
Jest to jedno z pierwszych opowiadań, więc jest pełne błędów nowicjusza, ale mam nadzieję, że mimo to będzie znośne.
Zostało dodane pełniejsze zakończenie :)
Jest to jedno z pierwszych opowiadań, więc jest pełne błędów nowicjusza, ale mam nadzieję, że mimo to będzie znośne.
Zostało dodane pełniejsze zakończenie :)
Berlin, 16.02.2021r.
Wasza Eminencjo,
zgodnie z ostatnimi zaleceniami, przesyłam raport sytuacyjny stanu faktycznego Armii Centrum Wojska Polskiego.
Obecnie linia frontu przebiega przez zachodnie przedmieścia Berlina, sztab Armii przeniósł się już w całości do gmachu w mieście. Informuję, że z Bożą pomocą wyparliśmy wroga z większej części aglomeracji. Sytuacja na froncie jest już stabilna.
W kwestii oczekiwanego sprawozdania n. t. stanu społeczeństwa zajętych ziem: trudno określić te pozostałości mianem społeczności (szczegóły w załącznikach). Ośmielę się stwierdzić, iż tereny te trzeba będzie zasiedlić nowymi osadnikami, ponieważ ludność, która przetrwała koniunkcję, destabilizację, partycypację oraz działania zbrojne – nie może stanowić podstawy budowania zdrowego, katolickiego społeczeństwa.
Stan infrastruktury oraz przemysłu – zadowalający.
W załączeniu do tego listu przesyłam sporządzone przeze mnie oraz współpracowników analizy demograficzne zajętych terenów oraz stan działań zbrojnych.
Z wyrazami szacunku,
ks. bp. egz. płk. Andrzej Boratyński
Adiutant Sztabu armii Centrum WP
Dowódca sekcji wsparcia duchowego Armii Centrum
Obudził go ostry dźwięk gwizdka. Michał zerwał się na nogi i odruchowo podciągnął pasek hełmu, zarepetował karabin.
Słońce ledwie zdążyło wznieść się nad horyzont, mgła zalegała w zagłębieniach terenu szaro-błękitną warstwą.
– Kontakt dwunasta! Wstawać, debile! Kontakt! – krzyczał chorąży.
Wyznaczony w plutonie szafarz biegł okopem między stanowiskami. Kropił broń, sprzęt, ludzi, betonowe wzmocnienia okopów – słowem, wszystko co się dało.
– Masz święconkę? – spytał, zbliżając się do stanowiska Michała i wprawnie machając kropidłem.
Z ustawionych na wysokich tykach głośników zaczęły płynąć psalmy.
– Mam – odpowiedział Michał, ściągając z wiadra worek foliowy. Nie starł z twarzy nielicznych, drażniących kropli wody święconej.
Odbezpieczył karabin, położył dwa magazynki i kilka granatów na krawędzi okopu, postawił wiadro na specjalnie naszykowanym stoliku. Ktoś modlił się głośno.
Na skraju pola widzenia, między zabudowaniami, pojawiły się pierwsze postacie.
Zagłuszając i psalmy, i modlitwę, zaczął dudnić wielkokalibrowy karabin maszynowy.
Gotowość. Odezwał się z radia głos porucznika.
Nie otwierać ognia!
Czekać na rozkaz!
Nie obawiał się, przeciwnik był daleko. Przed dotarciem do umocnień, zostanie zdziesiątkowany przez ogień artylerii i broni maszynowej.
Do nas dotrą tylko niedobitki, pomyślał Michał, o ile cokolwiek przedrze się przez pole minowe.
W końcu tak było zawsze.
Tym razem nie było jak zawsze. Dwadzieścia metrów przed ich pozycją wyrósł ogromny owal jasnego światła. Portal.
Zanim wrota zdążyły się ostatecznie ustabilizować, posłał w nie cały magazynek. Sądząc z huku wystrzałów, podobnie jak reszta oddziału. Z początku porucznik krzyczał coś przez interkom, później słychać było już tylko trzaski.
Przyklęknął, żeby przeładować. Z sąsiedniego stanowiska dobiegł go makabryczny krzyk.
Skulił się w swoim okopie.
Wciąż słyszał miarowe dudnienie WKM oraz nieliczne strzały oddawane przez kolegów.
Usłyszał również bojowe okrzyki i wycie nadbiegających przeciwników.
Wychylił się z okopu. Kilkanaście metrów przed jego pozycją, stała ogromna humanoidalna postać. Wiele rzeczy po koniunkcji nie spełniło oczekiwań ludzkiej wyobraźni, ale akurat demony stanęły na wysokości zadania. Wyglądały dokładnie tak, jak ludzie je sobie wcześniej wyobrażali.
Byle nie serią.
Muszka, szczerbinka, spust, spust, spust…
Trafił, był pewien, że trafił. Niemalże widział kule uderzające w piersi potwora.
Opuścił karabin. Bestia spojrzała mu w oczy.
Dłoń zacisnęła się na chwycie broni… Parciany pas nośny strzelił, gdy nieoczekiwanie wyprostował rękę, napinając wszystkie mięśnie ciała. Czuł, że wyprężony, naciągnięty jak struna unosi się w powietrze.
Nie mógł oderwać wzroku od okrutnych, złośliwie uśmiechniętych i przerażająco ludzkich oczu potwora. Zatracał się w nich, czuł, jak obca wola delikatnie wpełza do jego myśli. Czuł oślizgłego robaka cudzej jaźni. Mało tego, czuł że działa to w obie strony.
Potwór krzyknął, a w jego ryku zabrzmiał ból.
Bestia upadła. Michał patrzył z góry jak wije się na trawie obok jego stanowiska. Obojętnie, nieobecnie obserwował jak miota się w agonii.
Jeszcze przez chwilę unosił się w powietrzu, patrząc na wydęte truchło, leżące u jego stóp.
Ciemność zapadła dopiero, gdy z impetem uderzył w ziemię.
* * *
Obudził się w białej, świeżo krochmalonej pościeli. Odetchnął z ulgą. Żebra, ramię i bark bolały niemiłosiernie.
Pokój był duży, wysoko sklepiony, znajdowały się w nim jedynie łóżko, szafa i niewielki stolik z krzesłem.
Skrzypnęły otwierane drzwi.
– Nakazano mi was powitać – powiedziała nieokreślonej płci postać, która weszła wraz ze zbrojną strażą.
Strażnicy mieli na sobie błyszczące polerowaną stalą zbroje płytowe, pięknie, aczkolwiek zupełnie niepraktycznie cyzelowane w roślinne wzory. Obaj mieli długie, karminowe płaszcze, spływające z ramion spod długich blond włosów. Wyglądali jak dwa zakute w zbroje cherubinki.
– Szaty znajdziecie w szafie – powiedział. – Straż zaczeka przed drzwiami. Pan oczekiwał waszego przebudzenia.
Weszli przez gotyckie, ostrołukowe drzwi.
Pomieszczenie wyglądało jak gabinet. Wyłożone gustowną boazerią ściany sprawiały miłe, przytulne wrażenie. Jedyne umeblowanie stanowiło przestronne, eleganckie biurko z wymoszczonym aksamitem fotelem. Dzięki potrójnym, gomółkowym oknom było zalane ciepłym światłem. Sufit zdobił ogromny fresk, przedstawiający paradujące przez duży plac centaury. W tle widoczne były barwne frontony antycznych budowli.
Za biurkiem siedziała karykaturalnie chuda, nienaturalnie wysoka postać. Na widok Michała uśmiechnęła się rzędem krótkich, spiczastych ząbków. Strażnicy szarpnięciem zmusili go, by stanął na środku.
– Witaj w moich skromnych progach. – Gospodarz skinął ręką, a cherubiny wyszły bez słowa. – Przykro mi z powodu okoliczności, w jakich się tu zjawiłeś.
Michał nie odpowiedział, głównie dlatego, że nie wiedział co odpowiedzieć. Gospodarz stanął krok przed nim.
– Nie ciekawi cię, dlaczego akurat ciebie jednego moi podwładni zabrali z pola bitwy? - Michał wbrew woli zadarł głowę i spojrzał na rozmówcę. – To w końcu nieliche wyróżnienie.
– Co ze mną będzie?
– Zależy od ciebie. To zaskakujące, ale ty, człowiek, możesz mieć dla mnie znaczną wartość. – Gospodarz spojrzał za okno. – Zarówno poznawczą jak i praktyczną. Pomówmy na tarasie, dzisiaj jest stamtąd piękny widok.
– Nie wiem nawet, z kim rozmawiam.
– Jestem Argen ein Venfict, Markgraf ziem na których cię pojmano – powiedział otwierając środkowe drzwi. – Dowodzę chorągwiami walczącymi z twoimi rodakami. Moi ludzie nie biorą jeńców. – Markgraf wyszedł na taras i oparł się o balustradę, wspartą na miniaturowych kolumnach doryckich. – Podejdź, proszę.
Podchodząc Michał podniósł z pliku leżących na biurku kartek nożyk do otwierania listów.
Widok faktycznie zapierał dech w piersi. Wysokie, przykryte jeszcze śniegiem szczyty gór i urocza, luźno zabudowana miejscowość tworzyły piękny górski pejzaż.
– Co zamierzasz zrobić? – spytał głównodowodzący armii, która podbiła Niemcy i Francję, a rozbiła się dopiero na bastionach Poznania, Wrocławia i Szczecina. – Czy może heroicznie poświęcisz się i zabijesz mnie, by później polec z rąk strażników?
Michał nie wiedział, co się dalej stało. Ramię przeszył mu ostry ból, a dłoń sama wygięła się pod nienaturalnym kątem. Nożyk brzęknął o płyty tarasu.
– Pozostawmy to zagadnienie w sferze teorii – powiedział Argen bez emocji. – Podejdź do mnie, odrętwienie zaraz minie.
Michał stanął obok niego, masując bolące przedramię.
– Rozejrzyj się. U twych stóp leży miasteczko Tegernesse. Tu będziemy osiedlać wiernych nam ludzi. – Markgraf spojrzał na Michała. – Tu będziemy ich uczyć arkanów magicznych. Rzecz jasna, tyczy się to tylko tych utalentowanych. Pamiętasz cokolwiek ze swojego pojmania?
– Nie, ostatnie co pamiętam to kolacja i wieczorna msza – odpowiedział, uznając że ta informacja nie ma znaczenia.
– Ekranowałeś i refleksowałeś intencję demona. – Argen patrzył na Michała przeszywająco. – A na podstawie późniejszych badań i testów szacuję, że jesteś najbardziej aperentnym człowiekiem, jakiego spotkałem.
Michał nie uznał za celowe odpowiadać.
– Aperentność to otwartość na przepływ energii, mocy która tworzy magię. To twój dar i talent, który stanie się prawdziwie wartościowym, gdy go oszlifujesz. – Argen położył mu rękę na ramieniu. – Proponuję ci naukę. Więcej nawet, proponuję byś został moim osobistym adeptem.
– Chyba cię pojebało – odparł Michał spokojnie.
– Rozumiem twoją reakcję i nie będę tego traktował jak odpowiedzi. – Markgraf uśmiechnął się, tym razem nie pokazując zębów. – Przemyśl to, stoisz na progu niezbadanego. Teraz, gdy upadła pierwsza kostka domina, i tak będziesz musiał zrobić kolejny krok. Chcesz wędrować sam, czy wolisz iść z przewodnikiem?
– Nie zamierzam…
– Dopóki twoje zdolności były uśpione, pozostawały asymptomatyczne. Teraz efekty będą narastać lawinowo. Nie zdołasz ani tego ukryć, ani się tego wyprzeć, a chyba wiesz, co ten wasz kościół robi z takimi jak my? Stos? Tak?
– Wiwikremacja…
– Masz kilka dni, oddaję do twojej dyspozycji komnaty dla gości. Są bezpośrednio połączone z biblioteką. Znajdziesz tam kilka książek w swoim języku, choć nie będzie ich wiele. W zakresie tych pomieszczeń w żaden sposób nie będę ograniczał twojej swobody. Mamy środę, w poniedziałek dasz mi odpowiedź na moją propozycję.
Cherubiny odprowadziły go do jego wytwornego miejsca odosobnienia.
Tydzień później siedział w gabinecie, w ławce żywcem wyjętej z pruskiego gimnazjum. Patrzył na zapisane ciągami dziwnych znaczków tablice i czuł się ponownie jak na lekcjach rosyjskiego w podstawówce.
– Michale – powiedział Markgraf – jeżeli mam cię uczyć arkanów, musisz opanować język, w którym napisane są te wszystkie księgi. – Wskazał zalegające na półkach tomiszcza.
– Uczę się, Mistrzu.
– Jak widać, zbyt pasywnie.
Jeszcze raz rozważył swoją sytuację i nieodmiennie doszedł do tych samych wniosków. Możliwości ucieczki na razie nie widział. Nie miał też pojęcia, co by z nim zrobiono gdyby odmówił współpracy, a tak miał większą swobodę, a więc i więcej możliwości. Do tego przeciwnik niejako wkładał mu broń do ręki.
– Robię, co mogę, nic nie poradzę, że nigdy nie spotkałem się z czymś takim – odpowiedział spokojnie. – W naszym języku liter jest znacznie mniej.
– Kolejny raz powtarzam, chart jest więcej, ponieważ oznaczają całe sylaby. – Argen patrzył na niego z politowaniem. – Jest więcej kombinacji.
– Pamiętam. Po prostu…
– Nie rozumiem cię, to nie tylko twój jedyny obowiązek, ale i jedyna rozrywka. Tymczasem tobie zajmuje dwa tygodnie opanowanie podstawowych znaków! Co będzie, gdy przejdziemy do alfabetu hierofanicznego?
* * *
Mistrz siedział na podłodze w pozycji kwiatu lotosu i medytował.
A Michał stał i obserwował dużą, idealnie pustą salę. Czuł podniecenie, czyżby pierwsze zajęcia dotyczące magii sensu stricte? Czyżby w końcu miał się nauczyć czegoś wykraczającego poza matematykę, fizykę, biologię czy przede wszystkim język?
Pracownia animistyczna.
Mieszkał na zamku dość długo, by wiedzieć, że nic nie jest tu przypadkowe. Zaczynając od kamieni i wzoru pokrywającej podłogę mozaiki, przez układ fresków i barwnych witraży, a kończąc na skomplikowanym żyrandolu.
– Michale, dziś przejdziesz pierwszy test – powiedział Argen, nie zmieniając pozycji.
– Tak, Mistrzu.
– Jeśli przejdziesz go pozytywnie, rozpoczniemy naukę właściwą – nauczyciel nawet nie otworzył oczu. – Jestem pewien, że sobie poradzisz, tak z testem, jak z nauką. Twoja znajomość języka pozostawia jeszcze wiele do życzenia, lecz dalej doskonalić się możesz już podczas nauki Arkanów.
Michał nie skomentował.
– Stań na tej sześcioramiennej gwieździe.
Stanął we wskazanym miejscu. Był teraz dokładnie na środku sali, pod żyrandolem.
Uświadomił sobie, że we wszystkich innych pomieszczeniach, światła dostarczają rozliczne lampy i kinkiety. Przyjrzał się konstrukcji nad swoją głową i dostrzegł, że nie ma tam miejsca na żaden płomień ani żarówkę.
– Spójrz mi w oczy – powiedział rozkazująco Mistrz.
Szlifowane kryształy cicho podzwaniały.
Powoli zaczynał czuć. Czuć całym ciałem i całym sobą.
Nagle wszystko ucichło, jakby ktoś nakrył go grubym, szklanym kloszem. Wokół zaległa ciemność.
Czuł, że idzie.
Obserwował otoczenie przez swoje oczy. Chciał się zatrzymać, lecz szedł. Chciał krzyczeć, lecz zaciskał usta w milczeniu.
Mijał pokaleczone szrapnelami drzewa oraz widział szykujących się do walki ludzi i gobliny.
Czuł się jak pasażer w samochodzie.
Usłyszał jak wypowiada obce słowa w nieznanym, chrapliwym języku. Usłyszał jak ktoś mu odpowiada.
Otworzył trzymaną w ręku, zapisaną znakami książkę.
Zaśmiał się.
Ciemność.
Znowu szedł, słyszał jak kule i szrapnele przelatują tuż obok, niemal muskając jego policzki.
Znajomy dźwięk psalmów.
Trawiaste zbocze z lasem na szczycie, gdzieniegdzie niewielkie wybrzuszenia trawy błyskające ogniem wystrzałów.
Przed nim okopany BWP.
Wbrew woli machnął od niechcenia ręką, a pojazd wyfrunął w powietrze, upadając na nadbiegających żołnierzy.
Szedł dalej.
Ludzie ginęli wokół. Umierali sieczeni szablami, rąbani tasakami, rozrywani granatami.
Ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. Zatrzymał się.
Był już na granicy lasu.
Przed nim stał żołnierz.
Kevlarowy hełm, kamizelka szturmowa, szalokominiarka na szyi.
Jest zimno, dotarło tępo do Michała.
Żołnierz zamoczył rękę w wiadrze i skropił go, kreśląc w powietrzu znak krzyża.
Krzyczał?
– Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio! – Michał czuł, że robi krok w jego stronę. – Contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperet illi Deus, supplices deprecamur!
– Tuque, Princeps militiae Caelestis, satanam aliosque spiritus malignos! – Trzy postacie zbliżyły się, głośno odmawiając modlitwę. Zmusił się do odwrócenia głowy w tym kierunku.
– Qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo!
– Divina virtute in infernum detrude!
– Amen! – Wyrzekli jednocześnie. Michał się zatrzymał.
– Vade retro satanis! – Krzyknął stojący przed nim żołnierz. Czuł, że przekrzywia głowę.
Potem był ból, potworny, skręcający trzewia ból, jakby ktoś wbijał mu w mózg zardzewiałe gwoździe.
Po niekończącym się cierpieniu nastała ciemność.
* * *
Czuł, że tonie. Lodowata woda wdzierała mu się w usta, przy każdym wdechu.
Szarpał się z całych sił, walczył, trzymany krzepkimi rękoma.
Nagle wyciągnięto go i rzucono na przykręcone do podłogi krzesło. Ręce i kostki krępowały kajdanki.
Pomieszczenie miało nisko sklepiony sufit i depresyjnie betonowe ściany. Bunkier? Piwnica?
– Wiesz, dlaczego przenajświętsza Rzeczpospolita nie podzieliła losu Francji i Niemiec? – Przesłuchujący zaczął, nie dając mu nawet czasu na wzięcie oddechu. – Dlaczego jest groźniejsza niż potężna Federacja Rosyjska?
Michał nie odpowiedział, łapczywie chwytając powietrze cieszył się swobodą oddechu.
– Rzecz jasna, było kilka czynników – kontynuował – przestarzały sprzęt, nieuszkodzony impulsem elektromagnetycznym, stosunkowo młoda, jednorodna populacja, et cetera Lecz wiesz co było najważniejsze?… Wiara!
Walnął pięścią w stół i wstał.
– I dlatego, śmieciu, jesteś taki kurwa niebezpieczny. – Patrzył Michałowi z bliska w oczy. – Bo wrzuciliśmy cię właśnie do wanny jebanej wody święconej, a na tobie nie ma nawet znaku. – Usiadł i zapalił papierosa. – Więc teraz powiesz dokładnie wszystko, co będę chciał, żebyś powiedział…
– Jestem kapral Michał Serduik, Czwarty Ochotniczy Pułk Piechoty Zmotoryzowanej…
– Morda w kubeł! – Major aż opluł stół gubiąc papierosa. – Odpowiadaj na pytania…
– Nie przeklinajcie, majorze – powiedział mężczyzna oparty o ścianę. Pod rozpiętą bluzą mundurową widać było czarną koszulę z koloratką. – I pozwólcie mu mówić.
Michał rozpoznał w nim żołnierza, który zaszedł mu drogę.
– Dlaczego niby…
– Ponieważ majorze nie chcecie, aby Święte Oficjum odniosło wrażenie, że mi przeszkadzaliście – uśmiechnął się nieładnie.
Laboratorium ulokowano w pozbawionym okien lochu. Niektóre odczynniki i mikstury były bardzo wrażliwe na światło.
Mistrz Argen pracował. W skupieniu odmierzał precyzyjne porcje składników i półproduktów. Zawahał się, gdy przerwało mu głośne pukanie w masywne, okute stalą drzwi.
– Wejść – rozkazał, wsypując zawartość próbówki do zbiorniczka osadowego.
– Jaśnie Panie, nakazaliście zameldować, gdy będziemy mieli jakiekolwiek informacje – powiedział stary, dostatnio odziany człowiek nie przekraczając progu. – Został wzięty żywcem i przeszedł już wstępne śledztwo. Wiemy, że będzie przewieziony do Warszawy jeszcze dziś wieczorem. Realizacja planu przebiega więc zgodnie z terminami.
– To pewne informacje? – spytał markgraf nie odwracając wzroku od umieszczonego w wywarze termometru.
– Tak – odparł mężczyzna.
– To dobrze – odpowiedział Argen nie poświęcając człowiekowi już więcej uwagi. – Bardzo dobrze.
Michał nie stawiał oporu. Ani wtedy, gdy weszli do jego ciasnej, pozbawionej wszelkich urządzeń celi, ani gdy zarzucali mu na głowę gruby, czarny worek. Poszedł pokornie, ze spokojem skazańca, pewnego nieuchronności swojego losu. Dwóch rosłych specjalsów prowadziło go między sobą, mocno trzymając jego ramiona. Co miałby osiągnąć uciekając? Zupełnie obojętnie pozwolił wsadzić się do samochodu, a później wprowadzić po długiej stalowej rampie na pokład samolotu.
Dzięki temu nie uszkodzono go w trakcie transportu.
Wprowadzono go do schludnego, skąpo urządzonego pokoju. Przez małe okna wlewał się blask słońca. Gdy strażnicy wyszli, usiadł na krzesełku przy szkolnej ławce.
Od rana czuł się zagubiony, to był pierwszy dzień, gdy nakarmiono go do syta, choć prosto. Pozwolono mu nawet wejść pod prysznic.
– Szczęść Boże.
Aż się poderwał, gdy z rozmachem otwarto drzwi. Ksiądz miał na sobie sutannę, a nie zdarty, polowy mundur, ale i tak go poznał.
– Spokojnie synu – powiedział kaznodzieja. – Usiądź.
Posłuchał, niepewnie opuszczając się na siedzenie. Ksiądz zajął miejsce po drugiej stronie ławki.
– Wybacz polowe warunki. Gmach Seminarium nie był przewidziany do pełnienia funkcji aresztu. Dziś wieczór zostaniesz przesłuchany przez przedstawicieli Świętego Oficjum. – Michał nie zdołał powstrzymać drżenia. – Nie obawiaj się. Ojcowie inkwizytorzy będą starali się ocalić twoją nieśmiertelną duszę. – Kapelan siedział patrząc na więźnia przenikliwym wzrokiem. – Czy chcesz mi jeszcze o czymś opowiedzieć?
Michał bał się jego wzroku, ze spuszczoną głową patrzył pod swoje nogi.
– Nie, księże – odpowiedział w końcu, po nerwowo przedłużającym się milczeniu.
– Synu, jestem tu, by ci pomóc. – Kapelan wstał i podszedł do okna. – Chcę dobra nawet tych owieczek, które otarły się o Zło.
– Nie zrobiłem niczego złego ojcze.
– Rozumiem – powiedział ksiądz, flegmatycznie wyglądając za okno. – Lecz musisz pamiętać, że wyroki sług inkwizycji są surowe. Muszą takie być.
– Mam czyste sumienie…
– Uścisnąłeś rękę Złego. Przyjąłeś jego nauki. – Kapelan odwrócił się szybkim ruchem od okna.
– Musiałem…
– Synu, poświęciłeś życie wieczne, bojąc się stracić życie doczesne. – Ksiądz oparł się rękoma o ławkę. – To zrozumiałe. To ludzkie. Lecz ten wybór… – Kapelan zawahał się. – Ten wybór otworzył furtkę w twej duszy. Za twoją zgodą, i przez tą zgodę parałeś się magią, czarnoksięstwem.
W Michale narastał strach.
– Jeżeli inkwizycja uzna, że… – zaczął.
– Tak, jeżeli zostaniesz uznany za czarnoksiężnika… – Kapelan zrobił efektowną pauzę. – Dlatego musisz dokładnie i ze szczegółami wszystko mi opowiedzieć.
– Wszystko co wiedziałem, wyjawiłem już wcześniej – odparł Michał.
– Synu, rozumiem twoją frustrację, ale to naprawdę ważne. – Ksiądz usiadł splatając ręce na brzuchu. – Niekiedy, gdy spojrzymy na wydarzenia z dystansu czasu, dostrzegamy więcej, niż wcześniej.
Michał zaczął mówić. Najpierw powoli i cicho, później pewnie i szybko. Resztki nadziei dały mu na to siły. W końcu, rozmawiał z nim jeszcze kapelan, nie inkwizytor.
Błysnęły flesze. Michał odruchowo zasłonił oczy ręką. Sala sądowa była pełna dziennikarzy.
Strażnicy poprowadzili go pleksiglasowym tunelem do wykonanej z tego samego tworzywa klatki, a następnie posadzili na twardej, drewnianej ławie. Lampy aparatów błyskały nieznośnie. Powinien już przywyknąć. Która to już rozprawa? No tak – ostatnia.
Jego obrońca flegmatycznie i od niechcenia składał jakieś papiery. Ot tak, żeby zająć czymś ręce.
– Proszę wstać, sąd ogłosi wyrok – powiedział sędzia sprawozdawca. – Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej z błogosławieństwem Świętego Oficjum – ogłosił gdy wszyscy wstali.– Sąd w składzie tu obecnym postanowił…
Światło, które wdarło się przez otwarte drzwi wana, oślepiło go na chwilę potęgując obezwładniający strach. To już? Krzepkie ręce chwyciły go za ramiona i brutalnie poderwały z ławki, upadł na kolana. Skute ręce utrudniały utrzymanie równowagi. Ponad licznym tłumem dostrzegł wysoki stos z ustawioną na szczycie platformą i grubym, pionowym palem.
Dotarła do niego nieuchronność zasłyszanego kilka dni temu wyroku. Zwierzęce przerażenie zmroziło mu krew w żyłach. Rzucił się na podłogę, wściekle wierzgając nogami. Schwycili go za czarne ubranie i powlekli w stronę tylnych, szeroko otwartych drzwi furgonetki. Próbował walczyć o swoje życie, zapierając się stopami o boczne słupki. Mocne uderzenie drewnianej kolby pozbawiło go przytomności.
Gdy się obudził, miał dużo większe pole manewru. Łańcuchy były na tyle długie, że mógł dojść niemal do krawędzi platformy, o średnicy metra. Miał stąd dużo lepszy widok. Egzekucja zgromadziła całą masę ludzi ze stolicy i okolic, gawiedź cisnęła się upchnięta nawet w bocznych uliczkach.
Ostry zapach benzyny i sosnowego drzewa wiercił Michałowi w nosie. Dotarło do niego, gdzie się znajduje. Zerwał się na równe nogi, omal nie spadając z podestu. Na wielkich telebimach jakiś kaznodzieja emfatycznie perorował, z głośników niosło się grzmiące kazanie. Michał rozejrzał się szukając drogi ucieczki i beznadziejnie szarpiąc łańcuch. Przemawiający zakończył ostrym tonem, a z tłumu podniósł się wrzask.
Spostrzegł, że obraz na ekranie się zmienił, pokazywał teraz odświętny, ubrany w galowe mundury poczet, który zbliżał się z pochodnią do stosu.
Michał krzyczał. Wył. Z całych sił, lecz mimo to, nie był w stanie przekrzyczeć tłumu.
Z głośników spokojnie płynęła pieśń religijna, tymczasem Michał zaczął czuć narastające z każdą chwilą ciepło. Drewno zbierano w pośpiechu, nie było więc dostatecznie wysuszone i pomimo sutego oblania benzyną rozpalało się powoli, lecz nieubłaganie. Gdy temperatura zaczęła stawać się niemożliwa do wytrzymania, zrezygnował. Osunął się na gorące belki podestu, wsłuchując się w ogłuszający ryk gawiedzi. Chciał krzyczeć, ale w gorącym, coraz bardziej zadymionym powietrzu ciężko było złapać oddech. Deski, na których siedział zaczynały parzyć go przez spodnie. Po chwili, na krawędzi plaformy, dostrzegł pierwsze, niewielkie języczki ognia. Powoli przestawał widzieć otaczający go jeszcze świat. Dym i naftowe opary pozbawiały go powoli przytomności.
W malignie znów przeniósł się do miękkiego, wygodnego łóżka w przestronnym, zamkowym pokoju. Mistrz stanął mu przed oczami jak żywy, całą swą nienaturalną postacią. Przykucnął przy nim i pocałował go w usta.
Wtedy to poczuł. Poczuł, że ma moc i wie, jak ją wykorzystać. Przestał czuć śmierdzący dym i uporczywą temperaturę. Zerwał się na równe nogi wywołując wyjątkowo głośny ryk tłumu.
Ksiądz na ekranie znów perorował, być może relacjonował ceremonię. W otaczającym go hałasie, mieszaninie wycia i transmisji nie był w stanie zrozumieć, co mówi.
Stanął na krawędzi platformy i skupił drobną część rozpierającej go energii na zamkniętych na jego nadgarstkach kajdanach. Żelazne bransolety eksplodowały w setki drzazg.
W jego stronę zbliżyła się osadzona na wysięgniku kamera.
Mistrz Argen ein Venefict uśmiechał się obejmując dłońmi dużą, obsydianową kulę.
Sztab siedział zgromadzony w milczeniu. Wódz goblinów był niezadowolony, jego wojowników wykluczono z udziału w operacji.
– Gotowe – powiedział markgraf.
– Chorąży? – spytał generał w mundurze Bundeswehry.
– Wszystkie oddziały KSK potwierdziły gotowość – zameldował siedzący przy skomplikowanej radiostacji żołnierz.
– Panie, moi wojownicy są gotowi, mogą… – zaczął wódz.
– Nie. – Stanowczo wszedł mu w słowo markgraf. – W tej bitwie wezmą udział wyłącznie ludzie.
– Czy to rozsądne, by całą walkę opierać na najemnikach? – Goblin dalej próbował argumentować.
– Decyzja zapadła. – Uciął krótko Argen.
Resztki stosu walały się wśród pogiętych barierek przeciwtłumowych. Na placu panował chaos. Implozja spowodowana rozdarciem wywołała potężne zniszczenia. Popękał nawet asfalt i fronty okolicznych budynków. Wokół szalały demony i widma, które mimo, że rozdarcie trwało ledwie sekundy, licznie wdarły się do tego świata.
Papieska Gwardia Wadowicka i wojska garnizonowe były zajęte walką. Policja usiłowała opanować panikę i ewakuować tłum. BOR próbował wyprowadzić VIP-ów. Nikt nie przewidział takiego rozwoju wydarzeń.
Michał stał wśród rozrzuconych szczątków krzycząc w dziwnym, niezrozumiałym języku.
Żołnierze wybiegali z portalu czwórkami, szybko i bardzo blisko siebie. Zgodnie z planem ewakuacji znaleźli się dokładnie za plecami Michała. Szybko zajęli wyznaczone sektory, a przedostatni z nich zaaplikował mu strzałkę ze środkiem usypiającym. Michał niemrawo i już nieprzytomnie spróbował dosięgnąć jej ręką. Chwilę stał tak, w dziwnej pozycji, nim upadł.
Sanitariusze sprawnie przełożyli go na nosze i ruszyli biegiem w stronę portalu.
Najemnicy nie wdawali się w walkę i wycofali za zespołem ewakuacyjnym. Nikt nie zwrócił uwagi na niewielką skrzynię, którą zostawili za sobą.
Od chwili, gdy medyk wstrzyknął Michałowi wybudzającą mieszankę minęły może dwie godziny. W tym czasie pozwolono mu się umyć i dojść do siebie.
Wprowadzono go do znanego mu gabinetu. Mistrz już czekał z kielichem w dłoni.
Michał stał osłupiały. Mistrz podążył za jego wzrokiem.
– Tak, zasada zmiany liczby ziaren w komórkach podstawowych materii była mi znana od dawna. Stanowi podstawę alchemii. – Markgraf patrzył z dumą na swoje dzieło. – Choć przyznam, że nie przyszło mi do głowy tak niszczycielskie jej wykorzystanie.
Za oknem, widział niewielki z tej odległości obłok pyłu, gazu i ognia układający się w kształt nuklearnego grzyba.
– Wykorzystałeś mnie… – wyszeptał Michał.
– Niestety, teleportacja wiąże się z pewnymi problemami – odparł po chwili mistrz. – Więc musiałem wystawić cię na pewne ryzyko.
– Ty…
– Spokojnie, Michale. – Argen odwrócił się do niego. – Odnośnie teleportacji, jestem pewien, że chętnie poznasz szczegóły. W twojej komnacie poleciłem zostawić odpowiednie księgi.
– Nigdy nie będę… – Michał uciął zdanie. Przed oczami stanął mu osnuty dymem widok z Warszawskiego stosu.
– Gdybyś nie chciał, nie wykorzystałbyś tej mocy, którą ci dałem, nie byłem wtedy w stanie zmusić cię do czegokolwiek – powiedział Argen dobitnie. – Ale chciałeś, i okazałeś się naprawdę obiecującym adeptem.
– To znaczy? – spytał Michał zrezygnowany.
– Opłaciło się ciebie ratować.
Jest jakiś pomysł na fabułę. Nawet mi się spodobało spojrzenie na problematykę. No bo faktycznie – co bojownicy o wiarę zrobiliby z takim “swoim”?
Poza tymi refleksjami niewiele mnie zainteresowało, ale ja w ogóle nie przepadam za militariami.
Interpunkcja mocno kuleje. Coś się posypało przy kopiowaniu na początku.
Parciany pas nośny strzelił, gdy nieoczekiwanie wyprostował rękę,
Uważaj na zgubione podmioty. Z tego zdania wynika, że pas miał rękę.
– Jestem kapral Michał Serduik, 4 Ochotniczy Pułk Piechoty Zmotoryzowanej…
Liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie, a w dialogach już obowiązkowo. No bo jak wymówić 4?
Babska logika rządzi!
Dziękuję za Twój komentarz. Wskazane błędy poprawię, ale na swoją obronę odnośnie “4” dodam – nigdy nie spotkałem się z słownym zapisem numerów jednostek wojskowych, więc w tej formie wygląda to dla mnie dziwnie.
Początek spodobał mi się najbardziej, był intrygujący. Wraz z pojawieniem się Mistrza i nauki nieco straciłam zainteresowanie, a końcówka wydała mi się strasznie chaotyczna. Samego zakończenia chyba nie zrozumiałam.
Jest sporo powtórzeń i zagubionych przecinków.
“wroga z większej części aglom
Wasza Eminencjo,
eracji. Sytuacja na froncie jest już stabilna.“
Chyba się Eminencja przesunęła z początku w środek ;P
“ciężko określić te pozostałości“ –> nie ciężko, a trudno/niełatwo
“ponieważ ludność[+,] która ocalała koniunkcję“ – ocalała koniunkcję? Nieprawidłowe sformułowanie, raczej: przetrwała
“Wstawać[+,] debile!“
“Wyznaczony w plutonie szafarz biegł okopem między stanowiskami. Kropił broń, sprzęt, ludzi, betonowe wzmocnienia okopów – słowem wszystko[+,] co się dało.“ – W jakim znaczeniu używasz tu słowa “szafarz”?
“– Masz święconkę? – spytał, zbliżając się do stanowiska Michała“ – Kto spytał? Brak dookreślenia podmiotu; ostatnim nie był szafarz, bo poprzednie zdanie dotyczyło tyk z głośnikami.
“– Mam – odpowiedział“ – Jak wyżej, brak dookreślenia podmiotu. Kto odpowiedział?
“…posłał w nie pół magazynka.
(…)
Przyklęknął, żeby zmienić magazynek.“
Straszne marnotrawstwo, skoro zmieniał magazynek opróżniony tylko w połowie ;p
“Kilkanaście metrów przed jego pozycją[-,] stałą ogromna humanoidalna postać.“ – literówka: stała
“Zatracał się w nich, czuł, jak obca wola delikatnie wpełza do jego myśli. Czuł obcego, oślizgłego robaka obcej jaźni.“ – zdecydowanie za dużo tej obcości
“Wrażenie było tak silne, że omal nie spadł z łóżka.“ – Nie rozumiem. Jakie wrażenie? Wrażenie czego?
“Pokój był duży, wysoko sklepiony, były w nim jedynie łóżko…“
– mamy tu też powtórzenie słowa “łóżko” w dwóch kolejnych zdaniach, przy okazji.
“weszła wraz z zbrojną strażą.“ → ze
“Strażnicy mieli na sobie błyszczące polerowaną stalą zbroje płytowe, pięknie, aczkolwiek zupełnie niepraktycznie cyzelowane w roślinne wzory. Obaj mieli długie…“
“– Szaty zastaniecie w szafie – powiedział.“ – Raz, że raczej “znajdziecie” niż zastaniecie, dwa – kto powiedział? Brak dookreślenia podmiotu, a poza tym dopiero co to była “nieokreślonej płci postać”. Ta postać, nie “on”.
“Pomieszczenie wyglądało jak gabinet. Wyłożone gustowną boazerią ściany sprawiały miłe, przytulne wrażenie. Jedyne umeblowanie stanowiło przestronne, eleganckie biurko z wymoszczonym aksamitem fotelem. Dzięki potrójnym, gomółkowym oknom pomieszczenie było zalane miłym, ciepłym światłem.“
– tu oczywiście pewnie się czepiam, ale “przestronny” nie jest określeniem, które pasuje mi do biurka… A w każdym razie nie do zamkniętego biurka, którego wnętrza nie widzimy.
“– Witaj w moich skromnych progach[+.] – gGospodarz skinął ręką, a cherubiny wyszły bez słowa.“
“Nie odpowiedział, głównie dlatego, że nie wiedział co odpowiedzieć.“ – Kto nie odpowiedział? Znowu brak dookreślenia podmiotu (ostatnim był gospodarz).
“Spojrzał za okno.“ – Kto?
“– Nie wiem nawet[+,] z kim rozmawiam.“
“– Jestem Argen ein Venfict, Markgraf ziem na których cię pojmano – powiedział otwierając środkowe drzwi. – Dowodzę chorągwiami, z którymi walczą twoi rodacy.
– Moi ludzie nie biorą jeńców[+.] – Markgraf wyszedł na taras i oparł się o balustradę, wspartą na miniaturowych kolumnach doryckich.“
Dlaczego kwestie dialogowe, które wypowiada ta sama osoba, rozbiłeś na dwie części, zaczynające się w nowych akapitach?
“Podchodząc podniósł z pliku leżących kartek nożyk do otwierania listów.“ – Jesteśmy na tarasie, to nie jest naturalne miejsce dla “leżących kartek”. Gdzie leżały, na czym? Był tam jakiś stolik, mebel?
Nie wspominając o tym, że byłam przekonana, że to Markgraf wziął nożyk, bo podmiot nie został zmieniony i nie ma żadnej wskazówki mówiącej, że zrobił to Marcin…
“Podejdź do mnie, drętwienie zaraz minie.“ → odrętwienie
“Stanął obok niego, masując bolące przedramię.“ – Kto stanął?
“– Rozejrzyj się. U twych stóp leży miasteczko Tegernesse. Tu będziemy osiedlać wiernych nam ludzi[+.] – sSpojrzał na Michała.“ – Kto spojrzał?
“– Nie, ostatnie co pamiętam to kolacja i wieczorna msza – odpowiedział, uznając że“ – Kto odpowiedział?
“– Ekranowałeś i refleksowałeś intencję demona[+.] – Argen patrzył na Michała przeszywająco.“
“– Aperentność[-,] to otwartość na przepływ energii, mocy która tworzy magię. To twój dar i talent, który stanie się prawdziwie wartościowym, gdy go oszlifujesz[+.] – pPołożył mu rękę na ramieniu.“ – Kto położył?
“– Rozumiem twoją reakcję i nie będę tego traktował jak odpowiedzi[+.] – Markgraf uśmiechnął się,[+spacja]tym razem nie pokazując zębów.“
“– Nie zamierzam …“ – a tu zbędna spacja przed wielokropkiem
“– Wiwikremacja …“ – j.w.
“– Masz kilka dni, oddaję do twojej dyspozycji komnaty dla gości. sSą bezpośrednio połączone z biblioteką.“
Hmm… Niby opisujesz pobieżnie rozmówców bohatera, ale nie nadajesz im żadnych “demonicznych” cech. Czy w takim razie czytelnik powinien zakładać, że Markgraf oraz strażnicy wyglądają jak ludzie? (pomijając wzmianki o chudości/wysokości?).
“– Michale – powiedział Markgraf – jeżeli mam cię uczyć arkanów, musisz opanować język, w którym napisane są te wszystkie księgi[+.] – wWskazał zalegające na półkach tomiszcza.“
“– Kolejny raz powtarzam, chart jest więcej, ponieważ oznaczają całe sylaby[+.] – Argen patrzył na niego z politowaniem.“
“– Pamiętam. Po prostu …“ – znowu zbędna spacja przed wielokropkiem
“– Jeśli przejdziesz go pozytywnie, rozpoczniemy naukę właściwą[+.] – nNauczyciel nawet nie otworzył oczu.“
“– Jeśli przejdziesz go pozytywnie, rozpoczniemy naukę właściwą – nauczyciel nawet nie otworzył oczu. – Jestem pewien, że sobie poradzisz, tak z testem, jak z nauką. Twoja znajomość języka pozostawia jeszcze wiele do życzenia, lecz dalej doskonalić się możesz już podczas nauki Arkanów.“
– anyway, wcześniej “arkana” pisane były małymi literami, dlaczego nagle stały się Arkanami?
“– Stań na środku, na tej sześcioramiennej gwieździe.
Stanął we wskazanym miejscu. Był teraz dokładnie na środku sali“
“Uświadomił sobie, że we wszystkich innych pomieszczeniach[-,] światła dostarczają rozliczne lampy i plafony.“
– czy to na pewno plafony dostarczały światła…?
“Przyjrzał się konstrukcji nad swoją głową i dostrzegł, że nie ma tam miejsca na żaden płomień ani żarówkę.
– Spójrz mi w oczy – powiedział rozkazująco Mistrz.
Szlifowane kryształy podzwaniały nad jego głową.“
– płomień albo żarówkę? Czy nie powinno być raczej: świecę albo żarówkę? Na płomień to pewnie miejsce by się znalazło…
“Nagle wszystko ucichło, jakby ktoś nakrył go grubym, szklanym koszem.“ – Domyślam się, że literówka: kloszem.
“Michał czuł, że robi krok w jego stronę.“ – Kto robi krok w czyją stronę?
“– Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio! – Michał czuł, że robi krok w jego stronę. – Contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperet illi Deus, supplices deprecamur!
– Tuque, Princeps militiae Caelestis, satanam aliosque spiritus malignos! – tTrzy postacie zbliżyły się, głośno odmawiając modlitwę. Zmusił się do odwrócenia głowy w ich stronę.“
“– Amen! – Kkrzyknęli jednocześnie.“
“– Amen! – Krzyknęli jednocześnie. Michał się zatrzymał.
– Vade retro satanis! – krzyknął stojący przed nim żołnierz.“
“Czuł[+,] że przekrzywia głowę.“
“Czuł[+,] że tonie.“
“– Wiesz, dlaczego przenajświętsza Rzeczpospolita nie podzieliła losu Francji i Niemiec? – przesłuchujący zaczął[+,] nie dając mu nawet czasu na wzięcie oddechu.“ – Albo Przesłuchujący zaczął, albo trzeba odwrócić szyk: zaczął przesłuchujący.
“łapczywie łapiąc“ – bardzo niefortunne złożenie
“– Rzecz jasna, było kilka czynników – kontynuował[+.] – pPrzestarzały sprzęt“ – Kto kontynuował?
“etc. etc. etc.“ – w tekstach beletrystycznych nie stosujemy takich skrótów. Wypada napisać dokładnie, co kto powiedział. Bo co powiedział dany człowiek? “Etckropka” czy “et cetera”?
“Lecz wiesz co było najważniejsze? … Wiara!“ – znowu niewytłumaczalna spacja przy wielokropku…
“– I dlatego, śmieciu, jesteś taki kurwa niebezpieczny[+.] – pPatrzył Michałowi z bliska w oczy.“
“– Bo wrzuciliśmy cię właśnie do wanny jebanej wody święconej, a na tobie nie ma nawet znaku[+.] – uUsiadł i zapalił papierosa.“
“– Jestem kapral Michał Serduik, 4 Ochotniczy Pułk Piechoty Zmotoryzowanej…“ – Nie 4, tylko Czwarty
“– Morda w kubeł! – aAż opluł stół wypluwając papierosa.“ – Kto opluł? I ponownie: “opluł wypluwając” to niefortunne złożenie
“– Odpowiadaj na pytania …“ – Zbędna spacja
“– Dlaczego niby …“ – j.w.
“– Ponieważ[+,] majorze[+,] nie chcecie, aby Święte Oficjum odniosło wrażenie, że mi przeszkadzaliście[+.] – uUśmiechnął się nieładnie…“ – Dlaczego kończysz wielokropkiem?
Ok. Przyznam, że zainteresował mnie wykreowany przez Ciebie świat. Podoba mi się wątek wojen demoniczno-religijnych po – zasugerowanym – jakimś rodzaju Apokalipsy. Tyle tylko, że urywasz w momencie, w którym opowiadanie tak naprawdę dopiero się zaczyna. To nie jest opowiadanie, to jest fragment. Niczego nie tłumaczysz. Nie wiemy, dokąd bohater trafił, z kim rozmawiał, kto go uczył i w jakim celu. Nie wiemy, co teraz bohater zrobi po powrocie do świata “ludzi”. Wprowadzasz na samiutki koniec postać księdza, która najwyraźniej ma znaczenie, a o której nic nie wiadomo… A szkoda. Rozwiń to. Bo w tej formie tekst jest po prostu niepełny, a taki nie może dostarczyć satysfakcjonującej lektury.
Przy okazji – jeśli coś dopiszesz i domkniesz tę opowieść – zachęcam do dodania tagu “Alternatywy”. Akurat mamy na portalu taki konkurs. A Twoje uniwersum zdecydowanie się łapie na świat alternatywny ;)
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Joseheim, postaram się pójść za Twoją radą i dopisać coś jeszcze, cieszę się, że spodobał Ci się koncept. Co do szafarza – chodziło o osobę świecką, która ma możliwość udzielania niektórych sakramentów.
Dziękuję też za pracę w znalezienie tych wszystkich błędów (już poprawione).
Czytałam z ciekawością, by na koniec doznać rozczarowania mało satysfakcjonującym finałem. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że, zgodnie z deklaracją, postarasz się jeszcze, by opowiadanie miało porządne zakończenie. ;-)
…mgła zalegała w zagłębieniach terenu szaro-błękitnym oparem. – Mgła, to opar.
Proponuję: …mgła zalegała w zagłębieniach terenu szarobłękitną warstwą.
Dłoń zacisnęła się na chwycie broni… – Co to jest chwyt broni? Dłonią można coś chwycić i ścisnąć, ale nie wiem, jak dłoń może zacisnąć się na chwycie.
…podwładni zabrali z pola bitwy? - Michał wbrew woli… – Po pytajniku, zamiast dywizu powinna być półpauza.
Markgraf uśmiechnął się,tym razem nie pokazując zębów. – Brak spacji po przecinku.
…będziesz musiał zrobić koleny krok. – Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, nie ukrywam, że cieszy mnie taka opinia od Ciebie :) Nad dopisaniem już pracuję i jestem na dobrej drodze.
Jestem przekonana, że dobra droga zaprowadzi Cię do celu. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Kilkanaście metrów przed jego pozycją[-,] stała ogromna humanoidalna postać
Ciemność zapadła dopiero[+,] gdy z impetem uderzył w ziemię.
Sufit zdobił ogromny fresk, przedstawiający paradujące
Markgraf wyszedł na taras i oparł się o balustradę, wspartą na miniaturowych kolumnach doryckich
Do dwóch powyższych: teoretycznie te przecinki mogą sobie być. Ale przyjrzyj się, jak w literaturze zapisuje się zdania zawierające przydawki imiesłowowe. Zaleca się umieszczanie ich przed rzeczownikiem (wspartą… balustradę, przedstawiający paradujące… fresk), choć z tego, co widziałem, częstszym rozwiązaniem jest Twoja metoda, ale bez przecinka (przecinek wyłącznie wtedy, gdy jest to dopowiedzenie, wtrącenie… no, dużo jest tych wyjątków w sumie;). To w ogóle jeden z trudniejszych tematów w interpunkcji.
tak będziesz musiał zrobić koleny
Chyba cię pojebało – odparł Michał spokojnie.
To uderza tak nagle, że aż nie pasuje do reszty w tym swoim osamotnieniu.
Robię [,+] co mogę, nic nie poradzę,
Wszystkie uwagi są oczywiście subiektywne, nie jestem żadnym teoretykiem, wypowiadam się wyłącznie na podstawie własnego gustu.
Więc tak, nie moja tematyka, demony vs wiara, trudne to dla mnie do przełknięcia. Gdy się nad tym głębiej zastanowię, to właściwie jest potencjał, lecz jakoś go nie poczułem w trakcie lektury. Mam jednak spore wymagania co do języka (kiedyś nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy) i czasem najlepszy tekst mnie odrzuca, gdy technicznie jest poniżej pewnego, wydumanego, poziomu. Tu dramatu nie ma, ale też i żadnych ochów i achów. Taka przeciętna poczekalni. Może przydałoby się popracować nad płynnością i brzmieniem (rytmem) tekstu.
Podobała mi się natomiast dbałość o szczegóły, brak monotonii i mnogość pomysłów.
Zdziwiła mnie nieco uwaga odnośnie Rosji. Prawosławie, przynajmniej wedle moich obserwacji, dużo silniej zakorzenia się w społecznościach, gdyż ma pewien kompleks niższości (przekuty w poczucie siły i jedności – znamy to skądś?). Jak widać, nie bez podstaw.
Mam nadzieję, że pomogłem.
Vargu, Twój komentarz subiektywnie uznam za bardzo pomocny :) Wezmę sobie uwagę do serca i zwrócę na to uwagę (szczególnie, że nie pierwszy mi o tym piszesz).
Czytam, czytam, skoro się poszerzyło…
“– Rzecz jasna, było kilka czynników – kontynuował – przestarzały sprzęt” – kontynuował kto?
“stosunkowo młoda, jednorodna populacja, et cetera Lecz wiesz co było najważniejsze?“ – brak kropki na końcu zdania
“Walnął pięścią w stół i wstał.“ – znowu: kto?
“Patrzył Michałowi z bliska w oczy.“ – j.w. Raz nazwałeś podmiot mówiący “przesłuchującym”, ale potem skaczesz pomiędzy nim a Michałem, nie dookreślając tego.
“– Morda w kubeł! – Major aż opluł stół gubiąc papierosa.“ – I nagle wyskakujesz z jakimś majorem, którego wcześniej nie przedstawiłeś…
“– Ponieważ[+,] majorze[+,] nie chcecie, aby Święte Oficjum odniosło wrażenie, że mi przeszkadzaliście[+.] – uUśmiechnął się nieładnie…“ – To zdanie nadal nie poprawione, poza usunięciem wielokropka ;)
“– Spokojnie[+,] synu“
“a nie zdarty, polowy mundur, ale i tak go poznał.
– Spokojnie synu – powiedział kaznodzieja. – Usiądź.
Posłuchał, niepewnie opuszczając się na siedzenie. Ksiądz zajął miejsce po drugiej stronie ławki.
– Wybacz polowe warunki.”
“Kapelan siedział patrząc na więźnia przenikliwym wzrokiem. – Czy chcesz mi jeszcze o czymś opowiedzieć?
Michał bał się jego wzroku, ze spuszczoną głową patrzył pod swoje nogi.“
“po nerwowo przedłużającym się milczeniu.“ – niezgrabne
“– Nie zrobiłem niczego złego[+,] ojcze.“
“flegmatycznie wyglądając za okno“ – flegmatycznie niezbyt pasuje do wyglądania przez okno
“– Lecz musisz pamiętać, że wyroki sług inkwizycji są surowe. Muszą takie być.
– Mam czyste sumienie…
– Uścisnąłeś rękę Złego. Przyjąłeś jego nauki. – Kapelan odwrócił się szybkim ruchem od okna.
– Musiałem…”
“i przez tą zgodę parałeś się magią“ – tę
“– Wszystko[+,] co wiedziałem, wyjawiłem już wcześniej – odparł Michał.“
“Powinien już przywyknąć. Która to już rozprawa?“
“ogłosił gdy wszyscy wstali.– Sąd w składzie tu“ – brak spacji przed półpauzą
“Światło, które wdarło się przez otwarte drzwi wana, oślepiło go na chwilę[+,] potęgując obezwładniający strach.“
“ubrany w galowe mundury poczet“ – hm, to nie poczet był ubrany w mundury, tylko tworzący go ludzie…
“Deski, na których siedział[+,] zaczynały parzyć go“
“Powoli przestawał widzieć otaczający go jeszcze świat. Dym i naftowe opary pozbawiały go powoli przytomności.“
“– Nie. – Stanowczo wszedł mu w słowo markgraf.“ – albo bez kropki po nie i “stanowczo” małą literą, albo trzeba odwrócić szyk zdania po półpauzie: Markgraf stanowczo…
“– Decyzja zapadła. – Uciął krótko Argen.“ – j.w.
“Implozja spowodowana rozdarciem wywołała potężne zniszczenia.“ – rozdarciem czego?
“Wokół szalały demony i widma, które mimo [+tego], że rozdarcie trwało ledwie sekundy” – wiem, że to generuje powtórzenie (tego świata), ale można je wyeliminować, a tutaj wyraźnie “tego” brakuje…
“Od chwili, gdy medyk wstrzyknął Michałowi wybudzającą mieszankę[+,] minęły może dwie godziny.“
“Za oknem[-,] widział niewielki z tej odległości obłok pyłu”
Tak, teraz opowieść ma zakończenie – otwarte, ale zakończenie ; ) Fajnie, że zdecydowałeś się ją rozwinąć i dorzucić tekst do konkursu ;)
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Bardzo dziękuję za ponowną lekturę i ponowne wyszczególnienie błędów :) Przyznam, że potwornie wstyd mi za te niepoprawione. Obiecuję zająć się tym jak tylko znajdę chwilę. Mam nadzieję, że dopisane zakończenie się podobało :)
Owszem, całkiem, całkiem ;)
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr