- Opowiadanie: Mitsumenaide - Tam, gdzie nie ma mroku

Tam, gdzie nie ma mroku

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Tam, gdzie nie ma mroku

Nazajutrz o świcie słońce wschodziło czerwone jak krew, której tak wiele przelano minionej nocy. Teraz już ulica była cicha i spokojna, tak powiedziałby każdy śmiertelnik idący tą drogą, ale nie ja, nie ja. Moje nogi wtopiły się w asfalt, ale ja chciałem uciec jak najdalej. Moje oczy patrzyły, ale ja pragnąłem, by spowiła je ciemność. Moje serce krzyczało z rozpaczy, ale ja ponad wszystko usiłowałem nic nie czuć, krzyczało z rozpaczy na widok stosów nieżywych ciał ludzkich, leżących jedno na drugim. Jeszcze przed chwilą leżeli osobno, każdy w innym miejscu, ale trzeba było sprzątnąć je z drogi, żeby ulica znów była przejezdna. Nie, nie było spokojnie, bo ich dusze płakały. Inni tacy jak ja starali się zabierać je jak najszybciej tam na górę, do nieba, lecz było ich tak wiele. I niektóre dusze widziały, jak potraktowano ich ciało sponiewierane niczym stare ubranie, w którym już się nie będzie chodzić, wyrzucone lub przeznaczone na szmaty do wycierania podłogi. Tak właśnie wyglądały ciała ludzi, którym inni „ludzie” zgotowali ten los.

To był mój pierwszy dzień w pracy. Też powinienem był te dusze prowadzić do nieba, lecz nie potrafiłem, bo ta śmierć, jaką widziałem, odbiegała od tej, jakiej mnie uczono. Że zazwyczaj zabiera ludzi starszych, którzy przeżyli już wystarczająco dużo lat, którzy umierają w spokoju, w ciepłym łóżku, we własnym domu otoczeni przez najbliższych. Jakże wielkie to było kłamstwo. Tu były młode, piękne kobiety, silni, przystojni mężczyźni i małe dzieci leżące na bruku jedno na drugim. Dlaczego umierają dzieci, przecież niczym jeszcze nie zawiniły, nie poznały nawet życia, a już znają śmierć. Czy Bogu nie chciało się napisać dla nich dalszego scenariusza, bo ludzie wierzą, że to On posiada pełnię władzy nad ich życiem, że jest wszechmogący i sprawiedliwy. Nie wiem, czy to prawda, ale zastanawiam się, czy pięć lat życia równa się siedemdziesięciu? Bo jeśli tak, to niech ktoś mi wytłumaczy, na czym polega ta sprawiedliwość. Może Bóg nie chce, aby ich młode serca zaznawały tak wielkiego cierpienia, może gdy otwierał przed nimi świat, nie przypuszczał, że przyjdzie im żyć w czasie, gdy będzie nim rządzić wojna. Może właśnie dlatego tak szybko zabiera je do siebie, do lepszego miejsca, gdzie jest wieczne szczęście. Ale czy przez samo szczęście to miejsce nie jest puste? A dusze płakały za życiem na ziemi, którego nie dane im było całkowicie poznać i które utraciły bezpowrotnie, bo przecież  ono już nigdy nie wróci. Dopiero potem dowiedziałem się, że to nie Bóg decydował. Trzymałem w ręku listę z nazwiskami tych co mieli dzisiaj umrzeć albo już umarli, powinienem był zabierać ich dusze, ale nie mogłem, bo wydawało mi się, że czuję ten przeogromny ból i cierpienie, jakie oni teraz czuli. Potem powiedziano mi, że wcale mi się nie wydawało i że to minie. Nie minęło.

Wróciłem na górę. Ktoś wziął ode mnie listę z nazwiskami, już nie pamiętam kto, powiedział, że mam pecha, bo zaczynam na wojnie i wykonał za mnie moją pracę, będę mu musiał później podziękować. Nie tak wyobrażałem sobie swój pierwszy dzień pracy. Będąc na górze zastanawiałem się nad wszystkim, co zobaczyłem. Przypadkiem usłyszałem rozmowę mojego nauczyciela z nowym uczniem. Nauczyciel już dość długo wypełniał swoje obowiązki jako Śmierć i teraz uczył zawodu innych. Powiedział, że takiego okrucieństwa jeszcze nigdy nie widział, choć wojen widział wiele, ta była najgorsza… Wojna… Czymże jesteś okropna, niszczycielska istoto, która przybywa wołana przez ludzi, i przez ludzi próbuje być zgładzona? Dlaczego przychodzisz, dlaczego sprawiasz, że jeden człowiek staje przeciw drugiemu, że jeden drugiego zabija? Czy nie masz sumienia, czy pozbawiasz go ludzi? Jak wiele obiecałaś zysku tym, którzy sprawili, że jesteś, i czy w ogóle niesiesz ze sobą jakiekolwiek korzyści prócz bólu, cierpienia i śmierci. A może powiedziałaś im, że wtedy będą jak Bóg, bo to oni zadecydują kogo zabić, a komu darować życie? A Bóg chyba już odpuścił w starciu z tobą, bo niewątpliwie jesteś potężna, ale ludzie się nie poddadzą i zawsze znajda się tacy, co będą walczyć. Przyjaciele często mówili mi, że nie zabrali nikogo, kto umarł naturalną śmiercią, a dusz były setki każdego dnia. Bóg już nie chciał więcej śmierci nad te, które ludzie sami sobie zadawali, Bóg już nie odbierał życia, ale ja słyszałem, jak Go obwiniali, jak tracili wiarę, jak nazywali Boga imieniem swego wroga, mówili o Nim „niemiecki Boże”. Czy On też to słyszał, tego nie wiem, nigdy Go nie spotkałem, ja tylko zaprowadzałem do Niego dusze. Ale zastanawiałem się, dlaczego, skoro jest taki wielki i potężny, jak mówią ludzie, nie umie sprostać wojnie i pozwala, aby na świecie szerzyło się tyle zła? Czemu nie może temu zapobiec i sprawić, żeby zapanowało dobro, przecież jest wszechmogący. A może wojna to inny bóg, który inaczej postrzega dobro i posiada tak wielka władzę nad człowiekiem, że ten staje przeciw swemu bratu i obaj strzelają do siebie, póki jeden z nich nie padnie martwy. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, co się teraz na świecie dzieje? I kiedy to się skończy? Przecież nie da się wszystkich zabić.

Następnego dnia znów dostałem listę z nazwiskami, tym razem zamierzałem należycie wywiązać się ze swoich obowiązków, to nie był czas na moje uczucia.

– Czy Bóg był na mnie zły za wczoraj? – zapytałem nauczyciela.

-Nie –odpowiedział– Bóg jest dobry.  

Miałem szczęście, bo kilka osób z mojej listy miało umrzeć w tym samym miejscu i czasie. Zjawiłem się tam wcześniej, jak zwykle, i patrzyłem jak wyprowadzają tych ludzi z jakiegoś budynku i ustawiają obok siebie na chodniku pod ścianą. Przed nimi stanął inny człowiek w mundurze. Wyglądał zupełnie inaczej niż jego ofiary, o twarzach przepełnionych bólem i strachem, wiedzących co ich zaraz czeka. Jego twarz nie wyrażała nic, zupełnie nic. Trzymał w ręku broń wycelowaną w pierwszego człowieka po prawej stronie. Dotarło do mnie wtedy, że broń została stworzona do zabijania ludzi, przez ludzi. Do tej pory nie potrafię tego pojąć. I strzelił do pierwszego człowieka, a potem po kolei do drugiego, trzeciego, czwartego, jego twarz nawet nie drgnęła, nic się na niej nie zmieniło. Na końcu stała kobieta z dzieckiem. Dlaczego akurat postanowił zabić tę kobietę jako ostatnią. Może miał jednak serce i chciał jak najdłużej utrzymać ją przy życiu, bo póki żyła, istniała nadzieja. A może przeciwnie, był tak okrutny, że chciał, aby widziała śmierć innych, żeby miała tę świadomość, że za chwilę ona i jej syn też zginą w ten sam sposób i że nie uda jej się uciec. Bo pewnie myślała o ucieczce, a na pewno myślała o tym, jak ratować syna. Gdy inni tracili życie, ona miała jeszcze trochę czasu, mogła coś zrobić, wciąż przecież żyła, mogła cos zrobić, dlaczego nie zabił jej pierwszej? Dlaczego pozwolił, aby jej serce rozdzierała rozpacz bezsilności, bo wiedziała, że jej syn też zaraz zginie, a ona nie mogła zrobić nic, nie mogła zrobić nic, żeby ratować syna. I myślę, że ta świadomość zabiła ją, zanim zrobił to człowiek w mundurze. Bo nie ma chyba na świecie miłości większej, niż miłość matki do dziecka. Jej syn zginął pierwszy, dopiero potem ona. Czy to był akt miłosierdzia ze strony zabójcy, że najpierw zabił kobietę, żeby dziecko nie widziało śmierci matki? Była pierwsza w kolejności, ale on strzelił do dziecka. Zastanawiam się, co czuł ten człowiek o twarzy bez wyrazu, bo chyba coś czuć musiał, bo jeśli człowiek ma duszę, to nie może być kamieniem. Dlaczego nie miał żadnych oporów przed zabiciem tych ludzi, dlaczego ani przez chwilę się nie zawahał i strzelał do nich z taką obojętnością, jak gdyby wykonywał codzienne obowiązki. A jeśli miał rodzinę to co musiał czuć, zabijając matkę z dzieckiem? A gdyby to jego najbliżsi byli na miejscu tych, co umarli, czy myślał o tym? Dlaczego to zrobił? Bo mu kazano? Jeśli tak to kim trzeba być, żeby wykonywać takie rozkazy. Dlaczego udawał, że nic nie czuł, bo nie wierzę, że tak było naprawdę. A może go nauczono, aby nie mieć sumienia, ale jak można uczyć się ,jak nie być człowiekiem? Jeśli miał serce, to musiało ono też krzyczeć z rozpaczy, tak jak serce kobiety, która do ostatniej chwili myślała, jak ratować syna. I wydaje mi się, że ten człowiek w mundurze cierpiał o wiele bardziej niż jego ofiary, bo miał tę świadomość, że oprócz nich zabije jeszcze wielu, dopóki sam nie umrze.

Kilka miesięcy później zabierałem też jego duszę. Krzyczała, a ten krzyk zdawał się być odzwierciedleniem bólu i cierpienia wszystkich tych, którzy zginęli z jego ręki, a także jego osobistego bólu, skrywanego gdzieś przez cały ten czas. Człowiek nie może być kamieniem.

Codziennie słyszałem wystrzały broni i wybuchy bomb. Codziennie słyszałem płacz ludzi. Codziennie widziałem tak wiele śmierci i tak mało narodzin. Codziennie widziałem twarze bez uczuć i te przepełnione bólem i cierpieniem, i za każdym razem czułem ten ból i to cierpienie. Mówili, że to minie, kiedy skończy się wojna, bo wraz z nią upadną rządy smutku, a zacznie panować radość. A jeśli wojna nigdy nie przeminie, jeśli będzie trwać do końca świata? A może tak właśnie wygląda koniec świata, może wystarczy już tylko czekać aż wszyscy się pozabijają, a ten kto pozostanie jako ostatni na ziemi, zabije sam siebie z rozpaczy, że nie ma już nikogo, z bezsilności, bo nie mógłby cofnąć tego, co się wydarzyło i ze strachu przed niewiedzą, czy cokolwiek jeszcze nadejdzie. A potem świat znów zacząłby istnieć, lecz istniałby zupełnie inaczej.

„Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”*, tak modlili się ludzie w kościele, mówili, że Bóg jest dobry. A jeśli sprawiedliwość wymaga podjęcia decyzji, która jest uczynieniem zła, to czy wtedy Bóg też jest dobry, jeżeli ukarze kogoś, kto zrobił coś złego i pośle go na wieczne cierpienie do ognia piekielnego, to czy wtedy Bóg nadal jest dobry? Widziałem raz sprawiedliwość, która była zła. Widziałem, jak człowiek w mundurze stał z wyciągniętą bronią naprzeciw chłopaka i dziewczyny. Ale nie wyglądał jak jego poprzednik, o twarzy bez wyrazu, nie, ten płakał, a jego ręka drżała. Celował w dziewczynę. Stali tak przez chwilę w bezruchu, gdy nagle mężczyzna nacisnął spust i broń wystrzeliła, a wtedy młody chłopak w ułamku sekundy objął ukochaną i ochronił ją od pocisku własnym ciałem, sam tracąc życie. I wskrzesiła się we mnie nadzieja, że jeszcze istnieje miłość na tym świecie, bo nie ma większego dowodu miłości niż poświęcenie. A potem usłyszałem przeraźliwy krzyk. To krzyczała ta dziewczyna, próbując ze wszystkich sił utrzymać w ramionach bezwładne ciało martwego chłopca. Wreszcie się poddała i wraz z nim osunęła się na ziemię, wciąż go obejmując. Mężczyzna w mundurze patrzył na nich przez chwilę, chyba dotarło do niego, co zrobił, bo przyłożył sobie pistolet do głowy, strzelił i padł

martwy. Jego nazwisko też było dziś na mojej liście. Dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi, wciąż krzyczała, gdyż uświadomiła sobie, jak bardzo musiał ją ten chłopak kochać, oddając za nią życie i ta świadomość doprowadzała ją do coraz większej rozpaczy. Jej łzy opadały na policzki młodzieńca i przez chwilę wydawało mi się, że on jednak żyje, ale to były jej łzy. I wiem, że ona też o tym pomyślała bo krzyczała jeszcze bardziej, a ja czułem, jak jej serce rozrywa się na kawałki i znów składa, i znów rozrywa, i znów składa. I chciałem wtedy nie istnieć, bo tego już było za wiele, bo jej nazwisko też było na mojej liście. Ile jeszcze, Boże, tego cierpienia mają znosić ludzie? Dlaczego z tym nie walczysz, dlaczego ich opuściłeś, dlaczego się poddałeś? I dotarło do mnie, że tak jak wcześniej ludzie, ja sam zacząłem obwiniać Boga z bezsilności, ponieważ tak bardzo chciałem coś zrobić, a nie mogłem zrobić nic jak tylko czekać na śmierć tej przepięknej, młodej dziewczyny, która już nie miała przyszłości ani szczęśliwego zakończenia swej historii. Gdy przestała płakać, podeszła do ciała mężczyzny w mundurze, wzięła pistolet, wróciła do ukochanego, położyła się przy nim i sama do siebie strzeliła.

Zaprowadziłem dusze tych dwojga do nieba, duszy człowieka, który do nich strzelał nie mogłem znaleźć. Czasem zdarza się tak, że umarli sami wiedzą gdzie, powinni iść, bo prędzej czy później i tak trafią do miejsca, jakie jest im przeznaczone. Byłem przy tym, jak Bóg osądzał tych dwoje młodych ludzi, wtedy pierwszy raz Go zobaczyłem, ale dziś w mej pamięci widzę tylko światło. Chłopcu Bóg wskazał drogę do krainy wiecznego szczęścia, ale przed dziewczyną zamknął bramy nieba i odesłał do ognia piekielnego za karę, że sama siebie pozbawiła największego daru, życia. Nie rozumiałem tej sprawiedliwości, bo według mnie nie była ona sprawiedliwa. Dlaczego Bóg ukarał tę dziewczynę? Bo za bardzo kochała, bo nie chciała zostać sama, bo nie miała już siły płakać, bo nie wyobrażała sobie dalszego życia bez tego chłopaka. A jeśli, to on był całym jej życiem? Czy naprawdę zasłużyła na wieczne cierpienie, skoro doświadczyła go już wystarczająco dużo za życia. To była ta sprawiedliwość? To była ta wielka dobroć Boga? Jeśli tak, to nie wiem już, co czynić, aby być dobrym, a co, aby wystrzegać się zła, jesli nawet decyzje Boga wydają mi się złe. Ale wtedy zobaczyłem coś jeszcze, zobaczyłem prawdziwą miłość, która trwała aż po koniec istnienia, bo chłopak słysząc wyrok Boga powiedział, że jeśli w niebie nie ma miejsca dla jego ukochanej, to nie będzie też miejsca dla niego. Myślałem, że Bóg się rozgniewa nieposłuszeństwem chłopca i oboje wygna do piekła, ale nie. Stwórca słysząc jego słowa, zbudował im dom ponad niebem, wśród gwiazd i pozwolił im tam zamieszkać.

Wojna się skończyła, a nie wierzyłem, że to kiedykolwiek nastąpi, bo czyż można było oczekiwać końca tak okropnej historii, a jeśli tak, to czy mogło ono być szczęśliwe? Z każdym dniem zabierałem coraz mniej dusz, a ich śmierć nie była już taka straszna. Długo jeszcze zastawiałem się nad postrzeganiem Boga przez człowieka. I wydaje mi się, że jest on bardziej ludzki niż boski. Niewątpliwie posiada wielką moc, ale nie jest wszechmogący, bo gdyby był, to wojna nigdy nie miałaby miejsca. I jest dobry, ale jak każdy czasem może się mylić, choć wiem, że w swoich sądach stara się być sprawiedliwy. Wiele razy też próbowałem sprecyzować, czym tak naprawdę jest ta wojna i myślę, że się myliłem, sadząc, że jest to potężna istota, mająca niewyobrażalną władzę nad ludźmi. Teraz już wiem, że wojna to czas, kiedy to nie Bóg, nie Bóg, ale człowiek decyduje o śmierci drugiego człowieka.

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł, żeby z psychopompa zrobić narratora.

Ale monotonny monolog strasznie mnie męczył. Zwłaszcza, że w tych rozważaniach nie ma nic nowego.

Babska logika rządzi!

Próbowałam, ale mnie zmogło. Finkla ma rację: monotonny monolog nie do przełknięcia, a tego typu rozważań czytałam już trochę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Po pierwszym akapicie uznałam, że będzie ciekawie, bo sam pomysł ze zgarnianiem dusz z ulicy w czasie wojny i odprowadzaniem na miejsce przeznaczenia jest bardzo ciekawy. Ale cała reszta mnie nie przekonuje: nadwrażliwy Anioł Śmierci to przesada. Przecież do tego został stworzony, a sypie rozpaczliwymi rozważaniami, jak dziecko, które dopiero co odkryło, że na świecie istnieje zło i niesprawiedliwość. Jego ckliwa refleksyjność przytłacza.

Przeczytałam z trudem, bo swoje rozważania wyłożyłaś w sposób szalenie stereotypowy. Tekst nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia, albowiem w przedstawionym przez Ciebie sposobie widzenia wojny nie dopatrzyłam się niczego oryginalnego, niczego, o czym nie czytałabym już wcześniej, łącznie ze zdaniem: Tak wła­śnie wy­glą­da­ły ciała ludzi, któ­rym inni „lu­dzie” zgo­to­wa­li ten los. – jako żywo kojarzącym się z Medalionami Zofii Nałkowskiej.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i napisane znacznie przystępniej.

 

Trzy­ma­łem w ręku listę z na­zwi­ska­mi tych co mieli dzi­siaj umrzeć… – Trzy­ma­łem w ręku listę z na­zwi­ska­mi tych, którzy mieli dzi­siaj umrzeć

 

wy­da­wa­ło mi się, że czuję ten prze­ogrom­ny ból i cier­pie­nie, jakie oni teraz czuli. – …wy­da­wa­ło mi się, że czuję ten prze­ogrom­ny ból i cier­pie­nie, które oni teraz czuli.

 

za­wsze znaj­da się tacy, co będą wal­czyć. – …za­wsze znaj­dą się tacy, którzy będą wal­czyć.

 

-Nie –od­po­wie­dział– Bóg jest dobry.– Nie – od­po­wie­dział – Bóg jest dobry.

Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Brak spacji po pierwszej półpauzie, brak spacji przed drugą półpauzą.

Zajrzyj do wątku o zapisywaniu dialogów: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

przy­ło­żył sobie pi­sto­let do głowy, strze­lił i padł

mar­twy. – Zbędny enter.

 

Cza­sem zda­rza się tak, że umar­li sami wie­dzą gdzie, po­win­ni iść, bo prę­dzej czy póź­niej i tak tra­fią do miej­sca, jakie jest im prze­zna­czo­ne.Cza­sem zda­rza się tak, że umar­li sami wie­dzą dokąd po­win­ni iść, bo prę­dzej czy póź­niej i tak tra­fią do miej­sca, które jest im prze­zna­czo­ne.

 

jesli nawet de­cy­zje Boga wy­da­ją mi się złe. – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odetnę się od sztampowości i powierzchowności przemyśleń, na które to inni zwrócili uwagę. Jeśli przeczytasz tekst za miesiąc, może dwa, jestem pewien że sama dostrzeżesz, skąd przychodzą takie odczucia. Względnie sięgnięcie po literaturę dotykającą tematu przyspieszy proces (nawet niekoniecznie chodzi o literaturę piękną, bo ta bywa ciężko przyswajalna – fantastyka robi to, myślę, równie dobrze: z tych posiadających motywy religijne polecę opowiadanie Teda Chianga “Piekło to nieobecność Boga” – nawet jeśli nie dotyka tematu podanego tutaj przez Ciebie bezpośrednio, warto).

 

Czemu opowiadanie męczy, abstrahując od treści?

*Bardzo długie akapity. Wynika to poniekąd z przyjętej koncepcji monologu, ale zawsze można poprowadzić to lepiej (długie akapity też idzie przeboleć, ale to wymaga sporych umiejętności od autora, żeby nie gubić wzroku czytelnika). Można spojrzeć (chociaż mistrzem w tej kwestii nie jest) na opowiadania Lovecrafta, który świadomie unikał dialogów, których, jak sam uważał, pisać nie potrafił. To wciąż monologi, ale zgrabnie podane. W tej chwili Twoje opowiadanie przypomina ścianę tekstu, pomimo miejsc naprawdę solidnie umotywowanych w traktowaniu akapitem.

*Nadmiar powtórzeń (widzę, że celowy). Powtórzenia mają tę specyficzną moc, że źle użyte odstraszają zawsze, a dobrze użyte również, jeśli stosowane są zbyt często. To taki niesforny koń, co strasznie bryka i ciężko go okiełznać. Ale jak już skubańca dosiądziesz, to wyglądasz majestatycznie jak Putin na niedźwiedziu. Wymaga treningu, najlepiej często ale w małych ilościach.

*Pytania kierowane do czytelnika. To straszny manewr w wykonaniu każdego autora i naprawdę polecałbym unikać, ale ta rada jest cokolwiek subiektywna. Nie lubię takich trików rzucanych w moją stronę. Wiesz, na czym polega potęga dobrego opowiadania? Na tym, że czytelnik zadaje sobie pytania nawet gdy ani jedno takie nie pojawiło się w tekście (i nie mówię tutaj o pytaniach dotyczących niewyjaśnionych wątków czy błędów logicznych :P). Jeszcze bardziej drażniące me gusta jest łopatologiczne odpowiadanie na postawione dosłownie dwie litery wcześniej pytania (przewrotnie napisałem ten akapit, he? :P).

 

Eh, ja już widzę, że będzie mnie brało na długie komentarze. Może ktoś doczyta do końca.

Powodzenia przy przyszłych tekstach!

Względnie sięgnięcie po literaturę dotykającą tematu przyspieszy proces (nawet niekoniecznie chodzi o literaturę piękną, bo ta bywa ciężko przyswajalna – fantastyka robi to, myślę, równie dobrze:

Czyżbyś sugerował, że fantastyka nie jest piękna?! ;-)

Babska logika rządzi!

Sugeruję, że jest NAJpiękniejsza. Stopniujmy w sposób pozytywny (w sensie, że ładne przymiotniki drabiną do nieba, a brzydkie łopatą do ziemi :P).

O jej ! Nie spodziewałam się aż tak dużego odzewu na moje opowiadanie :) Bardzo mi miło, że pojawiło się tyle komentarzy :) Może i nie są one zbyt łaskawe, ale w końcu krytyka jest najlepszym powodem, który karze się doskonalić. Dziękuję Wam wszystkim za cenne i wnikliwe rady, nawet nie wiecie, jak sa one pomocne. Też mam nadzieję, że moje przyszłe opowiadania będą lepsze.

Mnie też nie porwało :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka