- Opowiadanie: Wicked G - Etykieta Najwyższego Bytu

Etykieta Najwyższego Bytu

Dostałem dość łatwy temat. I powiedzmy, że wręcz nakazuje on publikację jako kolejna osoba po pierwszej :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

zygfryd89

Oceny

Etykieta Najwyższego Bytu

To zabawne, jak rzeczy się zmieniają. Jedna prosta decyzja – niespożywanie pewnego rodzaju napoi – i nagle zostajesz sam. Okazuje się, że dawnych przyjaciół nie interesują jakiekolwiek czynności nie obracające się wokół konsumpcji tych specyfików. Może masz dalszych znajomych, prowadzących w miarę normalne życie. Lecz obraz ciebie, śmiecia nie myślącego o przyszłości, jest zbyt głęboko zakorzeniony w ich umysłach, żeby nagle zacieśnić wzajemne relacje, spędzać czas bez paraliżującego uczucia niezręczności.

Cały świat zanurzony w tym gównie. Etanol. Obecny na billboardach, w telewizji, wagarujących nastolatkach i siatkach z zakupami adwokatów lub lekarzy.

Może nie chodziło tylko o alkohol? Były przecież jeszcze jointy, energetyki pite hektolitrami, a jak poniósł melanż to nawet białe proszki zawierające bliżej nieokreślone stymulanty. Wszystko po to, by na chwilę namieszać w impulsach płynących pomiędzy neuronami i zapomnieć o codzienności.

Wielu przeznaczało weekend wyłącznie na to, a świat i tak dalej się kręcił. W sumie, to nie wiem, dlaczego podjąłem decyzje o byciu czystym. Miałem kumpli, którzy radzili sobie znacznie gorzej, zarówno finansowo i zdrowotnie, a mimo to nie przeszkadzało im cotygodniowe dawanie w palnik.

Sytuacja nie była w żadnym wypadku tragiczna. Mógłbym nadal wegetować od poniedziałku do piątku w oczekiwaniu na weekendowe imprezy, lecz poczułem ten dziwny instynkt, napomnienie dobiegające z wnętrza ciała:

Przestań!

Czy to była świadomość, że znajduję się na dobrej drodze do uzależnienia i powinienem jak najszybciej z tym skończyć? Albo wspomnienie z "Podłogi w Łazience u Boga", o której rapował Slug z Atmosphere? Leżenia na twardych, zimnych płytkach i błagania o koniec udręki spowodowanej intoksykacją, powrót do nagle atrakcyjnej normalności? Nie raz znajdowałem się w takich okolicznościach, lecz dlaczego przejście od refleksji do działań nastąpiło dopiero w tamtym momencie?

Tak czy inaczej, za moją decyzją o abstynencji podążyły dość radykalne zmiany. Zerwałem stare znajomości. Nie było perspektyw na ich rozwój. Sprawiłem sobie nowy numer telefonu, nie zaglądałem na portale społecznościowe. Wynająłem mieszkanie w przeciwległej części miasta. Poszedłem do innej pracy, byleby tylko uniknąć kontaktu z dawnymi kumplami wciąż namawiającymi na wyjście na browara. Pewnie wszyscy myśleli, że zwariowałem.

Musiałem wypełnić czymś czas, pustkę po izolacji od życia towarzyskiego. Znaleźć nowych przyjaciół. Zapisałem się na siłownię, jednak trudno było zawrzeć tam znajomości. Po pierwsze, rozmawianie z obcymi na trzeźwo stanowiło nie lada wyzwanie. Po drugie, ćwiczący ludzie byli zbyt skupieni na sobie, zagadywani ograniczali się do krótkich pogawędek o niczym. Zniechęcony przestałem się odzywać i dźwigając ciężary zostawałem sam na sam z własnymi myślami. Potrzebowałem czegoś więcej.

I tym sposobem wylądowałem w miejscu, do którego zmierzałem w tym dniu. Właściwie nie wiem, czym ono w rzeczywistości było. Kaplicą? Zborem? Co niedzielę gromadzili się tam nieliczni członkowie jakiegoś neoprotestanckiego odłamu chrześcijaństwa.

To dziwne. Ja, ateista z wychowania i hedonista z wyboru, pewnego dnia wracając z zakupów, zapragnąłem odnaleźć sens życia w religii.

Kościół Łaski Jezusa pozytywnie mnie zaskoczył. Żadnej bigoterii. Otwarcie na dyskusję i pytania. Pastor już na pierwszym spotkaniu – w niczym nie przypominającym tradycyjnej mszy – stwierdził, że jestem inteligentną i wrażliwą osobą, i Bóg się cieszy, iż zdecydowałem się mu służyć.

Zostawiłem za sobą ponurą, brudną ulicę i wstąpiłem do siedziby Kościoła, parteru domu zaadaptowanego na małą salkę z ogromnym krzyżem na jednej ze ścian. Wszyscy siedzieli już na fotelach ustawionych w krąg. Kilkunastu wiernych reprezentujących niemal cały przekrój społeczeństwa. Młode, skromnie wyglądające dziewczyny, staruszkowie, wyniszczony przez życie mężczyzna w średnim wieku, jakaś wytwornie ubrana kobieta. Zająłem swoje miejsce i czekaliśmy, aż pastor rozpocznie modlitwę. Później miał nastąpić czas na rozważania.

Moje myśli gdzieś odpłynęły i oprzytomniałem dopiero przy kończącym "Amen". Zdarzało mi się to dosyć często, w końcu jeszcze całkiem niedawno uważałem wołanie do Boga za bzdury, lecz próbowałem powoli przekonać siebie do tego wszystkiego.

– Moi drodzy bracia i siostry! – Głos pastora, siwiejącego brodacza po pięćdziesiątce, był wyjątkowo ciepły i łagodny. – Powracamy do naszych rozmów o dziesięciu przykazaniach. Jak pewnie się domyślacie, dziś będziemy omawiali drugie prawo Boga. Kto przytoczy jego treść?

– Nie będziesz brał imienia Pana, Boga swego, nadaremnie – wyrecytowała Mercy, nastoletnia okularnica o czarnych włosach.

– Doskonale – rzekł pastor. – Zastanówmy się nad tym, co właściwie oznaczają te słowa. Jakieś pomysły?

– Chodzi o to, żeby nie wzywać Boga w błahych sprawach – zabrał głos Michael, emerytowany żołnierz.

– Racja – przytaknął duchowny. – Jak myślicie, dlaczego Pan ustanowił to przykazanie?

– Żeby Jego imię nie było narażone na hańbę? – zgadywałem.

Pastor uśmiechnął się i spojrzał mi prosto w oczy. W jego wzroku było coś dziwnego, przenikliwego. Zupełnie, jakby kapłan znał mój najgłębszy sekret.

– Wierzcie mi, Pan jest ponad wszelkie obelgi i obrazy – powiedział. – Przykazania zostały stworzone po to, by chronić ludzi przed złem. Nadużywanie imienia Najwyższego szkodzi nie Jemu, lecz nam. Za każdym razem, gdy wzywamy Boga, jednoczymy się z Nim. Bóg odpowiada zawsze, nawet gdy mówimy Jego Imię w złości czy zaskoczeniu. Niestety, jeśli nasz umysł nie pragnie kontaktu z Bogiem, niemożliwe jest, aby nastąpił kontakt. Dusza cierpi w wyniku utracenia tej szansy.

Okej, to brzmiało bardziej jak zen-cośtam niż chrześcijaństwo, ale uznałem to wyjaśnienie za wyjątkowo intrygujące.

– Jest coś jeszcze – kontynuował pastor. – Pan nie chce, żebyśmy wzywali Go w każdej błahej sprawie. Nie módlcie się do Niego o wygraną na loterii czy pomoc w znalezieniu kluczyków do samochodu. To grzech przeciwko wolnej woli. Bóg nie załatwi za nas wszystkiego. Musicie działać!

Pragnąłem, żeby ktoś ułożył mi życie, a okazało się, że mam zrobić to sam. Nie, chyba źle zinterpretowałem pewne fakty. W końcu wyjście z nałogu nie było błahą sprawą.

Reszta spotkania upłynęła na czytaniu fragmentów Biblii odnoszących się w pewien sposób do drugiego przykazania i omawianiu nieustannych pytań Mercy o to, co jest grzechem, a co nie.

Kiedy opuściłem zgromadzenie, znowu zaczęły nachodzić mnie refleksje, że jestem świrem, no i powinienem zapomnieć o tej całej zabawie w porządne życie poprzez porządne naprucie się burbonem. Pogoda okropna, jutro czekało mnie kolejne pół dnia składania zasranych termometrów elektronicznych, o ile nie więcej, bo właśnie dzwonił ktoś z zastrzeżonego. Domyślałem się, że to szef, aby poinformować mnie o obowiązkowych nadgodzinach.

– Marc Gammy, słucham? – przedstawiłem się.

– Siema, tu Jake. Stary, upadłeś na głowę? Nie mogę się z tobą skontaktować. Ludzie wciąż się o ciebie wypytują.

Mój skretyniały brat. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.

– Skąd masz ten numer?

– Nieważne. Co ci odbiło? Zmieniłeś robotę i mieszkanie, nikomu o tym nie powiedziałeś…

– To nie twój interes, dobra? Zerwałem z niektórymi rzeczami i tyle. Rozłączam się, nie chcę mi się teraz gadać.

– Czekaj! Daj mi chociaż swój nowy adres.

– Osiemset osiemdziesiąt Zachodnia Addison, mieszkanie dwanaście. Duży blok naprzeciwko salonu Ahury… Yyy, Mazdy.

– To w końcu Acury czy Mazdy?

Nie odpowiedziałem. Przed sobą ujrzałem dywan ognia, nad którym unosiła się kula oślepiającego światła obdarzona skrzydłami.

– Jestem Panem Wszechwiedzącym, Bogiem o stu i jednym imieniu! – usłyszałem potężny głos.

Nie zadawałem pytań. Wsadziłem telefon do kieszeni, odwróciłem się i pobiegłem ile sił w nogach. Po kilku minutach, upewniwszy się, że to coś za mną nie podąża, zatrzymałem się i próbowałem złapać oddech.

Chwilę później dotarło do mnie, co się stało. Przekręciłem nazwę luksusowej marki Hondy i tym samym wezwałem Ormuzda, głównego Boga jednej z irańskich religii. Tak, to na pewno był On. Ogień bez dymu, latająca tarcza słońca, sto jeden imion. Robiłem kiedyś prezentację o zaratustrianizmie na religioznawstwo w szkole średniej, najwidoczniej alkohol nie wypłukał mi całej wiedzy z głowy.

Chciałem, żeby moje życie zyskało odrobinę w sferze duchowej, ale od razu objawienia? Może to po prostu była halucynacja?

– Jezu – westchnąłem z wrażenia, i tym samym popełniłem błąd.

Przede mną stał teraz brodaty trzydziestolatek z ranami po gwoździach w dłoniach, odziany w czerwono-niebieskie szaty.

– Jeśli pragniesz mi służyć, porzuć tę sektę i przystąp do Jedynego Kościoła Katolickiego…

Kurde. Chyba naprawdę powinienem zacząć przestrzegać drugiego przykazania.

 

*

 

Zwariowałem. Potrafiłem wezwać każde bóstwo, któremu kiedykolwiek oddawano cześć.

Minął równo tydzień od niedzieli, podczas której jak idiota przebiegłem dziesięć przecznic, uciekając przed Ahurą Mazdą, by potem uciąć sobie krótką pogawędkę z Chrystusem na rogu ulic. Po chwili konwersacji ze Zbawicielem zorientowałem się, że mówię na głos. Na całe szczęście mój brat wcześniej wcisnął czerwoną słuchawkę. Gdy przyszedł odwiedzić mnie we wtorek, spytał, dlaczego nagle zamilkłem. Wkręciłem, że zobaczyłem kolesi machających spluwami i chciałem szybko zniknąć z miejscówki.

Po krótkiej wizycie Jake utwierdził się w przekonaniu o moim szaleństwie, lecz nie przejmowałem się tym. Samotność mi nie doskwierała. Mogłem rozmawiać z Zeusem, Ateną, Quetzalcoatlem, Izanagim, Allahem, i tak dalej…

Objawienia były dosyć dziwne. Wystarczyło, że przywołam danego Boga, a pojawia się tuż przy mnie. Jeżeli nie wypowiadałem Jego imienia ponownie, zazwyczaj znikał po niedługim czasie. Żadna z wyższych istot nie chciała spełnić moich życzeń, stwierdzały, iż modlitwy zostaną wysłuchane w odpowiednim czasie lub wymagały jakiejś ogromnej ofiary. Każda z nich odpowiadała na moje pytania zgodnie z wizją świata, w którą wierzyli Jej wyznawcy.

Zauważyłem trzy intrygujące prawidłowości rządzące epifaniami. Te same nadprzyrodzone byty potrafiły zachowywać się w różny sposób w zależności od tego, kiedy je wezwałem. Najprościej widać to na przykładzie Jezusa, który raz był pacyfistą kochającym wszystkich, a innym razem surowym sędzią karzącym grzeszników. Im mniej wyznawców posiadali Bogowie, tym większe kłopoty sprawiało wejście w jakąkolwiek interakcję z nimi. I w końcu, działały tylko konkretne imiona. Na samo słowo „Bóg” nikt nie odpowiadał.

Mistyczne kontakty miały jednak pewną cenę. Po każdym z nich okropnie bolała mnie głowa i czułem się coraz bardziej wyczerpany.

Drugie. Nie będziesz brał imienia Pana, Boga swego, nadaremnie.

Na nic przestrogi, musiałem dowiedzieć się prawdy. Jednak sama rozmowa z bóstwami niewiele dawała, równie dobrze mogłem po prostu czytać katechizmy. Potrzebowałem dowiedzieć się czegoś o procesie samym w sobie. Postanowiłem zapytać o to pastora po dzisiejszym spotkaniu. Czułem, że będzie znał odpowiedź, chociaż jednocześnie obawiałem się, że uzna mnie za opętanego.

Omawialiśmy trzecie przykazanie, lecz w ogóle nie byłem skupiony na naukach. Zależało mi tylko na rozwianiu moich wątpliwości. Gdy skończyliśmy i pozostali już poszli, podszedłem do duchownego.

– Wielebny ojcze, mam pytanie.

– Słucham, synu – rzekł pastor.

– Ja… Widziałem Boga i…

– To wielki zaszczyt. – Kapłan uśmiechnął się szeroko. – Ci, którzy go dostąpili, zazwyczaj zostawali prorokami lub świętymi.

– Ale ja widziałem też bogów innych religii – wyjaśniłem niezręcznie.

– Więc, czy w tym przypadku nie brałeś pod uwagę możliwości, że to, czego doświadczasz, jest iluzją? Nie rzuciła ci się w oczy niespójność „bogów”?

– Tak, ale…

Skąd on mógł wiedzieć? Znowu patrzył na mnie tym przenikliwym wzrokiem.

– Prawdziwa Najwyższa Istota nie ma imienia. Nie potrzebuje etykiet. To, co spotykałeś, było wyłącznie wyobrażeniami, pobranymi ze zbiorowej świadomości otaczających cię ludzi… Dlatego Jezus przywołany pod katedrą różnił się od tego, z którym rozmawiałeś w domu. Przebywał w innych umysłach. Dawno zapomniane bóstwa miały niewiele do powiedzenia, bo mało osób w ogóle o nich wiedziało.

– Jakim cudem Ojciec…

– Ojciec. – Pastor znów mi przerwał. – Nie przepadam za tym określeniem. Wygląda na to, że nie przestrzegałeś drugiego przykazania, Marc. Bóg pragnie działania, a nie tylko ciągłych pytań i próśb. Uzyskanie informacji o danym bycie i stworzenie projekcji wymaga sporo wysiłku. Zbyt duże obciążenie mózgu może go uszkodzić, dlatego ta zdolność zostanie ci odebrana. To miała być tylko krótka lekcja, z której sam wyciągniesz wnioski. Wybacz, ale muszę już iść. Ktoś na mnie czeka.

Duchowny wstał z fotela i skierował się do wyjścia. Zawołałem go, lecz się nie odwrócił. Zostałem sam w pustej salce.

 

*

 

Nie mogłem już wzywać Bogów. Ani uczęszczać na spotkania Kościoła Łaski Jezusa. Jego siedziba stała zabita dechami, pastor nie odbierał telefonów. Nie potrafiłem znaleźć nikogo z wiernych na portalach społecznościowych, a nawet jakiejkolwiek informacji o tej instytucji, zupełnie jak gdyby nigdy nie istniała.

Cały ten okres mógłby być jakimś dziwnym urojeniem, opóźnionym objawem odstawienia alkoholu i innych substancji. Lecz co dziwne, wierzyłem, że to działo się naprawdę.

Tylko nadal nie wiedziałem, czy Bóg nie istnieje, a światem rządzą jakieś pokręcone siły, które pozwalają na odczytywanie umysłów, czy raczej Bóg był pastorem? A może w jednej z religii objawionej kryła się prawda?

Nie miałem już ochoty o tym myśleć. Chciałem pójść na balety i zachlać się w trupa.

Ostatecznie zdecydowałem, że pójdę jednak na siłownię. Lepiej dla zdrowia, zarówno fizycznego i psychicznego, zwłaszcza że to drugie znajdowało się w kiepskim stanie.

Koniec

Komentarze

Gdyby ktoś zastanawiał się o jaką piosenkę chodzi: https://www.youtube.com/watch?v=WM13JMhDIbM :) Polecam też remiks John1st i Tehbisa.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Interesująca wizja. Musiałam przejrzeć listę haseł, żeby coś dopasować – całkiem inaczej wyobrażałam sobie podejście do tego problemu. Ale Twoje chyba daje większe możliwości. Za to nie wiem, czy je wykorzystałeś.

Mam wrażenie, że za bardzo się pospieszyłeś i tekst można było dopieścić.

Minął równo tydzień od niedzieli, w której jak idiota przebiegłem dziesięć przecznic uciekając przed Ahurą Mazdą,

Mam wątpliwości, czy można biegać w niedzieli. Przy okazji – przecinek po “przecznic”.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Finklo!

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Jake, który dzwoni, zamienia się w Josha, który odwiedza.

Bardzo mi się podobało! Tu i ówdzie wkradła się jakaś literówka, ale nie chciałem zatrzymywać się, aby je wypisać. Niemniej zakończenie pozostawiło u mnie pewien niedosyt.

Czyżby hasłem była aparycja? ;)

Pozdrawiam!

Podoba mi się opisanie sprawy z punktu widzenia kogoś, kto nagle postanowił żyć, że tak powiem, inaczej.

Rozumiem, dlaczego chciałeś dodać opowiadanie jako drugie, ale myślę, że pośpiech nie przysłużył się wykonaniu.

 

jest zbyt głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ny w ich umy­słach, żeby nagle po­głę­bić wza­jem­ne re­la­cje… – Czy to celowe powtórzenie?

 

– Głos Pa­sto­ra, si­wie­ją­ce­go bro­da­cza po pięć­dzie­siąt­ce… – – Głos pa­sto­ra, si­wie­ją­ce­go bro­da­cza po pięć­dzie­siąt­ce

 

Jak pew­nie do­my­śla­cie, dziś bę­dzie­my oma­wia­li dru­gie prawo Boga. – Chyba miało być: Jak pew­nie się do­my­śla­cie

 

Bóg od­po­wia­da za­wsze, nawet gdy wy­po­wia­da­my Jego Imię… – Nie brzmi to najlepiej.

 

po­przez po­rząd­ne na­pru­cie się bo­ur­bo­nem. – …po­przez po­rząd­ne na­pru­cie się b­ur­bo­nem.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

880 Za­chod­nia Ad­di­son, miesz­ka­nie 12. – W dialogu to raczej: – Osiemset osiemdziesiąt  Za­chod­nia Ad­di­son, miesz­ka­nie dwanaście.

 

Chyba na­praw­dę po­wi­nie­nem za­cząć prze­strze­gać dru­gie przy­ka­za­nie. Chyba na­praw­dę po­wi­nie­nem za­cząć prze­strze­gać dru­giego przy­ka­za­nia.

 

– Wie­leb­ny Ojcze, mam py­ta­nie.– Wie­leb­ny ojcze, mam py­ta­nie.

 

– Ale ja wi­dzia­łem też Bogów in­nych re­li­gii… – – Ale ja wi­dzia­łem też bogów in­nych re­li­gii

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za kolejne komentarze, błędy poprawiłem :)

Spojler:

 

 

 

 

 

 

 

Hasło to "secundo", czyli "drugie" – przykazanie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

O! A ja też obstawiałam aparycję.

Babska logika rządzi!

Dobre opowiadanie chociaż końcówka rzeczywiście pozostawia niedosyt :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ciekawy pomysł, nawet bardzo, ale jakoś… nie przemówiło. I chyba wiem czemu – jak dla mnie ładunek emocji byłby zdecydowanie większy gdybyś spolszczył realia. Wtedy byłby bardziej, hm ja wiem, osobisty. Ale to tylko skrajnie subiektywny punkt widzenia :).

A z technikaliów – jak poznać, że ktoś kto siedzi w fotelu, jest bogaty?  Czyli raczej nie “bogata kobieta”, a “wytwornie ubrana”, albo obwieszona biżuterią”. Poza tym – na takich spotkaniach raczej siedzi się na krzesłach, a nie w fotelach. Oraz dwie literóweczki oprócz wymienionych przez Reg: “na daremnie” i “do samochody”.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Pomysł z przywoływaniem bogów przez lekkomyślne wypowiadanie ich imion interesujący, nawet bardzo, szkoda tylko, że należycie go nie wykorzystałeś…

Końcówka mocno mnie zawiodła brakiem czegoś nowatorskiego, zaskakującego lub zabawnego… A to, co napisałeś, nie usatysfakcjonowało niestety :(

Warsztatowo bardzo dobrze, opis obawy przed alkoholizmem również wyszedł naturalnie, wykorzystanie secundo w tekście – zacne .

 

Tyle ode mnie. Tekst całkiem niezły, choć swojej rewelacyjnej parodii Pottera w moich oczach nie przebiłeś :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Przeczytane.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dziękuję za kolejne komentarze.

Początkowo miałem z w planach lokalizację tekstu w Polsce, lecz w trakcie pisania jakimś sposobem odfrunąłem do Ameryki. Bardziej pasował mi tam neoprotestancki Kościół.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W sumie, to nie wiem(+,) dlaczego podjąłem decyzje o byciu czystym.

w odpowiednim czasie, lub wymagały jakiejś ogromnej ofiary.

 

Nie wykorzystałeś potencjału, a był ogromny. Początek wygląda na nieco rozwlekły pamiętnik (choć to, co opisujesz, jest bardzo życiowe i czyta się bez przykrości). Potem świetny środek i nagle urwany koniec. Mam niedosyt.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Całkiem niezłe, o poszukiwaniu, chęci zmiany, działaniu i wytrwaniu w niepopularnej decyzji… Przeczytałem z przyjemnością.  :-)

Dziękuję za kolejne komentarze, błędy poprawiłem :)

Co do zakończeń… :D Jestem pechowym Brianem:

 

 

Nie traktujcie tego jako narzekanie na komentarze, po prostu śmieję się z siebie :) Trudno znaleźć mi złoty środek w pisaniu zakończeń, chociaż czasami się udaje – jak choćby we wspomnianej przez Counta parodii Pottera.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Kiedyś już zwróciłem uwagę, że wiesz, jak pisać shorty. Na temat Ci wychodzi, jednowątkowo i bez przegadania.

Początek aż do “Ahury” znakomicie wprowadza w historię, potem jest nieco gorzej (coś mi ta motoryzacyjna pomyłka nie odpaliła), a na koniec zabrakło tego Kingowskiego “uszka” (tak, tak, czytałem ostatnio “Bazar…”) – znaczy się domknięcia, puenty. Niby ją masz, lecz nie współgra z początkiem. W mój gust w każdym razie nie trafiła.

Cóż, w shortach to właśnie decyduje o odbiorze, na niczym innym tu nie zagrasz – ryzyko gatunku – więc i całość niespecjalnie przypadła mi do gustu.

Ale całkiem nieźle napisane i czytało się przyjemnie.

Tak na 4.

Dziękuję za komentarz i ocenę, Vargu :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W kategorii “najlepsze wykorzystanie hasła”, dla mnie , jak na razie – No 1.

Odniosłem wrażenie, że gdzieś tak od połowy zacząłeś się spieszyć, jakbyś termin Cię gonił. Tę drugą połowę można było jeszcze dopieścić, pocelebrować pomysł, pokazać ze dwie rozmowy z bóstwami. A końcówkę już zupełnie obciąłeś…

Też miewam problem: łopatologia czy niedopowiedzenia. Chyba lepiej wybierać to drugie. Trafisz, nie trafisz, ale komentarzy zawsze więcej ;)

Dziękuję za komentarz i docenienie pomysłu, Coboldzie :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Mnie również pomysł przypadł do gustu. Ale podzielam opinię, że zabrakło jakiegoś ujmującego zakończenia. Czegoś w stylu: przewrotna zemsta bogów za lekceważenie ich imienia, albo permanentne i upierdliwe towarzystwo bogów w każdej sytuacji życia codziennego … sama nie wiem. Motyw ze znikającym pseudopastorem i miejscem nieco za bardzo wyeksploatowany. I przyczepię się trochę do początku, bo wydawał mi się trochę pretensjonalny – na pierwszy rzut oka miałam wrażenie, że będziesz opisywał jakiś superpłyn, wynalazek rodem z przyszłości, a chodziło tylko o alkohol :P Ale to odosobniona opinia, więc pewnie się czepiam. Ogólne wrażenie bardzo pozytywne :) Przeczytam sobie w wolnej chwili tę parodię Pottera, o której ktoś wspominał w komentarzach, bo ciekawość mnie zżera :)

Dziękuję za komentarz, Pożeraczu Bułek :)

Zapraszam do lektury "Jamesa Syriusza Pottera i Kraju w Ruinie", jednakże ostrzegam, że zawarty w nim humor jest dosyć… frywolny :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nieźle się bawiłem na tym tekście. Pomysł wyjściowy bardzo ciekawy, wykonanie niezłe, szkoda tylko że tekst kończy się tak szybko i w sumie bez przytupu.

Dziękuję za komentarz i bibliotekę, Zygfrydzie :)

Po raz kolejny wrogiem okazał się pośpiech… A sprzymierzeńcem osadzenie teksu we współczesnych realiach.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Oj, zazdroszczę Ci ja tematu, zazdroszczę :) Ładnie go przedstawiłeś, chociaż w tekście nadal są drobne błędy. Przyłączam się też do grona odbiorców odczuwających niedosyt po końcówce – opowiadanie wydaje się urwane, tak jakbyś najpierw miał jakiś pomysł, a później stwierdził “P***, nie robię” ;P

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Iluzjo :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nie do końca wierzę w postać bohatera (jego motywację i zachowanie), ale w połowie historia zaczęła mnie intrygować. I się urwała. Szkoda. Fajny tytuł.

Styl o tyle dobry, że przy opowiadaniu, które w ¾ jest o rzucaniu nałogów, a które ma już dostrzegalną długość, nie zdołałeś mnie znudzić. Co więcej, sunąłem przez opowieść z nieskrywanym zainteresowaniem i wyraźną przyjemnością. Tym bardziej jednak szkoda, że całość jest zdecydowanie za bardzo przegadana tematycznie, a finał – ostatni akapit – będący morałem, jest tego przegadania kwintesencją; jednoznacznie określa, co w tekście grało pierwsze skrzypce. Mam więc przemożne wrażenie, że to bardziej historia o wychodzeniu z problemów niż faktycznie filozoficzna opowieść o naturze Boga/Bytu i o człowieku dążącym do tej natury poznania.

Same kontakty z bóstwami też przypominają mi raczej delirium tremens niż prawdziwą fantastykę, o duchowym doznaniu nie mówiąc. Są dosyć płytkie (potraktowane po łebkach) i niewiele z nich wynika, zarówno dla mnie, czytelnika, jak i dla samego bohatera. Tylko enigmatyczna rozmowa z pastorem i tajemnicze zniknięcie kościoła faktycznie zasiewają ziarno wątpliwości, które prowadzi do pewnej zadumy, więc jakiś sukces jest (i dowodzą, że gość nie miał odpałów;). Za mało tego jednak, żeby historia naprawdę się „wżarła”. Trochę za mało też, żebym był w pełni usatysfakcjonowany nawiązaniem do Twojego hasłowego przewodnika w konkursie.

Radykalizm bohatera w kwestii wprowadzanych w życiu zmian budzi pewien podziw, ale jest, przynajmniej dla mnie, mocno przesadzony i niewiarygodny. Chyba, że koleś miał gównianą robotę, ciulatych znajomych i rodzinę, z którą nawet na zdjęciu nie chce się wychodzić, a zerwanie z dotychczasowym życiem było tylko pretekstem, by od tego szajsu uciec.

 

Peace!

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję za obszerny komentarz, Cieniu :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Napisane porządnie, dobrze mi się czytało i lektura sprawiła nawet niejaką przyjemność, ale z drugiej strony niewiele po sobie pozostawi. Nie mogę do końca określić, o czym jest Twoja opowieść – czy jest to fantastyka, czy bardziej dramat o wychodzeniu z nałogu. Brakuje mi wątku dominującego, środka ciężkości. Niewiarygodna jest przemiana głównego bohatera – nie kupuję tego, że był w stanie ot tak, po prostu porzucić całe dotychczasowe życie i praktycznie bez żadnych refleksji rozpocząć nowe.

Wątek bogów całkiem fajny, choć spotkałam się już gdzieś z podobnym motywem. Szkoda tylko, że tak mało wykorzystany – był zdecydowanie najciekawszą częścią opowiadania, chętnie poczytałabym więcej o kontaktach bohatera z bóstwami. Można odnieść wrażenie, że zabrakło Ci pomysłu na pociągnięcie wątku ich relacji ze współczesnymi ludźmi. Może nie byłoby to tak odczuwalne, gdybyś opisał dokładniej pozostałe objawienia, nie ograniczając się tylko do Ahury i Jezusa.

Klimat kojarzył mi się odlegle z „Amerykańskimi bogami” Gaimana, choć on bardziej wgryzł się w temat, opisał miejsce bogów, zapomnianych bóstw w świadomości nam współczesnych, i to, imo, zrobiło całą książkę. W Twoim opowiadaniu, jak już pisałam wyżej, brak środka ciężkości, głębi, jakiejś nici Ariadny, dzięki której można trafić do sedna, serca powieści.

Poza tym, hasło konkursowe wydaje mi się nieco za słabo wykorzystane.

Kolejnym minusem jest urwana końcówka, wykładająca kawę na ławę.  

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dziękuję za komentarz, Gravel :) Pozostaje mi jedynie wziąć się do pracy, by kolejne teksty były lepsze.

 

Edit:

 

Również podziękowania dla Loli, dopiero teraz zauważyłem drugi komentarz ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka