Gdyby moje serce zajęło się myśleniem, czy mój mózg zacząłby czuć?
– Van Morrison
Dan w bezkresie kosmosu przypomina zagubiony elektron. Choć stanowi część załogi – upakowanej w kilkuset kilometrach sześciennych materiałów dryfujących przez galaktyczną pustkę – bliżej mu do tej cząstki elementarnej, która samotnie przemierza wszechświat.
– O czym tak znowu myślisz?
Xia stoi w wejściu do jego kabiny. Ona też jest takim samotnym elektronem, mimo że jej dużo łatwiej przychodzi udawanie, że jest inaczej. Może to z powodu wychowania w innej kulturze. Może po prostu taki ma charakter.
– No, nad czym tak dumasz, co?
– Nad niczym ważnym. – Uśmiecha się do niej.
– Pan filozof.
– Zaraz gasną światła. Zostaniesz ze mną?
– Dobrze. Ale dzisiaj nie mam ochoty na seks.
– Nie musisz. Wystarczy, że ja ją mam.
– Cham.
– Dziwka.
– Prostak.
– No zobacz, jak się uzupełniamy.
Noc pokładowa mija mu góra dół, góra dół, a przecież w kosmosie pojęcia przestrzeni podobno nie mają większego sensu.
– Wiesz, że zmierzamy donikąd?
– Wiesz, że zmierzamy tam razem?
– Kiedy jeszcze sądziłem, że mam żonę, też tak mówiłem.
– Ale my nie jesteśmy małżeństwem. No i nieraz uda nam się porozmawiać. Fajnie jest.
– Odpowiada ci taki układ?
– A tobie?
– Trochę pieprzenia, trochę rozmowy. Po co komu więcej.

To nieprawda, że zmierzają donikąd. Nie całkiem prawda. Fachowo nazywają to obiektem X, ale wszyscy mówią na niego Ślicznotka. Ślicznotka znajduje się teraz na krańcach Drogi Mlecznej. Olbrzymia, tętniąca góra żywej materii. Symulacje pokazują, że bez większych problemów dotętni w ten sposób w okolicę Ziemi.
Prócz nich lecą jeszcze załogi trzech statków. Kto wie, może któremuś uda się zbliżyć do niej…
Rogowata skóra Ślicznotki, o ile można ją tak określić, przypomina kamienną powłokę. Jak żyje? Nie wiadomo. Sondy zarejestrowały olbrzymią ilość wypromieniowanej energii. Niektórzy naukowcy bawią się w kreowanie barwnych historyjek na temat jej genezy i funkcjonowania. Kiedy brakuje informacji, zawsze znajdzie się ktoś, kto sobie je stworzy. Faktem jednak jest, że obiekt X unicestwi wszystko, co stanie mu na drodze.
…spróbować ją zniszczyć.
Kim więc oni są?
Dan pojmuje to, czując pod sobą ciepło Xia’i.
– Jesteśmy bombą, wszyscy – szepcze jej do ucha w chwili, gdy ona wbija mu paznokcie w plecy.
Xia odpowiada:
– Więc mnie zdetonuj. I milcz już. Ostatnio za dużo myślisz.
– Przeszkadza ci to?
– Dopóki kochasz się ze mną tak dobrze jak zawsze, nie.
– Więc nie narzekaj.
– Ach – warczy Xia – skończ wreszcie.
Dan nadzoruje jedną z AI, które znajdują się na statku. Nieraz mógłby przysiąc, że pracuje z człowiekiem, choć w głębi ducha wie, że AI jest głupsza od kocięcia. Ma coś, co można by określić samoświadomością, ale nie rozpoznałaby się w lustrze. Rozmawiać z nią to jak urządzić sobie pogawędkę z człowiekiem z chińskiego pokoju.
Dan wykonuje swoje obowiązki, aż zmieni go kolega, spożywa w mesie posiłek, po czym idzie prosto do kabiny. Od kilku lat ma dość przebywania nawet z tą nieliczną garstką załogantów. Początkowo w euforycznych nastrojach teraz przeistaczają się w posępne zombie albo komików, skrywających się za fasadą żartów i uśmiechów.
Niektórzy faszerują się specjalnie dobranymi związkami chemicznymi, które pozwalają odciąć obszary w mózgu odpowiadające za emocje. Nie należy do nich. Chce czuć każdą niepewność i zdziwienie rodzące się, gdy pracuje z durnowatą AI, każdy strach, czasami też odprężenie, kiedy w nocy jest z Xia’ą, ma ją przy sobie i słyszy spokojny oddech kobiety. Dotyka jej, a Xia w odruchu odgania Dana jak natrętną muchę.
Nie ma pojęcia, czy istnieje dusza, ale jeśli tak, bez ciała nie znaczy nic.
Xia śpi bez choćby krótkiego snu. Powiedziała mu, że śpi tak, odkąd przebywają na statku, jakby metalowo-węglowa bestia wyssała z niej całą wyobraźnię. Dana raczej nawiedzają koszmary. Choć czasem trudno odróżnić marę od rzeczywistości.
– Jak sobie wyobrażasz Ślicznotkę?
– Ślicznotkę? Tak jak było na zdjęciach z sond.
– Nie o tym mówię. Idzie mi o to, czym ona jest.
– Wielkim produktem ewolucyjnych przemian, jak my. No, może trochę większym.
– A co zaczęło tę ewolucję?
– Jeny, wiem, że potrafię smęcić, ale jak tobie się weźmie na myślenie…
– No to co?
– …to dotykasz tematów, które mogą dręczyć nas dzień i noc, a i tak nigdy nie poznamy na nie odpowiedzi. Dobrze chociaż, że dotykając ciebie, mam pewność, że wszystko jest na swoim miejscu.
– Kochany jesteś.
– Proszę cię, przecież to była ironia.
– Ej!
Dan, jeśli trzeba, wprowadza do komputera poprawki i ulepszenia. Jednak sztuczna inteligencja sobie radzi. Dan przesiaduje godziny przed ekranem, czasami wystuka coś na klawiaturze, poza tym jest AI całkowicie niepotrzebny. Właściwie po co komu ludzie? Wprowadzili w życie wartości, dopasowali je do struktury świata i teraz za każdą cenę próbują się ich trzymać, jakby kosmos miał sobie bez nich nie poradzić.
Ziewa. Wraca myślą do nocnej rozmowy.
Jak sobie wyobraża Ślicznotkę? Nie wyobraża sobie. Wystarczy, że ją widział. Jej trajektoria lotu z dużym prawdopodobieństwem koliduje z ziemską. Wynik – z pewnym niewielkim, lecz dającym nikłą nadzieję błędem pomiarowym – zawsze mówił to samo.
Jest już niedaleko. Za jakiś czas obiekt X pokaże się na radarach. Aż wreszcie zobaczą go wszyscy, w pełnej okazałości. I znikną.
Ludzie-bomby.
Poznali się jeszcze podczas przygotowań do startu, na Ziemi. Mieli wspólne treningi w bańkach próżniowych. A później wspólne spotkania w kafejce i jeszcze później w pokoju. Jej czarne, pofalowane włosy, tak niepasujące do azjatyckiego pochodzenia, wprowadzające pewien dysonans. Jego dobrze zbudowana sylwetka i, jak sądzi, blizna pod okiem – pamiątka z rodzinnego domu, której nie chciał się pozbyć.
– Wyglądasz jak pirat – tak mu powiedziała Xia, gdy go pierwszy raz zobaczyła.
Od razu zastrzegli, że chodzi wyłącznie o seks, bez przywiązania. Dan był już po rozwodzie, a Xia.…
– …właściwie co ty robiłaś wcześniej?
Xia zamyśla się. Odpowiada krótko i z wahaniem:
– Studia. Pomoc chorej mamie. Takie tam.
– Jeśli nie chcesz, nie mów.
– Nie chcę.
– Dobrze.
Milczenie i nagle głos:
– Przepraszam.
– Za co?
– Że nie chcę.
– Głupia jesteś.
– O Boże. – Dłoń Xia’i szuka dłoni Dana.
Oto ona, Ślicznotka, widoczna przez okno statku niczym na wybiegu. Komputery pokładowe rejestrują każde zaburzenia pola i mierzą wypromieniowaną energię. Na szczęście jej wielkość okazała się bliska matematycznym szacunkom. Teoretycznie w takich warunkach AI powinny same konfigurować parametry pól ochronnych, jednak zawsze coś może pójść nie tak.
– O Chryste Panie. – Dłoń Dana pozwala się odnaleźć dłoni Xia’i.
– Dan, jaki bóg mógłby to stworzyć?
– Taki, który ma wielkie poczucie humoru.
– Jest taki?
– Każdy bóg, który stworzyłby świat, musiałby odznaczać się niezłym humorem.
– Może właśnie się z nas śmieje?
– Tak, widzę tego zgarbionego dziadka, który ze śmiechu opluwa sobie siwiuteńką brodę.
– Ogląda nas na pięćdziesięciocalowej plazmie i popija kawę.
– Coś w tym jest. Całkiem przyjemny bóg.
– Mówisz? Zamiast mieć z nas ubaw, mógłby nas tą kawą poczęstować.
– Na pewno pachnie bosko. Kawa. Nie bóg.
Przygniata ich nawał roboty. Muszą kontrolować parametry statku nawet w godzinach przeznaczonych na sen. Nie mają wtedy czasu na myślenie, a gdy się wreszcie spotykają, są zbyt zmęczeni, by robić cokolwiek. Leżą obok siebie. Biernie rejestrują świst wydychanego powietrza przecinającego ciszę. Popijają kawę, nie boską co prawda, a z automatu, ale ujdzie. Teraz wszystko już ujdzie.
– Jak myślisz – odzywa się Xia – czy w innym życiu udałoby się nam kiedyś porozumieć ze Ślicznotką?
Czy w innym życiu udałoby się porozumieć nam?, myśli Dan. I mówi:
– Porozumieć się? Nawet nie wiemy, czy bliżej jej do ameby, czy do szympansa. Możemy jedynie przypuszczać. A może gdybyśmy zajrzeli do jej wnętrza, okazałoby się, że właściwie nie przypomina niczego, co znamy? Oprócz tego, że już nie przypomina niczego, co znamy.
– Przecież to głupie! – Xia wybucha swoim azjatyckim, piskliwym głosem. – To nie ma sensu.
– W jakimś innuickim plemieniu starcy sami postanawiali opuszczać swoją społeczność, żeby młodsi mogli przetrwać. Reprodukować się. Samolubne geny żyją dalej. Gatunek trwa. To też bez sensu.
– Nie wiem. Ja już nic nie wiem.
Rozbrzmiewa alarm. Znaczy, że jakaś sytuacja awaryjna. Wszyscy muszą się stawić na baczność. I pracować. Ku chwale ziemskiej ojczyzny. Dan i Xia niechętnie podnoszą się z koi. To, co kiedyś wydawało się bohaterstwem, z biegiem czasu przybrało postać przekleństwa.
Praktycznie niesłyszalny dźwięk maszyn. Tylko lekkie wibracje rozchodzące się przez ściany i podłogę. To statek próbuje wytrzymać pod naporem energii Ślicznotki. Generuje pola ochronne, by ją odeprzeć. W tle pobrzmiewają okruchy nielicznych rozmów:
– …zostawiłem żonę i dwójkę dzieci, bo uznałem to za słuszne. Bóg jeden wie, czy nie lepiej byłoby teraz z nimi umierać…
– A ja od trzech lat grałem jedną partię szachów, z bratem, który przebywał na delegacji. Uwierzysz, że jej nie dokończyliśmy? I ciągle mam ją w głowie. Wczoraj jak debil uzmysłowiłem sobie, że wystarczyło przesunąć konia na A7, potem dostawić damę, a miałbym wygraną! Szach-mat!
– Liczy się cel. On sam się chwali…
– Jesteśmy bombą.
Nagle głosy milkną. Wzrok w stronę zegara. Krótkie odliczanie: pięć… cztery… trzy… Zmiana. Każdy idzie odpocząć i zająć się na chwilę sobą. Dla niektórych to mordęga – mieć czas na myślenie – inni, jak Dan, nie mogą się doczekać. Xia pewnie skończyła swoje zadania i właśnie przynosi kawę z automatu. Zdążą się napić i pogadać. Zabawne, spostrzega Dan. Nie potrzebuje niczego więcej.
Niech czas stanie, prosi, a jego kroki niosą się po korytarzu. Niech czas stanie, prosi, i brzmi to prawie jak modlitwa. Niech czas stanie.
Dziś jest ten dzień. Za późno, żeby się cofnąć. Choć, zauważa Dan, za późno było, gdy rakiety wyniosły ich statek w przestrzeń pozaziemską. Tak, jak kiedy stawiał podpis pod aktem rozwodowym. I kiedy wreszcie patrzy na Xia’ię, jak kobieta drży pod nim, i myśli, że to też dzieje się za późno.
– Zawsze chciałam mieć dzieci – mówi Xia, kiedy leżą i łapią oddech.
– Wiem, mówiłaś. Nie zawsze to takie wspaniałe. Mam przecież syna, ale gdy rozwiodłem się z jego matką, uznał, że nie ma już ojca.
Ubierają się bez pośpiechu, jakby przyodziewanie małpy było ostatnim aktem człowieczeństwa. Dan ten ostatni raz przygląda się dokładnie Xia’i. Wyobraża ją sobie starą i ze zmarszczkami, siedzącą na ganku i pijącą herbatę. Podoba mu się ten widok. Nienawidzi go. Potem idą na mostek kapitański, gdzie znajduje się reszta załogi. Przez oszkloną ścianę spoglądają na zbliżającego się olbrzyma przesłaniającego cielskiem pół kosmosu. Xia wzdycha.
– Z drugiej strony – mówi – jestem szczęśliwa. Zyskałam szansę, by przyglądać się czemuś tak niezwykłemu chociaż przez chwilę.
To tak jak ja mogę przyglądać się tobie, chciałby powiedzieć Dan. Ale mówi:
– Myślę, że ona nie byłaby taka szczęśliwa, wiedząc, że planujemy ją zabić.
– Ciekawe, czy potrafi być szczęśliwa.
– Na pewno bardziej niż my teraz.
Xia odwraca się do mężczyzny.
– Nie jesteś szczęśliwy, hm?
Dan patrzy, jak Xia unosi brew i wydyma usta, i gryzie się w język. Co to za szczęście, które nie trwa wiecznie.
Ostatni raz zabierają się do pracy.
Statkiem zaczynają targać wstrząsy. Robi się coraz goręcej, i w przenośni, i w rzeczywistości. Osoby pracujące przy stabilizatorach dwoją się i troją, wspierają AI w konfigurowaniu parametrów pól ochronnych i klną – klną, ile się da, aby wyładować nerwy i oczyścić myśli, jeśli takowe posiadają, niezneutralizowane przez sztuczną neurochemię.
– Miejmy nadzieję, że nasza łajba wytrzyma. Z tego, co wiemy, inne też dają radę.
– Ta. Będziemy bohaterami.
Cielsko Ślicznotki tętni i jego pulsacje widać gołym okiem nawet stąd. Czy rozumie, że ktoś się do niej zbliża? Czy się denerwuje? Czuje niepewność? Dan zadaje sobie te pytania, przez ramię zerka na Xia’ię i widzi, że ona ma podobnie.
– Kwadrans do zderzenia z obiektem X – oznajmia kapitan głuchym głosem i praca na chwilę ustaje. Gula w gardle nie pozwala mu powiedzieć więcej.
Szurają buty, rodzą się szepty, rozpoczynają zdawkowe pożegnania.
Statek pełen wolnych elektronów, które za chwilę naprawdę staną się wolne.
Ci, którzy nie mają już nic do zrobienia, zamykają się na ostatnie momenty w kabinach, sami albo we dwoje, przyjaciele i kochankowie. Niektóre pary stworzyły się nagle, na krótko przed początkiem ostatniej fazy misji; lęk przed samotną śmiercią okazał się najlepszą swatką.
Dan i Xia leżą pod ścianą, na chłodnej podłodze. Xia z głową na jego ramieniu; unosi się i opada w takt poruszania się piersi mężczyzny.
– Dan?
– No co tam?
– Odpowiesz mi szczerze?
– A nie wiem. Dawaj.
– Łączył nas tylko seks?
O dziwo bez sekundy zawahania:
– Nie. Nigdy tak nie myślałem.
– Więc czemu mi tego nie mówiłeś?
– Bałem się zepsuć. Pójść o krok za daleko. Sądziłem, że dobrze ci w takim układzie. Poza tym jaki to miałoby tutaj sens? Tak daleko od domu.
Cisza przeciąga się.
– Może jakiś by miało. – Statek został tak dobrze zaprojektowany, że bzyczenie komara zdawałoby się tutaj krzykiem.
Dan nie odpowiada. Ale przecież coś musi powiedzieć.
– Każde cząstki mają swoje siostry anty-bliźniaczki…
– Wzięło ci się na wykłady z fizyki?
– …a kiedy się spotkają, anihilują… Xia, jesteś taką moją antycząstką.
– Weź ty lepiej się zamknij. Pieprzysz głupoty.
Znowu milczenie. Zegar cyfrowy nad wejściem do kabiny wskazuje, że to ostatnie dwie minuty.
– To jak? Do zobaczenia w wieczności?
– Nawet w obliczu śmierci zbiera ci się na żarty, co?
Gdzieś z tyłu głowy wierci się jednak myśl, że może to nie koniec, że może się tam po drugiej stronie spotkają. Może świat to nie wymysł głupca. Nie wędrówka ślepego.
Minuta, która rozciąga się, wydłużana jak guma przez niepewność, aż do nieskończoności.
Coś trzeba powiedzieć, nie tak milczeć.
– Uda się?
– A nie wiem.
– Myślę, że się uda.
– Zobaczymy.
– No nie, raczej nie zobaczymy.
Przywiązanie to biochemia mózgu plus przypadek, myśli Dan, przypominając sobie wykłady z neurobiologii w college’u. Wsłuchuje się w oddech Xia’i. Bawi się kosmykami jej włosów. Ostatni raz czuje jej zapach. Serotonina. Wazopresyna. Oksytocyna. Tak pisano w podręcznikach. Skomplikowane chemiczne wzory w ilustracjach. A feromony w powietrzu. Mieszanina płynów. Drżenie. Ciepło skóry. Bezpieczeństwo.
Nic więcej. Aż tyle.
Jaka sztuczna inteligencja mogłaby to osiągnąć?
Pół minuty. Czuć, jak grzeje.
– Przytul mnie.
Ostatni uścisk. Dan pojmuje, że właśnie tkwią w wieczności.
D. R. K., 12 lipca 2016