- Opowiadanie: rafal_europe - Feliks 2

Feliks 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Feliks 2

Chmara konnicy zbliżała się nieuchronnie na umocnione szańce przedpola Łomżyckiego. Setki dzikich obdartusów, wymachujących szablami we wszystkie strony pędziło z krzykiem na ustach. Barbarzyńskie hordy astrachańskich jeźdźców, ubrane w swe szare płaszcze i filcowe budionnówki wyglądały niczym armia jeźdźców apokalipsy, poszczuta i spuszczona ze swej piekielnej smyczy. Kopyta ich koni, gnanych już dziesiątki dni przez nieprzemierzone pustkowia, wprawiały ziemię w dreszcze a powietrze zasnuwały mgłą pyłu i kurzu. Naprzeciw tej szatańskiej zgrai stanęła 13 Brygada Korpusu Obrony Kresów. Polsko-Ukraińsko-Białoruskiej formacja bojowej stworzona naprędce kilka tygodni temu. Mały, lecz dość dobrze uzbrojony oddział odważnie stanął naprzeciw Konarmii. Dowodzony prze majora Stanisława Meresa okopał się na niewielkim wzniesieniu tuż przed wsią Zielenice. Gdy nieprzyjaciele znaleźli się w odległości strzału rozpoczęła się bitwa. Major stał za linią strzelców i podniósłszy ułańską szablę do góry rozkazał strzelać. Żołnierze niczym mechaniczna orkiestra, na znak dyrygenta, wymierzyli ze swoich karabinów we wroga. Cekaemy i strzelby niczym piszczałki diabelskich organów rozpoczęły bezlitosną symfonię. Od melodii jaką zagrali padały kolejne bolszewickie konie. Strzelcy z niesamowitą, wręcz nadprzyrodzona celnością miotali kule w bezbożne serca komunistów. Wszędzie słychać było tylko świst kul i chrzęst stalowych zamków. Nad walczącymi łopotał zaś biało-czerwony sztandar, mieniący się w blasku porannego słońca. Mimo wysiłku i serca wkładanego w walkę zza tumanów kurzu, nieprzerwanie wyłaniali się coraz to nowi nieprzyjaciele. Padali jak muchy, lecz mimo to na miejscu każdego zabitego pojawiało się dwóch nowych. Wyrastali niemalże z ziemi, niczym łby lerneńskiej hydry.

-Panie majorze nie damy rady! Tych przeklętych psich synów jest zbyt wielu!-krzyczał cekaemista do stojącego obok niego dowódcy. Ten zaś ze stoickim spokojem obrócił głowę w stronę żołnierza i rzekł:

-W takim razie wszyscy tutaj zginiemy. Lepiej więc bierzcie się do strzelania zamiast do myślenia szeregowy.

Cekaemista głośno przełknął ślinę i bąknąwszy coś w stylu „tak jest” zajął się swoim kawałkiem stali. Obawy jego okazały się niestety trafne, gdyż z minuty na minutę szala zwycięstwa przesuwała się na stronę czerwonoarmistów. Okupywali to strasznymi stratami, na jakie nigdy nie pozwoliłby sobie żaden cywilizowany dowódca lecz…co tu dużo mówić…ludzi u nich mnogo. Zapewne bardziej użalali się nad stratą sprzętu i koni niż nad śmiercią towarzyszy.

-Za drugą linię!- krzyknął w końcu major a pierwsze szeregi piechurów powstały z ziemi i zaczęły się wycofywać pod osłoną ognia z gniazd karabinów maszynowych. Napór Rosjan wzmógł się wtedy i niczym gnani batami swoich komisarzy rzucili się na wojska Rzeczypospolitej niczym sfora wściekłych psów. Te oddziały nie brały jeńców, kogo dopadły bez skrupułów mordowały, siekły szablami i rozstrzeliwały jak rzeźnicy.

Kresowiacy walczyli dzielnie, nie szczędząc krwi, potu i sił, toczyli nierówną walkę z przeważającymi siłami wroga; wynik mógł być tylko jeden…

Odwrót nie powiódł się, większość obrońców zginęła a ocalała garstka broniła się jeszcze zbita w okrąg. Taktyka bardzo sprytna, niczym z dzikiego zachodu, strzelcy schowani za ekwipunkiem heroicznie bronili się przed naporem Indian. Wokół nich biegała czerwona konnica i już, już prawie ich miała… gdy stał się cud; jak objawienie albo niesamowite dotknięcie palca bożego. Od strony nieba, z bliżej nieokreślonego kierunku zaczął sypać grad kul i pocisków wybuchowych. Niczym destrukcyjny deszcz, z chmur sypał się żywy ogień, granaty, pociski i kule. Jeżeli wcześniej od strzałów piechurów konnica padała jak muchy to teraz był to po prostu pogrom. Nieustraszona banda Budionnego znikała od ciosów niewidocznego niebiańskiego wroga. Po chwili takiej masakry ogłupiali najeźdźcy rzucili się do ucieczki. Na nic zdała się legendarna dyscyplina, oddanie i odwaga. Na łeb, na szyję gnali jak oszaleli szukając schronienia. Zdało się to na nic…nikt z nich nie ocalał, wszyscy zostali unieszkodliwieni.

-Co..co..co to było?… Majorze….-wydukał z siebie szeregowy Niesiołowski

-Nie wiem. Pozostać na pozycjach!

-To gniew Boski!- zakrzyknął ciężko ranny kapelan Ciszewski

-Zginiemy…-rzucił ktoś inny

-Biada nam biada-dodał jeszcze ktoś

-Zamknąć pyski powiedziałem! Stać na pozycjach! Skoro jeszcze nas nie zabiło to chyba jest po naszej stronie!- próbował przywołać do porządku swoich podwładnych major Meres.

-Pan oficer dobrze mówi!- poparł starszy Żelichowski trzymający sztandar ze złotą Pogonią.

Wtedy to ukazał się im oczom najdziwniejszy widok, jaki mieli okazję zobaczyć w swoim życiu. W miejscu gdzie przed chwilą było jedynie niebo, zmaterializował się ogromnych rozmiarów śnieżno-biały sterowiec. Piękny, majestatycznie znoszący się niewiele ponad ich głowami imponował srebrnymi lufami jakimi od spodu był dosłownie najeżony. Oniemiali żołnierze nie potrafili wydusić słowa. Wielu z nich walczyło na zachodnim froncie i widywali tam sterowce, lecz ten był zupełnie inny od najbardziej znanych niemieckich Zeppelinów. Miał przede wszystkim niekonwencjonalny i mało kamuflujący kolor, był ze 3 razy większy i o wiele lepiej uzbrojony. Nawet laik nie widzący go w akcji mógł z pewnością stwierdzić że to prawdziwa maszyna do zabijania.

Pojazd powoli zniżała lot, widocznie chciał wylądować na pobliskiej polance. Ktoś kto nie widział z jaką gracją to czynił nigdy by nie uwierzył. Niczym wielki bielusieńki orzeł szybujący nad niebieską taflą jeziora, osiadał na turkusowej trawce, .

-Spokojnie panowie! To nasi! Tam na burcie dolnej kabiny widać biało-czerwoną szachownicę! Hurra!- udarł się Niesiołowski mający, z racji młodego wieku, najbystrzejszy wzrok w całym tym towarzystwie.

-Faktycznie… No żołnierze ustawić się w szeregu! Idziemy powitać naszych wybawców. I ruszyli uradowani marszem w stonę polany na której wehikuł już cumował. Wielkie stalowe liny trzymały go przy ziemi a wokoło już krzątała się załoga.

Oddział majora Meresa zatrzymał się przed schodkami prowadzącymi do wnętrza kabiny a na których stał brodaty, sędziwy staruszek w stroju oficera lotnictwa. Wyjąwszy fajkę z ust z uśmiechem powiedział:

-Jak się panu podoba Śnieżynka majorze Meres?

Koniec

Komentarze

"Polsko-Ukraińsko-Białoruskiej formacja"

Ojej obcięło mi cały komentarz powszedni ! To w żołnierskim skrócie: Kilka świetnych pomysłów! Stylistyka do poprawienia miejscami! Czekam na następną część! Duży plusik za wspomnienie nieco zapomnianego generała tj. Siemiona Budionnego.

Problemy z frazeologią. Połączenia słowne, które weszły do języka potocznego, powinny być święte.

 

Nie:

 Wyrastali niemalże z ziemi

lecz:

Wyrastali niemalże jak spod ziemi

 

Nie:

szala zwycięstwa przesuwała się

lecz:

szala zwycięstwa przechylała się

 

Poza tym mnóstwo potknięć, np.

 

-wydukał z siebie szeregowy Niesiołowski

I po co to "z siebie"?

 

 był ze 3 razy większy

Słownie. To opowiadanie, było nie było.

 

Hurra!- udarł się Niesiołowski 

Udarł??? Może wydarł?

 

Gdyby wymienić wszystkie błędy i błędziki ten post pewnie by był dłuższy od rolki papieru toaletowego.

 

3

rafal_europe, skasowałem dopisek z tytułu i uprzejmie proszę nie dodawać przy każdym opowiadaniu takiego "listu" do mnie. Pochlebia mi to, ale nie jestem łasy na tego typu splendory. A przeczytam w wolniejszej chwili, jak zawsze.
Pozdrawiam. 

przepraszam Jakubie.
 Pozdrawiam

Dziękuje wszystkim za szczere komentarze

Nowa Fantastyka