- Opowiadanie: Urbi - Błotne dzieci

Błotne dzieci

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Błotne dzieci

Twarze w oknach przywarły do szyb ożywione niecodziennym widokiem. Zazwyczaj wyglądały na martwe i nieruchome, jedynie ich oczy z pozorną obojętnością lustrowały przechodniów, doszukując się w nich znamion odmienności. Ludzie, jacy tu żyli, byli w pewien sposób podobni do siebie, a gości spoza enklawy miewali niezwykle rzadko. Na starym, popeerelowskim osiedlu nie co dzień oglądało się coś rzeczywiście godnego uwagi. Co najwyżej zataczającego się, kolejny raz w tym tygodniu, sąsiada z klatki obok lub grupkę chłopców, spluwających co i rusz pod nogi, zastanawiających się skąd pozyskać fundusze na papierosy i kilka puszek taniego piwa.

 

Tu i ówdzie walały się śmieci, plastikowe torebki niedbale porzucone na trawniku, papierki po batonikach, puste paczki po papierosach extra mocnych, opróżnione butelki po winie. Nie brakowało psich gówien, zużytych prezerwatyw, przyklejonych do ławek gum do żucia. Znalazła się nawet, złowieszczo przypominająca ludzkie niemowlę, naga, niemożliwie brudna lalka, której oczy, pozbawione powiek, wywrócone do góry białkami, przyprawiały o dreszcze. Na całej powierzchni bladoróżowego korpusu widniały ślady zębów. Jedna noga, koszmarnie poharatana, wisiała na ostatnim strzępku tworzywa. Przybysze zatrzymali się obok, pochylili główki, wyglądało to zupełnie tak, jak gdyby jej współczuli. Wyciągnięte po nieżywe ciałko palce uniosły zabawkę i zabrały ze sobą.

 

Błotne dzieci nigdy nie podchodziły tak blisko ludzkich zabudowań. Tego popołudnia jednak dwoje z nich, trzymając się za drobniutkie rączki, człapało wąskimi uliczkami, rozglądając się ciekawie. Po kształtach, choć z trudem, można było rozpoznać w nich chłopca i dziewczynkę. Malec wskazywał od czasu do czasu jakiś obiekt, meandrując wyciągniętym w powietrzu ramieniem, z którego obficie skapywała brunatna maź. Jego towarzyszka w trakcie tych gestów kiwała niepewnie głową i mocniej przyciskała do piersi kaleką lalę. Obie wyglądały równie żałośnie.

 

Zostawiali za sobą mokre ślady małych stópek. Wytyczony nimi szlak prowadził na pobliskie mokradło, ale to akurat nie było dla nikogo zaskoczeniem. Wszyscy mieszkańcy osiedla „Dobra nowina” wiedzieli, gdzie żyją błotne dzieci i starali się tam nie zapuszczać. Bytność obcych stworzeń pozostawiała liczne ślady – obgryzione kosteczki polnych żyjątek – myszy, ptaków, młodych zajęcy, niekiedy nawet zabłąkanego kota, resztki ich zakrwawionego futerka i śmierdzących wnętrzności. Nikt nie spuszczał ze smyczy swego kochanego pieska w tamtych rejonach, a jeśli któryś z nich pobiegł zbyt daleko, jego los był przesądzony.

 

***

Luiza naciągnęła opadające pończochy i spryskała się perfumami. Wyjęła z paczki kolejnego papierosa i włożyła go w usta umalowane ostrą czerwienią. Poszukała zapalniczki, porzuconej niedbale na komodzie, spojrzała na kota, który czmychnął spod łóżka na dźwięk jej kroków. Bał się, jeszcze biedak nie przywykł do nowej pani. Nie próbowała go oswajać, nie zagrzeje przecież tu miejsca.

Czekała właśnie na swojego stałego klienta. Nie płacił jej dużo, ale przynajmniej był dyskretny i nie żądał żadnych wymyślnych usług. Po prostu trzy razy w miesiącu, zaraz po zamknięciu zakładu fryzjerskiego, przychodził na dwie godziny, z których jedna przeznaczona była na picie mocnej herbaty w porcelanowych filiżankach i niezobowiązującą konwersację. Zapewne tego właśnie brakowało mu we własnym domu. Po tym ceremoniale następowało krótkie, nerwowe zbliżenie, podczas którego Luiza stawała się nieobecna, patrzyła w sufit i czekała, aż mężczyzna zadrga na niej konwulsyjnie. Później w ciszy i skupieniu obmywał się w przygotowanej misce z wodą, zaczesywał rzadkie włosy z namaszczeniem, zapinał starannie każdy guzik.

Byli gorsi od niego, znacznie gorsi. Przychodzili pijani, w śmierdzących moczem spodniach, z dopiero co odebraną wypłatą w brudnych dłoniach. Szarpali się z nią, obrzucali wiązankami przekleństw, rozbijali tandetne figurki, które ustawiała na segmencie. Czasem wyrywało im się przy tym imię żony. Luiza znosiła to najcierpliwiej jak tylko potrafiła. Potrzebowała ich pieniędzy. W tak małym mieście chętnych płacić za jej wdzięki nie było wielu, a i konkurencja spora. Nie ona jedna trudniła się tym fachem. Nie ona jedna musiała żyć z jego konsekwencjami.

By skrócić oczekiwanie, przeglądała się w lustrze. Uroda, którą tak się niegdyś szczyciła, zaczynała mocno przygasać. Nie była już młodą dziewczyną. Niedawno wyrzuciła na śmietnik ukochaną lalkę z dzieciństwa, przechowywaną niczym relikwia. Widziała, że po kilku dniach targały ją w zębach bezpańskie kundle. Wzruszyła tylko ramionami. Wspomnienia z beztroskich lat musiała pogrzebać już dawno, powodowały melancholię i infantylne pragnienia, na które nie mogła sobie pozwolić. Wokół jej oczu pojawiły się kolejne bruzdy. Zmartwienia, sposób zarobkowania, lęk o niepewne jutro, o zapłacenie czynszu, wszystko to, na co składało się życie, pozostawiło na jej twarzy wyraźne oznaki. No i jeszcze te zabiegi, którym musiała poddawać się co jakiś czas. One też kosztowały niemało. Kosztowały znacznie więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

 

Kiedy poszedł, zmyła makijaż, przebrała się w zwyczajne ubranie i założyła długi, szary płaszcz. Trochę zachodu kosztowało ją pochwycenie kota i wsadzenie go do klatki. Szarpał się i gryzł, jakby przeczuwał, że nie ma wobec niego dobrych zamiarów. Kiedy już uporała się ze wszystkim, włożyła kalosze, wełnianą czapkę, i wyszła z mieszkania. Na zewnątrz było chłodno, mocniej wtuliła się w okrycie. To już początek października – pomyślała. Za miesiąc czy półtora, pierwszy śnieg pokryje ziemię. Na białym puchu krople krwi staną się bardziej widoczne.

Nie spieszyła się. Nie chciała, aby jej nerwowe kroki wzbudziły czyjąś ciekawość. Cieszyła się, że kot nie zamiauczał, gdy mijała ostatnie bloki. Co prawda zjeżył sierść i nerwowo strzygł uszami, ale tym nie musiała się przejmować. Przez nikogo nie zaczepiana, doszła do gęstych, dziko rosnących drzewek śliwkowych, minęła krzaki pigwy i wydeptaną przez siebie ścieżyną dotarła do miejsca, z którego widać już było początek grzęzawiska. Nieopatrznie nadepnęła na bielące się w trawie kosteczki. Zaklęła pod nosem. Powiew zimnego powietrza niósł woń zgnilizny i rozkładu.

 

Położyła się na kępach zasuszonego wrzosu. Nie chciała, nie mogła jeszcze wracać. Jej ciało stało się nagle leniwe, niemal zrośnięte z ziemią. Spojrzała w niebo zasnute kilkoma ciemniejszymi chmurami. Było ciężkie, złowrogie, niepokojąco bliskie. Wyciągnęła do niego rękę, poruszyła długimi palcami w przestrzeni. Nie padł na nie ani jeden promyk słońca, tylko wiatr muskał je delikatnie. Przymknęła powieki. Wydawało jej się, że słyszy dziecięce kwilenie, słabiutki płacz, pomruki i gaworzenia, może nawet urywany śmiech. Instynktownie dotknęła brzucha i gładziła go powolnymi ruchami dłoni. Pamiętała, nie zapomniała jeszcze, one nadal tu były, tuż pod jej sercem. Jakiś żal ścisnął jej gardło. Z tym uczuciem zasnęła.

Obudziły ją krople deszczu. Wstała szybko, otrzepała się i odeszła, zabierając ze sobą pustą klatkę.

 

***

Dzieci już wkrótce wiedziały dokąd mają iść. Tak długo były głodne, samotne, niepewne, zamarzyły więc o prawdziwym schronieniu. Pozostawione niegdyś w zimnej topieli, każdego dnia tęskniły za odrobiną ciepła. Te skromne posiłki, które przynosiła matka, wystarczały na krótko. Bardziej jednak niż pożywienia pragnęły jej miłości.

Czekały na nią, gdy wróciła. Wyciągnęły do niej rączki, uradowane, i chwiejnymi krokami zaczęły się do niej przybliżać. Przerażona Luiza chciała uciekać, ale potknęła się o krzesło i runęła z łoskotem na podłogę. Oszołomiona, nie próbowała protestować. Przyciskała z całych sił swoją starą lalkę, gdy kolejne grudy błota wlewały się do jej gardła.

Koniec

Komentarze

Fajne, jakna fantasy. To nawet mi się podobało..

Hmmm. A do mnie nie przemówiło. Może dlatego, że przed kilkoma dniami zetknęłam się z podobnym motywem. A może przez to, że niektóre rzeczy pozostają dla mnie niejasne. Na przykład, o co chodzi z tą krwią?

Babska logika rządzi!

Cześć.

Delikatne braki interpunkcyjne wymienię tylko w tym miejscu.

Bardzo, bardzo dobry klimat.

I niestety bardzo dużo prób jego zepsucia.

Świetnie i konsekwentnie budowałaś nastrój. Depresyjny, taka szarość blokowisk i stalowość nieba wlewająca się do duszy. Odczłowieczanie.

To było bardzo dobre i bardzo dobrze budowane i podtrzymywane.

Niestety wiele razy dokonywałaś zamachu na ten klimat.

Po pierwsze, budowa zdań. Wielokrotnie złożone, złożone czasami dziwacznie, z licznymi dygresjami. Niepotrzebne, zbędne, osłabiające klimat i zmuszające do zrozumienia, do skupiania się, o co chodzi.

Po drugie, nader często zbędne dygresje albo zbędne opisy. Fragment opisu czegoś, co było zupełnie bez znaczenia dla teraźniejszości i przyszłości.

Po trzecie, rozwlekałaś czasami opis tego, co było albo wystarczająco oczywiste, albo należy zostawić domysłom.

Przykłady.

“Co najwyżej zataczającego się, kolejny raz w tym tygodniu, sąsiada z klatki obok lub grupkę chłopców, spluwających co i rusz pod nogi, zastanawiających się skąd pozyskać fundusze na papierosy i kilka puszek taniego piwa.“ – połączenie punktu 2. i 3. Kolejny raz? Niepotrzebne. Spluwanie jako wtrącenie? Niepotrzebne. Fundusze? Chybione, nie pasujące do całości (użyj innego wyrazu). “Tanie” piwo? Sugerujesz, że narrator jest wszechwiedzący i wie, że oczekują taniego piwa, a nie po prostu piwa czy dobrego piwa.

“Tu i ówdzie walały się śmieci, plastikowe torebki niedbale porzucone na trawniku, papierki po batonikach, puste paczki po papierosach extra mocnych, opróżnione butelki po winie. Nie brakowało psich gówien, zużytych prezerwatyw, przyklejonych do ławek gum do żucia.“ – wyliczanka. Prawie zawsze jest gorsza od braku wyliczanki. Po pierwszym zdaniu klimat był zbudowany. Po drugim zaczynałem się zastanawiać, co jeszcze da się znaleźć w okolicy (czyli: co mi jeszcze opiszesz, a co przecież nie ma znaczeni dla fabuły).

“Tego popołudnia jednak dwoje z nich, trzymając się za drobniutkie rączki, człapało wąskimi uliczkami, rozglądając się ciekawie.“ – wtrącenie w środku i na końcu udziwnia to zdanie: fabuła, dygresja już nie o odczuciach, tylko o doznaniach wzrokowych, znów opis wpływający na odczucia i kolejny przeskok na wizualizację. Takie skoki, niepotrzebne.

“Po kształtach, choć z trudem, można było rozpoznać w nich chłopca i dziewczynkę.“ – okropne wtrącenie. Czytam i nagle STOP! Muszę prześliznąć się przez kompletnie zbędną dygresję, która niczego nie wnosi, za to odrywa mnie od doświadczania tekstu.

“Malec wskazywał od czasu do czasu jakiś obiekt, meandrując wyciągniętym w powietrzu ramieniem, z którego obficie skapywała brunatna maź.“ – fatalne to meandrowanie. Nie spotyka się tego na co dzień, więc muszę literować wyraz miast oddać się nastrojowi.

“Nikt nie spuszczał ze smyczy swego kochanego pieska w tamtych rejonach, a jeśli któryś z nich pobiegł zbyt daleko, jego los był przesądzony.“ – zbędne dopowiedzenie losów pieska.

“Poszukała zapalniczki, porzuconej niedbale na komodzie, spojrzała na kota, który czmychnął spod łóżka na dźwięk jej kroków.“ – i tak nie ma opisów pomieszczenia. Fakt, że zapalniczka została porzucona na komodzie jest tak samo znaczący, jak wówczas, gdyby leżała pod wycieraczką, lewitowała czy była przywoływana z magicznego portalu.

“Po prostu trzy razy w miesiącu, zaraz po zamknięciu zakładu fryzjerskiego, przychodził na dwie godziny, z których jedna przeznaczona była na picie mocnej herbaty w porcelanowych filiżankach i niezobowiązującą konwersację.“ – zakład fryzjerski nie tylko nie ma znaczenia dla fabuły, ale rozprasza. Nie wiadomo, po co się pojawił. Opis nie sugeruje żadnej konkretnej lokalizacji, zakłada się więc mieszkanie. A tu jakiś zakład. Szukam czegoś, co sugeruje, że to zakład, w którym pracuje, który okrada, który do niej należy, który zaopatruje czy cokolwiek, a tu nic. Lustro, które może być wszędzie, w domu też.

Po tym ceremoniale następowało krótkie, nerwowe zbliżenie, podczas którego Luiza stawała się nieobecna, patrzyła w sufit i czekała, aż mężczyzna zadrga na niej konwulsyjnie. Później w ciszy i skupieniu obmywał się w przygotowanej misce z wodą, zaczesywał rzadkie włosy z namaszczeniem, zapinał starannie każdy guzik.

Byli gorsi od niego, znacznie gorsi. Przychodzili pijani, w śmierdzących moczem spodniach, z dopiero co odebraną wypłatą w brudnych dłoniach. Szarpali się z nią, obrzucali wiązankami przekleństw, rozbijali tandetne figurki, które ustawiała na segmencie. Czasem wyrywało im się przy tym imię żony. Luiza znosiła to najcierpliwiej jak tylko potrafiła. Potrzebowała ich pieniędzy. W tak małym mieście chętnych płacić za jej wdzięki nie było wielu, a i konkurencja spora. Nie ona jedna trudniła się tym fachem. Nie ona jedna musiała żyć z jego konsekwencjami.“ – zbędna dosłowność. To powinno zajmować mniej więcej połowę obecnego miejsca.

“Zmartwienia, sposób zarobkowania, lęk o niepewne jutro, o zapłacenie czynszu, wszystko to, na co składało się życie, pozostawiło na jej twarzy wyraźne oznaki. No i jeszcze te zabiegi, którym musiała poddawać się co jakiś czas. One też kosztowały niemało. Kosztowały znacznie więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.“ – jak wyżej.

Opis kota zupełnie niewiarygodny. Znam koty – jak sądzę – również z najbardziej wojowniczych póz. Najeżenie włosów jest możliwe, gdy kot ma do tego warunki: może wygiąć grzbiet i stanąć stabilnie. W bujającym się kontenerze (pudle, czymkolwiek) może albo leżeć, albo usiłować utrzymać się na łapach. Strzyżenie uszami? Kot albo nimi obraca, gdy nasłuchuje, albo kładzie po sobie, gdy jest wściekły. Ale nie robi tego w chwilach niepewności. Nawet podczas ataku tego nie robi.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

 

burk, dziękuję za odwiedziny i dobre słowo.

 

Finkla, krew jest dowodem “pożywiania się” błotniaków, czyli dzieci utopionych w grzęzawisku. Nie wiem, dlaczego akurat ten fragment wydał Ci się niejasny, ale dzięki za komentarz.

 

Cześć Piotrze.

Komentarz chyba tak długi, jak opowiadanie. Napracowałeś się. Rozumiem zastrzeżenia, ale nie ze wszystkimi zarzutami się zgodzę. Podpowiedz mi, jak zbudować klimat bez opisów, zwłaszcza w opku, które nie zakłada wartkiej akcji, a raczej nakreślenie pewnej ludzkiej tragedii?

Zakład fryzjerski jest miejscem pracy klienta Luizy – informacja być może wg Ciebie nieistotna, ale moim zdaniem oddaje realia małomiasteczkowej rutyny, odczłowieczenia, jak wspomniałeś, beznadziei.

Dziękuję za uwagi. To chyba kwestia gustu. Taki wniosek mi się przyplątał, że fani fantastyki potrzebują więcej akcji i konkretu, a tu niedopowiedzenia, symbolika konfrontacji z wyrzutami sumienia po dokonanej zbrodni. Pozdrawiam.

Fani są różni, potrzebują różnych rzeczy i wszystkich nigdy nie zadowolisz. :-)

Krew. Nie wiedziałam, czy ona ma kapać z kota, z kobiety czy z dzieci. Jeśli, jak twierdzisz, z kota, to dzieci nie mogły jeść nad wodą? Rozwiązałoby to problem. A zresztą, co za różnica, czy krople będą widoczne na śniegu, czy nie, skoro i tak wszyscy wiedzą, że to nie jest dobre miejsce dla małych zwierzątek? Są ślady – znaczy dzieci dorwały ptaszka czy coś…

Pamiętaj, że czytelnik nie siedzi w Twojej głowie, wie tylko tyle, ile mu powiesz. A i to nie zawsze. ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, miło, że poświęcasz czas mojemu tekścikowi.

Krew jest dowodem na to, że w tamtym miejscu dzieje się “coś niedobrego”, że jest “naznaczone” tragedią. Czy kapie z kota, psa, ptaszka, czy nawet i kobiety (jeśli przyjąć, że Luiza rodziła nad brzegiem mokradła), to sfera domysłów. Jasne, wszyscy wiedzieli, więc stwierdzenie o śladach krwi pozostaje stwierdzeniem. Nie ma to jak babska wnikliwość :) Pozdrawiam.

Zgadzam się z Piotrem, zaczynasz fajnie i ciekawie wprowadzasz nas w klimat, a potem robisz wszystko, by ten klimat zamordować.

Niespecjalnie rozumiem, czemu 30latka mogła trzymać starą lalkę, a 35latka już nie. Ale plus za klamrę.

I znowu mi te koty mordują, co ja ostatnio mam z tymi opowiadaniami…

Wydaje mi się, że ostatnia część mogłaby być trochę bardziej rozbudowana. Zmiana perspektywy trochę tu namieszała i przez chwilę nie wiedziałam, kto z kim i gdzie. Te dzieci zjadły kota a potem poszły do domu Luizy i tam na nią czekały? Dlaczego nie zjadły jej od razu na mokradłach?

www.facebook.com/mika.modrzynska

Czytałam, czytałam i, prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiedziałam, co czytam. Czy opowieść o smutnym osiedlu, czy horror o dzieciach z bagniska. Czy mam się wzruszać dolą-niedolą starzejącej się prostytutki czy współczuć Kotu.

Dopiero komentarze pozwoliły mi zobaczyć w Błotnych dzieciach jakiś sens, ale mieszane wrażenie niedopowiedzeń i przegadania, zostało.

 

Lu­dzie, jacy tu żyli… – Lu­dzie, którzy tu żyli

 

ob­my­wał się w przy­go­to­wa­nej misce z wodą, za­cze­sy­wał rzad­kie włosy z na­masz­cze­niem… – Czy włosy z namaszczeniem, to takie, które zostały czymś posmarowane, np. brylantyną? ;-)

Pewnie miało być: …z namaszczeniem za­cze­sy­wał rzad­kie włosy

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

czy współczuć kotu

U mnie odhaczone. Bardziej mi było szkoda kota niż Luizy.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Podzielam Twój pogląd, Kam_mod, ja też kocham Koty. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy

 

W ciągu dwóch tygodni przeczytałam świetnie napisane opowiadanie o kocie, któremu podawano leki na rozwolnienie tak długo, aż zdechł, równie świetne o kocie, który został skopany na śmierć i teraz kolejne, gdzie kot został zjedzony przez błoto. Jeszcze trochę i założę jednoosobową Ligę Obrony Kotów w Opowiadaniach. 

www.facebook.com/mika.modrzynska

No cóż, przykro mi, Kam. Może staranniej dobieraj lektury… :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Joseheim jest znaną miłośniczką kotów. Przeczytaj Jej drabelek “Kotek”, może znajdziesz odrobinę równowagi. ;-)

Babska logika rządzi!

@regulatorzy

Kiedy one się wszystkie tak miło zaczynają… :(

 

@Finkla

Dzięki, już patrzę :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

nie co dzień oglądało się coś rzeczywiście godnego uwagi. ← a może być coś nierzeczywiście godnego uwagi?

 

nie co dzień oglądało się coś rzeczywiście godnego uwagi. Co najwyżej zataczającego się, kolejny raz w tym tygodniu, sąsiada z klatki obok lub grupkę chłopców, spluwających co i rusz

 

Nikt nie spuszczał ze smyczy swego kochanego pieska w tamtych rejonach, a jeśli któryś z nich pobiegł zbyt daleko, jego los był przesądzony. ← unikaj zbędnych info, dobrze wiemy, że to w tamtych rejonach

 

wełnianą czapkę, i wyszła z mieszkania.

 

Dzieci już wkrótce wiedziały(+,) dokąd mają iść.

 

Chwalę, że mi się na dyżurze trafił tekst dobrze napisany, krótki i całkiem niezły. Niestety, tematyka jest bardzo śliska. Widzę tu moralitet, który nie przypada mi do gustu, ale to dlatego, że za dużo go ostatnio w przestrzeni – ustaw antyaborcyjnych, szalonych matek, debat, pokrzywdzonych dzieci. Mnie to się już niedobrze robi w temacie skrobanek, ciąż i kobiet z kłopotami, więc wrażenie pozostało mi raczej niesmaczne.

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Mnie się bardzo podobało. Bardzo ciekawe spojżenie na problem, dobitne przesłanie, poruszająca historia (śmierci kota :p)  i niesamowity klimat.

Co do aborcji, twoim zamyslem było jej potępienie (tak się domyślam). Moje podejście do sprawy jest inne, a opowiadanie nadal mi się podoba :)

Wolność.

Mistrzu! SPOJŻENIE?! ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cóż… nie rozumiem, czemu nie podkreśla! A, zostawie ku przestrodze potomnych.

Wolność.

Dzięki Mistrzu za słowa wsparcia. Trudno o równowagę, gdy dla jednych czegoś za dużo, dla innych czegoś za mało, coś się kojarzy z czymś (to chyba normalne), ze współczucia dla kota robi się zarzut (ja też jestem kociarą). Pozdrawiam cieplutko.

Rozumiem, że autorka dziękuje za poświęcenie czasu jej twórczości tylko pochlebcom, a tych, którzy coś zarzucą, ignoruje i mówi o nich w trzeciej osobie. Już wiem, żeby swojego czasu nie tracić przy jej tekstach.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Każdy może to rozumieć na swój sposób, najprościej negatywnie, i najłatwiej, skoro masz taki stosunek do świata i mierzysz swoją miarą. Twój wniosek jest Twoim wnioskiem, nie będę się poniżać błaganiem: czytaj moje teksty. Przeczyta ten, kto zechce. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka