Pora obiadowa nieodmiennie rodziła ludzki strumień płynący do kuchni. Strumień szerokim niczym tyłek Kawy, pucułowatego czarodzieja o dość wątpliwych kompetencjach magicznych, za to niekwestionowanych zdolnościach czynienia wyśmienitych napojów. Niewiele osób wiedziało jak facet miał na imię, nawet współpracownicy z zespołu. Mało kogo to zresztą obchodziło. Kawa nauczył się parzyć pracując w barze podczas nie wiadomo jakim cudem skończonych studiów. Na ironię, umiejętności baristyczne były jedynym, co trzymało pożal-się-boże magika na etacie w korporacji czarodziejskiej Podtrzymywanie Magicznych Systemów (w skrócie PMS), zajmującej się outsourcingowym wsparciem magicznej infrastruktury. Kierownik Kawy chciał go wywalić po trzech pierwszych wpadkach (oraz paru mniejszych), czyli mniej więcej po dwóch dniach, ale uratował go zespół, któremu zdążył zrobić powitalne macchiato. Drużyna pierścienia (zespół zajmujący się wsparciem pierścieni komunikacyjnych) szybko zareagowała na wieść o rychłym zwolnieniu żółtodzioba wyliczając czas (i pieniądz) zaoszczędzony na parzenia kawy przez jedną osobę hurtem. Na podstawie przewidywanych zysków udobruchali kierownika. Szef wprawdzie jeszcze chwilę kręcił nosem, ale i jego ostatecznie przekonała podwójna latte. Żeby wszystko zgadzało się w papierach Kawie powierzono tyleż drobne co upierdliwe sprawy administracyjne. Sprawy, których nikt nie chciał wykonywać, a których nie dało się schrzanić. Choć Kawa kilka razy udowodnił, że jednak się dało.
Utalentowany inaczej magik okupował więc kuchnię codziennie od poranka do południa, kiedy to miejsce jego kubeczków, łyżeczek, śmietanki i komponentów alchemicznych zajmowały talerze i rozmaitej wielkości pojemniczki na żywność. W gruncie rzeczy każdy mógł wyjść poza biuro, nie wiedzieć jednak czemu większość pracowników jadała na miejscu. Często znienawidzonym. Ponoć w równoległym świecie takie zachowanie nazywano syndromem sztokholmskim. Tak przynajmniej twierdzili naukowcy badający pozbawioną magii bliźniaczkę Ziemi. Choć kto ich wie, czy nie zmyślili. Ostatecznie z pokładów latających talerzy z napędem międzywymiarowym trudno było coś dosłyszeć.
Dzisiejszy dzień niczym nie różnił się pozostałych. W kuchni wrzało, często dosłownie. Pracownicy szczelnie okupowali wszystkie dostępne miejsca siedzące. Ci, którym poszczęściło się mniej, stali przy wysokich stołach pod ścianami. Kacper, nowy pracownik, znalazł się w tej mniej szczęśliwej grupie i powoli konsumował krokiety. Młody co parę kęsów wymieniał ze swoim aniołem stróżem uwagi na różne pierdołowate tematy. Ot, dla potrzymania konwersacji.
Kacper obserwował przekrzykujący się tłum. Magicy głośno witali się ze znajomymi z innych działów kursując ustawicznie między lodówką, dwoma kuchenkami mikroczarowymi i stołami. W ogólnym chaosie pory karmienia nikt nie zawracał sobie głowy zamykaniem drzwi, więc hałasy i zapachy rozlewały się po całej przestrzeni biurowej na tym piętrze szklanego wieżowca PMS. Na szczęście dziś nikt nie przyniósł ryb.
Kacper powoli kończył krokiety, kiedy jego uwagę przykuło coś dziwnego, przemykającego tuż nad blatem stołu. Owo coś wyglądało jak lisia kita albo wierzch włochatej, rudej czapki. Młody magik wychylił się zza stołu, żeby zidentyfikować zjawisko. Bezskutecznie. Zniknęło. Zignorował zajście i ponownie zajął się jedzeniem. Chwilę później jednak kita znów przemknęła tuż ponad blatem. Tym razem Kacper wychylił się wystarczająco szybko, żeby zidentyfikować obiekt jako czubek głowy raźno maszerującej, niskiej dziewczynki. Trochę nietypowej. Na ogół dziewczynki nie noszą garsonek w kroju przewidzianym przez korporacyjny regulamin. Mała zatrzymała się dwa kroki (w jej przypadku trzy bądź cztery) od stołu i lustrowała uważnie wszystkich stojących wokół. Z jej punktu widzenia musiało nastręczać to pewnych kłopotów, związanych z nisko osadzonym punktem widzenia właśnie. Ruda pieguska zatrzymała na chwilę ewidentnie poirytowany wzrok na Kacprze. Kogokolwiek szukała, Kacper nie był nim. Odwróciwszy się, skanowała dalej, aż w końcu kobietka znalazła cel. Z miejsca wystrzeliła w kierunku jednego ze stołów, wściekle stukając obcasami.
– Koller! – Wysoki głos miniaturowej biurwy wybił się ponad kuchenny zgiełk.
Koller, podstarzały czarodziej z siwą brodą – równie majestatyczną, jak jego brzuch – wzdrygnął się. Akurat wkładał łyżkę zupy do ust, więc niespodziewane wyrwanie go z medytacji nad pomidorową poskutkowało popluciem się rzeczoną.
– Dlaczego nie ma cię przy biurku?! – Ruda głowa niewiele wystająca ponad stół ciskała w czarodzieja niewypowiedziane przekleństwo. Koller, patrząc w twarz dziewczynki, początkowo chciał rzucić łyżką w małą, ale uspokoił się w okamgnieniu i odpowiedział ze stoickim spokojem:
– Bo jestem w kuchni.
Ruda fryzura zafalowała i przybrała jaskrawszy odcień. No ładnie, uczesanie reagujące na nastrój właściciela. Najnowszy krzyk mody, rzadko jednak spotykany w korporacjach. Tutaj mało kto chciał się obnosić z prawdziwymi odczuciami. Albo w ogóle czymkolwiek prawdziwym. Ta mała musiała być wysoko w hierarchii, skoro mogła sobie pozwolić na taki wybryk, konkludował Kacper.
– A dlaczego jesteś w kuchni, a nie przy biurku?!
– Bo jem obiad. – Spokój czarodzieja coraz bardziej wyprowadzał rozmówczynię z równowagi.
– A kiedy zamierzasz skończyć ten projekt, o który cię ścigam cały dzień?!
– Po obiedzie.
– Termin już minął!
– Nie, Ilona, nie minął. Mija dzisiaj wieczorem.
– Termin się zmienił! – Fizjonomia kobietki zaczynała przypominać odcieniem fryzurę.
– Kiedy się zmienił? – Koller patrzył nieruchomym wzrokiem w purpurową twarzyczkę.
– Teraz!
– Jej. – Koller skomentował bez emocji, po czym włożył łyżkę do ust, wciąż patrząc Ilonie w oczy z niezmąconym spokojem. Włosy kierowniczki zafalowały wściekłą czerwienią. Ilona również mierzyła czarodzieja wzrokiem. Mniej spokojnym. Po chwili sprężyła się i zwinnym susem znalazła się na stole, jakimś cudem nie depcąc żadnego talerza. Jej włosy nagle zmieniły kolor na kruczoczarny.
– Im szybciej skończysz projekt, tym szybciej klient będzie miał za co płaci. Im bardziej będzie zadowolony, tym bardziej będzie skłonny powierzyć nam następne, intratne projekty. – Ilona, patrząc z góry, tłumaczyła szybko i rzeczowo, nie dając po sobie poznać wcześniejszej irytacji. Kacper musiał przyznać dziewczynie niesamowitą elastyczność. Wściekłość nie zrobiła wrażenia na magiku, więc Ilona zmieniał strategię szybciej, niż politycy zmieniają poglądy. Nowe podejście jednak również nie odniosło skutku.
– Klient i tak dostanie projekt szybciej, niż przewiduje umowa, za której wykonanie i tak zapłaci dopiero w następnym miesiącu. Nie będzie zadowolony bardziej, bo to projekt, którego od początku nie chciał. Marketingowcy mu to wcisnęli. Poza tym nie powierzy nam następnych projektów, bo odchodzi w następnym kwartale. A niezależnie od intratności i tak nie dostanę adekwatnej premii.
Koller rozparł się w siedzisku. Stoicki spokój w oczach czarodzieja zastąpiła kpina. Ilona stała przez chwilę oniemiała, nie mogąc odzyskać rezonu. Włosy dziewczyny stopniowo się rozjaśniały przechodzą w blond. Patrzyła na Kollera coraz bardziej wilgotnymi oczyma, po czym nagle wybuchnęła płaczem.
– Ale jak odjedzie, ale będzie zadowolony to wróci. – Ilona mówiła łamiącym się głosem, łykając łzy. – Jak nie skończysz szybciej, to szef będzie na mnie zły i mnie wyrzuci z pracy i nie będę miała za co żyć i… – Dalszej część wypowiedzi nie dało się zrozumieć.
Koller patrzył zdezorientowany na kierowniczkę, nie mając pojęcia jak zachować się w stosunku do płaczącej dziewczynki. Magik znał wiele rodzajów magii i był łebskim facetem, ale kobiecego płaczu nie był w stanie znieść z obojętnością. Ani tym bardziej bronić się w jakikolwiek sposób.
– Eee no dobrze… zobaczę, co da się zrobić. – W końcu wydusił z siebie bez przekonania.
– Naprawdę? – Wielkie, zapłakane oczy dziewczyny patrzyły na czarodzieja z nadzieją.
– No… no tak, przełożę jedną rzecz i dam ci znać jak będzie…
– Świetnie! – Ilona pisnęła z radości, jej włosy na powrót przyjęły rdzawy odcień, a z twarzy zniknęły wszystkie oznaki wcześniejszej rozpaczy.
– Masz czas do czternastej! – Kierowniczka rzuciła zeskakując ze stołu i wybiegła z kuchni, zostawiając oniemiałego czarodzieja.
Kacper patrzył przez przeszkloną ścianę za oddalającą się kierowniczką miniaturką.
– Co to u licha było? – spytał swojego anioł stróża.
– Ilona, kierowniczka działu wykonawczego. Kawał szychy, nawet jeśli nie wygląda na pierwszy rzut oka. Zawsze staje na wysokości zadania.
Karol – analityk, któremu przypadała rola anioła stróża, wprowadzając nowego w funkcjonowanie firmy, za późno zdał sobie sprawę z konotacji „stania na wysokości zadania”. W poprawnym politycznie otoczeniu nie wypadało jednak ciągnąć tematu, więc zajął się z powrotem swoją zupą. Aureola przymocowana do głowy nieco utrudniała Karolowi jedzenie, podobnie jak tekturowe skrzydła na plecach przeszkadzały w swobodnym obracaniu się. Strój był jednym z kilku pomysłów szefa oddziału, całkiem niezłego dowcipnisia, nawet jak na korporacyjne standardy. Początkowo opiekunowie świeżaków mieli zakładać też białe togi, ale ostatecznie pomysł upadł jako niezgodny z przepisami. Ograniczono się do skrzydeł i aureoli. Chodziły słuchy, że rezultat wynikał nie tyle z faktycznej niezgodnością z regulaminem, ile z konfliktu między szefem oddziału a szefową regulacji biznesowych, która chodziła na kawę z kierowniczką przedstawicielstwa centrali. Sprawa tog miała więc czysto polityczny wymiar. Skonfliktowana dwójka chciała sobie wzajemnie pokazać, kto może więcej. Kompromis wskazywał na remis.
Skończywszy obiad, magicy wyszli z kuchni. Idąc się w stronę biurka, Kacper nieco się zdziwił mijając drukarkę przechodzącą obok, ale nie skomentował samobieżności sprzętu. Zresztą Karol nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Wrzawa dochodząca z kuchni powoli cichła, kiedy szli przez korytarz. Im dalej od jadalni, tym bardziej regulaminowo zachowywali się mijani ludzie. Nowi pracownicy mieli tydzień na aklimatyzację, a ich opiekunowie zobowiązani byli poświęcać im całą uwagę. Wytyczne nie dotyczyły ich więc w pełni, dzięki czemu dwójka magików nie musiała udawać, że się spieszy.
Kacper ustąpił miejsca chudemu magikowi idącemu z naprzeciwka – czterdziestoletniemu prawiczkowi bez szans na zmianę swojego statusu towarzyskiego. Kacprowi wydało się, że chuderlawy czarodziej spieszy się bardziej niż reszta. Chciał spytać Karola, czemu facet jest taki nerwowy, ale sytuacja sama się wyjaśniła. Chudzielec miał już skręcić za róg, kiedy wypadł na niego futbolista w pełnej zbroi, z impetem rzucając czterdziestolatka na podłogę.
– Kowalski, co to, motyla noga, ma być?! Opiepalasz się od rana, przekroczyłeś czas o cztery minuty, yerba twoja mate! – Futbolista wrzeszczał na magika niezbornie próbującego pozbierać się z podłogi.
– Co się tak guzdrzesz, falku umorusany, ruchy! Ruchy, ruchy, ruchy, jazda! – Biedny czarodziej próbował biec w dziwnej pozycji, ni to na dwóch nogach, ni to na czworakach, dopingowany zajadle przez wielkoluda. Zanim duet zniknął z pola widzenia, sportowiec zdążył jeszcze rzucić złe spojrzenie Kacprowi i jego stróżowi. Zdawało się, że agresor im też chciał powiedzieć coś równie wulgarnego, ale dał sobie spokój, widząc atrybuty anioła.
– Co to do cholery było? – Kacper spytał skonfundowany.
– ASRP. Analogowy system regulacji przerw. Pomysł szefa. Odkąd go wprowadził, nadużywanie czasu przerw znacznie zmalało. A swoją drogą, nie mów do cholery tylko na przykład cholewy. Ewentualnie do choroby.
– Czemu?
– Em… no bo taki regulamin. Długo by opowiadać. Po prostu staramy się nie przeklinać. Przynajmniej otwarcie. – Karol tłumaczył, kiedy dochodził do swoich kryształowych kul.
– I co, jak się przekroczy czas albo zaklnie, to wypada na ciebie taki osiłek?
– Tak.
– A jak mi się coś stanie?
– W kontrakcie jest klauzula, która cię zabezpiecza.
– Wypłacą mi odszkodowanie?
– Nie, ty wypłacisz za przekroczenie czasu przerwy i koszty poniesione przez wezwanie pomocy medycznej.
– To jak mnie niby zabezpiecza?
– Zabezpiecza cię od uciążliwego procesowania się z firmą. To niezdrowe.
– Aha… a ile trwa przerwa?
– W sumie godzinę, ale poza obiadem nie możesz wykorzystać jednorazowo więcej niż pięć minut.
– My już jesteśmy w sumie ponad godzinę…
– Jesteś nowy, a ja jestem twoim stróżem. Mamy immunitet, dopóki nie skończy się twój tydzień przysto… powitalny.
– Aha… czyli w następnym tygodniu jak nie zdążę z przerwy, to oberwę?
– Tak. No, chyba że idziesz posłodzić kawę.
– Proszę?
– No… kawa to ważna rzecz, jak jesteś zmęczony, to idziesz po kawę. Wliczają to do czasu pracy.
– Piję bez cukru.
Karol popatrzył na podopiecznego pobłażliwym wzrokiem.
– Zaczniesz słodzić. Tutaj wszyscy słodzą – odpowiedział z lekkim rozbawieniem. Kacper zlustrował towarzysza, ale zanim zdążył zadać pytanie, jego uwagę rozproszyła ruda torpeda Ilony przemykająca przez korytarz jak kot na amfetaminie. Przebierając nóżkami w oszałamiającym tempie, zmierzała żwawo w sobie tylko znanym kierunku. Kacper oglądał się przez chwilę za pupą drobnej kierowniczki, kołyszącą się pod plecami jak wahadło zegara nakręconego przez zwycięzcę międzynarodowego konkursu siłaczy. Kacper zastanawiał się, czy gapienie się na tyłek osoby wyglądającej jak dziewczynka z podstawówki nie spełnia znamion pedofilii, ale wolał nie pytać o to Karola. Zwłaszcza mając w pamięci kwestie związane z ochroną zdrowia pracowników.
Rozważania na temat zwyczajów panujących w firmie przerwała Kacprowi drukarka przechodząca obok. Przypomniała magikowi o kilku formularzach, które miał wydrukować i wypełnić. Dał Karolowi znać, żeby szedł do biurka, a sam dogonił drukarkę. Kazał się jej zatrzymać i niewiele myśląc, wetknął różdżkę pamięci do odpowiedniego portu, chcąc wydrukować wszystkie dokumenty. Drukarka jednak odrzuciła prośbę uprzejmym tonem.
– Wybacz, ale nie mogę teraz wydrukować twoich dokumentów. Dla twojej wygody uczynię to kiedy będę przechodzić koło twojego biurka.
– Ale po co mam czekać aż będziesz koło mnie znów przechodzić, skoro jestem na miejscu?
– Powinieneś iść do swojego biurka, czas twojej przerwy zapewne dobiega końca.
– Nie dotyczą mnie jeszcze regulacje przerw, dopiero co zostałem przyjęty.
Drukarka myślała przez chwilę, po czym odpowiedziała równie uprzejmie, jak poprzednio.
– Nie potrafię udzielić odpowiedzi na to pytanie. Dla twojej wygody wydrukuję twoje dokumenty, kiedy będę przechodzić koło twojego stanowiska pracy.
– Programiści nie zaimplementowali ci odpowiednich instrukcji, co?
– Nie potrafię udzielić odpowiedzi na to pytanie. Twoja przerwa zapewne dobiega końca, udaj się do swojego stanowiska pracy. Dla twojej wygody wydrukuję twoje dokumenty, kiedy będę przechodzić koło twojej kryształowej kuli.
– Ale zanim tam dojdziesz, zdążyłbym już wydrukować dziesięć razy wszystko. Przecież nie wolno marnować czasu, prawda?
– Potwierdzam, czas jest najcenniejszym zasobem, zaraz obok ciebie, pracowniku PMS. Dlatego dla twojej wygody wydrukuję twoje dokumenty, kiedy będę przechodzić koło twojego stanowiska pracy.
– Ale wygodniej będzie mi je wydrukować tutaj i teraz. – Kacper zaczynał tracić cierpliwość.
– Zapewniam cię, że nie. – Spokój maszyny zaczynał robić się irytujący. – Przypadkowe spotkania jedynie obniżają produktywność.
– Brak obsługi, kiedy jest potrzebna, obniża produktywność.
– Proszę więc udać się do swojego stanowiska pracy, gdzie będziesz mógł zostać wygodnie obsłużony.
Wymiana zdań zaczynała przyciągać coraz więcej uwagi. Pracownicy odwracali głowy zerkając raz po raz na kłótnię. Z ukradkowych uśmiechów można było wnioskować, że sami już to przerabiali. Kacper myślał przez chwilę jak podejść krnąbrną maszynę, w końcu przystąpił do ataku.
– Robisz wszystko dla mojej wygody.
– Tak.
– Dla mojej wygody wydrukuj teraz dokumenty.
– To nie jest dla ciebie wygodne. Udaj się do swojego stan…
– To nie jest wygodne dla mnie czy dla ciebie? – Kacper wtrącił obcesowo.
Drukarka zamilkła i wyglądało na to, że myśli nad odpowiedzią. Coś chyba musiało iść nie tak ponieważ milczenie się przeciągało. Po dłuższej chwili bez reakcji jasne już było, że drukarka się zawiesiła. Kacper zajmował się nieco programowaniem urządzeń czarodziejskich, zanim zajął się magiczną administracją, fachowo stwierdził więc, że programiści spaprali obsługę przerwań.
– No świetnie!
Kacper podskoczył, słysząc obok siebie wkurzony głos. Odwracając głowę zobaczył Ilonę i stojącego obok krasnoluda.
– No nie… to siedemdziesiąty trzeci raz, jak ktoś popsuł maszyna w tym roku. A mamy dopiero sierpień. – Krasnolud mówił z silnym górniczym akcentem. Nie odmieniał niektórych wyrazów, co wskazywało na rybirckie pochodzenie. Starał się udawać przejęcie, ale nietrudno było zauważyć, że w istocie miał to gdzieś. Dzień jak co dzień.
– Ignac, napraw to badziewie. – Ilona nie bawiła się w uprzejmości. – A ty nowy tu, nie? I od razu psujesz sprzęt? – Kierowniczka miniaturka zadzierała nos, żeby patrzeć Kacprowi prosto w oczy. – Zdajesz sobie sprawę, ile taki sprzęt kosztuje?
– Raczej niewiele, wnosząc po awaryjności. – Kacper wypalił zanim zdążył pomyśleć. Ilona wyglądała na równie skonsternowaną bezpośredniością nowego, co on sam własną bezmyślnością. Taksowała magika przez chwilę wzrokiem, po czym uśmiechnęła się kącikiem ust. Uciekła wzrokiem w bok. Musiała coś sobie przypomnieć.
– Mhm… – mruknęła tylko, ewidentnie będąc myślami już gdzie indziej. Krasnolud tymczasem stukał różdżką w maszynę, aby po chwili wyszczerzyć tryumfalnie zęby.
– Drukarka numer 8.2.2 zgłasza swoją gotowość do prac… – Kolejne stuknięcie przewinęło komunikat powitalny. Jeszcze jedno usadziło w miejscu sprzęt zaczynający przebierać rzędami nóżek.
– A ty dokąd?! Moje dokumenty miałaś wydrukować! – Ilona wróciła na ziemię.
– Przepraszam, w mojej kolejce drukowania nie znajdują się obecnie żadne dokumenty. Proszę udać się do swojego biurka i…
– O zamknij się! Ignac, czemu to nie drukuje?
– Bo się zresetowało… – Krasnolud rzucił zniecierpliwiony. – Prześlij mu to jeszcze raz. Ja wraca na dół.
Fryzura Ilony zafalowała ostrzegawczą purpurą, dobrze korespondującą ze wściekłym rumieńcem wypływającym na twarzy dziewczynki.
– No chyba cię popie…
– Przypominam o kulturze miejsca pracy. – Drukarka przerwała obcesowo i podreptała za krasnoludem, zostawiając Kacpra sam na sam ze wkurzoną kierowniczką.
Ilona spuściła z siebie powietrze zamykając oczy. Kiedy skończyła nie eksplodować ze wściekłości, zwróciła się do Kacpra z promiennym uśmiechem, nie do końca współgrającym ze wzrokiem mordercy.
– Tutaj masz moją różdżkę – zaszczebiotała wsadzając nowemu magiczny nośnik do kieszeni. – Za kwadrans pojawisz się przy moim biurku z dokumentami, które znajdziesz w śliwkowym folderze.
Głos dziewczyny brzmiał jak pogodne stwierdzenie, że niebo jest niebieskie. Niemal doskonale maskował lodowatą stal niewypowiedzianej groźby co się stanie, jeśli teza nie okaże się prawdziwa.
– Takim fioletowym – dodała przytomnie, widząc minę chłopaka. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, choćby zapytać gdzie jest jej biurko, Ilona odwróciła się na obcasie i wystrzeliła jak pocisk w boczny korytarz, zostawiając biedaka samego z echem wkurzonych kroków.
Kacper stał przez chwilę nieruchomo, próbując przetrawić co się właśnie stało. Stwierdziwszy, że musi mieć wyjątkowy talent do ładowania się w kłopoty, już pierwszego dnia podpadając jednej z tutejszych szych, magik skierował się czym prędzej do swojego miejsca, mając nadzieję, że drukarka zdąży do niego dodreptać zanim minie czas. Sorry, deadline.
Przy biurku zastał przysypiającego Karola. Magik obudził się przestraszony, kiedy Kacper zasiadł do swojej kuli, wsuwając otrzymaną różdżkę w port przy podstawie. Opiekun rozejrzał się dookoła sprawdzając, czy nikt władny nie przyłapał go na spaniu. Nie notując nikogo ważnego uspokoił się i stwierdził, że chyba za dużo zjadł.
– Idę po kawę… skąd masz tę różdżkę?
– Dostałem od rudej, żebym jej coś wydrukował…
– Od Ilony?!
– No tak.
Karol wyczuł, że młody wpakował się w jakieś kłopoty, ale nie pytał na razie o nic więcej. Jeżeli Kacper coś schrzanił to jemu też się oberwie, ale był w tej chwili zbyt zamulony, żeby jasno myśleć, popędził więc ile sił w nogach po kawę. Kacper tymczasem zastanawiał się, który z fioletowych folderów jest śliwkowy. Przejrzał kilka, w końcu znalazł jeden, w którym znajdowały się jakieś dokumenty tekstowe i posłał do druku, modląc się, żeby miał już założone uprawnienia. Zielony komunikat z przewidywanym czasem dojścia drukarki do biurka wskazywał, że na szczęście miał. Osiem minut. Siedział już trzy więc mogło mu się upiec. Zagadnął ludzi siedzących nieopodal gdzie jest biurko Ilony. Zorientowawszy się pozostało mu jedynie czekać na drukarkę. Oby tylko nikt po drodze nie chciał nic sam drukować.
Kilka ciągnących się w nieskończoność minut później do biurka doszedł Karol. Zdążył już upić trochę niemal wrzącej jeszcze kawy. Zdawał się też już nieco bardziej przytomny. Kacper, zagadnięty, wyjaśnił magikowi, o co chodziło z Iloną, nerwowo czekając na przyjście drukarki.
Kiedy w końcu przyszła, wydrukowała dokumenty szczęśliwie bez dalszych komplikacji. Chłopak zapytał Karola jeszcze dla pewności gdzie siedzi Ilona.
– W rogu sektora B, zaraz przy oknie. – Karol odpowiedział podekscytowany, z oczami szklącymi się od rozpierającej go energii. Nagły przypływ witalności zdumiał Kacpra. Jeszcze parę minut temu przysypiał, a teraz… Spojrzał zdziwiony na kubek w dłoni opiekuna, nie miał jednak czasu spytać co to za kawa. Popędził we wskazane miejsce, zapominając chwilowo o sprawie.
Maszerował raźno, licząc w myślach ile czasu jeszcze zostało. Rachunek wskazywał na dwie minuty. Posada uratowana. Za zakrętem zauważył znajomą kitę, na wszelki wypadek przyspieszył jeszcze korku zmierzając w kierunku kierowniczki. Ilona wyglądała przez okno, wyraźnie czymś przejęta. Nawet nie zwróciła uwagi na chłopaka kładącego papiery na biurku, półgębkiem obwieszczającego swoje przybycie. Kacper mimochodem spojrzał przez szybę. Pod biurowcem stał radiowóz. Jeden z tych dużych. Wychodzili z niego policjanci jednostki antyterrorystycznej w pełnym rynsztunku. Ciekawe kogo chcieli zgarnąć w centrum miasta w spokojny dzień. Kacper chciał już zagadnąć Ilonę, kiedy policjanci skierowali się w stronę budynku PMS. Ilona obróciła się na pięcie ogniskując wzrok na nowym.
-Ty! Ze mną!
Kacper nie zdążył nawet odpowiedzieć, kiedy Ilona wystrzeliła już przed siebie. Nie pozostało mu nic innego jak podążyć za szefową. Pomimo długości nóg filigranowej kierowniczki ciężko było nadążyć z jej krokiem. Zanim chłopak dogonił dziewczynę, ta trzymała już przy uchu telefon wymieniając z kimś urywane zdania.
– Widziałeś? Tak. No tak. Nie wiem. Nie. Aha. A możemy? Nie mam pojęcia do cholery!
– Hej! Coś ty powiedziała?! – Znajomy futbolista krzyknął gdzieś z boku. Ilona, nie zwalniając, zmierzyła wielkoluda wzrokiem. Wielkolud trochę się zmieszał dopiero teraz poznając z kim ma do czynienia.
– Zbierz kumpli i migiem na parter! Już!
Facet stał jeszcze przez moment z rozdziawionymi ustami, ale drugi raz nie trzeba mu było powtarzać. Rzucił się w bok z prędkością, jakiej trudno byłoby się spodziewać sądząc po gabarytach zawodnika. Ciężkie odgłosy cwału sportowca po chwili zostały zagłuszone przez nieznośny pisk gwizdka. Nawoływaniu odpowiedziały kolejne gwizdy, wypełniając cały budynek. Wszystkie piętra zatrzęsły się pod nogami futbolistów. Można było się jedynie zastanawiać, czy taką szarżę wstrzymają stropy zaprojektowane pod spokojne kroki chuderlawych magików.
Towarzyszący lokalnemu trzęsieniu ziemi harmider nie uszedł uwadze policjantów czekających przy wejściu. Ich dowódca, w zwykłym mundurze, żądał od recepcjonistki przywołania dyrektora oddziału, potrząsając nakazem aresztowania. Spanikowana ślicznotka próbowała bezskutecznie dodzwonić się do szefa. Mundurowi zaczynali tracić cierpliwość. Dowódca dał znać dwóm podwładnym, żeby sprawdzili, czy z budynku są jeszcze jakieś wyjścia, po czym zwrócił się do recepcjonistki siląc się na uprzejmość:
– Jeżeli szef nie odbiera to może się przejdziemy do jego biura?
Dziewczyna, już na skraju histerii, teraz dosłownie skamieniała.
– Nie mogą państwo wejść na teren biura bez przepustki i opiekuna! – odezwał się ostry kobiecy głos gdzieś z boku, ku uldze recepcjonistki.
– Mamy przepustkę, a zadbać o sie… – Dowódca urwał w pół słowa obracając się w kierunku głosu. Widok małej, rudej dziewczynki w garsonce, za którą zbierało się kilku wielkoludów w futbolowych ochraniaczach kompletnie zbił go z tropu.
– Na teren firmy można wejść jedynie z przepustką przez firmę wydaną. – Ilona wyrzuciła z siebie jednym tchem. – Proszę wysłać pisemne podanie do naszego działu kontaktów biznesowych, powinniśmy odpowiedzieć w ciągu tygodnia, żeby się umówić na wizytę.
Policjanci stali nieruchomo, wpatrując się w małą zbaraniałym wzrokiem. Dowódca odzyskał rezon pierwszy.
– No chyba sobie jaja robisz. Mirek, Daniel, obstawiajcie wejście, reszta za mną!
Trzej antyterroryści postąpili za szefem. Ilona wrzuciła wsteczny, żeby mieć ich cały czas przed sobą.
– Dokąd?! Nie macie przepustek!
– Owszem, mamy. A ty sobie odpuść, bo ciebie też zaraz zgarniemy za utrudnienia pracy funkcjonariuszom na służbie. – Dowódca odganiał kierowniczkę, przyglądając jej się uważnie. Widocznie kogoś mu przypominała, ale nie mógł sobie przypomnieć kogo.
– Stać! Bo wezwę ochronę!
Policjanci faktycznie zwolnili kroku. Trudno się idzie rycząc ze śmiechu. Tym samym rozsierdzili dziewczynę.
– Na nich! – wrzasnęła do futbolistów, wskazując wyciągniętym ramieniem na gliniarzy.
Posadzka zatrzęsła się pod stopami olbrzymów. Dowódca przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy użycie broni w zaistniałej sytuacji miałoby podstawy prawne, ale widok szarżującej tyraliery skutecznie wybił mu z głowy rozważania natury legislacyjnej.
– Chodu! – Zdążył tylko wrzasnąć, zanim impet uderzenia wyrzucił go w nieprzytomną ciemność. Pozostałym policjantom udało się ujść z pola, choć jeden został dosłownie katapultowany przez szerokie wejście, kiedy dopadł do niego jeden z byków.
– Tego zabierz do gościnnego na pierwszym piętrze, reszta niech pilnuje wejścia jakby znowu próbowali. – Ilona instruowała największego z futbolistów. Wielkolud przerzucił nieprzytomnego policjanta przez ramię i skinął kumplom, którzy zajęli pozycje gotowi do ponowienia szarży w razie kolejnego ataku. Kacper wymienił skołowane spojrzenia z recepcjonistką. Rad nierad, podążył za goniącą goryla kierowniczką.
– Dobra, będzie go trzeba przesłuchać jak się obudzi – stwierdziła, kiedy cała czwórka znalazła się w pokoju. Przywołała kogoś przez telefon i zaczęła krążyć po sali w milczeniu. Policjant nie wyglądał jakby miał się prędko ocknąć więc miała chwilę do namysłu. W pewnym momencie przestała dreptać.
– Przyprowadź mi tu Kollera. Niech weźmie ze sobą kulę. I to już!
Kacper skojarzył faceta z kuchni i popędził na swoje piętro, mając nadzieję, że Koller też tam pracuje. Wolał nie dopytywać Ilony gdzie siedzi czarodziej. Wysiadłszy z windy spytał pierwszą napotkaną osobę. Na szczęście wiedziała. Biegnąc do biurka chłopak mimochodem rzucił okiem przez okno. Radiowóz dalej stał na swoim miejscu. Policjanci kręcili się obok, jeden gadał przez telefon. Najpewniej wzywali posiłki.
Znalazł Kollera we wskazanym miejscu. Czarodziej wyglądał przez okno, zaciekawiony mundurowymi. Towarzyszyła mu chyba połowa biura, Kacprowi mignęły gdzieś nawet skrzydła Karola.
– Panie Koller, Ilona wzywa pana do pokoju socjalnego na pierwszym piętrze.
Magik popatrzył na nowego podejrzliwie.
– Poleciła, żeby wziął pan ze sobą swoją kulę – dodał po chwili, ostentacyjnie zerkając na radiowóz. Miał nadzieję, że czarodziej zrozumie sugestie. Magik stał przez chwilę, lustrując młodego wzrokiem, obejrzał się jeszcze raz za okno i przewrócił oczami sięgając po swój kryształowy sprzęt. Kacper mógł jednak przysiąc, że wzbudził zainteresowanie starego.
W gościnnym zastali kolejnego faceta, na oko czterdziestoletniego jegomościa w szarym garniturze. Żywo dyskutował z Iloną, zerkając co chwila na nieprzytomnego gliniarza. Z gestykulacji Kacper wywnioskował, że sztywniakowi paliło się pod tyłkiem. Znaczyłoby, że to szef oddziału.
– Ale na cholerę go tutaj przytaszczyłaś w ogóle? I tak już mamy przerąbane. Jak do tego jeszcze dojdzie uprowadzenie funkcjonariusza…
– Skoro i tak mamy przerąbane, to już bardziej nie zaszkodzi. A będzie można go przesłuchać. Kiedy przyleci szofer?
– Za godzinę czy dwie… A tego chłopaki tak urządzili, że prędzej nas szturmem wezmą niż się śpiące królewna obudzi. Zaraz tu się zaroi od glin.
– Ha, spokojnie, akurat o to już zadbałam! – Ilona obwieściła tryumfalnie, przenosząc wzrok na Kollera. Uśmiechnęła się słodko do czarodzieja. – Jest taka sprawa. Pamiętasz jak kiedyś włamałeś się do lokalnego systemu komunikacji miejskiej?
Koller milczał przez chwilę z kamienną twarzą.
– Nie wiem, o czym mówisz…
– Oj weź się nie wygłupiaj – żachnęła się Ilona.
– Zostałem oczyszczony z zarzutów.
– Aha… po tym, jak sąd dziwnym trafem stracił bazy danych z kartotekami.
– Niczego mi nie udowodniono.
– I bardzo dobrze – zaszczebiotała wiewiórka. – Miło byłoby, gdybyś powtórzył ten numer. Bez pozostawiania śladów.
Koller patrzył na małą zbaraniały. Zerknął na dyrektora. Szef był równie zaskoczony, ale pod jego czaszką zdawały się przeskakiwać jakieś zębatki. Im więcej ich wskakiwało na miejsce, tym szerszy uśmiech wypływał na przystojną acz trochę zniewieściałą twarz.
– Raczysz żartować… – Koller zdawał się nie być przekonany.
– Dziesięcioprocentowa podwyżka, dodatkowy płatny urlop, premia uznaniowa w wysokości półrocznych zarobków. – Dyrektor wsparł Ilonę zrozumiawszy do czego zmierza dziewczyna. Koller też już się połapał.
– Dwudziestopięcioprocentowa – odrzekł spokojnie.
– Dwudziestoprocentowa. – Ilona rzuciła mechanicznie zanim zdała sobie sprawę kto teraz dyktuje warunki. – Dostaniesz jeszcze asystenta do prowadzenia projektów.
– Niech będzie. To mówicie, że co się może zepsuć?
– Światła między komendą policji a na naszym biurem. I wszystko wokół…
Koller gwizdnął przez zęby, spoglądając na gliniarza. Siadł ciężko do biurka i odpalił kryształową kulę.
– Nic nie mogę obiecać – mruknął jeszcze zatapiając wzrok w szkle. Nikt nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Z początku jedynymi wyznacznikami jego upływu były kolejne krople potu na czole szefa, potem doszło jeszcze coraz głośniejsze chrapanie policjanta. Koller tymczasem wiercił kulę wzrokiem, czasem wykonując jakieś czarodziejskie gesty. W końcu rzucił poirytowany:
– No nie! Nie wierzę!
– Co jest, nie możesz się włamać? – Dyrektor spytał ze ściśniętym gardłem. Pobladł przy tym do tego stopnia, że zaczął się nieźle komponować z białą ścianą za nim. Fryzura Ilony też jakby straciła połysk.
– Nie, nie, wręcz przeciwnie. Ci debile nawet nie pozmieniali haseł…
Koller machnął różdżką nad kulą, wypełniając przestrzeń hologramem planu miasta. Podświetlił komendę i budynek firmy. Gdzieś w połowie drogi migały niebieskie światełka zbliżające się do biura.
– Oho, chyba jego kumple jadą. – Czarodziej zerknął złośliwie na chrapiącego gliniarza. Chyba nie darzył mundurowych szczególną sympatią.
– Zatrzymaj ich! – Ilona zaszczebiotała radośnie.
Magik zatoczył różdżką nad migoczącymi punktami. Po chwili ikony sygnalizacji świetlnej przybrały zieloną barwę, trzy sekundy później dookoła nich mapa rozjarzyła się czerwonymi plamami. Niebieskie kropki zatrzymały się przed jedną z nich. Gdzieś z zewnątrz dobiegły odgłosy klaksonów i głuchych uderzeń.
– Haha, jak za starych dobrych cza… – Magikowi przerwało głośne chrapnięcie policjanta. Dowódca otworzył oczy i rozejrzał się nieprzytomnie dookoła. Popatrzył na mapę, którą Koller wyłączył moment później. Policjant zogniskował wzrok na czarodzieju i przekrzywił głowę, wpatrując się w twarz magika.
– Ty… ja cię znam… nie ty się włamałeś do naszej bazy parę lat temu?
Koller lustrował mundurowego zaskoczonym wzrokiem.
– Aspirant Naleta?
– Teraz inspektor Naleta! Ja o tobie nie zapomniałem, panie Koller. Jeszcze na ciebie znajdę haka, gagatku. Niech no tylko stąd… gdzie ja w ogóle jestem? – policjant rozejrzał się znowu, obserwując twarze zebranych. Zatrzymał się na dyrektorze.
– Jesteś aresztowany! – Naleta zerwał się z miejsca, ale basowe warknięcie milczącego dotąd futbolisty prędko uspokoiło stróża prawa. Powoli siadł z powrotem na fotelu, patrząc na wielkoluda. Ilona odkaszlnęła, żeby ściągnąć na siebie uwagę dowódcy.
– Witamy w biurze lokalnego oddziału przedsiębiorstwa Podtrzymywania Systemów
Magicznych. Mamy przyjemność gościć pana w celu wyjaśnienia niefortunnego nieporozumienia dotyczącego obecnego tu pana dyrektora Morzarskiego. Można spytać, dlaczego policja jest zainteresowania zatrzymaniem naszego szefa?
Naleta patrzył na Ilonę skołowany, odchylając głowę to w jedną, to w drugą stronę, jakby próbował obejrzeć dziewczynę z różnych perspektyw.
– Mam rozkaz zatrzymania pana dyrektora pod zarzutami handlu narkotykami oraz pedofilii.
– Pedofilii?! – Ilona wydarła się na cały głos, wprawiając szyby w drganie. Kilka osób na korytarzu obejrzało się w kierunku przeszklonej sali. Wygłuszenie przegrało z Iloną.
– Obracałeś jakąś małolatę, chrzaniony sukinkocie?! – Fryzura dziewczyny uniosła się i zafalowała jak płomień. Ilona wyglądała teraz jak minibogini ognia i zemsty.
– Co?! W życiu! – Dyrektor przebiegł na drugą stronę biurka, uchylając się przed ciśniętą w niego słuchawką. – No chyba nie wierzysz, że bym cię puścił kantem?!
Na korytarzu zbierało się coraz więcej gapiów, Kacper i Koller obserwowali sytuację ze szczękami opuszczonymi daleko poniżej przyzwoitej wysokości. Tylko wielkolud zdawał się zachowywać względny spokój. “Staje na wysokości zadania”, słowa Karola zabrzmiały w głowie chłopaka. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, napotykając wzrok Kollera. Stary czarodziej odwzajemnił uśmiech. On chyba też słyszał plotki.
– Chwila, proszę państwa. – Inspektor przypatrywał się Ilonie, porównując ją z trzymaną w dłoni fotografią. – Może się pani odwrócić profilem w tamtą stronę? Dziękuję. I włosy opuścić… tak, właśnie, dziękuję. Aha… hm… – Dowódca wyjął z marynarki kolejną fotografię. – A teraz proszę spojrzeć w tę… dziękuję. Ciekawe… Ile pani ma lat?
– Kobiet się o wiek nie pyta! – Ilona fuknęła na policjanta.
– Ale więcej niż osiemnaście?
– No jasne! Znaczy nie aż tak wiele więcej… ale owszem. Czemu pan pyta?
– Cóż… bardzo młodo pani wygląda.
– Dziękuję. Kuracja Ybisza działa cuda. – Skomplementowana dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.
– W takim razie zarzut pedofilii zostanie skreślony z akt.
Morzarski i Ilona popatrzyli po sobie oszołomieni.
– Pokaż pan te zdjęcia – powiedzieli chórem.
Na fotografiach dość kiepskiej jakości widoczna była Ilona siedząc na drukarce oraz dyrektor zaraz obok, oboje niekompletnie ubrani. Zdjęcia nie pozostawiały wątpliwości co do jakości życia towarzyskiego w biurze po godzinach. Oniemiała para stała skamieniała. Twarz Ilony upodabniała się odcieniem do fryzury, Morzarskiego dla odmiany zbladła jeszcze bardziej pod coraz grubszą warstwą potu. Po chwili wstyd zaczęła zastępować złość i tym razem dyrektor zaczął się czerwienić a Ilona blednąć ze wściekłości.
– Od kogo to macie?! – Znowu rzucili chórem.
– Nasze źródła są tajne…
– To fałszywe oskarżenie i mogło spowodować nieodwracalne szkody dla firmy oraz naszego dobrego imienia. – Ilona nie dawała za wygraną.
– Nie mogę ujawniać źródeł, nawet jakbym sam je znał. To anonimowy donos.
– Anonimowy, tak? – Morzarski patrzył zadumany w sufit, stukając palcami o blat. – A ten anonimowy donosiciel nie używał przypadkiem czasowników rodzaju żeńskiego pisząc o własnych obserwacjach?
Naleta nic nie odpowiedział, ale po minie gliniarza zorientowali się, że donosiciel istotnie był donosicielką.
– Ularska! – Ilona wrzasnęła wściekła, łapiąc o kogo chodzi. – Już idziemy ci wczarować, niedoruchana małpo.
– Kierowniczka monitoringu? – Koller zdziwił się wyraźnie, nie wiedząc czemu dziewczyna miałaby kopać dołki pod szefostwem.
– Nie ta, ta druga Ularska, od regulacji i zabaw kredkami. Szczerbata kumpela tej pipy z centrali. – Dyrektor wyjaśnił odległym głosem. Widocznie już obmyślał zemstę.
– Cieszę się, że dobrze się państwo bawią w swoim towarzystwie, ale wciąż pozostaje zarzut handlu prochami.
– Kolejne anonimowe donosy? – Ilona zakpiła.
– Akurat na to mamy dowody, dostaliśmy próbkę oraz parę filmów z… no nieważne. – Dowódca ugryzł się w język zdając sobie sprawę, że puścił za dużo pary z ust. Zrezygnowany wyjaśnił jednak do końca, skoro nie było już czego ukrywać. – W każdym razie mamy dowody, że nie tylko toleruje pan używanie narkotyków w biurze, ale sam dosypuje amfetaminy do cukru. – Inspektora wyraźnie bawiło obserwowanie jak Morzarski na przemian się czerwieni i blednie.
Kacper parsknął śmiechem skojarzywszy przypływ energii Karola. Zaraz za nim roześmiał się Koller. Futbolista też nie wytrzymał. Nawet Ilona odwróciła wzrok, próbując ukryć rozbawienie.
– Oj tam, na żartach się nie znacie… zresztą pracownicy sami się zrzucali. – Dyrektor żachnął się sztywno.
– Znaczy przyznaje się pan – Naleta aż podskoczył z radości.
– Co? Nie, nie wiem, o czym mowa.
– Właśnie pan…
– Ktoś coś słyszał?
Wszyscy popatrzyli w milczeniu po ścianach, wypatrując tam czegoś niezmiernie ciekawego. Inspektor tylko westchnął. Chciał coś jeszcze dodać, ale w chwilowej ciszy dosłyszał dochodzące z zewnątrz alarmy samochodowe i odległe syreny.
– Co wyście tam narobili? – Dowódca wlepił wzrok w Kollera, który jak gdyby nigdy nic bawił się znalezionym długopisem udając, że nie dosłyszał.
– Ja was wszystkich do mamra wsadzę jak tylko reszta chłopaków dojedzie – inspektor puścił oko do futbolisty, uśmiechając się półgębkiem.
– Nie ma pan nakazu. – Beznamiętnie zripostował dyrektor.
– Mam.
– Tylko na mnie. Zresztą zarzuty okazały się bezpodstawne.
– Jeden z zarzutów, panie Morzarski. Za utrudnianie śledztwa wszyscy bekniecie.
– Nie miał pan nakazu przeszukania biura więc wdarcie się na teren firmy zostało potraktowane jako włamanie. Nikt nie użył niebezpiecznych narzędzi więc nie można będzie postawić zarzutu o przekroczenie granic obrony osobistej. – Futbolista uśmiechnął się szeroko słuchając szefa.
– Kiedy przyjedzie policja zostanie pan wydany jako włamywacz. – Dyrektor ciągnął, puszczając nieznacznie oko do Kollera. – Nie ma pan udokumentowanych podstaw aresztowania moich ludzi, więc firmowi prawnicy z miejsca zakwestionuję wszelkie próby zniesławienia pracowników przedsiębiorstwa.
Policjant słuchał dyrektora z rosnącym zdziwieniem. W końcu nie wytrzymał:
– No chyba sobie jaja robisz!
– To ocenią prawnicy.
– Raczej prokuratorzy.
– A to nie jest tak, że zagraniczne firmy podlegają zagranicznemu prawu? – Kacper rzucił niepewnie, chcą przypomnieć o własnym istnieniu. Ilona i Morzarski przenieśli zaskoczy wzrok na nowego. Uśmiechnęli się jednocześnie. Pomysł wyraźnie przypadł parze do gustu.
– Bardzo słuszna uwaga. Zgodnie z niedawnym precedensem w sprawie Goldwan i Spółka przeciwko władzom prowincji, zagraniczne firmy podlegają prawu krajów macierzystych, co za tym idzie przedstawicielstwa międzynarodowych przedsiębiorstw są placówkami eksterytorialnymi i pańskie wtargnięcie będzie traktowane jako incydent dyplomatyczny.
Naleta kiwał głową z coraz większym rozbawieniem. Sam w duchu musiał przyznać, że facet miał gadane. Prawie jak ruda. Chyba prawnik, konkludował. Tylko skąd u prawnika poczucie humoru?
– W sprawie tego orzeczenia już się toczy postępowanie. Ponoć sędzia się dobrze znał z Goldwanem. Zresztą PMS to krajowa firma z siedzibą w stolicy.
– Nie, w stolicy zarejestrowana jest spółka córka, której częścią jest tutejsza placówka. Macierzysta firma pochodzi z Burano Felio.
– Skąd?!
Morzarski milczał chwilę, sam nie wiedząc gdzie to może być.
– Burano to dynamiczny kraj prowadzący ekspansję gospodarczą na całym świecie. – Wymijająco odpowiedział szef. Na szczęście dzwonek telefonu wybawił szefa z dalszych wyjaśnień.
– Aha, dziękuję. Tak, już idę. – Dyrektor schował telefon do kieszeni. – Pan wybaczy, obowiązki wzywają. Nasz ochroniarz odprowadzi pana do wyjścia. Życzę miłego dnia – Skinął głową na wielkoluda wychodząc z sali.
– My się jeszcze zobaczymy. Moi koledzy zapewnią panu podwózkę do aresztu jak tylko postawi pan nogę na ulicy. – Inspektor pożegnał się równie kurtuazyjnie. Dyrektor uśmiechnął się szeroko.
– Mam dużo pracy więc mogę tu jeszcze trochę zabawiać. Nadgodziny i tak dalej. Wie pan, korporacje wyciskają z człowieka ostatnie soki.
Policjantowi coś nie spodobało się w bezczelnym uśmiechu niedoszłego aresztanta. Nie zdążył już jednak nic powiedzieć. Morzarski zniknął w korytarzu, zabierając ze sobą swoich ludzi. Inspektor został sam na sam z górą mięsa w zbroi, która uśmiechnęła się złowieszczo robiąc teatralny gest zapraszający do wyjścia.
Pozostała czwórka wyszła na dach, gdzie czekał latający spodek. Pilot przywitał się z dyrektorem, zgłaszając gotowość do odlotu w każdym momencie.
– Więc naprawdę się zwijasz? – Ilona starała się mówić spokojnie, ale dało się wyczuć, że nie była pogodzona ze zniknięciem kochanka.
– Nie mam wielkiego wyboru. Trochę za gorąco się dla mnie zrobiło. – Dyrektorowi też się nie podobała ewakuacja, ale echa syren niosących się po mieście nie pozostawiały wielkiego wyboru.
– Spokojnie mała, wrócę jak się wszystko odkręci. – Szef uszczypnął w nos Ilonę dzielnie starającą się nie rozbeczeć. – Zniknę gdzieś za granicą tylko na parę miesięcy.
– Panie Koller. Słyszałem, że kartoteki policyjne mają dziwną tendencję do znikania od czasu do czasu. – Morzarski zwrócił się do czarodzieja kiedy dziewczyna wysmarkiwała się w krawat szefa.
– Cóż, serwery czasem ulegają awariom, nawet zapasowe, ale to rzadki przypadek – Koller uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Myślę, że może pan przeprowadzić małe badania nad zjawiskiem, rzecz jasna mając zapewnione zasoby. – Morzarski uśmiechał się głaskając Ilonę po głowie.
– Swoją drogą, póki będę na urlopie, ktoś musi mnie zastąpić. Coś mi się zdaje, że centrala przyzna ci mały awans – ciągnął, puszczając oko do dziewczyny. – Zwłaszcza jeśli pewien znajomy inspektor dostanie anonimowy cynk, że nasza kochana przedstawicielka centrali jest w posiadaniu cukierniczki z podejrzaną zawartością. I chętnie częstuje Ularską podczas wspólnych wypadów na kawę. – Szef obserwował z satysfakcją złośliwe ogniki rodzące się w dobrze nawodnionych oczach podwładnej.
Uznając, że odprawa została zakończona, uściskał jeszcze raz rudą i pożegnał się z chłopakami. Zanim wsiadł do spodka zlustrował stan wilgotnego krawata. Uznając, że na ratunek już za późno, zdjął go coby pomachać wszystkim na pożegnanie.
Trójka stała przez chwilę w milczeniu, obserwując oddalający się pojazd. Ilona, pozbierawszy się w sobie, wbiła wzrok w Kacpra.
– Ty, miałeś mi chyba coś wydrukować!
– Dokumenty leżą na twoim biurku. Aha, zwracam fant – odpowiedział spokojnie, podając nowo mianowej szefowej różdżkę.
– Świetnie! Będziesz moim asystentem!
Kacper nabrał powietrza, żeby zaprotestować – w końcu nie na to się pisał. Ostatecznie jednak sobie odpuścił. Coś mu mówiło, że to nie była propozycja.