- Opowiadanie: rafal_europe - Felix-wersja poprawiona (specjalnie dla Jakuba-hahah)

Felix-wersja poprawiona (specjalnie dla Jakuba-hahah)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Felix-wersja poprawiona (specjalnie dla Jakuba-hahah)

-Spalić wszystko! Cała wieś ma stać w płomieniach! -grzmiał na swoich podwładnych komisarz Dzierżyński. Czerwonoarmiści uwijali się zaś niczym mrówki bacząc tylko aby nie nawinąć się pod rękę swojego wyraźnie zdenerwowanego dowódcy. Bardzo złościł się że nie dotrze do Białegostoku w planowanym czasie.

„Piłsudski nie daje tak łatwo za wygraną jak przewidywał Semen. A za to wszystko przed Leninem spowiadać się będzie nie ten zacofany kawalerzysta a właśnie ja. Trzeba było zostać w Moskwie jak radził Włodzimierz Iljicz. Teraz będzie mi to wypominał.”-złościł się na samego siebie komisarz.

Dopiero gdy buchnęły pierwsze płomienie poprawił mu się humor. Upajał wzrok widokiem destrukcji jakiej z kipiącym wprost zapałem oddawali się jego podwładni. Postanowił ich pochwalić. Rzadko to robił ale teraz ewidentnie zasłużyli sobie na trochę uznania.

-No towarzysze muszę przyznać że sprawnie wam to idzie! Chyba należy wam się jakaś nagroda. Przypomnijcie mi jak już zdobędziemy Warszawę żebym pozałatwiał wam ciepłe posadki w ministerstwie!- krzyknął do swoich kompanów po czym gwardziści będący najbliżej ryknęli śmiechem.

– Beczka siwuchy należy się wam jak nic!-dodał na koniec po czym ruszył w stronę namiotu. Wewnątrz czekała na niego jego asystentka. Natasza parzyła właśnie kawę i przygotowywała się do zdania raportu. Była bardzo atrakcyjną 20 letnią Rosjanka pochodząca z Syberii. Może dlatego miała w sobie taką niezwykłą dzikość. Zielone tygrysie oczy doskonale komponowały się z kruczoczarnymi włosami i niemal błękitną cerą. Reszta ciała też nie ustępowała w niczym twarzy. Zgrabne i długie nogi oraz wielkie jędrne piersi a przy tym talia osy. Mogła urodzić wiele dzieci i dać mężczyźnie jeszcze więcej przyjemności.

-Dziękuję Nataszo. Jesteś niezastąpiona; nikt tak nie parzy kawy jak ty.

-Nie ma za co towarzyszu komisarzu. To moja praca.-powiedziala z charakterystycznym dla siebie nieśmiałym tonem i zarumieniła się lekko. Czuła spory respekt przed swoim rozmówca. Wiedziała że to ważny człowiek, wielki komunista, prawa ręka Lenina. Kochała rewolucje ale bała się tych strasznych rzeczy których uosobieniem z pewnością był Feliks Dzierżyński, szef WCzK, jednej z najstraszliwszych organizacji jakie widział świat. Tajna sowiecka policja, a zwłaszcza jej twórca, z pewnością nie znała litości; była nieludzka a często wręcz zwierzęca. Dzierżyński dobrze wiedział że właśnie tak o nim myślała jego podopieczna. Wyciągnął ją na zupełny chybił-trafił z grupy repatriantów mających trafić do przymusowych robót na Kaukazie. Z pewnością żaden z reszty nieszczęśliwców nie przeżył do dziś. Biedulka gniłaby teraz w jakimś masowym grobie, anonimowa i zapomniana przez świat. Po dłuższej chwili przerwał ciszę:

-Nataszo…jesteś doprawdy słodka. Marnujesz się tutaj przy mnie. Twoja praca nie przynosi ci satysfakcji…

-To nie tak towarzyszu komi…-próbowała zaprzeczyć ale w jej głosie nie było nic przekonującego.

-Spokojnie ja to rozumiem. Tez miałem 20 lat. I to całkiem niedawno, wbrew pozorom moją droga.-uspokajał ją i z uśmiechem na ustach ciągnął dalej– Jak zaklimatyzuję się w Warszawie to znajdę sobie inna sekretarke a tobie milsze i ciekawsze zajęcie. Choć nie ukrywam że do ciebie mam szczególne zaufanie.

-Dziękuję to bardzo miłe co towarzysz komisarz mówi. Jestem wam bardzo wdzięczna że mnie przygarnęliście ale faktycznie sądzę że potrafię przydać się w ambitniejszych pracach niż gotowanie i sporządzanie notatek-podsumowała ponownie nieśmiałym głosem na co Feliks wybuchnął śmiechem:

-Zapewne wiesz że każdy inny kto odezwałby się do mnie tak bezczelnie niechybnie trafiłby pod sąd z przewidzianym jedynym wyrokiem!-krzyczał śmiejąc się do rozpuku i trzymając za brzuch. Przerwał to dopiero krzyk z zewnątrz:

-Towarzyszu ratujcie! Towarzyszu komisarzu pomocy! – W swojej pracy Dzierżyński nauczył się powstrzymywać emocje więc całkiem spokojnie ruszył do wyjścia i nakazał skinieniem dłoni Nataszy pozostać na miejscu. Odruchowo wymacał kaburę i na wszelki wypadek odbezpieczył jedyną rzecz której ufał bardziej niż sobie, belgijskiego 7 mm-etrowego Nagata. Ten mały kawał stali dziesiątki razy ratował mu życie i…jeszcze częściej odbierał je tym którzy ośmielili się stanąć na drodze rewolucji. Zawsze przed wyjściem do ludzi sprawdzał dłonią czy rewolwer jest gotowy do strzału.

Na zewnątrz zastał widok który zadziwił nawet jego. Sasza Nikodiejew, radiotelegrafista z którym tak często rozmawiał klęczał na ziemi trzymany przez dwóch ochroniarzy jego gwardii tak by się nie wyrwał. Cały był poobdzierany i umorusany krwią.

-Co się stało żołnierzu?

-Nie wiem towarzyszu komisarzu….skladowaliśmy te zapasy w tym kościele tam nad jeziorem…ja i drużyna Bucharina…potem weszlo tych pieciu….a potem…a potem– i rozpłakałsię jak dziecko

-Spokonjnie! Co się stało z zapasami?

-Z zapasami chyba nic…ale oni…oni nie żyją…pogryzieni…ja przezyłem bo radio naprawiałem…nie widzieli mnie

-Zacznijcie od początku…byliście w tym kościele i pakowaliście zapasy tak?

-Tak…Stchórzyłem,…nie pomogłem im…. Feliks nie wytrzymał wziął stojace obok wiadro wodą i oblał nią klęczącego mazgaja. Ten otrząsnął się trochę i powiedział:

– To były jakieś stwory…nie ludzie..mieli tlye siły że rzucali chłopakami jak piłką…i te zęby…gryzli ich jedli ciala….Boże słodki oni to dalej robia…pewnie jeszcze nie skonczyli..-i znów się rozpłakał. Nie było sensu ciągnąć go dalej za język.

-Domagalski!- ryknął komisarz po czym tuż przed nim pojawił się salutujący czekista. Ubrany w długi skórzany plaszcz bez zdobień i czarną czapke z wielką czerwoną gwiazdą na środku. Na ramieniu miał zawieszony karabin a jego twarz pozbawiona kompletnie wyrazu nie pokazywała żadnych uczuć. Prawie bez poruszania ustami zameldował się:

-Tak towarzyszu komisarzu!

-Zbierz chłopaków. Weźcie konie i pochodnie. Jedziemy sprawdzić co tak przestraszyło naszego biednego Nikołaja.-odrzekł i ruchem ręki kazał zabrać mazgaja.

Chwilę potem 20 jeźdźców ubranych identycznie jak Domagalski gnało w górę zbocza do kościoła nad jeziorem. Na ostatnim zakręcie rozdzielili się aby nie spłoszyć intruzów. Mieli ten manewr doskonale przećwiczony więc każdy wiedział co ma robić. Za Dzierżyńskim galopowało jeszcze tylko sześciu jeźdźców, trzynastu pozostało w odwodzie. Siedmiu śmiałków z komisarzem na czele przystanęło gdy ich oczom ukazał się cel. Przybytek był bardzo stary, drewniany o prostej konstrukcji, taki jakich pełno na Kresach. W kształcie kwadratu ze sterczącą wierzą dzwonniczą zwieńczoną krucyfiksem. Nic specjalnego a mimo to czuło się w powietrzu dziwną aurę. Okolica wokół kościółka była doskonale widoczna gdyż księżyc świecił jasno a jego blask dodatkowo odbijał się od tafli jeziora. W zasadzie wokoło była pusta przestrzeń. Las zaczynał się jakieś 500 metrów dalej a wzdłuż brzegu rosły jedynie małe pojedyncze krzaczki. Zapewne było to wynikiem troskliwości okolicznych mieszkańców. Brygada nie trwoniła więc czasu na zbędne wymiany uwag co do strategii; bez słowa ponownie wskoczyli na konie i ruszyli za swoim wodzem któremu ślepo wierzyli. Był on bowiem dla nich niesamowitym autorytetem i niedoścignionym wzorem. Okrutny i bezwzględny ale zarazem profesjonalista i człowiek czynu. W ich oczach malował się niczym grecki heros, półbóg gardzący śmiercią i podległy swojej jedynej muzie-rewolucji. To oparcie w przywódcy przydało im się już na miejscu…

Widok jaki zastali pod kościółkiem był szokujący nawet dla tak doświadczonych Czekistów. Wiele razy widzieli krwawe rzezie a nawet często byli ich autorami, lecz TO było nie tylko krwawe ale i nadzwyczaj dziwne. Wokoło zabudowy walały się trupy ich kompanów powyginane w nienaturalnych wręcz fikuśnych pozach. Całe zakrwawione truchła leżały bezładnie na ziemi co ewidentnie nie było zasługą dziur po kulach. Nie trzeba był być specjalistą od kryminalistyki aby wiedzieć że zamordowano ich nie szczędząc mąk i przy użyciu bardzo hmmm… niekonwencjonalnych „narzędzi”. Jakby wszyscy walczyli ze watahą wygłodniałych wilków czy innych jeszcze bardziej krwiożerczych bestii.

.Gdy byli już dostatecznie blisko świątyni Feliks podniósł rękę i kompania stanęła.

-Zapalić pochodnie i rzucić butelki. – Rzekł półgłosem a natychmiast potem rozbłysły płomienie i w powietrzu zaświszczały butelki. Rozbite tworzyły na kamienistym podłożu kałuże ognia.

– Kimkolwiek jesteście wychodźcie z rękami do góry!- zakrzyknął dowódca. Zaraz potem z koni zeszli jego podwładni i biorąc na cel drzwi kościelne przeładowali karabiny. Pochodnie zaś wbili w ziemie kilka metrów za nimi a konie spłoszyli. Tylko Feliks został na swojej klaczy i niewzruszony oddał strzał w powietrze z rewolweru. Coś za drzwiami ruszyło się i oczom bolszewików ukazało się pięciu mężczyzn ubranych w mniej lub bardziej modne garnitury. Troche podziurawione i brudne ale dwa miały naprawde ciekawe i nowoczesne kroje.

-W imieniu władzy ludowej nakazuję wam położyć się na ziemi z rękami założonymi za kark! Zostaliście przyłapani na przestępstwie!- słowa podziałały i pięcioro dziwnych typków wyszło z ciemności tak że można było zobaczyć ich twarze. Były całe umorusane krwią i wykrzywione w dziwnym, jakby agonicznym grymasie. Wzrok mieli błędny ale posłusznie wykonali rozkaz. Pięcioro czekistów podeszło do nich aby skrępować im ręce. I wtedy zaczęła się jadka. W jakiś magiczny sposób intruzi podnieśli się z ziemi i rzuculi na drużynę Feliksa. Dwoje z nich wgryzło się w tętnice szyjną ofiar a reszta po prostu ukręciła łby żołnierzom czyniąc z nich żywe tarcze przed ogniem karabinu i Nagata. Dzierżyński nie stracił jednak zimnej krwi i gwizdkiem zawieszonym na szyi wezwał odwody. Migiem 13 kawalerzystów galopowało ze wzgórza.

-Towarzyszu dowódco co to jest!?-krzyczał pozostały podwładny nie przestając strzelać

-Nie wiem Sasza ale to nie są nasi przyjaciele. Wsiadaj na koń!

-To jakieś strzygi albo…wampiry…babka opowiadała…-darł się żołnierz i próbował wejść na wierzchowca. Niestety nie udało mu się to gdyż coś złapało go za nogę i powlokło na ziemie. Sasza nigdy więcej nie zobaczył już rodzinnego Baku.

Na Feliksa też rzucił się jeden z potworów i zwalił go z konia. Już miał wgryźć się w tętnice gdy serce przebiło mu ostrze sztyletu. To była druga najbardziej zaufana rzecz jaką posiadał Dzierżyński. Kilkunastocentymetrowa, średniowieczna mizerykordia zrabowana z muzeum piotrogrodzkiego. Tym razem to ona uratowała mu życie. Kolejne dwa wampiry chcąc pomścić kolegę rzuciły się na Czekistę. Szczęśliwie dla niego Jurij, kawalerzysta jadący

jako pierwszy szybko zorientował się w sytuacji i rzucił butelką z benzyną w napastnika tak żeten przypominał teraz płonącą kukłę. Drugi dostał kilka kulek z Nagata w głowę i chwiejnym krokiem chciał dogonić ocalałe strzygi uciekające do świątyni. Jeźdźcy zająwszy miejsca dogodne do celnego strzału, podziurawiły go jak sito. Padł jak długi przed schodami.

-Otoczyć kościół!-wrzał Feliksa podnosząc się z ziemi i ładując rewolwer– Nie pozwólcie tym diabłom uciec!- z wnętrza kościoła dobiegał demoniczny śmiech w przez okna ciosane były krzyże, święte obrazy i…schowane tam przedtem worki ze zbożem, sery, konserwy itd. Wszystko co nawinęło się na ręce demonom fruwało przez rozbite witraże.

-Podpalić kościół!. Ustawić się wokoło gotowi do strzału. Spalić ten reakcyjny przeżytek. Doszczętnie razem z tymi pomiotami! –darł się w niebogłosy Dzierżyński po czym kościół stanął w płomieniach. Żołnierze szczelnym kordonem niczym kobra opletli zbezczeszczoną świątynie.. W tym czasie Feliks oglądał pobojowisko. Leżało tutaj sześcioro jego wspaniałych Czekistów oraz tuzin czerwonoarmistów i trzy bardzo szybko rozkładające się inne trupy. Patrząc na nie zauważał jak rozpuszczają się. Po jakiś dwóch godzinach po budowli nie było śladu a po tych przedziwnych truchłach pozostały tylko ubrania i mokre plamy wsiąkające w ziemie.

-Przeczesać zgliszcza! Szukać ciał!-rozkazał uspokojony już nieco komisarz. To co znaleźli wśród popiołów było jednak lepsze niż ciała tamtych stworów. Pośrodku miejsca gdzie przedtem była podłoga, wykopana była wielka dziura a w niej…między walającymi się nadpalonymi kłodami błyszczało najprawdziwsze czyste złoto. Setki sztabek, złotych monet i wszelakiego innego rodzaju przedmiotów zrobionych ze szlachetnego żółtego metalu. Czekiści nie mogli wyjść z podziwu. Wabieni błyszczącymi przedmiotami zbliżali się do nich niczym ćmy wabione światłem latarki. Oniemiali szli z otwartymi ustami; biedni synowie chłopów i pospolitych ladacznic, wychowani w skrajnej nędzy nigdy nie widzieli takiego bogactwa nawet w snach. Nagle jako panowie sytuacji stanęli się posiadaczami fortuny. Otępiałych i jakby zahipnotyzowanych szybko wyrwał z letargu Dzierżyński. Mimo iż sam nigdy takich kroci nie posiadał to idee rewolucyjne zwyciężały tą pokusę. On naprawdę wierzył w to co robi.

-No nie wpatrujcie się już w te świecidełka jak woły na malowane wrota! Pietrowski, gnaj co prędzej po ciężarówkę. Mamy tutaj prezenty które trzeba niezwłocznie spakować i zabezpieczyć.-wydał rozkaz lecz popatrzywszy po zawiedzionych twarz poniektórych dodał szybko:

-Tylko wcześniej napełnijcie sobie czapki tymi zabaweczkami bo jak widzę jak się ślinicie to mnie mdłości biorą! – dawno nie widział swoich ludzi takich rozradowanych; gdyby nie walka jaką stoczyli to zapewne zaczęliby krzyczeć i tańczyć. Zadziwiające jak wielką moc ma mamona…zwłaszcza w czasie wojny. Martwi towarzysze to rzecz normalna, krwawy chleb powszedni jaki spożywają od 6 lat. To co że tym razem nie zginęli od kul i pałaszy a od zębów i pazurów? Złoto w promieniach porannego słońca i tak błyszczało tak samo…a nie można powiedzieć że nie był to wspaniały widok.

