- Opowiadanie: MPJ 78 - Rysi Pazur

Rysi Pazur

Opo­wia­da­nie w wiedź­miń­skich kli­ma­tach. Ma drob­ne ko­rek­ty w sto­sun­ku do ory­gi­na­łu, jaki wy­sła­łem na wiedź­miń­ski kon­kurs.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Rysi Pazur

Neved Es­tre­ma­dur słu­chał ra­por­tu jed­ne­go ze swo­ich pod­wład­nych. Nie było w nim ni­cze­go, czego sam by nie za­uwa­żył. Pew­nie dla­te­go, iż do­brze znał tego typu ciem­ne za­uł­ki. Do jego obo­wiąz­ków na­le­ża­ło bo­wiem utrzy­my­wa­nie po­rząd­ku w tym mie­ście. Po la­tach służ­by stał się za­stęp­cą ko­men­dan­ta her­man­dad w Pra­dos. De facto do­wo­dził stra­żą miej­ską, po­nie­waż urząd ko­men­dan­ta był ho­no­ro­wy i po­łą­czo­ny z funk­cją bur­mi­strza. Wcze­snym przed­po­łu­dniem otrzy­mał we­zwa­nie i oto teraz stał pa­trząc na zwło­ki. Paru sze­re­go­wych straż­ni­ków trzy­ma­ło ga­piów na dy­stans, co da­wa­ło pe­wien kom­fort w tej nie­przy­jem­nej pracy. W oko­li­cach portu trupy po­rzu­co­ne na uli­cach nie były rzad­ko­ścią. Ma­ry­na­rze nie raz, i nie dwa, roz­strzy­ga­li nie­po­ro­zu­mie­nia przy po­mo­cy noży. Ciało nie na­le­ża­ło jed­nak do ja­kie­goś nie­szczę­sne­go majt­ka, ale do te­mer­skie­go kupca o po­li­tycz­nych am­bi­cjach. Na do­da­tek ob­ra­że­nia nie przy­po­mi­na­ły za­da­nych nożem. Za­da­no je pa­zu­ra­mi i zę­ba­mi. To zaś su­ge­ro­wa­ło, aby łą­czyć tę zbrod­nię z kil­ko­ma in­ny­mi przy­pad­ka­mi, które miały miej­sce w ostat­nich dniach. Oglą­da­jąc z bli­ska po­szar­pa­ne ciało Neved za­uwa­żył pewną ano­ma­lię. Czte­ry rów­no­le­gle do sie­bie głę­bo­kie rany wska­zy­wa­ły na cios pa­zu­rów, tym­cza­sem w jed­nej z nich tkwił zła­ma­ny ka­wa­łek stali. Przy­po­mi­nał co praw­da czu­bek pa­zu­ra, ale Es­tre­maud nie znał ja­kiej­kol­wiek isto­ty o sta­lo­wych szpo­nach. Po­trzeb­ny więc bę­dzie spe­cja­li­sta od nie­bez­piecz­nych ga­tun­ków wy­stę­pu­ją­cych en­de­micz­nie. Całe szczę­ście, kogoś ta­kie­go aresz­to­wa­no dziś rano w por­cie.

 

Po­miesz­cze­nie nie przy­po­mi­na­ło lochu, w któ­rym się prze­słu­chu­je więź­niów. Było jasne, czy­ste, suche, po­zba­wio­ne ak­ce­so­riów do tor­tur. Skry­ba za sto­łem sta­ran­nie ostrzył pióro. Można by rzec, sie­lan­ka. Tylko do­bie­ga­ją­ce z dołu dźwię­ki wska­zy­wa­ły, iż może się to szyb­ko zmie­nić. Takie ze­sta­wie­nie za­zwy­czaj wpły­wa­ło mo­ty­wu­ją­co na prze­stęp­ców, któ­rych umie­jęt­no­ści były z ja­kichś po­wo­dów po­trzeb­ne her­man­da­do­wi. Neved li­czył, iż w ta­kich wa­run­kach wiedź­min aresz­to­wa­ny na­ka­zem sprzed około dzie­się­ciu lat, szyb­ko wy­ra­zi wolę współ­pra­cy. Nie­ste­ty za­ło­że­nia te mogła zni­we­czyć obec­ność ce­sar­skie­go ko­or­dy­na­to­ra taj­nych służb na pro­win­cję Gem­me­ry. Nean aep Manis po­in­for­mo­wał Ne­ve­da, że musi prze­słu­chać więź­nia. Przy­czyn ani mo­ty­wów nie podał. Wi­ce­ko­men­dant kładł to na karb for­ma­cji, w któ­rej agent po­przed­nio słu­żył. Przy­ję­ło się bo­wiem uwa­żać, iż za ka­wa­le­rzy­stę myśli koń. Nean był zaś kie­dyś po­rucz­ni­kiem w cho­rą­gwi lek­kiej jazdy etol­skiej. Do dziś jego strój i po­sta­wa były czy­sto ka­wa­le­ryj­skie. Roz­parł się na krze­śle kła­dąc na stół nogi w wy­so­kich bu­tach za­pi­na­nych wedle naj­now­szej mody na sze­reg sprzą­czek. Po­lu­zo­wał czar­ny pas z tło­czo­nym na skó­rze ro­ślin­nym mo­ty­wem, prze­su­nął na bok sza­blę, roz­piął pod szyją czar­ny ka­ftan o je­dwab­nych wy­ło­gach. Cały jego strój był nowy i choć po­zba­wio­ny zło­tych czy srebr­nych ozdób, nie­wąt­pli­wie drogi. Po­łą­cze­nie ele­gan­cji i ja­ko­ści z prak­tycz­no­ścią wska­zy­wa­ły na rękę el­fich mi­strzów. Ocena ta trwa­ła mniej wię­cej tyle czasu, ile ko­or­dy­na­tor po­świę­cił na nie­dba­ły gest, któ­rym kazał pa­choł­kom wpro­wa­dzić do izby wiedź­mi­na. Roz­po­czę­ło się prze­słu­cha­nie.

 

– Kon­stan­tyn Felis, zwany też „Rysim Pa­zu­rem”. – Nean nie pytał, a stwier­dzał.

– Tak.– Za­prze­cza­nie oczy­wi­stym fak­tom nic by nie zmie­ni­ło.

– Zwer­bo­wa­ny do pracy w ce­sar­skiej służ­bie wy­wia­du osiem­na­ście lat temu.

– Prze­cież macie to w ar­chi­wum.

– Co jest w na­szych ar­chi­wach, to nie twoja spra­wa. – Mó­wią­cy to wy­gła­dził nie­wiel­ką na­szyw­kę z dwu­na­sto­ra­mien­nym słoń­cem, zna­kiem ce­sar­skiej taj­nej służ­by. – Cie­bie py­ta­łam, nie ar­chi­wi­stów.

– Tak, zwer­bo­wa­li­ście mnie kil­ka­na­ście lat temu.

– No więc po­wiedz mi dobry czło­wie­ku, czemu to gdy ce­sar­stwo było w po­trze­bie, gdy na­stał czas wojen pół­noc­nych, po­rzu­ci­łeś służ­bę. – W gło­sie prze­słu­chu­ją­ce­go był uda­wa­ny smu­tek.

– Mia­łem wąt­pli­wo­ści, co do tego, czy moi prze­ło­że­ni rze­czy­wi­ście pra­cu­ją dla ce­sar­stwa.

– Wy­ja­śnij mi skąd takie wnio­ski? – W gło­sie Nil­fga­ard­czy­ka po­ja­wi­ło się au­ten­tycz­ne za­in­te­re­so­wa­nie.

– To długa hi­sto­ria.

– Nie szko­dzi. Mamy czas. Je­stem też czło­wie­kiem skru­pu­lat­nym i do­kład­nym. Że­by­śmy nie mu­sie­li do jakiś wąt­ków wra­cać, opo­wiedz mi ją od po­cząt­ku.

– Do­brze. Wedle słów matki uro­dzi­łem się ty­dzień po wio­sen­nym prze­si­le­niu roku…

– Wiedź­mi­nie! Nie igraj ze mną. – Manis de­li­kat­nie do­tknął rę­ko­je­ści sza­bli.

– Panie, sam ży­czy­łeś sobie do­kład­nie i od po­cząt­ku. – Sta­ram się mieć wyraz twa­rzy wio­sko­we­go idio­ty.

– Jeśli chcesz, mo­że­my po­roz­ma­wiać dwa pię­tra niżej.

– Spo­koj­nie. Opo­wiem wszyst­ko.

– Za­cznij z łaski swo­jej od tego mo­men­tu, w któ­rym zni­kłeś ce­sar­skim służ­bom z oczu.

 

Otóż sie­dzia­łem w por­to­wej karcz­mie i sta­ra­łem się uto­pić kło­po­ty w al­ko­ho­lu. Wie­dzia­łem wpraw­dzie, iż co jak co, ale one w trun­ku nie toną, nie­mniej am­bit­nie mia­łem za­miar pró­bo­wać do skut­ku. Wiedź­min może na­py­tać sobie biedy z wielu po­wo­dów. Słyn­ny Ja­skier, w swych bal­la­dach, po­etyc­ko opi­sy­wał pro­ble­my, jakie nie­sie z sobą prawo dziec­ka nie­spo­dzian­ki, oraz ro­mans z cza­ro­dziej­ka­mi. Tu­tej­szy bard, choć trzy­mał się mod­nych wiedź­miń­skich opo­wie­ści, to jed­nak sta­rał się ra­czej bawić, niż wzru­szać. Śpie­wał więc wła­sny utwór o wiedź­mi­nie pe­chow­cu, który nie­do­wi­dział po wy­pi­ciu tref­ne­go bim­bru. Sala wła­śnie za­śmie­wa­ła się do łez słu­cha­jąc zwrot­ki o tym, jak nie­szczę­śnik ów usiadł przy­pad­kiem na od­cię­tym kolcu gi­ga­skor­pio­na. W sumie chyba wo­lał­bym walkę z taką be­stią i kon­takt z jej neu­ro­tok­sy­ną, niż bagno, w któ­rym utkwi­łem. Za­czę­ło się nie­win­nie, można by rzec ba­nal­nie. Zimy na pół­no­cy by­wa­ły dłu­gie i ostre. Szko­le­nie za­pa­mię­ta­łem jako kosz­mar. Nasi in­struk­to­rzy wy­zna­wa­li za­sa­dę „Cięż­kie wa­run­ki two­rzą twar­de­go wiedź­mi­na”. Po pierw­szych mro­zach, a te w Po­viss przy­cho­dzi­ły już po je­sien­nej rów­no­no­cy, mury Szko­ły Kota, po­kry­wa­ły się wil­go­cią, prze­cho­dzą­cą z cza­sem w szron i lód. Mróz wci­skał się wszę­dzie, a do­stęp do je­dy­nych cie­płych po­miesz­czeń ja­ki­mi były kuch­nia, ja­dal­nia i łaź­nia za­czy­nał być ści­śle re­gla­men­to­wa­ny. Pierw­szy rok po za­koń­cze­niu szko­le­nia prze­ko­nał mnie, iż kwe­stie zi­mo­we­go mrozu do­ty­czą rów­nież miej­skich ka­mie­nic i karczm. Tro­chę trwa­ło, zanim od­kry­łem, iż jeśli ma się pełną sa­kiew­kę, można wzo­rem pta­ków wę­drow­nych latem za­ra­biać w kró­le­stwach pół­no­cy, a zimą wy­po­czy­wać w Ce­sar­stwie Nil­fga­ar­du. Z cza­sem wy­pra­co­wa­łem sobie sys­tem ide­al­ny. Wio­sną, zaraz po bo­cia­nach, ru­sza­łem na pół­noc z por­tów Gem­me­ry. Je­sie­nią, równo z ja­skół­ka­mi, a więc jesz­cze przed porą sztor­mów, wy­pły­wa­łem na po­łu­dnie z Re­da­nii lub Te­me­rii. Z cza­sem, re­gu­lar­ność mych po­dró­ży do­strze­gli różni lu­dzie: cel­ni­cy pusz­cza­li bez kon­tro­li za mi­ni­mal­ne ła­pów­ki, kupcy wy­naj­mo­wa­li do ochro­ny, a ce­sar­scy agen­ci do prze­wo­że­nia roz­ka­zów siat­kom na pół­no­cy. Po pierw­szej woj­nie Nil­fga­ar­du z Nor­dlin­ga­mi sy­tu­acja się skom­pli­ko­wa­ła. Fo­lest z Te­me­rii nie wpro­wa­dził blo­ka­dy po­łu­dnio­wych gra­nic, jed­nak­że okrę­ty ze Skel­li­ge ata­ko­wa­ły każdy sta­tek zmie­rza­ją­cy na ce­sar­skie wody. Moje wę­drów­ki za­czę­ły trwać dłu­żej. Ty­dzień na morzu za­stą­pi­ło pół­to­ra mie­sią­ca wę­drów­ki przez Ma­ha­kam. W sa­kiew­ce za­czę­ło bywać pusto. Wojna to kiep­ski czas dla wiedź­mi­na. Po­two­rów jest wię­cej niż w cza­sach po­ko­ju, ale woj­sko radzi sobie z nimi po swo­je­mu. Po­zo­sta­wio­ne we wsiach baby, za za­bi­cie mon­strów mogą co naj­wy­żej dać jeść, pić, a co bar­dziej zde­spe­ro­wa­ne, za­ofe­ro­wać swoje wdzię­ki. Pie­nię­dzy nie mają, bo wojna kosz­tu­je i wład­cy cisną pod­da­nych po­dat­ka­mi. Na do­da­tek mo­ne­ty za­czy­na­ją za­wie­rać coraz mniej złota lub sre­bra a coraz wię­cej mniej szla­chet­nych me­ta­li, bo kró­lo­wie psują pie­niądz. To wszyst­ko by­ło­by je­dy­nie nie­do­god­no­ścią, praw­dzi­wym pro­ble­mem był po­mysł Ste­fa­na Skel­le­na. Ce­sar­ski kon­do­tier służb taj­nych ubz­du­rał sobie, iż skoro je­stem wiedź­mi­nem ze Szko­ły Kota, to wy­ko­nam w ciągu naj­bliż­sze­go se­zo­nu let­nie­go serię za­ma­chów na wład­ców, magów, i ge­ne­ra­łów z kró­le­stwa pół­no­cy. Za­mach, na choć­by jedną z osób z listy, jaką mi przed­sta­wił, byłby na gra­ni­cy moich moż­li­wo­ści i to przy wie­lo­mie­sięcz­nych przy­go­to­wa­niach. W cza­sie jakim żądał ich wy­ko­na­nia Pusz­czyk by­ło­by to sa­mo­bój­stwem. Od­mó­wić mu, nie mo­głem. Drań na­ka­zy po­dat­ko­we na mnie spre­pa­ro­wał i szan­ta­żo­wał, iż ce­sar­skich gra­nic wię­cej nie będę mógł prze­kro­czyć. Cóż mi więc po­zo­sta­ło poza al­ko­ho­lem?

– Wolne? – py­ta­nie zadał elf w ka­pi­tań­skim ka­pe­lu­szu, wska­zu­jąc miej­sce na­prze­ciw mnie.

– Jeśli się nie boisz pi­ja­ne­go wiedź­mi­na, to tak.

– Wiedź­mi­ni mie­wa­ją za­bój­cze umie­jęt­no­ści, ale z tego co wiem, by­wa­ją in­te­re­su­ją­cy­mi kom­pa­na­mi. – Rzekł elf usa­da­wia­jąc się przy stole.

– Dziś nie na­da­ję się na kom­pa­na do cze­go­kol­wiek in­ne­go poza pi­ciem.

– Lubię wie­dzieć z kim pije. Zwą mnie Foile Ma­ire­ble­idd. – Elf wy­cią­gnął ku mnie pra­wi­cę.

– Kon­stan­tyn Felis. – Po­da­łem mu rękę.

– Z ja­kiej oka­zji pi­je­my? – elf ski­nął na karcz­mar­kę.

– Stypy.

– A kto umarł?

– Ja.

– Jakoś nie wy­glą­dasz wiedź­mi­nie na mar­twe­go.

– Wi­dzisz Foile, do­sta­łem pro­po­zy­cję pracy gwa­ran­tu­ją­cą roz­sta­nie się z tym świa­tem.

– Odmów i masz pro­blem z głowy. Wy­pij­my za dobrą radę. – Elf wzniósł kufel w to­a­ście.

– Zło­żył ją czło­wiek, któ­re­mu się nie od­ma­wia.

– A czy ja za­le­cam ci mówić mu nie? Znik­nij na jakiś czas, przy­czaj się da­le­ko stąd, może w tym wa­szym le­gen­dar­nym Kaer Mor­hen i po pro­ble­mie. Za dobry po­mysł! – Ko­lej­ny kufel zo­stał wznie­sio­ny do góry.

– Mój, psia­krew, zle­ce­nio­daw­ca jest pa­mię­tli­wy. Nie da się też przed nim ukryć, ani w ce­sar­stwie, ani w kró­le­stwach Nor­dlin­gów. Po­dwo­je Kear Mor­hen są dla mnie i wielu in­nych wiedź­mi­nów z mojej szko­ły, od lat za­mknię­te. Ve­se­mir, żeby go man­ti­ko­ra po­pie­ści­ła, tak za­de­cy­do­wał. Po­zo­sta­je mi tylko upić się. – Wznio­słem w górę kufel. – Za lekką śmierć.

– Umrzeć za­wsze się zdąży. Mogę mieć dla cie­bie ofer­tę pracy, poza za­się­giem nawet bar­dzo wpły­wo­wych i pa­mię­tli­wych ludzi.

– Na okrę­cie, z cho­ro­bą mor­ską i szkor­bu­tem w pa­kie­cie?

– Nie­ko­niecz­nie. – Elf na­chy­lił się przez stół i kon­spi­ra­cyj­nie wy­szep­tał. – Co byś po­wie­dział o pracy w mie­ście nad Za­po­mnia­ną Za­to­ką.

– Ha ha ha. Elfie, dobry z cie­bie kom­pan. Dzię­ki tobie śmie­je się na wła­snej sty­pie. Pro­po­nu­jesz mi za­miesz­ka­nie w mie­ście z bajki.

– Ono ist­nie­je. – Foile uśmiech­nął się ta­jem­ni­czo.

– Je­stem za duży by wie­rzyć w klech­dy. Z tym mia­stem nad Za­po­mnia­ną Za­to­ką jest jak z naszą Szko­łą Kota. Lu­dzie wie­rzą, iż nadal ist­nie­je ale tak na­praw­dę…

– Są tacy, co tę za­to­kę wi­dzie­li.

– Jak znam życie, wi­dzie­li ją na wła­sne uszy, bo już na oczy, to nie­ko­niecz­nie.

– Wiedź­mi­nie, mój okręt z niej tu przy­pły­nął.

– Elfie, pijmy miast opo­wia­dać sobie le­gen­dy.

– Sza­le­nie mnie to in­te­re­su­je. Po­wiedz mi wiedź­mi­nie, jak ty wi­dzisz kwe­stię mo­je­go ro­dzin­ne­go mia­sta?

– Myślę, że naj­bliż­sza praw­dy jest taka wer­sja. – Na­chy­li­łem się przez stół w stro­nę ka­pi­ta­na. – Ja­kieś dwa wieki temu, po tym jak Aeli­renn i jej zwo­len­ni­cy zo­sta­li zma­sa­kro­wa­ni pod Sha­er­r­wedd, zo­rien­to­wa­li­ście się, że nie macie żad­ne­go swo­je­go kró­le­stwa na ziemi. Stwo­rzy­li­ście więc le­gen­dę o wro­tach świa­tów, Ludu Olch oraz o Por­cie w Za­po­mnia­nej Za­to­ce.

– Po co mia­ły­by być nam te le­gen­dy? – twarz Foile była spo­koj­na, błą­kał się po niej uśmiech ale oczy były zimne jak ostrze szty­le­tu.

– Jest was wy­star­cza­ją­co dużo, by­ście prze­trwa­li jako rasa. Macie język, wła­sną kul­tu­rę ale nie by­li­ście bytem po­li­tycz­nym. Byle Pier­dzi­sze­wo, czy inne tam Bździo­chy, któ­ry­mi włada kre­tyn z ksią­żę­cym ty­tu­łem stało wyżej niż wasza sta­ro­żyt­na rasa. Zmie­nić to można było na dwa spo­so­by. Pierw­szy z nich, jest dla od­waż­nych lub sza­lo­nych. Chwy­cić za broń na modłę Aeli­renn. Przy obec­nej dys­pro­por­cji w li­czeb­no­ści elfów i ludzi, ta opcja ozna­cza śmierć. Druga droga jest dla spryt­nych. Stwo­rzy­li­ście fik­cję pań­stwa mia­sta. Nil­fga­ard cza­sem godzi się na for­mal­ną nie­pod­le­głość ja­kie­goś kró­le­stwa, księ­stwa czy wol­ne­go mia­sta, o ile ma w tym in­te­res. Ja­kieś pół­to­ra wieku temu da­li­ście ła­pów­ki komu trze­ba. W za­mian ce­sar­stwo zgo­dzi­ło się na przy­jęcie hołdu len­ne­go od nie­ist­nie­ją­ce­go mia­sta. Do­sta­li­ście przy­wi­lej bez­cło­we­go przy­wo­zu to­wa­rów, oraz za­kła­da­nia fak­to­rii w każ­dym nil­fga­ardz­kim por­cie. Han­dlu­je­cie cał­kiem przy­zwo­itym asor­ty­men­tem, pew­nie tro­chę szmu­glu­je­cie Ce­sar­stwo jed­nak na tym nie traci, bo pła­ci­cie lenno. Co wię­cej, jako wzo­ro­wi len­ni­cy wy­sta­wi­li­ście dwie cho­rą­gwie kon­nych łucz­ni­ków w armii ce­sar­skiej. Szcze­rze mó­wiąc le­d­wie co czwar­ty w nich słu­żą­cy jest elfem. Nikt wam jed­nak złego słowa na to nie powie. Wy­po­sa­ży­li­ście je bo­wiem bo­ga­to w re­dań­skie konie, wasze elfie re­flek­syj­ne łuki o za­się­gu czte­ry­stu kro­ków, sza­ble o ja­ko­ści głow­ni po­rów­ny­wal­nej z gwy­hy­ra­mi, a nawet kol­czu­gi dla każ­de­go jeźdź­ca. Dzię­ki temu są za­li­cza­ne do ści­słej elity. Tu na po­łu­dniu wasz plan dzia­ła: macie po­sel­stwo stałe na dwo­rze, peł­nię praw tak jak i inni len­ni­cy, nie ma tu po­gro­mów. Na wasze nie­szczę­ście pół­noc was nie uzna­je.

– Widzę wiedź­mi­nie, iż masz by­stry umysł i cie­ka­we teo­rie. Pro­po­nu­ję więc ci za­kład. Jeśli w ciągu dwóch dni udo­wod­nię, iż mia­sto nad Za­po­mnia­ną Za­to­ką ist­nie­je, przez rok bę­dziesz pra­co­wał dla nas. Jeśli zaś tego zro­bić nie zdo­łam, do­sta­niesz mój sta­tek.

– Przyj­mu­je – po­da­łem mu pra­wi­cę – za dwa dni będę twoim ka­pi­ta­nem.

 

Wy­pi­li­śmy jesz­cze kilka ko­le­jek. Na­stęp­ne­go dnia ran­kiem wy­pły­nę­li­śmy z portu obie­ra­jąc kurs na za­chód. Nasza ga­le­ota szła pod ża­gla­mi. W po­łu­dnie na pół­noc­nym wscho­dzie po­ja­wi­ły się nie­wiel­kie punk­ty. Czte­ry go­dzi­ny póź­niej, po­więk­szy­ły się one na tyle, iż nie było wąt­pli­wo­ści. By­li­śmy ści­ga­ni przez dwa ske­idy ze Skel­li­ge. Foile Ma­ire­ble­idd nie wy­da­wał się tym spe­cjal­nie zmar­twio­ny. Po ko­lej­nych trzech go­dzi­nach, słoń­ce na za­cho­dzie do­tknę­ło po­wierzch­ni wody, a dy­stans mię­dzy nami a po­ści­giem skur­czył się do nie­ca­łej mili. Elfia za­ło­ga wresz­cie za­re­ago­wa­ła, acz­kol­wiek dość dziw­nie. Okręt zo­stał usta­wio­ny dzio­bem w stro­nę słoń­ca, zwi­nię­to żagle, a wio­śla­rze za­ję­li swoje miej­sca, choć nie wy­su­nę­li wio­seł. Pręd­kość gwał­tow­nie spa­dła, co za­owo­co­wa­ło do­nio­słym ry­kiem trium­fu ze ści­ga­ją­cych nas ske­idów. Ra­dość ich była jed­nak przed­wcze­sna. Pierw­szy ofi­cer sta­nął przy ka­pi­ta­nie i wy­ko­nał skom­pli­ko­wa­ny gest. Po­czu­łem magię, a przed ga­le­otą za­ja­rzył się por­tal. Le­d­wie przez niego prze­pły­nę­li­śmy, a zgasł. Na wprost były nie­wiel­kie ska­li­ste wyspy. Elfy na­tych­miast mocno wzię­ły się do wio­seł wy­ha­mo­wu­jąc i wpro­wa­dza­jąc okręt w serię cia­snych, jak na tak dużą jed­nost­kę za­krę­tów. Rzut oka za burtę zje­żył mi włosy na gło­wie. Ma­new­ro­wa­li­śmy po­śród pod­wod­nych skał mi­ja­jąc ich ostre jak brzy­twa grzbie­ty do­słow­nie o kilka, kil­ka­na­ście łokci. Na licz­nych wy­sta­ją­cych nad wodę głazach widać było szcząt­ki stat­ków i ciała w róż­nym stop­niu roz­kła­du. Gdzie­nie­gdzie za­cho­wa­ły się w nich elfie strza­ły. Można więc było wy­de­du­ko­wać, iż nie­któ­re stat­ki pi­rac­kie miały na swych po­kła­dach magów lub ka­pła­nów po­tra­fią­cych otwo­rzyć za­mknię­te por­ta­le, a także to, że elfy bar­dzo dbają o za­cho­wa­nie w ta­jem­ni­cy swo­ich kur­sów.

Nasza ga­le­ota wolno na wio­słach od­da­li­ła się od ska­li­stej wy­sep­ki i pod­wod­nych skał. Po raz ko­lej­ny za­błysł przed nami owal por­ta­lu. Gdy przez niego prze­pły­nę­li­śmy zo­ba­czy­łem za­to­kę z por­tem i mia­sto inne niż wszyst­kie. Wro­słe w zbo­cze góry, po­dzie­lo­ne na ta­ra­sy, o bu­dow­lach, które wy­da­wa­ły się nie­mal­że ażu­ro­we, a jed­no­cze­śnie za­pro­jek­to­wa­ne tak, by każdy jego po­ziom można bro­nić długo i krwa­wo. Wszyst­ko zaś to­nę­ło w zie­le­ni. Kwia­ty i owoce za­mie­nia­ły to miej­sce w raj­ski ogród.

 

– Wiedź­mi­nie! – Manis pod­niósł głos. – Racz nieco przy­spie­szyć opo­wieść, po­mi­nąć opisy przy­ro­dy. Nie in­te­re­su­je mnie, co tam ja­dłeś, oraz z którą elfką spa­łeś. Że­by­śmy się do­brze zro­zu­mie­li, pomiń nudną co­dzien­ność i mów o tym co ważne.

– Jak sobie panie ży­czysz. Na czym ma się więc skon­cen­tro­wać?

– Chcę wie­dzieć, co ty tam tyle czasu ro­bi­łeś?

– Pra­co­wa­łem jako in­struk­tor szer­mier­ki.

– Za­kład do­ty­czył jed­ne­go roku, zni­kłeś na lat dzie­sięć.

– Tam­tej­sze elfy po­ko­cha­ły mnie jak brata, ale roz­li­cza­ły się ze mną po kra­sno­ludz­ku.

– Czyli?

– Za­kład nie obej­mo­wał za­kwa­te­ro­wa­nia i wy­ży­wie­nia. Oczy­wi­ście na czas szko­le­nia otrzy­ma­łem wy­god­ne lokum oraz nie ża­ło­wa­no mi je­dze­nia, tyle że to wszyst­ko było na kre­dyt, który mu­sia­łem potem od­pra­co­wać. Po­nad­to wró­cić tu, tak długo jak żył Pusz­czyk, nie mia­łem po co.

– Czemu uwa­żasz, iż teraz bę­dzie ina­czej? Jakby nie było, nie wy­ko­na­łeś roz­ka­zu.

– Po­my­sły Skel­len'a za­pro­wa­dzi­ły go na szu­bie­ni­cę pod za­rzu­tem zdra­dy. Ja zaś przez te wszyst­kie lata wspie­ra­łem wy­si­łek wo­jen­ny ce­sar­stwa szko­ląc żoł­nie­rzy wal­czą­cych w ko­man­dach Scoia'tael oraz bry­ga­dzie Vri­hedd. Czę­sto prak­tycz­nie we­ry­fi­ku­jąc umie­jęt­no­ści moich uczniów.

– Przy­bliż mi temat po­two­ro­bój­co.

– Sły­sze­li­ście może panie o ma­sa­krze na rzecz­nym duk­cie?

– Nie, ale chęt­nie po­słu­cham.

 

Buina wolno to­czy­ła swe wody na za­chód. Trak­tem, który w tym miej­scu cią­gnął się rów­no­le­gle do rzeki ma­sze­ro­wa­ły dwie roty re­dań­skiej pie­cho­ty. Jed­no­li­te czer­wo­ne skó­rza­ne ka­fta­ny kusz­ni­ków i białe tu­ni­ki ze srebr­nym orłem na kol­czu­gach włócz­ni­ków wska­zy­wa­ły na przy­na­leż­ność do kró­lew­skich re­gi­men­tów. Żoł­nie­rze wra­ca­li z trwa­ją­cej dwa ty­go­dnie ob­ła­wy na scoia'tael. Elfów co praw­da nie spo­tka­li, za to prze­trzą­snę­li parę wio­sek, przy oka­zji ob­fi­cie na­peł­ni­li żo­łąd­ki je­dze­niem, a ma­nier­ki go­rzał­ką. Szli więc ra­do­śnie i śpie­wa­li.

Karcz­ma­recz­ko hoża, wdzię­ków swych nie żałuj,

żoł­nie­rzy od­waż­nych ser­decz­nie po­ca­łuj.

Karcz­ma­recz­ko hoża, przy­tul dziś włócz­ni­ka

jego twar­dym dło­niom nie mu­sisz umy­kać

Karcz­ma­recz­ko hoża, siądź mu na ko­la­na…

 

Wie­wiór­ki! Z łanów zboża na pół­noc od trak­tu, w ma­sze­ru­ją­cą ko­lum­nę po­mknę­ły pie­rza­ste strza­ły. Roty, pio­ru­nem, bez ko­men­dy, al­bo­wiem po­rucz­nik padł pierw­szy, oto­czy­ły się murem tar­czy, na­je­ży­ły ostrza­mi włócz­ni, za­ter­ko­ta­ły na­cią­ga­ne kusze. Po­zo­sta­li przy życiu dzie­sięt­ni­cy szyb­ko po­ję­li, iż elfy nie za­mie­rza­ją szar­żo­wać na ko­lum­nę pie­cho­ty. Łucz­ni­cy skry­ci wśród fa­lu­ją­cych łanów wy­chy­la­li się je­dy­nie na chwi­lę, strze­la­li i zni­ka­li nie dając re­dań­skim kusz­ni­kom czasu na po­rząd­ne wy­ce­lo­wa­nie. Co gor­sza część elfów strze­la­ła w taki spo­sób, iż ich pie­rza­ste strza­ły spa­da­ły nie­mal pio­no­wo omi­ja­jąc linię tar­czy.

Wiedź­mi­ni ze Szko­ły Kota słyną z czu­łe­go słu­chu. Je­stem jed­nym z nich, więc do­brze orien­to­wa­łem się co się dzie­je wśród Re­dań­czy­ków.

– For­mo­wać żół­wia! – wy­krzy­czał ko­men­dę jeden z dzie­sięt­ni­ków.

– Jak?

– Mi­giem, psiakrew!

– Pod osło­ną tar­czy szóst­ka ży­ją­cych pod­ofi­ce­rów od­by­ła krót­ką na­ra­dę

– Co ro­bi­my? Wiecz­nie w żół­wiu stać się prze­cież nie da. – pytał jeden z dzie­sięt­ni­ków.

– Roz­wi­ja­my włócz­ni­ków w linie i ru­sza­my w to zboże wy­kłuć te chę­do­żo­ne elfy.

– To nie wyj­dzie, w tym łanie nam umkną i tylko ludzi na­tra­ci­my.

– Gówno tam, a nie umkną! Usta­wi­my się w dwie linie wzdłuż trak­tu. Nasz front bę­dzie pra­wie tak sze­ro­ki jak ten łan żyta. Na pra­wym skrzy­dle mamy zagon rzepy, na lewym wy­ko­szo­ną łąkę. Jakby scoia'tael pró­bo­wa­li tam ucie­kać, to się nie skry­ją i nasi kusz­ni­cy ich wy­strze­la­ją.

– Dobra myśl. W takim szyku za ple­ca­mi znaj­dzie się skar­pa i rzeka, więc tyły mamy za­bez­pie­czo­ne.

– Bę­dzie cięż­ko, uciek­ną nam w tym zbożu.

– Żyta masz ja­kieś ty­siąc kro­ków. Za nim jest pa­gó­rek i nawet stąd widać, ro­sną­cą na nim ka­pu­stę. Elfy są w pu­łap­ce. Rusz­my więc tyłki i zrób­my po­rzą­dek ze spi­cza­sto­uchy­mi.

 

Rzu­co­no ko­men­dy, re­dań­scy pie­chu­rzy roz­wi­nę­li się w linię. Znów za­świ­sta­ły strza­ły, tym razem w więk­szo­ści grzę­znąc w tar­czach, choć nie­któ­re wy­ry­ły wśród włócz­ni­ków krwa­we luki. W po­wie­trze po­szy­bo­wa­ła też „śpie­wa­ją­ca strza­ła”. Była to trzci­na, za­miast grotu miała oło­wia­ną ob­ręcz, lotki z me­wich piór na końcu i na­cię­cia na brze­chwie, dzię­ki czemu w cza­sie lotu wy­da­wa­ła spe­cy­ficz­ny gwizd. Re­dań­czy­cy za­re­ago­wa­li na niego okrzy­ka­mi ra­do­ści i salwą z kusz. Wy­da­wa­ło im się bo­wiem, iż elfy zwo­łu­ją się do od­wro­tu. Ukry­ci za pa­wę­ża­mi strzel­cy za­czę­li krę­cić kor­ba­mi by na­cią­gnąć cię­ci­wy. Tym­cza­sem za ich ple­ca­mi, po wy­so­kiej skar­pie rzecz­nej na trakt wspię­ło się dwie dzie­siąt­ki no­wych scoia'tael. Nie byli to łucz­ni­cy ale wo­jow­ni­cy uzbro­je­ni w broń białą. Na­past­ni­cy na­tych­miast ru­szy­li w stro­nę kusz­ni­ków, rzu­ca­jąc w biegu małe dwu­stron­ne to­por­ki. Padli za­bi­ci, Re­dań­czy­cy w więk­szo­ści nie zdą­ży­li przy­go­to­wać się do ko­lej­nej salwy. Obie stro­ny się­gnę­ły po mie­cze. Nie był to jed­nak dzień trium­fu Re­da­nii. Kusz­ni­cy byli szko­le­ni i uzbro­je­ni do walki na dy­stans. Ich duże tar­cze były świet­ne gdy trze­ba było chro­nić przy­gar­bio­ne­go strzel­ca krę­cą­ce­go korbą przy na­cią­ga­niu cię­ci­wy. Jed­nak ich waga, spra­wia­ła, iż zu­peł­nie nie spraw­dza­ły się pod­czas walki w zwar­ciu. Krót­kie mie­cze re­dań­skiej pie­cho­ty, przy­sto­so­wa­ne do za­da­wa­nia pchnięć, ustę­po­wa­ły moż­li­wo­ścia­mi, dłu­gim dwu­ręcz­nym, za­krzy­wio­nym i ostrym jak brzy­twy któ­ry­mi wal­czy­ły elfy. Te ostat­nie biły się jak w tran­sie, wi­ru­jąc, za­da­jąc ciosy czę­sto samym koń­cem ostrza, za to z mor­der­czą sku­tecz­no­ścią. Kusz­ni­cy, choć wie­lo­krot­nie licz­niej­si pa­da­li jak łan zboż­na pod kosą. Padł okrzyk, „Chło­py ra­tuj­ta się, to elfi tan­ce­rze śmier­ci”. Po­rów­na­nie ata­ku­ją­cych do le­gen­dar­nych mi­strzów mie­cza spo­wo­do­wał wy­buch pa­ni­ki. Nikt z Re­dań­czy­ków nie zwró­cił uwagi, na drob­ny za­iste fakt, iż krzy­czał jeden z na­past­ni­ków. Żoł­nie­rze w czer­wo­nych skó­rza­nych ka­fta­nach po­szli w roz­syp­kę, szu­ka­jąc oca­le­nia w szyb­ko­ści nóg. Linia włócz­ni­ków po­szar­pa­ła się. Nie­któ­rzy nadal pró­bo­wa­li na­cie­rać na skry­tych w życie łucz­ni­ków, inni od­wra­ca­li się ku za­gro­że­niu na ty­łach. Ra­że­ni z dwóch stron nie mogli sfor­mo­wać da­ją­ce­go im siłę szyku. W na­ra­sta­ją­cym cha­osie gi­nę­li nad­spo­dzie­wa­nie licz­nie, aż wzo­rem kusz­ni­ków roz­po­czę­li bez­wład­ny od­wrót. Ści­ga­ły ich czas jakiś pie­rza­ste strza­ły. Za wzgó­rza po­ro­śnię­te­go ka­pu­stą wy­je­cha­ło kilka elfów i elfek kie­ru­jąc się w stro­nę trak­tu. Róż­ni­li się oni zna­czą­co od po­grom­ców re­dań­skiej pie­cho­ty. Mi­strzo­wie mie­cza i łucz­ni­cy byli bez wąt­pie­nia woj­skiem. Ich zbro­je, mie­cze, łuki były ujed­no­li­co­ne. Jeźdź­cy zaś pod tym wzglę­dem re­pre­zen­to­wa­li ty­po­wą dla par­ty­zant­ki pstro­ka­ci­znę. Dość dodać, iż je­dy­nym ele­men­tem wspól­nym były dla nich wie­wiór­cze ogony.

– Nie wie­rzę wła­snym oczom, jakim cudem się wam to udało. – Do­wód­ca jezd­nych krę­cił głową.

– Wy­szko­le­nie, uzbro­je­nie, tak­ty­ka. Mo­że­cie być po­dob­nie sku­tecz­ni po mi­ni­mum roku szko­le­nia w na­szym mie­ście, i otrzy­ma­niu na­sze­go wy­po­sa­że­nia. – Zde­cy­do­wa­nie stwier­dził do­wo­dzą­cy łucz­ni­ka­mi.

– Nie­któ­rych rze­czy, chyba nie mu­si­my ćwi­czyć. – Jeź­dziec mówił z prze­ką­sem, wska­zu­jąc wzro­kiem na mnie ob­szu­ku­ją­ce­go wy­sie­czo­nych kusz­ni­ków i zbie­ra­ją­ce­go do hełmu sa­kiew­ki, pier­ście­nie, kol­czy­ki, wi­sior­ki z sym­bo­lem wiecz­ne­go ognia.

– Rysi Pa­zu­rze, co ty ro­bisz?

– Pod­no­szę swoje wy­na­gro­dze­nie za tą misję. – Od­rze­kłem od­ci­na­jąc palec, z któ­re­go nie chciał zejść pier­ścień.

– Nie pa­mię­tam, abyś skar­ży się na płacę.

– Bo je­stem nią usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny.

– Wiec, po co to ro­bisz? – mó­wią­cy, skrzy­wił się wy­raź­nie wi­dząc jak ścią­gam za­krwa­wio­ną ob­rącz­kę.

– Po pierw­sze, to moja pre­mia, po dru­gie, szko­da żeby się zmar­no­wa­ło.

– Nie ob­ło­wisz się na tym. – Stwier­dził jeź­dziec. – Re­dań­scy żoł­nie­rze od za­wsze nie otrzy­my­wa­li re­gu­lar­nie żołdu.

– To za­cią­gi za pie­nią­dze z Ko­vi­ru i Po­viss. Usie­cze­ni prze­ze mnie mają w sa­kiew­kach srebr­ne marki i ko­ro­ny, a nawet cza­sem i złoty bi­zant się trafi. – W po­wie­trzu za­bły­sła pod­rzu­co­na mo­ne­ta.

 

Nean aep Manis po­pra­wił się na krze­śle i prze­ło­żył kilka pa­pie­rów na stole, po czym rzekł.

– Su­ge­stię, o cięż­kim losie bied­ne­go wiedź­mi­na, mógł­byś sobie do­praw­dy da­ro­wać. Masz jed­nak szczę­ście. Nasze ra­por­ty czę­ścio­wo po­twier­dza­ją twoje słowa. Na głę­bo­kich ty­łach Nor­dlin­gów po­ja­wia­ło się cza­sem elfie ko­man­do roz­bi­ja­ją­ce całe roty pie­cho­ty i szwa­dro­ny jazdy. Po tych po­tycz­kach, nigdy nie zna­le­zio­no żad­ne­go za­bi­te­go elfa. Więc Re­dań­czy­cy na­zwa­li ten od­dział „upio­ra­mi”.

– Za­wsze za­bie­ra­li­śmy na­szych ran­nych i za­bi­tych, o ile tacy byli.

– To aku­rat oczy­wi­ste. Py­ta­nie brzmi, co się dzia­ło z in­ny­mi ko­man­da­mi ope­ru­ją­cy­mi w tym re­jo­nie. Nasi agen­ci mel­do­wa­li, iż zni­ka­ły na dłu­gie mie­sią­ce.

– Re­dań­czy­cy ro­bi­li po tych po­tycz­kach ob­ła­wy. Ich lek­kiej jeź­dzie nawet elfy nie by­ły­by w sta­nie umknąć. Każ­do­ra­zo­wo więc razem z nami ewa­ku­owa­no przez por­ta­le miej­sco­wych scoia'tael do mia­sta nad Za­po­mnia­ną Za­to­ką.

– Cie­ka­wy akt hu­ma­ni­ta­ry­zmu, zwłasz­cza jeśli się weź­mie pod uwagę twoje wcze­śniej­sze słowa o kra­sno­ludz­kim roz­li­cza­niu. – W gło­sie czło­wie­ka z wy­wia­du po­brzmie­wa­ła iro­nia.

– Moim zda­niem elfy z mia­sta miały w tym in­te­res.

– Oświeć mnie wiedź­mi­nie, co na tym zy­ski­wa­ły?

– Tamto mia­sto za­ło­ży­ła nie­wiel­ka grupa osad­ni­ków, w tej chwi­li każdy z każ­dym jest tam sko­li­ga­co­ny.

– Co to ma do rze­czy?

– Po­trze­bu­ją świe­żej krwi.

– Że niby dzie­ci? – upew­niał się agent.

– Do­kład­nie tak. Nawet jak elfy z Re­da­nii czy Te­me­rii po kil­ku­mie­sięcz­nym po­by­cie w mie­ście miały dość i chcia­ły wra­cać, to zo­sta­wa­ły po nich dzie­ci.

– Dziw­ne rze­czy mó­wisz. Na dziś koń­czę prze­słu­cha­nie i od­da­ję cię w ręce her­man­dad w Pra­dos.

 

Nie­ca­ły kwa­drans póź­niej, we trój­kę, al­bo­wiem Nean nam to­wa­rzy­szył, ze­szli­śmy do piw­ni­cy, w któ­rej zło­żo­no zwło­ki kupca.

– Czy inne ofia­ry miały po­dob­ne ob­ra­że­nia? – spy­tał wiedź­min.

– Tak, ten sam roz­staw śladów po pa­zu­rach, po­dob­ne roz­szar­pa­nia na­rzą­dów we­wnętrz­nych i mię­śni.

– Kiedy na­stą­pił pierw­szy atak?

– Kilka dni temu zna­leź­li­śmy pierw­szą ofia­rę. To był miej­sco­wy ob­wieś, znany jako „Młot” od ulu­bio­ne­go na­rzę­dzia pobić. Na­stęp­nej nocy zna­leź­li­śmy tak samo zma­sa­kro­wa­ne ciało mi­strza tkac­kie­go, któ­re­go za­kład pół roku temu zban­kru­to­wał. Obec­nie zajął się on po­li­ty­ką i tej nocy agi­to­wał do­ke­rów i tra­ga­rzy w por­to­wych karcz­mach. Przed­wczo­raj taka śmierć do­pa­dła miej­sco­wą ka­na­lię spe­cja­li­zu­ją­cą się w pod­pa­le­niach, a wczo­raj cze­lad­ni­ka ry­mar­skie­go.

– Upar­ta jest ta be­stia skoro ata­ku­je co noc. – Mruk­nął po­two­ro­bój­ca wra­ca­jąc do oglę­dzin.

 

Sta­ran­nie mie­rzył dłu­gość ran za­da­nych pa­zu­ra­mi. Za­uwa­żyw­szy coś w kosz­mar­nej wy­rwie na klat­ce pier­sio­wej, za­ży­czył sobie noża. Ko­or­dy­na­tor płyn­nym ru­chem wy­cią­gnął szty­let zza cho­le­wy, za­mie­rza­jąc podać go Kon­stan­ty­no­wi. W ostat­niej chwi­li go po­wstrzy­ma­łem. In­struk­cje za­bra­nia­ły da­wa­nia więź­niom ostrych przed­mio­tów. Oso­bi­ście wy­dłu­ba­łem ze wska­za­ne­go miej­sca le­d­wie wi­docz­ny ząb przy­po­mi­na­ją­cy re­ki­ni. Oczysz­cza­jąc szty­let przed od­da­niem go Ma­ni­so­wi, przez chwi­lę mo­głem po­dzi­wiać słoje bę­dą­ce wy­ni­kiem sku­cia i skrę­ce­nia stali o róż­nych pa­ra­me­trach. Ten nóż miał war­tość moich mie­sięcz­nych po­bo­rów.

– Pięk­na broń. – Rze­kłem od­da­jąc go agen­to­wi.

– Do tego prak­tycz­na i wraz z sza­blą sta­no­wi kom­plet. – Uśmiech­nął się Nean.

– Ro­zu­miem. – Miał po­wo­dy do za­do­wo­le­nia, taki kom­plet jest rów­no­war­to­ścią mojej pen­sji z trzech kwar­ta­łów. – Wiedź­mi­nie, co nam po­wiesz o be­stii, która za­bi­ła tego czło­wie­ka?

– Jakiś nowy, albo bar­dzo rzad­ko wy­stę­pu­ją­cy ga­tu­nek. Sta­wiał­bym ra­czej na to pierw­sze, bo ma wy­so­ki po­ziom agre­syw­no­ści. Gdyby ist­niał od dawna, pew­nie byśmy mieli oka­zję go po­znać.

– Li­czy­łem, że nam bar­dziej po­mo­żesz.

– Może nie wiem, co to jest, ale mogę spró­bo­wać to zabić. Oczy­wi­ście nie za darmo.

– Czego chcesz w za­mian?

– Wol­no­ści i wy­co­fa­nia zrzu­tów.

– Dużo żą­dasz.

– Za­rzu­ty są po­sta­wio­ne przez zdraj­cę, a ja przez dzie­sięć lat słu­ży­łem ce­sar­stwu naj­le­piej jak umia­łem i nadal je­stem gotów słu­żyć.

– Czy mo­że­my się zgo­dzić? – spoj­rza­łem na Neana aep Ma­ni­sa wie­dząc, iż de­cy­zja nie na­le­ży do mnie.

– Przy­da się wam? – spy­tał ko­or­dy­na­to­ra. – Może wy­star­czy po­słać nocą do portu wię­cej pa­tro­li her­man­da­du?

– Tak zro­bi­li­śmy po pierw­szym mor­der­stwie, mimo to zgi­nę­li ko­lej­ni lu­dzie. Warto spraw­dzić co po­tra­fi wiedź­min.

– Niech więc tak bę­dzie. Wiedź­mi­nie wy­sy­ła­my cię do walki z be­stią. To bę­dzie sąd boży. Jeśli przy­nie­siesz nam głowę po­two­ra da­ru­je­my ci winy, jeśli spró­bu­jesz uciec, to cię po­wie­si­my, jeśli zgi­niesz, znać taka była wola Wiel­kie­go Słoń­ca. – Nean aep Manis wydał wyrok.

– Zga­dzam się. – Od­rzekł wiedź­min.

 

Stos był wy­so­ki na trzy łok­cie. Znaj­do­wa­ło się na nim ścier­wo be­sti, którą Kon­stan­tyn ubił ostat­niej nocy. Re­ki­nia głowa oraz łapy z pal­ca­mi po­łą­czo­ny­mi błoną pław­ną, no­si­ły ślady wielu cięć za­da­nych mie­czem. Hu­ma­no­idal­ny kor­pus był ro­ze­rwa­ny eks­plo­zją. Sza­le­nie in­te­re­so­wa­ło mnie jak on to zro­bił i moja cie­ka­wość zo­sta­ła za­spo­ko­jo­na. Wiedź­min urzą­dził nam małą de­mon­stra­cję, łyk­nął tę­gie­go bim­bru i jesz­cze szyb­ciej go wy­pluł. Jesz­cze w po­wie­trzu ude­rzył go zna­kiem Aard a potem Ingi. Huk i kula ognia jaka temu to­wa­rzy­szy­ła spra­wi­ła, iż część straż­ni­ków od­ru­cho­wo się­gnę­ła w stro­nę na­szyj­ni­ków z sym­bo­la­mi wiel­kie­go słoń­ca. Bez wąt­pie­nia, by jesz­cze tro­chę po­stra­szyć moich ludzi, Felis koń­cem mie­cza z da­ma­stu po­ka­zał roz­cię­tą ma­ci­cę be­stii i za­rod­ki. Małe re­ki­ny po­że­ra­ły się wza­jem­nie. Po­czwa­rę na­le­ża­ło więc znisz­czyć de­fi­ni­tyw­nie prze­to wszy­scy zgo­dzi­li się na jej spo­pie­le­nie.

Stos w końcu za­pło­nął gwał­tow­nym, ja­snym pło­mie­niem, znać moi pod­wład­ni do­ło­ży­li do niego siar­ki i smoły. Pro­blem zni­kał w ogniu i dymie ale czu­łem, iż coś jest nie tak. Spa­le­nie be­stii zgro­ma­dzi­ło wielu ga­piów. Oprócz ty­po­we­go por­to­we­go tłumu widać tro­chę ludzi z cen­trum, jeden czy dwóch ka­pła­nów słoń­ca, jeden z raj­ców, ludzi i elfy z gil­dii ku­piec­kich, a nawet Ma­rion, moją żonę, pół­elf­kę. Wtedy mnie olśni­ło, elfy to wspól­ny mia­now­nik tego wszyst­kie­go. Wiedź­min dla nich pra­co­wał i pew­nie dalej pra­cu­je. Nean aep Manis, który wła­śnie wrę­cza Kon­stan­ty­no­wi uła­ska­wie­nie, nosi się w el­fich ubra­niach, ma też kutą przez nie broń, zbyt kosz­tow­ną jak na jego do­cho­dy. Naj­pew­niej więc do­stał ją jako ła­pów­kę. Ku­piec z Te­me­rii bu­do­wał swoją po­zy­cję wśród ce­chów na obiet­ni­cach zro­bie­nia po­rząd­ku z elfim im­por­tem. Był nie­mal pew­nym kan­dy­da­tem na rajcę mając po­par­cie, tka­czy, kraw­ców i ry­ma­rzy. Cechy te tra­ci­ły ostat­nio zna­cze­nie i pie­nią­dze. Rynek ta­nich wy­ro­bów opa­no­wa­ły ma­nu­fak­tu­ry, bo­ga­ci zaś wy­bie­ra­li elfie wy­ro­by z uwagi na ich ja­kość i styl. Zban­kru­to­wa­ny mistrz cechu tka­czy, był jed­nym z naj­żar­liw­szych stron­ni­ków te­mer­czy­ka. Cze­lad­nik ry­mar­ski prze­wo­dził za­miesz­kom przed elfią fak­to­rią. Jeden z por­to­wych rze­zi­miesz­ków był po­dej­rza­ny o po­bi­cie ko­bie­ty pra­cu­ją­cej dla gil­dii ku­piec­kiej zaj­mu­ją­cej się han­dlem el­fi­mi wy­ro­ba­mi na ce­sar­skiej pro­win­cji. Bra­ko­wa­ło nam jed­nak do­wo­dów by go ska­zać. Drugi był spe­cja­li­stą od pod­pa­leń, a ostat­nio mie­li­śmy parę po­ża­rów w ma­ga­zy­nach kup­ców ro­bią­cych z el­fa­mi in­te­re­sy. Be­stia tak na­praw­dę nigdy nie ist­nia­ła. Ścier­wo rzu­co­ne na stos miało zwy­kłe pa­zu­ry, w ranie kupca zna­la­złem frag­ment szpo­nu ze stali. Jakiś skry­to­bój­ca na elfie zle­ce­nie za­bi­jał, po­zo­ru­jąc atak po­two­ra. Może nawet to był „Rysi Pazur”? Ile dni był w mie­ście? Twier­dził, iż za­aresz­to­wa­no go na­tych­miast po przy­by­ciu, ale jeśli ope­ro­wał z el­fiej fak­to­rii, to mógł tu być choć­by i mie­siąc. Samo ciało, które pło­nie, to pro­sta ale sku­tecz­na mi­sty­fi­ka­cja. Tułów po­cho­dził praw­do­po­dob­nie z za­bi­te­go utop­ca. Stwo­ry te wy­stę­po­wa­ły na tyle licz­nie w pod­miej­skich ka­na­łach, by wiedź­min w jedną noc mógł go bez pro­ble­mu upo­lo­wać. Wczo­raj za­wi­nął do portu ry­bac­ki sta­tek z mia­sta nad Za­po­mnia­ną Za­to­ką. Elfy przy­wio­zły świe­że tuń­czy­ki i mar­li­ny, moż­li­we, iż w ich ła­dun­ku był też rekin, któ­re­go głowa i wnętrz­no­ści „uzu­peł­ni­ły” skład po­two­ra. Po­nie­waż nie pa­so­wa­ły­by do kor­pu­su, Kon­stan­tyn zma­sa­kro­wał szcząt­ki eks­plo­zją. Wska­za­nie dra­pież­nych za­rod­ków było ele­men­tem przed­sta­wie­nia. Gwa­ran­to­wa­ło bo­wiem spa­le­nie ścier­wa na sto­sie i znik­nię­cie do­wo­dów.

Czy jed­nak po­wi­nie­nem co­kol­wiek robić? To bar­dzo dobre py­ta­nie. Te­mer­ski ku­piec mógł być rów­nież wro­gim agen­tem usi­łu­ją­cym osła­bić Nil­fga­ard. Wy­da­wał na oko wię­cej niż za­ra­biał. Jego dys­kret­na li­kwi­da­cja po­zwa­la­ła unik­nąć pro­ce­su i kontr­dzia­łań taj­nych służb Te­me­rii. Por­to­wych rze­zi­miesz­ków nie ma co ża­ło­wać, bę­dzie odro­bi­nę mniej pobić i pod­pa­leń. Pra­dos na tym tylko zyska. Tkacz i cze­lad­nik pra­co­wa­li dla Te­mer­czy­ka i pro­wo­ko­wa­li roz­ru­chy. Nie za­słu­ży­li na śmierć, ale bez nich też bę­dzie spo­koj­niej.

W moim pry­wat­nym in­te­re­sie rów­nież nie leży kon­flikt ani z ce­sar­ski­mi taj­ny­mi służ­ba­mi, ani z el­fa­mi. Wszak moja żona pra­cu­je w ku­piec­kiej gil­dii han­dlu­ją­cej el­fi­mi wy­ro­ba­mi. Po­nad­to w por­cie za­wsze może się po­ja­wić jakaś inna “be­stia”, a zda­rza się mi późno wra­cać do domu.

Koniec

Komentarze

Na plus przemieszanie wiedźmińskiej przygody z polityką. Ładnie to zrobiłeś.

Na minus wykonanie – interpunkcja ledwie żyje, sporo literówek. Tekst wysyłany na konkurs powinien być wyszlifowany na maksa.

Cztery równolegle do siebie blizny wskazywały na cios pazurów, tymczasem w jednej z nich tkwił złamany kawałek stali.

Blizna to zagojona rana, a te nie bardzo miały czas.

Babska logika rządzi!

Bliznę zamieniłem na szramę.

 

Co do literówek i kulejącej interpunkcji, to tracę złudzenia, abym sobie z tym poradził samodzielnie.

Pomysł dość ciekawy, choć niezbyt przekonało mnie zakończenie. Zabrakło jakiegoś mocniejszego akcentu.

Szwankuje niestety wykonanie. Sporo literówek (np: notorycznie piszesz Temarii zamiast Temerii), no i utrudniające czytanie zwały tekstu. Może warto byłoby podzielić je na mniejsze akapity. I wyglądała ładniej i czyta się o wiele przyjemniej.

Szrama to mniej więcej to samo, co blizna. Kombinuj inaczej – w rozcięciu, w ciele, pod skórą, w mięśniach…

Babska logika rządzi!

Głęboka rana? Tak zamiast blizny i szramy?

 

Temaria skorygowana na Temerie mam nadzieję ze wszędzie.

:)

Może być głęboka rana. Ale myślałam, że próbujesz uniknąć powtórzenia…

Babska logika rządzi!

Z braku inny pomysłów pierwsze “rany” musiało zastąpić “poszarpane ciało”

:-)

Wiedźmin… a na co to komu :P

Nie, na serio-serio wymiękam i nie czytam.

F.S

Jak dla mnie, zbyt wiele jest tu wspomnień i opowieści, które, szczerze powiedziawszy, nie bardzo wiem czemu służą. Nie najlepszego wrażenia dopełnia wykonanie, pozostawiające sporo do życzenia.  

 

z kil­ko­ma in­ny­mi przy­pad­ka­mi jakie miały miej­sce w ostat­nich dniach. – …z kil­ko­ma in­ny­mi przy­pad­ka­mi, które miały miej­sce w ostat­nich dniach.

 

któ­rych umie­jęt­no­ści były z jakiś po­wo­dów… – …któ­rych umie­jęt­no­ści były z jakichś po­wo­dów

 

– Wy­ja­śnij mi skąd takie wnio­ski? – w gło­sie Nil­fga­ard­czy­ka… – – Wy­ja­śnij mi skąd takie wnio­ski? – W gło­sie Nil­fga­ard­czy­ka

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

– Dziś nie na­da­je się na kom­pa­na… – Literówka.

 

– Wi­dzisz Foile, do­sta­łem pro­po­zy­cje pracy… – Literówka.

 

– Mój, psie krwie, zle­ce­nio­daw­ca jest pa­mię­tli­wy. – Raczej: – Mój, psiakrew, zle­ce­nio­daw­ca jest pa­mię­tli­wy.

 

W za­mian ce­sar­stwo zgo­dzi­ło się na przy­je­cie hołdu… – Literówka.

 

peł­nie praw tak jak i inni len­ni­cy… – Literówka.

 

ostre jak brzy­twa grzbie­ty do­słow­nie o kilka, kil­ka­na­ście łokci. Na licz­nych wy­sta­ją­cych nad wodę grzbie­tach skał… – Powtórzenie.

 

– Mi­giem, psie krwie!– Mi­giem, psiekrwie!

 

Tak, ten sam roz­staw szram po pa­zu­rach… – Tak, ten sam roz­staw śladów po pa­zu­rach

 

Sta­ran­nie mie­rzył dłu­gość szram za­da­nych pa­zu­ra­mi.Sta­ran­nie mie­rzył dłu­gość ran za­da­nych pa­zu­ra­mi.

 

wy­cią­gnął szty­let zza cho­le­wy buta… – Masło maślane. Czy istnieją cholewy inne niż te, które okrywają łydkę?

Wystarczy: …wy­cią­gnął szty­let zza cho­le­wy

 

Wiedź­mi­nie wy­sy­ła­my cię do walki be­stią. – Literówka.

 

Znaj­do­wa­ło się na nim ścier­wo be­stii jaką Kon­stan­tyn ubił ostat­niej nocy.Znaj­do­wa­ło się na nim ścier­wo be­stii, którą Kon­stan­tyn ubił ostat­niej nocy.

 

znać moi pod­wład­ni do­ło­ży­li co niego siar­ki i smoły. – Literówka.

 

Cze­lad­nik ry­mar­ski prze­wo­dził za­miesz­ka­mi przed elfią fak­to­rią.Cze­lad­nik ry­mar­ski prze­wo­dził za­miesz­kom przed elfią fak­to­rią.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem fajne, nie powiem. Ciekawy pomysł na intrygę, ale zakończenie faktycznie nie przekonuje. Chodzi mi konkretnie o “olśnienie” komendanta. Tak trochę za szybko i w sumie z niczego się zorientował. Dodałbym więcej wcześniejszych poszlak. Może coś, co wiedźmin powiedział w trakcie rozmowy (bo mu się wymsknęło np.). Poza tym czytało się dobrze.

poprawki naniesione

Bardzo się cieszę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka