- Opowiadanie: Mitsumenaide - Więc daj mi nadzieję, że w ciemności ujrzę światło

Więc daj mi nadzieję, że w ciemności ujrzę światło

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Więc daj mi nadzieję, że w ciemności ujrzę światło

Był kiedyś Człowiek, który szedł ciemną doliną, nie znając celu ani kresu swej podróży. Szedł z opuszczonym czołem, powłócząc nogami. Nie potykał się i nie upadał, bo droga była prosta, bez choćby najmniejszego kamyczka czy wzniesienia, ale szedł przed siebie. Nie oglądał się i nie zawracał, bo to by oznaczało, że się poddał, a to najgorsze, co mógłby teraz zrobić. Nie zawracał, bo wciąż miał w sobie malutkie ziarenko nadziei, że kiedyś będzie lepiej, ale też był pełen lęku, że „kiedyś” nigdy nie nadejdzie. Jednak Człowiek nie tracił tej nadziei, mimo że wszystko wokół niego było szare: szara prosta droga, bardzo, bardzo prosta, a nad nią unosiło się wiecznie szare niebo, na którym jednostajny, szary wiatr przesuwał wiecznie szare chmury, nigdy nie przynoszące deszczu i nigdy nie przepuszczające promieni słońca. Ale Człowiekowi nie było zimno ani gorąco, nie był też głodny, ani spragniony, gdyż na drodze, którą podążał, co pewien czas pojawiało się źródełko z szarą wodą lub krzew z szarymi owocami. Bo na tej drodze wszystko było szare i komfortowe, bo nie było ani złe, ani dobre, ani trudne, ani łatwe, wszystko było takie znośne, wygodne, takie, aby było, aby tylko przejść jeszcze tylko te parę kroków, a potem kolejne parę kroków, aż wreszcie… aż wreszcie przejść tak, aby przejść do końca swoich dni. Bo na tej drodze nic więcej Człowieka nie czekało. I Człowiek nienawidził jej, choć była znośna, ale dla niego, właśnie przez tą całą swoją „znośność”, wydawała się aż nazbyt nieznośna. I Człowiek chciał płakać, ale nie mógł, bo droga tylko jemu wydawała się nieznośna, lecz sama w sobie była znośna, więc nie mógł płakać, bo nie miał żadnego konkretnego powodu, by to uczynić, gdyż podążał niekonkretną drogą. I jakże Człowiek szczerze nienawidził tej drogi bez celu, tej tak bardzo łatwej, prostej drogi, którą wystarczyło tylko przejść, aby przejść, a na jej końcu wystarczyło już tylko umrzeć, aby umrzeć, z tą okropna świadomością, że ta znośna droga była całym znośnym życiem Człowieka, bez żadnych wzlotów i upadków. I Człowiek myślał, że teraz tak już będzie zawsze, choć kiedyś nie zawsze tak było.

Kiedyś Człowiek szedł zupełnie inną drogą, o wiele trudniejszą i nieprzewidywalną niż teraz, ale też o wiele piękniejszą. Bo tylko czasem robiła się szara, a bardzo często kolorowa, niebo prawie zawsze było niebieskie, choć niekiedy zdarzały się burze. Ale po każdej, nawet najcięższej burzy, wychodziło słońce i świeciło jaśniejszym blaskiem. Wiatr nigdy nie wiał jednostajnie, lecz zrazu towarzyszył Człowiekowi jako ciepły i miły sprzymierzeniec, innym razem zmieniał się w jego wroga i dął silnym, zimnym powietrzem, utrudniając podróż. I nie tylko wiatr był utrapieniem Człowieka na tej ścieżce, bowiem niemal co krok potykał się o liczne kamienie, ale zawsze się podnosił i szedł dalej wyprostowany. Nierzadko drogę zastępowało mu ogromne drzewo lub skała, ale wytrwale stawiał im czoła. Często też napotykał rwącą rzekę albo głęboką szczelinę w ziemi, a wtedy słońce kryło się za chmurami i niebo przebijały błyskawice. W takich chwilach Człowiek zaczynał wątpić w swoje siły. Nękały go myśli, że jest za słaby, że nie uda mu się przezwyciężyć przeszkody, ale zaraz potem uświadamiał sobie, że nie on pierwszy idzie tą drogą, że przed nim byli inni, którym się udało. Dlaczego więc on miałby nie dać rady? Przecież niczym nie różnił się od tamtych ludzi, był takim samym człowiekiem jak oni. I Człowiek wiedział, że to, czy pokona tę rzekę, czy też nie, że to tylko od niego zależy, wiedział też, że podjęcie tego wyzwania będzie wymagało od niego wiele pracy i że będzie bardzo trudne, ale nie niewykonalne. to sobie I, gdy uświadomił, ta rwąca rzeka, czy głęboka szczelina nie wydawały się już takie nieprzekraczalne, niemożliwe do przebycia. I Człowiek postanawiał zmierzyć się z nimi, aby udowodnić sobie, ale również innym, że potrafi. Rzeczywiście pokonanie tych przeszkód sprawiało mu wiele trudności i czasem zmagał się z nimi przez wiele dni i nocy, i czasem nękało go zwątpienie, ale Człowiek nie słuchał jego głosu i zawsze zwyciężał. A wtedy słońce wychodziło zza chmur i świeciło mu jaśniej, trawa stawała się gęstsza i zieleńsza, śpiewały ptaki, a on utwierdzał się w przekonaniu, że wszystko jest możliwe, wystarczy uwierzyć. I Człowiek kochał iść tą drogą, choć była niezwykle trudna i pełna niebezpieczeństw. Kochał iść tą drogą, bo oczyma wyobraźni widział jej koniec. Kochał iść tą drogą, bo miała jakiś cel, a on z każdym krokiem zbliżał się do niego i z każdym krokiem stawał się coraz silniejszy.

Ale też z każdym krokiem uświadamiał sobie, że coś jest nie tak, że coś burzy wspaniałość tej drogi, że coś zamazuje jej wyraźny cel. Początkowo Człowiek nie przejmował się tym, ale ta Świadomość wciąż powracała i wydawała się coraz bardziej realna, coraz bardziej dokuczała człowiekowi i chodziła za nim krok w krok. Człowiek starał się nie zwracać na nią uwagi i szedł wytrwale obraną ścieżką w nadziei, że ta Świadomość wkrótce przeminie. Jednak jego nadzieje były złudne, gdyż Świadomość nie miała zamiaru odejść i wciąż podążała za Człowiekiem, aż pewnego dnia wyprzedziła go i stanęła przed nim w postaci ogromnej skały, wielkiej jak góra, wysokiej do samego nieba, szerokiej na całą długość ziemi, prostej jak mur i gładkiej, niczym tafla wody na niewzburzonym oceanie.

Człowiek wiedział, że tak się wkrótce stanie, że nie będzie mógł wciąż odganiać Świadomości. Wiedział, że nastąpi dzień, kiedy Świadomość go przerośnie, a jemu nie wystarczy już sił, aby ją pokonać. Dlatego, gdy tamtego dnia stanął przed skałą nie próbował nawet z nią walczyć, przekonany o swej słabości i niemocy nie podejmował żadnych działań, by przezwyciężyć przeszkodę, choć pragnął tego ponad wszystko. Tak bardzo chciał zmierzyć się ze skałą, ale nie potrafił tej chęci przemienić w czyn. Nie zrobił nic, tylko stał tak, bijąc się z myślami, które nie pozwalały podjąć mu żadnej decyzji. Jedne podpowiadały Człowiekowi, żeby już odpuścił, ze już wystarczy, że powinien znaleźć inną drogę, inny cel, bardziej realny. Drugie natomiast mówiły mu, żeby trwał przy obranej ścieżce i gnał na oślep wzdłuż skały, bo, być może, kiedyś ją ominie, a wtedy, również być może, osiągnie wymarzony cel. Ale gdzieś w środku Człowiek czuł, że ta skała tak naprawdę nie ma końca i że dalsze podążanie tą droga jest bez sensu, bo zaprowadzi go już nie do wielkości, o czym początkowo był przekonany, tylko donikąd.

Stał tak jeszcze przez chwilę, rozdarty pomiędzy ślepym podążaniem do celu a zmianą drogi, zmianą życia, rozpoczęciem wszystkiego od nowa. Ale bał się. Bał się tego, że nie będzie umiał zacząć wszystkiego od nowa, że nie odnajdzie innej drogi, lecz najbardziej bał się tego, że jeśli zboczy ze ścieżki, to będzie oznaczało, że się poddał.

Niebo zasnuwały chmury coraz ciemniejsze i ciemniejsze, aż wreszcie zrobiło się czarne, zupełnie. Lunął deszcz. W tym deszczu Człowiek odszedł od skały, zostawiając pod nią wszystko, w co wierzył, cała swoją siłę, wiarę i nadzieję. Chociaż nie, nie całą, jedno malutkie ziarenko nadziei zabrał ze sobą, lecz wkrótce o nim zapomniał.

Niebo powoli, bardzo powoli, robiło się jaśniejsze, ale tylko trochę, do czasu, aż uzyskało kolor szarości i takie unosiło się nad Człowiekiem na jego nowej drodze.

Dlatego Człowiek szedł teraz ciemną doliną, bez wiary, bez wsparcia kogokolwiek innego, bez pomocy, z tą jedną malutką nadzieją, że będzie lepiej. Bo nikt nie chciał pomóc Człowiekowi, a może i chciał, ale człowiek tej pomocy nie przyjmował, bo w jaki sposób ktoś, kto również przemierzał szarą drogę mógłby mu pomóc? Innym ta droga odpowiadała, bo była prosta, nie wymagała zbędnego wysiłku, nie wymagała od nich niczego, prócz przebierania nogami raz, dwa, raz, dwa prosto w kierunku… no właśnie, w kierunku czego? Chyba już tylko śmierci. Dlatego człowiek odrzucał pomoc innych, gdyż nie mieli mu nic wartościowego do zaoferowania, a na pewno nic, co Człowiek uznałby za wartościowe. Oni nie chcieli nic zmieniać, podobało im się takie życie, wygodne, znośne, w miarę komfortowe. Ale Człowiek chciał czegoś więcej, chciał coś osiągnąć, dążyć do czegoś, przeżywać porażki i zwycięstwa, być krytykowanym i docenianym, aby umrzeć ze świadomością, że nie był nikim. I wydawało mu się, a wręcz był pewny, że na szarej drodze nikt nie rozumie jego ambicji, bo nikt z nich nigdy nie mierzył tak wysoko, oni zawsze tylko szli lub kiedyś mieli marzenia, ale wyrzekli się ich, zrezygnowali z siebie. Człowiek nie chciał być taki, jak oni, ale teraz tak naprawdę niczym się od tych ludzi nie różnił, bo nic nie robił, nie podejmował żadnych działań, by odnaleźć inną drogę. Tylko szedł noga za nogą raz, dwa, raz, dwa tak, jak oni. Sam również wyrzekł się dawnego uporu, którego niegdyś tak wiele posiadał, dawnej siły i wiary w to, że wszystko zależy od niego, że wszystko jest możliwe. Ale Człowiek potrzebował pomocy, ponieważ sam nie potrafił odnaleźć właściwej drogi, bo zwątpił w dawne idee i teraz było to dla niego za trudne. Tak bardzo pragnął, by ktoś mu ją wskazał, by ktoś mu wreszcie powiedział: „ idź w tym kierunku, a osiągniesz wszystko, czego pragniesz, rób tak i tak, a spełnią się wszystkie twe marzenia, idź tą drogą, a już zawsze będziesz szczęśliwy”. Oh, jak bardzo tego chciał. Wtedy wszystko byłoby takie proste, już nie dręczyłaby go nieświadomość, nie nawiedzałby go strach o przyszłe życie, nie odczuwałby tego ciągłego niepokoju o to, co niewiadome. Ale nikt Człowiekowi nie powiedział takich słów, bo było to niemożliwe, tak, jak niemożliwe wydawało mu się odzyskanie dawnej siły, bo teraz nie miał jej nawet, aby iść wyprostowanym, aby już nie szurać nogami. Bo teraz nie miał jej, żeby móc zapłakać lub wreszcie ostatecznie upaść. A póki nie mógł ostatecznie upaść, nie miał żadnej możliwości, aby się podnieść.

-Dokąd idziesz?– Człowiek usłyszał głos za swoimi plecami. Odwrócił się i zobaczył Osobę w szacie koloru ziemi, prawdziwej ziemi, a w ręku trzymała kij, służący jej zapewne za podporę. Niewątpliwie ten ktoś wyróżniał się na tle wszechobecnej szarości. Człowiek już kiedyś spotykał podobne istoty na poprzedniej drodze, ale nie zwracał na nie uwagi, bo tam wszystko było kolorowe. Ale nie tylko kolor sprawiał, że Osoba różniła się od wcześniej spotkanych, bowiem, gdy Człowiek na nią spojrzał, coś go w niej zaintrygowało, coś, co kiedyś sam posiadał i coś, co kiedyś utracił. Pasja. Tak, to była pasja. Człowiek nie miał żadnych wątpliwość, że to, co wyróżniało Osobę od innych, jej podobnych, to była najprawdziwsza pasja, być może często osłabiana przez tych, którzy nie chcieli słuchać, ale przez to jeszcze większa dla tych, którzy chłonęli każde słowo.

– Nie słyszałeś? Dokąd idziesz?– powtórzyła Osoba. Człowiek rozejrzał się dookoła i wskazał ręka na siebie.

– Do mnie mówisz?– zapytał zdziwiony.

– Na to wygląda, nikt inny się nie odwrócił i nikt też nie wygląda jak ty, idziesz jak zbity pies, dokąd więc zmierzasz w takim stanie?

– Ja… ja… chyba…, a co to w ogóle za pytanie? Czyżbyś nie wiedział, że ta droga prowadzi donikąd?– Odpowiedział z oburzeniem Człowiek.

-Tak to prawda. Ja to wiem i ty to wiesz, więc nie rozumiem, dlaczego idziesz tą ścieżką? – Człowiek zastanowił się chwilę, nie chciał powiedzieć Osobie prawdy, bo w sumie sam dobrze nie wiedział, dlaczego poddaje się tej drodze, a może wiedział to, aż za dobrze i było mu po prostu wstyd przyznać się do swojej słabości. Człowiek nie potrafił nazwać uczuć i emocji, jakie towarzyszyły mu w tamtym okresie.

– A co mi pozostało?– odpowiedział wreszcie – jakąś drogą iść muszę.

– Nawet, jeśli jej nienawidzisz?– spytała Osoba. Człowiek był zaskoczony pytaniem.

– Nie możesz tego wiedzieć.

– Nie, nie wiem tego, ale widzę, widzę, że niesiesz ze sobą ogromny ciężar, który cię przytłacza i utrudnia podróż. Wszyscy inni na tej drodze pozbyli się go i teraz jest im łatwiej, ale ty nie potrafisz, bo wiesz, że jest on utrapieniem tylko tutaj, a na każdej innej drodze będzie twoja siłą. – Odparła Osoba. Człowiek był oszołomiony, ale również zły na Osobę, choć nie potrafił znaleźć źródła swoich uczuć. Był zły, bo Osoba mówiła mu słowa, które tak bardzo chciał usłyszeć, a zarazem bał się ich, słowa, które wyrażały zrozumienie dla Człowieka, ale również uświadomiły mu jego słabości, słowa które były rysunkiem jego duszy.

– To co mam robić?– zapytał Człowiek– Tak bardzo bym chciał pójść inną ścieżką, szukałem, ale nie mogę jej odnaleźć, nie mogę.

– Bo szukałeś tylko w zasięgu swego wzroku, tylko tam, gdzie było to proste, tylko tam, gdzie nie ryzykowałeś nic, gdzie było to bezpieczne. Jeśli chcesz mojej rady to opuść szarą, komfortową drogę i w poszukiwaniu siebie idź na pustynię. – Odpowiedziała stanowczo Osoba, wskazując dłonią rozległą przestrzeń, całą pokrytą piaskiem, niedostrzeżoną wcześniej przez oczy Człowieka. Zdziwił się, że nigdy nie zwrócił na nią uwagi, bo piach, który pokrywał pustynię nie był szary, lecz miał kolor najprawdziwszego piachu.

-Na pustynię?– spytał– mam tracić czas na błąkanie się po pustkowiu? A jeśli nie odnajdę właściwej drogi? A nawet jeśli ją odnajdę, jaką mam pewność, że dotrę do jej celu?

-Żadnej – odparła osoba.– Ale, czy nie sądzisz, że teraz również tracisz czas na bezsensowne podążanie drogą bez celu? Poszukując jej, zawsze czegoś się nauczysz, czegoś się dowiesz, zawsze coś zyskasz. Wiem, że nie będzie to proste, wręcz przeciwnie, to bardzo, bardzo trudne, ale gdyby było łatwe, każdy osiągnąłby wiele, a wtedy to nic by nie znaczyło. Czas i tak upłynie, tylko od ciebie zależy, jak go wykorzystasz. – Człowiek nic już nie odpowiedział na te słowa, tego było dla niego za wiele. Ach, dlaczego? Dlaczego Osoba mu to mówiła? Czy nie wiedziała, jak bardzo rani tym Człowieka? Bo przecież on kiedyś też je wypowiadał, też tak myślał, on też kiedyś w nie wierzył, ale szara droga sprawiła, że przestał, szara droga sprawiła, że już nie chciał tego pamiętać. . Dlaczego mu to uświadomiła, dlaczego przypomniała czasy, kiedy był szczęśliwy i dała nadzieję, że znów może tak być. Czy Człowiek nie był już wystarczająco udręczony?

Nic nie mówiąc, odwrócił się od Osoby i zaczął iść dalej, ale, gdy zrobił krok poczuł, jak ciężka jest jego noga, jak bardzo bolą go plecy, których w żaden sposób nie mógł wyprostować. I nagle poczuł, jak całe jego ciało ugina się pod ciężarem jednej wielkiej beznadziejności, w jakiej się znalazł i jaka go jeszcze czeka, jeśli pójdzie dalej tą ścieżką. Człowiek wrócił do Osoby.

– Ale obiecaj, że mi pomożesz, obiecaj, że ty mnie nie zostawisz, tak jak zrobili to wszyscy inni, bo ja już nie chcę być sam. – Powiedział Człowiek.

– Pojdę z tobą i będę ci towarzyszył do czasu, gdy uznam, że jesteś już gotowy wędrować dalej sam. Pomogę ci najlepiej, jak będę umiał, ale czy ty będziesz potrafił wykorzystać moją pomoc?

– Ja będę się starać– odpowiedział Człowiek i wyruszyli w poszukiwaniu lepszego świata.

I choć w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło w życiu Człowieka, gdyż znalazłszy się na pustyni, wciąż wędrował bez celu, to mimo wszystko towarzyszyło mu szczęście. Już  nie powłóczył nogami, lecz szedł żwawo po żółtym piachu, a jakże wiele radości sprawiał mu widok samego koloru, już nie z opuszczonym czołem, tylko wyprostowany. Zapomniane przez niego ziarnko nadziei rozkwitało na nowo i powiew wiary musnął jego serce, jednak okazała się ulotny i szybko opuścił Człowieka, gdy drogę zastąpiła mu pierwsza przeszkoda. Ukazała się jako duży głaz o wiele bardziej szeroki niż wysoki, tak że prościej byłoby wspiąć się na niego i przejść, ale wymagało to wysiłku, którego Człowiek nie był w stanie się podjąć albo tylko mu się wydawało, niemniej jednak wolał obejść głaz dookoła, nadkładając drogi, niż zadawać sobie niepotrzebny trud. Osoba w tym czasie milczała i cierpliwie podążała za Człowiekiem, natomiast, kiedy znaleźli się po drugiej stronie kamienia, wręczyła mu szary liść. Człowiek strwożył się bardzo, bo ten kolor przypomniał mu szarą drogę, jej bezsensowność i bezsilność jaka go wtedy ogarniała, jej znienawidzony komfort i wygodę, i tą okropna bierność każdego innego człowieka, który też tamtędy podążał, ale jednocześnie uświadomił mu, dlaczego opuścił szarą drogę i po co znalazł się na pustyni.

– Co to jest? –  zapytał Człowiek.

– Twoja ocena – odparła Osoba.

– Ocena? – zdziwił się.

– Tak, ocena, bo chyba już zapomniałeś, po co tutaj jesteś. Szary kolor będzie przypominał ci, dlaczego zboczyłeś z tamtej drogi, a także uświadomi, jak powoli posuwasz się naprzód, jak mało się starasz, aby odmienić swój los. Nadzieja to niezwykle cenne i rzadkie uczucie, ale gdy nie jest wspomagana wysiłkiem, to tylko złudzenie. Za każdym razem, kiedy będziesz wybierał najprostsze rozwiązanie otrzymasz szary liść. Jeśli zadasz sobie choć trochę trudu, dostaniesz liść koloru czerwonego, jeżeli wykażesz się naprawdę ciężką pracą, by pokonać przeszkodę i jeżeli ja będę z niej zadowolony, podaruje ci liść koloru złotego. Wtedy będziesz miał obraz tego, jak duże lub małe zrobiłeś postępy i jak blisko lub daleko jesteś od odnalezienia właściwej drogi.

– I to jest ta twoja pomoc? – żachnął się Człowiek – a czy nie byłoby prościej, gdybyś powiedział mi jasno i wyraźnie, w którą stronę mam iść lub wskazał drogę, którą powinienem podążać. Taka pomoc o wiele bardziej by mi odpowiadała i na pewno byłaby efektywniejsza.

– A czy tego właśnie nie robię, dając ci liście? – zapytała Osoba – one wskażą ci właściwą ścieżkę. Otrzymując wciąż szare liście, będziesz świadomy, że nie tędy twa droga, czerwone, będą oznaczały, że musisz się jeszcze bardziej starać, złote natomiast, powiedzą ci, że zmierzasz w dobrym kierunku.

Co w takim razie mam robić, żeby otrzymywać złote liście, bo nie wiem – myślał Człowiek, ruszając w głąb pustyni. Był zły na Osobę. Nie takiej pomocy oczekiwał, nie spodziewał się też, że poszukiwanie nowej drogi będzie tak trudne… tak bardzo trudne jak… jak… podążanie drogą, którą obrał na samym początku. Ale, czy rzeczywiście tamta droga była taka trudna? Czy w ogóle była kiedyś jakaś inna droga niż szara? I Człowiek uświadomił sobie, że tak długo szedł szarą drogą, bez celu, że już prawie zapomniał o tej, która dawała mu tak wiele szczęścia. Chociaż, może na pierwszej drodze tak naprawę nigdy nie towarzyszyło mu szczęście? Jak wyglądała pierwsza droga? Czy istniała? Tak, istniała na pewno, bo Człowiek pamiętał tą okropną niepewność, która nawiedzała go za każdym razem, kiedy stawał przed przeszkodą, bo nigdy nie mógł przewidzieć, czy uda mu się stawić jej czoła, ten znienawidzony, a jednak tak częsty lęk przed niepowodzeniem, a także przed tym, jak wiele pracy będzie wymagało przezwyciężenie przeszkody. Na szarej drodze nie odczuwał takiego lęku. Tam wszystko było proste, nikt od Człowieka niczego nie wymagał, nie musiał się starać, bo nie było o co się starać, nie musiał niczego udowadniać, bo nie było czego udowadniać. Człowiek nie odczuwał takiej niepewności, bo pewne było, że i tak do niczego nie dojdzie. Tam wszystko było zgodne: nijaka droga, nijaki los. Zdążył się już przyzwyczaić do tamtej wygody, nijakości, bierności, powoli ulegał szarej drodze i zastanawiał się, czyby tam nie wrócić. Przecież nic nie musiałby robić, bo ścieżka ta była prosta, mógłby po prostu przejść ją bez żadnych trudności, niepowodzeń czy wyrzeczeń. Chociaż nie. Jednego musiałby się tam wyrzec. Swych marzeń.

Ale po chwili Człowiek przypomniał sobie również tą ogromną satysfakcję, gdy udawało mu się przezwyciężyć napotkaną na pierwszej drodze trudność, to szczęście i duma, jaką wtedy odczuwał, odganiały lęk i niepewność, odchodzące w zapomnienie. I Człowiek nagle uświadomił sobie, że na szarej drodze tak naprawdę nigdy nic nie czuł, nigdy nie doświadczył żadnych emocji. I w jednej chwili ogarnął go strach przed powrotem na szarą ścieżkę, strach przed rezygnacją z marzeń, przed postąpieniem tak, jak wszyscy ci, którzy się ich wyrzekli, bo marzenia były dla nich tylko ciężarem na szarej drodze. A Człowiek nie potrafił pozbyć się tego „balastu”, choć inni go wyśmiewali, mówili, że i tak nic z tego, że się niepotrzebnie męczy, żeby odpuścił. Człowiek nie potrafił tego zrobić, bo jego marzenia były wszystkim, co posiadał i był gotów nieść ten ciężar nawet do samej śmierci. I wtedy zobaczyła go Osoba, która myślała zupełnie inaczej niż ludzie, ona wiedziała, że marzenia Człowieka są dla niego ciężarem tylko na szarej drodze. Co więcej, Osoba nie wyśmiała tych marzeń, tylko dała Człowiekowi szansę na spełnienie ich, nie wyśmiała, nie zrobiła tego, nie była taka, jak wszyscy inni. I Człowiek przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, by już nigdy nie powrócić na szarą drogę, aby pokazać osobie, że wcale nie jest taki słaby i mały, jaki mógłby jej się wydawać na początku i że tak naprawdę bardzo docenia jej pomoc, choć może ona jeszcze tego nie zauważyła. I nagle Człowiek poczuł wielką chęć zaimponowania Osobie, żeby nie pomyślała sobie, że jest taki sam, jak ci wszyscy, wędrujący szarą drogą, żeby wciąż widziała w nim marzenia, które dostrzegła na początku i żeby ujrzała determinację, jaką Człowiek był przepełniony, choć nie zawsze umiał ją wykorzystać, aby tak jak on, zobaczyła w nim pasję. Jednak z każdym kolejnym krokiem Człowiek przekonywał się, że zaimponowanie Osobie wcale nie jest takie proste, jak mu się wydawało, gdyż przeszkody, jakie na swojej drodze napotykał były ponad jego siły i Człowiek nie potrafił pokonać ich w zadowalający sposób. Ale próbował, już nie wybierał najłatwiejszego rozwiązania, tylko zawsze podejmował wyzwanie i starał się, lecz Osoba wiedziała, że stać go na więcej, dlatego wciąż dostawał czerwone liście. Bo Człowiek nawet przez chwilę nie pomyślał, że to nie z braku sił nie potrafi sprostać zadaniu, tylko z braku wiary w to, że mogłoby mu się udać, że on też potrafi. Bo nikt nigdy w niego nie wierzył, rodzina, przyjaciele, wszystkie bliskie mu osoby, nikt nigdy w niego nie wierzył, nikt nigdy go nie wspierał, nikt nie podzielał jego zainteresowań, nikt nie potrafił zrozumieć, nikt nawet nie próbował zrozumieć dlaczego Człowiek zawsze mierzył tak wysoko. Każdy tylko mówił: „Kiedyś też miałem marzenia, ale dorosłem”, lecz Człowiek nie słuchał takich osób, tylko odpowiadał: „Jeżeli dorosłość polega na rezygnacji z marzeń, to ja jej nie chcę”. I wtedy obiecał sobie, że nigdy nie wyrzeknie się swych marzeń i że będzie uparcie dążył do ich spełnienia, by udowodnić wszystkim „dorosłym”, że popełnili największy błąd. Jednak, mimo wielkiego samozaparcia, Człowiekowi ciężko było uwierzyć we własne możliwości, bo jak sam mógł uwierzyć w siebie jeśli nikt inny w niego nie wierzył.

Dlatego Człowiek za każdym razem rezygnował z pokonania przeszkody lub wybierał łatwiejsze rozwiązanie, dlatego uważał, że jest za słaby, bo wciąż w jego serce, niczym tysiąc ostrych igieł, wbijały się słowa tych, którzy mówili, że mu się nie uda i oplatały je tak gęsto, że nie pozostawiały najmniejszego choćby miejsca na wiarę. I za każdym razem, kiedy Człowiek przypominał sobie ból tych słów, wtedy zawsze patrzył na Osobę, gdyż tak bardzo chciał jej zaimponować, tak bardzo chciał pokazać, że ponad wszystko dziękuje jej za okazaną pomoc, tak bardzo chciał wreszcie zobaczyć dumę w jej oczach, a zamiast tego wciąż widział rozczarowanie i zawód. I gdy teraz o tym pomyślał, uświadomił sobie, dlaczego tak naprawdę chce zaimponować Osobie, dlaczego chce, aby była z niego dumna, bowiem za każdym razem, kiedy patrzył na nią, prócz rozczarowania i zawodu widział coś jeszcze, coś o wiele silniejszego i to chyba była wiara w Człowieka. Tak, na pewno to była wiara, bo Osoba wierzyła w niego. I jak o tym pomyślał, postanowił, że teraz będzie się jeszcze bardziej starał, że będzie jeszcze więcej i ciężej pracował, żeby już nigdy nie zawieść Osoby, która jako jedyna wierzyła w Człowieka.

I przyszedł czas, kiedy wszystko mogło się zmienić, czas, który miał zadecydować o przyszłości Człowieka, gdy po bezowocnej tułaczce po pustyni, wreszcie odnalazłby siebie i swoje dawno utracone szczęście lub wróciłby na szarą drogę i szarymi krokami zmierzałby wprost, ku szarej śmierci. Bowiem w tej właśnie chwili stanął przed przeszkodą, która wydawała mu się nie do pokonania. W tej właśnie chwili stanął przed słabością, której nie udało mu się pokonać w przeszłości.

Była to ogromna skała, wielka, jak góra, wysoka do samego nieba, szeroka na całą długość ziemi, prosta, jak mur, a przy tym gładka, niczym tafla wody na niewzburzonym oceanie, że nie sposób było się na nią wspiąć ani obejść dookoła. I kiedy Człowiek ją ujrzał, ogarnął go lęk, bo już kiedyś widział coś takiego, już kiedyś próbował się z tym zmierzyć, ale przegrał i było to przyczyną jego największej klęski. I od tamtej pory poczucie tej klęski nie opuszczało go. I Człowiek już wiedział, że to koniec, że już nie odnajdzie właściwej drogi ani lepszego życia, że będzie musiał wrócić na szarą ścieżkę, zaakceptować jej znienawidzoną znośność, nijakość, bezcelowość, ale nie to było najgorsze. Najgorsza była ta świadomość, że ci wszyscy, którzy nie wierzyli w Człowieka, że oni mieli rację, że tylko głupcy wierzą w marzenia, które nigdy się nie spełnią, że czas wreszcie dorosnąć i zacząć myśleć racjonalnie. Och, jak Człowiek nienawidził tego słowa, dlatego też nie chciał odpuścić tak łatwo. Nie chciał też, żeby Osoba pomyślała, że tak szybko odpuścił, nawet nie próbując. Podszedł więc bliżej do skały i szukał jakiegoś punktu zaczepienia, jakiejkolwiek szczeliny czy tunelu, chodził w tą i z powrotem, rozglądał się, ale to wszystko na nic, skała była gładka jak marmur, po prostu niemożliwa do pokonania .Człowiek westchnął i zrezygnowany odwrócił się od skały i odszedł w kierunku, z którego przyszedł, wprost, ku szarej drodze.

– Dlaczego znów to robisz? – usłyszał głos Osoby za plecami.

– Nie rozumiem – odparł Człowiek.

– Dlaczego ciągle się poddajesz, dlaczego wciąż tak łatwo odpuszczasz i robisz to również teraz?

Człowiek nie wierzył w to, co usłyszał. Jak Osoba mogła powiedzieć mu tak raniące słowa, jak mogła powiedzieć mu, że wciąż się poddaje, kiedy on zawsze utrzymywał, że wcale nie, że się nie poddał tylko wybrał inne rozwiązanie, że się nie poddał, bo to najgorsze, bo to najgorsze, co mógłby zrobić. Przecież zawsze sobie powtarzał, żeby nigdy się nie poddawać, a Osoba powiedziała mu, że on to ciągle robi. Jak mogła, dlaczego? Dlaczego to powiedziała? Czy wiedziała, jak bardzo zrani tym Człowieka? Przecież to, że kiedyś zboczył z drogi, która miała jakiś cel, to nie znaczyło, że się poddał, bo nie zaprzestał poszukiwań tej właściwej, wciąż szukał drogi do szczęścia. I Człowiek myślał, że póki będzie jej poszukiwał, to będzie znaczyło, że wcale nie, że się nie… A jednak Człowiek wiedział, że Osoba ma rację, że to nie ona go zraniła, tylko ta bolesna prawda zawarta w jej słowach. Bo Człowiek poddał się już dawno temu, gdy zszedł z kolorowej drogi i potem robił to za każdym razem, kiedy omijał napotykane przeszkody, ale przez cały czas nie dopuszczał tego do świadomości i kiedy ta go przeniknęła, Człowiek upadł.

-Dlaczego?– powtórzył – bo już nie potrafię odnaleźć w sobie siły, której chyba nigdy nie posiadałem, nie potrafię wskrzesić na nowo wiary, gaszonej stopniowo przez te wszystkie lata, nie potrafię odnaleźć nadziei, która opuściła mnie, tak jak wszyscy inni, bo jestem za słaby, a przeszkoda zbyt trudna do pokonania. Wszystko jest takie trudne!

– Ale nie niewykonalne – odpowiedziała Osoba.

– Masz w sobie o wiele więcej siły, niż możesz sobie wyobrazić, wcale nie jesteś słaby, słabi są ci, którzy mówili, że nie dasz rady, że nie uda ci się dojść na szczyt. Słabi są ci, którzy nie uwierzyli w ciebie i twoje marzenia, bo swoich się wyrzekli, ponieważ nie umieli dążyć do ich spełnienia. Już zbyt wiele razy odpuszczałeś, Człowieku, nie rób tego ponownie, nie dawaj się słabości, a pielęgnuj siłę, którą zawsze w sobie miałeś, bo ty nigdy nie potrafiłeś zrezygnować z marzeń. Nie wyrzekaj się więc ich, ale też nie sądź, że ktoś może spełnić je za ciebie. Tylko ty możesz to zrobić, bo wszystko zależy od ciebie. Wszystko jest możliwe, wystarczy jedynie uwierzyć. A teraz pomyśl, czy to naprawdę tak wiele? Wystarczy uwierzyć.

Człowiek stał, jak sparaliżowany. Te słowa, on znał te słowa, pamiętał je, bo kiedyś sam tak mówił i powtarzał je, powtarzał je z uporem i wierzył w to, co one oznaczały, ale nigdy nie usłyszał takich słów od kogokolwiek innego – do dnia dzisiejszego, kiedy zostały wypowiedziane przez Osobę. I nagle te wszystkie igły niewiary, wbijane w jego serce przez całe życie, opuściły je, a na ich miejsce, w jednej, chwili powróciła dawno utracona wiara i siła, a ziarenko nadziei, które Człowiek wciąż trzymał przy sobie, wreszcie prawdziwie rozkwitło. I Człowiek już wiedział, że uda mu się pokonać przeszkodę, bo teraz już nie tylko on w to wierzył.

Długo rozmyślał nad tym, jak zmierzyć się z tą trudnością, długo się zastanawiał, aż wreszcie ujrzał duży kamień. Podniósł go i rzucił o skałę, tak, że ten rozpadł się na mniejsze kawałki o ostrych krawędziach. Chwycił dwa najostrzejsze odłamki w obie dłonie i wbił je w skałę, jeden nad drugim, a potem ten, który znajdował się niżej przeniósł w górę, a potem powtórzył czynność jeszcze raz i jeszcze raz, aż wreszcie wspiął się na sam szczyt. Kiedy tam się znalazł, niesamowicie zmęczony, wyczerpany, padł na kolana i spojrzał w niebo. Przez chmury przebijała się wąska smuga światła, stopniowo rozpraszając szarość, jaką było spowite.

– Dlaczego nigdy Cię przy mnie nie ma! – krzyknął Człowiek. Klęczał teraz na ziemi i myślał tylko o swoim zmęczeniu i o tym, że już nie zdoła ruszyć dalej. W tej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego, czego właśnie dokonał. Nie wiedział, że właśnie pokonał jedną z największych przeszkód, jakie do tej pory spotkał, nie wiedział, że zrobił coś, co wydawało mu się niewykonalne, że właśnie przezwyciężył własne słabości. Nie, Człowiek nie myślał o tym, bo zbyt wiele uczuć zapełniało teraz jego serce, a przede wszystkim strach, ponieważ był zbyt wyczerpany, by iść dalej i myślał, że już nigdy się nie podniesie. Dlatego krzyczał teraz do nieba, z bólu i bezsilności, a także z desperacji, bo nie wiedział już, do kogo ma się zwrócić, chciał, aby Bóg wreszcie usłyszał jego wołanie, aby poczuł ten sam ból, jaki on teraz czuje, aby zobaczył świat oczami Człowieka i żeby wreszcie odpowiedział.

– Dlaczego nigdy Cię przy mnie nie ma! – powtórzył, a z jego oczu spadło kilka łez. – Dlaczego innym dałeś wspaniałe życie, bogate w szczęście i radość, a przede mną wciąż stawiasz przeszkody i nie pomagasz ich pokonać? Dlaczego mnie opuściłeś, dlaczego pozostawiłeś mnie samego na tym okropnym świecie, w którym nie potrafię się odnaleźć? Dlaczego sprawiłeś, że stałem się samotny i niezrozumiany przez innych, a może to ja ich nie rozumiem, nie wiem. Słyszysz! Nie wiem! Więc mi odpowiedz. Odwróć się wreszcie od innych i poświęć chwilę również mi! Tak, jak ja kiedyś Tobie poświęcałem. Odpowiedz! Przecież jesteś wszechmogący, więc odpowiedz, dlaczego krzywdzisz tak wielu ludzi, a tylko nielicznych obdarzasz radością? I… dlaczego nie pozwoliłeś mi pogodzić się z tą krzywdą? Dlaczego dałeś mi siłę i wiarę w to, że mogę odmienić swój los? Dlaczego dałeś mi marzenia i wyobraźnię, która nie pozwala mi myśleć tak, jak wszyscy inni, dlaczego karzesz mi wciąż dążyć do bycia kimś więcej i uświadamiasz, że kimś zwyczajnym mogę być zawsze?… Dlaczego pozwalasz, abym mówił o Tobie w tak niegodziwy sposób, abym zarzucał Ci, że mnie opuściłeś, skoro tak wiele przemawia za tym, że jednak jesteś przymnie i że zawsze byłeś… Dlaczego pozwalasz mi twierdzić, że odwróciłeś się ode mnie, choć dostrzegłeś moją samotność. – Mówiąc ostatnie zdanie, Człowiek spojrzał na Osobę, już nie płakał, część targających nim wcześniej emocji zniknęła. Człowiek nie wiedział, w jaki sposób Osoba zdołała wejść na górę, ale pomyślał, że ona po prostu wiedziała, bo kiedyś, tak jak on, sama musiała się z nią zmierzyć. I wtedy dotarło do niego, że on też jest na górze. Dotarło do niego, że wygrał.  Osoba podeszła do Człowieka i podarowała mu złoty liść.

– To za to, że przezwyciężyłeś samego siebie i potrafiłeś wykorzystać ofiarowaną pomoc. – powiedziała, a gdy Człowiek chwycił liść, ta dała mu drugi. – A to za słowa, jakie wypowiedziałeś. – Człowiek wziął liść i wpatrywał się w niego, jak zahipnotyzowany. Pewna myśl przeszła mu teraz przez głowę.

– Słowa – powiedział, jakby sam do siebie. – Słowa– powtórzył głośniej. – Tak słowa! To są słowa, to muszą być słowa, moja droga, to muszą być słowa! – Krzyczał uradowany. I nie mylił się, bo dopiero teraz zobaczył, że tu na górze nie był już pustyni, tylko zielona trawa, pośród której wyraźnie rysowała się brukowana, kręta droga, a na jej końcu wznosiła się potężna góra, ale już nie stroma i gładka. Była to zwyczajna góra, zielona od drzew i krzewów. Człowiek już wiedział, że to jest jego droga na szczyt, jego cel.

– Dalej pójdziesz już sam – powiedziała Osoba– ja muszę wrócić i pomóc tym, którzy będą chcieli słuchać, taka moja droga. – Człowiek posmutniał.

– Teraz będzie jeszcze trudniej prawda?– zapytał.

– Droga na szczyt nigdy nie jest łatwa, bo gdyby tak było, każdy mógłby na niego wejść. Ale teraz będziesz już wiedział, że twoja praca ma sens, że twój trud jest po coś. Ruszaj swą drogą Człowieku i staraj się wejść jak najwyżej, bo wtedy osiągniesz znacznie więcej, niż kiedy wybierzesz niższy cel. Idź i nie odwracaj się. I pamiętaj, że upadać możesz wiele razy, ale prawdziwie poddasz się tylko wtedy, kiedy już nigdy nie będziesz potrafił się podnieść, bo w tym kryje się twa siła, że ilekroć byś nie upadł, zawsze się podnosisz. Pamiętaj, nigdy się nie poddawaj.

Niebo było niebieskie, bez choćby najmniejszej chmurki, a słońce zdawało się świecić z całą swoją mocą. Człowiek już dawno nie widział takiego nieba. Postawił pierwszy krok na swojej nowej drodze i zapragnął odwrócić się, by po raz ostatni spojrzeć na Osobę, ale pamiętał jej słowa: „Idź i nie odwracaj się”. Spojrzał więc w niebo i powiedział:

-Bo aniołowie przychodzą czasem w postaci ludzi.

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Bardzo długa metafora na ludzkie życie. Na końcu trochę moralizatorstwa.

Takie długie akapity wręcz zniechęcają do czytania. Odkrywanie banałów nie stanowi wystarczającej nagrody za wysiłek. Nie tędy droga.

Babska logika rządzi!

No cóż, opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu. :(

Straszliwie przegadane, rozwleczone ponad miarę, pełne irytujących powtórzeń, zdało mi się mało zajmujące, monotonne, wręcz nudne.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zajrzałam tutaj ze względu na liczbę komentarzy, ale nie doczytałam do końca.

Nic się nie działo, powtarzały się całe frazy, zmęczyłam się.

Przykro mi.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka