- Opowiadanie: MrBrightside - W stronę słońca

W stronę słońca

Tekst powstał po obejrzeniu pewnego filmu. Fantastyki tu tyle, co kot napłakał, ale może komuś akurat się spodoba. Miałem problem z tagami – nie chciałem wybrać zdradzających zbyt wiele, więc są takie w miarę neutralne. Mam nadzieję, że nie przekombinowałem. Pozdrawiam. ;)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

W stronę słońca

Uwielbiam to uczucie, kiedy się wznosimy. Patrzymy na malutki świat, rozciągający się pod nami. Czas i rzeczywistość tracą na znaczeniu. Wiatr muska nasze twarze, słońce razi w oczy – ale jak przyjemnie! Jesteś tam ze mną, mój Aniele, dla mnie i tylko dla mnie. Twój uśmiech w tym ciepłym blasku nie dorównuje pięknem niczemu, co znam. I choć znam niewiele, tak mało w życiu widziałem – nieważne. Myślę, że potrafię zachwycić się czystością i nieskazitelnością. Na pewno tak. W końcu zachwyciłem się tobą…

Ciągle jest za wcześnie. Wiem, nie jestem jedyny. I cierpliwie czekam.

Takich jak ja jest sporo. Ktoś coś mówi. Opowiada? Chcę, by skończył. Chcę, byś to ty mówiła, Aniołku. Niekoniecznie do mnie. Rozumiem, że każdy jest tutaj po to samo, co ja. Każdy chciałby cię mieć tylko dla siebie, ale musi dzielić się z innymi. I ja również bym chciał. Mieć na własność całą ciebie, odzianą w tę olśniewającą biel, pod którą zapewne chowasz skrzydła. Ale zakładasz  jasny kosmyk za ucho nie dla mnie. Nie do mnie ślesz uśmiech, gdy słuchasz z przejęciem. A ja cierpię. Lecz czekam, aż przyjdzie moja kolej.

I w końcu nadchodzi. Zawsze tak jest. Bo nigdy nikogo nie pomijasz w swojej dobroduszności. Mówisz do mnie, tym tonem, na który zapewne należałoby odpowiedzieć. Nie wymagasz, by słowa padły. Ty zachęcasz. Jednak ciągle milczę, bo jak mógłbym ci przerwać? Chcę słuchać twojego głosu najdłużej, jak tylko to możliwe. A ty, mój Aniele, doskonale rozumiesz moje intencje. Nie doczekując się odpowiedzi, sama zabierasz głos. Lecz jaką wartość mają słowa? Jak je porównać do spotkania naszych umysłów, tam, wysoko?

– Twoje oczy chciałyby tak wiele powiedzieć – mówisz, a ja chłonę to całym sobą. – Jest w tobie wiele miłości, chociaż ciągle nie potrafisz się nią dzielić z innymi. – Uśmiechasz się, a ja z zachwytu aż otwieram usta. Bo to w końcu mój, tylko mój, prywatny uśmiech. – Liczę, że kiedyś w końcu mi ją pokażesz. Mi i nie tylko…

Spotkanie dobiega końca, a wszyscy się rozchodzą. Czekałem na to, jak na nic innego. W końcu znów zostaniemy sami. Ponownie będziemy mogli się unieść. Czekam, aż do mnie wrócisz, Aniele. Razem ze mną czeka tata. Też nie może już wytrzymać i chciałby cię zobaczyć jak najprędzej. On jeden mnie w tej chwili rozumie. I gdy w końcu się zjawiasz, podrywa się z krzesła nawet szybciej niż ja. A ty, mój najwspanialszy Aniołku, jesteś bardzo sprawiedliwa. Obdarzasz tatę wszystkim tym, co każdego tutaj. Choć nie jest jednym z twoich oddanych obserwatorów, nie skąpisz mu uśmiechu, bo kto wie, może kiedyś do nas dołączy?

Nie ma co dłużej zwlekać. Wkraczamy do twojego świata, którego drzwi przed nami uchylasz. Chciwie obserwuję jak przygotowujesz się do lotu. Jeszcze tylko chwila…

Dajesz mi cukierka, a ja połykam go nie bez przyjemności. Ze wszystkich słodyczy tylko te od ciebie mają rozkosznie cudowny smak. Przełykam i czuję owalny kształt poruszający się w stronę żołądka. Kładę się. Moje ciało powoli zaczyna drętwieć i wchodzić w stan oczekiwania. Kończysz przygotowania, one nigdy nie trwają długo. Powietrze przesiąka elektrycznym posmakiem, który drażni mnie, tkwiącego w napięciu. Mam nadzieję, że czujesz dokładnie to samo, Aniele.

– Nie mogę na to patrzeć – mówi tata. – Mogę poczekać na zewnątrz?

Może, oczywiście, że tak. Czemu by nie mógł? Tak jest nawet lepiej. Nie zatrzymujesz go, mówisz, że nie ma się o co martwić. Bo nie ma. Gdyby tata tylko wiedział, jakich wspaniałości doświadczam tutaj z tobą, Aniołku, sam zapragnąłby w tym uczestniczyć.

Zaczynam się niecierpliwić. Już nie dam rady czekać dłużej. Ale ty nie zawodzisz. Czuję dotyk twych delikatnych dłoni na skroniach. Ich subtelny chłód potęguje pożądanie tego, co już za chwilę nastąpi…

A potem wstrząsa mną niebiańska sensacja.

Znów jesteśmy wysoko. Światło ogrzewa nasze policzki. Ubrania delikatnie łopoczą na wietrze i nic prócz tego łagodnego dźwięku nie zakłóca perfekcyjnej ciszy. Ocean chmur roztacza się daleko pod naszymi stopami. Chwilę mi zajmuje, nim przyzwyczaję oczy do intensywnego światła. Ty nie masz tego problemu. Chwytasz mnie za rękę… Za skroń? Za serce. I prowadzisz w stronę rozpalonego słońca. Wspaniałe, imponujące skrzydła uderzają powietrze niespiesznie raz za razem. Czy to ta miłość, o której tyle mi opowiadasz, kryje się pod nimi? Czasem zastanawiam się, czy to nie ona utrzymuje nas tak wysoko w górze.

Powroty są trudne, zwłaszcza, gdy traci się poczucie czasu i przestrzeni. Tym bardziej, że ja wcale nie chcę wracać. Chciałbym zostać z tobą, Aniele, w niebie już na zawsze. Albo przynajmniej móc tam z tobą zaglądać trochę częściej.

Nie ma osoby piękniejszej od mojego Anioła, ani doświadczenia wspanialszego od szybowania wraz z nim w przestworzach. Tego jednego jestem w życiu pewien. Budzę się, a samochód prowadzi tata. Jedziemy przez most. Słońce zdążyło już zgasnąć, pozwoliło o sobie zapomnieć. Różowa łuna na niebie – tyle mi pozostało z chwil spędzonych z tobą, Aniele. Tata jest jakiś… spięty. Wzrok mu złośliwie ucieka od patrzenia na wprost, zdradzając, że jego umysł błąka się teraz daleko stąd. Tata czegoś się boi, o coś się troska.

Nie mogę o tym myśleć. Nie chcę. Nie wiem jak mogłem żyć bez tych chwil wspólnych uniesień, Aniołku. I choć są one najwspanialszym, co mógłby mi ofiarować od życia los, to po nich zawsze przychodzi rozczarowanie i moment zwątpienia. Jedyne, co daje mi siłę, by żyć, to myśl, że jutro znowu się spotkamy. I znowu będziemy fruwać, jakby to był nasz pierwszy raz.

Gdy dojeżdżamy, jest już ciemno. Wysiadam z samochodu i zatrzymuję się, by spojrzeć w górę. Gwiazdy mienią się niczym okruchy diamentów rozrzucone po czarnym płótnie. Aż trudno uwierzyć, że to to samo niebo, po którym tak niedawno podróżowaliśmy. Zimne i mroczne, wygląda jak zupełnie inne miejsce, w którym nie chcę być i którego się obawiam. Potrzebuję ciepła, Aniołku. Wygląda na to, że tylko ty możesz mnie ogrzać. Cierpliwie czekam, aż słońce wzejdzie ponownie.

– Chodźże do środka! – mówi tata i pociera zmarznięte dłonie, stojąc w drzwiach klatki. – Strasznie dziś zimno. Gwiazdki możesz oglądać też z okna w pokoju.

Mogę. I robię to do bardzo późna, nim zmorzy mnie sen. Wieczorem tata daje mi swoje cukierki, lecz są cierpkie i gorzkie, nie mogą się równać ze słodyczą twoich, Aniele. Przełykam, bo tak trzeba. Tata zostawia mnie w pokoju. Tak jest nawet lepiej. Zamiast tracić czas na niezręczne milczenie, będzie mógł zrobić coś z pewnością ważnego. Rozumiem to. Leżę na łóżku i wpatruje się w diamentowe okruchy. Podziwiam je i boję się ich.

Następnego dnia znowu siadam przed tobą wraz z innymi, Aniołku. Nie straciłaś przez noc nic ze swojego uroku. Cieszysz się z każdego słowa, jakie udaje ci się od nas wyciągnąć. A mnie cieszy twój śmiech i twoja radość. Nadchodzi moja kolej, a ja ponownie się nie odzywam. Troszkę cię to smuci, lecz nie mogę postąpić inaczej. Bo w końcu przemawiasz i uśmiechasz się znów tylko do mnie, a ja, oczarowany, rozpływam się.

Słońce ponownie świeci na niebie wysoko i intensywnie. Zaprasza nas do siebie ciepłem promieni. Gdy wszyscy zebrani otrzymali już odrobinę ciebie, nadchodzi czas na osobiste spotkania. Czekam cierpliwie, aż uchylisz drzwi do swego królestwa raz jeszcze, tylko dla mnie. A potem spektakl zacznie się na nowo i nasyci mnie na kolejny dzień. Tym razem jest ze mną mama. Zabrała ze sobą braciszków, co jest dziwne, bo nigdy tego nie robiła.

Czułem kiedyś od mamy to ciepło, które od ciebie bije, Aniele. Dawno temu mogłem podróżować z nią po przestworzach i czerpać z tego przyjemność niewiele mniejszą od podróży z tobą. Ale gdy pojawili się braciszkowie, mama stała się inna. Przestała mnie rozumieć, przestała nawet próbować. Jak dobrze, że pojawiłaś się w moim życiu, Aniołku. Gdyby nie ty, zatraciłbym się w samotności i beznadziei. Bo jakże piękniejsze jest słońce od gwiazd.

Wszystko to nieistotne. Mama przestała być dla mnie najważniejsza i pogodziłem się z tym. Pojawiasz się znowu, Aniele. Zmierzasz ku nam z obłędnym uśmiechem. Mama się niepokoi. Pyta, o co chodzi. Braciszkowie są zniecierpliwieni i ciągną ją za rękaw.

– Widzę bardzo dużą poprawę. Nie jest może zbyt spektakularna, ale obawiam się, że na nic więcej nie możemy liczyć. Dlatego chciałabym, abyśmy dziś zrobili sobie dzień przerwy.

Twoje słowa… ranią mnie. Dobrze jest tylko przez chwilę, gdy się wznosimy. A potem powracam do rzeczywistości i jest nawet gorzej niż było. Widzę wtedy szarość codzienności, widzę troski wypisane na ludzkich twarzach. Nie chcę ich widzieć. Chcę ciepła! Nieskończonego, przyjemnego. Bezpiecznego.

Mama odetchnęła, lecz ja się załamałem. Żegnasz nas uśmiechem, choć wcale nie chcę odchodzić. Nie widzisz tego? Mój ból narasta. Tymi kilkoma zdaniami wlałaś go wprost do mojego serca. Pomóż mi!

Ale nie zmieniasz zdania. Ku mojej rozpaczy, jesteś pewna swojej decyzji. Znów jadę samochodem przez most, tym razem z mamą. Słońce płonie na zachodzie. Oczekuje na mnie. Na nas. Ale nie nam jest dziś dane podróżować w jego stronę. Promienie tęskno wlewają się do wnętrza samochodu i głaszczą mnie po twarzy. Lecz na nic są te desperackie próby. Mam ochotę płakać, ale powstrzymuję się. Sam nie wiem czemu. Mama ma chyba wystarczająco problemów z niesfornymi braciszkami. Przykro mi, że słońce dzisiaj świeci nie dla mnie.

Mama zostawia mnie w pokoju. Daje swoje ohydne cukierki, które ledwo przełykam ze łzami w oczach. Mówi, że powinienem dziś zostać u siebie, bo przyjeżdża tata braciszków, który nie lubi, gdy się mu przeszkadza. To nawet i lepiej. Potrzebuję chwili tylko dla siebie, aby wszystko przemyśleć. Potrzebuję… samotności.

O, jakże się mylę! Zapada noc, okruchy lśnią, a ja zwijam się z bólu na łóżku. Dlaczego mi to zrobiłaś, Aniele? A co, jeśli przerwa, którą zarządziłaś, jest wieczna? Czyż te wspólne podróże nie wprawiały cię w równie wielką euforię, co mnie? Przecież musiały! Takie wrażenia odciskają się piętnem na duszy, uzależniają, powodują, że po każdym razie chce się do nich wracać jeszcze bardziej!

Chyba, że jedynie doświadczasz mnie w tak okrutny sposób? Może to wszystko ma cel, którego nie widzę. Całą noc gapię się w gwiazdy, gdyż ciemność paraliżuje mnie i przeraża. Jednakże w końcu mrok ustępuje miejsca szarości. To słońce. Znowu wstaje. A ja dziękuję niebiosom, że mój pokój w domu mamy mieści się na parterze.

Okno, trawnik, płot. Nie ma przeszkody, która stanowiłaby dla mnie teraz wyzwanie. Wydaje mi się, że wiem, czemu to wszystko służy. Że zrozumiałem twoje intencje, Aniele. Nabieram pewności, że nigdy nie chciałaś dla mnie źle.

Idę ulicą, chociaż jest chłodno. Nie zwracam na to uwagi. Paniom, które stoją przy skrzyżowaniu, także to nie przeszkadza. Jedna się do mnie uśmiecha. Nie może się jednak równać z twoim pięknem, Aniołku. Dalej mijają mnie ludzie, młodzi ludzie. Machają do mnie i głośno się do mnie śmieją. Dziwnie się zachowują, ale czuję do nich sympatię. Czy ty też, mój Aniele, gdy chodzisz po ulicy, roztaczasz dokoła swoje ciepło? Emanujesz nim, by roztopić zmartwienia mijanych ludzi? Wiem, że tak.

Docieram do mostu. Tego samego, który mijam codziennie czy to z mamą, czy to z tatą. Słońce jest teraz po przeciwnej stronie niż zazwyczaj. Zamiast tonąć na horyzoncie, dumnie powstaje. Czym wschód różni się od zachodu? Słońce jest równie czerwone co wieczorem, a jego promienie są tak samo zniewalająco piękne.

Wspinam się. Chcę być bliżej ciepła, bliżej perfekcji. Tego właśnie chciałaś, pozbawiając mnie wczoraj chwil uniesienia. Bym przejął inicjatywę. A więc przejmuję, mój Aniele. Tym razem to ja zapraszam cię na lot w niebiosach.

Jacyś ludzie się zatrzymują. Słyszę za plecami ich krzyki. Zachęcają mnie, bym to zrobił. Ich głosy są bardzo motywujące.

Rozkładam ręce. Odpycham się nogami i lecę. Wszystko zostaje takie małe pode mną i za mną. Słońce zaprasza, nabiera mocy, wznosi się coraz wyżej. Słyszę szelest ubrań, widzę biel skrzydeł. Jedyne czego nie widzę… to ty, Aniołku. Dziś jest inaczej, niż zwykle. Dryfuję ani wysoko, ani nisko. Unoszę się, czy spadam? Staram się najlepiej, jak tylko potrafię, ale to wcale nie sprawia, że się pojawiasz. Jestem sam.

A zamiast ciepła czuję miażdżące zimno.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Do mnie nie przemówiło. Coś mi się widzi, że marny aniołek z tej pani.

Babska logika rządzi!

Finklo, przynajmniej starała się jak mogła. ;) Dzięki, że zajrzałaś!

Ojej, zupełnie nie moje klimaty.

Więc aby się nie wymądrzać o rzeczach na których się nie znam, to komentarz zostawiam grzecznościowo, bo przeczytałem, i z obowiązku, bo dyżur.

Pozdrawiam. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dzięki za wizytę, Zalth. Szkoda, że czytałeś z przymusu. Może następnym razem Cię zaciekawię? ;)

No cóż, czekam w takim razie. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Mnie się podobało, jak rzadko tutaj opowiadanie było tajemnicze i niejasne, a do tego dobrze udawana infantylność narratora nadała historii autentyzmu. A że inspiracja jest pierwszego sortu, tym bardziej mam pozytywne skojarzenia z tekstem ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, Naz, za miłe słowo i za betę! ;) I chyba mogę już zdradzić – Donnie Darko to świetny film, polecam każdemu!

Chyba nie do końca do mnie przemówiło. Jakoś nie mogłam się wczuć w tekst, ale myślę, że to rzecz gustu.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dzięki za odwiedziny, Morgiano! Mogłabyś jakoś rozwinąć, co dokładnie Ci nie pasowało? Czy coś było niejasne i wymaga lepszego przedstawienia? Bo że tekst jest dość nietypowy i raczej nie trafia w gusta, aniżeli trafia, to liczę się z tym. ;)

Pozdrawiam!

Chyba po prostu nie przekonała mnie forma narracji, która została zastosowana. Uważam, że jest męcząca na dłuższą metę i w sumie to tyle. Gdybyś tekst skrócił o połowę mógłby wyjść mniej uciążliwie. Zwłaszcza, że część fragmentów jest nieistotne i monotonna. Problem tekstu też jest taki, że nie poruszył mnie. Śmierć bohatera na sam koniec, niestety, skwitowałam wzruszeniem ramion.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Cóż, eksperymenty mają to do siebie, że nie zawsze są udane… To chyba faktycznie trzeba lubić taki rodzaj tekstów. Dodam tylko, że jak na moje standardy, 12 tys. znaków to niewiele, choć może i mógłbym to odchudzić o 1-2 tysiące.

Jeszcze raz dziękuję za opinię! Pozdrawiam!

Wiesz, to tylko moja subiektywna opinia, także nie przejmuj się, ale nadal uważam, że taka forma powinna być dużo krótsza i zdecydowanie bardziej skondensowana.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie zrażam się, ale opiniami się jak najbardziej przejmuję, bo zawierają często cenne rady. Jestem po prostu trochę zdezorientowany, bo gdy rozesłałem tekst znajomym betom spoza portalu (którzy nie znają się może na języku i kwestiach technicznych jak użytkownicy tutaj, ale nie mają w zwyczaju mi słodzić, tylko piszą, co im pasuje, a co nie), to wrażenia mieli nawet więcej niż dobre. Tymczasem tutaj czytelnicy kręcą nosem, mówiąc, że w sumie fajne, ale nie w ich guście, nie przemówiło. Czyżbym miał pecha i przyciągnął tylko użytkowników, którzy nie lubią takich tekstów? Czy może faktycznie jest rozwleczone, niejasne, pogmatwane i najlepiej rzucić ten tekst za psem. Oto jest pytanie. :p

Rozumiem, że każdy jest tutaj po to samo, co ja

Jakoś mi się nie podobało to zdanie… Ale czy potrafię powiedzieć dlaczego? Chyba nie ;)

zakładasz  jasny

dwie spacje między wyrazami

 

Donnie? W ogóle nie przyszłoby mi do głowy. Oczywiście po namyśle już rozumiem, ale… strasznie luźne to skojarzenie :) W kwestii tekstu jednak… No za długi jest (choć tak krótki). Zbyt monotonny, za bardzo o tym samym (Aniołku i Aniołku itd.), w zasadzie nic się nie dzieje. 12k znaków, które niemiłosiernie się ciągną. Dobrze prawi Morgiana, że skondensować należało, choć po kompresji niewiele by z tekstu zostało. Językowo za to nieźle.

Ech. Ode mnie tylko 4 z wielkim minusem. Jakoś nie trafiło.

Dzięki za wizytę i komentarz, varg. Ten tekst jest bardzo eksperymentalny, jeśli chodzi o styl, w jakim piszę, więc jestem świadomy, że posiada niedoskonałości. Ale nie będę nic zmieniać, niech świadczy o mnie właśnie w ten sposób. Cieszę się, że język nie zawiódł.

Pozdrawiam ;)

Czytałam i cały czas zastanawiałam się, o co tu chodzi. Kiedy skończyłam lekturę, pozostałam z niewiedzą, w dodatku przytłoczona mnogością aniołów, choć pisałeś tylko o jednym Aniele.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To terapia dzienna na oddziale psychiatrii i leczenie elektrowstrząsami z perspektywy nastoletniego pacjenta ze schizofrenią katatoniczną. ;)

Niemniej dzięki, że spróbowałaś!

No widzisz!

A ja sobie wymyśliłam, że to historia o chłopcu, dla którego w zasadzie nie ma miejsca ani u mamy, bo ma nowych synków, ani u taty, bo chłopiec nie spełnia jego oczekiwań, skutkiem czego jest wożony to tu, to tam, ciągle przez most i karmiony tabletkami. Więc chłopiec …marzy o Aniele, który go niesie w objęciach do nieba. Jednego serca! Tak mało

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No to przynajmniej dobrze interpretowałam, chociaż bez tych szczegółów dla wtajemniczonych.

Babska logika rządzi!

Twoja interpretacja, Reg, jest również bardzo fajna. ;)

Sądzę, że rozpoznanie chłopca nie jest konieczne do ogarnięcia tego opowiadania. Elektrowstrząsy także – mimo, że padają słowa “elektryczny” i “wstrząsać”, to to równie dobrze mógł być zastrzyk morfiny czy cokolwiek. Reasumując, miało być uniwersalnie, a wyszło trochę niezrozumiale, ale to cenna lekcja na przyszłość.

:-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja tam zrozumiałam, tag “medycyna” nawet nie był potrzebny. Chociaż podejrzewałam, że narrator na końcu odwiedzi swojego Aniołka w jego gabinecie i historia będzie miała inne zakończenie. Bardziej hmmm dramatyczno-krwawe (jakby skok z mostu nie był wystarczająco dramatyczny, nie? ;P)

Samo opowiadanie całkiem mi się podobało, choć faktycznie mogłoby być krótsze :)

Natomiast po szybkim przeczytaniu tekstu rzuciło mi się w oczy to:

Ciągle jest za wcześnie. Wiem, nie jestem jedyny. I cierpliwie czekam.

Takich jak ja jest sporo.

Ogólnie: całkiem może być :)

Dziękuję za komentarz, Iluzjo, i cieszę się, że całkiem może być. ;) Happy end nie pasował mi do tej historii, ale bohater szlachtujący Aniołka również. Wiem, że granica między takim onirycznym uniesieniem a szaleństwem jest cienka, ale postanowiłem jej nie przekraczać.

Pozdrawiam!

Dość przygnębiający tekst. Podobnego chyba nigdy nie chciałbym napisać, bo nie sprawiłoby mi to przyjemności. Więc już pewnie wiesz, że podczas lektury bawiłem się średnio :) Mimo wszystko nie jest źle. Nawet podobało mi się, że nie wyjaśniasz tajemnicy, napisane też sprawnie.

Dzięki za wizytę, Zygfrydzie. To zabrzmi brutalnie, ale cieszę się, że tekst wywołał u Ciebie jakieś emocje, a nie przyjąłeś go z obojętnym wzruszeniem ramion. Nawet jeśli to przygnębienie – to jakiś tam mój mały sukces. ;)

Pozdrawiam!

Całkiem porządny tekst, więc rozumiem Twoje zdziwienie brakiem uznania. Napisany ładnie, konsekwentnie, nic mi nie zgrzytnęło, leciało się jak nóż przez masło – a dla poetyckich tekstów to bywa trudne do osiągnięcia. Zrozumiałem, że narrator jest chory psychicznie, jeździ na terapię i poddaje się elektrowstrząsom – ale jednostki chorobowej nie zdiagnozowałem :~D

Jedyny zarzut: trochę dałoby się skrócić. I zwrot “Aniele”, “Aniołku” jakoś osobiście mi nie leżał. 

 

Tyle z mojej strony. Mam jeszcze skromną nadzieję, że po raz kolejny uda mi się komentarzem zwabić czytelników, którzy klikną i dopchną opko do biblioteki ;~)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Z tą biblioteką to może nie szalejmy, ale cieszę się, że opowiadanie dostało chociaż ten jeden punkcik, który odróżni je od byle Mary Sue z poczekalni. ;_; Pamiętam, że pisząc to, było mi ciężko wejść w umysł chorego chłopca, by spisać jego doznania w takiej formie strumienia świadomości. To było wręcz męczące. Niemniej uważam to za bardzo rozwijające doświadczenie no i… po prostu fajnie, że wpadłeś. Dzięki. ;)

Spojrzałam W stronę słońca raz jeszcze i doszłam do wniosku, że dwa kliki dodane, to już tylko trzy brakujące. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ślicznie dziękuję, Reg. Twój komentarz jest jak promyczek w słońca w to śnieżne popołudnie. :D

A w Łodzi słonecznie i zielono. Przez okno widzę kwitnącą wiśnię. Dzielę się z Tobą tym widokiem. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też widzę przez okno kwitnącą jarzębinę… zasypywaną śniegiem. :’D

No cóż, taki mamy klimat… ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Grosz do grosza i może uzbiera się tychże groszy pięć – dołączam swój stempel jakości ;―)

Duży plus za wniknięcie w umysł chorego psychicznie chłopca. Wyszło wiarygodnie, obrazowo, nieco metaforycznie, ale wydaje mi się, że taki właśnie był Twój zamysł, MrB. Forma poetycko uzasadniona, jednak czytało mi się dość mozolnie, zmiana narracji i nieznaczne skrócenie wyszłyby pewnie tekstowi na dobre.

Że chłopiec cierpi akurat na schizofrenię, to się nie domyśliłem, ale też na psychiatrii nie miałem z tym za wiele do czynienia. Same otępienia i zaburzenia osobowości – nuda ;―)

 

Zakończenie przewidywalne, ale napisane z odpowiednim “tąpnięciem” – weszło bez przepoi ;―D

Tytuł zaś niby prosty, a jednak elegancki, czyli git majonez!

 

Uff… Teraz już chyba jestem odpowiednio rozgrzany na ten koszmarny dyżur ^|^

Dzięki za ciekawe opko!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jesteście niemożliwi! :D

 

Skoro opowiadanie przeżywa swój renesans, to chyba faktycznie pomyślę jutro o cięciach. Trzymaj się, Count, na tym dyżurze, już bliżej jak dalej!

Ja tutaj zajrzałam, bo pod Bezwstydnikiem trochę ponarzekałam i nie chciałam wyjść na nie dość, że ględę, to jeszcze narzekającą ;)

 

Tutaj, żeby było krótko nie muszę się starać, bo na co narzekać nie mam ;) Naprawdę. A gdybym chciała wskazać najlepszy fragment to pewnie musiałabym zacytować całość ;) Jak dla mnie to Twoje najlepsze opowiadanie ;) Pewnie dlatego, że takie przygnębiające i smutne, i o chorobie, i jeszcze poetycko :)

 

Chociaż z tym fragmentem, to jeden się, jak dla mnie, wyróżnia:

 

Unoszę się, czy spadam? Staram się najlepiej, jak tylko potrafię, ale to wcale nie sprawia, że się pojawiasz. Jestem sam.

A zamiast ciepła czuję miażdżące zimno.

W połączeniu z tytułem daje świetny efekt :)

 

Rzeczywiście Aniołku pada dosyć często, ale też bez przesady. IMO podkreśla zagubienie chorej osoby :)

 

 

Cześć, lenah! Nawet nie wiesz jak bardzo ucieszył mnie Twój komentarz. A to dlatego, że również uważam, że to opowiadanie to najlepsze, co jak dotąd wyszło spod moich palców. Fakt, że potwierdzasz moją opinię oznacza, że jednak nie jestem obłąkany. :D

Dzięki za odkurzenie tego starocia raz jeszcze!

Tag “medycyna” podpowiedział mi od razu naturę Anioła i cukierków. Trochę bym skróciła, zwłaszcza początek, bo ciutkę męczy (np. trzeci akapit wydaje mi się zbędny), ale końcówkę a zwłaszcza ostatnie zdanie, uważam za bardzo dobre. Mykaj do biblioteki :)

Dzięki za odkurzenie tego opowiadania i za ostatniego klika. Trzeci akapit wywalony zgodnie z życzeniem. ;)

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Bardzo się cieszę, Anet. :)

Poetyckie ujęcie choroby psychicznej z perspektywy pacjenta powiadasz? No dobra, niech ci będzie :D *kilk*ałbym,

 

Gwiazdy mienią się niczym okruchy diamentów rozrzucone po czarnym płótnie.

ładne

 

Jacyś ludzie się zatrzymują. Słyszę za plecami ich krzyki. Zachęcają mnie, bym to zrobił. Ich głosy są bardzo motywujące.

+

Dziś jest inaczej, niż zwykle. Dryfuję ani wysoko, ani nisko. Unoszę się, czy spadam? Staram się najlepiej, jak tylko potrafię, ale to wcale nie sprawia, że się pojawiasz. Jestem sam.

A zamiast ciepła czuję miażdżące zimno.

miażdżące

 

Przez pół tekstu zastanawiałem się, dlaczego wybrałeś akurat to, a teraz już wiem ;-)

Powiem ci tak, podczas czytania hipotezy miałem dwie (bo po przeczytaniu, zapoznałem się z komentarzami, zanim napisałem własny – błąd) Albo chłopak coś odczytuje na opak, bierze jakieś tabletki, odrzuca go tata, mama nie ma czasu, jest chory na coś aspergerowo-autyzmowego, albo dolega mu coś cięższego, no i ma te elektrowstrząsy – choć myśl o elektrowstrząsach odrzuciłem bo a) kojarzyły mi się z przestarzałą metodą, b) nie chciałem, żeby to była prawda.

To że aniołkiem jest terapeutka to żadna tajemnica.

Mi narracja nie sprawiła problemu bo: starałem się czytać bardzo szybko (jak na mnie), właśnie po to, żeby powtarzana mantra do aniołka i nieco monotematyczna wizja świata, widziana oczami bohatera i poetyckość, żeby nie dały mi w kość. Podświadomie przyspieszyłem i dzięki temu nie spotkało mnie mozolne przebijanie się :D

Ale gmatwam nie?

Końcówka to że chłopak na opak zrozumiał krzyki ludzi, no i dobór słowa – miażdżący – na potwierdzenie najgorszych przypuszczeń… No jak całe opowiadanie jest w porywach dobre, tak końcówka jest miażdząca właśnie, i choćby dla niej, warto się przez całość przebić.

Miło widzieć ludzi łączących swoje pasje z pisaniem.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Wielkie dzięki za komentarz, Mytrixie! Wybacz obsuwę, byłem przekonany, że Ci odpowiedziałem, ale ewidentnie tego nie zrobiłem. :p

Pamiętam, że parę osób narzekało na ten strumień świadomości, że męczący, że za dużo. Cieszę się, że udało Ci się ugryźć temat w znośnej formie. Zgadzam się, że tekst ostatnim zdaniem stoi. :p

Fajnie wrócić do tekstu sprzed, już na dniach, trzech lat. Nie nazwałbym natomiast psychiatrii dziecięcej moją pasją. :p Opowiadanie powstało faktycznie pod wpływem mojego pierwszego kontaktu z psychiatrią na studiach, lecz za główny powód wskazałbym seans “Donnie Darko”. Polecam, jeśli nie widziałeś!

 

Również pozdrawiam!

Donniego miałem ostatnio z żoną ugryźć, ale zasnęła w pierwszych minutach, bo już padnięta była. Trzeba będzie ponowne podejście zrobić :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Miś przeczytał. Ładne ale smutne :(

Nie wiem jaką podróż odbyłeś, Koalo, że trafiłeś pod opko z 2016 roku, ale cieszę się, że tekst po latach nadal wzbudza jakieś emocje. ;)

Nowa Fantastyka