Jedynie komisarz Feliks nie był zajęty napełnianiem kieszeni a zamiast tego udał się na spacer wzdłuż jeziora. Zbyt bardzo męczyły go ostatnie wydarzenia aby miał zajmować się błyskotkami. Pozostał jako jedyny świadek masakry, jedyny świadomy tego kto ich napadł Reszta oddziału była przekonana że strzelała do jakiś białogwardzistów albo w najlepszym wypadku partyzantów Bałachowicza.

Ciągle miał przed oczami te zęby, wyciągnięte ręce i szaleńczy wzrok. Już zaczynała go boleć głowa od tego wszystkiego gdy nagle powietrze rozdarł krzyk. Komisarz zerwał się do biegu w kierunku towarzyszy. Odpowiednio wcześniej na odległość z której już mógł być dobrze widoczny, upewniwszy się że jego ludzie z nikim nie walczą, przeszedł do marszu. Jego ludzie nie mogli zobaczyć go zdyszanego ani podenerwowanego, to źle wpływało na prestiż. Na trochę krzyku i nerwów można było pozwolić sobie w ferworze akcji czy na polu bitwy. Na co dzień nigdy.

Żołnierze ładujący jeszcze chwilę wcześniej kosztowności na samochód teraz zgromadzeni byli wokół jednego z kolegów i tajemniczej błękitnej skrzyneczki. Wasilij, bo tak na imię miał ów nieszczęśnik, leżał na ziemi i ciężko oddychał. Gdy przestały nim miotać ldreszcze koledzy podnieśli go. A gdy tylko zobaczyli zdążającego ku nim komisarza stanęli na baczność.

-Co tutaj się znowu wyprawia?

-Towarzyszu komisarzu melduję posłusznie że przed chwilą jakiś piorun raził towarzysza Pietrowskiego..-odpowiedział jeden z funkcjonariuszy drżącym głosem mając świadomość jak głupio zabrzmiały jego słowa.

-Jak to piorun? Jaja sobie robicie?– udawał obużenie Feliks. Czuł żę to niedorzeczne ale coś sprawiało żę im wierzył. Dziś już nic by go nie zdziwiło.

-Towarzyszu komisarzu to prawda. Wasyl próbował kozikiem..no otworzyć wieczko…podważyć..tak tylko żeby sprawdzić..

-Wystarczy, rozumiem. Ta skrzynka mu to zrobiła tak? – zapytał Dzierżyński i podniósł ostrożnie skrzynkę nie oczekując odpowiedzi.Była dość ciężka jak na swoje małe rozmiary i bardzo przy tym ładna. Niebieska, wysadzana drogimi kamieniami we wszystkich odcieniach tęczy. Na wierzchu zaś miała miejsce na kluczyk oraz napis po łacinie :”Non omnis moriar”. Szkatułka bardzo go zaintrygowała więc zdecydował że warto ją zatrzymać z dala od łakomych rąk. Przyglądanie się jej i podziwianie piękna przerwał dopiero jeden z czekistów:

-Towarzyszu goniec ze wsi przyjechał z informacją że zwiadowcy spostrzegli ruchy nieprzyjaciela niedaleko nas.

– Goniec? Dopuściliście go tutaj? Żeby zobaczył skarby? Oszaleliście szeregowy?

-Nie towarzyszu dowódco. Tak jak kazaliście zatrzymaliśmy go na drodze i tam oczekuje na rozkazy.– odrzekł czekista wyraźnie dumny z siebie że dobrze wypełnił rozkaz.

-Doskonale. Dokończcie szybko ładować skarby i każcie przygotować się do wymarszu całemu oddziałowi z wioski.

-A co z jeńcami z wioski?-dopytywał się żołnierz

-Rozstrzelać i…albo nie. Kobiety powiesić na drzewach wokół wioski a resztę bez wyjątku rozstrzelać. Rewolucja nie będzie się z nikim cackać. Zrozumiane?

-Tak jest towarzyszu!-odrzekł czekista i udał się rozdać rozkazy. Dzierżyński natomiast nadal kurczowo trzymał w ręku tą szkatułkę. Czuł że ona odmieni jego i tak nieproste już życie. Ostatnio takie coś czuł po zdobyciu pałacu zimowego w Piotrogrodzie.

Koniec

Komentarze

Jest jeszcze trochę czasu na edycję, może warto gruntowniej nad tym tekstem popracować? 
 

co masz na myśli??

sprecyzuj co jest nie tak. Mi się nawet podoba ten mój tekst...nie wiem co jest nie tak

Jestem wielkim fanem Żelaznego Feliksa , i muszę przyznać że trochę jestem poirytowany przedstawieniem go tutaj jako nieczułego zimnego brutala. Owszem, na pewno zasłużył sobie na opinię rzeźnika ale nie można zapominać, że przede wszystkim Feliks do końca życia pozostał zagubionym, małym, wrażliwym chłopcem, za młodu uczęszczającym do Kółka Serca Jezusowego, którego z siostrą Aldoną łączyły bardzo silnę więzy rodzinne, do której pisał, i którą kochał. Potrafił być surowy, i z pewnością był! ale potrałił także, a może przede wszystkim być niepoprawnym romantykiem, wizjonerem wierzącym w ideały które wpojono mu jako dziecku. Nie można, moim zdaniem, w tak krótkim tekście oddać całej złożoności tej postaci, ale myślę, że możnaby przynajmniej uniknąć tak krzywdzącego i tendencyjnego przedstawienia Feliska. Historia wydaje się ciekawa aczkolwiek: Feliks, człowiek który mawiał że "kobiet się, z reguły, boję. Boję się, że przyjaźń z kobietą niechybnie przerodzi się w zwierzęce uczucie” na pewno nie potraktowałby Nataszy w ten sposób. No i kilka innych takiech merytorycznych zastrzeżeń. Ale ogólnie tekst, fajny przyjemnie się czyta, a to jest chyba najważniejsze. Chociaż jak wszędzie znajdą się na pewno powtórzenia, fleksyjne i składniowe, ale ja nie jestem polonistą nie będę się czepiał ^^

OK, wtedy wziąłem pierwsze zdanie, teraz zerknę na drugie. Napisałeś: "Czerwonoarmiści uwijali się zaś niczym mrówki bacząc tylko aby nie nawinąć się pod rękę swojego wyraźnie zdenerwowanego dowódcy." Po słowie "mrówki" powinien być przecinek. Przed "aby" też. A zamiast "swojego wyraźnie zdenerwowanego dowódcy" powinno być raczej: "swojemu wyraźnie zdenerwowanemu dowódcy". I tak dalej, zdanie po zdaniu niemal. Naprawdę, jest w tym tekście potencjał, nie przeczę, ale redakcja mu się należy solidniejsza. Przeczytaj wolno i wyraźnie, co napisałeś, przeczytaj ze dwa razy na głos, najlepiej z ołówkiem w ręku, zaznaczając podczas lektury miejsca, które tobie samemu wydadzą się wątpliwe. Potem popraw te miejsca i przeczytaj opko jeszcze raz, tym razem najlepiej komuś. Wiem, że tekst ci się podoba, to fajnie, ale nie chcesz chyba być jedynym, który będzie z niego zadowolony. :) 
Pozdrówka.  

Co do przedstawienia Żelaznego Feliksa to celowo przedstawiłem go w tym opowiadaniu jako despotę. Jednak planuje cały szereg takich opowiadań o nim i w różnych tekstach postaram się pokazać go w różnych sytuacjach. Sam jestem jego fanem i rozumiem cię. Poczekajmy na kolejne odsłony...

Jakubie rozumiem już o co ci chodzi...postaram się poprawić błędy interpnkcyjne i składniowe. Lecz to nie teraz. Napiszę kolejną część i w niej postaram się już ułożyć wszystko "na czysto". Czekam niecierpliwie jednak na to aż opowiesz mi jakie wrażenie wywarł sam teks (z pominięciem interpunkcji i błędów gramatyczno-ortograficznych-gdyż jestem dysortografeme i dyskowszystko generalnie;d;d;d).Dziękuję jednak że znajdujesz czas aby zagłębić się w moje bazgroły. Naprawdę jestem wdzięczny.
Pozdro

Tekst robi na tyle dobre wrażenie, że warto zachęcać autora do wysiłku przy postprodukcji. :)

Ciekawe :).

I krótkie.

W niedlugim czasie ukaze sie wersja zredagowana oraz oczywiscie inne moje "DZIEŁA"....jesli mozna to tak nazwac...peweni bardziej grafomania ale lubie swoją mała twórczosć

dziekuje wszystkim za opinie. Naprawde jestem wdzieczny....
 PoZdRO

Nowa Fantastyka