- Opowiadanie: śniąca - Świadek idealny

Świadek idealny

Od ponad roku leży w szufladzie, trochę szkoda, żeby się tam dalej marnowało. Kilkoro z Was tekst już zna, ale niech go ujrzy kilka osób więcej.

Dziękuję Dzikowemu i Kwisatzowi za cenne uwagi, a innych ostrzegam, że nie do wszystkich się zastosowałam, więc co złego to nie bety, tylko ja ;)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, bemik

Oceny

Świadek idealny

– Spra­wa wy­glą­da kiep­sko. – Ad­wo­kat pa­ko­wał do­ku­men­ty do tecz­ki, nie pa­trząc na klient­kę. Kątem oka za to zer­kał na za­do­wo­lo­nych prze­ciw­ni­ków.

– Prze­cież oni kła­mią w żywe oczy – od­po­wie­dzia­ła pół­gło­sem zde­ner­wo­wa­na młoda ko­bie­ta. Blond włosy, ścią­gnię­te w koń­ski ogon, fa­lo­wa­ły przy każ­dym ruchu. – Nie za­pro­si­łam ich… Zresz­tą, ja na nich dwóch? Czy ja wy­glą­dam na ja­kie­goś ko­man­do­sa? Metr pięć­dzie­siąt w ka­pe­lu­szu, dzie­cię­ce ubra­nia noszę… Niby jak mia­łam ich na­paść i pobić do nie­przy­tom­no­ści? I jakie po­ła­ma­ne żebra…

– Spo­koj­nie. Po­roz­ma­wia­my na ze­wnątrz. – Praw­nik chwy­cił roz­trzę­sio­ną Maję za ło­kieć i de­li­kat­nie po­kie­ro­wał w stro­nę wyj­ścia.

Po wstęp­nych prze­słu­cha­niach i mo­wach po­cząt­ko­wych po­sie­dze­nie zo­sta­ło za­koń­czo­ne. Oskar­ży­ciel i powód, rudy mło­kos, uśmiech­nię­ci, udzie­la­li miniwy­wia­du re­por­te­ro­wi lo­kal­nej ga­ze­ty, któ­re­go spe­cja­lnością były re­la­cje z roz­praw.

 

– Wiem, że kła­mią – po­wtó­rzył po­nu­ro pa­le­strant idą­cej obok, są­do­wym ko­ry­ta­rzem, dziew­czy­nie.

Szli w mil­cze­niu. Każde po raz nie wia­do­mo już który roz­my­śla­ło o sła­bej po­zy­cji Mai. Było tylko jej słowo prze­ciw słowom syna ko­men­dan­ta po­li­cji i jego świad­ków w po­sta­ci dwóch funk­cjo­na­riu­szy o nie­na­gan­nym prze­bie­gu służ­by. I dowód w po­sta­ci ob­duk­cji le­kar­skiej. Spreparowany, to pewne, ale tak do­sko­na­le, że nie do po­dwa­że­nia. Ani Maja, ani jej ad­wo­kat nie mieli nic na jej obro­nę.

– Żeby cho­ciaż ja­kieś na­gra­nie z mo­ni­to­rin­gu, co­kol­wiek… – wes­tchnął, my­śląc na głos me­ce­nas.

Maja na te słowa za­trzy­ma­ła się gwał­tow­nie, na co męż­czy­zna za­re­ago­wał do­pie­ro po chwi­li. Od­wró­cił się i spoj­rzał na klient­kę z nie­mym py­ta­niem w oczach.

– Na­gra­nie? Chyba… – Maja unio­sła wska­zu­ją­cy palec. Przy­ga­szo­ne do tej pory brą­zo­we oczy roz­bły­sły nowym bla­skiem na­dziei. – Muszę po­roz­ma­wiać z pro­fe­so­rem. Myślę, że w ta­kiej sy­tu­acji po­wi­nien się zgo­dzić, zwłasz­cza że i tak chciał już… Po­wo­łaj na świad­ka mnie, jesz­cze raz. I tego… su­kin­sy­na też. Szko­da, że ten drugi jest w śpiącz­ce, ale my po­win­ni­śmy wy­star­czyć.

 

***

 

Gdy wszy­scy za­ję­li miej­sca, woźny sta­nął przed sto­łem sę­dziow­skim i do­no­śnym, wy­raź­nym gło­sem oczy­tał treść trzy­maj w dłoni kart­ki:

– Pro­to­ko­lant, start za­pi­su z po­sie­dze­nia sądu w spra­wie numer SKCN­P0834155. Dzie­sią­ty wrze­śnia, dwa ty­sią­ce czter­dzie­ste­go czwar­te­go roku. Piotr Dą­brow­ski prze­ciw Maja Ko­niecz­ko. Toż­sa­mo­ści po­twier­dzo­ne przy ska­ne­rze wej­ścio­wym. Pro­to­ko­lant, po­twier­dze­nie.

W czte­rech ro­gach po­miesz­cze­nia bły­snę­ły moc­niej czer­wo­ne diody, które za­świe­ci­ły się na ko­men­dę włą­cza­ją­cą sys­tem pro­to­ko­lar­ny. Oczy kamer obej­mo­wa­ły każdy kąt, czułe mi­kro­fo­ny na­gry­wa­ły każdą gło­śniej­szą od szep­tu wy­po­wiedź. W ser­we­row­ni, w pod­zie­miach gma­chu sądu, na pil­nie strze­żo­nych dys­kach, roz­po­czął się cy­fro­wy zapis po­sie­dze­nia.

Gdy na salę roz­praw we­szli tech­ni­cy, wno­sząc ja­kieś dziw­ne urzą­dze­nia, tylko po­zwa­na, jej ad­wo­kat i uprze­dzo­ny o wszyst­kim prze­wod­ni­czą­cy, nie oka­za­li zdzi­wie­nia. Resz­ta obec­nych, za­in­te­re­so­wa­nych roz­pra­wą człon­ków ro­dzin obu stron i po pro­stu cie­kaw­skich wi­dzów, na różne spo­so­by za­czę­ła ci­szej i gło­śniej ko­men­to­wać roz­gry­wa­ją­cą się scenę. Nawet troje sę­dziów wy­mie­ni­ło zdzi­wio­ne spoj­rze­nia i kilka uwag. Wnę­trze wy­peł­ni­ło się gwa­rem.

Pod jedną ze ścian usta­wio­ny zo­stał na spe­cjal­nym sto­ja­ku pła­ski, cien­ki mo­ni­tor o dużej prze­kąt­nej. Tech­ni­cy zło­ży­li obok czar­ne skrzyn­ki, z któ­rych po chwi­li zdję­li po­kry­wy. Z torby wy­cią­gnę­li na­rę­cza kabli i za­czę­li pod­pi­nać je do urzą­dze­nia ukry­te­go we­wnątrz jed­nej ze skrzyń. Z dru­giej, mniej­szej, wy­ję­li dziw­ny siat­ko­wy hełm, na­szpi­ko­wa­ny dże­ta­mi i sen­so­ra­mi. Szep­ty stały się gło­śniej­sze. Jeden z tech­ni­ków usiadł bez słowa w pu­stej ławie. Drugi przez chwi­lę jesz­cze maj­stro­wał przy skrzyn­ce i pod­łą­czo­nym do niego dłu­gi­mi ka­bla­mi kasku. Na obu urzą­dze­niach bły­snę­ły ja­kieś diody.

– Co to za cyrk?! – Piotr Dą­brow­ski nie wy­trzy­mał w końcu. Przy­zwy­cza­jo­ny do cią­głe­go po­bła­ża­nia i wy­cią­ga­nia ze wszel­kich kło­po­tów przez wpły­wo­we­go ojca, czuł się nie­swo­jo, tra­cąc kon­tro­lę nad wy­da­rze­nia­mi. A tak wła­śnie dzia­ło się w tej chwi­li. Długa, ryża czu­pry­na fa­lo­wa­ła, gdy wy­ko­ny­wał ner­wo­we ruchy, nie mogąc się zde­cy­do­wać, czy sie­dzieć, czy wstać.

– Spo­kój! – Prze­wod­ni­czą­cy skła­du sę­dziow­skie­go, Karol Do­ma­cho­wicz, ude­rzył młot­kiem w pod­staw­kę. Jed­no­cze­śnie praw­nik po­cią­gnął klien­ta za rękaw spor­to­wej ma­ry­nar­ki. – Panie me­ce­na­sie, może w końcu pan za­cznie.

Da­niel Szu­mak wstał z krze­sła i wy­szedł na śro­dek. Od­chrząk­nął lekko.

– Wy­so­ki są­dzie, chcę po­wo­łać na świad­ka panią Maję Ko­niecz­ko.

Nie cze­ka­jąc na dal­sze słowa, Maja po­de­rwa­ła się z ławy i usia­dła na miej­scu dla świad­ków. Bez słowa pro­te­stu dała na­ło­żyć sobie na głowę dzi­wacz­ny hełm. Piotr wier­cił się na krze­śle, marsz­cząc brwi. Czwór­ka sę­dziów gło­śnym szep­tem za­czę­ła wy­mie­niać uwagi, po­chy­la­jąc ku sobie ope­ru­ko­wa­ne głowy.

– Jaja sobie ro­bi­cie? – Piotr naj­wy­raź­niej nie umiał się po­wstrzy­mać od rzu­ca­nia nie­prze­my­śla­nych uwag.

W od­po­wie­dzi po­now­nie stuk­nął mło­tek.

– Panie Ram­czyk, pro­szę przy­wo­łać swo­je­go klien­ta do po­rząd­ku, bo będę mu­siał na­ło­żyć karę. A pan – zwró­cił się w stro­nę Szu­ma­ka – niech wy­tłu­ma­czy, co to ma być.

– Wy­so­ki są­dzie. Pro­szę o po­zwo­le­nie, aby za­sa­dę dzia­ła­nia tego urzą­dze­nia wy­ja­śnił jego twór­ca, pro­fe­sor Mar­cel Wa­zow­ski. Boję się, że gdy­bym ja pró­bo­wał wy­ja­śnić, to jako laik, mógł­bym nie­chcą­cy coś po­my­lić.

Sę­dzio­wie na­ra­dzi­li się przy­ci­szo­ny­mi gło­sa­mi, w kilku sło­wach. I cho­ciaż zja­wi­sko było nie­co­dzien­ne, to zwy­cię­ży­ła zwy­kła, ludz­ka cie­ka­wość. Prze­wod­ni­czą­cy ski­nął przy­zwa­la­ją­co głową:

– Pro­szę się przed­sta­wić i po­wie­dzieć co to jest.

Z ławki dla wi­dzów pod­niósł się męż­czy­zna w śred­nim wieku, szpa­ko­wa­ty, z ele­ganc­ko przy­cię­tą bród­ką. Wy­szedł na śro­dek i sta­nął obok ad­wo­ka­ta, który wy­co­fał się na swoje krze­sło.

– Wy­so­ki są­dzie, na­zy­wam się Mar­cel Wa­zow­ski. Od dwu­dzie­stu lat pra­cu­ję w In­sty­tu­cie Neu­ro­lo­gii Na­ro­do­wej Aka­de­mii Nauk, a do­kład­niej w Za­kła­dzie Ko­gni­ty­wi­sty­ki. Pro­wa­dzę ba­da­nia nad, mó­wiąc ko­lo­kwial­nie i ogól­nie, ana­li­zą dzia­ła­nia zmy­słów, mózgu i umy­słu oraz ob­ra­zo­wa­niem in­for­ma­cji za­war­tych w im­pul­sach sen­so­rycz­nych…

– Panie pro­fe­so­rze – prze­rwał nie­cier­pli­wie star­szy sę­dzia, Ja­nusz Książ­kie­wicz, po­pra­wia­jąc na nosie oku­la­ry. – Pro­szę do rze­czy, mamy spra­wę do roz­strzy­gnię­cia. To sala są­do­wa, nie wy­kła­do­wa.

Pro­fe­sor wbrew po­zo­rom nie wy­glą­dał na zmie­sza­ne­go. Wes­tchnął tylko cięż­ko i nieco te­atral­nie.

– Tak jest, pro­szę wy­so­kie­go sądu. Jed­nak muszę po­wie­dzieć kilka słów, dla wy­ja­śnie­nia dzia­ła­nia ME­MO­RI­MA­GO. Khm, no tak, to może taka ana­lo­gia. Ludz­ki mózg jest jak kom­pu­ter. Jego za­da­nie to cen­tral­ne ste­ro­wa­nie or­ga­ni­zmem, zbie­ra­nie, ma­ga­zy­no­wa­nie i ana­li­za da­nych…

– Tak, tak, to jest po­wszech­na wie­dza. – Sę­dzia wy­raź­nie po­ga­niał pro­fe­so­ra.

– No, tak… – Wy­glą­da­ło jakby na­uko­wiec na mo­ment stra­cił wątek. Od­chrząk­nął i kon­ty­nu­ował. – Więc krót­ko, ro­zu­miem. Po­wszech­ną widzą jest, że przez lata wy­da­wa­ło się, że po­szcze­gól­ne wzor­ce po­łą­czeń mię­dzy neu­ro­na­mi, tak zwane ślady pa­mię­cio­we, jeśli nie są uży­wa­ne, to za­ni­ka­ją i dla­te­go za­po­mi­na­my. Jed­nak jakiś czas temu od­kry­li­śmy, że wcale tak nie jest. Ślady pa­mię­cio­we są nie­zwy­kle trwa­łe. Two­rzą się nie­ustan­nie, bu­du­jąc coś w ro­dza­ju splą­ta­nej, wie­lo­po­zio­mo­wej sieci i przez to świa­do­mość ludz­ka nie po­tra­fi ich pra­wi­dło­wo od­two­rzyć. Co in­ne­go z pod­świa­do­mo­ścią, na któ­rej ba­zu­je hip­no­za. To dzię­ki pod­świa­do­mo­ści, w trak­cie se­an­sów hip­no­tycz­nych, można „przy­po­mnieć” sobie po­zor­nie za­po­mnia­ne zda­rze­nia. Po­zo­sta­ła tylko kwe­stia świa­do­me­go od­naj­dy­wa­nia wła­ści­wych śla­dów pa­mię­cio­wych.

Pro­fe­sor prze­szedł kilka kro­ków w stro­nę urzą­dze­nia i wska­zał je ręką.

– Przez ostat­nie osiem lat pra­co­wa­li­śmy w In­sty­tu­cie nad ME­MO­RI­MA­GO3.0, czyli urzą­dze­niem do od­naj­dy­wa­nia i pre­cy­zyj­ne­go od­twa­rza­nia da­nych za­pi­sa­nych w ludz­kich mó­zgach. W chwi­li obec­nej uzy­ska­li­śmy, po­przez od­po­wied­nią sty­mu­la­cję hipokampów i od­czyt im­pul­sów elek­trycz­nych, moż­li­wość od­two­rze­nia ob­ra­zów re­je­stro­wa­nych zmy­słem wzro­ku. Oczy­wi­ście ca­łość ob­ra­zu mo­że­my za­pi­sać w for­mie pliku wideo, do­wol­nie wy­bra­ne­go for­ma­tu. Prace nad dźwię­kiem do­pie­ro za­czy­na­my.

– Chwi­lecz­kę, stop. – Naj­młod­szy z sę­dziów, około pięć­dzie­się­cio­let­ni To­masz Buda, mach­nął bladą dło­nią wy­sta­ją­cą z rę­ka­wa czar­nej togi. – Co to zna­czy… jak to było… „od­two­rze­nia ob­ra­zów”?

– To zna­czy, że mo­że­my, na tym oto ekra­nie, zo­ba­czyć to wszyst­ko, co wi­dzia­ła, kie­dy­kol­wiek, osoba pod­pię­ta do urzą­dze­nia. Po­przez za­mon­to­wa­ne w heł­mie czuj­ni­ki, jed­no­cze­śnie po­bu­dza­ją­ce…

– To ja­kieś scien­ce-fic­tion! – wy­krzyk­nął, prze­ry­wa­jąc Wa­zow­skie­mu i pod­no­sząc się z za­ci­śnię­ty­mi pię­ścia­mi Dą­brow­ski.

Pro­fe­sor od­wró­cił się szyb­ko w jego stro­nę. Mło­tek po raz ko­lej­ny ude­rzył w pod­kład­kę, jed­nak zanim sę­dzia zdą­żył otwo­rzyć usta, ode­zwał się na­uko­wiec.

– To nie żadna fik­cja, tylko czy­sta nauka, młody czło­wie­ku. A za chwi­lę, po raz pierw­szy pu­blicz­nie, wszy­scy ujrzą jej efek­ty.

Ju­ry­sta znów po­cią­gnął mocno chło­pa­ka za połę ma­ry­nar­ki. Na dany przez prze­wod­ni­czą­ce­go znak, jeden ze sto­ją­cych pod ścia­ną uzbro­jo­nych straż­ni­ków pod­szedł do ławy oskar­że­nia. Sta­nął tuż obok po­wo­da, non­sza­lanc­ko opie­ra­jąc dłoń na ka­bu­rze. Z wiel­ką, pry­wat­ną sa­tys­fak­cją dałby na­ucz­kę mło­de­mu bu­fo­no­wi. Ru­dzie­lec spoj­rzał pro­sto w oczy straż­ni­ka z mil­czą­cą groź­bą, jed­nak uspo­ko­ił się, przy­naj­mniej na ze­wnątrz. Być może prze­jął­by się nieco bar­dziej, gdyby roz­po­znał w mun­du­ro­wym ofia­rę jed­ne­go ze swo­ich licz­nych wy­sko­ków.

– Jesz­cze jedno py­ta­nie – wtrą­cił sę­dzia Buda, zanim na­uko­wiec roz­po­czął pokaz. – Moja córka stu­diu­je neu­ro­lo­gię tech­nicz­ną i za­mę­cza nas w domu róż­ny­mi no­wi­na­mi, ale nie wspo­mnia­ła sło­wem o ba­da­niach tego typu. A, zna­jąc ją, je­stem pe­wien, że nie omiesz­ka­ła­by wspo­mnieć coś na temat.

– Nasze ba­da­nia pro­wa­dzi­li­śmy w ści­słej ta­jem­ni­cy, więc bez udzia­łu stu­den­tów. Teraz jed­nak, gdy już mamy wszyst­kie wy­ni­ki po­twier­dzo­ne, go­to­wy jest też ob­szer­ny ar­ty­kuł, który w przy­szłym mie­sią­cu ma uka­zać się w mię­dzy­na­ro­do­wym ma­ga­zy­nie „Scien­ce, Tech­no­lo­gy and In­no­va­tions”. A skoro nasza pra­cow­ni­ca po­trze­bu­je po­mo­cy, któ­rej mo­że­my udzie­lić, to do­szli­śmy do wnio­sku, że po­ka­za­nie ME­MO­RI­MA­GO w za­sto­so­wa­niu prak­tycz­nym bę­dzie naj­lep­szą formą pre­zen­ta­cji.

Po­nie­waż nikt już nie za­da­wał dal­szych pytań, pro­fe­sor zbli­żył się do ko­bie­ty. Spraw­dził do­pa­so­wa­nie kasku, po­ło­że­nie czuj­ni­ków i z apro­ba­tą ski­nął głową. Prze­szedł do czar­nej skrzy­ni i pal­cem szturch­nął jesz­cze jeden prze­łącz­nik. Ekran za­mi­go­tał, ale nie po­ka­zał się na nim żaden obraz.

– Panie me­ce­na­sie – pro­fe­sor zwró­cił się do ad­wo­ka­ta – jeśli zada pan py­ta­nie, świa­dek mniej lub bar­dziej świa­do­mie skupi się na od­po­wie­dzi, co spo­wo­du­je wy­szu­ka­nie przez sys­tem od­po­wied­nie­go wspo­mnie­nia, które wy­świe­tli się na ekra­nie. To tak, w zro­zu­mia­łym dla laika, skró­cie.

 Da­niel Szu­mak po­now­nie wstał.

– Dzię­ku­ję, panie pro­fe­so­rze. – Ukło­nił się lekko w kie­run­ku sia­da­ją­ce­go na­ukow­ca, po czym zwró­cił się do świad­ka. – Pani Ko­niecz­ko, co się wy­da­rzy­ło w dniu pią­te­go sierp­nia, wie­czo­rem, około go­dzi­ny dwu­dzie­stej pierw­szej?

Maja nie ode­zwa­ła się, tylko na chwi­lę przy­mknę­ła po­wie­ki. Otwo­rzy­ła oczy, ale za­to­pio­na w przy­krym wspo­mnie­niu, zda­wa­ła się nie do­strze­gać in­nych, wpa­tru­jąc się nie­wi­dzą­cym wzro­kiem w prze­strzeń. Po­cząt­ko­wo nie­ostry obraz za­fa­lo­wał. Ko­lo­ro­we plamy usta­bi­li­zo­wa­ły się.

Zgro­ma­dze­ni naj­pierw zwró­ci­li uwagę na bose stopy, z po­ma­lo­wa­ny­mi na se­le­dy­no­wo pa­znok­cia­mi, opar­te o niski sto­lik. Do­pie­ro potem spo­strze­gli w tle mo­ni­tor te­le­wi­zo­ra, na któ­rym mi­ga­ły sceny po­pu­lar­ne­go wie­czor­ne­go se­ria­lu.

Cała sala w sku­pie­niu oglą­da­ła niemy, ko­lo­ro­wy film. Przez chwi­lę nic szcze­gól­ne­go się nie dzia­ło. Nagle gdzieś z boku wle­ciał spory ka­mień, który wy­lą­do­wał na bla­cie. Stopy na­tych­miast znik­nę­ły, oczy-ka­me­ry prze­su­nę­ły się na wy­bi­tą szybę w drzwiach bal­ko­no­wych. Za nimi, gme­ra­jąc przy klam­ce przez wy­bi­ty otwór, stało dwóch męż­czyzn – nie­obec­ny na roz­pra­wie z po­wo­du wy­pad­ku Mar­cin Bed­na­rek i obec­ny Piotr Dą­brow­ski. Rudej czu­pry­ny i pie­go­wa­tej twa­rzy nie można było po­my­lić z nikim innym.

Piotr, ten na sali są­do­wej, gwał­tow­nie wcią­gnął po­wie­trze i po­czer­wie­niał. Przy­trzy­ma­ny z jed­nej stro­ny za rękaw przez praw­ni­ka, a z dru­giej z dło­nią straż­ni­ka na ra­mie­niu, za­mknął już otwie­ra­ją­ce się usta i tylko bez­gło­śnie zmełł prze­kleń­stwo.

Na ekra­nie obaj męż­czyź­ni bar­dzo wy­raź­nie wdzie­ra­li się prze­mo­cą do domu Mai. Obraz za­drgał, gdy ko­bie­ta wsta­ła gwał­tow­nie. Męż­czyź­ni we­szli do wnę­trza.

– Sprze­ciw! – za­wo­łał, wy­raź­nie bled­ną­cy oskar­ży­ciel.

– Cisza! – Prze­wod­ni­czą­cy Karol Do­ma­cho­wicz nawet nie ode­rwał wzro­ku od wy­świe­tla­ne­go ob­ra­zu. – Chce­my w spo­ko­ju obej­rzeć. Póź­niej udzie­lę panu głosu.

W cza­sie tej małej sprzecz­ki, na ekra­nie wy­wią­za­ła się szar­pa­ni­na. Wy­raź­ne mach­nię­cia ręką dziew­czy­ny, na­ka­zu­ją­ce in­tru­zom wy­nie­sie­nie się z domu, zo­sta­ły zi­gno­ro­wa­ne. Piotr ją pchnął. Spoj­rze­nie na mo­ment ogar­nę­ło sufit i prze­śli­znę­ło się po ży­ran­do­lu, gdy upa­dła. Pra­wie cały ekran za­ję­ła pie­go­wa­ta twarz. Mło­dzie­niec naj­wy­raź­niej przy­du­sił swoim cię­ża­rem go­spo­dy­nię. Mimo braku dźwię­ku, wpraw­ne oko mogło na pod­sta­wie ruchu warg od­czy­tać słowa Pio­tra: „Uspo­kój się, suko”.

Nagle wyraz pie­go­wa­tej twa­rzy na­past­ni­ka uległ zmia­nie. Od­ma­lo­wał się na niej ból, głowa opa­dła w bok, poza pole wi­dze­nia Mai. Dziew­czy­na wsta­ła i wszy­scy uj­rze­li Pio­tra le­żą­ce­go na pod­ło­dze, sku­lo­ne­go i trzy­ma­ją­ce­go się za kro­cze. Zanim spoj­rze­nie prze­nio­sło się na dru­gie­go z nie­pro­szo­nych gości, wi­dzo­wie za­uwa­ży­li, jak le­żą­cym wstrzą­snę­ło ko­lej­ne ude­rze­nie. Nie­mal na­tych­miast drob­na dłoń za­ci­snę­ła się na bu­tel­ce wina, sto­ją­cej na barku. Szkło roz­trza­ska­ło się w zde­rze­niu z głową Mar­ci­na, który do tej pory bier­nie, za­mglo­nym przez al­ko­hol i być może nar­ko­ty­ki wzro­kiem, ob­ser­wo­wał bójkę, roz­pi­na­jąc nie­śpiesz­nie spodnie. Za­sko­czo­ny nie­spo­dzie­wa­nym atakiem, upadł za­mro­czo­ny. Ob­ra­zy szyb­ko za­czę­ły się zmie­niać, gdy roz­glą­da­ła się po po­ko­ju. W końcu wzrok na­tra­fił na te­le­fon, który wzię­ła do ręki.

Maja gwał­tow­nie za­mru­ga­ła i ostroż­nie zdję­ła z głowy hełm. Ekran zgasł. Szmer roz­mów wy­raź­nie na­ra­stał.

– Sprze­ciw! – po­wtó­rzył Ma­riusz Ram­czyk.

– Nie­sa­mo­wi­te – wy­szep­tał sę­dzia Do­ma­cho­wicz, nie zwa­ża­jąc w pierw­szej chwi­li na oskar­ży­cie­la.

– Sprze-ciw! – Ram­czyk skan­du­jąc, pod­niósł głos.

Cały skład sę­dziow­ski spoj­rzał na niego z dez­apro­ba­tą. Sę­dzia Brac­ka, star­sza dys­tyn­go­wa­na ko­bie­ta, z nie­sma­kiem za­ci­snę­ła usta.

– Nie je­stem głu­chy – po­wie­dział prze­wod­ni­czą­cy. – Udzie­lam panu głosu.

Wy­raź­nie zde­ner­wo­wa­ny ju­ry­sta po­pra­wił od­ru­cho­wo pod szyją czer­wo­ny żabot i pod­szedł do Mai. Skie­ro­wał na nią groź­ne w za­mia­rze spoj­rze­nie.

– Czy pani zna pro­fe­so­ra… – Za­wa­hał się, nie mogąc sobie przy­po­mnieć na­zwi­ska.

– Mar­cel Wa­zow­ski – usłuż­nie pod­po­wie­dział ze swo­jej ławki pro­fe­sor.

– …Mar­ce­la Wa­zow­skie­go, no tak. Zna go pani?

– Tak.

– Skąd?

– Pra­cu­ję w ad­mi­ni­stra­cji in­sty­tu­tu, znam wszyst­kich pra­cow­ni­ków na­uko­wych.

– Czyli… – Za­wie­sił na chwi­lę głos spo­glą­da­jąc wy­mow­nie na skład sę­dziow­ski – bez­stron­ny eks­pert wcale nie jest bez­stron­nym eks­per­tem.

– Sprze­ciw – Tym razem z krze­sła pod­niósł się me­ce­nas Szu­mak. – Nikt nie przed­sta­wiał pro­fe­so­ra Wa­zow­skie­go jako nie­za­leż­ne­go eks­per­ta.

– Pod­trzy­ma­ny. Poza tym do­sko­na­le pa­mię­ta­my, że pro­fe­sor wspo­mniał, że po­zwa­na z nim pra­cu­je. Ma pan jesz­cze coś do po­wie­dze­nia? – py­ta­nie było skie­ro­wa­ne do Ram­czy­ka, który tylko wzru­szył nie­znacz­nie ra­mio­na­mi.

– No, tak – ten przy­znał z lek­kim ocią­ga­niem, ru­mie­niąc się nie­znacz­nie. Sy­tu­acja na­praw­dę za­czy­na­ła go prze­ra­stać. – Tak, czy ina­czej, po­dej­rze­wam, że za­pre­zen­to­wa­ne nam przed chwi­lą przed­sta­wie­nie to zwy­kła ma­ni­pu­la­cja. Skąd mo­że­my mieć pew­ność, że taka fu­tu­ro­lo­gia jest w ogóle moż­li­wa?

– Khm, pełna do­ku­men­ta­cja i wy­ni­ki badań są do dys­po­zy­cji sądu – wtrą­cił nie­py­ta­ny Wa­zow­ski.

– Panie pro­fe­so­rze, z całym sza­cun­kiem, ale obo­wią­zu­ją tu pewne za­sa­dy – ode­zwa­ła się z po­ucze­niem sę­dzia Brac­ka. – Nie od­zy­wa­my się bez py­ta­nia. Co do do­ku­men­ta­cji, z pew­no­ścią o nią po­pro­si­my. Panie me­ce­na­sie, pro­szę kon­ty­nu­ować.

– Tak. To w za­sa­dzie tyle. Po pro­stu chcia­łem zwró­cić uwagę, że to zo­sta­ło ukar­to­wa­ne, aby po­gnę­bić po­szko­do­wa­ne­go, mo­je­go klien­ta. Na­le­ży to do­głęb­nie prze­ba­dać przez nie­za­leż­nych bie­głych. Dla­te­go wno­szę o od­ro­cze­nie spra­wy i za­koń­cze­nie dzi­siej­sze­go po­sie­dze­nia. Dzię­ku­ję.

Głowy sę­dziów po­chy­li­ły się ku sobie. Po krót­kiej na­ra­dzie prze­wod­ni­czą­cy rzekł:

– Zga­dza­my się, chyba, że pan me­ce­nas Szu­mak ma jesz­cze coś do do­da­nia.

Ad­wo­kat wstał. W prze­ci­wień­stwie do ad­wer­sa­rza, był cał­ko­wi­cie opa­no­wa­ny i spo­koj­ny.

– Wy­so­ki są­dzie, chciał­bym po­wo­łać na świad­ka jesz­cze Pio­tra Dą­brow­skie­go. Po­nie­waż druga stro­na za­rzu­ca nam ma­ni­pu­la­cję, udo­wod­ni­my od razu, że tak nie jest.

Piotr na­chy­lił się w stro­nę ka­zu­isty. Obaj byli wy­raź­nie zde­ner­wo­wa­ni. Nie spo­dzie­wa­li się ta­kie­go ob­ro­tu spra­wy.

– To może być cie­ka­we do­świad­cze­nie. – Uśmiech­nął się po raz pierw­szy prze­wod­ni­czą­cy. – Wy­so­ki sąd chęt­nie obej­rzy wspo­mnie­nia dru­giej stro­ny. Wy­da­je się to jak naj­bar­dziej na miej­scu i spra­wie­dli­we. A prze­cież o spra­wie­dli­wość w tym wszyst­kim cho­dzi, nie­praw­daż?

Piotr, de­li­kat­nie szturch­nię­ty w ramię przez straż­ni­ka, wstał z ocią­ga­niem i prze­siadł się. Pro­fe­sor na­ło­żył mu hełm, do­pa­so­wał uło­że­nie czuj­ni­ków. Gdy na­uko­wiec od­da­lił się, chło­pak spoj­rzał pro­sto w zmru­żo­ne oczy obroń­cy. Ten uśmiech­nął się dra­pież­nie, za­da­jąc py­ta­nie.

– Panie Dą­brow­ski, czy pa­mię­ta pan wie­czór pią­te­go sierp­nia, gdy przy­szedł pan do domu Mai Ko­niecz­ko?

Mimo że było już wia­do­mo, że obraz jest bez dźwię­ku, na sali za­pa­no­wa­ła cisza. Nie­któ­rzy nawet z na­pię­cia wstrzy­ma­li na mo­ment od­dech.

Pio­trek usi­ło­wał sku­pić się na swo­jej wer­sji wy­da­rzeń, opo­wia­da­nej nie­zli­czo­ną ilość razy na ko­men­dzie i wstęp­nej roz­pra­wie. Usi­ło­wał wy­ma­lo­wać w wy­obraź­ni obraz roz­wią­złej ko­bie­ty, która za­pro­si­ła go na rand­kę, a potem po­bi­ła, by okraść. Jed­nak mózg go zdra­dził.

Na ekra­nie po­ja­wił się obraz ogród­ka Mai. Po­pi­ja­jąc ko­lej­ne piwa, razem z Mar­ci­nem przez chwi­lę ob­ser­wo­wał dziew­czy­nę w oświe­tlo­nym wnę­trzu. W końcu ru­szy­li. Mar­cin wy­rwał ze skal­nia­ka jeden z ka­mie­ni i rzu­cił pro­sto w drzwi bal­ko­no­we, wy­bi­ja­jąc szybę. Ręka Pio­tra od­gar­nę­ła szcząt­ki szkła i się­gnę­ła do wnę­trza, do klam­ki.

Gdzieś z tyl­nych ławek roz­le­gły się nie­ar­ty­ku­ło­wa­ne, po­je­dyn­cze okrzy­ki.

Piotr gwał­tow­nym ru­chem zdarł z głowy hełm, ekran za­śnie­żył. Pro­fe­sor z ję­kiem pod­biegł i de­li­kat­nie chwy­cił urzą­dze­nie, od razu spraw­dza­jąc, czy nic nie zo­sta­ło uszko­dzo­ne.

– Tak nie wolno, to de­li­kat­ny sprzęt! – Wa­zow­ski mam­ro­tał coś jesz­cze pod nosem.

– Sprze­ciw! – za­ry­czał Ram­czyk, który raz bladł, raz czer­wie­niał. – Uwa­ża­my, że przy tech­ni­ce po­zwa­la­ją­cej „grać” w pro­duk­cjach fil­mo­wych Mar­lin Mon­roe razem z Ru­dol­fem Va­len­ti­no i brać­mi Mro­czek, spre­pa­ro­wa­nie ta­kich fil­mi­ków to żaden wy­czyn. To czy­sta ma­ni­pu­la­cja! Je­dy­nym jej celem jest oczer­nie­nie mo­je­go klien­ta!

– Spo­kój! Pro­szę nie krzy­czeć! – Mło­tek walił w pod­staw­kę raz za razem. – Spo­kój! Do ja­snej cho­le­ry!

– Karol, opa­nuj się. Komu jak komu, ale tobie nie wy­pa­da – mi­ty­go­wa­ła prze­wod­ni­czą­ce­go, sie­dzą­ca obok star­sza dama. Ręka z młot­kiem opa­dła na blat stołu. Męż­czy­zna mo­men­tal­nie się uspo­ko­ił.

– Czyli nadal nam pan nie wie­rzy? – Za­pe­rzył się pro­fe­sor. Ad­wo­kat pró­bo­wał go za­cią­gnąć de­li­kat­nie do ławki, lecz na­uko­wiec się wy­rwał i zwró­cił bez­po­śred­nio do sę­dziów. – Jeśli pań­stwo chcą, mo­że­my prze­pro­wa­dzić mały i bar­dzo pro­sty eks­pe­ry­ment, który nie­zbi­cie udo­wod­ni dzia­ła­nie ME­MO­RI­MA­GO.

Sę­dzio­wie znów zbli­ży­li ku sobie głowy.

– Na­praw­dę cyrk z sądu się tu robi – ma­ru­dził sę­dzia Buda.

– Już dawno nie było tak za­baw­nie – Zmarszcz­ki na twa­rzy sędzi Brac­kiej za­gę­ści­ły się na po­licz­kach, gdy roz­cią­gnę­ła usta w uśmie­chu.

– Za­baw­nie, czy nie, to po­waż­na spra­wa – od­po­wie­dział Książ­kie­wicz. – Moim zda­niem każda moż­li­wość, by wresz­cie utrzeć nosa temu roz­wy­drzo­ne­mu mło­ko­so­wi, jest warta próby. Oj­ciec wiecz­nie go chro­ni i trudno co­kol­wiek gnoj­ko­wi udo­wod­nić. A teraz jest re­al­na szan­sa.

– Cały czas my­ślisz, że to on za­strze­lił ci psa? Je­steś po pro­stu na niego cięty…

– Je­stem tego pe­wien – wark­nął w od­po­wie­dzi.

– Pani i pa­no­wie, spo­koj­nie. Spra­wie­dli­wo­ści musi w końcu stać się za­dość. To jedno. Dru­gie, że tak cie­ka­we­go po­sie­dze­nia nie mie­li­śmy w całej na­szej hi­sto­rii. Pro­po­nu­ję ze­zwo­lić na te eks­pe­ry­men­ty. Zo­ba­czy­my, co z tego wy­nik­nie.

Sę­dzio­wie po­pra­wi­li się w fo­te­lach. W ich imie­niu prze­mó­wił prze­wod­ni­czą­cy.

– Ze­zwa­la­my na prze­pro­wa­dze­nie do­świad­cze­nia. Panie pro­fe­so­rze, pro­si­my.

Wy­raź­nie ura­do­wa­ny Wa­zow­ski wy­szedł na śro­dek. Ro­zej­rzał się do­ko­ła i po chwi­li pod­jął de­cy­zję.

– Żeby nikt mi nie za­rzu­cił znowu, że zo­sta­ło to wcze­śniej przy­go­to­wa­ne… Po­pro­szę kogoś ze skła­du sę­dziow­skie­go. Tak, pro­szę pani, jak naj­bar­dziej, pani może być. Za­pra­szam tu do mnie. Pro­szę coś zro­bić.

Star­sza ko­bie­ta w bia­łej pe­ru­ce i czar­nej todze sta­nę­ła po­środ­ku wol­nej prze­strze­ni.

– Ale co mam zro­bić?

– Co­kol­wiek, byle zwią­za­ne­go z ru­chem. Może pani za­tań­czyć, prze­ma­sze­ro­wać, zro­bić fi­koł­ki… Prze­pra­szam, chyba się za­ga­lo­po­wa­łem. Nie chcę na­rzu­cać, pro­szę po pro­stu jakoś się po­ru­szać.

Ko­bie­ta przez chwi­lę stała nie­ru­cho­mo, aż uśmiech­nę­ła się szel­mow­sko i rzu­ci­ła w stro­nę ko­le­gów:

– Mam na­dzie­ję, że mi wy­ba­czy­cie, ale to wszyst­ko dla dobra nauki.

Po­chwy­ci­ła fałdy togi i unio­sła nieco ponad ko­la­na, uka­zu­jąc czar­ne poń­czo­chy. Pierw­sze pod­sko­ki były nie­mra­we, jed­nak z każ­dym ko­lej­nym wy­ma­chem ży­la­stych nóg ta­niec na­bie­rał życia. Po­ru­sza­na na boki toga za­fa­lo­wa­ła, fio­le­to­wy żabot ło­po­tał przy każ­dym ruchu. Pani sę­dzia, nucąc ledwo do­sły­szal­nie pod nosem, od­tań­czy­ła spory kawałek kan­ka­na. Na ten widok naj­młod­szy ze skła­du, blady Buda, aż prze­tarł oczy ze zdu­mie­nia. Nie uszło to uwa­dze na­ukow­ca.

Kilka osób w ław­kach dla wi­dzów gło­śno się ro­ze­śmia­ło. Re­por­ter go­rącz­ko­wo robił no­tat­ki na pa­pie­ro­wej tor­bie po ka­nap­ce. Nie spo­dzie­wał się ta­kie­go po­sie­dze­nia i miał ze sobą wy­łącz­nie dyk­ta­fon, który na zwy­kłych roz­pra­wach w zu­peł­no­ści wy­star­czał. Ko­men­dant po­li­cji sie­dział w mil­cze­niu, z za­ple­cio­ny­mi na pier­siach rę­ka­mi, spod ścią­gnię­tych, ru­dych brwi po­nu­ro ob­ser­wu­jąc prze­bieg spo­tka­nia.

Ro­ze­śmia­na i za­czer­wie­nio­na od ruchu, żwawa sta­rusz­ka ukło­ni­ła się te­atral­nie, po czym wró­ci­ła na swoje miej­sce, nie zwa­ża­jąc na zszo­ko­wa­ne spoj­rze­nia ko­le­gów.

– Za­pra­szam pana me­ce­na­sa – Wa­zow­ski ski­nął w stro­nę oskar­ży­cie­la. – Nie chcę ni­cze­go su­ge­ro­wać, pro­szę po pro­stu coś zro­bić, jakiś ruch.

Ram­czyk czuł się głu­pio wy­cho­dząc z ocią­ga­niem na śro­dek. Nie miał w sobie tego luzu, co sę­dzia Brac­ka, poza tym wciąż wę­szył jakiś pod­stęp i do tego za­czy­nał prze­czu­wać po­raż­kę. Sta­nął nie­pew­nie, po czym za­sa­lu­to­wał wi­dzom. Od­wró­cił się i po­now­nie za­sa­lu­to­wał, tym razem sę­dziom. Po czym na­tych­miast wró­cił na swoje miej­sce.

– To chyba wy­star­czy. – Uśmiech­nął się, za­cie­ra­jąc lekko ręce, Wa­zow­ski. – Teraz za­pra­szam na miej­sce dla świad­ka sę­dzie­go… no, pana – wska­zał pal­cem To­ma­sza Budę.

Wy­bra­ny czło­nek skła­du sę­dziow­skie­go prze­siadł się i po­zwo­lił za­mie­nić pe­ru­kę na hełm. Pro­fe­sor spraw­dził pod­łą­cze­nie i po raz ko­lej­ny uru­cho­mił ME­MO­RI­MA­GO.

– Teraz pro­szę sobie przy­po­mnieć, co dzia­ło się tu przed chwi­lą.

Oczy wszyst­kich obec­nych skie­ro­wa­ły się na ekran, który na se­kun­dę lub dwie za­mi­gał fe­erią barw i nie­ostry­mi ob­ra­za­mi. Zo­ba­czy­li salę są­do­wą, wi­dzia­ną ocza­mi Budy. Na pierw­szym pla­nie sę­dzia tań­czy­ła. W pew­nej chwi­li obraz znik­nął na mo­ment za dłoń­mi, które zbli­ży­ły się do oczu. Gdy męż­czy­zna skoń­czył je prze­cie­rać, na ekra­nie ko­bie­ta znów wy­wi­ja­ła. Po ukło­nie usia­dła w swoim fo­te­lu, a jej miej­sce zajął sa­lu­tu­ją­cy oskar­ży­ciel.

Gdy ekran zgasł, nikt się nie po­ru­szył. Do tej chwi­li wszy­scy rze­czy­wi­ście trak­to­wa­li prze­słu­cha­nie jako cie­ka­wy spek­takl i byli skłon­ni ulec su­ge­stii Ram­czy­ka, że jest to tylko wynik sztucz­ki i pracy zdol­nych gra­fi­ków-ani­ma­to­rów. Teraz jed­nak w gło­wach po­ja­wi­ły się zu­peł­nie inne myśli. Jedne pełne na­dziei, inne – prze­ra­że­nia.

 

– Cho­le­ra jasna, jeśli to wej­dzie do użyt­ku, to już nic się nie ukry­je. – Ko­men­dant po­li­cji.

– Rany bo­skie! Jeśli to wej­dzie do użyt­ku, to wresz­cie nic się nie ukry­je! Dzię­ki temu urzą­dze­niu bę­dzie­my mieć za­wsze świad­ków ide­al­nych. – Jeden ze śled­czych, ze­zu­jąc zło­śli­wie w kie­run­ku ko­men­dan­ta.

– O matko, ko­niec z ma­ni­pu­la­cja­mi w re­por­ta­żach i me­diach! Wła­ści­wie, to dzien­ni­ka­rze staną się zbęd­ni! – Re­por­ter.

– Hm, cie­ka­we. Jeśli jesz­cze tylko opra­cu­ją od­twa­rza­nie dźwię­ku, to mo­że­my mieć praw­dzi­we oczy i uszy w każ­dym za­kąt­ku świa­ta. – Widz w czar­nym gar­ni­tu­rze.

– Cho­le­ra, jak teraz ustrze­że­my ta­jem­nice pań­stwow­e? Ta tech­no­lo­gia nie może się do­stać w nie­po­wo­ła­ne ręce! – Są­siad męż­czy­zny w czer­ni.

– Zaraz się do­wiem, co się stało z moim oga­rem. – Po­nu­ro się uśmie­cha­jąc, sę­dzia Książ­kie­wicz.

Koniec

Komentarze

Niezły, ale i niepokojący, pomysł na rozwiązanie nierozwiązywalnych problemów sądowych, choć pewnie nie tylko sądowych.

Całkiem przyjemna lektura mogłaby być jeszcze przyjemniejsza, gdyby wykonanie było lepsze – mam na myśli zapis dialogów i nie najlepszą interpunkcję.

 

– Spo­kój! – prze­wod­ni­czą­cy skła­du sę­dziow­skie­go… – – Spo­kój! – Prze­wod­ni­czą­cy skła­du sę­dziow­skie­go

 

– No, tak… – wy­glą­da­ło jakby na­uko­wiec na mo­ment stra­cił wątek. – No, tak… – Wy­glą­da­ło jakby na­uko­wiec na mo­ment stra­cił wątek.

 

– Panie me­ce­na­sie – pro­fe­sor zwró­cił się do ad­wo­ka­ta, – jeśli zada pan py­ta­nie… – Przed półpauzą nie stawiamy przecinka.

 

Za­sko­czo­ny nie­spo­dzie­wa­ną obro­ną, upadł za­mro­czo­ny. – Raczej: Za­sko­czo­ny nie­spo­dzie­wa­nym atakiem, upadł za­mro­czo­ny.

 

– Czy pani zna pro­fe­so­ra… – za­wa­hał się… – – Czy pani zna pro­fe­so­ra… – Za­wa­hał się

 

– Czyli… – za­wie­sił na chwi­lę głos… – – Czyli… – Za­wie­sił na chwi­lę głos

 

spo­glą­da­jąc wy­mow­nie na skład sę­dziow­ski, – bez­stron­ny eks­pert… – Zbędny przecinek przed półpauzą.

 

– Sprze­ciw – tym razem z krze­sła pod­niósł się me­ce­nas Szu­mak.– Sprze­ciw!Tym razem z krze­sła pod­niósł się me­ce­nas Szu­mak.

 

– To może być cie­ka­we do­świad­cze­nie – uśmiech­nął się… – – To może być cie­ka­we do­świad­cze­nie – Uśmiech­nął się

 

Piotr, de­li­kat­nie szturch­nię­ty w ramię przez straż­ni­ka, pod­niósł się z ocią­ga­niem i prze­siadł. – A może: …wstał z ocią­ga­niem i prze­siadł się.

 

– Spo­kój! Pro­szę nie krzy­czeć! – mło­tek walił w pod­staw­kę raz za razem.– Spo­kój! Pro­szę nie krzy­czeć! – Mło­tek walił

 

– Już dawno nie było tak za­baw­nie – zmarszcz­ki na twa­rzy sędzi Brac­kiej prze­mie­ści­ły i za­gę­ści­ły się na po­licz­kach, gdy roz­cią­gnę­ła usta w uśmie­chu.– Już dawno nie było tak za­baw­nie.Zmarszcz­ki na twa­rzy sędzi Brac­kiej prze­mie­ści­ły się i za­gę­ści­ły na po­licz­kach, gdy roz­cią­gnę­ła usta w uśmie­chu.

Prawdę powiedziawszy, nie bardzo umiem sobie wyobrazić przemieszczanie się i zagęszczanie zmarszczek.

 

Oj­ciec wiecz­nie go chro­ni i cięż­ko co­kol­wiek gnoj­ko­wi udo­wod­nić.Oj­ciec wiecz­nie go chro­ni i trudno co­kol­wiek gnoj­ko­wi udo­wod­nić.

 

Sę­dzio­wie po­pra­wi­li się w swo­ich fo­te­lach. – Czy zaimek jest niezbędny?

 

– To chyba wy­star­czy – uśmiech­nął się, za­cie­ra­jąc lekko ręce, Wa­zow­ski.– To chyba wy­star­czy. – Wazowski uśmiech­nął się, zacierając lekko ręce.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Co za wstyd! Zamiast się rozwijać, to się uwsteczniam, a przecież jeszcze dziś przeglądałam po raz enty tekst, przed publikacją…

Dziękuję, Regulatorzy, już poprawiłam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jestem przekonana, że wcale się nie uwsteczniasz, że wszystkiemu jest winien obezwładniający upał, by nie rzec nadupał. I tego się trzymajmy! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Należę do tych, którzy zapoznali się już wcześniej i misie. Pomysł może nie jakiś straszliwie nowatorski, ale ciekawy. Chyba fajnie byłoby mieć coś takiego na salach sądowych… Ale prawnicy to by poszli z torbami…

No i pamięć ludzka jest ułomna, ale mniejsza z tym.

Jedne pełne nadziej, inne – przerażenia.

Nadziei.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się. przyjemna lektura na niedzielny poranek.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zaliczyłbym to opowiadanie do rodzaju humoreski – tańcząca sędzina, sędziowie w perukach itp. Należy nadmienić, że pomysł odczytywania wspomnień pojawił się już dawno u Stanisława Lema, w powieści pt. “Niezwyciężony”. Pozdrawiam.

To jest dobrze napisane i bardzo dobrze się czytało. Jednak przeszkadzało mi to, jak wyraźnie było czuć pretekstowość fabuły do przedstawienia pomysłu na to narzędzie. Dobitnie zostało to podkreślone przez refleksję nad wynalazkiem w ostatnich słowach, zamiast domknięcia wątku rozprawy. Bohaterowie nie sprawiają wrażenia potraktowanych autotelicznie.

Myślę, że częściowo to kwestia zboczenia nabranego na portalu, ale brakowało mi czegoś, co uzasadniałoby pozwolenie sądu na podobny eksperyment, bo nie wydaje mi się, żeby to mogło się stać tak z marszu. To kwestia biurokracji, rozumianej bez nacechowania negatywnego, w duchu zasady formalizmu.

 

Waranzkomodom – to jest element fantastyczny ;)

 

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję wszystkim za wizytę i chęć pozostawienia kilku słów komentarza :)

Finla, Bemik – dziękuję za punkty i cieszę się, że się :)

Ryszardzie, masz całkowitą rację. Odczyt wspomnień to faktycznie nic nowego, a humor, który wyszedł może nieco absurdalny, miał taki być. Nie napisałeś nic o zgrzytaniu zębami w trakcie lektury, więc zakładam, że wyszło chociaż przyzwoicie.

Waranzkomodom – hmm, w sumie Anet Ci już odpowiedziała ;) Plus trochę Ryszard. Tego tekstu nie można brać zbyt poważnie. Kwestii zakończenia rozprawy z premedytacją nie pociągnęłam dalej i zostawiłam temat otwarty, bo chyba łatwo się domyślić, jaki ten koniec będzie.

Anet – dziękuję i miło mi :)

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Gładko się czytało. Nastąpiłby ogólny chaos, gdyby wynaleziono taką maszynę. Mogłoby się okazać, że nie istnieją nieskazitelni ludzie, i byłby to zmierzch autorytetów. ;)

Co najwyżej moralnych ;)

Blackburn, miło, że zajrzałeś :)

Zaczęłam się właśnie zastanawiać, czy ludzie nie poszukaliby jakiegoś blokera dla MEMORIMAGO. Bo tak poddać się bez walki? Nie, ludzkość nie jest do tego zdolna.

Waranie, myślę, że nie “co najwyżej”, ale głównie moralnych.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Albo byłyby wciąż, tylko stałyby się mniej odległe i niedoścignione.

Pierwszymi byliby politycy, którzy chcieliby zablokować stosowanie maszyny. A służby używałaby tego sprzętu gdzie prawo nie sięga. ;)

A ja myślę, że szybko ktoś wynalazłby pigułkę zapomnienia, żeby zabezpieczyć co cenniejsze dane (znaczy, inną niż to lekarstwo sprzedawane w półlitrowych butelkach ;-) ). A jaki postęp nastąpiłby w badaniach nad alzheimerem!

Babska logika rządzi!

Zabawne, lekki styl, fajnie się czytało. Zazgrzytała mi tylko czwórka sędziów. Nie wiem, czy to błąd, pewnie nie, ale czworo brzmiałoby lepiej. Chyba. Chociaż ja mam jakieś problemy z liczebnikami… Więc może nie :)

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Jeżeli uniosła palec, to na pewno w górę… W dół nie można. Podobnie jest z nogą, ręką i głową.

Ciekawie się zaczęło i opowiadanie ładnie idzie. Co prawda, trochę jest waty słownej, a szyk w niektórych zdaniach nudzie z lekka mieszane uczucia, ale tekst zaciekawia i jest dynamiczny.

Sfałszowana obdukcja? Oj, chyba nie. Raczej – sfabrykowana.

Doczytam, to coś skrobnę.

Pozdrowka. 

O właśnie. Dziwne że ostatnio zastanawiałem się nad tym "unoszeniem w górę". A jak byłoby z uniesieniem ręki w bok? Też mi nie pasuje unoszenie do góry, ale czy nie jest to jednak uzasadnione. Hmm… 

No i proszę, jak to się wyobraźnia rozbudziła :)

Fleur, zabiłaś mi ćwieka. Jak pisałam, to wydawało mi się, że jest w porządku. Lecę do słownika, zapytać o zdanie na ten temat. Dzięki za komentarz.

 

Widzę, że w trakcie odpowiadania Fleur, dalsze komentarze się pojawiły.

Na unoszenie w górę nie mam żadnego usprawiedliwienia (chyba że będziemy się trzymać wcześniejszej wersji z upałami) :(

Rogerze, chodzi o sfałszowane dokumenty (będące dowodem) dotyczące obdukcji, ale być może zrobiłam w zdaniu za duży skrót myślowy. Wiem, że z szykiem miewam problemy, bo – nie wiedzieć czemu – lubię go przestawiać i może faktycznie czasem wyjść coś dziwnego. Staram się z tym walczyć, ale nie zawsze mi się to udaje. Jeśli więc gnębi Cię jakieś konkretne zdanie, to wskaż które.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tak samo.  Możesz podnieść rękę i skierować ją w bok. Z nogą byłoby ździebko trudniej, jednak jest to możliwe. Można podnieść głowę i obrócić albo skierować w bok.

Co prawda, tak pisał Sienkiewicz – zadarł głowę wysoko do góry, ale tylko w bardzo specyficznych sytuacjach, na przykład w “Janku muzykancie”.

Przeczytałem. Niezły pomysł i dobre wykonanie, jednak opowiadanie wymaga szlifu. Raz – językowego, a dwa – kompozycyjnego. Ten ostatni kawałek chyba powinien być w osobnym rozdzialiku, pokazującym, co dla wielu widzów wynika z tej historii. No i – mamy opowieść sądową, ale ten wątek nie został dopięty.

Czyli – trzeba byłoby jeszcze dopisać ogłoszenie wyroku.  No i głOwny rozdział jest za długi, trzeba byłoby go podzielić na dwie części. 

Pierwszy fragment po skróceniu:

 

– Sprawa wygląda kiepsko. – Adwokat pakował dokumenty do teczki, nie patrząc na klientkę. Kątem oka zerkał na zadowolonych przeciwników.

– Przecież oni kłamią w żywe oczy – odpowiedziała półgłosem zdenerwowana młoda kobieta. Blond włosy, ściągnięte w koński ogon, falowały przy każdym ruchu. – Nie zaprosiłam ich… Ja na nich dwóch? Czy ja wyglądam na komandosa? Metr pięćdziesiąt w kapeluszu, dziecięce ubrania noszę… Niby jak miałam ich napaść i pobić do nieprzytomności? I jakie połamane żebra…

– Spokojnie. Porozmawiamy na zewnątrz. – Prawnik chwycił roztrzęsioną Maję za łokieć i delikatnie pokierował w stronę wyjścia.

Po wstępnych przesłuchaniach i mowach początkowych posiedzenie zostało zakończone. Oskarżyciel i powód, rudy młokos, uśmiechnięci, udzielali wywiadu reporterowi lokalnej gazety, którego specjalizacją były relacje z rozpraw.

 

Pozdrówka.

 

Dzięki Rogerze, przemyślę Twoje uwagi i w jakiś sposób zastosuję – nawet jeśli już nie przebuduję tego tekstu, to będę o nich pamiętać w przyszłości. Nie daję też gwarancji, że wprowadzę wszystkie sugerowane zmiany. Głównie mam na myśli zakończenie w postaci wyroku. Fakt, moim zamysłem nie było doprowadzenie tej sprawy do końca, ale pozostawienie jej na tym etapie – specjalnie, by w czytelniku zasiać odrobinę niepokoju, jak eksperyment zostanie ostatecznie odebrany. Wskazałam, że opinie na sali w zależności od człowieka (nawet nie od profesji) były różne. 

I w sumie w jakimś stopniu zamierzony efekt uzyskałam, bo mini dyskusja na temat zastosowania maszyny się wywiązała. Czyli kogoś ruszyło to, co miało ruszyć.

Nie twierdzę, że będę tkwić na tym stanowisku niewzruszenie. Po prostu poczekam na jeszcze kilka opinii, by mieć szerszy pogląd. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć, śniąca.

Z jakiegoś powodu zapis dialogów zwrócił moją uwagę w pierwszej kolejności (niepokojące, że przed fabułą, ale trudno – nie moja wina).

Obecnie zapis dialogów jest kuriozalny. Część rzeczy poprawiona, część nie. Wygląda abstrakcyjnie. Mało tego: dziwna maniera, którą forsuje to forum, a rozróżniająca wielkie i małe litery w didaskaliach w zależności od jakichś tam akcji “paszczowych”, jest dziwaczna i nie wiem, czym forum ją uzasadnia (oprócz wklejania linku). Poszperałem w Sieci i nie znalazłem wyjaśnienia dla tego nienaturalnego dziwactwa.

Ta wymyślona zasada (choć sądzę, że nie wymyślona, tylko błędnie określona; właściwe intencje ujęte w chybiony sposób) sprawia, że czytelnik zaczyna główkować, czy następne po dialogu zdanie wiąże się z dialogiem, czy jest już o czymś innym.

A większości takich dziwnych zapisów da się uniknąć poprzez zakończenie dialogu i zapisanie didaskaliów w nowej linijce.

 

Oczywiście proponuję przejrzenie tej “paszczowej” zasady, przemyślenie jej, porównanie z obecnym stanem języka polskiego i być może przeformułowanie. Ułatwi to zadanie wielu osobom, które nie potrafią zapisywać dialogów, przez co uczą się zasady, której albo nie da się zrozumieć, albo uzasadnić.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Pomysł odczytywania wspomnieć też skojarzył mi się z Dickiem, choć podałaś go w bardziej przystępnej, rozrywkowej formie. Dobrze, przystępnie napisane opowiadanie, przeczytałem z przyjemnością :)

Cześć Piotrze,

 

Nie dam głowy, że wszystko faktycznie poprawiłam i że nie ustrzegłam się żadnego błędu. Przejrzę tekst jeszcze raz. 

dziwna maniera, którą forsuje to forum, a rozróżniająca wielkie i małe litery w didaskaliach w zależności od jakichś tam akcji “paszczowych”, jest dziwaczna i nie wiem, czym forum ją uzasadnia (oprócz wklejania linku). Poszperałem w Sieci i nie znalazłem wyjaśnienia dla tego nienaturalnego dziwactwa.

Nie wiem jak i gdzie szukałeś, ale poza różnymi poradnikami na “niezależnych” stronach i blogach, podstawową kwestię wyjaśnia poradnia językowa PWN: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/dialogi;9127.html Nie jest to więc niczym nie poparty wymysł forum, czy portalu. To, że ktoś zebrał i ubrał w przykłady zasady zapisywania dialogów, to tylko cześć mu i chwała – kolejny uczący się użytkownik (taki jak ja) dzięki temu nie musi samodzielnie przedzierać się przez gąszcz informacji i błądzić w mroku i może skorzystać z przygotowanej latarni (że zakończę tak metaforycznie). 

 

Belhaju, cieszę się, że czytając odczułeś odrobinę przyjemności :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Problemem jest to, że jest to jedyna interpretacja (z czterech przeczytanych), która broni tej tezy. Oczywiście domena pwn.pl zobowiązuje. Nie jest moją intencją doprowadzać do rywalizacji domen (gdyby się okazało, że inne ma zdanie autor publikujący na stronie Rady Języka Polskiego czy innej instytucji).

Te zwane przeze mnie “inne interpretacje” są moim zdaniem lepiej uargumentowane, spójne ze sobą i są rozsądne (nie muszę zapamiętywać szczególnych warunków i rozważać, co jest mówieniem, a co nim nie jest), ale nie zdołam wykluczyć, że choćby powtarzało je sto innych witryn, to nie jest to powielanie tej samej (być może błędnej treści).

Być może też jest to moje oburzenie na sporadyczne absurdy wprowadzane do języka polskiego (jak np. przecinek przed imiesłowami, który naprawdę pasuje jak pięść do nosa).

Moja natura mówi mi: “Piotrek, temat do zbadania”. Gdy więc go zbadam, to dam znać.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Jakie są pozostałe trzy? 

Daj znać, chętnie się zapoznam z wynikami takiego badania. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

@Fleur, pogrzebałam i znalazłam takie coś w sjp.pwn: 

bardzo proszę rozwiać moje wątpliwości dotyczące poprawności poniżej podanych przykładów. Czy formy we czwórkę, we czterech, całą czwórką są poprawne i możemy używać ich wymiennie?

W takim znaczeniu, jakie zapewne ma Pani na myśli, wymienione formy są prawie równoważne. We czterech odnosi sie jednak do grupy mężczyzn, a we czwórkęcałą czwórką – niekoniecznie.

(całość tu: http://sjp.pwn.pl/slowniki/we%20czw%C3%B3rk%C4%99.html)

To było najbliższe poruszonemu przez Ciebie tematowi, co udało mi się znaleźć. Zostawiam więc czwórkę sędziów jak jest. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

“Odgłos paszczą” to pewne żartobliwe uproszczenie. I mam nadzieję, że każdy użytkownik portalowego poradnika zdaje sobie z tego sprawę. Jeśli bohaterowie komunikują się przy pomocy tam-tamów, to “wybębnił” będzie traktowane jak “powiedział”, chociaż paszcza w rozmowie nie bierze udziału.

Dla mnie to uproszczenie stanowiło drogowskaz, pozwoliło zrozumieć, o co w tym bałaganie chodzi. Ale szczegóły to już trzeba samodzielnie rozkminiać. Żaden drogowskaz nie powie, jak trafić do wujka Ziutka.

Babska logika rządzi!

smiley

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Też czytałam to opowiadanie wcześniej. Śniąca, zmieniłaś je znacząco od tamtej pory? Bo opinię mam, tylko nie wiem, czy aktualną. ;)

Zawartościowo nie, tylko te nieszczęsne usterki, które wyłapały Reg i Finkla. Opinia powinna więc być aktualna (jeśli nie tyczyła się właśnie technikaliów). 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Technikalia, o ile nie są naprawdę fatalnie użyte, to coś, czego się nie tykam. ;) A u Ciebie oczywiście takie być nie mogły.

Zastanawiałam się, czy się odzywać, bo należę do tych, którzy tekstem nie byli zachwyceni. Ale stwierdziłam, że moc portalu jest w szczerości. ;) Moim zdaniem to opowiadanie to przede wszystkim scenka sądowa. Fabuły niemal brak, jest szczątkowa i pretekstowa. Nic w tym złego. Tylko że pretekst wydał mi się naciągany i nielogiczny. Opis wynalazku nie został nawet opublikowany (więc wynalazek nie mógł zostać zweryfikowany przez innych naukowców) – a już ma stanowić dowód dla sądu? Chyba ani nauka, ani sądy tak nie działają, wystarczy przypomnieć historię dopuszczenia przez sądy dowodów na podstawie DNA. 

Przejrzałam sobie komentarze i natrafiłam na ten Waranazkomodoma, w którym jest mniej więcej podobne rozumowanie. No i przeczytałam Twoje wyjaśnienie. Tyle że ono mnie nie przekonuje – oprócz fragmentu, w którym urządzenie zostało zaprezentowane w sądzie, humoreski, groteski czy czego tam jeszcze – tu nie ma. Sędziów w perukach też bym do tego nie mieszała – np. w Wielkiej Brytanii zniesiono obowiązek noszenia przez sędziów peruk dopiero kilka lat temu, a i to – zdaje się – nie we wszystkich sądach. Więc jest to raczej element z życia wzięty.

Niestety więc – fabuły praktycznie nie ma, a samo sedno tekstu dla mnie jest zupełnie niewiarygodne.

Wiem, że to zabrzmi głupio, ale i tak napiszę – stać Cię na zdecydowanie więcej, Śniąca. :)

Dzięki, Ocho. Tym bardziej, że właśnie taki komentarz miałaś dla mnie. Lepiej jest dostać po głowie i na następny raz się zastanowić, co się robi, niż tkwić w nieświadomości i gnuśnieć w jednym miejscu. Następnym razem nie miej skrupułów i wal śmiało. 

Co do tego tekstu – to jednak nie będę go zmieniać, czy poprawiać. Z bardzo prostej przyczyny – brak mi czasu na takie zabawy. A tę odrobinę, którą mam, wolę poświęcić na napisanie od zera czegoś nowego, co będzie znacznie porządniejsze. Mam też na tapecie tekst, na którym bardziej mi zależy i też mi bety zmyły głowę za jedną rzecz i wolę tam się pogłowić, jak to poprawić. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie namawiam Cię do zmian. Doskonale wiem, że są teksty ważne i ważniejsze. ;)

Przepraszam, Ocho, nie podziękowałam Ci za wiarę we mnie :) Ale to dlatego, że w pracy byłam, a tam wystarczy jeden telefon i ucinam komentarz w połowie. Dziękuję więc :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, nie myl wiary z wiedzą. ;)

Napiszę Ci jeszcze coś, co mi chodzi po głowie odnośnie Twoich tekstów i mojej reakcji na nie od jakiegoś czasu. To, co Ci zazwyczaj zarzucam, to luki logiczne. Tak na pewno było w przypadkach “Piekielnego bodhranu”, “Programu GAJA”, no i tutaj. Nie pamiętam, czy jeszcze gdzieś, a też na pewno nie wszystkie Twoje teksty czytałam. I dlatego też już nie wiedziałam, czy skomentować i tu, bo znowu byłoby to samo.

A te luki logiczne można przecież zlikwidować jednym akapitem, czasem nawet jednym zdaniem. Mam tak w przypadku swoich tekstów – jak widzę, że coś się logicznie nie klei, to myślę, jak tę dziurę zalepić. I zazwyczaj wcale nie jest to trudne – bo przecież to ja wymyślam fabułę, bohaterów, okoliczności. Ty robisz to samo.

Najpierw trzeba te luki dostrzec, a u siebie jest (przynajmniej mnie) najtrudniej. Po napisaniu, czytam, rozkmniam, oglądam z lewa, z prawa, od dołu i od góry i wszystko mi gra…

Będę myśleć, jak to pokonać.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hej, śniąca

 

Napisane przyjemnie, czyta się bez bólu. Moim zdaniem jednak to opowiadanie nie jest skończone. Urywasz po prezentacji wynalazku wszystko , dając Czytelnikowi zestaw spodziewanych reakcji wewnętrznych. Nie jest zamknięty wątek główny podsadnej (wyrok?), ani też radośnie wplecione wątki poboczne (pies i sędzia, strażnik z osobistą urazą).

Niewiarygodne wydaje się też wprowadzenie na scenę magicznego rekwizyty (prototyp,  brak publikacji, brak peer review). Mam wrażenie, że do pewnego momentu bylaś seriozna, a potem nagle zrobiłaś zwrot do bardziej absurdalnego ciągu zdarzeń.

No i pamięć, czy te ślady pamięciowe nie byłyby też, jak normalne wspomnienia, zniekształcone emocjami? To by było, gdyby na tv oskarżona pamiętała zajście nieco inaczej niż powód…

 

Imo, jak na tekst wyjęty z szuflady i redagowany, dolna strefa stanów średnich. Wiem, że umiesz lepiej i chętnie przeczytam twoje następne opowiadanie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Hej, Fishu. Dzięki za komentarz. Nie pozostaje mi nic innego, tylko uderzyć się w pierś z okrzykiem “moja wina!” i przyrzec solennie, że naprawdę postaram się na przyszłość i że już nie będę wyciągać i redagować staroci.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No i było się odzywać i dyskutować? Teraz mam za swoje – dostałam komentarz, z którego nic nie zrozumiałam (chyba, bo teraz jeszcze bardziej się boję o cokolwiek spytać) :(

Ale cicho sza, udam, że wszystko jest w porządku. 

Cieszę się, że zajrzałeś i zostawiłeś komentarz. Przepraszam, że nie rozumiem. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie bojaj muchy, Śniąca niezrozumienie jakieś niezrozumiałe.

Nie jest źle.

Ale i tak bym Panią za uszaki wytandał.

 

Bajać można wielości. 

Ja nie mam zamiaru. 

Tandałka, i koniec.

No to już nie bojam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hi ha.

A już się obawiało moje bidne ciało, że Śpioch tandałkę odbierze jako tandetkę.

To nie taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!

 

Napisz Ty jednak literki nie zmuszające pana mnie do obrywań uchów delikatnych.

Na aplikacji nie bywał nawet nasz prezydencik. Bu.

Gdyby tekst nie nosił znamion humoreski, to można by się trochę czepnąć szczegółów, ale widać, że to z przymrużeniem oka, więc się czepiać nie będę. Fajny pomysł, kibicowałam bohaterce, żeby udało jej się udowodnić prawdę. Profesor chwalący się wynalazkiem przy każdej możliwej okazji – życiowe :D

Misię.

Dzięki, Bella za pokrzepiające słowa :) I jeśli miałaś chwilę rozrywki, to mnie to satysfakcjonuje. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Całkiem fajny tekst. Niby rzuca się w oczy, że fabuła jest tylko pretekstem, i wiadomo, co będzie dalej, ale czytało się na tyle lekko, że mi to nie przeszkadzało. A w ogóle podobno już pracują nad nagrywaniem obrazów z mózgu, tylko na razie z marnym skutkiem: http://www.geekweek.pl/aktualnosci/6724/naukowcy-potrafia-nagrywac-sny

Teyami, dziękuję, że zajrzałaś :) 

Wiesz, z futurologią u mnie słabo jest – co nie wymyślę i zaczynam grzebać, żeby się douczyć, to się okazuje, że już ktoś gdzieś nad czymś takim lub podobnym pracuje, że nie wspomnę o wizjach sprzed lat poważniejszych twórców SF. Przestałam się więc tego rodzaju wtórnością przejmować – najwyraźniej nie jest mi pisane “wynaleźć” nic nowego ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka