W Barathrii, świecie ognistych demonów, trwający od eonów beznamiętny spokój i porządek, uległy zakłóceniu. Początek wszystkiemu dało przybycie Genei, pierwszego nowo zaistniałego od bardzo dawna łowcy dusz. Ciche echo dźwięku skrzypiec wydostawało się z Kręgu, zamieszkiwanego przez nią i Ardora, i docierało do siedzib innych. Bezcielesne byty, przyzwyczajone do wiecznej ciszy, przerywanej co najwyżej delikatnym dzwonieniem kryształów, zaczęły się niepokoić.
***
Genea i Ardor, wijąc się, pulsując złotem i czerwienią, wisieli w Bramie. Zapatrzeni w tworzący się obraz świata, nie zwracali uwagi na nic innego. Aż w koszu ze złotych łańcuchów zabłysła błękitem i jasnym beżem kula. Spragniona łowów para wojowników z niecierpliwością się w niej zanurzyła.
Zanim trójwymiarowy obraz zniknął, jeszcze jedna istota zdążyła przekroczyć portal. Żółte iskry zamigotały w rozpływającej się Bramie.
***
Dwa Płomienie, Biały i Czarny, bez emocji obserwowały swe królestwo. Ich uwadze nie uszło niezwykłe działanie jednego z poddanych.
– NIEKTÓRZY…– zaczął Biały.
– …ROBIĄ SIĘ…
– …ZBYT SPRYTNI. – Dokończyły oba zgodnie.
Niezadane pytanie zawisło w powietrzu.
– NIE…
– …BĘDZIEMY…
– …INTERWENIOWAĆ. – Zdecydowały po chwili namysłu jednogłośnie. – NA RAZIE.
***
Jak zawsze, na początku się rozdzielili. Odpłynęli w różne strony, każde po swojemu spoglądając na odwiedzany świat.
A ten skrzył w świetle słońca srebrnymi odblaskami na olbrzymiej powierzchni oceanu i złocistymi na pustynnych lądach. Demonicznym wzrokiem Ardor dostrzegał pod powierzchnią wody miliony istnień i nieliczne na powierzchni wiecznie ruchomych wydm. Gdzieś tam krążyła jego niczego nieświadoma ofiara. Spokojnie wypatrywał blasku jej duszy.
Genea zawsze zaczynała oblot od północnych rejonów każdego świata. Teraz także udała się w tym kierunku, obserwując wielobarwne rozbłyski dusz mieszkańców planety.
Żadne z nich nie zwróciło uwagi na niegłośny plusk, gdy żółty ognik zanurkował niemal natychmiast po zjawieniu się nad światem. Po chwili niepozorna ryba sunęła tuż pod powierzchnią wody, uważnie śledząc przemykający po niebie złoty blask.
Genea dostrzegła seledynowy rozbłysk pośród północnych raf. Tam był jej cel. Obniżyła lot i powoli zanurzyła się w ciepłej otchłani. Płomień zamienił się w smukłą sylwetkę tęczowego węża. Przestroiła spojrzenie i zamiast kolorowych, świecących plam widziała wyraźnie kształty mszywiołów i korali. Jej ludzka pamięć cieszyła się widokiem rozchwianych falą wielobarwnych koron ukwiałów. Na tle żółtego korala słonecznego pyszniła się czerwienią rozgwiazda. Jednak to nie była rafa, jaką znała ze świata, z którego pochodziła. Tuż przed jej gadzim pyskiem przepłynął olbrzymi konik morski o grzbiecie najeżonym haczykowatymi wyrostkami. Mijając Geneę, wyszczerzył kły, a paciorkowate oczka spojrzały na nią złowrogo.
Odprowadziła go spojrzeniem, aż zniknął za koralowym murem. Pod nią, po piaszczystym dnie, wzbudzając płetwami bure chmurki, sunął żółw. Jakaś zagubiona rybka odłączyła się od ławicy i spłynęła tuż nad jego grzbiet. W tej samej chwili spomiędzy płytek skorupy wysunęły się kolce. Kilka kropli krwi zabarwiło wodę na czerwono i rozpłynęło się w niej. Długa szyja, zwieńczona niepozornym łebkiem, wygięła się do tyłu i zdobycz zniknęła w pysku gada.
Coś musnęło ogon węża. Gibkie ciało wywinęło się, a bystre oczy zerknęły na intruza. W połowie tego ruchu kleista macka owinęła się wokół środkowej części ciała Genei. Seledynowa, jak jej dusza, ośmiornica wyciągała ku głowie demona kolejne odnóże.
Genea szeroko rozwarła uzbrojone w dwa rzędy ostrych zębów szczęki. Ostrzeżenie zostało zignorowane. Zrobiła więc unik i szybko kontratakując, odgryzła zbliżającą się mackę. Na moment wszystko przesłoniła zielonkawa mgła. Gdy krew ośmiornicy rozpłynęła się, Genea zobaczyła, że w miejsce odgryzionego, wyrosło nowe ramię. Przez myśl przemknęło ognistej, że to nie będzie łatwy przeciwnik.
Spróbowała wyślizgnąć się z niepożądanych objęć, jednak lepka maź trzymała mocno. Zdecydowała się dosięgnąć paszczą wielkich oczu, jednocześnie oganiając od macek ogonem. Nie była dość szybka. Uderzenie jadową przyssawką w głowę zamroczyło ją na moment. Tylko dzięki twardym, odpornym łuskom, trucizna rozlała się po powierzchni ciała, zamiast wniknąć do niego. Rozcieńczona kropla spłynęła do oka, a to zapiekło przeraźliwie. Genea w ciele węża szarpnęła się w ataku paniki.
Jakby tego było mało, zakończona szponami długa płetwa przeorała grzbiet Genei. Czerwona chmura zabarwiła wodę, błyskając złotymi iskrami, gdy kilka oderwanych od ciała łusek zamieniło się w dym. Czując, że w takim stanie nie wygra z dwoma przeciwnikami, usiłowała przeistoczyć się ponownie w Płomień. Z poniesionymi ranami nie było to dla niej łatwe. Migocząc wciąż zmieniającą się formą, udało jej się przemknąć pomiędzy mackami i odpłynąć na kilka kroków. Ośmiornica zrezygnowała z walki z dużo większym i silniejszym wrogiem i sprężyła się do ucieczki. Jednak stwór machnął od niechcenia mieczowatym ogonem i rozciął galaretowaty tułów na dwie części.
Świecąca na żółto w ciele drapieżnika istota rozbłysła świeżym ładunkiem energii. Genea nie miała wątpliwości, że napastnik pochodzi z Barathrii. Tylko skąd się tu wziął i dlaczego?
Osłabiona raną, bez pożywienia od ostatniego polowania, nie potrafiła stawić oporu znacznie silniejszemu agresorowi. Otoczyła ją jadowicie żółta poświata. Wrogi łowca przydusił jej światło, które straciło blask.
***
Ardor, gdy został sam, skupił się na tropieniu i – miał nadzieję – walce.
Dostrzegł w końcu ten szczególny rozbłysk, który wskazał mu ofiarę. Przestroił wzrok na rzeczywiste postrzeganie świata i uśmiechnął się w duchu na widok przeciwnika. Był wojownikiem i niczego nie pragnął w tej chwili tak bardzo jak porządnej potyczki.
Spływając powoli ku powierzchni, zaczął się przemieniać. Na gorący piasek osunął się już jako syczący, pokryty łuską gad. Zgrubienie na końcu ogona grzechotało w rytm ruchów ciała.
***
W pierwszej chwili Genea przestraszyła się panującej wkoło ciemności. W głębi jestestwa młodej demonicy wciąż tkwiły okruchy ludzkiej duszy i instynktów. Skuliła się w sobie, a jej osłabione złote lśnienie przygasło. Nie wiedziała, jak długo tkwiła w tej nicości.
Gdzieś sponad niej napłynął, trącając po drodze nieliczne trofea, żółty demon. Genea obserwowała go w milczeniu. Odgadła, że znalazła się w jego gnieździe.
– Zagraj.
Nie zareagowała.
– Zagraj dla mnie. – Ponowił polecenie. – Tym razem tylko dla mnie.
Genea wciąż milczała.
Obcy warknął, rozrzucając wkoło blade iskry.
– Graj! Masz dla mnie zagrać!
Starała się szybko przeanalizować sytuację i znaleźć najlepsze wyjście. Zapadła się w sobie jeszcze bardziej i odpowiedziała słabym głosem.
– Nie mam siły. Nie upolowałam…
Przez chwilę miała nadzieję, że Żółty ją wypuści. Ten jednak zniknął bez słowa w mroku.
Genea ruszyła ostrożnie w stronę najbliższych kolumn. Nie wiedziała w czyjej siedzibie jest i jak daleko od własnej. Nie wiedziała, czy da się wyjść poza Krąg, czy da się przemieszczać pomiędzy siedzibami mieszkańców Barathrii. Nie wiedziała nic poza tym, że bardzo chce się stąd wydostać i wrócić do Ardora. Jej bezcielesny płomień napotkał przeszkodę. Wijąc się wzdłuż niewidocznych ścian, Genea odkryła, że tkwi zamknięta wewnątrz olbrzymiego, bezbarwnego kryształu. Nie mogła przez niego przepłynąć.
Ogarnął ją gniew. Natychmiast stłumiła go w sobie, bo kosztował zbyt dużo cennej energii, której nie zdążyła przed porwaniem uzupełnić. Zamiast tego spróbowała się skupić, by zniknąć. Tak jak znikała wewnątrz własnego domu i pojawiała się przy Bramie. To również się nie udało. Zawisła, zrezygnowana i zmęczona, pośrodku tajemniczego więzienia.
Tak zastał ją porywacz.
Przez ściany przeniknęło kilka cicho podzwaniających okruchów wyblakłych minerałów, które zawisły w przestrzeni tuż przed nią. Ponieważ uwieziona się nie odezwała i nie poruszyła, Żółty powiedział:
– Jestem Rashk. Słyszałem cię i chcę, żebyś wypełniła mój Krąg dźwiękiem. Nie myśl sobie, że uda ci się uciec, ani że cię wypuszczę. Będziesz dostawać moje łupy. Dość, żebyś nie zginęła, za mało, żebyś nabrała większej mocy. – Jakby odgadując jej myśli, dodał niemal natychmiast: – Nie licz też na ratunek. Powinnaś wiedzieć, że nikt nie wejdzie do obcego domostwa bez zgody gospodarza. A ja nie mam zamiaru wpuszczać tu innego łowcy.
Milczała przez chwilę, przetrawiając w myślach to, co właśnie usłyszała.
– A co, jeśli nie będę grać?
– To nie dostaniesz nawet okrucha.
Głód i wizja śmierci przeciwko dumie. Powoli musnęła seledynowy kształt, zastanawiając się ponownie nad sytuacją.
Trofeum było skromne, z niewielką ilością energii. Nic dziwnego, skoro Rashk nie walczył z ośmiornicą jak równy z równym. Zgodnie z Prawem łup zdobyty bez wysiłku nie był wiele wart.
Mimo to resztki energii, uwięzionej w krysztale, wystarczyły, by rozświetlić Geneę i jej myśli.
Nie miała pojęcia, jak wielka jest Barathria i jak daleko może płynąć przez nią dźwięk. Jednak, skoro Rashk słyszał grę, to i Ardor powinien ją usłyszeć. Czerwony demon nie zostawi jej na pastwę losu. Może nawet już szuka zaginionej towarzyszki?
Wchłonęła pozostałe ochłapy, które dostała od Żółtego.
Między czarnymi kolumnami rozległ się śpiew skrzypiec.
***
Pokryte łuskami ciało olbrzymiego węża leżało, wygrzewając się w promieniach słońca. Obok, na zbryzganym krwią piasku spoczywał jego martwy przeciwnik. Ardor dyszał ciężko. To była piękna walka równych sobie drapieżników. Zmęczony, ale jednocześnie pełen świeżej energii, wyobrażał sobie nowy klejnot, który przed chwilą błysnął karminem pośród innych trofeów. Łuski zniknęły, a podłużne ciało zafalowało i zamieniło się w czerwony Płomień, na brzegach którego lśniło trochę złotych iskier.
Ardor pomyślał o Genei. Ona też już powinna zakończyć polowanie. Postanowił ją jak najszybciej odnaleźć. Na myśl o kilku chwilach w ciałach, które mogły się fizycznie zetknąć, coś wewnątrz niego mocniej rozgorzało. Zapragnął znów poczuć dotyk. Tylko tu było to możliwe.
Wzniósł się wysoko ponad powierzchnię planety i zaczął przeczesywać przestworza, wypatrując złota. W powietrzu było pusto. Spojrzał więc na powierzchnię.
Dostrzegł wiele świateł dusz, ale żadne nie było jego Geneą. Zadziwiło go to i jednocześnie zaniepokoiło. Nie mogła przecież wrócić do domu sama, zostawiając go w tyle. Inną możliwością było to, że została pokonana i z łowcy zamieniła się w zdobycz. Na tę myśl Ardora przeszyło ukłucie lęku.
Jeszcze raz przeleciał nad całą planetą, poszukując w duszach jej mieszkańców śladów złotego blasku.
Jednak Genei nigdzie nie było, jakby nigdy nie zawitała do tego świata.
***
Adror zmaterializował się wewnątrz swego Kręgu. Przestrzeń między niekończącą się kolumnadą połyskiwała gamą kolorów. Ich łupy, okruchy minerałów wypełnione duszami pokonanych przeciwników, świeciły delikatnie. Jednak w siedzibie Czerwonego panowała nieznośna cisza. Genei nie było.
Krążył niespokojnie od kolumny do kolumny, przenikając przez kryształy, które rozbrzmiewały echami stoczonych walk i rozbłyskiwały mocniej kolorami. Zazwyczaj karmił się związanymi z nimi wspomnieniami. Tym razem je ignorował.
W pewnym momencie zdało mu się, że usłyszał znajomą melodię. Zawisł nieruchomo, nasłuchując. Z nieznanej oddali echo niosło wygrywane rzewne nuty. Ardor popłynął za głosem. Gdy dotarł do czarnej kolumny muzyka zmieniła się. Mimowolnie Płomień zakołysał się w rytm skocznych taktów. Jednocześnie ze zdumieniem zorientował się, że dźwięki dobiegają spoza granitowego pierścienia.
Ardor zatrzymał się niezdecydowany na granicy swego terenu. Nigdy jeszcze żaden demon nie wędrował pomiędzy Kręgami. Z jednej strony naprzód gnała go chęć odnalezienia towarzyszki. Z drugiej nie był pewien, czy taka wyprawa nie złamie Prawa. Zastanawiał się także, jakim sposobem i dokąd udała się Genea. Ostrożnie wniknął w czarny kamień. Nie poczuł żadnego ostrzeżenia, uznał więc, że ma przyzwolenie Władców na działanie.
Wypłynął na zewnątrz. I zawisł w nieskończonej przestrzeni, rozświetlanej blaskiem dwóch słońc. Wił się i wirował w jednym miejscu rozglądając się dookoła. Był pierwszym zwykłym mieszkańcem Barathrii, który zobaczył krainę praktycznie w całej okazałości.
Wszędzie unosiły się czarne siedziby Płomieni. Jak pochodzące z polowań łupy w ich wnętrzach. Obrócił się i spojrzał na swój dom. Z zewnątrz kolumnada była niewiele większa od niego.
Czy i my wszyscy jesteśmy trofeami Władców? – przemknęło przez myśl Ardora.
W przestrzeni Barathrii dźwięki skrzypiec zdawały się dobiegać zewsząd. Łowca wciąż wisiał w miejscu, tym razem niezdecydowany. Jego wzrok nie potrafił przeniknąć przez granitowe ściany, na nic więc zdał się przy poszukiwaniach zaginionej. To polowanie różniło się diametralnie od zwykłych wypraw do innych, materialnych światów.
Nie poczuł odrywających się od bezcielesnego jestestwa skier. Początkowo nie zauważył ich też we wszechobecnym świetle. Złoto, którym przy pierwszym spotkaniu obdarowała go Genea, najwyraźniej zapragnęło do niej wrócić.
Gdy w końcu spostrzegł migoczący strumyk, bez dalszego zastanawiania ruszył jego śladem.
Nie wiedział, co może go czekać, więc sunął ostrożnie, mijając kolejne czarne, granitowe okruchy. Aż spostrzegł, że w ścianach jednego z nich znikały złote iskry.
Genea grała melodię za melodią. Dobrze znane nuty płynęły w przestrzeń praktycznie bez udziału jej myśli. Dzięki temu od razu zauważyła pojedyncze skry przenikające do siedziby Rashka, a następnie przez ściany jej więzienia. Łączyły się z nią, wzmacniając i uzupełniając ubytek energii zużytej na grę. Z czasem samotne krople połączyły się w cieniutką nić. Od razu rozpoznała cząstki siebie i natychmiast odgadła ich źródło.
Zadrżała. Mimowolnie zmieniła tonację i rytm. Początkowa nuta podniecenia i tryumfu przycichła. Genea oszczędzała siły.
Ardor zawahał się tylko przez chwilę, zatrzymując się przed gładką ścianą. Gdy poczuł łączącą go z towarzyszką nić, uczepił się tej więzi i z jej pomocą wniknął do Kręgu. Chciał zbliżyć się do Genei, połączyć z nią, ale jej głos zatrzymał go tuż przed prawie niewidoczną ścianą.
– Nie! Ten kryształ to pułapka!
Rashk, zaniepokojony brakiem muzyki i dziwnymi krzykami, nadpłynął z głębi domostwa. Na widok obcego, zaryczał.
– Intruz! Intruz w moim domu!
Ardor nie zdążył nic odpowiedzieć, bo Rashk zaatakował. Czerwony demon zwarł się z żółtym. Uwięziona Genea mogła tylko obserwować walczące Płomienie, które mieszały się, przenikały, próbowały wzajemnie zdusić.
Zauważyła, że nić, która napłynęła wcześniej od towarzysza, wciąż ich łączy. Jak za pierwszym razem, w dniu, w którym się narodziła, przesłała po niej całą swoją moc.
Wraz z oddanym ostatnim lśnieniem, pośrodku klatki zawisł blady cień.
Wzmocniony dodatkowym ładunkiem energii, Ardor otoczył i wchłonął istnienie Rashka. Zawahał się jednak. Gotów był porzucić przeciwnika, by ratować Geneę. Jednak w przestrzeni echem odbił się podwójny, beznamiętny głos.
– ZABIJ LUB ZGIŃ.
Bez dalszego wahania zdusił wyraźnie już pokonany, słaby żółty ognik.
W pierwszej kolejności zniknęły ściany więzienia. Po nich, zamieniając się w dym i rozwiewając w jaśniejącej przestrzeni, niknęły trofea i czarne kolumny siedziby pokonanego. Ardor jednak na to nie zważał. Odwrócił się w stronę Genei. Zebrał otaczającą go złotą otoczkę i wystrzelił mocny promień w niknący powoli cień.
Genea ponownie zalśniła złotym blaskiem. Powracająca do życia demonica westchnęła.
***
Władcy Barathrii wpatrywali się w puste miejsce, w którym niedawno tkwił dom Rashka.
– RÓWNOWAGA…
– …ZOSTAŁA…
– …ZAKŁÓCONA. – Jak zawsze uzupełniali się idealnie.
– BRAKUJE JEDNEGO DEMONA – stwierdził Biały.
– TRZEBA BĘDZIE OBUDZIĆ NOWEGO – dodał Czarny.
– WKRÓTCE – zakończyli zgodnie.