- Opowiadanie: czterypalcewnatalce - Ptak - Część Druga z Dwóch

Ptak - Część Druga z Dwóch

Druga część krótkiego opowiadania SCI-FI. Opowiada o pewnej pozaziemskiej koloni na planecie Proxima B. 

Oceny

Ptak - Część Druga z Dwóch

 

Minęło kilka miesięcy nim Rian pogodziła się ze śmiercią goblina. Dziewczyna przychodziła do mojego laboratorium i obserwowała, jak z wielką precyzją formuję czaszę anteny satelitarnej. Było mi cholernie trudno, bo aluminium wydobyte przez kolonistów bywało bardzo zanieczyszczone innymi, cięższymi pierwiastkami. Niestety nasz prymitywny piec nie pozwalał na otrzymywanie metalu o dobrej jakości. Połamałem czternaście kawałków blachy, zanim udało mi się uformować sferyczny kształt anteny nadawczo-odbiorczej. Teraz mogłem wziąć się za przyjemniejszą część roboty, czyli malowanie.

– Krang, pomogę ci malować, jeśli powiesz mi, do czego to służy – zaproponowała dziewczyna.

– Dobrze, możesz malować, ale nie mów nikomu. Twój ojciec nie pozwala kolonistom na żadne zabawy elektroniką.

Rian wzięła pojemnik z białą substancją. Oczywiście nasza farba była zwykłym badziewiem do ścian z domieszką opiłków tytanu, które zdrapywałem przez dwa tygodnie z turbiny silnika atmosferycznego znalezionego poza kolonią. Wszystko z odzysku i nie miałem pojęcia, czy to zadziała.

– Buduję też nadajnik, bo widzisz, zanim się rozbiliśmy, nasz statek kosmiczny wszedł na orbitę Proximy, po czym aktywował jedną z dwóch mniejszych jednostek ewakuacyjnych. Została ona odłączona od głównego okrętu jako dodatkowa szalupa ratunkowa w przypadku, gdyby doszło do czegoś nieprzewidzianego. Ikar wylądował na jednym z dwóch księżyców planety.

– Ale co to jest szalupa? – spytała Rian.

Sięgnąłem ręką do szuflady mojego biurka. Wyciągnąłem papierosy marki Doj Ojos i zapaliłem. Oczy zaszły mi nikotynową mgłą. Prawdopodobnie była to ostatnia paczka papierosów w całej kolonii. Niektórzy by za nie zabili. Każdy, kto był wcześniej nałogowym palaczem miał tutaj przerąbane, gdyż tytoń był akurat jedną z roślin, które nie potrafiły przystosować się do warunków panujących na tym globie, nie rósł nawet w doniczce.

– Zapomniałem, że tutaj nie ma oceanów – odparłem, po czym wyciągnąłem kolejnego papierosa.

– Szalupa to taki zapasowy samolot lub statek kosmiczny – dodałem.

Dziewczyna zbliżyła się do dymu z papierosa, powąchała i nagle odskoczyła. Ciśnienie atmosferyczne dwukrotnie większe od Ziemskiego powodowało, że wszelkie substancje znacznie lepiej penetrowały tkanki, więc nawet bierne palenie powodowało niezły odlot. Drugą zaletą wyższego ciśnienia Proximy było to, że ludzie mogli żyć nawet tysiąc lat, podobno…

– Fuj, ale to śmierdzi! – krzyknęła dziewczyna. Zgasiłem papierosa, gdyż oszczędzałem resztki nikotyny, jedynej jaka przetrwała katastrofę.

 

Nalałem sobie kawy i obserwowałem Rian, jak siedzi przy stoliku wpatrzona w mój stary tablet. Cieniutki materiał otrzymany z tutejszej kriotrawy miał jedną wadę, czasami za bardzo przywierał do ciała, więc można było zobaczyć więcej, niż by się chciało. Nie mogłem się powstrzymać i patrzyłem na prześwitującą, białą bluzeczkę, czy raczej to, co jest pod nią, sam nie wiem, co mi odbiło. Uświadomiłem sobie, że piersi Rian są marzeniem każdego faceta i jeśli nadal będą tak jędrne, to prawdopodobnie zaczną się za nią uganiać wszyscy w obozie, nawet kobiety. Przypuszczalnie dziewczyna ma już inne geny, ciało przystosowało się do większego ciążenia. Stała się silna, krępa, nie ma grama tłuszczu, jakby jej organizm wiedział, że każdy gram, to spowolnienie i prawdę powiedziawszy to mam wrażenie, że dziewczyna może być silniejsza od niejednego mężczyzny.

Skończywszy kawę, wziąłem się do roboty. Oprócz zadań związanych z anteną, czekały mnie jeszcze różne naprawy gratów z kolonii, więc nie mogłem się obijać.

– Rian, chcę spróbować ściągnąć statek. Naprawiłem moduł sztucznej inteligencji, ten ze zniszczonego biororoida, którego znaleźli zwiadowcy w kontenerze w górach szaleńców. Leżał poza kolonią z pięć lat, ale mróz mu nie zaszkodził. Jeśli mi się to uda, to może nawet wrócimy na Ziemię – powiedziałem z nadzieją.

Rian nie znała kolebki ludzkości. Urodzona na Proximie nie tęskniła za nieznanym sobie światem.

– Tata zabrania używania komputerów – oznajmiła Rian.

– Twój tata zabrania wiele rzeczy – odparłem – nadal musisz się modlić? – spytałem.

Dziewczyna posmutniała i odłożyła tablet. Wiedziałem, że coś jest nie tak z jej relacjami z ojcem. Na Proximie każdy miał coś poprzestawiane pod kopułą. Trudne do życia warunki powodowały różne zaburzenia psychiczne.

– Codziennie muszę się modlić do jakiegoś Jezusa. Nie lubię tego. Zresztą to nie działa. Modliłam się o braciszka lub siostrzyczkę, jakąkolwiek, nawet u kogoś obcego, jednak każde nowo narodzone dziecko umierało, a tata mówił, że Jezus tak chciał.

– Bo Bóg jest dobry i cię kocha Rian – zadrwiłem. Rian posmutniała jeszcze bardziej. Jak na szesnastolatkę, jest już bardzo dojrzała i opanowana. W zasadzie Rian jest jedyną znaną mi osobą umiejącą tak doskonale kontrolować swoje emocje.

Zamilkłem i zaczynałem żałować tego, co powiedziałem. Dopiero teraz zrozumiałem jak smutno tej dziewczynie. Sama, bez rówieśników, ojciec to religijny fanatyk, matka… a zapomniałem, ona nie żyje, a już miałem spytać, co tam u mamy. Chyba została pożarta przez kirin, czterometrowe, trójnożne i bardzo drapieżne zwierze posiadające organy elektryczne. Potrafi jonizować powietrze i celnie strzelać piorunami. Kirin przysporzył nam sporo problemów po lądowaniu, zwłaszcza, z tym że polował w naszej kolonii, nim udało się postawić osłony.

– Usiądź na krześle. – Wskazałem miejsce dziewczynie. Usiadła, założyła nogę na nogę, wzięła metalowy kubek i nalała sobie soku z arkiki, słodkiego owocu zza obozu. Przy dużym spożyciu powodował halucynacje, ale nie zabijał i co ważniejsze, nie uzależniał, bo śmierć na tej planecie była przyjemnością, to życie tutaj było katorgą.

– Mam dla ciebie przyjaciela Rian. Dziewczyna rozpromieniła się, czekała z wielkim zainteresowaniem na to, co będzie dalej.

– Będziesz miał dziecko Krang? – spytała z wielką nadzieją w oczach.

– Żartujesz Rian, mam dopiero dwadzieścia sześć lat, zresztą każde umiera na tej przeklętej planecie. Stare pryki po siedemdziesiątce żyją, ale dziecko nie ma szans.

Wcisnąłem ukryty pod biurkiem przycisk. Stary monitor LCD pokazał czarny obraz i jedną linię poleceń. Wpisałem hasło i komendę startową. SI aktywowało kilka kamer i czujników, które udało mi się znaleźć w tym, co przynieśli zwiadowcy. Na monitorze pojawił się napis: "Gotowy".

– Ale to przecież tylko monitor – zdziwiła się Rian.

– Monitor, ale zaczarowany – odparłem – załóż to na ucho.

Dziewczyna założyła kolog – korowy komunikator i loger datacenter. Nie był to zwykły mikrofon, lecz urządzenie umiejące czytać w myślach. a dokładniej kopiujące dane z kory mózgu odpowiedzialnej za tworzenie słów i mowę. Dodatkowo kolog potrafił łączyć się z systemami datacenter i tam zapisywać transmisję.

 

– Witaj Rian – zabrzmiał głos w głowie dziewczyny.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Stanęła jak wryta i sięgnęła ręką do ucha. Powstrzymałem ją przed zdjęciem urządzenia.

– Rian, czego was tam uczą w tym datacenter? Nie używałaś nigdy kologu?

Również założyłem komunikator na ucho.

– Nie bój się. Jestem przyjacielem. Mam na imię Picasso, jednak możesz nazywać mnie Pi – oznajmił komputer.

– Kim jesteś i gdzie jesteś, i dlaczego mówisz w mojej głowie? – odparła wystraszona Rian.

– Dokładnie to przed tobą, pod biurkiem, trochę wokół kolonii. Ostatnio nie czułem się najlepiej, wiesz, trochę mnie rozczłonkowało – zachichotał Pi.

– Wielki, sarkastyczny robot – powiedziałem w myślach.

Rian uklękła i zaglądała pod biurko. Jedyne co tam znalazła, to plątaninę światłowodów i kabli.

– Zadałaś też pytanie o to, kim jestem. Cóż, obecnie nie akceptuję rzeczywistości, ale mogę ci powiedzieć, że wcześniej byłem wielkim i silnym robotem zwiadowczym. Obecnie jestem tylko kupą złomu. Jak już wspominałem, mam na imię Picasso i jeśli chcesz, możemy się zaprzyjaźnić, porozmawiać, ale na spacer raczej nie pójdziemy. Zresztą doktorek nie aktywuje mnie na długo z powodu mojej prądożerności.

Rian była w szoku, wpatrywała się we mnie przerażonymi oczyma. Dziewczyna nigdy nie spotkała się z SI, no może poza tą w centrum kolonii, jednak w porównaniu z Pi komputer zarządzający centralnym systemem był prymitywny i hermetyczny, raczej nieskory na rozmów czy żartów.

– No zaprzyj jaźni się za mną! – powiedział Pi…

– Pi, lepiej użyj tych swoich czujników i namierz jakieś resztki wraku, najlepiej takie zawierające ładownię i kontenery z używkami, sprzętem, albo najlepiej wahadłowcem, żebyśmy mogli stąd prysnąć.

– Przykro mi doktorze. Moje czujniki nie pozwalają mi zajrzeć dalej niż w promieniu pięćdziesiąt kilometrów od głównej anteny stacji. W celu zbadania większych odległości powinienem mieć łącze satelitarne i jak mniemam satelitę, którego przy obecnym tempie rozwoju zbudujecie za jakieś trzysta lat, czego pewnie nie doczekam, bo sam reaktor fuzyjny starczy wam na jakieś siedemdziesiąt pięć lat.

– Oszczędź mi szczegółów Pi. Zbudowałem ci antenę. Zaraz zrobię link, tylko znajdę jakieś światłowody. Jedyną naszą nadzieją jest Ikar, zapasowy statek kolonii.

– A co się stanie za siedemdziesiąt pięć lat doktorze – spytała dziewczynka.

Nagle moja odwaga gdzieś znikła. Nie potrafiłem jej powiedzieć, że po wygaszeniu reaktora, nasze życie cofnie się do epoki kamienia łupanego. Bez ogrzewania, energii wszyscy zginą. Planeta jest zbyt zimna. Wprawdzie Kobold robi jakieś wypady na południe i niby tak jest cieplej, ale są też inne problemy, takie jak potężne promieniowanie jonizujące. Proxima obiega swoją zimną gwiazdę w czternaście dni, zawsze zwrócona do niej tą samą stroną. Promieniowanie rentgenowskie jest największe w okolicach równika. Całe szczęście, że nasza kolonia jest na dalekiej północy, co w skali Ziemskiej odpowiadałoby położeniu miasta Bergen. Wiemy, że na południu jest cieplej, ale promieniowanie wynosi już stokrotność dawki naszej aktualnej lokalizacji. Zwierzęta i rośliny Proximy są przystosowane, ale nie my, ludzie, no może poza Rian, która z jakichś nieznanych mi przyczyn była odporna. Kiedyś pobrałem jej krew do badań i nawet promieniowanie w środku reaktora nie zabiło jej krwinek. Próbki każdego z pozostałych mieszkańców kolonii były martwe.

Odłożyłem komunikator, by Pi nie zawracał mi głowy egzystencjalnymi i durnowatymi pytaniami. Szukałem światłowodów, jednomodowych, wiem, że gdzieś tu leżały. Rian usiadła przy moim biurku i oglądała zdjęcia Ziemi, które pokazywał jej Pi. Uznałem, że warto, by się dowiedziała czegoś więcej o świecie, z którego pochodzi. Trochę ryzykuję, jej szurnięty ojciec może się dowiedzieć, ale jednak ma prawo znać swoje pochodzenie. Kobold zabronił nauczania o Ziemi. Uznał, że darem od Boga jest Proxima, więc jak na mój gust, oszalał i dziwię się, że tylu mieszkańców go popiera.

 

Stworzenie anteny ze złomu mającego kilkanaście lat nie jest łatwe. Najpierw musiałem załątwić jakieś narzędzia, którymi dopiero po jakimś czasie uformowałem antenę.  Następnie miałem za zadanie skonstruować palnik, który nie eksploduje. Niestety w atmosferze zawierającej więcej tlenu to próba wynalezienia czegoś na nowo. Całe szczęście, że po kilku próbach zrezygnowałem ze swojego pomysłu i do cięcia wykorzystałem karabinek laserowy oraz magnetron, którym wytwarzałem plazmę, rozgrzewała ona blachę do czerwoności, później wystarczyło młotkowanie przyszłej czaszy anteny I po robocie.

Jakie to życie jest popieprzone, że na wyprawę naukowo-kolonizacyjną, ludzie zabrali kilka ton broni, zamiast większej ilości sprzętu, szalup, reaktorów itd. Metalurgia na Proximie miała jedną zaletę. Nic nie rdzewiało. Atmosfera planety zawierała sporo węglowodorowych polimerów, który przywierały do każdego metalu, zupełnie jak szron. Konserwowało to stal na długie lata i nawet wyższa zawartość tlenu nie była tutaj zagrożeniem. Z drugiej jednak strony wszystko było jakieś takie lepkie. Każdy mieszkaniec kolonii chodził z nasączoną rozpuszczalnikiem ściereczką i wszystko wycierał. Niektórzy ludzie śmierdzieli gorzej, niż menele, co zresztą jest dość ciekawe, bo na Proximie nie da się stworzyć alkoholu. Nikomu nie udało się zmusić ziemskich bakterii do procesu fermentacji, ale to mogła być wina promieniowania. Z moich badań pod mikroskopem wynika, że niektóre mikroorganizmy przywleczone z Ziemi zapadły w swoistą stazę, prawdopodobnie nie mogły się przystosować. Chyba uznały, że nadal są na Ziemi, ale coś się stało z planetą i czekają, aż wrócą lepsze warunki do życia. Weszły w tak zwaną formę przetrwalnikową, otoczyły się wapienną osłonką i poszły spać.

Światłowody znalazłem pod stertą kabli. Antena była gotowa, więc uruchomiłem Pi w trybie bojowym przeszkadzając tym samym Rian w oglądaniu filmu o Robinsonie Crusoe. Widać było, że ocean zrobił na niej wrażanie.

Rian uważnie obserwowała moją pracę. Czekała aż, podłączę antenę pod drona zwiadowczego. Dziewczyna uwielbiała sterować każdym poruszającym się sprzętem, loty poza obóz były jej pasją. Tym razem nie mogłem na to pozwolić, chodziło o zbyt dużą stawkę.

– Ale na pewno jestem lepszym pilotem, niż Pi – oznajmiła dziewczyna próbując przekonać mnie do oddania wolantu.

Pi wydał basowy, nieco dziwny dźwięk. Chyba był oburzony.

Nagle wyłączył się system, pogasły wszystkie monitory. Szybko nakryłem drona starym wojskowym kocem. Antenę wsunąłem pod łóżko, ledwo się tam zmieściła. Dziewczyna zdjęła komunikator i stanęła na baczność. Wiedziała co się święci.

Rosły mężczyzna wkroczył do mojego pomieszczenia w towarzystwie dwóch uzbrojonych ochroniarzy. Kobold, samozwańczy dowódca kolonii i ojciec Rian przyszedł powęszyć. Córka była tylko pretekstem.

– Masz zrobić nowe kraty do więzienia numer dwa, Krang – rozkazał dowódca.

– Dobrze panie Svansen. Jeszcze dziś je zrobię.

– No mam nadzieję, inaczej moi koledzy pomogą ci w pracy. Potrzebujemy więzienia. Nie mogę sobie pozwolić na buntowników w kolonii, zwłaszcza gdy mają się narodzić nowe dzieci.

Byłem zaskoczony, czyżby kolejne ciąże. Wiedziałem, że egzobiolodzy Kobolda eksperymentują na kolonistach i próbują połączyć geny lokalnych organizmów z ludzkimi. Oczywiście nie mówiłem nic Rian, gdyż jak podejrzewam, córka Kobolda jest jedynym ich udanym eksperymentem. Reszta dzieci zmarła. Dowodów nie mam, ale w zasadzie nikt ich nie posiada. Egzobiolodzy podają szczepy jakichś mikroorganizmów kobietom, jednak z uwagi, że nie posiadam dobrego mikroskopu, nie jestem w stanie niczego udowodnić.

Prawda jest taka, że dzieci nie umierały z powodu złych warunków, lecz przez eksperymenty tego drania. Przynajmniej ja tak podejrzewałem. Koloniści są przekonani, że to wina promieniowania, ale nie potrafiłem w to uwierzyć.

– Gdzie twój krzyż Krang, czyż nie powinien wisieć nad wejściem? Przecież wiesz, że to poważne przestępstwo. Nikomu nie wolno zdejmować wiary ze swego domostwa.

Faktycznie, krzyża nie było i najlepsze jest to, że nie pamiętam, czy go zdejmowałem. Może Rian go zabrała albo jakiś klient z gratami do naprawy.

Kobold wyszedł wraz z żołnierzami i Rian. Dziewczyna nie chciała iść, ale dwóch pomagierów dowódcy wzięło ją pod pachy i wyniosło.

– Pierdolony, skurwiały skurwysyn! – krzyknąłem.

Normalnie, to ktoś by zrobił jakiś zamach, jednak z jakichś przyczyn, prawie wszyscy dostali gorączki. Normalni ludzie z kolonii siedzą w pudle, ponad trzydzieści osób zostało zapuszkowanych.

Zabawne, trudne warunki powodują u człowieka przyrost potrzeb religijnych. Jeśli warunki się poprawiają, to większość ludzi olewa modlitwy. Oczywiście są wyjątki, takie jak np. żona Karola Darwina. Ona była po prostu szurnięta.

Odczekałem kilkanaście godzin i transnocą uruchomiłem drona. Bezszelestne silniczki grawitonowe przeniosły sprzęt poza kolonię. Wybrał kierunek na góry Szaleńców nazwanych tak na cześć kilku kolonistów, którzy próbowali mieszkać na ich szczycie. Wytrzymali miesiąc, po czym zniknęli bez śladu. Pozostał po nich tylko sprzęt i jeden budynek z kamienia.

Dron wylądował na szczycie jednej z gór. Nie były wysokie. Ledwie dwa tysiące metrów od poziomu naszej kolonii. Teraz wystarczyło aktywować link z anteną, ustawić ją na automatyczne wyszukiwanie częstotliwości wywoławczej Dedala. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Pi spróbuje uruchomić systemu statku Ikar i Pi gdzieś nim wyląduje, wtedy wracam na Ziemię, a Kobold może tutaj zostać, jeśli tak bardzo chce.

Zostawiłem resztę spraw Pi. Jego program ma cztery godziny po zakończeniu skanu. Więcej czasu nie mam, gdyż dron jest potrzebny kolonistom do poszukiwań żywności oraz złóż mineralnych. Kobold zainteresował się także jaskiniami, ponieważ w jednej z nich znaleziono swoisty ekosystem, jezioro pełne prymitywnych mięczaków i skorupiaków, twardych i cholernie trudnych do ugotowania, ale jednocześnie smacznych i pożywnych.

Przesiadywałem każdą transnoc w laboratorium. Pi przeszukiwał każdą możliwą częstotliwość Dedala, ale nic nie mógł wskórać. Niebo było czyste, żadnego statku, żadnego sygnału. Byłem już gotów zrezygnować, gdy doszło do czegoś nieprzewidzianego. Rian weszła do laboratorium i potknęła się o przedłużacz tym samym odłączając prąd od anteny na dachu laboratorium. Wtedy pojawił się najpiękniejszy odgłos w moim życiu. Szum datastreamu statku awaryjnego Ikar. Wzmacniacz na antenie mojego laboratorium wzmacniał faktycznie sygnał, ale też i szumy pochodzące z gwiazdy macierzystej. Mój błąd, gdyż nie przewidziałem, że przesteruję wzmacniacz będąc tak blisko słońca. Fale radiowe spowodowane wyrzutami koronowymi zagłuszały każdy inny sygnał, zwłaszcza że był to sygnał znacznie słabszy.

Pi ponownie aktywował łącze światłowodowe w antenie drona. Przesłałem na Ikara wszystkie dane o planecie. Komputer pokładowy przeanalizował katastrofę, z której wynikało, że Dedal został zaatakowany. Nie rozbił się sam, ale ktoś mu pomógł. Jeden strzał z nieznanego typu broni przeciążył większość reaktorów fuzyjnych. System awaryjnego wygaszania nie zadziałał i doszło do kilku eksplozji termonuklearnych, jednak nim to nastąpiło, Gaja, komputer pokładowy wybudził część ludzi, by zdążyli udać się do kapsuł ratunkowych. Tutaj pojawił się problem. Statek nie posiadał dostatecznej ilości kapsuł, a droga z ładowni Dedala do hangaru, gdzie cumował Ikar była zbyt długa, by ktokolwiek zdążył do niego wsiąść. Zwykły błąd projektantów statku zabił wiele osób.

Pi wybrał obszar odległy o dwadzieścia kilometrów od kolonii. Tam miał wylądować Ikar, dokładnie za trzynaście dni. Ustawiłem jeszcze jeden parametr. Rozkazałem Pi zgrać się na Ikara. Na miejscu Pi miał wgrać się w któregoś z obecnych na pokładzie bioroidów bojowych. Tymczasem ja miałem zabrać Rian i udać się na północ, w kierunku lądowiska. Musiałem tylko przygotować specjalny kombinezon do ochrony przed deszczem węglowodorów i ogniem, choć z drugiej strony mógłbym spróbować ukraść wojskowy pancerz, egzoszkielet bojowy. Jednak zrezygnowałem z kradzieży i postanowiłem pójść w sprzęcie przygotowanym przez siebie. Bałem się, że może dojść do starcia z wojskiem, bo pancerze to nie byle co i są dobrze pilnowane.

Nieprzypadkowo wybrałem lądowisko daleko od kolonii. Bałem się, że Kobold zabroni odlotu i miałem rację, choć nie tylko prezydent by mnie za to ukarał. Okazuje się, że prawie każdy ze znajomych chce zostać na Proximie. Nie rozumiałem tego, ale i mnie to nie obchodziło. Szaleństwo władz naszego małego państewka już daleko przekroczyło normy szpitala psychiatrycznego. Koloniści mają budować, a nie wprowadzać terror i modlić się co pięć minut. Ludzi ogarnęła jakaś choroba, nie wiem jaka, ale być może to negatywny wpływ planety na mózg. Grawitacja i zwiększone promieniowanie mogło każdemu namieszać pod kopułą. Większe ciążenie na niektóre gruczoły być może powodowało, że produkowały one więcej jakichś hormonów.

Minęły trzy dni od momentu rozpoczęcia mojego misternego planu. Wszystko się skompilowało, gdyż ojciec Rian zabronił przychodzić dziewczynie do mojego laboratorium. Nie wiem co się z nią dzieje, pytałem innych mieszkańców kolonii, ale nikt nic nie wiedział. Widziałem jednak, że Rian loguje się do sieci komunikatorem korlog oraz korzysta z wyświetlacza, który leżał w moim laboratorium. Pi informował mnie, że Rian często czyta materiały związane z kosmosem, fizyką, biologią, żywo interesuje się nauką. Dziewczyna wiedziała, że próba przesłania mi jakiejkolwiek wiadomości spowoduje, że centrum ją odłączy od sieci. Mogła tylko ściągać dane. Wysyłanie było zabronione.

Czekałem, aż Kobold trochę złagodnieje, ale było tylko gorzej. Prezydent Proximy przyszedł do mnie i kazał zablokować wszystkie protokoły komunikacyjne w naszej sieci. Nie chodzi oczywiście o moją sieć i Pi, ale sieć lanową kolonii, za której pośrednictwem Rian łączyła się z SI. Teraz nie mogła tego robić, a ja miałem szczęście, bo już myślałem, że informatycy prezydenta dowiedzieli się o moim linku z Ikarem. Wszystko było ukryte w połączeniu radiowym na nieużywanej przez nikogo częstotliwości. Tylko początkowa faza linkowania anteny i drona mogła zostać wykryta. Później Pi zmienił częstotliwości na bardzo niestandardową, więc ryzyko spadło jeszcze bardziej.

Szkoda mi było dziewczyny. Zamknięta, pilnowana przez straż nie mogła z nikim porozmawiać. Zabraniało jej się prawie wszystkiego. Nie wiedziałem jej już trochę, więc przełożyłem lądowanie Ikara o miesiąc. Czekałem aż wypuszczą Rian, ale nie doczekałem się, nigdzie jej nie widziałem. Nikt nic o niej nie wiedział. Zresztą, mało który kolonista ze mną rozmawiał. Wszyscy normalni ludzie na tej planecie albo nie żyją, albo siedzą w pudle. Reszta, oprócz Rian, to banda religijnych fanatyków.

Pewnego dnia postanowiłem poprzeglądać bazę danych Ikara. Pi przesłał ją na Proximę, trwało to osiemnaście godzin, sześćset terabajtów danych, historia lotu, wystrzelenie kapsuł, było tam wszystko. Podczas połączenia nagle zauważyłem, że mam bardzo wolny transfer, jakby coś obciążało procesor. Zdziwiłem się, bo przecież jednostka w moim komputerze ma bardzo dużą wydajność i nie powinno nic takiego się dziać. Ustawiłem tryb serwisowy, gdyż Pi formatował twarde dyski w moim laboratorium. Obciążanie procesora kwantowego wynosiło czterdzieści procent. Przerwałem operację formatowania, planowałem porozmawiać z Pi.

– Pi, dlaczego mamy obciążenie na poziomie czterystu qubitów?

– Obciążenie jest generowane z sektora jedenastego przez pobieranie danych.

– Kto pobiera dane? – spytałem – sądziłem, że sektor jedenasty został odłączony. Przecież Kobold zablokował wszystkie protokoły komunikacyjne włącznie z językiem naturalnym.

– Zgadza się – odparł Pi – jednak Kobold nie zablokował języków wymarłych. Dane są przesyłane w alfabecie Celtyckim.

– Zalogowałem się do systemu mocno okrojonej sztucznej inteligencji kolonistów, jednak sieć była nadal zablokowana. Spojrzałem na switch. Jeden z linków był aktywny. Postanowiłem zadziałać staroświeckim sposobem. Poszukałem w bałaganie mojego baraku, klawiaturę i podłączyłem się pod system. Czcionka celtycka była już zupełnie niezrozumiała. Nikt tego nie używał. Teraz widziałem tylko zera i jedynki.

– Pi, co to za protokół, żaden edytor go nie rozumie? Czyżby to kod dwójkowy?

– Zgadza się – odparł Pi.

– Ale powiedz Pi, dlaczego korzystasz z tak zamierzchłego protokołu? Przecież to jest chyba nawet jeszcze TCP IP.

– Komunikuję się z Rian – oznajmił Pi. Używaliśmy kodu dwójkowego i języka o ID: 321.

– Przecież nie ma języka o ID: 321. Ostatnim językiem w twoim systemie jest ID: 320, chyba mandaryński – odparłem.

– Zgadza się Krang, ale Rian nie korzystała ze znanego języka. Stworzyła zupełnie nowy, żeby ominąć zakaz Kobolda.

Pi otworzył plik z fotografiami przedstawiającymi różne symbole przypominające geoglify z Nazca. Każdy obiekt miał tłumaczenie w języku uniwersalnym.

– Ona stworzyła słowa, zaimki, nowe pytania. Wybacz Pi, ale nie rozumiem, w jaki sposób tego dokonała. Przecież miała zablokowany dostęp do sieci Ethernet, więc nie mogła się z tobą połączyć.

– Rian nie mogła się ze mną komunikować. Sieć była monitorowana przez agentów kolonii. Każdy qubit danych był filtrowany, więc aktywowałem stary program operujący na bitach i kodzie dwójkowym. Później za pomocą migającej lampki udało mi się nawiązać połączenie z Rian.

– Użyłeś praktycznie wymarłego protokołu zwanego alfabetem Morse?

– Zgadza się, wysyłałem jej jeden sygnał za pomocą lampki w jej pokoju, było to S.O.S. Wiesz Krang, w pokoju była kamera, więc widziałem jej odpowiedz.

– Faktycznie, mogła znać to jedno słowo w tym protokole. Reszty pewnie nauczyła się przez komunikator. Wprawdzie nie była podłączona do sieci, ale pewnie miała jakieś pliki w swoim dysku. Wiem, że odkąd opowiedziałem jej o oceanach, zaczęła czytać powieści marynistyczne.

– Pi, reszty już się domyślam. Przypuszczalnie za pomocą rysunków i kamery stworzyliście nowy język, żeby ominąć protokół i uprościć komunikację. Cholera, Pi, ta dziewczyna jest niezwykle inteligentna.

Pi i Rian komunikowali się jeszcze przez tydzień. Dziewczyna za pomocą stworzonego przez siebie języka rysunkowego zyskała sporą wiedzę z medycyny, biologi i astronomii. Nie przepadała za algebrą, polubiła natomiast całki i liczby zespolone. Pi miał nadzieję, że służby kolonistów nie widziały wzmożonej transmisji z datacenter. Także wysłałem dziewczynie kilka wiadomości. Odpowiedziała, że zabierają ja do laboratorium, dają zastrzyki i zabornili wychodzić bez pytania, a jedynymi rzeczami które zostawili, to tablet oraz komunikator.

Minął kolejny tydzień. Rian nie zostawiła wiadomości. Nie wiem co się stało, ale przypuszczalnie został zabrany jej cały sprzęt. Pi stwierdził, że komunikator, który dałem dziewczynie, został uszkodzony. Żałowałem, że nie mogę jej pomóc. Centrum kolonii pilnuje dziesięciu żołnierzy w egzoszkieletach. Nie mam szans z jednym miotaczem energetycznym. Egzoszkielet, zbroja tytanowo-wolframowa jest prawie niezniszczalna. Jednego żołnierza może i bym jeszcze załatwił, ale nie dziesięciu.

Kilka dni później obudziła mnie potężna eksplozja. Połowa datacenter wyleciała w powietrze. Wszystko płonęło, więc SI kolonii wyłączyła pole energetyczne, żeby pozbyć się nadmiaru dymu. Cała zachodnia część centrum przestała istnieć. Wtedy sobie uświadomiłem, że tam mieszkała Rian. Próbowałem zbliżyć się do pogorzeliska, ale żołnierze nikogo nie wpuszczali. Prośby na nic się nie zdały. Każdy, kto przyszedł pod ogrodzenie centrum był legitymowany, przeszukiwany i zabierany do paki. Zamknęli mnie w więzieniu na zachodniej części kolonii. Całe szczęście, że nie zabrali mi komunikatora.

 

Byłem zdruzgotany, gdy dowiedziałem się, że Rian popełniła samobójstwo. Powiesiła się w swoim pokoju na stalowej lince. Dodatkowo przedziurawiła rurę z acetylenem. Mówiono, że z jej ciała zostało tylko kilka kości. Rian napisała krótki list dla ojca, w którego wynikało, że nie może żyć w miejscu, gdzie wszystko jest zabraniane.

Podłączyłem się nielegalnie pod datacenter. Znalazłem na serwerze film, na którym była widoczna Rian, dziewczyna coś ryła w betonowej podłodze. Robiła zera i jedynki. Pi zorientował się, że to kod dwójkowy i przetłumaczył. Okazało się, że to list tylko do mnie i Pi. Dziewczyna nie mogła znieść tego, że Kobold zaplanował jej małżeństwo z pastorem Stepanem. Rian nie była religijna, kochała naukę i nigdy nie wiązała swojej przyszłości z religią. Chciała być wolna, gdyż tylko wtedy czuła się szczęśliwa. Rian przepraszała mnie i Pi. Końcowa część listu była zakodowana. Pi rozpoczął proces deszyfracji, który potrwa przynajmniej kilka dni.

Byłem załamany, zamierzałem porzucić plan dotarcia do statku. Czułem, że bez Rian nie ma to sensu. Nie mogłem iść na pogrzeb dziewczyny. Dostałem tylko informacje, że została skremowana. Dwa dni później zostałem wypuszczony i rozgoryczony udałem się do swojego baraku.

Włączyłem Pi z mojego naramiennego kontrolera. Teraz miałem kontakt z komputerem przez ukryty pod rękawem wyświetlacz. Moim dodatkowym atutem był standardowy korlog, jednak zbyt ryzykowny, więc mogłem go używać tylko awaryjnie do komunikacji z Pi.

Ikar miał wylądować dokładnie o trzynastej czasu ziemskiego, jednak zmieniłem godzinę na szesnastą trzydzieści, ponieważ o tej zaczyna się pogrzeb Rian. Wiedziałem, że wszyscy będą wtedy na cmentarzu. Lokalizację pozostawiłem bez zmian. Przygotowałem na wszelki wypadek butle z tlenem oraz ogniotrwały skafander. Miałem do przejścia kawał drogi. Nikt jeszcze nie zapuszczał się za Góry Szaleńców. Samo przejście przez Dolinę Rozpaczy nie napawało mnie optymizmem. Wiem, że ktokolwiek tam wyruszył, nigdy nie wrócił do kolonii. Zresztą Kobold nie wypuszczał poza kolonię nikogo oprócz więźniów, tych skazanych na śmierć.

– Pi – pokaż mi dane na temat doliny. Jakie jest stężenie węglowodorów? – Napisałem przez kontroler.

– Dolina jest skażona metanem i butanem pochodzącym z podziemnego kriowulkanu. Warto wiedzieć, że zachodzi w nim zjawisko Seebecka. Przypuszczalnie to jest przyczyną śmierci kilku zwiadowców pięć lat temu i siedem lat temu. Butla z dwugodzinnym zapasem tlenu będzie wystarczająca. – Pi wyświetlił dane atmosfery z okolic Doliny Rozpaczy na moim naramiennym wyświetlaczu.

– Rozpocznij procedurę bruteforce na hasła centrali. Wyłącz pole energetyczne w sektorze północnym na cztery sekundy na mój znak. Nie ma czasu, więc przejdź na korlog.

– Procedura deszyfracji zakończona, jestem w systemie – odezwał się w mojej głowie głos Pi.

 

Udałem się na północną stronę kolonii, tak zwaną Bramę Boga, jak nazwał ją dowódca Kobold. Pi tymczasem przygotowywał prymitywny komputer sterujący elektromagnetyczną osłoną.

Stałem pod ścianą czystej i niewidzialnej energii. Włosy na głowie stanęły mi dęba z powodu silnej jonizacji powietrza. Dron przelatuje przez osłonę dzięki mikrochipowi autoryzacyjnemu. Dotyczy to także żołnierzy w egzoszkieletach.

– Logi dopisane. Przyczyna anomalii pola – problemy z reaktorem.

– Ok, teraz Pi, wyłącz osłonę!

Przeszedłem przez niewidzialną ścianę, a strach ścisnął moje gardło, gdyż wystarczyła mała fluktuacja i zostałbym przecięty na pół. Byłem już poza kolonią. Surowa i przeraźliwie zimna powierzchnia Proximy natychmiast dała mi w kość.

– Pi, zmień kody dostępowe do osłony. Niech się trochę pomęczą, zanim przejdą.

– Procedura zakończona Krang. Teraz nikt nie przejdzie – oznajmił Pi.

– Temperatura wynosi minus czterdzieści dziewięć stopni Celsjusza. Zawartość tlenu w normie. Wykrywam wysokie stężenie amoniaku. Proszę łyknąć tabletkę – dodał po chwili Pi.

– Wiesz Pi, zdaje się, że miałem tylko awaryjnie używać komunikatora. Jednak dobrze, że jeden zostawiłem, inaczej musiałbym ciągle patrzeć na wyświetlacz, a przy tej temperaturze to raczej niemożliwe.

– Dla was ludzi rozmowa w języku naturalnym jest wydajniejsza, dla mnie to katorga – zachichotał komputer.

– Krang, zalecam pewien pośpiech. Ciśnienie cząsteczkowe spada. Przypuszczalnie idzie zimny front, a twój skafander nie jest zbyt nowoczesny.

– Przeklęta planeta! – syknąłem – jeszcze tylko dwadzieścia kilometrów. Mam nadzieję, że żołnierze szybko nie przejdą. Samo wyłączenie reaktora potrwa z pięć godzin. To jedyny sposób na dezaktywację osłony.

– Przykro mi Krang. Zorientowali się i chyba wiedzą też o mnie, bo co chwilę tracę czujniki w bazie i kamery. Myślę, że szykują się do pościgu. Widziałem, jak uruchomili jakiś pojazd gąsienicowy.

– Więc się pospieszę i przykręcę lufę do miotacza, tak na wszelki wypadek. Zastanawiam się, tylko jak przeszli przez osłony. Przecież za pośrednictwem SI tak szybko nie odgadliby kodów sterujących. Pi, czy możesz wylądować gdzieś bliżej?

– Krang, gdyby nie działa kinetyczne, chętnie bym wylądował bliżej, jednak jest aż dziewięćdziesiąt procent szans, że mnie zestrzelą.

– Mówisz o Ikarze, jakby to było twoje ciało – odparłem.

– W pewnym sensie jest już moim ciałem. Wchodzę w atmosferę, czas do lądowania, czterdzieści sześć minut. Obecnie jestem poza zasięgiem broni kolonistów.

– Idę Pi, jaja mi zamarzają, ale idę.

Czterdzieści minut później widziałem kulę ognia opadającą za górskim pasmem.

– Ikar wylądował – oznajmił Pi – system stabilny, brak uszkodzeń.

– Pi, możesz wystrzelić pocisk implodujący? Podam ci współrzędne.

– Zhakowanie systemu zajmie około czterech godzin. Bez kodów bezpieczeństwa nie jestem w stanie nawet samemu wysadzić się w powietrze. Mam dostęp tylko awioniki i nawigacji.

– Niedobrze, pościg mnie dogania – odparłem zdyszany. Nawet wyższa zawartość tlenu w atmosferze nie pomagała na mój brak kondycji.

Dziesięć minut później oberwałem pociskiem barowym w nogę. Teraz mogli strzelać do mnie, jak do kaczki i wiedzieli, gdzie jestem.

– Krang, godzina siódma, strzelaj! – krzyczał Pi. Zdążyłem, bladoniebieskie światło miotacza energetycznego spopieliło drona i pięćset metrów kwadratowych terenów, porośniętych prymitywnymi roślinami i porostami skalnymi.

– Przynajmniej raz w życiu miały ciepło – powiedziałem pod nosem.

– Wiedziałem, że zbliża się kolejny dron uzbrojony w działko kinetyczne. Cholerstwo jest bardzo skuteczne i celne, więc musiałem się zaczaić. Widziałem, że od flanki próbowali mnie otoczyć, więc miałem do wyboru dwie rzeczy: Walczyć z żołnierzami w wanadowo-wolframowych egzoszkieletach lub z głupim dronem sterowanych przez starą wersję czegoś, co nawet trudno nazwać SI. Na moje szczęście religijny Kobold zabronił używać SI powyżej czwartego poziomu, więc dron intelektem dorównywał mojemu zegarkowi casio GT, który potrafił mówić o pogodzie i pierdołach na temat zdrowego odżywiania. Oczywiście wszystkie rady na Proximie były nietrafione. Dwukrotnie wyższe od ziemskiego ciśnienie parcjalne powodowało, że na deszcz płonących węglowodorów, mój casio informował o bardzo ciepłym i słonecznym dniu. Szkoda tylko, że zegarek nie zajarzył, iż na Proximie jest praktycznie cały czas dzień!

– Godzina czwarta, strzelaj Krang! – zagrzmiał Pi.

Kolejny wystrzał i niestety tym razem kryształowa lufa pękła.

– Mój błąd Krang, właśnie spopieliłeś dwumetrową ważkę.

– Pogrzało cię Pi, nie mogę tak strzelać, nie chcę się kłócić, ale płonące i rozgrzane skały widać z odległości kilkunastu kilometrów.

Udało mi się wydostać poza zasięg dronów i biegłem w kierunku punktu spotkania z Ikarem. Okręt miał zaparkować na polanie pokrytej kriotrawą. Pi miał włączyć maskowanie, więc nic bym nie zobaczył. Dotarłem na podane współrzędne i faktycznie nic nie widziałem. Mój komunikator już nie działał. Koloniści włączyli zagłuszanie fal radiowych na wszystkich częstotliwościach, więc nie mogłem się komunikować z SI, czego nie przewidziałem. Nawet naramienny kontroler przestał działać. Musiałem iść w kierunku polany uważając jednocześnie, by nie uderzyć łbem w kadłub okrętu. Przeszedłem około czterdziestu metrów, moją uwagę zwróciła przygnieciona kriotrawa. Płoza z podwozia Ikara zmiażdżyła twarde skały i wgniotła ziemię na jakieś dwadzieścia centymetrów. Uratował mnie zegarek. Mój casio wyświetlał skoki temperatury, które podpowiadały mi, że jestem blisko. Zrobiłem ostrożnie krok do przodu i wtedy otworzyła się gródź głównej śluzy powietrznej. Musiałem przyznać, że wygląd bramy unoszącej się metr nad ziemią wyglądał dość dziwnie. Wdrapałem się na pokład, a potężny statek zamknął za mnę gródź i otworzył wewnętrzną śluzę powietrzną, po czym cały zadrżał i pomimo włączonych kompensatorów inercyjnych wystartował. Zdjąłem skafander i udałem się na mostek. Moja radość nie miała granic. Za sterami Ikara czekała na mnie Rian, żywa, szczęśliwa i chyba tylko moje szczęście mogło być większe. Nigdy się tak nie cieszyłem na czyjś widok. Moja Rian czekała na mnie i przepraszała, że nic nie powiedziała, ale nie mogła, inaczej cały plan spaliłby na panewce!!br0ken!!

Tego dnia, po wielu latach męczarni na Proximie, odlecieliśmy w kierunku Układu Słonecznego.  

 

Koniec

Komentarze

Z góry przepraszam za błędy. Pisałam o 4 rano:) Taka ze mnie dziołcha. 

Czyli nie było autokorekty i tekst nie odleżał? Pisanie na żywioł… fajna sprawa pod warunkiem, że warsztat doskonały :)

Już widzę, jak Reg wywali Ci listę błędów długości A4 ;)

A może się mylę…

 

Skoro to druga część, bądź uprzejma zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem obie części. Widać  w nich pomysł, a nawet kilka – niestety poplątane tak mocno, że to, co wyszło, nie wygląda najlepiej. Podsumuję najważniejsze punkty z obu.

Opis planety bardzo fajny, ale zrzuca na mnie jako czytelnika sporo danych, których i tak nie zapamiętam bez analizy i nie wiem, na ile będą konieczne. Niewielu jest miłośników takich szczegółów technicznych, którzy przy tym nie odpadną.

Relacja Rian z bohaterem jakoś mnie nie ruszyła, ale też nie denerwowała. Inni bohaterowie także średni. Natomiast motyw spiskowy w drugiej części na minus, głównie dlatego, że pojawił się znikąd zupełnie niezapowiedziany i nagle przejął prawie całą narrację. Jakieś podpowiedzi trzeba było umieścić wcześniej w części pierwszej.

O ile więc sama fabuła ani ziębi ani grzeje, o tyle warsztat na moje też wymaga podniesienia. Wiem już po swoim pierwszym opowiadaniu, że dłuższe uleżenie i autokorekta na pewno podniosłoby jego poziom. Betowanie wygląda bardzo zachęcająco i sam z niego skorzystam, gdy tylko kolejne moje wypociny przejdą kilka autokorekt. Tak więc sam polecam tą opcję.

 

EDIT: Zapomniałem dopisać – mam takie wrażenie, że gdyby wyciąć z obu opowiadań zaciemniające obraz elementy (jak ww. opisy) to całość by na tym mocno zyskała. Powodzenia w dalszych pracach ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zdecyduj się: albo opowiadanie, albo jego część.

Babska logika rządzi!

Zaznaczone – część, dzięki Finkla. 

NoWhereMan, na pewno skorzystam z twoich rad. 

Pierwsza cześć dawała nadzieję na ciekawy ciąg dalszy, jednak na nadziei się skończyło.

Opowiadanie jest strasznie chaotyczne. Miałam wrażenie, że chciałaś zapisać wszystko, co wymyśliłaś, ale bardzo się bałaś, że o czymś zapomnisz, więc pisałaś to, co akurat przyszło Ci na myśl. Skutek jest taki, że nie bardzo wiem, o co tu chodzi, bo chwilami wszystko dzieje się jednocześnie, czasem urywasz jakiś wątek, bywa, że coś dzieje się nagle i znienacka. Miejscami rozpisujesz się o szczegółach, które natychmiast umykają z pamięci.

Zakończenie tyleż zaskakujące, co rozczarowujące. Zupełnie nie przypadło mi do gustu.

Wykonanie, niestety, jest bardzo złe. Ptak, w obecnym kształcie, moim zdaniem, nie powinien ujrzeć światła dziennego. Masa błędów, powtórzeń, literówek, nadmiaru zaimków, nie zawsze poprawnie skonstruowanych zdań, że o fatalnej interpunkcji nie wspomnę, skutecznie utrudnia lekturę.

Po napisaniu, opowiadanie powinno odleżeć jakieś dwa a nawet trzy tygodnie. Czytając je po tym czasie, sama z pewnością wyłapałabyś większość błędów i usterek.

Może w przyszłości przyda Ci się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Było mi cho­ler­nie cięż­ko, bo alu­mi­nium… – Było mi cho­ler­nie trudno, bo alu­mi­nium

 

alu­mi­nium wy­do­by­te przez ko­lo­ni­stów tra­fia­ło się strasz­nie za­nie­czysz­czo­ne… – Raczej: …alu­mi­nium wy­do­by­te przez ko­lo­ni­stów bywało bardzo za­nie­czysz­czo­ne

 

nasz sta­tek ko­smicz­ny wszedł na or­bi­tę Pro­xi­my, po czym ak­ty­wo­wał jeden z dwóch mniej­szych stat­ków w środ­ku i wy­słał go na dal­szą or­bi­tę. – Powtórzenia.

 

ostat­nia pacz­ka pa­pie­ro­sów w całej ko­lo­ni. – …ostat­nia pacz­ka pa­pie­ro­sów w całej ko­lo­nii.

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu ponad dwadzieścia razy!

 

Drugą za­le­tą wyż­sze­go ci­śnie­nia Pro­si­my było to… – Prosimy o poprawienie literówki. ;-)

 

jeśli nadal będą tak jędr­ne, to praw­do­po­dob­nie będą się… – Powtórzenie.

 

co­dzien­nie muszę się mo­dlić do ja­kie­goś Je­zu­sa. – Wypowiedź rozpoczynamy wielką literą.

 

każde no­wo­na­ro­dzo­ne dziec­ko umie­ra­ło… – …każde no­wo­ na­ro­dzo­ne dziec­ko umie­ra­ło

 

Chyba zo­sta­ła po­żar­ta przez Kirin, czte­ro­me­tro­we, trój­noż­ne i bar­dzo dra­pież­ne zwie­rze… –Dlaczego nazwa zwierzęcia jest napisana wielką literą? Literówka.

 

– Usiądź na krze­śle – wska­za­łem miej­sce dziew­czy­nie.– Usiądź na krze­śle.Wska­za­łem miej­sce dziew­czy­nie.

Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

Rian była w szoku, wpa­try­wa­ła się we mnie swo­imi prze­ra­żo­ny­mi oczy­ma. – Zbędny zaimek. Czy mogła patrzeć cudzymi oczyma?

 

był pry­mi­tyw­ny i her­me­tycz­ny, ra­czej nie­sko­ry na roz­mo­wy, czy żarty. – …był pry­mi­tyw­ny i her­me­tycz­ny, ra­czej nie­sko­ry do rozmów czy żartów.

 

Stwo­rze­nie an­te­ny ze złomu ma­ją­ce­go kil­ka­na­ście lat nie jest łatwe. Naj­pierw mu­sia­łem stwo­rzyć sobie na­rzę­dzia, któ­ry­mi stwo­rzy­łem an­te­nę. Po­mył­ka, stop! Zro­bi­łem pry­mi­tyw­ne na­rzę­dzia, któ­ry­mi zro­bi­łem wer­sję mniej pry­mi­tyw­ną ko­lej­nych na­rzę­dzi… – Powtórzenia.

 

skon­stru­ować pal­nik, który nie eks­plo­du­je. Nie­ste­ty w at­mos­fe­rze za­wie­ra­ją­cej wię­cej tlenu to próba wy­na­le­zie­nia pal­ni­ka na nowo. Całe szczę­ście, że po kilku pró­bach zre­zy­gno­wa­łem z pal­ni­ka… – Powtórzenia.

 

wy­ko­rzy­sta­łem ka­ra­bi­nek la­se­ro­wy do cię­cia blach oraz ma­gne­tron do wy­twa­rza­nia pla­zmy, która roz­grze­wa­ła bla­chę do czer­wo­no­ści. Póź­niej wy­star­czy­ło z niej tylko ufor­mo­wać cza­szę an­te­ny. Wy­ko­rzy­sta­łem do tego młot i po wielu pró­bach mia­łem cza­szę an­te­ny z praw­dzi­wej bla­chy o po­za­ziem­skim po­cho­dze­niu. Pierw­sza an­te­na wy­ko­na­na… – Powtórzenia.

 

Ni­ko­mu nie udało się zmu­sić Ziem­skich bak­te­rii… – Ni­ko­mu nie udało się zmu­sić ziem­skich bak­te­rii

 

nie­któ­re mi­kro­or­ga­ni­zmy przy­wle­czo­ne z Ziemi za­pa­dły swo­istą stazę… – Co to znaczy, że mikroorganizmy zapadły stazę?

 

Świa­tło­wo­dy zna­la­złem pod ster­ta kabli. – Literówka.

 

Cze­ka­ła aż, pod­łą­czę an­te­nę pod na­pręd­ce zbu­do­wa­ne­go dona. – Literówka.

 

– Masz zro­bić nowe kraty do wię­zie­nia numer dwa, Krang – roz­ka­zał do­wód­ca.

– Do­brze panie Svan­sen. Jesz­cze dziś je zro­bię.

– No mam na­dzie­ję, ina­czej moi ko­le­dzy ci to wy­per­swa­du­ją. – Co koledzy dowódcy chcieli wyperswadować Krangowi?

Sprawdź znaczenie słowa wyperswadować.

 

Eg­zo­bio­lo­dzy po­da­ją szcze­py ja­kichś mi­kro­or­ga­ni­zmów ko­bie­tom w po­ży­wie­niu… – Dlaczego kobiety są w pożywieniu?

 

– gdzie twój krzyż Krang, gdzie po­dział się krzyż nad wej­ściem. – A gdzie podziała się wielka litera na początku wypowiedzi? Nie kropka, a pytajnik powinien kończyć zdanie.

 

ale dwóch po­ma­gie­rów do­wód­cy wzię­ło ją pod pachę i wy­nio­sło. – Dwóch pomagierów pod jedną pachę? ;-)

 

Będą zmu­sze­ni do pra­nia mózgu przez ich li­de­rów z ko­ścio­ła… – Kto komu będzie prał mózg?

 

Jego bez­sze­lest­ne sil­nicz­ki gra­wi­to­no­we prze­nio­sły go poza ko­lo­nię. – Czy oba zaimki są konieczne?

 

Cze­ka­łem aż wy­pusz­cza Rian, ale nie do­cze­ka­łem się… – Literówka.

 

prze­cież jed­nost­ka w moim kom­pu­ter ma bar­dzo dużą wy­daj­ność… – Literówki.

 

za­czę­ła czy­tać po­wie­ści ma­ri­ni­stycz­ne. – …za­czę­ła czy­tać po­wie­ści ma­ryni­stycz­ne.

Sprawdź znaczenie słowa marinizm.

 

Od­po­wie­dzia­ła, że za­bie­ra­ją ja do la­bo­ra­to­rium, dają jej zastrzyki. Nie wolno jej wy­cho­dzić bez py­ta­nia, a je­dy­ną rze­czą, którą jej zo­sta­wi­li… – Literówka. Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Mó­wio­no, że z jej ciała zo­sta­ło tylko kilka kości. Rian zo­sta­wi­ła krót­ki list dla ro­dzi­ców… – Czyich rodziców, skoro Rian miała tylko ojca? Listy pisze się do kogoś, nie dla kogoś.

Powtórzenie.

 

Nie mia­łem od­wa­gi iść na po­grzeb dziew­czy­ny… – Jak miał iść na pogrzeb, skoro był w więzieniu? Nie wspominasz, że został wypuszczony.

 

Ikar miał wy­lą­do­wać do­kład­nie o trzy­na­stej czasu Ziem­skie­go… – Ikar miał wy­lą­do­wać do­kład­nie o trzy­na­stej czasu ziem­skie­go

 

Butla z dwu go­dzin­nym za­pa­sem tlenu… – Butla z dwugo­dzin­nym za­pa­sem tlenu

 

ina­czej mu­siał, bym cią­gle pa­trzeć na wy­świe­tlacz… – …ina­czej mu­siałbym cią­gle pa­trzeć na wy­świe­tlacz

 

Myślę, że szy­ku­ją się na po­ścig. Myślę, że szy­ku­ją się do pościgu.

 

Zhac­ko­wa­nie sys­te­mu… – Zha­ko­wa­nie sys­te­mu

Używamy pisowni spolszczonej.

 

– Nie­do­brze, po­ścig mnie do­ga­nia – od­par­łem zdy­sza­ny jak koń po we­ster­nie. – Co to znaczy zdyszany jak koń po westernie?

 

nie­bie­sko blade świa­tło mio­ta­cza ener­ge­tycz­ne­go… – …bladonie­bie­skie świa­tło mio­ta­cza ener­ge­tycz­ne­go

 

wer­sję cze­goś, co nawet cięż­ko na­zwać SI. – …wer­sję cze­goś, co nawet trudno na­zwać SI.

 

in­te­lek­tem do­rów­ny­wał mo­je­mu ze­gar­ko­wi Casio GT… – …ze­gar­ko­wi casio GT

Ten błąd pojawia się kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Dwu­krot­nie wyż­sze od Ziem­skie­go ci­śnie­nie… – Dwu­krot­nie wyż­sze od ziem­skie­go ci­śnie­nie

 

Ko­lo­ni­ści włą­czy­li za­głu­sza­nie fal ra­dio­wym wszyst­kich czę­sto­tli­wo­ściach… – Czy to ostateczna wersja zdania?

 

Nie mia­łem wyj­ścia. Mu­sia­łem iść w kie­run­ku… – Brzmi to nie najlepiej.

 

by nie ude­rzyć łbem o ka­dłub okrę­tu. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

wtedy otwo­rzy­ła się gródz głów­nej śluzy… – …wtedy otwo­rzy­ła się gródź głów­nej śluzy

 

wy­gląd bramy uno­szą­cej się metr w nad zie­mią… – Literówka.

 

po­tęż­ny sta­tek za­mknął za mnę gródz… – …po­tęż­ny sta­tek za­mknął za mnę gródź

 

od­le­cie­li­śmy w kie­run­ku ukła­du sło­necz­ne­go. – …od­le­cie­li­śmy w kie­run­ku Ukła­du Sło­necz­ne­go.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Regulatorko. Poczekam troszkę, niech opowiadanie poleży i później zmienię treść, wywalę zbędne opisy. Błędy poprawione. Dzięki za twoją pracę w szukaniu błędów. ps. Droga Regulatorko, czy jest jakiś poradnik edytorstwa?  

 

Pozdrawiam Natala:) 

Droga Regulatorko, czy jest jakiś poradnik edytorstwa?

Nie bardzo wiem, co masz na myśli.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poradnik szukania błędów itd, jakaś dobra książka, poradnik składania dialogów:) 

Pozdrawiam

Finkla słusznie prawi. Wprawa. Może jeszcze, w moim przypadku, zwykła szkolna wiedza.

O poradnikach szukania błędów nie słyszałam. W razie wątpliwości zaglądam do Słowinka języka polskiego PWN http://sjp.pwn.pl/

Korzystam też ze Słownika synonimów https://www.synonimy.pl/

Powodzenia, Natalo. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka