- Opowiadanie: maddieb - Lucifer is rising

Lucifer is rising

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Lucifer is rising

Mural był ogromny. Zaczynał się na poziomie parteru i kończył na drugim piętrze. Z daleka wyglądał jak wielkie serce, ale im bliżej się było, tym oczywistsze stawało się, że są to złożone skrzydła. Spomiędzy nich wystawały ramiona i kawałek szyi, namalowane tak, że trudno było stwierdzić, czy należą do kobiety, czy mężczyzny. Czerwień, którą były pokryte miała kolor krwi i była nierówno nałożona, wychodziła poza obręb skrzydeł, spływała do napisu pod spodem, który głosił: LUCIFER IS RISING.

Andrew nie wiedział jak długo stał przed przejściem dla pieszych, wpatrując się w graffiti. Był kierownikiem działu sprzedaży w firmie produkującej wkłady do kominków i może nie znał się na sztuce, ale wiedział doskonale spod czyjej ręki wyszedł ten mural.

Światło zmieniło się na zielone, ale Andrew już szedł w drugą stronę, jednocześnie dzwoniąc do swojej sekretarki, żeby przełożyła jego spotkanie. Pojechał na Hackney taksówką i wysiadł tuż pod kamienicą Ronana. Nie widział go od kilku miesięcy, ale wiedział dokładnie, czego się spodziewać. Wszedł na piętro i zapukał do drzwi. Rozległ się dźwięk otwieranego zamka i Ronan łypnął na niego przez szparę, a potem, nim Andrew zdążył zareagować, wciągnął go do środka.

 – Przyszedłeś.

 Głos Ronana ociekał nadzieją. Chłopak wyglądał tak, jakby chciał go objąć, więc Andrew odsunął się przezornie.

– Widziałem mural.

 Jego brat bez słowa wycofał się w głąb mieszkania, Andrew wszedł za nim do środka. Salon niewiele się zmienił, jeśli nie liczyć faktu, że okno było zabite deskami, a lustro zasłonięte prześcieradłem. W całym domu unosił się typowy dla Ronana zapach: słodki, z ledwo wyczuwalną nutą goryczy. Ich babcia twierdziła, że Ronan pachnie jak najcudowniejsze kwiaty, ale Andrew doskonale wiedział, co tak pachniało: cyjanek.

– Przyszedłeś pochwalić moje dzieło?

– Dlaczego to zrobiłeś?

– I tak mi nie uwierzysz.

– Spróbuj mnie przekonać.

 Ronan odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się w głos, ale gdy umilkł, jego twarz wyglądała bardziej tak, jakby przed chwilą płakał.

– Nie chcę cię przekonywać. Chcę, żebyś mi uwierzył.

– W co?

– Diabeł istnieje.

– Diabeł.

– Coś się szykuje, Andy… Nie czujesz zła w powietrzu?

Andrew nie oderwał oczu od brata.

– Czuję.

 Ronan natychmiast zrozumiał. Jego twarz zamieniła się w pustą maskę, a ciało zamarło. Andrew nie czuł wyrzutów sumienia, patrząc na jego cierpienie. Wszystko, co było najgorsze w jego życiu, wydarzyło się przez niego. Ronan od dziecka widywał rzeczy, których nie ma i wszyscy się zawsze nad nim rozpływali. Wszyscy, oprócz ich rodziców i Andrew wiedział, wiedział, że oni właśnie dlatego zginęli.

– Wracasz do szpitala. Nie radzisz sobie na własną rękę.

 Oczy Ronana błysnęły w świetle lampy i Andrew drgnęło serce. Jego brat był mordercą, ale wyglądał jak anioł. Były chwile kiedy Andrew się zastanawiał, czy to pigment sprawia, że oczy jego brata są tak krystalicznie niebieskie czy obłęd, ale teraz wiedział, że to obłęd.

– Moja asystentka się z tobą skontaktuje – rzucił na odchodnym.

 Stacja metra była tuż przy końcu ulicy, więc Andrew zdecydował, że nie będzie marnował więcej pieniędzy na taksówki. Kupił bilet, przeszedł przez bramkę i stanął na szczycie ruchomych schodów. Od jazdy w dół zawsze zbierało mu się na mdłości. Kobieta przed nim była gruba, więc Andrew spojrzał w bok, żeby zobaczyć jakie musicale są reklamowane i oderwać myśli od ruchu schodów, ale wtedy to zobaczył.

Po ścianie pełzły stwory. Małe, przerażające stworki obrośnięte brudnobrązową skórą, która wyglądała jak spalona. Miały długie pazury, żółte oczy i patrzyły prosto na niego.

– Boże! – wyrwało mu się.

Minął grubą kobietę i zaczął zbiegać po schodach. Serce waliło mu jak oszalałe. Czy jadł coś lub pił w domu Ronana? Czy ten mógł mu podać narkotyki? Czuł jak się poci. Otarł czoło rękawem marynarki i stanął na peronie. Pociąg miał nadjechać za dwie minuty. Rozejrzał się wokoło, ale nie dostrzegł stworów. Ludzie wyglądali na spokojnych i znudzonych, zdecydowanie nie tak, jakby sądzili, że małe potworki z piekła panoszą się po metrze. Andrew trochę się uspokoił.

Gra światła. Miał przywidzenie, przecież to było oczywiste, że po ścianie nie pełzły stwory. To Ronan widział demony, nie on. Najpierw zabił rodziców, a teraz chciał wepchnąć go w objęcia szaleństwa. Na pewno mu coś podał.

Andrew zdjął marynarkę i poluźnił krawat. Wciąż pozostała minuta do przyjazdu pociągu.

Rozejrzał się raz jeszcze wokół i wtedy dostrzegł kogoś stojącego w przejściu. Chłopak wyglądał jak jego brat, ale z pewnością nim nie był. Andrew doskonale znał twarz Ronana i wiedział, że jego skóra jest tylko skórą, usta ustami, nos nosem, a gdy patrzył na tego chłopaka miał wrażenie, że to tylko przykrywka, że pod tą twarzą coś się czai, jakiś wielki oślizły drapieżnik, coś co poluje w nocy i torturuje ofiarę nim ją zabije. Stał w przejściu, odziany w czarny płaszcz z postawionym kołnierzem i chociaż się nie ruszał, Andrew i tak się przed nim cofnął. Zaraz pojawiły się też stwory. Wspinały się po ścianie, otaczały swojego pana, ale nie odrywały ślepi od Andrew, do którego dotarło, że to wcale nie jest klon jego brata, a szatan. Rozpoczął cichą modlitwę, a wtedy diabeł dał krok w przód.

– Nie podchodź bliżej! – krzyknął Andrew, nie przejmując się już, że ludzie wezmą go za szaleńca. – Ani się waż!

 Ale diabeł go nie słuchał. Zsunął z ramion płaszcz, a ten opadł wokół jego kostek, odsłaniając złożone skrzydła koloru krwi – dokładnie takie, jak te namalowane przez Ronana – a potem wziął głęboki oddech, który brzmiał jak syk nawet pośród hałaśliwego tłumu. Wyglądało to tak, jakby się przygotował do zrzucenia tej iluzji i pokazania swojej prawdziwej formy i do Andrew dotarło z całą mocą, że wolałby umrzeć, niż dowiedzieć się jak ona wygląda. I gdy tylko ta myśl pojawiła się w jego głowie, szatan na niego ruszył, rozkładając skrzydła.

– NIE!

Andrew się cofnął. Usłyszał krzyki, ludzie oderwali oczy od telefonów komórkowych, a jakieś dziecko zaniosło się płaczem. Ktoś złapał Andrew za marynarkę, którą miał w ręku, bo nie zdążył chwycić go za rękę, ale to już nie miało znaczenia, bo Andrew stracił równowagę, wypuszczając ją z dłoni. Ostatnie, co zobaczył nim uderzył o tory, to nadjeżdżający tunelem pociąg.

 

***

 

Ronan nic się nie zmienił. W czarnej marynarce i wojskowych butach wyglądał śmiesznie nie na miejscu przy ubranej elegancko reszcie rodziny. Trzymał się jednak od nich z daleka i im wydawało się to pasować.

Ksiądz powiedział kilka słów, a potem złożyli trumnę do grobu i zrzucili na nią trzy szpadle ziemi. Ludzie przemawiali nad grobem, ale Nora nie mogła oderwać wzroku od swojego byłego chłopaka. Sądziła, że będzie po nim widać, że jest szalony. Wszyscy w miasteczku wspominali wariata, chłopca widzącego demony, który najpierw zabił swojego przyjaciela, a potem rodziców, ale ona nie potrafiła go pamiętać inaczej, niż jak chłopaka, który jej kiedyś powiedział, że jego twarz należy do diabła.

Gdy pogrzeb dobiegł końca, podeszła do niego. Miał najbardziej niebieskie z niebieskich oczu.

– Jak się trzymasz?

 Nie było to najmądrzejsze pytanie, ale jedyne, które przyszło jej do głowy. Ronan spojrzał na nią, jakby była kimś obcym, ale po kilku sekundach ją rozpoznał. Nawet cień uśmiechu nie przemknął przez jego twarz.  

– Tak. To znaczy… – Przeczesał włosy dłonią. – Nie wiedziałem, że dalej tu mieszkasz.

Nora wzruszyła ramionami.

– Tata podupadł na zdrowiu, więc niejako przejęłam biznes.

Powinna odejść. Złożyć kondolencje i się wycofać, ale nie mogła.

– Dalej je widzisz?

Nie patrzył na nią, ale pokiwał głową.

– Wiem, kiedy to się zaczęło. To nie była twoja wina.

Aż się wzdrygnęła, gdy się zaśmiał.

– To nigdy nie jest moja wina.

– Ronan, on wskoczył do wody, a to, że ty…

Urwała, bo złapał ją za ramię tak mocno, że aż pisnęła.

– Jesteś taka głupia. Nie rozumiesz? On wcale nie wskoczył do wody.

Puścił jej ramię i odszedł, a ona stała nad świeżym grobem jego brata dobre piętnaście minut, nim odzyskała czucie w nogach. Zeszła w dół zbocza, nie bardzo wiedząc, co myśleć. Ronan zawsze budził w niej niejasną tęsknotę, chęć zrobienia czegoś, czego nie potrafiła nawet nazwać i to przerażało ją bardziej niż jego szaleństwo. Dlatego, gdy zobaczyła go stojącego na przystanku, chciała się wycofać, ale po chwili dotarło do niej, że to wcale nie jest Ronan. Chłopak miał na sobie czarny wełniany płaszcz z postawionym kołnierzem i czarne oczy. Miał jasne włosy Ronana, jego rysy twarzy, ale z pewnością nim nie był.

– Jesteś z rodziny? – zapytała uprzejmie.

 Nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w nią tymi czarnymi oczami. Nora miała wrażenie, że potrafi przejrzeć ją na wylot, że widzi wszystkie jej złe myśli, wszystkie grzechy i wszystkie marzenia.

– Straszna tragedia – powiedziała, żeby przerwać ciszę.

– Jak wszystko w życiu Ronana, czyż nie?

Poruszyła się niespokojnie.

– On… Jest silny. Na pewno sobie poradzi.

– Oczywiście, że tak myślisz, zakłamana szmato.

Nora cofnęła się gwałtownie.

– Słucham?!

– Uraziłem cię? Lubisz się oszukiwać, że jesteś dobrym człowiekiem? Wmawiasz sobie, że z Ronanem wszystko w porządku, że cię nie potrzebuje. Przecież to tylko jego brat zmarł. Historia lubi się powtarzać. 

Nora czuła jak rumieniec wspina się po jej twarzy.

– To wcale nie tak…

 – Oczywiście, że nie tak. Nie chodzi o to, że jesteś złym człowiekiem, tylko o to, że tchórzem jak reszta pospólstwa. Oczywiście nie masz pojęcia co to strach, więc, kochanie, dam ci prezent… Smak prawdziwego przerażenia. 

Nora chciała odpowiedzieć, ale wtedy chłopak zsunął z ramion płaszcz, a jej oczom ukazały się jego skrzydła. Krzyknęła cicho i rzuciła się do ucieczki, ale nagle dotarło do niej, że jest otoczona przez karłowate, pokryte łuskowatą skórą potwory. Teraz już wrzasnęła i zwróciła się twarzą w stronę chłopaka. Był dużo bliżej niż wcześniej i uśmiechał się, a jego uśmiech wyglądał jak rozcięta nożem rana. Złapał ją za kark i przyciągnął do siebie. Jego usta znalazły się tuż przy jej uchu.

– Ach… Pachniesz tak słodko, że mógłbym cię schrupać.

 Ugryzł ją w szyję, aż zawyła z bólu, a gdy się cofnął zobaczyła na jego ustach krew. Przełknął coś i wiedziała, że to kawałek jej ciała. Zaniosła się płaczem i cofnęła, a on jej na to pozwolił, ale gdy dała kolejny krok do tyłu, stwory przewróciły ją na ziemię.

– Błagam, błagam, błagam… – jęczała.

Odczołgiwała się, zdrapując kolana do krwi, bo stwory przyciskały ją do chodnika, ale wreszcie udało jej się zdobyć na ogromny wysiłek i podnieść.  Natychmiast rzuciła się do biegu i obejrzała za siebie dopiero, gdy dotarła do drzwi domu. Ulica za nią była pusta. Dłonie tak jej się trzęsły, że nie mogła wsunąć klucza do zamka. Wreszcie jednak otworzyła drzwi i wpadła do środka. Cała się trzęsła. Na drżących nogach podeszła do lustra w przedpokoju. Płakała całą drogę, ale teraz przestała. Dotknęła szyi w miejscu ugryzienia. Sądziła, że rana będzie wielka i poszarpana, przecież czuła całą tę krew, która spłynęła jej na piersi, ale nic tam nie było. Jej szyja była cała.

 

***

 

Nogi same go poniosły. Tak dawno tu nie był, że miał wrażenie, że znalazł się w środku jednego ze swoich koszmarów. Wiele razy się przekonywał, żeby wrócić tam, gdzie to wszystko się zaczęło, ale nie potrafił. Teraz jednak, po śmierci Andrew, nic innego mu już nie pozostało.

Jezioro wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętał. Rozległe, otoczone lasem, z drewnianym, długim pomostem. Gdy na niego wszedł, dostrzegł demony, czające się przy brzegu. Zdjął marynarkę i cisnął nią w nich. Zasyczały na niego, ale on już się odwracał. Rozwiązał krawat i cisnął za siebie. Rozpiął pierwszy guzik koszuli, podwinął rękawy, a potem wziął rozbieg i skoczył do wody. Lodowata toń zamknęła się nad nim, pozbawiając go tchu, ale kilkoma ruchami wydostał się z powrotem na powierzchnię. Odgarnął mokre włosy z twarzy i odwrócił się w stronę pomostu. Z początku sądził, że to Nora na nim stoi i aż go ścisnęło w żołądku, ale to nie była ona.

Ronan widywał go w lustrach, witrynach sklepowych i szybach okien. Widywał go w koszmarach i w wizjach, które miał czasem po narkotykach. Lucyfer. Wiedział, że to diabeł już za pierwszym razem, gdy zobaczył go lusterku tuż przed tym, gdy staranował autem barierkę i spadł kilka metrów w dół, zamknięty w metalowej puszce razem z rodzicami.

– Nie, nie, nie. Zostaw mnie w spokoju!

– Kiedy ktoś musi z tobą zostać.

– Wynoś się!

Po jego lewej rozległo się pluśnięcie. Zerknął w bok i zobaczył ciało unoszące się na wodzie. Serce zaczęło walić mu w piersi jak oszalałe.

– Co ty robisz?

– Ja?

 Zwłoki nie należały do dorosłego człowieka. Unosiły się na wodzie twarzą w dół, z bezwładnie rozrzuconymi ramionami.

– Przestań! – wrzasnął Ronan.

Chciał odpłynąć w bok, ale tam wynurzył się kolejny trup. Jego matki. Gdy spojrzał w tył, na wodzie unosił się jego ojciec, a potem na powierzchnię wypłynęły też zwłoki Andrew. Ronan miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Nie mógł od nich uciec, topielcy go otaczali.

– Nie! Błagam cię! Przestań!

 Lucyfer stanął na pomoście. Wiatr targał jego płaszcz i włosy. Burzył wodę. Fale sprawiły, że zwłoki zaczęły się o siebie obijać.

– Ja nic nie robię. To ty.

 Ale Ronan już go nie słuchał. Przerażenie chwyciło go w swoje szpony. Ciało miał całe zdrętwiałe i nie potrafił sformułować ani jednej praktycznej myśli. Czuł jak idzie na dno. Woda po raz kolejny się nad nim zamknęła, widział przebijające przez nią promienie słońca i martwe twarze topielców, ich puste spojrzenia. Zacisnął powieki, żeby na to nie patrzeć. Płuca go paliły, wszystkie jego komórki wrzeszczały o łyk powietrza, ale nie potrafił się zdobyć na walkę o życie. Poddał się. Już chciał otworzyć usta, ale wtedy coś pochwyciło go w pasie. Był pewien, że to trupy, ale gdy otworzył oczy zobaczył swoją własną twarz. Topielcy zniknęli. Lucyfer porwał jego bezwładne ciało do góry i po chwili Ronan uderzył o drewniane deski pomostu. Łykał powietrze wielkimi haustami, drżąc, a potem opadł na plecy. Lucyfer siedział obok niego, wpatrując się w taflę jeziora. Jego płaszcz ociekał wodą, a włosy przykleiły mu się do twarzy, ale wyglądał jak anioł.

Wiedział, dlaczego Andrew go odrzucił i dlaczego odrzucał go cały świat, ale jak to się stało, że Lucyfera spotkało to samo? Jak ktokolwiek mógłby mu odmówić?

– Dlaczego Bóg wybrał ludzi ponad ciebie?

Spokój zniknął z twarzy Lucyfera i przez tę chwilę Ronan mógł przysiąc, że naprawdę widzi diabła, ale to wrażenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.

– Ludzie byli eksperymentem Boga. Stworzył ich, umieścił w raju i obserwował. Była ich setka, nie dwoje. Nie wiedzieć czemu był z nich szalenie zadowolony i nie pozwalał aniołom się do nich zbliżać. Nikomu oprócz mnie. Nigdy nie było jabłka. Byłem tylko ja. I była również Ewa, chociaż nie tak miała na imię. Ludzie mnie unikali, ale nie ona. Była inna niż reszta, bardziej anielska niż ludzka. Bóg ją zabił oczywiście. Ale nie przed tym jak urodziła syna. – Dotknął jego twarzy. – Nie zastanawiałeś się dlaczego jesteś do mnie taki podobny? Jesteś moim ostatnim potomkiem.

– Więc Andrew też był…?

– W jego krwi nie płynęła ani kropla mojej.

– Czy to dlatego jestem przeklęty? Dlatego zabijam?

– Nikogo nie zabiłeś.

 Ronan zerwał się z pomostu. Wskazał na jezioro i nagle w tym samym miejscu co ostatnio wyłonił się topielec w pomarańczowej puchowej kurtce.

– A Warren?

– Tylko go uderzyłeś.

– Pchnąłem go do wody! Pozwoliłem mu się utopić!

– Andrew stał obok ciebie i to on zabronił ci wskakiwać do wody. Pamiętasz? Zdjąłeś kurtkę i rzuciłeś ją na deski pomostu. Chciałeś za nim wskoczyć, ale on ci nie pozwolił. Powiedział, że Warren powie wszystko rodzicom. Zaciągnął cię do domu. To była jego wina.

– Jego? Wszyscy i tak sądzili, że moja. Nie pomogło, że pojawiły się po tym demony. Zamknęli mnie w szpitalu.

– Twoja moc przywołała demony.

– Moc? Skoro mam jakąś moc, to dlaczego nie powstrzymałem wypadku?!

– Do wypadku by nie doszło, gdyby nie twój ojciec. Powiedział, że wolałby, żebyś nie był ich synem. Straciłeś kontrolę nad autem, bo on uwielbiał cię ranić. Gdyby żyli po upadku, demony by ich wyciągnęły, ale tak wyciągnęły tylko ciebie. Gdyby nie to, byłbyś teraz martwy.

– I tak byłoby lepiej. Nie mam już nic na tym świecie.

– Masz mnie.

– Ty nie jesteś prawdziwy.

– Ale mogę być.

– Co masz na myśli?

Lucyfer wstał. Nie wydawało się, żeby płaszcz mu ciążył, chociaż wciąż kapała z niego woda.

– Wpuść mnie.

– Co?

– Jestem na granicy światów, Ronan. Zawieszony pomiędzy piekłem i ziemią. Mogę tu przejść, tylko jeśli mnie wpuścisz.

Ronan cofnął się nieznacznie.

– Nie mogę tego zrobić. Nie mogę wpuścić diabła do naszego świata.

– Diabła? Czy ja wyglądam ci na diabła?

– Jesteś nim.

– Uważasz tak, bo bóg tak chciał! Nie jestem zły. Moim jedynym przewinieniem było to, że pokochałem człowieka. Chcę jedynie drugiej szansy! – Złapał Ronana za ramiona. – Czy ty nic nie rozumiesz?! Chciałem tu przejść dla ciebie!

Teraz już wyglądał przerażająco. Coś w jego twarzy się zmieniło i Ronan zdał sobie sprawę, że stoi twarzą w twarz z szatanem. Zaczął kręcić głową.

– Nie mogę. Nie wpuszczę cię.

Niebo zasnuły ciemne chmury, a w oddali rozległ się huk pioruna.

– Odmawiasz mi?! Ty! Mój potomek! Krew z mojej krwi! Odmawiasz!

– Puść mnie!

– Puścić? Dobrze!

Lucyfer pchnął go z powrotem do wody. Ronan uderzył boleśnie w taflę jeziora i zaczął iść na dno. Wokoło niego pojawiły się trupy. Jego matka w żółtym kostiumie schlapanym krwią i z połamanymi kończynami. Ojciec ze zgniecioną połową twarzy. Zakrwawiony Andrew. Warren. Teraz płynęli na niego, wyciągając ręce, chcąc go rozerwać na strzępy. Kazać mu zapłacić za to, co im zrobił.

Ronan gwałtownie wyrzucił spod siebie nogi i całym ciałem wyrwał się w bok. Nie mógł pozwolić im się dorwać. To było jak najgorszy koszmar. Jego ciało było całe zmarznięte, a ruchy spowolnione. Miał wrażenie, że minęły lata nim wynurzył się na powierzchnię, a gdy tylko zaczerpnął tchu, topielce go pochwyciły. Szarpał się i wyrywał jak szalony i udało mu się oswobodzić. Każdy wymach ramion był katorgą, ale gdy poczuł grunt pod stopami, nabrał nowej energii. Brnął przez wodę, aż wreszcie znalazł się na brzegu. Poszedł kilka kroków i padł na trawę. Topielce wciąż płynęły w jego stronę, a potem, ku jego największemu przerażeniu… zaczęły wychodzić z wody za nim.

– Nie! – wrzasnął.

Zerwał się na nogi, ale jego zmarły brat powalił go znowu na ziemię. Wbił paznokcie w jego ramiona i klatkę piersiową. Po chwili dołączył do niego ojciec, rzucając się na Ronana z furią wypisaną na pokiereszowanej twarzy. Chłopak krzyknął raz i przeraźliwie i próbował walczyć, ale było ich zbyt wiele. Przegrywał.

– DOŚĆ!

Zmarli zniknęli w ułamku sekundy, jakby ich nigdy tam nie było. Ronan opuścił ramiona. Był w zbyt wielkim szoku, żeby wstać, ale widział jak Lucyfer schodzi z pomostu. Już nie miał na sobie płaszcza. Jego skrzydła były dokładnie takie, jak Ronan sobie je wyobrażał: czerwone niczym krew i majestatyczne. Rozłożone przyćmiły całe słońce.

– Nie potrafię cię skrzywdzić. Nawet teraz.

Złożył skrzydła i zarzucił na ramiona płaszcz.

 – Każę demonom odejść, Ronanie. Myślę, że powinieneś opuścić to miasto. Nic dobrego nigdy ci się tu nie przydarzyło.

Po tych słowach Lucyfer odwrócił się i odszedł. Ronan chciał za nim zawołać, ale nie miał siły.

Stracił przytomność.

 

***

 

Mural był wielki. Teraz, gdy Ronan patrzył na niego z ulicy wydawał się jeszcze większy niż tej nocy, kiedy go malował. Wcześniej trudno było mu wyobrazić sobie, że twarz patrząca przez ramię sponad skrzydeł należy do niego, ale już nie miał z tym problemu. Odsłonił wszystkie lustra i okna. Przeglądał się w witrynach sklepowych, ale Lucyfera nie było. Zniknął. Tak jak demony. Pojawiły się za to koszmary. Niemal dzień w dzień śniło mu się, że widzi Lucyfera znikającego w tłumie. Za każdym razem zaczynał go szaleńczo szukać, ale nie mógł go znaleźć. Gdy się budził, mógł myśleć tylko o tym, jak mu odmówił. Co by się stało, gdyby tego nie zrobił? Tak bardzo chciał się przekonać. Zwłaszcza odkąd odebrał telefon od Nory.

Zadzwoniła do niego z rana. Powiedziała mu, że sam diabeł do niej przyszedł. Błagała go, żeby nie pozwolił mu zabrać jej do piekła, że znowu będzie jego dziewczyną, zrobi cokolwiek. Rozłączył się, bo nie mógł tego słuchać. Pamiętał jak złamała mu serce. Rzuciła go zaraz po pogrzebie rodziców, gdy nie potrafił się pozbierać. Powiedziała, że nie potrafi mu pomóc. On by jej nie pomógł nawet, gdyby mógł. Chciał, żeby trafiła do piekła.

I chciał, żeby Lucyfer z niego wyszedł.

– Wróć – wyszeptał.

Słońce było białym dyskiem pośród szarych chmur. Ludzie mijali Ronana w pośpiechu, zmierzając w sobie tylko znanych kierunkach, a on zbliżył się do muralu. Minęły dwa miesiące odkąd odbył się pogrzeb Andrew i odkąd odmówił Lucyferowi. Dwa najbardziej przerażająco samotne miesiące jego życia.

– Wróć. Wpuszczę cię.

 Czekał i czekał, ale nic się nie wydarzyło. To połamało mu serce. Od wielu dni wyobrażał sobie siebie i Lucyfera kroczących razem po tym świecie. Nigdy więcej samotności. Lucyfer był jego przodkiem, kimś więcej niż Andrew i ojciec razem wzięci. Bronił go przed jego własnymi wspomnieniami, chciał mu pomóc z Norą… Zależało mu, a Ronan go odepchnął. Zniszczył jedyną prawdziwie dobrą rzecz w swoim życiu i wiedział, że sobie tego nie wybaczy. 

Odwrócił się, żeby odejść i stanął twarzą w twarz z Lucyferem. Po jego ciele rozlała się ulga tak ogromna, że prawie się popłakał.

– Dobrze – powiedział szybko, bo bał się, że Lucyfer się rozmyśli i odejdzie. – Wpuszczę cię.

– Powiedz to. Powiedz: Lucyferze, wejdź.

Ronan nie wahał się ani chwili.

– Lucyferze, wejdź.

 Nagły ból w klatce piersiowej niemal powalił go na chodnik. Złapał się za serce i spojrzał na Lucyfera, ale jego już tam nie było. Chciał go zawołać, ale nie mógł nabrać tchu. Ciśnienie w piersi rozsadzało go od środka, miał wrażenie, że coś wielkiego zagnieździło się pod jego żebrami. Zrobił kilka chwiejnych kroków i oparł się o zaparkowane auto. Dopiero po chwili dotarło do niego, że odbicie w szybie nie należy do niego.

– Czekaj… – wychrypiał ostatkiem sił. – To nie miało być tak…

– Nie walcz – usłyszał szept przy uchu, chociaż nikogo tam nie było.

Ból stał się nie do zniesienia. Ronan poczuł, że kolana się pod nim uginają, a potem była już tylko ciemność.

 

***

 

 Lucyfer otworzył oczy i wziął głęboki oddech. Leżał na plecach na ulicy. Jakaś dziewczyna zatrzymała się obok i zapytała, czy nic mu nie jest.

– Ależ nie, kochanie. Upadanie to mój popisowy numer.

 Wstał i spojrzał na swoje odbicie w szybie samochodu. Bóg może i nie był najlepszym ojcem, ale miał słabość do pięknych rzeczy i można było liczyć na to, że od czasu do czasu na Ziemi pojawi się ktoś, kto będzie wygadał jak Lucyfer. Ronan był jego perfekcyjną kopią. Głupi chłopak. Zmanipulowanie go, było dziecinną igraszką. Lucyfer jednak uwielbiał każdą sekundę całego tego dramatu i był bardziej niż zadowolony z siebie za stworzenie tej historyjki o uwiedzeniu Ewy w raju. Jeśli Bóg by to usłyszał, strasznie by się wściekł. Lucyfer kochał doprowadzać go do szału.

Rozejrzał się po ruchliwej ulicy Londynu, po bilbordach i posterach z gwiazdami i modelami. Fałszywi bogowie. To jego twarz powinna się tam znaleźć. Ludzie przez całe wieki czcili i nienawidzili go ze złych powodów. Przyszedł najwyższy czas, żeby dać im lepsze. Ostatni raz spojrzał na swoje odbicie, a potem ruszył w dół ulicy, żeby zafundować ludzkości piękny koniec świata. 

 

Koniec

Komentarze

Witaj, zgrabne opowiadanie, dobrze się czyta, ja się nie mam gdzie przyczepić. Grozy nijak we mnie nie wzbudziło – ale jestem raczej odporny. Jako miejsce akcji podejrzewałem USA a tu się wyłoniła Anglia, w końcu to Lodyńskie metro ;) Fabuła ciekawa choć sposób w jaki Lucyfer uzyskał wpuszczenie do naszego świata wydał mi się bardzo prosty. Tym bardziej, że bohater okazał się nie być żadnym potomkiem złego.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dobrze się czytało, ładny język i płynna narracja. Podobnie jak Mytrix nie poczułam grozy, ale towarzyszył mi pewien dyskomfort, więc jest potencjał ;). Mam wrażenie, że za szybko potoczyła się fabuła na samym początku i nie zdążyłaś zbudować należytego napięcia. Popieram też przedmówcę w kwestii zbyt łatwego wpuszczenia szatana, chyba podświadomie liczyłam na jakieś tajemnicze, straszne i krwawe rytuały ;). Mam też pewien niedosyt w związku z wątkami zabicia Warrena i rodziców Ronana, może gdyby czytelnik wiedział więcej na ten temat, odczułby większą grozę zachodzących zjawisk? 

 

“Wszyscy w miasteczku wspominali wariata, chłopca widzącego demony, który najpierw zabił swojego przyjaciela, a potem rodziców, ale ona nie potrafiła go pamiętać inaczej, niż jak chłopaka, który jej kiedyś powiedział, że ma twarz diabła.” -w tym zdaniu coś mi nie gra, mam wrażenie, że nie wynika z niego, kto ma twarz diabła -Ronan czy Nora? Ale możliwe, że niepotrzebnie się czepiam ;).

Cześć!

Czytało się nieźle, ale niestety, nie odczułem klimatu.

Czy tytuł po angielsku jest potrzebny?

Powodzenia!

I'M SIGNIFICANT! Screamed the dust speck.

Minęły dwa miesiące odkąd odbył się pogrzeb Andrew i odkąd odmówił Lucyferowi.  ==> powtórzenie.

Wcześniej jednak ciężko było mu wyobrazić sobie […].  ==> i nie tylko w tym zdaniu… Kolokwializm, że aż boli. 

==> Z przecinkami, zwłaszcza w pierwszej części opowiadania, nie najlepiej.

==> jeżeli miałaś na myśli “naszego” Boga, to dużą literą. Skądinąd wydaje mi się, że innego na myśli mieć nie mogłaś…

Niestety, opowiadanie nie spodobało mi się. Niczym mnie nie zaskoczyło, nie przestraszyło, nie dowiedziałam się niczego nowego. Pomysł, choć starałaś się ukazać go w wymyślonej przez siebie scenerii, pozostaje wtórny, wałkowany po wielokroć.

Historia zdała mi się opowiedziana dość chaotyczne, jakby Autorka obawiała się, że zapomni, co jeszcze chciała napisać, skutkiem czego pewne rzeczy powtarzają się, niektóre sceny są ledwie muśnięte, inne opowiedziane w ogromnym skrócie, a jeszcze inne rozwleczone ponad miarę.

Do nie najlepszego odbioru przyczyniło się także fatalne wykonanie – sporo powtórzeń, nadmiar zaimków, nielogiczności, błędy i inne usterki. Nie zawsze poprawnie konstruowane zdania czasami nie pozwalają zrozumieć, co Autorka miała na myśli, a czasem, zapewne wbrew jej zamierzeniom, są zabawne. Interpunkcja pozostawia sporo do życzenia.

Maddieb, masz przed sobą sporo pracy, ale mam nadzieję, że jej podołasz i Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze.

 

Mural był ogrom­ny. […] na­ry­so­wa­ne tak, że cięż­ko było stwier­dzić, czy na­le­żą do ko­bie­ty, czy męż­czy­zny. – …że trudno było stwier­dzić…

Murale chyba nie są narysowane.

 

wy­cho­dzi­ła poza obręb skrzy­deł, spły­wa­ła w dół… – Masło maślane. Czy coś może spływać w górę?

 

An­drew nie wie­dział ile stał przed przej­ściem dla pie­szych… – Raczej: An­drew nie wie­dział, jak długo stał przed przej­ściem dla pie­szych

 

Głos Ro­na­na ocie­kał na­dzie­ją. Wy­glą­dał tak, jakby chciał go objąć, więc An­drew od­su­nął się prze­zor­nie. – Głos Ronana, nie dość, że pełen nadziei, to jeszcze miał wygląd i potrafił obejmować. ;-)

 

Jego brat bez słowa wy­co­fał się w głąb miesz­ka­nia, a An­drew po­szedł w jego ślady. – Andrew też się wycofał?

 

Ronan, który od dziec­ka wi­dy­wał rze­czy, któ­rych nie ma, nad któ­rym wszy­scy się za­wsze roz­pły­wa­li. – Objaw którozy.

 

Wszy­scy, oprócz ich ro­dzi­ców i An­drew wie­dział, wie­dział, że oni wła­śnie dla­te­go zgi­nę­li. – Czy to celowe powtórzenie?

 

i ode­rwać swoje myśli od ruchu scho­dów… – Zbędny zaimek. Czy mógł oderwać cudze myśli?

 

Małe, prze­ra­ża­ją­ce stwor­ki ob­ro­śnię­te brud­no brą­zo­wą skórą… – Małe, prze­ra­ża­ją­ce stwor­ki ob­ro­śnię­te brud­nobrą­zo­wą skórą

 

Miały dłu­gie pa­zu­ry, żółte oczy i pa­trzy­ły się pro­sto na niego. – …i pa­trzy­ły pro­sto na niego.

 

Ro­zej­rzał się raz jesz­cze wokół i wtedy do­strzegł, kto stoi w przej­ściu. – Z dalszej treści nie wynika, by Andrew znał stojącego w przejściu, a zdanie sugeruje, że i owszem.

Proponuję: Ro­zej­rzał się raz jesz­cze wokół i wtedy do­strzegł kogoś, stojącego w przej­ściu.

 

Stał w przej­ściu, odzia­ny w czar­ny płaszcz z po­sta­wio­nym koł­nie­rzem i po pro­stu się w niego wpa­try­wał. – Wpatrywał się w płaszcz, czy w kołnierz?

 

Gdy na­bo­żeń­stwo do­bie­gło końca, po­de­szła do niego. – Skoro wcześniej na trumnę spadła ziemia, to chyba byli na cmentarzu, więc: Gdy pogrzeb do­bie­gł końca, po­de­szła do niego.

 

Ronan spoj­rzał na nią, jakby była kimś obcym, ale po kilku se­kun­dach ją roz­po­znał. Przez chwi­lę pa­trzył na nią tak… – Powtórzenie.

 

Wresz­cie jed­nak otwo­rzy­ła drzwi i wpa­dła do środ­ka. Cała cho­dzi­ła. – Co robiła???

 

Na drżą­cych no­gach po­de­szła do lu­stra w przed­po­ko­ju. Pła­ka­ła całą drogę i jak we­szła do domu… – Powtórzenie.

 

prze­cież czuła całą krew… – …prze­cież czuła całą krew

 

gdy zo­ba­czył go lu­ster­ku tuż przed tym… – …gdy zo­ba­czył go w lu­ster­ku tuż przed tym

 

gdy sta­ra­no­wał autem ba­rier­kę i spadł kilka me­trów w dół… – Masło maślane. Czy można spaść w górę?

 

Nie mógł od nich uciec, to­piel­ce go ota­cza­ły. – Nie mógł od nich uciec, to­piel­cy go ota­cza­li.

Ten błąd występuje wielokrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Wiatr tar­gał jego płasz­czem i wło­sa­mi. – Wiatr tar­gał jego płasz­czwło­sy.

 

nie po­tra­fił sfor­mu­ło­wać ani jed­nej prak­tycz­nej myśli. – Co to są praktyczne myśli?

 

Łykał po­wie­trze wiel­ki­mi hau­sta­mi, drżąc nie­kon­tro­lo­wa­nie… – Czy drżenie można kontrolować?

 

Lu­cy­fer sie­dział obok niego, wpa­tru­jąc się w spo­koj­ną taflę je­zio­ra. – Masło maślane. Tafla jest spokojna z definicji.

 

– Dla­cze­go bóg wy­brał ludzi ponad cie­bie? – – Dla­cze­go Bóg wy­brał ludzi ponad cie­bie?

Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Ko­szu­la przy­kle­iła mu się do ciała, ale o to nie dbał. – Skoro przed chwila wyszedł z wody, koszula była mokra, więc z pewnością przyklejona do ciała i już nie mogła się bardziej przykleić.

 

Niebo za­snu­ły ciem­ne chmu­ry, a w od­da­li roz­legł się huk bły­ska­wi­cy. – …a w od­da­li roz­legł się huk pioruna.

Błyskawica towarzyszy piorunowi, jest widoczna, ale nie wydaje huku.

 

Jego matka w żół­tym ko­stiu­mie schla­pa­nym krwią i po­ła­ma­ny­mi koń­czy­na­mi. – Jak to się stało, że połamane kończyny schlapały kostium? ;-)

 

ku jego naj­więk­sze­mu prze­ra­że­niu… za­czę­ły

wy­cho­dzić z wody za nim. – Zbędny enter.

 

Zmar­li zni­kli w ułam­ku se­kun­dy… – Raczej: Zmar­li zni­knęli w ułam­ku se­kun­dy

 

Karzę de­mo­nom odejść, Ro­na­nie. –  – Każę de­mo­nom odejść, Ro­na­nie.

Sprawdź w słowniku znaczenie słów kazać/ każę i karać/ karzę.

 

Wcze­śniej jed­nak cięż­ko było mu wy­obra­zić sobie swoją twarz… – Wcze­śniej jed­nak trudno było

Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

gdy nie po­tra­fił się po­zbie­rać. Po­wie­dzia­ła, że nie po­tra­fi mu pomóc. On też nie po­tra­fił­by jej teraz pomóc… – Powtórzenia.

 

Słoń­ce było bia­łym dys­kiem na tle sza­rych chmur… – Nonsens. Nie jest możliwe, żeby chmury były tłem dla słońca.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nawet fajne. Opowiadanie jest dość schematyczne i nie grzeszy oryginalnością, ale postawienie nacisku na obyczajowy aspekt historii, nie na ograne wątki fantastyczne nadaje mu pewnej świeżości.

Podoba mi się tempo narracji i prosto, ale wiarygodnie nakreślone portrety psychologiczne bohaterów – bez zbędnych udziwnień i wodotrysków.

na emeryturze

Nawet nieźle się czytało. Historia dość stara, ale spodobało mi się jej podanie. Szkoda tylko, że nie pousuwałaś wskazanych błędów i nadal straszą w tekście.

Babska logika rządzi!

Mytrix – nie taki prosty ;) trwał kilka lat: Lucyfer postarał się, żeby Ronan stracił wszystkich, żeby czuł się tak samotny, że towarzystwo szatana będzie dla niego błogosławieństwem :D

Myalgia – pierwszy raz miałam ograniczoną liczbę słów, ale pracuję nad tym ^^ 

regulatorzy – dzięki za poprawienie błędów!  Człowiek całe życie uczy się polskiego i coraz mniej wie! Co do karać i kazać… To moja pięta achillesa, mój mózg się na tym zawiesza! Mam nadzieję, że Ci płacą za to, co robisz, bo powinni! Btw, to wiedział, wiedział w zdaniu: Wszyscy, oprócz ich rodziców i Andrew wiedziałwiedział, że oni właśnie dlatego zginęli, jest zamierzone i owszem, myśli mogą być niepraktyczne: czasem się przydają, a czasem są tylko potokiem słów, który nic nie wnosi do sytuacji. Jak moje głupie pie***lenie przez większą część czasu. Wybacz, żartuję! Można tu żartować?

gary_joiner – na co komu oryginalność jak Twoje portrety psychologiczne są wiarygodnie nakreślone?! Dziękuję dobry człowieku, czuję zew obyczajowości. Nowym okiem popatrzę na swoje grafomaństwo.

Finkla – jak zapewne się domyślasz, nikt mi nie płaci za pisanie, więc muszę chodzić do roboty jak jakiś szarak! Błędy już poprawione ;)

Dobra, dobra, nikomu nie płacą za publikacje na tym portalu. Niestety. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie, Maddieb, za poprawianie także nie płacą. Ale mam satysfakcję, jeśli Autor uzna uwagi za przydatne. ;-)

 

Żartować, oczywiście, można. Cenione są żarty w dobrym guście. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bogom się nie płaci, tylko składa ofiary. ;-p

Babska logika rządzi!

Na razie kończy się na ofiarności. Mojej. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – no jak w dobrym guście, to przepadłam!

Finkla –  mi tam nigdzie za pisanie nie płacą, a niedługo to pewnie zaczną żądać opłat xD 

Kilka drobiazgów zwróciło moją uwagę, ale – ogólnie rzecz biorąc – czytało się nieźle. Tyle tylko, że powtórzę za przedmówcami: nie poczułam tu żadnego klimatu, niestety. Lucyfer nie jest wcale straszny, a ludzcy bohaterowie wydają się dość płascy i nieprzekonujący. Andrew jest w ogóle bezbarwny, w Ronanie nijak nie widać szaleństwa/rozpaczy/samotności, najwięcej wyrazu ma chyba Nora, choć jest postacią poboczną. Tak się zaś składa, że jeśli bohaterowie nie wzbudzają w czytelniku emocji, czytelnik nie da rady wciągnąć się w fabułę, nieważne, jaka ona jest. Także przeczytałam bez przykrości, gładko, ale opowiadanie w żaden sposób nie pozostanie mi w pamięci.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka