
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Brzdęk. Co to? Co się stało?
Czy wszyscy cali?
Annie poderwała się nerwowo i usiadła na łóżku. Sen. Boże, znowu sen. O czym tym razem? Co to się tam działo? Kto? Jak? Gdzie?
Wyciągnęła rękę w stronę stolika nocnego i po omacku szukała włącznika małej lampki. Gdy w mroku rozbłysło nikłe żółte światło wzięła do ręki uszykowany wieczorem rysownik i ołówek, ułożyła je sobie wygodnie na kolanach i przymknęła oczy. Wdech, wydech. Myśl, wróć tam…
Obrazy eksplodowały w jej głowie, ręka chwyciła idealnie zaostrzony ołówek i zaczęła kreślić delikatną, ale pewną linią kolejne obrazy. Strona za stroną. Postacie przed oczami Annie zaczęły się zacierać i tracić kolory, ołówek coraz mniej pewnie leżał w dłoni, aż w końcu opadł na satynową pościel– otworzyła oczy. Nie pamiętała nic z tego co widziała przed chwilą, ale rysunki leżące przed nią wystarczyły. Dziesięć kartek. Jedna pod drugą. Dziesięć obrazów tworzących kolejną niesamowitą historię. Co tu mamy?
Dom. Duży dom. Jakie filary! Musi należeć do kogoś bogatego. A może to jakiś teatr? Zabytkowy dworek? Nie, to obok to na pewno garaż, ktoś musi tam mieszkać. Rozejrzała się po swoim pokoju– ciasna klitka. Za drzwiami miniaturowa kuchnia, dalej jeszcze mniejsza łazienka i pokój Marie, współlokatorki. Spojrzała spowrotem na swój rysunek. Gdyby mogła mieć taki dom… Parsknęła śmiechem i przewróciła kartkę.
Duże pomieszczenie, wysokie okna, eleganckie zasłony w każdym. Boazeria. Na środku ciężki, pewnie dębowy, stół z fantastycznymi rzeźbieniami. Dwanaście krzeseł, piękny, wysoko podwieszony żyrandol. A tam…? Na samym brzegu? Wytężyła wzrok i przysunęła się do kartki prawie dotykając jej czubkiem nosa. Dopiero wtedy była pewna, że rozbudzona wyobraźnia nie płata jej figli. To dłoń! Że też nie odwróciła akurat wtedy wzroku! Może zobaczyłaby twarz postaci… Pewnie jej uwagę przykuł wystrój, nic dziwnego, że ogromny bogaty dom zafascynował kogoś, kto całe życie spędził w bloku, a teraz sypia w pokoju gdzie rozłożone łóżko sprawia, że brakuje miejsca by otworzyć drzwi. Postać wychodząca (a może jednak wchodząca?) do pomieszczenia nie zmieściła się w polu widzenia. Więc ktoś tam był. Kto? Czy we śnie poszła za nim? Chwyciła trzecią kartkę.
Długi, bardzo długi korytarz oświetlony płonącymi kandelabrami. Duże domy są naturalnie piękne, ale pod warunkiem, że nie zostajesz w takim sam po zmroku. Wtedy wyobraźnia ucztuje. Nic jej nie poskromi, znane i nieznane nam lęki czają się w każdym cieniu, za każdym rogiem, w każdym kącie. Annie czuła to nawet kiedy tylko spoglądała na rysunek.
Wzdłuż korytarza po obydwu stronach biegły rzędem drzwi. Drugie na prawo musiały być otwarte, bo wypadał z nich szeroki strumień światła na którym kładł się cień jakiegoś człowieka z uniesionymi rękami. Pozycja typowa dla kogoś mocno gestykulującego przy wymianie zdań. Perspektywa nie pozwalała zajrzeć do środka. Oblizała koniuszek palca by odwrócić kartkę.
Była prawie pewna co zobaczy: pięćdziesiąt procent szans, że cień należy do mężczyzny, który właśnie zabił, zabija bądź za moment zabije. Kogo? A żonę, córkę niewdzięczną, syna, który okazał się nie być synem, przyjaciela, który zdradził, może oszukał. Drugie pięćdziesiąt, schadzka kochanków. Czyżby się pokłócili? Miała już tak wiele tego typu snów… Zwykle dawało się rozszyfrować całą sprawę (albo tą bardziej znaczącą jej część) w jedną noc, rankiem dzwoniła do ojca, a ten uruchamiał znajomości i w parę dni później policja zaczynała działać w sprawie, którą ona wyśniła. Sposób był o tyle dobry, że nikt jej nie kojarzył z tymi wiadomościami, które napływają z nieznanych źródeł, nikt nie patrzył na nią krzywo, bo nikt nie wiedział, że ma cokolwiek wspólnego z… z czym? Co właściwie robiła? Jak to nazwać? To tylko sny. Każdy ma sny. Nie każdy realne. Tak realne, że aż prawdziwe. Zabawiała się przez chwilę zakładając się sama ze sobą o to, którą sytuację zobaczy.
Spuściła wzrok na papier. Widok od wejścia do pokoju, na wprost. Pusto. Zdziwiona uniosła brwi.
Piąta kartka. Spojrzenie w prawo. Pusto.
Szósta. Spojrzenie w lewo. Znów pusto.
Siódma– obrót i widok na korytarz. Pusto, pusto, pusto!
Gdzie oni się podziali? Była pewna, że w pokoju musiał być wcześniej ktoś jeszcze, najpewniej kobieta, bo po fotelach rozrzucone były damskie ubrania. Ale okna są przecież zamknięte… Ułożyła sobie te kilka stron obok siebie by nic nie umknęło jej uwadze. W drzwiach stoi przecież ona, wiedziałaby gdyby tędy wychodzili. Innego wyjścia z pokoju nie ma. Więc gdzie są? No gdzie…?
Popołudniami Annie pracowała w cukierni, blisko uniwersytetu, a zaledwie kilka przecznic od jej i Marie mieszkania, które wynajmowały od mężczyzny o dziwnym nazwisku niemożliwym do wymówienia, którego– notabene– nigdy jeszcze nie widziały. Wszelkie sprawy załatwiane były na telefon, a te, które wymagały spotkania odbywały się z synem właściciela, Aleksandrem. Był to chłopak niezwykle urokliwy i wesoły, wcale nie powalająco przystojny, ale miał w sobie coś co sprawiło, że po zaledwie kilku spotkaniach stał się serdecznym przyjacielem. Annie podejrzewała, że ojciec celowo wystawia go do spraw wymagających kontaktów z ludźmi, bo chłopak jest towarzyski i tryskający energią. Z głosu jego ojca, z którym zdarzyło się jej rozmawiać przez telefon wnioskowała, że jest to człowiek niezwykle zamknięty i oschły.
Był wtorek, niemalże początek tygodnia i cukiernia świeciła pustkami. Dlatego gdy rozległ się dzwonek przy drzwiach i weszli Marie z Aleksandrem Annie chętnie usiadła z nimi przy stoliku.
– Znów miałam dziś sen – oznajmiła nakładając każdemu po kawałku ciasta na talerzyk z logiem cukierni. – Ale jakiś taki dziwny, nie mogę go rozgryźć.
– Masz tutaj te rysunki? Lubię te twoje zagadki– Aleksander wyszczerzył równe białe zęby w efektownym uśmiechu. Annie mimowolnie pomyślała, że jeśli kogoś stać na takie zęby, to na pewno byłoby go stać na dom z jej snu.
– Zaraz, za moment przyniosę.
Marie i Aleks byli jedynymi osobami poza ojcem, które wiedziały o jej „przypadłości", a sama Annie cieszyła się, że jest blisko niej ktoś, z kim zawsze może porozmawiać nawet na te dziwniejsze tematy. Z resztą, gdyby nie oni niejednego snu do tej pory by nie zrozumiała.
W trójkę raz jeszcze uważnie i dokładnie przyjrzeli się ołówkowym wspomnieniom Annie, ale nikt nie dostrzegł nic więcej poza tym co dziewczyna sama odkryła. Marie była wyraźnie podniecona nową zagadką, natomiast Aleksander odnosił się do sytuacji dosyć niechętnie. To zaskoczyło je obydwie, chłopak zazwyczaj tryskał entuzjazmem, gdy nadarzała się okazja pobawić się w detektywa.
– Co jest?– Marie spojrzała na niego pytająco. – Za mało kontrowersyjne?
Ale Aleks nie uśmiechnął się, nie było żadnej riposty po której policzki Marie oblałyby się rumieńcem, którego zazwyczaj tłumaczyła gorącem.
– Zwyczajnie uważam, że to do niczego nie prowadzi.– Odłożył na stół ósma kartkę przedstawiającą kręte schody. Widocznie Annie szukała tamtej pary po całym domu, bo dziewiąta kartka przedstawiała widok na ogród, a dziesiąta łazienkę. Wszystko puste.
– Sugerujesz, że to był taki… zwykły sen? No… wiesz?
– Możliwe.
Zapadło krępujące milczenie. Marie przygryzła wargę. Aleksander wstał.
– Pójdę już.
Trzasnęły drzwi i dziewczyny zostały same sącząc resztkę kawy. Marie fuknęła i spojrzała z irytacją na puste miejsce Aleksandra – Przecież to idiota. Nikt normalny nie rysuje swoich snów z dokładnością artysty po studiach. Zwłaszcza przyszła pani księgowa.
Brzdęk. Huk.
Szybkie kroki, przerywany oddech.
Wyrwana ze snu od razu sięgnęła po kartkę. Ołówek kreślił linie mniej dbale niż zwykle, ręka sunęła po kartce jak oszalała. Otworzyła oczy. Coo?
Tym razem zarysowała tylko jedną stronę, jednak był to obraz tak perfekcyjny, tak bogaty w szczegóły, że trudno było skupić wzrok na czymkolwiek. W centrum, na samym środku mężczyzna z grymasem przerażenia zastygłym na twarzy. Przerażenie? O nie, to nie wszystko. To… zniesmaczenie. Tak, tak. Uchylone usta, niedowierzające spojrzenie, ale też ściągnięte mięśnie twarzy wyraźnie mówiące, że to, co zobaczył nie było widokiem przez niego pożądanym. U jego stóp leżał rozbity kieliszek, w miękki dywan wsiąkało czerwone wino. Brzdęk. Tak. Więc to kieliszek.
Ale dlaczego do licha narysowała Aleksandra?
Bardzo ciekawa historia, zainteresowała mnie i kolejną część z chęcią przeczytam, ale póki masz jeszcze czas, popraw te drobne błędy, których jest naprawdę sporo. Trochę literówek, kilka powtórzeń, to zdanie z drzwiami i kawą brzmi, jakby drzwi piły kawę. Po tych poprawkach to będzie naprawdę fajny tekst. I mam też nadzieję że Aleksander nie będzie tym mordercą, ew, świadkiem który go widział :P Narazie cztery, ale jak druga część napiszesz technicznie lepiej i mnie zaskoczysz fabułą, to i piątke postawię.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Serdecznie dziękuję, błędy postaram się poprawić i mam nadzieję, że dalszy ciąg okaże się interesujący przynajmniej w takim stopniu jak początek:)