- Opowiadanie: NoWhereMan - Nawrócenie matriarchini Estery

Nawrócenie matriarchini Estery

Tekst został zainspirowany utworem Jacka Kaczmarskiego i Zbigniewa Łapińskiego „Kniazia Jaremy Nawrócenie”.

Wielkie podziękowania dla nieocenionych betujących: Perruxa oraz Niebieskiego_kosmity :)

Życzę miłej lektury :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Nawrócenie matriarchini Estery

Sanaza dotarła do bram Tiru, nim słońce zdołało w całości zajść za horyzont. Nawet wtedy nie zwolniła tempa jazdy – cwałem przejechała przez główną ulicę miasta, rynek i zdobiony chromowymi figurami sławnych bohaterów imperium trakt wiodący do pałacu. Zostawiła wierzchowca przy stajniach i szybkim krokiem udała się w kierunku prywatnych komnat zamkowych matriarchini Estery Decewer. Żadna członkini straży nie śmiała zatrzymać jej – rodzonej siostry władczyni i naczelnej arcymistrzyni całej armii. Przed wejściem do pokoju, z którego dobiegały odgłosy rozmowy, gwałtownie odpięła od pasa pochwy z długim mieczem i sztyletem.

– Trzymaj – rozkazała gniewnie strażniczce przy drzwiach. Ta spojrzała zaskoczona.

– Trzymaj! – powtórzyła, tym razem głośniej. Wojowniczka oparła halabardę o ścianę, a następnie wzięła przekazaną przez przełożoną broń.

Dowódczyni weszła do rozległej i bogato urządzonej gotowalni, w której niewolnice układały długie włosy matrarchini. Oliwkowa skóra kobiety mocno kontrastowała z kredowym kolorem cery niewielkiej grupy gości, podobnie jak kolorowe szaty z najkosztowniejszych tkanin z jednolicie czarnymi strojami. Pielgrzymi – pomyślała z pogardą Sanaza. Kilkoro przedstawicieli gwiezdnej cywilizacji stało teraz przy niepodzielnie panującej najpotężniejszym znanym imperium, mówiąc swe kłamstwa.

– Tylko z pozoru wszystkie inne ludy, czy to z powierzchni planet, czy w metalowych statkach kosmicznych, wydają się niepowiązane biologicznie z lokalnymi serafinami, wielmożna pani. Posiadane przez nas dowody dobitnie świadczą, że przodkowie wszystkich w tym pomieszczeniu pochodzą z jednego świata, który nasza nauka zwie Thirem… – Na znak rozmówczyni przedstawiciel przerwał kazanie.

Rodzeństwo spojrzało sobie w oczy. Gniew starł się ze stoickim spokojem.

– Szanowny ambasadorze, pozwól, że przedstawię twojej szlachetnej personie Sanazę, moją bliźniaczą siostrę i arcymistrzynię dowodzącą armiami imperium – rzekła władczyni z szelmowskim uśmiechem, z jakim zwykła wypowiadać kąśliwe uwagi. – Tak szybkie dotarcie uniemożliwiło jej założenie zdobionego pancerza z chromu, o którym wspomniałam. – Odziana w brudną skórznię wojowniczka ledwo utrzymała nerwy na wodzy. – Tym niemniej możecie mi zaufać, że wygląda w nim znakomicie. Nie ma także większego fechmistrza na całej tej, jak to nazywacie, „planecie”.

Następnie nieporadnie rzekła kilka zdań w języku przybyszów. Ci skłonili się najpierw panującej, potem siostrze. Następnie wyszli, prowadzeni przez służkę. Sanaza zaczekała cierpliwie na zamknięcie drzwi.

– Skonsultowałaś dekret z kimkolwiek? – rzuciła gniewnie.

– Nic dziwnego, że oddałaś miecz przy drzwiach – powiedziała rozbawiona Estera.

– Och, przestań! – Złość w głosie rozmówczyni nie zmalała.

– Czemu? – Dobry humor matriarchini także nie słabł.

Sanaza zacisnęła zęby. Pomyśleć, że kiedyś potrafiłyśmy rozmawiać całymi dniami, jak na rodzone siostry przystałoCo to zmieniło – przejęcie przez nią władzy czy mój trening u wojowników świątynnych? Tymczasem niewolnice skończyły układać skomplikowaną fryzurę i zaczęły przebierać swą panią w złożoną z kilku części suknię.

– A co ty byś zrobiła, gdybyś zajmowała moją pozycję? – zapytała w końcu poważnie Estera.

– Przegoniła Pielgrzymów z powrotem do gwiazd.

– Ta klęska wciąż ciebie tak mocno boli…

– Estero!

– A nie jest to prawda?

Sanaza nie odpowiedziała. Pamiętała oślepionych żołnierzy, spalone zwłoki, ognisty wehikuł, który jednym przelotem zmusił elitarną armię imperium do panicznej ucieczki. Myślałam wtedy, że przybyli posłańcy samej bogini. Ale to byli tylko brutalni poganie.

– Co więc planujesz? – spytała, ignorując bolesne wspomnienia.

– Zrządzeniem losu do portu wpłynął statek o nazwie „Postęp”. Nie zamierzam go wypuścić, póki kapitan nie pozwoli nam wejść na pokład – rzekła pewnym tonem bliźniaczka.

– Zręczna metafora.

– I prawdziwa, siostrzyczko. – Na to określenie grymas przeszedł przez twarz wojowniczki. Musi, po prostu musi zaznaczyć swoją wyższość intelektualną. – Wiesz, jaka jest cena?

– Rozporządzenie zamieniające chramy Elahehy na świątynie obcej wiary. – Sanaza prychnęła z pogardą.

– Przed treningiem uznałabyś to za dobrą wymianę.

– Potem zażądają kolejnych ustępstw…

– Albo przyjmiemy ich wiarę, albo siłą zabiorą wszystko, co chcą – przerwała władczyni. Następnie kontynuowała, jakby tłumaczyła dziecku oczywiste prawdy. – A tak, przy odpowiednich darach, ofiarują nam niektóre cuda techniki. Jako matka ludu imperium, nie mogę wzgardzić taką szansą.

– Masz chociaż pojęcie, na czym im zależy? – spytała zaczepnie dowódczyni.

– Cytując ambasadora: „na konwertytach, ziemi i surowcach. Przy czym za dwoje ostatnich jesteśmy gotowi całkiem dobrze płacić”. – Matriarchini uśmiechnęła się pod nosem. – Mówię ci, im bardziej ich poznaję, tym wyraźniej widzę ich brutalną prostotę.

Po cholerę tak pędziłam! Już dawno podjęła decyzję – pomyślała zrezygnowana zbrojna.

Niewolnice skończyły ubierać Esterę. Nim jednak założyła wykwintne ozdoby z kamieni szlachetnych i chromu, podeszła i chwyciła siostrę za ręce.

– Wiem, że powinnam skonsultować dekret z przedstawicielkami rodów, a przede wszystkim z tobą. Przepraszam za to – rzekła oficjalnym tonem. Szelmowski uśmiech nie zniknął jednak z twarzy. – Potrzebuję twojego doświadczenia w sprawach militarnych oraz opinii, nawet tych negatywnych, by trzymały mnie twardo przy ziemi. Czy mogę liczyć chociaż na to, jeśli nie na pełne poparcie, arcymistrzyni? – Matriarchini przybrała teraz tę samą pozę, jaką matka zwykła wymuszać na Sanazie ważne decyzje. Dobrze wie, jak to na mnie działa. Zwiesiła głowę, a następnie pokiwała twierdząco.

– Dobrze. – Władczyni puściła ręce siostry, by niewolnice mogły skończyć pracę, i kontynuowała dalej weselszym głosem. – To teraz idź się wykąpać, bo śmierdzisz jak bydlę. I koniecznie pochromuj włosy, by pasowały kolorem do ozdobnej zbroi. Myślę, że gdy tylko gwiezdni goście cię ujrzą, puszczą w niepamięć spóźnienie na dzisiejszą ucztę.

– Coś jeszcze? Może mam jakiegoś wziąć do łoża? – spytała sarkastycznie wojowniczka.

– To zostaw mnie – odpowiedziała półżartem Estera. – Ty zabawiaj ich militarnymi historyjkami najlepiej, jak tylko potrafisz.

*

Mechaniczne roboty, ochrzczone przez żołnierzy nazwą sztuczniaków, przerażały Sanazę od momentu pierwszego kontaktu. Ten obserwowany przez nią udzielał pomocy medycznej w środku sporego miasteczka. Był jednym z kilkuset podarowanych przez arcy-Pielgrzyma, przywódcę kosmicznych wędrowców. Posiadał mackowate metalowe kończyny, mogące wić się w każdą stronę, i zbliżoną do ludzkiej twarz z anielską mimiką. Do tego miał słodki głos, przywodzący na myśl przystojne inkuby z legend, wabiące niczego nieświadome dziewczyny ku zgubie. Mieszkańcy stali dookoła prowizorycznego namiotu, rozstawionego przed rozpoczęciem przez maszynę „szczepień prewencyjnych lokalnej populacji”. Czemu, ach czemu gwiezdny lud musi wszystko określać tak niejasnymi terminami? – pomyślała rozbawiona dowódczyni. Uśmiech szybko zszedł jej z twarzy. Co jednak, gdy któregoś dnia mogą zacząć aplikować truciznę zamiast „szczepionek”?

Arcymistrzyni spięła wierzchowca, zostawiając za sobą zgromadzenie, i dogoniła czekającą adiutantkę, Siminę. Dziewczyna wzrostem dorównywała przełożonej, miała także podobny orzechowy kolor oczu i nieco jaśniejszy odcień skóry. Następnie dołączyły do sporej grupy żołnierzy, otaczających kamienną świątynię. Na dachu widać było kominy specjalnych palenisk do wytapiania chromu. W centrum konstrukcji wznosił się wykonany z owego świętego metalu wysoki posąg, na którym wyrzeźbiono wyrażające różne uczucia twarze Elahehy. Relikty jeszcze z czasów, gdy bogini kroczyła między serafinami. Tyle wspomnień związanych ze świętymi miejscami: nudne wizyty z matką przy składaniu darów w zamian za łaskę i błogosławieństwo, wymagający trening, czy duma, gdy otrzymałam pancerz i miecz arcymistrzowski. A teraz… – nie chciała kończyć myśli.

– Co się stało, arcymistrzyni? – Simina musiała zauważyć, jak przełożona spochmurniała.

– Zapomniałam czegoś istotnego z obozu – skłamała Sanaza.

Pod ozdobnym portalem budynku stała grupa odzianych w szaty z wplecionymi chromowanymi ozdobami kobiet, mężczyzn i dzieci z rodzin kapłańskich oraz licząca trzysta osób drużyna świątynnych wojowników. Dookoła srebrną farbą namalowali na ziemi krąg. „Niechaj przeklęty będzie ten, co przejdzie przez krąg bogini nieproszony”. Wątpię, by zadziałało – zadrwiła z przypomnianej modlitwy.

– Słudzy Elahehy! – krzyknęła, gdy po zejściu z wierzchowca stanęła na skraju odrysowanego obszaru. – Znacie dekret, który przybyłam wykonać! Czy chcecie ponieść konsekwencje buntu wobec matriarchini, naszej matki?

Naprzeciwko wyszła kobieta w jej wieku, może niewiele starsza. Już z twarzy mogła wyczytać, że nie zamierzała załagodzić sporu. Oprócz ozdób należnych arcykapłance, miała na ubraniu wyszyte symbole rodu Arkona, od dawien dawna związanego z religią imperium. Bez cienia strachu stanęła przed dowódczynią na odległość wyciągniętej ręki.

– Fechmistrzyni – powiedziała. Stojąca za Sanazą adiutantka zacisnęła dłoń na włóczni.

– Rozmawiasz z arcymistrzynią, kapłanko – rzuciła groźnie dziewczyna. Obelga za obelgę.

– Osoba tej rangi nosi pobłogosławiony miecz, wykuty z chromu. – Wskazała na srebrnego koloru ostrze przy boku Sanazy. – Nie zaś dar od niewierzących w Elahehę barbarzyńców. Nawet wojsko odzialiście w stal z przeklętych gwiazd. Bogini niechybnie ukarze was klęską.

Jeszcze niedawno wojowniczka była gotowa się zgodzić. Zdanie zmieniła po bitwie z buntownikami, którzy porąbali na kawałki mieszkańców kilku wiosek korzystających z pomocy medycznej przydzielonego sztuczniaka. Otrzymana od Pielgrzymów broń i pancerze z „zaawansowanych stopów” przemieniły walkę w masakrę morderców, dokonaną bez strat własnych.

– Jakoś jej nie spieszno – powiedziała sarkastycznie Simina. Na te słowa oczy arcykapłanki zapłonęły furią.

– Dajmy spokój z wzajemnym ubliżaniem – rzekła spokojnie arcymistrzyni. Rozmówczyni spojrzała na nią.

– Kiedy usłyszałam, że zmierzasz tutaj osobiście, miałam jeszcze nadzieję na przemówienie tobie do rozsądku. Niestety okazała się płonna.

– Najwyraźniej. A teraz odstąpcie od chramu.

– Nie! – Odpowiedź nie zostawiała pola do negocjacji.

– Możemy albo po dobroci, albo… – Simina stuknęła włócznią o grunt.

Służka bogini spojrzała Sanazie prosto w oczy.

– Elaheha nas chroni!

– Nie obroniła moich żołnierzy, gdy pierwszy okręt Pielgrzymów dotknął ziemi, nie obroni i was. – Co za uparta baba! Odejdź, żyj i działaj dalej! Nie doprowadzaj do niepotrzebnego rozlewu krwi! – dodała w myślach poirytowana zbrojna.

– Twoja pobożna matka musi się przewracać w grobie. Ty i ta dziwka nie jesteście godne powierzonych obowiązków! – Niespodziewanie arcykapłanka wyjęła schowany w rękawie mały nóż, jednocześnie wrzeszcząc do otaczających świątynię wojskowych. – Bogobojni ludzie! Odstąpcie i nie słuchajcie…

Nim dokończyła zdanie, Simina wbiła włócznię w jej pierś, wykrzykując rozkaz ataku. Pomimo początkowego wahania, żołnierze usłuchali. Jeden z wojowników świątynnych zaszarżował na adiutantkę, próbującą wyciągnąć broń z trzewi trupa. Sanaza bez wahania dobyła miecz i cięła wroga – ostrze gładko przeszło przez ozdobną, drewnianą tarczę, następnie zagłębiając się w chronioną czepcem głowę.

Walka szybko dobiegła końca – obrońcy, nawet z mistrzowsko wykonanym wyposażeniem, nie byli w stanie pokonać armii uzbrojonej w przedmioty z gwiezdnych kuźni Pielgrzymów. Po całej rzezi arcymistrzyni spojrzała na zakrwawiony oręż w dłoni. Zabicie morderców to jedno. A tutaj… – myślała przerażona. Zgodnie z jej obawami, Estera przekroczyła kolejną granicę. I co gorsza, popchnęła ją do tego samego. Czy jestem gotowa dalej brnąć w to bagno? Czy mam być ślepo posłuszna, jak tej szmacie, co wydała mnie na świat? Tylko raz zbuntowała się przeciwko matce, czego nie żałowała, nawet pomimo późniejszej kary.

Po walce żołdacy ograbili świątynię. Dowódczyni odmówiła tradycyjnego udziału w łupach. Z żalem patrzała na rabowane skarby i cenne przedmioty. Zebrane zwłoki obrońców pochowali zgodnie z pielgrzymim zwyczajem pogrzebowym. Po wszystkim zaś podeszła do Siminy. Dziewczyna spojrzała na arcymistrzynię bez cienia żalu.

– Musiałam ciebie chronić, pani – odpowiedziała, uprzedzając pytanie. Kobieta w duchu przyznała rację i poklepała podwładną po ramieniu ze zrozumieniem.

Potem większość zbrojnych została dalej w wiosce, podczas gdy ona, wraz z adiutantką i eskortą, udała się do niedalekiego obozu.

Gdy nazajutrz rano powróciła z resztą armii, przybyli w nocy misjonarze Pielgrzymów zdążyli już zrównać chram z ziemią i postawić sporą nową świątynię z dziwnego płynnego metalu. W niej wojsko wzięło udział w osobliwym rytuale, gdzie przy ludziach z gwiazd deptali posążki Elahehy. Za ile czasu zrobią to samo z całą kulturą? – zastanawiała się przerażona tempem budowy Sanaza, która musiała wykonać obrzęd jako pierwsza. I czy dalej chcę do tego przykładać rękę?

*

Arcymistrzyni weszła do sali reprezentacyjnej garnizonu, gdzie czekali goście. Osiem wielmożnych pań, pochodzących z rodów równie starych, jak Decewerowie, wykonało głęboki ukłon. Dziewiąta osoba, jedyny mężczyzna w tym gronie, również oddał honory, choć z jego wzroku emanował chłód. Nosił na drogiej szacie z jedwabiu wyszytą gniewną twarz Elahehy – symbol wojowników świątynnych oraz rodu Arkona. Dała znak, by zgromadzeni zasiedli przy stole. Niewolnice podały wytrawne trunki.

– Szlachetna dowódczyni imperialnej armii! Dziękujemy, że zgodziłaś się z nami spotkać w tej mrocznej dla imperium godzinie…

Sanaza westchnęła w duchu. Miała nadzieję, że znacznie dłużej potrwa, nim jej nieobecność zostanie zauważona. Po zniszczeniu kilku chramów, wycofała się do niewielkiego garnizonu daleko od Tiru, nie mogąc już znieść widoku mordowanych rodzin kapłańskich. Nie otrzymała potem żadnej wiadomości, w której matriarchini nalegałaby na ponowny udział wśród wojsk wcielających rozporządzenie w życie. Pewnie czeka na właściwy moment, aby wystosować do mnie jakąś „specjalną” prośbę. Takie przemyślenia napełniały ją goryczą oraz złością.

– …Rozumiemy twoje rozdarcie pomiędzy czynami, do których nas wszystkich zmusiła twa bliźniacza siostra, a wiarą, jaką krzewiła bogobojna matka.

Reprezentantki mówiły jedna za drugą, a Sanaza dalej prowadziła rozważania. Sądziłam, że Estera jest inna niż nasza rodzicielka. Cały czas żyłam złudzeniami, że wykorzystuje podobne sztuczki w dobrej wierze. Prychnęła głośno na ostatnią myśl. Mówiąca dama potraktowała to jako ponaglenie i zwiększyła tempo wypowiedzi. Nie mogę dłużej pozostawać pod jej wpływem! Albo przeciwstawię się teraz, albo nigdy!

– Wystarczy! – powiedziała stanowczo, przerywając słowotok delegatki. – Oczekujecie ode mnie odpowiedzi, czy ocalę imperialną kulturę od barbarzyńców z gwiazd, zdradzając rodzoną siostrę. Moja odpowiedź brzmi: tak!

Ulga delegatek, wywołana deklaracją, była wręcz namacalna.

– Mam jednak pewne żądania – dodała natychmiast śmiało.

– Jakie, pani?

– Życia Estery na własność. Ja zadecyduję o karze wiarołomczyni – rzekła bez wahania. Ku jej zaskoczeniu, damy nie wyraziły sprzeciwu. Gdyby chodziło o jakąś materialną rzecz. Ale wiedzą, że nie prosiłabym, jeśli nie zamierzam darować życia największej odstępczyni w dziejach! A tu żadnej reakcji!

– Jeśli sobie tego życzysz, pani – powiedziała formalnie najstarsza z zebranych. Reszta pokiwała głowami, zgadzając się z przedmówczynią.

Tak naprawdę nie dobiliśmy targu. Ukradkiem spojrzała na wojownika świątynnego, którego twarz od początku spotkania nie zmieniła wyrazu. Ale to nie z nimi muszę negocjować.

– Dobrze. Jest już późno, toteż odpocznijcie. Jutro ustalimy szczegóły ratowania duszy imperium.

Stojąca do tej pory w rogu niewolnica wyprowadziła kobiety z sali. Pozostał jedynie mężczyzna, nadal siedzący na miejscu. Powoli sączył wino z kielicha.

– Wybacz poufałość, pani, ale musiałaś być bardzo blisko z matriarchinią, skoro nawet teraz chcesz ją ocalić – powiedział sucho, gdy zostali sami.

Przyjrzała się mu dokładniej, rozpoznając skądś rysy twarzy.

– Tak jak ty zapewne ze swoją siostrą. Arcykapłanka była starsza czy młodsza?  – sondowała ostrożnie.

– Starsza. – Uśmiechnął się smutno. – Nie chowam do twojej osoby urazy za to, do czego doszło w chramie. Zwłaszcza, że teraz stajesz po właściwej stronie, pani.

– Jak ciebie zwą?

– Khodad, arcymistrzyni.

– Czego żąda ród Arkony ode mnie w zamian za zorganizowanie buntu, darowanie win i umieszczenie na tronie? – spytała bezpośrednio.

– A mamy prawo cokolwiek wymagać? Przed wiekami wolą bogini było, by to twoja rodzina władała całym imperium. Z radością weźmiemy udział w każdym boskim dziele. – Oficjalny ton, jakiego użył, brzmiał w jej uszach prześmiewczo.

– Daruj sobie formułki – fuknęła.

Wciągnął powietrze i zmarszczył brwi.

– Dwóch rzeczy. Po pierwsze, byś po przejęciu władzy wzięła za partnera kogoś z mojego rodu – mówił, ważąc każde słowo.

– Na przykład ciebie?

– Na przykład mnie – zgodził się bez wahania. A więc po to go tu wysłali.

– Zgoda na posiadanie dzieci też będzie od tego uzależniona?

– Tak. – Matriarchini nie mogła mieć własnego potomstwa, jako że z woli bogini miała matkować całemu ludowi imperium. Jedynie kapłanki mogły zwolnić władczynię z tej reguły w razie zagrożenia linii Decewerów. Identyczna sytuacja dotyczyła rodzicielki zwaśnionych sióstr.

Sanaza tylko raz się zakochała, łamiąc nakazy matki i grzebiąc szansę na przejęcie władzy. Był to najszczęśliwszy okres życia, przerwany nagłym wezwaniem do stolicy. Wybranek – imperialny żołnierz – przypłacił to życiem. Ją okrutna kobieta poddała najstraszliwszej próbie, jaką mogła wymyślić. Potem nigdy więcej nie chciała brać nikogo do łoża.

– Drugi warunek jest znacznie prostszy do wykonania – zaczął pewnie. – Chcemy kary dla żołnierzy, którzy mordowali kapłanki. Zwłaszcza wobec tych, którzy zabili moją siostrę…

– Nie!

Nie zdołał ukryć zaskoczenia na ten sprzeciw.

– Ale…

– To nie podlega dyskusji! – odmówiła równie mocno, jak za pierwszym razem.

Rozmówca zamilkł.

– Widzę, że nie zdołam ciebie przekonać – powiedział w końcu ostrożnie.

– Polowanie na pogan czyńcie wewnątrz rodów szlacheckich. Armia to moja sprawa.

Chwilę patrzył z zastanowieniem na arcymistrzynię.

– A co z pierwszym warunkiem? – Głos miał bardzo stanowczy.

Coś za coś. Nie może wyjść z pustymi rękami. Westchnęła i z dwóch opcji, których nie chciała wcielać w życie, wybrała mniejsze zło.

– Zgadzam się. Ale dopiero po wszystkim.

– To oczywiste – odparł.

Dobili targu. Khodad pozwolił sobie na półuśmiech, wypijając jednym haustem całą zawartość kielicha. Jej zaś nie przepełniała duma z podjętych decyzji.

*

Nawet w nocy obóz wypełniony był dźwiękami pracy. Rzemieślnicy naprawiali broń i pancerze zbrojnych. Łowcy patroszyli upolowaną zwierzynę. Wojownicy pili oraz grali w kości. Sanaza napawała się tą osobliwą “muzyką” przez krótki moment, nim ponownie weszła do namiotu dowodzenia, gdzie szlachetne damy z popierających bunt familii prowadziły naradę z oficerami co do kolejnego kroku. Zgodnie z ustalonym w garnizonie planem, zebrali prywatne armie wielkich rodów w jednej z dolin daleko na południe od stolicy. Miało to jak najdłużej ukryć działania przed czujnym okiem wywiadowców. Na szczęście większość armii imperialnej przebywała na północy, wcielając w życie dekret – w te strony mieli ruszyć dopiero w drugiej kolejności. Szybka operacja powinna pozwolić przejąć władzę, nim wieści dotarłyby do dowódców. Potem wszyscy mieli nadzieję, że przekonają generałów imperium do przejścia na stronę buntowników. Inaczej krwawa wojna domowa wydawała się nieunikniona. Do tego przez cały czas grozi nam po trzykroć przeklęta interwencja Pielgrzymów. Ostatnia myśl zmroziła dowódczynię. Miała nadzieję, że zostając szybko nową matriarchinią, zdoła zatrzymać przybyszy z gwiazd za pomocą dyplomacji. Według informacji szpiegowskich na niebie nie było okrętów kosmicznych, a nieliczni misjonarze nie powinni stanowić problemu, nawet z potężną technologią do dyspozycji.

– Jak to?! – wrzasnął Khodad. Odziany w przeszywanicę i narzutę z symbolem wojowników świątynnych, pełnił rolę zastępcy dowódcy. Wolałaby widzieć na jego miejscu Siminę, ale nie chciała ryzykować spotkania obydwojga. Mimo wielu wątpliwości, adiutantka zdecydowała się pójść za przełożoną. Obie ukryły partnera i trójkę dzieci dziewczyny w bezpiecznym miejscu, gdzie zdaniem Sanazy będą bezpieczni. Chociaż tyle mogę zrobić – myślała wtedy z ulgą. Potem posłała młodą oficer z ważną misją. Nie powiedziała jednak o tym nikomu z obecnych sojuszników.

– Żaden z rodów północnych nas nie poprze – powiedział delegat, który ledwo przed zachodem słońca wrócił z daleka. – Rodzina Maulusów odmawia stanięcia po stronie arcymistrzyni, z której, jako przyszłej władczyni, zrezygnowała własna matka. Cytowali przy tym plotki, których nie godzi się powtarzać. Zaś pani klanu Selwariów wprost powiedziała, że woli pełne żołądki niż zimną stal mieczy.

Khodad mruknął gniewnie. W sumie nic dziwnego, że sprzedali lojalność za chleb – pomyślała z żalem Sanaza. Tamtejsze ziemie nie należały do najżyźniejszych i każdego roku trzeba było uzupełniać zapasy ze znacznie bardziej obfitych zbiorów na południu. Jednak i na to matriarchini znalazła sposób, prosząc Pielgrzymów o pomoc. W odpowiedzi jeden z transportów przywiózł nową odmianę zboża, które bez problemów rosło w ubogiej glebie.

– To co teraz? – spytała jedna z oficerów. Wszyscy wiedzieli, że bez poparcia rodów północy nie mieli szans przeciągnąć całej armii imperialnej na stronę rebelii.

– Włócznie i ogień – powiedział gniewnie wojownik świątynny.

– Orężem nic nie wskóramy, potrzeba dyplomacji i ustępstw – powiedziała pojednawczo któraś ze szlachetnych dam.

Sanaza ponownie wyszła na zewnątrz. Pośród żołnierzy pomachała w jej kierunku znajoma, ubrana w płaszcz postać.

– Wybaczcie na moment – rzuciła w stronę debatujących i udała się ku oczekiwanemu posłańcowi.

Simina czekała przy wierzchowcach.

– Jak zareagowała? – spytała niecierpliwie arcymistrzyni.

– Spokojnie – powiedziała zmieszana dziewczyna. – Rzekła tylko, że niedługo i tak się spotkacie. Nie pytała też o nic – dodała.

Arcymistrzyni osłupiała. Napisałam list, w którym wszystko wygarnęłam. Z trudem uniknęłam przy tym od porównań do nikczemnej matki. A w odpowiedzi od tej wiecznie uśmiechniętej gaduły dostaję ciszę.

– Rozumiem. Idź i odpocznij po podróży – poleciła dawnej adiutantce.

Ta oddała honory i z wyraźną ulgą poszła na spoczynek. Nawet ona niepotrzebnie się zamartwia moimi problemami. Sanaza oparła ręce na wbitej w ziemię belce i frasobliwie podrapała nos. Czemu powiedziała tylko tyle? – powtarzała w myślach. Nie żałowała poświęcenia elementu zaskoczenia – chciała to uczynić ze względu na łączącą je dawniej więź. Po cichu liczyła, że siostra zrozumie popełniony błąd. Ale jeśli miała nadejść odpowiedź, to oczekiwała listu wypełnionego sarkastycznymi słowami. Rozmyślając nad zagadką, skierowała się ku namiotowi, gdzie nadal toczono debatę na temat losu zdrajców. Nie ma co ryzykować – nawet bez szkolenia wojskowego, Estera stanowi groźnego przeciwnika. Lepiej zwiększę liczbę dalekich patroli. To powinno pomóc, jeśli planuje pułapkę.

*

Łup!

Potężny huk, głośniejszy od uderzenia głazu wyrzuconego z trebusza, wyrwał Sanazę ze snu. Narada trwała długo i nie doszli do żadnej konkluzji. Miała nadzieję, że przed wschodem słońca odpocznie jeszcze trochę w prywatnym namiocie.

Łup!

Dochodząc do przytomności, zaczęła słyszeć krzyki żołnierzy. A wraz z nimi świsty, syki i grzmoty – dźwięki, które pamiętała z tylko jednej bitwy w swoim życiu.

Pielgrzymi!

Zerwała się z siennika i chwyciwszy w biegu miecz, wypadła wprost na uciekający w panice tłum. Żołnierze gnali jak najdalej od metalowych stożków, wokoło których widać było płomienie. Snopy zielonego światła, emitowane przez zamontowane w środku bronie, powalały jednym trafieniem nawet najbardziej wytrzymałych wojowników.

Zatrzymała jednego z uciekających, chwytając go za rękę, ale wyszarpał się z uścisku. Obok przebiegł płonący kapłan. Stłumiła rosnące uczucie paniki. Obóz jest stracony! Musimy dokonać odwrotu!  

Zaczęła wykrzykiwać rozkazy, próbując zatrzymać bezładną ucieczkę wojska. Podświadomie szukała wzrokiem Siminy. Jednak dokładnie w tym momencie otrzymała mocne uderzenie w brzuch. Niewidzialny przeciwnik powalił ją. Zaraz potem poczuła nagłe ukłucie na czole i straciła przytomność.

*

Gdy otworzyła oczy, była w latającej machinie Pielgrzymów, otoczona opancerzonymi od stóp do głów żołnierzami. Mający kształt elipsoidy pojazd wylądował w jednym z ogrodów pałacu matriarchini w Tirze, przekształconym w lądowisko. Więc to miała na myśli, mówiąc, że spotkamy się niedługo. Sanaza nie mogła nic zrobić – coś sprawiało, że ręce i nogi nie reagowały na polecenia. Za to wykonywały żądane ruchy na słowa przybyszy z gwiazd. Bardzo chciała spytać o los adiutantki, ale podobna niemoc odebrała jej mowę.

Pod eskortą straży pałacowej i Pielgrzymów zaprowadzono pojmaną dowódczynię do jednej z wież. Na szczęście to nie ta sama, co przed laty – odetchnęła. Celą okazał się urządzony z przepychem pokój – z szerokim łożem, pełnymi książek półkami i sporymi oknami. Jakbym była cholernym patriarchą z bajki – pomyślała z sarkazmem. Opancerzony Pielgrzym podszedł bliżej. Powiedział coś w niezrozumiałym języku do jednej z niewolnic, a następnie zdjął metalową opaskę z głowy arcymistrzyni. Kobieta runęła bezwładnie w ramiona służek, które ułożyły ją na łóżku.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim odzyskała władzę w kończynach. Bolało ją dosłownie wszystko. W końcu podniosła się z łóżka. Za oknem stolica tonęła w promieniach zachodzącego słońca, którego światło padało na szereg olbrzymich latających maszyn. Ich baza zajmowała jedną z dawnych dzielnic biedoty. Roześmiała się smutno na ten widok. Po prostu wspaniale! Bardziej nie mogła napluć mi w twarz, niż kazać oglądać znienawidzonych obcych, gdy tylko zechcę wyjrzeć na zewnątrz!

Zaczęła badać możliwości ucieczki. Szybko odkryła, że okna, drzwi i ściany były zabezpieczone gwiezdną technologią – barierą, która odbijała wszystko ze znacznie większą siłą, niż na nią napierało. Wydawała przy tym głośny dźwięk, przypominający klaśnięcie. Wygląda na to, że nie mam szans stąd wyjść – uznała z beznadzieją. Powróciły wspomnienia podobnej sytuacji z dawnych lat. Tylko wtedy towarzyszył mi jeszcze płacz dziecka.

Pod wieczór, w asyście straży przybocznej, przyszła wystrojona matriarchini.

– Mam nadzieję, że ta chwila namysłu… – zaczęła mówić z szelmowskim uśmiechem.

– Co z Siminą? – przerwała bezceremonialnie siedząca na łóżku Sanaza.

– Nie bądź niecierpliwa, siostrzyczko. – Usłyszała w odpowiedzi.

Estera usiadła przy ozdobnym drewnianym stoliku. Zajęła jedyne krzesło – drugie arcymistrzyni postanowiła wykorzystać do przetestowania siły bariery. Pozostałe po nim resztki zbierały przybyłe za swą panią służki.

– Mów albo… – Nie miała pomysłu, jak skończyć groźbę.

– Dobrze już, dobrze. – Będąca w widocznym dobrym humorze władczyni spokojnie zaczekała, aż jedna z niewolnic naleje wina do postawionego pucharu. – Nie musisz się obawiać, że podzieliła los reszty buntowników. Darowałam im życie, ale poprosiłam naszych gwiezdnych braci w wierze o poszerzenie ich horyzontów myślowych. Najlepiej w miejscu, które zwą „obozem pracy”. Khodad Arkona był tym szczerze przerażony…

– Do rzeczy!

Nawet teraz musi pokazać swoją wyższość! – pomyślała pogardliwie Sanaza.

– Nie mogę potraktować w taki sposób osoby, która pomogła zakończyć bunt, czyż nie? – W głosie siostry dominowała nieskrywana radość. Arcymistrzyni skuliła się, jakby dostała pięścią w brzuch.

– Łżesz – wyszeptała z niedowierzaniem. – To rody z północy.

– Do wczoraj nie wiedziałam, że z wami pertraktują. Szczerze uradowało mnie, że plan z kupieniem wierności żywnością się powiódł.

– W takim razie Pielgrzymi.

– Nie są aż tak wszechmocni.

Łzy napłynęły do oczu arcymistrzyni. Nie, nie i jeszcze raz nie! – powtarzała w myślach.

– Czemu? – spytała niewyraźnie.

Matriarchini upiła łyk wina.

– Bo nie jest ślepo związana z tradycją. Bo przekonała się, że gwiezdne eliksiry zmniejszają śmiertelność wśród chorych, a nowe rodzaje upraw napełniają spichlerze. I jest przy tym bardzo inteligentna. Doprawdy, nawet ambasador był pod wrażeniem. Gdybyś tylko słyszała…

Umilkła, gdy jej wzrok napotkał pełne nienawiści oczy bliźniaczki. Przed laty Sanaza spojrzała dokładnie tak samo na matkę, gdy została zamknięta w wieży z małym dzieckiem.

– Szmata – wycedziła gniewnie przez zęby.

– Nie musisz… – Głos władczyni stał się piskliwy.

Wojowniczka wstała z łóżka i wykonała błyskawiczny krok ku siostrze. Stojące niedaleko strażniczki przechwyciły i powaliły arcymistrzynię na kamienną podłogę.

– Zawsze mną manipulowałaś! Zawsze z tym pieprzonym uśmiechem na ustach! Jesteś dokładnie taka sama jak matka! Nawet gorsza! – krzyczała, próbując się wyrwać z żelaznego uścisku.

Z twarzy Estery zniknął uśmiech. Sanaza nie wiedziała, jaką strunę pociągnęła, ale sprawiło jej to satysfakcję.

– Ona przynajmniej nie zdołała odebrać mi córki – dopowiedziała arcymistrzyni łkając. – Nienawidzę cię. Nienawidzę…

Szok na usłyszane słowa był aż nadto widoczny na twarzy władczyni. Gwałtownie wyszła z pokoju. Za nią podążyły niewolnice i straże. Straciłam córkę. Siostry nigdy nie miałam – powtarzała raz za razem wojowniczka, łkając i leżąc wciąż na podłodze. Odebrała mi ostatni powód, by uciekać. Po chwili zaczęła wyładować cały wezbrany gniew na meblach i książkach, słuchając dźwięku klaskania odbijającej przedmioty bariery Pielgrzymów.

*

Sanazę obudziły czyjeś kroki. Szybko usiadła na łóżku. W świetle księżyca, dodatkowo wspomaganym przez doskonały wzrok serafinów, ujrzała matriarchinię, ubraną w strój nocny. Czuła od siostry woń wina – Estera miała mocną głowę, nie przypuszczała więc, by była pijana.

Nie widziała nigdzie straży i niewolnic. Wojowniczki pilnujące drzwi albo zachowywały się cicho, albo zostały odprawione. To jest moja szansa! Oczami wyobraźni widziała, jak rzuca władczynią o chroniącą okno barierę. Zacisnęła pięść, ale zaraz potem ją rozluźniła. Estera podeszła do łóżka, mijając roztrzaskane na kawałki meble oraz porwane książki, i usiadła na krańcu.

– Pamiętam, jak obie śmiałyśmy się z wieczornych modłów matki. Jak obiecywałyśmy sobie, że gdy tylko zostaniesz władczynią, to ciśniesz religię i całą kapłańską tłuszczę w cholerę. – Na twarzy miała ledwo widoczny uśmiech, który przeszedł w grymas. – Słyszałam, jak ta suka złorzeczyła, gdy otrzymała wieści o twoim związku i ciąży. Żałuję do dzisiaj, że nie zdążyłam wysłać ostrzeżenia, nim przybyłaś do pałacu.

Sanaza do dziś śniła koszmary o tych wydarzeniach. Zwłaszcza polecenie, że nie otrzyma jedzenia ani wody, nim nie zmaże skazy na honorze Decewerów, za jaką rodzicielka uznała małą Siminę.

Tymczasem matrarchini kontynuowała, zaciskając dłonie przed sobą na czyjejś niewidzialnej szyi.

– Podczas pierwszej twojej nocy w wieży, żarliwie modliłam się do bogini, by piorun strzelił tę dziwkę. Na darmo. Za dnia podeszłam do strzeżonych wrót. Dziecko płakało głośno, a ja cierpiałam, obwiniając się o bezsilność.

Estera spojrzała smutno  w oczy bliźniaczce. Wojowniczka słuchała z zapartym tchem wersji wydarzeń, której nigdy nie słyszała ani nie próbowała poznać. Szeroko rozwarła usta z zaskoczenia.

– Zdziwiona? – Westchnęła. – W sumie po ostatnich wydarzeniach masz prawo myśleć, że jestem bez serca. – Zamknęła oczy. Mimo to Sanaza zdołała dostrzec łzę spływającą po policzku. – Przychodziłam tak co kilka godzin, rozpaczliwie próbując znaleźć sposób, aby was ocalić.

Nagle parsknęła.

– Przepraszam, ale nadal… – Dźwięk rechotu wypełnił pomieszczenie. – Gdybyś tylko widziała ten cyrk, jaki przyszykowałam. W desperacji przekupiłam kilka miejskich wieszczek, by omotały pałacową arcykapłankę. Że niby miały wizje od samej Elahehy. A idiotka to kupiła. – Mimowolnie arcymistrzyni także zaczęła chichotać. – Słońce nie zaszło za horyzont, a matka też dała się nabrać na ten podstęp. Słuchała bajań kilku niewykształconych kobiet z szeroko otwartymi ustami. Jakby chciała wypić cały ocean! – mówiła przez kaskadę śmiechu Estera.

W końcu obie się opanowały. Estera parę razy nabrała i wypuściła powietrze, aby opanować czkawkę, która ją dopadła.

– Niestety, na modlitwach wieczornych dorzuciła jeszcze interpretację z rozważań świętych tekstów. Wbrew początkowym intencjom ciebie odesłano do wojowników świątynnych, a mnie uczyniono następczynią. – Schowała twarz w dłoniach ze wstydu. – Byłam taka zła na siebie! A ta kurwa tak się nakręciła, że żadne słowa nie mogły odwrócić sytuacji.

Opuściła ręce na łóżko, kierując wzrok na sufit.

– Do teraz czuję się jak złodziejka. Kiedy zostałam władczynią po śmierci matki, te wyrzuty tylko zyskały na sile.

– Czy ty…

Zabiłaś ją?

– Niestety przyczyny naturalne, czego do dziś żałuję. Wolałabym to zrobić osobiście.

Przez panującą następnie chwilę ciszy, Sanaza układała w głowie nowo usłyszane prawdy.

– Nie mogę cię winić za zmianę poglądów na tradycję i religię – w końcu takie powinny być efekty treningu. Ale jednocześnie stałaś się odległa i zimna. Jakbyś każdym słowem oskarżała mnie o celowe wykorzystanie tamtej sytuacji.

– To nieprawda… – Próbowała przerwać wojowniczka, ale Estera położyła rękę na jej ramieniu.

– Teraz to wiem. Ale wtedy bałam się usłyszeć takie oskarżenie. Nie byłam pewna twojej reakcji na prawdę, na prośby o przygarnięcie córki z ochronki, na chęć przytemperowania stanu kapłańskiego i po trzykroć przeklętego rodu Arkona.

Westchnęła ze smutkiem.

– Nie wiedząc, jak rozmawiać z „nową” tobą, skorzystałam z ironii i wymuszenia posłuszeństwa autorytetem władczyni. Tak było prościej. Potem zadziałało przyzwyczajenie. Gdy mianowałaś Siminę adiutantką, błędnie uznałam naszą relację za uporządkowaną.

– Powiedziałaś jej? – spytała arcymistrzyni.

– Nie. Chciałam dać tobie tę przyjemność. O ile się tego nie domyśliła, bo naprawdę jest cholernie inteligentna – przyznała dumnie siostra, chwytając bliźniaczkę za rękę.

Sanaza pozwoliła na to. Czuła radość z tej pierwszej od dawna szczerej rozmowy.

– Gdyby tak przy pierwszym kontakcie, jak i wczoraj, włos ci spadł z głowy, od razu poszłabym na wojnę z Pielgrzymami. – Władczyni wyjrzała przez okno, gdzie mimo odległości wyraźnie widoczna obsługa techniczna niestrudzenie pracowała przy latających pojazdach. – Na szczęście do tego nie doszło. Zaś ich przybycie stworzyło okazję, bym mogła naprawić stare błędy, wywalając na śmietnik historii Elahehę i czyniąc Siminę moją następczynią.

– Nawet za cenę reszty serafińskiej kultury?

– Tak. Zresztą ona i tak się zmieni. Już gwiezdni wędrowcy dołożą do tego starań.

– Ogniem i mieczem – syknęła dowódczyni.

– Mylisz się. – Estera zwiesiła głowę i kontynuowała ze smutkiem – To moja nadgorliwość doprowadziła do rzezi kapłanek oraz wzniecenia buntu przez klan Arkona. Pewnie właśnie na ten temat chce jutro rozmawiać ambasador – w końcu zignorowałam większość proponowanych przez misjonarzy pomysłów.

– Czyli wcale nie są tak prości, jak uważałaś? – spytała z nutą satysfakcji arcymistrzyni.

– Nie, ani trochę – przyznała bliźniaczka. Machnęła ręką ku światłom lądowiska. – Nie zmienia to jednak faku, że jakikolwiek opór przed postępem jest bezcelowy. W odseparowanym świecie może imperium mogłoby marzyć o wiecznym istnieniu w niezmienionej postaci. Ale nie teraz. Albo będziemy płynąć z nurtem rzeki dziejów, albo się w niej utopimy. Preferowałabym pierwszą opcję, najlepiej z jakimś Decewerem u sterów pielgrzymiej Kurii.

– Myślisz, że to możliwe? – spytała powątpiewając Sanaza.

– Tak – odpowiedziała bez wahania matriarchini.

Nagle Estera mocno ścisnęła trzymaną rękę siostry i spojrzała jej głęboko w oczy.

– Sama widzisz, że nie jestem nieomylna i niektóre z poczynionych planów odbijają się czkawką po dziś dzień. Muszę więc mieć przy boku kogoś, kto sprowadzi mnie na ziemię, gdy za bardzo stracę kontakt z rzeczywistością. Czy mogę liczyć na ciebie, siostro? – Ostatnie pytanie zadała poważnie, bez szelmowskiego uśmiechu. Sanaza odpowiedziała zdecydowanie.

*

Morwarid Decewer skończył mówić modlitwę za zmarłych. Kamienne groby Estery oraz Sanazy znajdowały się wewnątrz wielkiego mauzoleum, wybudowanego przez następną matriarchinię, Siminę Wielką. Czyny obu kobiet, nakreślone na wielkiej kopule z chromu, zawsze przepełniały go przemyśleniami nad własnymi decyzjami jako arcy-Pielgrzyma.

Wszystko wewnątrz wyglądało tak, jak w dniu przeniesienia zwłok sióstr do wnętrza budowli ponad trzy tysiące lat temu. Ale na zewnątrz świat się zmienił. Wsie i miasteczka zostały zastąpione przez wielkie metropolie. Serafini wymieszali się z innymi formami ludzi. Koniec końców, by łatwiej przekonać bogobojną część populacji, misjonarze postanowili nie niszczyć doszczętnie starej wiary w boginię Elahehę, scalając wybrane aspekty lokalnego kultu z pielgrzymią religią. Tir stanowił obecnie olbrzymi port kosmiczny. Czy właśnie tak widziały przyszłość świata i rodu? – myślał pełen zadumy. Choć funkcję matriarchini zarzucono po jakimś czasie, klan Decewerów stanowił wtedy jeden z filarów Kurii, centralnego ośrodka decyzyjnego Pielgrzymów. A osiągnięty przez Morwarida status był ukoronowaniem kilku tysiącleci lojalnej i mądrej służby.

Wstał z kolan i ruszył ku wyjściu. W związku z jego przybyciem wstęp do mauzoleum został tymczasowo wstrzymany i nie zamierzał dłużej naprzykrzać się mieszkańcom.

– Co teraz mamy w planie, Hiwocie? – spytał asystenta, który wraz ze strażą czekał przy okazałym portalu.

– Spotkanie z Nomusą, arcy-Pielgrzymie. Jej ton zdradza, że ma bardzo dobre wieści z negocjacji pokojowych – odpowiedział mężczyzna. Morwarid uniósł brwi w zaciekawieniu.

– Dobrze. – Spojrzał po raz ostatni w stronę grobów. – Chodźmy więc budować historię. Tak jak kiedyś one.

Koniec

Komentarze

Fabuła nawet ciekawa, dużo się dzieje w tym kraju i rodzie.

Gorzej z bohaterkami – są do siebie tak podobne, że długo mi się myliły te baby. Fajnie byłoby, gdybyś pogłębił postacie, dał im więcej cech szczególnych, zróżnicował sposób mówienia…

Nie kupuję zachowania przybyszów. Skoro mają takie wypasione technologie, to i o religioznawstwie powinni coś wiedzieć, umieć manipulować wiernymi, a nie tylko ich zabijać, tworząc męczenników.

Technicznie całkiem przyzwoite.

Droga wiodła do pałacu matriarchini Estery Decewer. Zostawiła wierzchowca przy stajniach

Kto zostawił – droga czy matriarchini? Uważaj na uciekające podmioty.

przywodzący na myśl przystojne sukuby z legend, wabiące niczego nieświadome dziewczyny ku zgubie.

A sukuby to nie były żeńskie demony uwodzące facetów?

Ku swemu zaskoczeniu, nikt nie wyraził sprzeciwu.

Czyli każdy był zaskoczony własną decyzją, by się nie sprzeciwiać?

Wielkie metropolie zastąpiły wsie i miasteczka.

Czyli co zastąpiło, a co zostało zastąpione?

Babska logika rządzi!

@Finkla

Dzięki za komentarz. Wskazane błędy poprawione. Zwłaszcza ten nieszczęsny inkub, co się sukubem stał ;)

Na ukazaniu pewnego podobieństwa, zwłaszcza w podejściu do wzajemnych stosunków, mi zależało, ale na przyszłość zapamiętam, by dać głębszy obraz różnic między postaciami.

Brutalność zaś to nie decyzja Pielgrzymów, a nadgorliwość Estery w tępieniu starej wiary. Dali jej dużą autonomię w kwestii stosowanych środków na terenie imperium i masz rację, że koniec końców to im się nie opłaciło w tym aspekcie (kolejne chramy trzeba było też zdobywać, tworzono męczenników). Stąd później zaczęli raczej integrować niż niszczyć aspekty wiary, co zaznaczyłem w końcówce.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hmmm. Może w takim razie przydałaby się jakaś scenka o tym świadcząca. Rozmowa Estery z gośćmi pewnie odbiegałaby od schematu prowadzenia akcji, ale może gdyby komuś wspomniała (albo pomyślała, że wspomnieć nie może) o ochrzanie od obcych?

Babska logika rządzi!

Myślę, że da się wpleść takie niewielkie wtrącenie w końcową rozmowę sióstr – zrobię to dziś wieczorem :)

 

Edycja:

Udało się to zrobić teraz. Zmiana jest w końcówce rozmowy Estery z Sanazą.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sprawnie napisany i ciekawy tekst. Podkreślić należy niezłą dynamikę narracji. Dzieje się, a dłużyzn specjalnie nie ma, jeżeli w ogóle są. Chyba jednak przydałoby się po parę zdań opisu, żeby lepiej oddać obraz miejsc, w których toczy się opowiadana historia.

Niezłe dialogi. 

Trochę razi nierównomierna stylizacja języka opowieści – jednak chyba komnata, sala, a nie pokój. Pokój jest współczesny. Podobnie jest z garderobą. I ten problem występuje i dalej. 

A po co odpinała pochwy? Wystarczało wyjąć miecz i sztylet.

Ale każdy tekst można dopracować, a to jednak wymaga czasu.

W sumie  – interesująca i dobrze opowiedziana historia. Ciekawa.

Pozdrówka.

@RogerRedeye

Dzięki za komentarz. Miło mi, że się podobało :)

Odpięcie pochw jakoś tak mi się wyobraziło :) 

Co do stylizacji, to jestem świadomy tych rzeczy w kwestiach technicznych i broni, natomiast inne dziedziny życia – jak nazewnictwo komnat – będzie wymagać większego wybadania.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Czytało się całkiem nieźle, bo opowiadanie jest zajmujące, jednakowoż brakło mi jakichś sensownych uzasadnień dla niektórych zachowań tak bohaterek, jak i Pielgrzymów, nieco szerszego tła dla całej historii. Innymi słowy – nie miałabym nic przeciw temu, by opowiadanie było dłuższe i bardziej dopracowane. ;)

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Dowódczyni weszła do rozległej i bogato urządzonej garderoby, w której niewolnice układały długie włosy matrarchini. – Myślę, że matriarchini mogła przyjąć Pielgrzymów w gotowalni, nie w garderobie.

 

…Tylko z po­zo­ru wszyst­ko inne ludy… – Zastanawiam się, czy przed wielka literą nowego zdania potrzebny jest wielokropek. Czemu służy?

 

Na znak roz­mów­czy­ni przed­sta­wi­ciel prze­rwał prze­mo­wę. – Nie brzmi to najlepiej.

 

„na kon­wer­ty­tach, ziemi i su­row­cach. Przy czym za dwie ostat­nie je­ste­śmy go­to­wi cał­kiem do­brze pła­cić”. – Surowce nie są rodzaju żeńskiego, więc dlaczego dwie?

 

– Do­brze. – Wład­czy­ni pu­ści­ła ręce sio­stry, by nie­wol­ni­ce mogły skoń­czyć pracę., i kon­ty­nu­owa­ła dalej we­sel­szym gło­sem – To teraz idź… – Dlaczego w środku zdania znalazły się kropka i przecinek? Brak kropki po didaskaliach.

 

wy­ko­na­ny z owego świę­te­go me­ta­lu rosły posąg… – Posąg może przedstawiać kogoś rosłego, ale czy o posągu można powiedzieć, że jest rosły?

 

ostrze gład­ko prze­szło przez ozdob­ną, drew­nia­ną tar­czę, na­stęp­nie za­głę­bia­jąc w chro­nio­ną czep­cem głowę. – …za­głę­bia­jąc się w chro­nio­ną czep­cem głowę.

 

wraz z ad­iu­tant­ką i eskor­tą, po­wró­ci­ła do nie­da­le­kie­go obozu.

Gdy na­za­jutrz rano po­wró­ci­ła z resz­tą armii… – Powtórzenie.

 

Za ile czasu zro­bią to samo z całą kul­tu­rą? – za­sta­na­wia­ła się prze­ra­żo­na tem­pem bu­do­wy Sa­na­za, która mu­sia­ła wy­ko­nać go jako pierw­sza. – Kogo/ co, jako pierwsza, musiała wykonać?

 

Ku swemu za­sko­cze­niu, nikt nie wy­ra­ził sprze­ci­wu.Ku jej za­sko­cze­niu, nikt nie wy­ra­ził sprze­ci­wu.

 

Wes­tchnę­ła i z dwoj­ga opcji… – Opcja jest rodzaju żeńskiego, więc: Wes­tchnę­ła i z dwóch opcji

 

Rze­mieśl­ni­cy na­pra­wia­li broń i pan­ce­rze zbroj­nych. Łowcy opra­wia­li upo­lo­wa­ną zwie­rzy­nę. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Na­pi­sa­łam list, gdzie wszyst­ko wy­gar­nę­łam. Na­pi­sa­łam list, w którym wszyst­ko wy­gar­nę­łam.

 

Po­tęż­ny od­głos, gło­śniej­szy od ude­rze­nia głazu… – Brzmi to źle.

 

głazu wy­rzu­co­ne­go z tre­bu­szu… – …głazu wy­rzu­co­ne­go z tre­bu­sza

 

Za­czę­ła wy­krzy­ki­wać roz­ka­zy, pró­bu­jąc za­trzy­mać bez­wład­ną uciecz­kę woj­ska. – …pró­bu­jąc za­trzy­mać bez­ład­ną uciecz­kę woj­ska.

Sprawdź znaczenie słów bezwładnybezładny.

 

Do tego wy­da­wa­ła przy tym gło­śny dźwięk… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

nim nie za­bi­je skazy na ho­no­rze De­ce­we­rów… – …nim nie zmaże skazy na ho­no­rze De­ce­we­rów

 

a matka też dała się na­brać na całą sza­ra­dę. – Obawiam się, że szarada nie jest dobrym synonimem intrygi.

 

– Wyj­rza­ła za okno, gdzie mimo od­le­gło­ści wy­raź­nie wi­docz­na… – – Wyj­rza­ła przez okno

By wyjrzeć za okno, trzeba je otworzyć i wychylić się zeń, a w tym przypadku było to niemożliwe.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A, zapomniałam o jednym – czy władczyni rozmawiałaby z ambasadorami jednocześnie pozwalając sobie czesać włosy? To chyba zarezerwowane dla najbliższych przyjaciół. Obcym kobieta (zwłaszcza rządząca) powinna pokazywać się wyłącznie w pełnych regaliach – suknia, fryzura, makijaż… Tak sądzę.

Babska logika rządzi!

NoWhereManie, moje kolosalne komentarze z bety czytałeś i dokładnie wiesz, co myślę o poszczególnych elementach tekstu. Dlatego teraz publicznie pozwolę sobie tylko przekopiować ten fragment, w którym całościowo oceniam przedstawioną historię:

 

Na plus tematyka – s-f w technologicznie nierozwiniętym świecie opanowanym matriarchatem. Fabuła na początek mnie nie do końca przekonała, rozwija się dość powoli i tak naprawdę przez dużą część tekstu wprowadzasz czytelnika w świat i zarysowujesz sytuację. Dalej jest lepiej, twist według mnie udany. Najpierw dowiadujemy się o zdradzie Siminii i myślimy że to koniec niespodzianek z nią związanych, a po chwili okazuje się, że Siminia nie jest zwykłą adiutantką. Wszystko sensownie połączone z nienawiścią do matki. Ciekawe.

Ogólnie plusem jest dla mnie cała historia obejmująca narodzenie Siminii, zamknięcie w wieży, pomysłowy ratunek, to jak się dalej potoczyły sprawy i fakt, że nie bombardujesz czytelnika całą historią w jednej chwili. Dopiero na koniec wszystko składa się w spójną całość. Ktoś może powiedzieć że w trakcie czytania mógł czuć się trochę zagubiony, ale dla mnie wrażenie po poznaniu całej historii w dużym stopniu to wynagradza. Pomysł przemyślany i niebanalny, dla mnie jest ok.

@Reg

Dzięki za wyłapanie błędów – poprawiłem je. Nie chciałem tekstem przekraczać czterdziestu tysięcy znaków, stąd skupiłem się na najważniejszych elementach. Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się lepiej dostosować długość tekstu do wizji ;)

 

@Finkla

Znajomy historyk z Krakowa, oprowadzający swego czasu ludzi po Wawelu, opowiadał, jak wyjątkowo bliskich współpracowników Władysław Jagiełło przyjmował podczas załatwiania pewnej długiej i śmierdzącej potrzeby fizjologicznej. Rzekomo była to oznaka zaufania ;) Nigdy nie znalazłem potwierdzenia w książkach tego faktu, ale podobną logikę zastosowałem tutaj – Estera traktowała pielgrzymich misjonarzy jak wyjątkowo bliskich doradców, stąd podobny motyw i tutaj.

 

@Perrux

Tak jak pisałem – jestem bardzo wdzięczny za wszystkie uwagi podczas bety :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Są pewne różnice między dziewczynkami a chłopcami.

Mądrość ludowa głosi, że bardzo dobrze, jeśli mężczyzna widzi, jak kobieta się rozbiera (lub on to robi), ale nigdy, przenigdy nie powinien oglądać, jak się ubiera.

Ale nie znam się, może władczynie mają inne zwyczaje.

Babska logika rządzi!

Pewnie z władczyniami tak to jest. Co wolno wojewodzie… ;)

A przyznam, że tej mądrości nie znałem. Zapiszę i zapamiętam. Kiedyś na pewno się przyda :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wszystkiego, czego autor chciał się ode mnie dowiedzieć, już się dowiedział – w trakcie betowania. Nie będę się powtarzał, tak więc powiem tylko, że opowiadanie jest dobre – po prostu. Nic więcej, ale i nic mniej. Niechaj twoje koncepcje językowe ewoluują, autorze.

Pozdrawiam :)

Precz z sygnaturkami.

Jeszcze raz wielkie dzięki za wszelkie wskazówki udzielone podczas betowania, Niebieski_kosmito :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

– Trzymaj – rozkazała gniewnie do jednej strażniczki przy drzwiach. Ta spojrzała zaskoczona.

Niezbyt mi się podoba “jedna strażniczka”. Wywaliłbym słowo “jedna”, a jeśli nie było więcej strażniczek, a z jakiegoś powodu liczba miałaby znaczenie, wolałbym “samotną” czy nawet “jedyną”.

 

Tylko z pozoru wszystko inne ludy, czy to z powierzchni planet, czy w metalowych statkach kosmicznych, od lokalnych serafinów, wielmożna pani.

????

chyba zrozumiałem, ale coś pozjadałeś.

 

jaki zwykle miała, gdy wypowiadała kąśliwe uwagi.

Można prościej – np. “z jakim zwykła wypowiadać kąśliwe uwagi”

 

podarowanych przez arcy-Pielgrzyma

zapis wzbudził moją nieufność, ale po namyśle wydaje mi się jednak poprawny : )

 

Nie wiedziała, ile tak leżała, powoli odzyskując władzę w kończynach. W końcu wstała, cała obolała.

Niektórym mogą przeszkadzać rymy.

 

nagorliwość doprowadziła do rzezi kapłanek

literówka – nadgorliwość

 

na marginesie

 

Całkiem fajny tekst – dużo się działo, ciekawa tematyka, wątki domknięte. Mam zarzuty co do stylu – zwłaszcza nie wszystkie dialogi brzmiały przekonująco. Poza tym, odczułem niedostatek opisów przeżyć wewnętrznych głównej bohaterki. Zabrakło głębszych opisów uzasadniających kolejne zmiany zachowania.

Ostatecznie jestem jednak usatysfakcjonowany lekturą, zachęcam do wprowadzenia poprawek w tekście i kieruję go do biblioteki.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki Nevaz, wskazane błędy poprawione.

Co do zapisu “arcy-Pielgrzyma”, to kierowałem się następującą regułą:

http://sjp.pwn.pl/zasady/small-183-small-small-47-small-Pisownia-wyrazow-typu-I-pseudo-Polak-I-I-eks-Amerykanin-I;629534.html

Do tego z małej litery, co zasugerował mi ten wpis:

http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/nazwy-stanowisk;4753.html 

Pozostałe uwagi zapisałem i będę miał na uwadze przy pisaniu następnego tekstu :)

Jeszcze raz wielkie dzięki!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Też przeczytałem tę regułę, zgodnie z nią faktycznie, jeśli Pielgrzymi występują tu z dużej litery jako “nacja” to chyba tak ma być. Ja miałem skojarzenia z arcyksiążętami, arcykapłanami, arcybiskupami i arcydiabłami. Ten łącznik w moich oczach trochę ujmuje powagi, ale to tylko osobiste odczucia ;).

 

Powodzenia 

 

Ed:

W zdaniu z rozkazaniem strażniczce, jestem przekonany, że lepiej by brzmiało “rozkazała strażniczce” niż “rozkazała do strażniczki”. Mam wątpliwości, czy druga forma w ogóle jest poprawna.

i jeszcze “w wieży” zamiast “we wieży”

Ed2:

Mam jednak pewnie żądania

Pewne

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki za wskazówki, poprawiłem :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No, opowiadanie wciągnęło całkiem zacnie. Duży plus za solidną fabułę i to, że nie poszedłeś w kliszę – zwalczające się rodzeństwo, ale w to, że więzi rodzinne i wspólny cel uczyniły je wielkimi na wieki. Styl niezły – przeszkadzały mi didaskalia przy wielu zdaniach pisanych kursywą, bo jest jasne, kto pomyślał. Ogólnie zacne opowiadanie z niezłym warsztatem, z pewnością zasługuje na bib.

Wielkie dzięki Blackburn :) Ciesze się, że przypadło do gustu :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dobry tekst, choć przydałyby się szlify. 

Można by dopracować postaci bohaterek. Dialogi także.

Zamiast diamentu jest więc jakiś mniej szlachetny kamień. 

Wszyscy kiedyś spotkamy się pod jakimś memem.

Dzięki za przeczytanie :) Definitywnie w następnych opowiadaniach będę szlifował wskazane rzeczy :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ciekawe opowiadanie – widać, że dobrze czujesz się w nurcie s-f, choć tutaj, w przeciwieństwie do Olufenki, chyba trochę zbyt duży nacisk położyłeś na bohaterki i ich relację, w stosunku do samego miejsca akcji. Trochę brakowało mi tła, miejsc i ludzi, co obniżyło immersję. Za to warstwa polityczna i dialogi trochę za bardzo zdominowały treść – może tutaj należałoby się doszukiwać zaburzeń balansu opowiadania…

Bohaterki, mimo nacisku, jaki na nie położyłeś, jednak dość podobne do siebie. Albo to ja mało się skupiłem, no ale… momentami mi się myliły :/

 

Mimo wszystko należy się pochwała za fajną fabułę ze zwrotami akcji, odpowiednie tempo, a także przejścia między kwestiami militarno-politycznymi i prywatnym konfliktem bohaterek. Warsztatowo poprawnie, choć konfundowało mnie, że zamiast cię, ci, używasz tobie, ciebie. W dialogach brzmi to dość nienaturalnie :P

 

Przeczytałem w każdym razie z zainteresowaniem. To pełne i konsekwentne opowiadanie, dlatego i stempel jakości się należy. A także 70 primapunktów na Twój fundusz w primagrodzkim banku :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję Hrabio za tak niespodziewaną wizytę ;) Uwagi przyjmuję i nawet próbowałem potem zastosować – stąd, dla urozmaicenia bohaterów Olufenki, i kuleczka się pojawiła, i zamiłowanie do książek “kabtanki” :)

Jeszcze raz dzięki za komentarz i finalnego klika :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka