosła walizkę, przestępując nad szczeliną między schodkiem pociągu, a torami. Bez wahania. Raz powziętych niepewnych decyzji lepiej nie roztrząsać. Umościła się przy oknie. Słabe światło rzucało cień na śpiących pasażerów. Wsunęła bagaż pod siedzenie i wyciągnęła szkicownik.

Długimi pociągnięciami i łagodnymi łukami tworzyła iluzoryczne obrazy własnych wyobrażeń. Nie spostrzegła słońca sunącego po metalowych krawędziach okien. Oderwała się od zajęcia dopiero, kiedy biel zalała wysmarowane czernią kartki. Zmrużyła oczy, przyglądając się rysunkom. Aplikacje na Akademię Sztuk. Dopracowane w każdym detalu. Wyważone proporcje. Wzorowe prace.

Wzorcowa kreatywność. Pozorne piękno stworzone na podwalinach schematów. Powiedzieć, że w obrazach czegoś brakowało to sporo niedopowiedzenia jak na brak duszy. Nijak nie odbijały fantasmagorii rodzących się w sennych wizjach. Zacisnęła powieki, licząc na napływ spektrum światła, którego nie potrafiła ująć w czarne kreski. Cienie wynurzyły się z pamięci, rysując tylko jedno. Puls gwałtownie przyspieszył. Natychmiast otworzyła oczy.

Odwróciła twarz do okna. W oddali majaczył zarys Stolicy. Siedem stacji na północ do celu. Szarość miasta zanurzona w refleksach spokojnego jeziora. W szybie odbijała się twarz Blanki. Pojedyncza kropla skapnęła z policzka. Wpadła do wody rozciągniętej poza stalowymi, rażąco błyszczącymi konstrukcjami torów i mostów. Jaskrawość widoku uniemożliwiała dostrzeżenie konturów rzeczywistości. Nie tylko oczami. Jasne barwy zaślepiały też serce.

Wsunęła zeszyt pod pachę i chwyciła walizkę.

– Panienko, stacja wschodnia Stolicy dopiero za sześć przystanków, a stamtąd najbliżej do Akademii Sztuk!

– Hę? – wyjąkała Blanka, marszcząc brwi na słowa nieznajomego w przekręconej czapce.

– No. Bo panienka wczoraj mówiła, że jedzie do Akademii. No, i do dziadków, rzecz naturalna – wybąkał speszony pasażer.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Przeglądała mozaikę wspomnień płatającego figle umysłu. Cofnęła się, potykając o plączące nogi.

A potem wysiadła i wzięła pociąg powrotny.

Stacja wyglądała zupełnie inaczej. Wyłożona białymi, pustymi jak ona sama kafelkami. Wypełniona gwizdami tasiemcowatych wagonów.

Tylko w kącie rysowała się samotna sylwetka, jeszcze mizerniejsze niż wczoraj. Blanka podeszła ze ściśniętym sercem. Widziała żal i tęsknotę w oczach błyszczących od choroby.

Ale jest coś takiego w twarzach tych, których się kocha, wobec czego nie można pozostać obojętnym. Krzywy uśmiech wypełzł na chwilę na zazwyczaj ściągnięte zmartwieniem usta.

W odpowiedzi na znajomy widok Blanka uniosła kąciki. Ciepło jak płynny miód rozlało się po wnętrzu. Zastygło, kiedy dostrzegła białka poprzetykane czarnymi żyłkami.

– Dlaczego wróciłeś? – To nie był oskarżycielski ton. Może i przepełniony goryczą, ale przede wszystkim zrezygnowany.

– Chciałem wyjaśnić…

– Nie możesz tak po prostu odejść i wrócić, kiedy człowiek już pogodzi się ze stratą. Tego się nie robi. Rozumiesz? Nie łamie się serca dwa razy komuś, kto nawet nie potrafi cię za to nienawidzić. – Ruszyła w kierunku wyjścia.

– Nie. Poczekaj. Proszę – dodał błagalnym tonem. – Nie rozumiesz.

– No, ty mi w tym nie pomagasz. – Głos jej nie zadrżał. Drobny tryumf w przegranej kampanii.

– Ja… Jestem Strażnikiem.

– Świetnie. – Starła niepożądane łzy, zbierające się w kącikach oczu. – Naprawdę cudownie, że realizujesz militarne marzenia. Szkoda, że najpierw musiałeś zniszczyć moje.

Rozchylił usta na ostatnie wyznanie.

– Nie rozumiesz.

– Najwyraźniej. Zresztą ty też. Nie rozumiesz, co to znaczy nie spać, nie śnić. ŚNIĆ. Ja naprawdę śniłam… Dopóki nie odszedłeś, śniłam rzeczy piękne i cudowne, a potem… zabrałeś moje sny ze sobą… jakby należały do ciebie.

– Bo należą.

Kilka kroków w tył.

– Zostaw mnie.

Złapał ją za nadgarstki i przytrzymał.

– Posłuchaj mnie. Nie jestem z tego świata.

Zaśmiała się krótkim, szczekliwym dźwiękiem.

– Jestem Strażnikiem. Przygotowywałem się do tego całe życie w specjalnej szkole. Praktyk udzielała mi natomiast matka, tutaj. Przybyła z rozkazu Elity Strażników, żeby dokończyć badania ojca nad pewną chorobą genetyczną, coraz liczniej toczącą wasz świat. Zabrała mnie ze sobą z innego. Takiego, jaki śnisz. Kolorowego. A teraz…

Cisza. Szept.

– Kolorowego?

Szczepan odkąd ją zobaczył, wiedział, że polubiłaby to słowo. Kiwnął głową.

– Cudowny… To musi być cudowny widok – wychrypiała zdartym głosem.

– Jest. – Zmęczonymi oczami odszukał jej ożywione niezwykłą wizją spojrzenie.

– Tam jest twoje miejsce. Nie winię cię za to, że chcesz odejść.

– Dziękuję. Należę tam. A moje sny należą do ciebie. – Musnął jej czoło wargami, a potem wyszedł na dwór pod rozedrgane niebo i drapieżne chmury. Ciężkie krople skapywały na burą ziemię, rosząc wysuszone rośliny. Jeśli nie zerwie ich wiatr, urosną silniejsze.

Wsunął się za kierownicę terenówki. Walczył ze zmęczeniem, jadąc do Protektoratu Strażników w czarno-białym świecie.

Tymczasem Blanka wróciła do domu. Pustego. Komplet kluczy pod wycieraczką. Koperta z aktem zgonu ojca i wyciągiem z konta. I zmięty liścik.

“Jedź do Stolicy.”

σ

Matka obwiniała się. W końcu to ona siłą wywlokła go z czarno-białego świata. Ale to wszystko dla jego dobra. Jedyny sposób, żeby odzyskał sny. Lekarstwo na śmiertelną bezsenność, którą obarczył siebie, żeby uratować tamtą dziewczynę. Której nigdy nie spotkał, a którą poznał od razu.

Myślała, że pogodzi się z jej śmiercią. Tak jak pogodził się ze śmiercią ojca. Że porzuci mrzonki o bohaterskim poświęceniu. Że z czasem zapomni… Ale może cały czas obu tych światów w których przyszło mu żyć, nie wystarczyłby, żeby zapomnieć. Dlatego do niej wrócił, żeby i ona nie zapomniała. Żeby nie zapomniała śnić.

Mętne szkło zasłony portalu zafalowało. Jasna poświata zamigotała wokół artefaktu, kobieta wyrwała się do przodu. Pochwyciła wychudłego syna i, tuląc go, osunęła się na podłogę.

– Kochanie… Dlaczego?

W kącikach zamglonych oczu, których nie można by określić jednym kolorem, pojawiły się zmarszczki, jakby od uśmiechu. Z otwartych ust nie wydobył się jednak żaden dźwięk.

– Dlaczego się poświęciłeś? – szepnęła. Łzy ściekały po wymalowanych różem policzkach.

Szmer urządzeń wdzierał się pod czaszkę. Sekundy wlokły za sobą minuty.

Do pomieszczenia wszedł pochylony lekarz.

– Proszę się cofnąć. Musi pani wyjść, oficer chciałby…

Wysoki brunet w eleganckim mundurze uciszył doktora gestem. Uklęknął obok chłopaka. Pochylił głowę.

– Ostatnie słowa? – Spojrzał w rozszerzone źrenice, bardziej zatracające się w odległym świecie, niż chłonące otaczający.

Matka zwiotczała, z westchnieniem zacisnęła powieki.

Szczepan kiwnął głową. Niestety, słowa, które pragnął powiedzieć, były przeznaczone dla siostry, której miejsce było w innym świecie.

Zamknął oczy.

Koniec

Komentarze

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hmmm. Nie przemówiło do mnie. Nijak nie rozumiem decyzji i zachowania bohaterki. To człowiek, z którym nie potrafiłabym się dogadać.

I, jak dla mnie, zbyt poetycko. Może tu jest pies pogrzebany. A przynajmniej ze dwie łapy.

Babska logika rządzi!

Cóż, opowiadanie nie spodobało mi się. Czytałam z trudem, a przeczytawszy nie mogę powiedzieć, że wiele zeń pojęłam. :(

 

ki­czo­wa­ty tan­dem wy­obra­żeń hol­ly­wódz­kich re­ży­se­rów. – …ki­czo­wa­ty tan­dem wy­obra­żeń hol­ly­woodz­kich re­ży­se­rów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie tym razem, nie podeszło. Dla mnie autor nie mógł się zdecydować: czy iść w poetykę opisu, czy w zwyczajność (w dobrym znaczeniu) akcji. Nie mogłem przeskoczyć różnicy i czytało mi się ciężko.

Pomysł, choć ciekawy, zmarnowany przeskokami poetycko-niepoetyckimi. Po za tym nie potrafiłem się na nim skupić odpowiednio.

F.S

Dzięki za wizytę i komentarze  :)

Szkoda, że tekst się nie spodobał. Widzę, że muszę trochę ograniczyć poetyckość, chociaż z drugiej strony takie było założenie tekstu ;)

Mam typ, kto to napisał. Przez formę: ładną, miejscami taką, że można by sobie oprawić zdanie w ramkę. Ale treść kompletnie mi się nie podoba i średnio pasuje. Trudna zagadka :P

Sama historia nie trzyma się dla mnie kupy. Podobnie jak Finkla uważam, że typ charakterologiczny bohaterki jest dla mnie obcy i niepojęty. Nie polubiłam jej i nie interesowały mnie jej losy.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki za wizytę i komentarz :)

Ciekawe, czy Twoje domysły okażą się słuszne :D

Jak widać, muszę popracować nad treścią i bohaterami, a nie skupiać się tak na formie ;)

Poetyckość do mnie nie przemówiła, przez co czytało mi się ciężko i z trudem dobrnąłem do końca. Niestety nie podeszło.

Szkoda, że się nie spodobało :( Ale tym bardziej dzięki za dotrwanie do końca :)

Ostra woń środków dezynfekujących okrutnie uzmysławiała bliskość przesiąkniętych czarną krwią

ręczników i miauczącej aparatury, wyjękującej słabnący rytm życia.

Dużo tych epitetów. Wydaje mi się, że zdanie byłoby o wiele lepsze, gdyby z wyróżnionych zostawić tylko “czarną” i “słabnący”.

Pytania recepcjonistek ginęły w gorączkowym tupocie kroków i miękkim sunięciu kapci.

Wyobrażam sobie to samo bez słów “gorączkowy” i “miękki”.  Moim zdaniem nadmiar przymiotników, szczególnie, że takie sunące kapcie z natury brzmią miękko. A dla zachowania rytmu “gorączkowość” też można by wywalić, szczególnie, że niezbyt potrzebna wzmianka.

Słodycz dzieciństwa znieczulająca mrozem język na gorycz dorosłości.

Wiem, o co tu chodziło, ale nie jest to poprawnie zapisane zdanie. Nie znieczula się na coś. 

A szkoda, bo jest potencjał, poetyckość taka, jaką lubię – oszczędna.

Podniosła walizkę, przestępując nad przepaścią między schodkiem pociągu, a torami.

Hmm, przepaść to raczej w górach. Może szczelina?

Wzorowe prace.

Wzorcowa kreatywność.

http://sjp.pwn.pl/slowniki/wzorowy.html → Nie wygląda to za dobrze. A kreatywność raczej nie powinna być “typowa, mająca wszystkie charakterystyczne cech”. Kreatywność jest chyba wyjściem poza wzorce. 

Hę? – Wyjąkała Blanka, marszcząc brwi na słowa nieznajomego w przekręconej czapce.

– Nie. Poczekaj. Proszę. – Dodał błagalnym tonem. – Nie rozumiesz.

W obu zły zapis dialogu. 

– Kolorowego? – Smakowała to, obracając w ustach.

“Smakować słowo” i “obracać w ustach” znaczy mniej więcej to samo. O ile pierwsze jeszcze zniosę, to drugie wydaje mi się klasycznym, ogranym zwrotem, którego się używa, a który ma prawo bytu wyłącznie na papierze. No bo jak wygląda obracanie słowa w ustach? 

Poza tym lepiej niż “smakowała to” brzmiałoby “smakowała słowo”, ale wtedy byłoby powtórzenie. 

 

Mimo tych kilku uwag, podobał mi się sposób napisania. Z pewnym zdziwieniem odnalazłem u Ciebie elementy własnego stylu i to takie elementy, których w moich portalowych tekstach się nie znajdzie… :D 

Poetyckość nie była taka straszna, mnie się podobała. To raczej wina fabuły, że trudno było zrozumieć. Tekst spodobał mi się pod koniec, kiedy pojawiło się jakieś wyjaśnienie. Mam wrażenie, że podczas drugiego czytania wszystko by się jakoś lepiej ułożyło. No ale inne opowiadania też czekają na przeczytanie…

Podsumowując: plus za styl i inny-rodzaj-fantastyki, minus za chaos narracyjny. 

 

I jeszcze jedno: czy motyw snu to jakieś nawiązanie do nicku naszej szanownej Jurorki? :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki za komentarz i wizytę! ;)

Poprawki wprowadziłam, zostawiłam tylko tę wzorcową kreatywność, bo właśnie o taką schematyczną, sztuczną kreatywność, która ma rację bytu tylko w czarno-białym świecie, mi chodziło :)

Cieszę się, że udałe się znaleźć coś sensownego w opowiadaniu, nawet jeśli nie była to fabuła :D No nic, trzeba będzie nad tym pracować :)

Z tym snem jakoś tak samo wychodzi :D

Fajnie, że sugestie się przydały. A i ja skorzystałem, ucząc się różnicy między wzorowym a wzorcowym :D

No ale pracuj, pracuj, wierzę w Ciebie ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dla mnie też przepoetyzowane. Z reguły to nie jest dla mnie problem, wręcz przeciwnie, ale tutaj mi ta poetyckość w ogóle nie leżała, tak jak ktoś wyżej pisał, brakowało jakiejś konsekwencji i spójności. Przez to ciężko było się wczuć i ogólnie skupić nad tekstem. Po lekturze zostałam z wrażeniem, że nie bardzo wiem, co się właściwie wydarzyło. Ale za to – i to jest plus – wyczuwalne były dla mnie emocje. Nie potrafiłabym może streścić fabuły (zwłaszcza że czytałam kilka dni temu), ale wciąż pamiętam bardzo odczuwalny klimat smutku.

Dzięki za wizytę i komentarz ;)

Nie. Nie dla mnie. Potetyckość, epitety, określenia, opisy. Za dużo. Przez tekst się przemęczyłem do zakończenia i i tak zrozumiałem z niego chyba tylko podstawowy zarys fabuły. Są naprawdę fajne zdania, są i moim zdaniem – nieudolne. Ale te naprawdę fajne giną w iście barokowym przepychu słów.

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

W trakcie czytania odniosłam wrażenie pewnego chaosu i zgubienia. I nie bardzo potrafię powiedzieć dlaczego. I nie potrafię też do końca odgadnąć o co tu chodziło i co się stało. Sen potrafi być wdzięcznym tematem/inspiracją, ale z doświadczenia wiem, że nie jest wcale tak łatwo go ujarzmić. Tu, mam wrażenie, że się jednak wymykał. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki za komentarze;)

Wyraźnie widzę, że w tym tekście bardzo za bardzo popłynęłam z poetyką:D

Nowa Fantastyka