- Opowiadanie: Ajzan - Przerwana partyjka szachów

Przerwana partyjka szachów

Choć występują tu bohaterowie innego mojego tekstu pt. “Działalność dobroczynna Williama Westmore’a”, starałam się to opowiadanie napisać tak, by znajomość poprzedniego nie była wymagana.

 

Za betę i sugestie dziękuję Lissanowi.

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Przerwana partyjka szachów

Więzienie Woodgate znane było z tego, że najgorszych przestępców landu Cambford oddzielały od reszty świata nie tylko solidne mury, ale też dziesiątki mil gęstego lasu. Ta naturalna bariera była ostatnią i, jak nie raz udowodniono, skuteczną zaporą. W ponad stuletniej historii więzienia odnotowano kilka niechlubnych przypadków ucieczek, lecz, co zawsze podkreślano, żaden skazaniec nie opuścił lasu.

Uciekinierów odnajdywano nieraz tygodnie później wycieńczonych i na skraju szaleństwa. Zdarzało się również, iż myśliwi natrafiali na ciała lub szkielety w więziennych uniformach. Byli i tacy, których los pozostał nieznany, przy czym nie było dowodu na to, by komuś z nich udało się wystawić stopę poza las.

Za murami Woodgate więźniowie opowiadali między sobą o straszliwych potworach, polujących na zbłąkanych zbiegów. Naczelnik więzienia stwierdził w jednym z wywiadów dla Wieszcza Cambford, że osadzeni sami siebie trzymają krótko lepiej niż uzbrojeni strażnicy.

Jak się jednak okazało miesiąc po tym, jak opinia publiczna poznała spostrzeżenia naczelnika, prawdziwego desperata nie powstrzyma nawet odwołanie do pierwotnych lęków.

 

***

 

Zegar tykał cicho w kącie salonu. Trzy psy rozłożyły się na i wokół sofy. Sennym wzrokiem obserwowały, jak lord i kamerdyner zasiadają przy małym stoliku pod zasłoniętym oknem.

Mężczyźni rozpoczęli partię szachów. Pionek sługi przesunął się o dwa pola.

– Odważnie zaczynasz, Harry. – Skoczek pana wyskoczył przed szereg.

Kamerdyner nie odpowiedział. Przestawił swojego gońca za przesuniętą przed chwilą figurę. Czekając na ruch lorda, upił odrobinę wina z kieliszka.

– Teraz twoja kolej – mruknął arystokrata, nie patrząc na oponenta.

Harry obejrzał sytuację na szachownicy. Jeden z pionków lorda zmienił pozycję idealną do zbicia, co też kamerdyner uczynił.

– Znowu dajesz mi wygrać – powiedział.

– Przepraszam, Harry. Zamyśliłem się. – Nie spoglądając na szachownicę, lord przestawił kolejny pionek, tym razem o jedno pole za dużo. – Wybacz, ale jednak nie mam nastroju na szachy.

Harry skinął głową ze zrozumieniem. Przeczuwał, że do tego dojdzie.

Od kilku dni lord nie był w najlepszym nastroju. Choć starał się udawać, iż jest odwrotnie, kamerdyner i tak znał prawdę.

Wcześniej tego dnia, w głównej sypialni zauważył, że skrzypce już od kilku dni leżą na tym samym miejscu, pokryte cieniutką warstewką kurzu. To był ulubiony instrument lorda, na którym bardzo często grał. Wycierając je, Harry zrozumiał, że jest naprawdę niedobrze.

Zegar zaczął wybijać godzinę. Psy podniosły czujnie łby.

– Dziewiąta – oznajmił lord.

– Czy chcesz już… iść? – spytał ostrożnie Harry.

Cienie podkreślały zmarszczki na twarzy lorda, przez co wyglądał na o wiele starszego niż powszechnie uważano.

– Myślałem, że jeszcze trochę wytrzymam i zdołamy rozegrać partyjkę, ale najlepiej będzie, jeśli już pójdę. Nie mogę pozwolić, by to ciągnęło się dalej.

Przez chwilę Harry walczył ze sobą. Nie chciał, by lord odchodził, ale… Pewne rzeczy trzeba było po prostu zrobić.

 

Gdy lord opuścił salon, rozbudzone psy podbiegły pod drzwi. Kamerdyner otworzył im drzwi, a one pobiegły w stronę komnat pana. Pozostali mieszkańcy rezydencji mieli sypialnie w innym skrzydle, więc nikogo by nie pobudziły.

Nie zastaną już go, pomyślał Harry, odprowadzając czworonogi wzrokiem. O tej porze może być już daleko stąd.

Wrócił na swoje miejsce przy stoliku, by napić się jeszcze trochę wina na rozluźnienie.

Sięgając po butelkę wina, zobaczył kątem oka, że błędnie przesunięty przez lorda pionek cofa się o jedno pole.

– Dobrze, że jesteś, Edgarze – powiedział kamerdyner.

Na krześle naprzeciw zmaterializowała się widmowa postać młodego mężczyzny. Głos demona, jak w przypadku każdej zjawy, zdawał się dochodzić z oddali.

Jak zawsze, kiedy jestem ci najbardziej potrzebny, Harry. Zagrasz jeszcze?

– Niech ci będzie, ale wolałbym nową grę – odparł zdawkowo, dolewając sobie wina.

Tak naprawdę nie miał już ochoty na szachy. Jako kamerdyner, powinien teraz myśleć o swoich obowiązkach i przygotować wszystko na powrót lorda. Jednak przez nastrój także i do tego nie mógł się zabrać, zaś demonowi wyraźnie zależało na partyjce.

Edgar ustawił wszystkie figury na początkowe pozycje.

Ty zaczynasz – oznajmił.

Sącząc wino, Harry długo spoglądał na szachownicę bez oznak głębszego namysłu.

– Zmiana planów – powiedział nerwowo, kiedy demon znacząco zakasłał. – Do ciebie należy pierwszy ruch.

Zjawa wzruszyła ramionami i przestawiła gońca. Chwilę czekała, ale, tak jak poprzednio, kamerdyner patrzył bezczynnie.

Henry Edwardzie Peafowlu, spójrz na mnie.

Zawołany podniósł wzrok. W żółtych ślepiach demona nie było gniewu.

– Wybacz, Edgarze, ale chyba ja też nie mogę dzisiaj grać. – Odłożył kieliszek na stolik. – Wiem, że chcesz, abym choć na chwilę odciągnął myśli od tego wszystkiego, ale… – Głos mu zadrżał. – Ja nie potrafię.

W odpowiedzi Edgar dolał wina do w połowie opróżnionego kieliszka.

Proszę, napij się jeszcze.

– Dziękuję. – Harry wziął podane naczynie.

Nie ma za co. Jesteś kłębkiem nerwów. To zrozumiałe i nie do uniknięcia w takich warunkach. Will wyszedł zapolować i nie możesz już nic z tym zrobić.

Kamerdyner pokiwał głową zniecierpliwiony, jak każdy, komu wypomniano oczywisty, choć niezręczny, fakt.

Wędrując wzrokiem po ciemnym salonie, natrafił na gazetę spoczywającą na stoliku obok kanapy. Z pamięci mógł zrekonstruować pierwszą stronę popołudniowego Wieszcza Cambford, którą zajmował olbrzymi nagłówek: „BEZWZGLĘDNY MORDERCA UCIEKŁ Z WOODGATE!”.

 

***

 

Alvin Combs przystanął na skraju polany, tym razem, by naprawdę odpocząć. Większość dzisiejszego dnia spędził w ciągłym ruchu, ale teraz, kiedy noc spowiła las, był pewien, że jest już bezpieczny. Pościg zostawił daleko w tyle. Więzienne kundle pewnie jeszcze kręciły się wzdłuż strumienia, który przepłynął dla zmyłki.

Usiadł na dużym kamieniu i rozejrzał. Wcześniej nie zwracał uwagi na otoczenie – dostrzegał jedynie drzewa i inne przeszkody na swojej drodze. W mroku, na tle pochmurnego, nocnego nieba widział rozłożyste korony, w których szumiał wiatr. Z daleka dochodziły też inne dźwięki: wołania ptaków, stukanie, skrobanie i… jęki?

Uciekinier pokręcił głową. Tylko i ty zwariuj, Alvinie!

Inni mogą drżeć na samą myśl o potworach, skoro lubią sobie o nich bajać. Właściwie, skoro tak się lękają wymysłów, to co takiego zrobili, że zasłużyli sobie na dożywocie w Woodgate? Jadąc tu zakuty w kajdany, Alvin sądził, iż spędzi resztę życia pośród prawdziwych drani, a tu proszę. Współwięzień, którego miał za sąsiada po drugiej stronie cienkiej ściany celi, zabił ponoć ciężarną żonę (albo kochankę, jeden pies), potem jeszcze policjanta. Czy ktoś zdolny do czegoś takiego może naprawdę bać się bajek?

 Alvin z niedowierzaniem przysłuchiwał się na spacerniaku temu, co mówią inni, lecz nie uległ zbiorowej histerii. To wszystko było dla niego śmieszne. Ci „najgorsi z możliwych: musieli być naprawdę tylko kupą mięśni bez mózgów, odważną jedynie, gdy ktoś słabszy wchodził im w drogę.

Kiedy miesiąc temu za plecami strażników zdobył Wieszcza Cambford, w którym ten nadęty balon, nazywany przez wszystkich naczelnikiem, udzielił wywiadu, Alvin nabrał jedynie pewności co do swych racji. Władzom więzienia lęk osadzonych był na rękę, a na dodatek same podsycały plotki.

Tamtego dnia gorące pragnienie wolności rozgorzało w Alvinie niczym pożar. Postanowił opuścić więzienie i udowodnić tym kundlom i tchórzom, że można się przedrzeć przez „przeklęty” las.

Ciemny kształt wyleciał z pomiędzy drzew. Alvin drgnął, ale ptak tylko przeleciał nad polaną i ponownie skrył wśród liści. Bardzo dyskretnie, jakby i przed sobą chciał to ukryć, zbieg odetchnął z ulgą.

Skoro zdołał już uciec, powinien zacząć myśleć, co dalej. Był zmęczony i zmarznięty, ale nie senny. Tej nocy daruje sobie szukanie noclegu, może dopiero za dnia gdzieś się prześpi. Jeszcze trochę posiedzi, potem pójdzie dalej.

Od początku wiedział, że będzie musiał przejść przez bezdroża lasu. Jedyna pewna droga, prowadząca z najbliższej osady do więzienia, odpadała. Strażnicy szybko by go na niej schwytali. Przeanalizowawszy sytuację, Alvin uznał, że najlepiej zrobi, jeśli obierze sobie jeden kierunek, w którym będzie zmierzał, póki nie wyjdzie z gęstwiny. Ile to mu zajmie, nie wiedział, ale też nie przejmował się. Jakoś przetrwa kilka dni w dziczy, nawet jeśli przez ten czas jego pożywienie stanowić będą jedynie owoce i robaki. Nie będą gorsze od tego, co podawali w więzieniu.

Alvin wyciągnął się na kamieniu, przymknął oczy. Dopiero teraz, nie czując na plecach oddechu pogoni, docierało do niego w pełni, że dokonał tego, zbiegł z Woodgate. Nie był jeszcze całkiem wolny, musiał jeszcze wyjść z lasu, lecz zrobił już najważniejszy krok. Starannie planował, szukał luk w ochronie, a następnie wykorzystał nadarzającą się okazję.

Co kilka dni do Woodgate przyjeżdżał wóz z zaopatrzeniem. Poza dowozem nowych więźniów, był to jedyny moment, kiedy otwierano główną bramę. Strażników-zawalidrogi Alvin załatwił własnoręcznie zmajstrowanym nożem, zanim tamci sięgnęli po broń.

To było rano i daleko stąd.

Uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy zbiega, kiedy rozmyślał o tym, jakie muszą mieć miny inni więźniowie po tym, jak udowodnił im, że można uciec z Woodgate. Kto wie, może stał się dzisiaj przyczyną rewolucji? Właściwie, to który był dzisiaj? Za kratami stracił rachubę czasu.

 

Wkrótce zadowolenie opuściło uciekiniera.

Odgłosy lasu nagle stały się donośniejsze. Trzasków i szelestów było coraz więcej. W oddali zawył wilk.

Alvina zdjął nie tyle strach, co niepokój. Owszem, nie wierzył w opowieści o strasznych, leśnych potworach, lecz nie kwestionował istnienia zwykłych drapieżników. Do obrony przed nimi, oprócz noża, miał nabity pistolet zabrany jednemu z zabitych strażników. To musiało wystarczyć.

Inny człowiek w takim momencie zacząłby żałować decyzji, przez które znalazł się w takim położeniu, ale nie Alvin. Od momentu aresztowania uważał, że niesłusznie go posądzono o zarzucane czyny. Nie, nie twierdził, iż nie zamordował tamtych kobiet. Od razu potwierdził swój udział w zabójstwach. Dla Alvina było nie do pomyślenia, by surowo odpowiedzieć za zabicie ladacznic z marginesu, które tak naprawdę nikogo nie obchodziły, a do tego nieumiejących swego fachu. Jednak gdy odnaleziono ich ciała, porządni obywatele zaczęli panikować, jakby to były jakieś bogate panny, a po schwytaniu sprawcy, to jego nazwali potworem, którego należy odseparować od społeczeństwa, najlepiej zgładzić. Tylko dzięki jakimś niuansom prawnym – Alvin nie znał się na tym – uniknął stryczka, ale w zamian osadzono go dożywotnio w Woodgate.

Jednak nawet za kratami nie mógł przestać czuć nad sobą widma szubienicy. Zawisłby, gdyby w trakcie pobytu w więzieniu popełnił choćby jedno poważne wykroczenie.

Tak więc w chwili obecnej, znajdując się w środku ciemnego lasu, nie wiedząc, co może kryć się wśród drzew, Alvin był pewien jednego: nie może zawrócić, a jeśli to zrobi, czeka go niezasłużona śmierć. Co prawda wilk czy inny zwierz także może go zabić, lecz nie z powodu tych kilku prostytutek.

Cokolwiek miałoby to być, obserwowało Alvina. Sięgnął do kieszeni po pistolet i rozejrzał się.

Naokoło nic, tylko drzewa, lecz z daleka nadal dochodziły odgłosy lasu. Jednak coś na niego patrzyło i to chyba z bliska. Znieruchomiał.

Tak naprawdę wiedział bardzo mało o przetrwaniu w dziczy. Całe życie przed Woodgate spędził w wielkim mieście, a do tego niewiele czytał. Z tego, co pamiętał, drapieżniki przestają interesować się ofiarą, jeśli ta nie wykonuje gwałtownych ruchów, czy wręcz udaje martwą.

Siedział więc sztywno na kamieniu, słysząc pulsującą w uszach krew. Cokolwiek było za nim, nie przestawało go obserwować.

Czas mijał i nic się nie zmieniało. Zbieg i to coś trwali w swych pozycjach, czekając na ruch drugiego.

W którymś momencie Alvin nie wytrzymał napięcia. Poderwał się i odwrócił szybko, wyciągając przed siebie pistolet.

Kilka kroków dalej, pod drzewem stał mężczyzna, albo coś mającego tylko taką formę. Im dłużej zbieg patrzył, tym więcej dostrzegał w nim nieludzkich cech. Mimo panującego wokół mroku, skóra i włosy nieznajomego jaśniały nienaturalną bielą. Patrzył prosto na uciekiniera świdrującym wzrokiem, przy czym reszta jego chudej twarzy przypominała maskę upiora.

Wśród huku pulsującej krwi, w głowie Alvina rozbrzmiały opowieści współwięźniów o tych, którzy zginęli w lesie. Po raz pierwszy pomyślał, iż w tych bujdach może kryć się ziarno prawdy.

Tymczasem kreatura powoli ruszyła w jego stronę, stąpając bezszelestnie. Prawdziwy strach – coś, co do tej pory było mu obce – paraliżował przestępcę. Mimo to zdołał nacisnąć spust.

Trafił w klatkę piersiową. Zwykły człowiek po ciosie z tak bliska padłby martwy, lecz przeszyty na wylot potwór tylko zachwiał się jak po szturchnięciu, po czym ruszył dalej.

Zbliżył się na wyciągnięcie ręki, niemal dotknął ciałem lufy. Jego jasne oczy o wąskich źrenicach płonęły gniewem, wręcz pragnieniem krwi. Nic nie mówił. Sam Alvin także nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku, nawet gdyby chciał. Opuścił rękę. Pistolet upadł na ziemię.

Tamte kobiety… One też chciały krzyczeć, lecz zatykał im dłonią usta i trzymał, dopóki nie skończył.

Teraz wiesz, jak to jest, Alvinie Combsie. Zaraz umrzesz i nie możesz uciec – powiedział głos w jego głowie, ale czy należał do niego?

W potworze nastąpiła jakaś zmiana. Kamienna twarz pozostała surowa, ale oczy patrzyły jakoś inaczej. Nie łagodniej, raczej z pewnym żalem. Zbieg już kiedyś widział to spojrzenie. Tak spoglądał na niego sędzia podczas odczytywania wyroku.

Wąskie usta upiora uchyliły się, odsłaniając długie kły.

***

 

Z łazienki dochodził plusk wody. Harry podszedł do leżącej na łóżku sterty ubrań. Stare łachy, które lord zakładał na polowania, nie były szczególnie brudnie, przesiąkły jedynie zapachami lasu. Największym zmartwieniem kamerdynera były dziury po kuli.

Jego pan, lord William Westmore był wampirem. Od kilku dni było wiadomo, że wkrótce będzie musiał się posilić. Chwile między pilnymi zajęciami poświęcał na szukanie źródła krwi. W końcu dziś popołudniu znalazł je w popołudniowej gazecie.

Harry złożył starannie spodnie, koszulę, kurtkę i bieliznę, następnie włożył to wszystko do wiklinowego kosza i zaniósł do małej pralni w piwnicy. Gdy wrócił, lord jeszcze się mył, lecz wkrótce szum wody ustał. Trzy psy siedziały wyczekująco pod drzwiami.

Harry nie chciał być w tym komitecie powitalnym. Podszedł do kominka, który, tak jak wszystkie w rezydencji, miał szklane drzwiczki ochronne – wymóg, który lord postawił tuż po wprowadzeniu się.

Dorzucając drewna do ognia, kamerdyner słyszał za sobą psy przymilające się do pana. Harry czuł na sobie jego spojrzenie, kiedy sięgał po pogrzebacz. Przed zamknięciem kominka chciał jeszcze poprawić drwa.

Z powodu coraz dotkliwszego żaru zmrużył oczy. Przesuwając jeden z kawałków, wzniecił potężny snop iskier. Ledwie osłonił twarz, gdy ktoś chwycił go za ramiona i odciągnął z dala od ognia.

Chłodna dłoń delikatnie przejechała kamerdynerowi po skroniach i powiekach.

– Nic ci nie jest, Harry?

Po otwarciu oczu, sługa zobaczył wystraszonego lorda.

– Nie, nic. – Kamerdyner dla pewności dotknął swojej twarzy.

Oboje spojrzeli na kominek. Na ich oczach szklane drzwiczki zamknęły się. Jednocześnie niewidzialna dłoń delikatnie wyciągnęła z dłoni Harry’ego pogrzebacz.

Lord pomógł wstać kamerdynerowi. Stali naprzeciw siebie w milczeniu, unikając wzroku.

– Jeszcze raz przepraszam, Harry – powiedział William, patrząc w podłogę.

– Za co?

– Za przerwanie gry.

– Nie szkodzi.

Lord skinął głową i podszedł do okna, skąd wyglądał na zewnątrz zamyślony. Kamerdyner zbliżył się, wiedziony ciekawością i potrzebą wsparcia..

– Harry.

– Tak?

Lord w końcu spojrzał na niego.

– Może jutro rozegramy partyjkę?

– Jeśli będziesz miał ochotę, to czemu nie.

William zmusił się do uśmiechu.

– Późno już, mój drogi. Idź spać.

– Dobrej nocy. – Harry zwieńczył odpowiedź ukłonem.

– Tego również ci życzę. Proszę, nie myśl już o tym więcej. Combsa już nie ma.

Kamerdyner skinął głową.

Ten potwór powinien zawisnąć dawno temu – pomyślał, a powiedział:

– Spróbuję.

 

Gdy Harry opuścił komnaty lorda, usłyszał za drzwiami muzykę.

Zawrócił, ostrożnie stawiając kroki. Jego ręka instynktownie sięgnęła w stronę klamki, lecz w porę ją zatrzymał – przecież kazano mu wracać do siebie.

Mimo to stał i nasłuchiwał. Od razu rozpoznał, że lord w ogóle nie nastroił nieużywanych przez ostatnie dni skrzypiec. W szarpanych, wysokich dźwiękach kamerdyner próbował rozpoznać któryś ze znanych mu utworów. Bezskutecznie – to było coś niemającego jednego tonu, spontanicznego.

– Nie – mruknął Harry świadom, co się właściwie dzieje.

Patrzył prosto na bogato zdobione drzwi wiodące do komnat, ale oczami wyobraźni widział Williama, jak w szlafroku kąpielowym i z mokrymi włosami gra na skrzypcach. Każde pociągnięcie smyczkiem po strunach było niczym krzyk – wyraz głęboko zakorzenionego bólu istoty, która kiedyś była człowiekiem. Istoty, która nienawidzi siebie za to, do czego zmusza ją własna natura. To, że dzisiejszej nocy zgładziła kolejnego zwyrodnialca, nie miało ostatecznie żadnego znaczenia.

Im dłużej Harry słuchał, tym bardziej jego wzrok tracił ostrość. Gdy zamrugał, w kącikach oczu zebrała się wilgoć.

Chodź, Harry. – Do rzeczywistości przywrócił go głos zmartwionego Edgara.

Bez słowa kamerdyner przetarł powieki rękawem. Choć pragnął być teraz blisko lorda, rozumiał doskonale, że nie może mu pomóc – przecież był tylko człowiekiem.

Powolnym krokiem ruszył do swojej sypialni. Za nim muzyka przybierała na sile, jakby William wkładał w nią wszystko, co nagromadził przez czterysta lat wampirzej egzystencji.

Koniec

Komentarze

“Woodgate, największe więzienie landu Cambford, znane było głównie z tego, że najgorszych z możliwych przestępców prowincji od reszty świata oddzielały nie tylko solidne mury, ale też mile gęstych lasów.” – brzmienie. Zdanie chrobocze jak zawieszenie samochodu na polskich autostradach. Nie jestem też pewien, czy gdzieś nie zaginął przecinek.

 

“Byli i też tacy, o których na początku sądzono, że jakimś cudem zdołali wydostać się z lasu, lecz gdyby tak było w istocie, mieszkańcy którejś z okolicznych wiosek donieśliby o podejrzanym osobniku.” – znowu brzmienie. Staraj się czytać utwory na głos. To pomaga wyłuskać zdania, które są, no cóż, nieładne. “Też” do usunięcia.

 

“jak w jednym z wywiadów dla Wieszcza Cambford stwierdził naczelnik więzienia,” – ponownie, ta sama uwaga. Lepiej “jak stwierdził naczelnik więzienia w jednym z wywiadów dla Wieszcza Cambford”.

 

“wzrokiem oglądającego gazetę.” – raczej przeglądającego (+ można wyciąć “wzrok”)

 

“Ale tak już właśnie jest, westchnął, że o okropnych rzeczach nie myśli się tak długo, jak możliwe jest ignorowanie ich.” – hm? Ze zdania wynika, że spokojnie można ignorować okropne rzeczy. Ale ogólnie strasznie pokrętne jest to zdanie i chyba nie o to chodziło.

 

“W końcu dziś popołudniu je znalazł.” – brzmienie.

 

“Tylko i ty nie daj zwariuj, Alvinie!” – wiadomo.

 

“pośród prawdziwych drani, a ty proszę.” – wiadomo.

 

“Uświadomiwszy to sobie, postanowił pokazać tym kundlom i tchórzom.” – czegoś w zdaniu brakuje.

 

“To było rano, zaś teraz był daleko od więzienia i jego kundli.” – brzmienie + powtórzenie. Ogólnie powtórzeń trochę było, ale raczej pomijałem. Może coś w stylu: “To wydarzyło się rankiem, dawno i równie daleko temu. Teraz był poza zasięgiem więziennych kundli” – ale tu już zaingerowałem zbyt mocno. Jako Autorka musisz sama powisieć nad zdaniami, dlatego raczej nie daję zbyt wielu przykładów, jak je poprawiać. To twój styl ma rozbrzmiewać w tekście.

 

“Alvin w końcu nie wytrzymał połączenia napięcia i niepewności, co na niego czyha.” wiadomo.

 

“Alvin strzelił po raz drugi, tym razem trafiając w głowę, ale i to nie zrobiło na nadchodzącym wrażenia.” – coś zgubione.

 

Generalnie, bardzo dużo usterek. Wymieniłem tylko te, które najbardziej rzucały mi się w oczy. Zdajesz się, Autorko, nie czuć jeszcze języka. Styl jest bardzo wyboisty, układane zdania mocno pokrętne. Znaczy, trzeba pisać i czytać. Najlepiej dużo czytać. To przyjdzie z czasem.

 

Co do tekstu sensu stricte. Nie widzę tutaj solidnej linii fabularnej. Nie ma tu historii, tak naprawdę. Poszczególne działania bohaterów nie mają wobec siebie znaczenia. Szachów mogłoby nie być i nic by się nie stało. Demona – tym bardziej, mogło, a nawet nie powinno być. Nie wnosi nic do historii.

Relacje kamerdyner – pan są naiwne. Kamerdyner trzymający w domu pana własne psy? Niby możliwe, ale jak wdzięcznie nieprawdopodobne. Druga sprawa – czy twoi bohaterowie mają się ku sobie w sensie erotycznym? Bo tak to wybrzmiewa w tekście. Są mocno zniewieściali, mężczyźni się tak nie zachowują i tak o sobie nie myślą. Nie mogę tego jednak potwierdzić przy relacjach homoseksualnych. Znałem tylko jedną taką osobę i jego zachowanie również mocno odbiegało od tych tutaj przedstawionych. Stąd wniosek – bohaterowie zachowują się mocno nienaturalnie.

Scena polowania – pan niby nie chce zabijać, a jednak bawi się z ofiarą. Zamiast szybko zabić, najpierw obserwuje go z bliska, straszy, a potem jeszcze przechadza się przez pole w jego stronę. Tak robią psychopaci, nie istota robiąca coś z konieczności. Ogólnie rzecz biorąc, obraz tegoż wampira jest bardzo niespójny.

Wracając do początku – partia szachów bardzo nieprzekonująca. Można by trochę rozeznać się w temacie, z którego ma się zamiar korzystać. Zwłaszcza, jeśli chce się przedstawić postać jako tej dziedziny mistrza. Z samych szachów można zrobić naprawdę ciekawe tło, ale jak mówiłem, trzeba przyjrzeć się tematowi. Kolejna sprawa – szachy zbyt słabo mają się do tematu opowiadania, żeby wyszczególniać je w tytule.

Sprawa hasła konkursowego – w moim odczuciu nie miało ono w tekście żadnego znaczenia. Pojawia się na koniec z czystej konieczności. Ale nie ma co oceniać opowiadania pod tym kątem, bo ma zbyt wiele innych słabości.

 

Niestety, nie podobało mi się, czego powody mam nadzieję przedstawiłem dość jasno. Jeśli masz jakieś pytania lub wątpliwości/nie zgadzasz się z moimi uwagami – uderzaj śmiało. Ten Słowik nie zawsze śpiewa wyraźnie ;).

 

Powodzenia przy następnych tekstach.

Niestety – horror, który nie straszy. Jesteś, droga Ajzan, zbyt dosłowna. Próbujesz straszyć opisami, a najlepiej straszy suspens, niedomówienie, niedookreślenie.

Poza tym, jak zauważył Słowik, styl bardzo chropowaty. Relacje kamerdyner-lord niewiarygodne (bardziej przypominają więź Holmes-Watson). Nie lepiej było ich zrobić przyjaciółmi czy krewnymi? Jak na człowieka niespecjalnie obeznanego z bronią, więzień pakuje kule w wampira jak strzelec wyborowy.

Poza błędami, wyszczególnionymi przez Słowika, dodałbym jeszcze:

“przestawił swojego konia” – tak się o szachach mówi na podwórku; właściwa nazwa to skoczek lub goniec;

“o okropnych rzeczach nie myśli się tak długo, jak możliwe jest ignorowanie ich” – zgrzyta; “nie myśli się tak długo, jak długo(…);

– “Lord podszedł.” – do kogo? do czego?;

– “Oboje wiedzieli” – to który z nich był kobietą wink? O mężczyznach mówi się”obaj”;

“bynapić” – wiadomo;

“Oczy kamerdynera napotkały żółte ślepia o wąskich źrenicach” – to brzmi tak, jakby oczy wybrały się na wycieczkę;

“Więzienne kundle z prawdziwymi psami” – tego nie rozumiem – kundle to nie prawdziwe psy?;

“grube rozłożyste korony” – korony drzew mogą być rozłożyste, ale nie grube;

“przysłuchiwał się na spacerniaku temu, co mówią inni, lecz nie uległ” – nie uległ czemu?;

“Strażnicy szybko by go na niej schwycili” – schwytali;

“będą jedynie owoce i insekty” – niezręczne połączenie – może owady byłyby lepsze?;

- “nie czując już na sobie oddechu pogoni” – to nie brzmi; z reguły oddech pogoni czuje się na plecach (metaforycznie oczywiście);

“Uśmiech zadowolenia wystąpił na twarzy Alvina” – uśmiech raczej się pojawia, a nie występuje;

“Na około nic” – naokoło.

 

To tyle z takich grubszych rzeczy. Resztę pewnie wytknie ci bogini Reg (parę przecinków na przykład). Nie zrażaj się i szlifuj warsztat!

 

PS. Napotkałem tu pewną zagadkę, a mianowicie “samo nadmuchujący się balon”. Wg mnie powinno być samonadmuchujący, ale Word wyrzuca to jako błąd, a zasady pisowni nie znalazłem. Mam rację?

 

 

 

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hmm, jeśli miało straszyć, to na pewno nie wyszło, tylko że jakoś od drugiej sceny przestałam to opowiadanie traktować jako horror i nie miałam pod tym kątem specjalnych oczekiwań. Fabularnie też bardzo prosto i faktycznie elementy nie są wystarczająco mocno posklejane. Ale właściwie opowiadanie mi się dosyć podobało, chyba głównie pod względem klimatu (BTW jakieś inspiracje anime Kuroshitsuji?). Zupełnie zbędny wydał mi się tylko ten Edgar – zakładam, że w Twoim głównym tekście z tego uniwersum ma on większą rolę i, co więcej, może być całkiem ciekawą postacią, ale tutaj jego obecności w tekście nic nie motywuje.

 

„Sprawdził buty – wciąż były wilgotne.” – Po co on sprawdzał, czy buty są wilgotne? Albo czuje to nogami, albo nie czuje, ale w tym drugim przypadku chyba nie robi mu to różnicy.

„Siedział więc nieruchomo na kamieniu, słysząc pulsującą uszach krew.” – w uszach

„Chłodna dłoń delikatnie przejechała mu po skroniach i powiekach. Uchyliwszy je, Harry zobaczył wystraszonego lorda.” – Skronie też uchylił?

Przeczytane. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

“miejsce przy stoliku, bynapić się jeszcze” – zapodziała się spacja :)

 

Opowiadanie fajne, nie jest straszne, ale czyta się dobrze. Prosta historia, prosto acz przyjemnie opowiedziana. Nie wiem czemu inni uczepili się tego Edgara, w niczym nie przeszkadzał, a wręcz dodawał tajemniczości temu, co dzieje się w domu lorda.

Mnie bardziej niż polowanie na zbiega zainteresowały właśnie sceny w domu. Chętnie przeczytałbym więcej o relacjach panujących w tej posiadłości, pomiędzy rezydentami. Ciekaw jestem kto jeszcze oprócz lorda i zżytego z nim kamerdynera w rezydencji mieszka.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ja rozumiem krytykę Edgara, jak również innych nie zbyt jasnych wątków tego opowiadania.  Demon,  psy i relacje między lordem a kamerdynerem mają swoje uzasadnienie, na które jednak nie byłoby miejsca w tym jednym tekście. Myślałam, że uda mi się napisać ten tekst, tak, by nie trzeba było znać wcześniej innych, ale nie wyszło.

Do poniedziałku chyba uda mi się jeszcze to jakoś ogarnąć.

 

Teyami:

BTW jakieś inspiracje anime Kuroshitsuji?

 

Może nie anime, ale mangą na pewno. ;-). 

Tekst mnie nie uwiódł.

Fabuła bardzo prosta – walka między przeciwnikami tak nierówna, że nie ma żadnego napięcia, żadnej niepewności. Jak przy pójściu do sklepu po śmietanę – wiadomo, jak się to musi skończyć.

Hasło konkursowe wydaje się wciśnięte na siłę, niemal jak wąsy domalowane Giocondzie. Było jeszcze jedno, dość podobne IMO, hasło “muzyczne”. Patrzyłaś, co wylosowany z nim zrobił?

Z wykonaniem też rewelacji nie ma – literówki, powtórzenia, zgubione podmioty…

błędnie przesunięty przez lorda pionek cofa się o jedno pole.

– Dobrze, że tu jesteś, Edgarze – powiedział.

Gadający pionek?

Dopiero teraz, nie czując już na sobie oddechu pogoni, docierało do niego w pełni,

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo bzdury wychodzą.

Babska logika rządzi!

Poprawiłam wskazane błędy i trochę przerobiłam tekst. Jeszcze jutro zrobię ostatni szlif przed deadlinem.

Te szlify po publikacji to już chyba nie mają znaczenia jeżeli juror już przeczytał ;) a Gravel już przeczytała ;)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Termin do jutra do północy, więc chyba jeszcze można edytować.

Hm, przeczytałem teraz, czyli po kolejnych poprawkach. Fajnie, że wprowadziłaś zmiany. Zmniejszenie liczby psów i ograniczenie ich roli zdecydowanie na plus. Na plus zmiany w linii fabularnej. Teraz coś jest. Zmieniona perspektywa dodała dynamiki. Trochę nie wyszła kwestia dylematów etyczno-moralnych. Wydaje mi się, że odpowiedź podajesz na tacy. Na ile te zmiany pomogą w konkursie, nie wiem, ale lepiej z nimi niż bez. Szkoda, że nie zdecydowałaś się na udostępnienie tekstu do betowania po raz drugi przed opublikowaniem, bo zmian jest tak dużo, że trudno porównywać z pierwotną wersją.

Taka uwaga ogólna. Wg mnie to opowiadanie nigdy nie miało straszyć, nie miało być horrorem sensu stricto. Sama postać wampira/zombiaka/mutanta nie wystarczy.

I takie jeszcze drobiazgi:

 

„Trzy rozłożyły się na i wokół sofy.” – Trzy psy

 

„ Wcześniej nie przywiązywał dużej uwagi do otoczenia” – „Wcześniej nie zwracał uwagi na otoczenie” – uwagi nie można do niczego przywiązać (można przywiązywać wagę, ale to chyba nie ten kontekst)

 

„Zawisłby, gdyby trakcie pobytu w więzieniu” – gdyby w trakcie

 

„Żaden mięsień nie drgał, nawet skrzydełka płaskiego nosa.” – czy mam rozumieć, że skrzydełka nosa są mięśniami?

 

„Ze ściśniętym z przerażenia sercem strzelec patrzył, jak dziura w ciele tej istoty znika, nie pozostawiając nawet śladu.” – patrzył i widział? Mam pewne wątpliwości, bo jednak ciemna noc była i środek ciemnego lasu, a wampir miał na sobie jakieś odzienie.

 

„Największym zmartwieniem kamerdynera były dziury po kulach.” – wydaje mi się, że był jeden strzał; nawet jeśli kula przeszła przez kilka warstw ubrania, to nadal była jedna – oczywiście, kamerdyner nie musiał tego wiedzieć. Ale czy lorda nie stać na nowe ciuchy? Tak zwyczajnie w świecie? Musi się przebierać w „stare łachy”? Czy wampir (na dodatek majętny) w ogóle by sobie zaprzątał głowę takimi drobiazgami, jak przebranie się?

 

I zrezygnowałbym ze słowa atonalna w ostatnim zdaniu. Nachalnie wciska hasło do tekstu. Chyba nie ma potrzeby.

Ostatnie poprawki przed deadline’em naniesione. 

Jeszcze raz dziękuję, Lissan. 

Co do kwestii ubrań, to owszem, z racji samego majątku William nie musiałby martwić się ciuchami, bo mógłby mieć nowe. Tylko, że tą postać wymyślam jako w pewnych aspektach praktyczną, w tym kwestii ubioru. A polowania to brudna robota, na dodatek nieprzyjemna, więc raczej by nie wychodził ubrany jak na co dzień.

Przeczytałam, ale i mnie tekst niestety nie kupił. Zabrakło mu tego “czegoś”. Sądzę, że z tego pomysłu na szorta dałoby się wyciągnąć więcej, gdyby bohaterowie byli bardzie wyraziści (obecnie żaden w sumie niczym się nie wyróżnia), a konfrontacja zbiega z lordem nie była tak jednostronna. A, i postać upiora-demona wydaje mi się zbędna. Niczego tak naprawdę nie wnosi.

Z technicznych aspektów – rzuciło mi się w oczy parę potknięć – jakieś niegramatyczne zdanie, brak zaimków zwrotnych w kilku miejscach, trochę powtórzeń.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Znam bohaterów z innego opowiadania i tam radzili sobie nieźle. Tym razem, w Przerwanej partyjce szachów, wypadli niezwykle blado, wręcz nijako. Odniosłam wrażenie, że w tej historii znaleźli się przypadkiem i chyba nie czuli się w niej zbyt dobrze.

Nie mam pojęcia, Ajzan, które hasło mogło Cię sprowokować do napisania tego opowiadania. Nie pasuje mi żadne :(

Wykonanie, stwierdzam to prawdziwą przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.  

 

Harry obej­rzał sy­tu­ację na sza­chow­ni­cy. – Czy wcześniej jej nie widział?

 

Jeden z pion­ków lorda zmie­nił po­zy­cję ide­al­ną do zbi­cia, co też ka­mer­dy­ner uczy­nił. – Co uczynił kamerdyner? Czy też zmienił pozycję?

 

roz­bu­dzo­ne psy pod­bie­gły pod drzwi. Ka­mer­dy­ner otwo­rzył im drzwi… – Powtórzenie.

 

by napić się jesz­cze tro­chę wina na roz­luź­nie­nie. Się­ga­jąc po bu­tel­kę wina… – Powtórzenie.

 

tak jak po­przed­nio, ka­mer­dy­ner pa­trzył bez­czyn­nie. – Pewnie miało być: …tak jak po­przed­nio, ka­mer­dy­ner pa­trzył bezmyślnie.

 

Odło­żył kie­li­szek na sto­lik.Odstawił kie­li­szek na sto­lik.

 

Usiadł na dużym ka­mie­niu i ro­zej­rzał. – Co rozejrzał?

 

Ciem­ny kształt wy­le­ciał z po­mię­dzy drzew. Alvin drgnął, ale ptak tylko prze­le­ciałCiem­ny kształt wy­le­ciał spo­mię­dzy drzew.

Powtórzenie.

 

ale ptak tylko prze­le­ciał nad po­la­ną i po­now­nie skrył wśród liści. – Co ptak skrył wśród liści?

 

po­now­nie skrył wśród liści. Bar­dzo dys­kret­nie, jakby i przed sobą chciał to ukryć… – Powtórzenie.

 

Co kilka dni do Wo­od­ga­te przy­jeż­dżał wóz z za­opa­trze­niem. Poza do­wo­zem no­wych więź­niów… – Powtórzenie.

 

miał na­bi­ty pi­sto­let za­bra­ny jed­ne­mu z za­bi­tych straż­ni­ków. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Naj­więk­szym zmar­twie­niem ka­mer­dy­ne­ra były dziu­ry po kuli. Jego pan, lord Wil­liam West­mo­re był wam­pi­rem. Od kilku dni było wia­do­mo… – Powtórzenia.

 

W końcu dziś po­po­łu­dniu zna­lazł je w po­po­łu­dnio­wej ga­ze­cie. – Brzmi to fatalnie.

W końcu dziś po­ po­łu­dniu

 

Oboje spoj­rze­li na ko­mi­nek. – Piszesz o mężczyznach, więc: Obaj spoj­rze­li na ko­mi­nek.

Oboje, to mężczyzna i kobieta.

 

Ka­mer­dy­ner zbli­żył się, wie­dzio­ny cie­ka­wo­ścią i po­trze­bą wspar­cia.. – Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, jest o jedną kropkę za mało.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spodobał mi się pomysł z lasem, bo mimo wszystko wprowadza jakieś napięcie. Również niejasność w stosunkach między kamerdynerem a lordem budzi ciekawość. Natomiast cała otoczka już taka ciekawa nie jest, wręcz można rzec trąci banalnością. Może więcej krwi wlać w postaci i postawić akcent właśnie na nie.

Takie nawet smutne. Choć moim zdaniem za dużo formy i treści, żeby ukazać tragizm. Z drugiej strony gdyby tak wyeksponować bardziej tego typu wątek, historia byłaby tak cholernie oklepana, że chyba trza to sobie darować…

 

 

F.S

O właśnie! O lesie zapomniałam! Mnie się wydaje, że las to słaba bariera. Można w nim przetrwać, można się wyżywić. To nie to samo, co morze, pustynia albo przemarznięta tundra.

Babska logika rządzi!

Finklo to definitywnie zależy od tego jaki to las, choć las to wciąż las a nie dżungla, ale jeżeli jest nie tknięty ludzką ręką i zamieszkały przez dzikie drapieżniki + rozległy + gęsty + np. Podmoky itd. + nawiedzony przez wampira to moim zdaniem wystarczająca bariera. No i więźniowie nie mają żadnego ekwipunku a i doświadczenie w sztuce przetrwania jest coraz rzadsze w dzisiejszych czasach. Taka tylko moja opinia ;)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ale ten wampir to chyba tak często nie żre, żeby zagrozić każdemu więźniowi? Do zbierania jeżyn i grzybów nie trzeba wyszukanego ekwipunku. Ryby ze strumienia można łowić w koszulę. Zresztą, ten z opowiadania miał chyba nóż, a nawet coś strzelającego zarąbał strażnikom.

Babska logika rządzi!

Wygląda na to, że “Przerwana partyjka szachów” należy do kategorii tekstów  “odłożyć na później i dopracować pomysł”. Konkursy jednak trochę ograniczają pole manewru. Mam już trochę pomysłów.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

"Do ciebie należy pierwszy ruch. Zjawa wzruszyła ramionami i przestawiła gońca." – w grze w szachy według standardowych zasad nie ma możliwości, żeby pierwszy ruch wykonać gońcem ;) Muszę to podkreślić, bo partyjka szachów znalazła się w tytule i w sumie przewija się przez całe opowiadanie. A tekst… nie bardzo wiem, o co chodzi. Jest las, są potwory, jest więzienie. I? Na razie pozostajemy na poziomie legend miejskich. Czytelnik we mnie czuje niedosyt. Poprawność językowa miejscami szwankuje, np. piszesz tak "zabicie ladacznic z marginesu, które tak naprawdę nikogo nie obchodziły, a do tego nieumiejących swego fachu".

A to nie było tak, że najpierw zaczęli grać hrabia z kamerdynerem, a potem zjawa kontynuowała?

Babska logika rządzi!

Nie, Finklo, bo:

 

Edgar ustawił wszystkie figury na początkowe pozycje.

Ty zaczynasz – oznajmił.

Sącząc wino, Harry długo spoglądał na szachownicę bez oznak głębszego namysłu.

– Zmiana planów – powiedział nerwowo, kiedy demon znacząco zakasłał. – Do ciebie należy pierwszy ruch.

 

Grałam kiedyś w szachy, więc jestem bardzo wyczulona na wszystkie opisy tego typu ;-)

Wykonanie nawet spoko – choć są drobne potknięcia – jednak z fabułą znacznie gorzej.

Same szachy… Pomijając już to, że nie wydają się mieć jakiegokolwiek znaczenia dla właściwej opowieści, przedstawienie drugiej rozgrywki jest po prostu błędne:

Edgar ustawił wszystkie figury na początkowe pozycje.

Ty zaczynasz – oznajmił.

Sącząc wino, Harry długo spoglądał na szachownicę bez oznak głębszego namysłu.

– Zmiana planów – powiedział nerwowo, kiedy demon znacząco zakasłał. – Do ciebie należy pierwszy ruch. Zjawa wzruszyła ramionami i przestawiła gońca.

Potem w komentarzach trafiłem na coś, co Cię po części – ale tylko po części – usprawiedliwia:

“przestawił swojego konia” – tak się o szachach mówi na podwórku; właściwa nazwa to skoczek lub goniec;

Staruch się myli. Skoczek to nie goniec, a goniec to nie skoczek. Skoczek, koń, porusza się “po literze L” i faktycznie może “przeskakiwać” nad innymi figurami, natomiast goniec porusza się wyłącznie po skosie wzdłuż tych samych pól, białych albo czarnych, i nie może przeskakiwać nad innymi figurami, więc poruszenie nim w pierwszym ruchu przez demona jest zwyczajnie niemożliwe (w sensie: wbrew zasadom), bo blokuje go pion.

Nie jestem mistrzem szachowym; umiem grać (znam zasady), lubię raz za czas pyknąć partyjkę i bywa, że nawet wygram, ale że nie jestem wzrokowcem, to często wykładam się na najprostszych, wręcz szkolnych błędach. Do czego zmierzam niniejszymi “przechwałkami”, to obserwacja, że nawet niemal totalnego laika i szachową niemotę nie zdołałaś przekonać do opisu tych szachów, więc jeśli chodzi o przygotowanie merytoryczne i research, niestety poległaś.

Pojawiły się też zarzuty o homoniewiadomość postaci hrabiego i lokaja (a ja tu dorzucę demona – jeśli ktoś mnie uprzedził, sorry; komentarze przejrzałem pobieżnie, głównie z ciekawości, czy ktoś zwrócił uwagę na tego gońca), ale z nimi może mógłbym jeszcze polemizować. Nie trzeba być gejem, żeby aż tak troszczyć się i dbać o przyjaciela. Wydaje mi się też, że relacje pan-sługa mogą być oparte na zupełnie innym rodzaju przywiązania, zwłaszcza, jeśli trwają one latami. Mnie to w każdym razie, choć też wydało się nieco podejrzane, nie raziło w żaden sposób. Jest empatia i empatia.

Zdecydowanie gorzej wypadł tutaj uciekinier, jego historia, wspomnienia i myśli. Od groma w tym sztuczności i demonizowania gościa na siłę. Ot, tępy trep, zbok i degenerat bez żadnych pozytywnych cech. Los, gdy już go spotkał, był niezasłużenie dlań łaskawy. Cytując Harry’ego: “Ten potwór powinien zawisnąć dawno temu“.

I to jest złe, bo raz, że postać wyraźnie przejaskrawiona, sztuczna, wręcz papierowa, a dwa, że jego los nic a nic mnie nie obszedł. Zero emocji.

Rys fabularny, w ujęciu ogólnym – dobry wampir zjadł (wypił) złego człowieka – też nie zachwyca oryginalnością, a przy tym wydaje mi się nieco… płaski (sytuacji nie ratuje nawet, nota bene, zupełnie ładnie ukazane Cierpienia Starawego Wampira). Zagrałaś na skrzypkach stary jak wąpierz utwór, nie dodając nic nowego i ciekawego. Faktem jednak pozostaje, że zagrałaś go całkiem fajnie. Albo inaczej, porzucając metafory muzyczne: czytało się, mimo wszystko, przyjemnie.

Natomiast nawiązanie do hasła bardzo słabe. Z pewnością nie odegrało ono tutaj roli, która by mnie usatysfakcjonowała.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ups. To ja napisałem? Skoczek to goniec? Cholera, kawa chyba za słaba wtedy była. Biję się w piersi jak Tarzan! I przepraszam za wielbłąda!!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ja również prepraszam za szachy. Ostatni raz grałam z komputerem (Vista) kilka lat temu. To wtedy też napisałam pierwszą scenę teego opka.

Mnie przepraszać nie musisz, Ajzan (bo Staruch, zapewne, przeprasza Ciebie). Błędy to kamienie na drodze do doskonałości, po których trzeba przejść, by iść dalej… Czy jakiś taki bzdet^^.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Mam problem z tym opowiadaniem, bo zupełnie nie umiem powiedzieć, co mi się w nim właściwie podobało. Wiem, co mi zgrzytnęło – brak napięcia i emocji, liczne usterki językowe, fabuła rozmyta i właściwie „nierzucająca się w oczy”, słabe nawiązanie do hasła konkursowego – ale mimo tego, że mogę opowiadaniu sporo zarzucić, czytało mi się je dobrze i jakoś tak… sympatycznie. I chętnie sięgnę w wolnej chwili po „Działalność dobroczynną Williama Westmore’a”.

Gayradar zaczął buczeć już na samym początku, ale dla mnie to zawsze jest dodatkowy smaczek ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Też misię, mimo wszystko.

Dziękuję, misiu. ^^

Nowa Fantastyka