- Opowiadanie: rafal_europe - Felix

Felix

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Felix

-Spalić wszystko! Cała wieś ma stać natychmiast w płomieniach! -grzmiał na swoich podwładnych komisarz Dzierżyński. Czerwonoarmiści uwijali się zaś niczym mrówki bacząc tylko na to aby nie nawinąć się pod rękę swojego wyraźnie zdenerwowanego dowódcy. Bardzo złościł się że nie dotrze do Białegostoku w planowanym czasie.”Legioniści Piłsudskiego nie dawali tak łatwo za wygraną jak to przewidywał Budionny. I za to wszystko on będzie musiał się tłumaczyć przed Leninem. Przecież nie powie mu że zaufał przygłupawemu kawalerzyście który mimo iż potrafiłby poprowadźić swoje szwadrony do samych piekieł to nie potrafił konstruktywnie myśleć. Jego inteligencja ograniczała się do maszerowania i dowodzenia chaotycznym natarciem. Jak taki przygłup prowadził tak doskonale konnice? To chyba pozostanie kolejną zagadką historii…Dobrze że jest jeszcze Tuchaczewski…on chociaż trochę myśli.”-w swej wściekłości zagłębiał się w myślach komisarz. Dopiero gdy zobaczył jak pierwsze budynki stoją w płomieniach poprawił mu się humor. –„Tyle z tego że kolejna dziura wspierająca burżujów zniknie z mapy świata. Płomień rewolucji strawi ją doszczętnie!”– kontynuował swój myślowy monolog i upajał wzrok widokiem destrukcji jakiej z kipiącym wprost zapałem oddawali się jego podwładni. Postanowił ich choć trochę pochwalić. Rzadko to robił ale teraz musiał okazać im chociaż trochę uznania.

-No towarzysze muszę przyznać że sprawnie wam to idzie. Chyba należy wam się jakaś nagroda. Przypomnijcie mi jak już zdobędziemy Warszawę żebym pozałatwiał wam ciepłe posadki w ministerstwie!- krzyknął do swoich kompanów po czym gwardziści będący najbliżej ryknęli śmiechem.

– Beczka siwuchy należy się wam jak nic!-dodał na koniec po czym ruszył w stronę namiotu. Wewnątrz czekała na niego jego asystentka. Natasza parzyła właśnie kawę i przygotowywała się do zdania raportu. Była bardzo atrakcyjną 20 letnią Rosjanka. Pochodziła gdzieś z Syberii. Może dlatego miała w sobie taką niezwykłą dzikość. Zielone tygrysie oczy doskonale komponowały się z kruczoczarnymi włsami i niemal błękitną cerą. Reszta ciała tez nie ustępowała w niczym twarzy. Zgrabne i długie nogi oraz wielkie jędrne piersi a przy tym talia osy. Mogła urodzić wiele dzieci i dac mężczyźnie jeszcze więcej przyjemności.

-Dziękuję Nataszo. Jesteś niezastąpiona; nikt tak nie parzy kawy jak ty.

-Nie ma za co towarzyszu komisarzu. To moja praca.-powiedziala charakterystycznym dla siebie nieśmiałym tonem i zarumieniła się lekko. Czuła spory respekt przed swoim rozmówca. Wiedziała że to ważny człowiek, wielki komunista, prawa ręka Lenina. Kochała rewolucje ale bała się tych strasznych rzeczy których uosobieniem z pewnościa był Feliks Dzierżyński, szef WCzK, jednej z najstraszliwszych organizacji jakie widział świat. Tajna sowiecka policja, a zwłaszcza jej twórca, z pewnością nie znała litości; była nieludzka a często wręcz zwierzęca. Dzierżyński dobrze wiedział że właśnie tak o nim myślała jego podopieczna. Wyciągnął ją na zupełny chybił-trafił z grupy repatriantów mających trafić do przymusowych robót na Kaukazie. Z pewnością żaden z nich do dzisiaj nie przeżył. Teraz przyglądał jej się w milczeniu i nie mógł wyjść z podziwu jak dobrego wyboru dokonał. Po dłuższej chwili przerwał ciszę:

-Nataszo…jesteś doprawdy słodka. Marnujesz się tutaj przy mnie. Twoja praca nie przynosi ci satysfakcji…

-To nie tak towarzyszu komi…-próbowała zaprzeczyć ale w jej głosie nie było nic przekonującego.

-Spokojnie ja to rozumiem. Tez miałem 20 lat. I to całkiem niedawno, wbrew pozorom moją droga.-uspokajał ją i z uśmiechem na ustach ciągnął dalej– Jak zaklimatyzuję się w Warszawie to znajdę sobie inna sekretarke a tobie milsze i ciekawsze zajęcie. Choć nie ukrywam że do ciebie mam szczególne zaufanie.

-Dziękuję to bardzo miłe co towarzysz komisarz mówi. Jestem wam bardzo wdzięczna że mnie przygarnęliście ale faktycznie sądzę że potrafię przydać się w ambitniejszych pracach niż gotowanie i sporządzanie notatek-podsumowała ponownie nieśmiałym głosem na co Feliks wybuchnął śmiechem:

-Zapewne wiesz że każdy inny kto odezwałby się do mnie tak bezczelnie niechybnie trafiłby pod sąd z przewidzianym jedynym wyrokiem!-krzyczał śmiejąc się do rozpuku i trzymając za brzuch. Przerwał to dopiero krzyk z zewnątrz:

-Towarzyszu ratujcie! Towarzyszu komisarzu pomocy! – W swojej pracy Dzierżyński nauczył się powstrzymywać emocje więc całkiem spokojnie ruszył do wyjścia i nakazał skinieniem dłoni Nataszy pozostać na miejscu. Odruchowo wymacał kaburę i odpiął ją na wszelki wypadek odbezpieczając jedyną rzecz której ufał bardziej niż sobie, belgijskiego 7 mm-etrowego Nagata. Ten mały kawał stali dziesiątki razy ratował mu życie i…jeszcze częściej odbierał je tym którzy stanęli na drodze jemu bądź rewolucji. Zawsze przed wyjściem do ludzi sprawdzał dłonią czy rewolwer jest gotowy do strzału. Na zewnątrz zastał widok który zadziwił nawet jego. Sasza Nikodiejew radiotelegrafista z którym tak często rozmawiał klęczał na ziemi trzymany przez dwóch ochroniarzy jego gwardii tak by się nie wyrwał. Cały był poobdzierany i umorusany krwią.

-Co się stało żołnierzu?

-Nie wiem towarzyszu komisarzu….skladowaliśmy te zapasy w tym kościele tam nad jeziorem…ja i drużyna Bucharina…potem weszlo tych pieciu….a potem…a potem– i rozpłakałsię jak dziecko

-Spokonjnie! Co się stało z zapasami?

-Z zapasami chyba nic…ale oni…oni nie żyją…pogryzieni…ja przezyłem bo radio naprawiałem…nie widzieli mnie

-Zacznijcie od początku…byliście w tym kościele i pakowaliście zapasy tak?

-Tak…Stchórzyłem,…nie pomogłem im…. Feliks nie wytrzymał wziął stojace obok wiadro wodą i oblał nią klęczącego mazgaja. Ten otrząsnął się trochę i powiedział:

– To były jakieś stwory…nie ludzie..mieli tlye siły że rzucali chłopakami jak piłką…i te zęby…gryzli ich jedli ciala….Boże słodki oni to dalej robia…pewnie jeszcze nie skonczyli..-i znów się rozpłakał. Nie było sensu ciągnąć go dalej za język.

-Domagalski!- ryknął komisarz po czym tuż przed nim pojawił się salutujący czekista. Ubrany w długi skórzany plaszcz bez zdobień i czarną czapke z wielką czerwoną gwiazdą na środku. Na ramieniu miał zawieszony karabin a jego twarz pozbawiona kompletnie wyrazu nie pokazywała żadnych uczuć. Prawie bez poruszania ustami zameldował się:

-Tak towarzyszu komisarzu!

-Zbierz chłopaków. Weźcie konie i pochodnie. Postaramy sprawdzić co tak przestraszyło Nikołaja. Chwilę potem 20 jeźdźców ubranych identycznie jak Domagalski gnało w dół dolinki prosto do kościoła nad jeziorem. Na ostatnim zakręcie rozdzielili się aby nie spłoszyć intruzów. Mieli ten manewr doskonale przećwiczony więc każdy wiedział co ma robić. Za Dzierżyńskim galopowało jeszcze tylko sześciu jeźdźców, trzynastu pozostało w odwodzie. W bezpiecznej odległości, tak by sami nie zostali zauważeni a mogli zapoznać się trochę z sytuacją, zatrzymali się i podczołgali na zbocze. Kościół był bardzo stary, drewniany o prostej konstrukcji, taki jakich pełno na Kresach. Kwadrat ze sterczącą wierzą dzwonniczą zwieńczoną krucyfiksem. Nic specjalnego a mimo to czuło się w powietrzu dziwną aurę. Okolica wokół kościółka była doskonale widoczna gdyż księżyc świecił jasno a jego blask dodatkowo odbijał się od tafli jeziora. W zasadzie wokoło była pusta przestrzeń. Las zaczynał się jakieś 500 metrów dalej a wzdłuż brzegu rosły jedynie małe pojedyncze krzaczki. Zapewne było to wynikiem troskliwości okolicznych mieszkańców. Brygada nie trwoniła więc czasu na zbędne wymiany uwag co do strategi; bez słowa wskoczyli na konie i ruszyli za swoim wodzem któremu ślepo wierzyli. Był on bowiem dla nich niesamowitym autorytetem i niedoścignionym wzorem. Okutny i bezwzględny ale zarazem profesjonalista i człowiek czynu. W ich oczach malował się jako grecki heros, półbóg gardzący śmiercią i podległy swojej jedynej muzie-rewolucji. Widok jaki zastali pod kościółkiem zszokował ich jednak. Wiele razy widzieli krwawe rzezie a nawet często byli ich autorami lecz TO było nie tylko krwawe ale i nadzwyczaj dziwne. Wokoło zabudowy walały się trupy ich kompanów. Całe zakrwawione truchła leżały bezładnie na ziemi i to ewidentnie nie za sprawą dziur po kulach. Nie trzeba był być specjalistą od kryminalistyki aby wiedzieć żż zginęli w wielkich mękach i przy użyciu bardzo niekonwencjonalnych „narzędzi”. Jakby wszyscy walczyli z dzikimi zwierzętami.

.Gdy byli już dostatecznie blisko Feliks podniósł rękę i kompania stanęła.

-Zapalić pochodnie i rzucić butelki. – Rzekł półgłosem a natychmiast potem rozbłysły płomienie i w powietrzu zaświszczały butelki. Rozbite przed świątynią tworzyły na kamienistym podłożu kałuże ognia.

– Kimkolwiek jesteście wychodźcie z rękami do góry!- zakrzyknął dowódca. Zaraz potem z koni zeszli jego podwładni i biorąc na cel drzwi kościelne przeładowali karabiny. Pochodnie zaś wbili w ziemie kilka metrów za nimi a konie spłoszyli. Tylko Feliks został na swojej klaczy i niewzruszony oddał strzał w powietrze z rewolweru. Coś za drzwiami ruszyło się i oczom bolszewików ukazało się pięciu mężczyzn ubranych w mniej lub bardziej modne garnitury. Troche podziurawione i brudne ale dwa miały naprawde ciekawe i nowoczesne kroje.

-W imieniu władzy ludowej nakazuję wam położyć się na ziemi z rękami założonymi za kark! Zostaliście przyłapani na przestępstwie!- słowa podziałały i pięcioro dziwnych typków wyszło z ciemności tak że można było zobaczyć ich twarze. Były całe umorusane krwią i wykrzywione w dziwnym, jakby agonicznym grymasie. Wzrok mieli błędny ale posłusznie wykonali rozkaz. Pięcioro czekistów podeszło do nich aby skrępować im ręce. I wtedy zaczęła się jadka. W jakiś magiczny sposób intruzi podnieśli się z ziemi i rzuculi na drużynę Feliksa. Dwoje z nich wgryzło się w tętnice szyjną ofiar a reszta po prostu ukręciła łby żołnierzom czyniąc z nich żywe tarcze przed ogniem karabinu i Nagata. Dzierżyński nie stracił jednak zimnej krwi i gwizdkiem zawieszonym na szyi wezwał odwody. Migiem 13 kawalerzystów galopowało ze wzgórza.

-Towarzyszu dowódco co to jest!?-krzyczał pozostały podwładny Ne przestając strzelać

-Nie wiem Sasza ale to nie są nasi przyjaciele. Wsiadaj na koń!

-To jakiś strzygi albo…wampiry…babka opowiadała…-darł się żołnierz i próbował wejść na wierzchowca. Niestety nie udało mu się to gdyż coś złapało go za nogę i powlokło na ziemie. Sasza nigdy więcej nie zobaczył już rodzinnego Baku. Na Feliksa też rzucił się jeden z potworów i zwalił go z konia. Już miał wgryźć się w tętnice gdy serce przebiło mu ostrze sztyletu. To była druga najbardziej zaufana rzecz jaką posiadał Dzierżyński. Kilkunastocentymetrowa, średniowieczna mizerykordia zrabowana z muzeum piotrogrodzkiego. Tym razem to ona uratowała mu życie. Zaraz potem kolejne dwa wampiry rzuciły się na Czekistę. Szczęśliwie dla niego Jurij, kawalerzysta jadący

jako pierwszy szybko zorientował się w sytuacji i rzucił butelką z benzyną w napastnika tak żę ten zajął się ogniem. Drugi dostał kilka kulek z Nagata w głowę i chwiejnym krokiem chciał dogonić ocalałe strzygi uciekające do świątyni. Jeźdźcy zajęli już jednak miejsca dogodne do celnego strzału i podziurawiły go jak sito. Padł jak długi przed schodami.

-Otoczyć kościół!-wrzał Feliksa podnosząc się z ziemi i ładując rewolwer– nie pozwólcie tym diabłom uciec. Z wnętrza kościoła dobiegał demoniczny śmiech w przez okna ciosane były krzyże, święte obrazy i…schowane tam przedtem worki ze zbożem, sery, konserwy itd. Wszystko co nawinęło się na ręce demonom fruwało przez rozbite witraże.

-Podpalić kościół!. Ustawić się wokoło gotowi do strzału. Spalić ten reakcyjny przeżytek. Doszczętnie razem z tymi pomiotami! -zaraz potem zapłoną on żywym ogniem od butelek i pochodni. Żołnierze stali ząs tak jak im nakazał dowódca. Szczelnym kordonem niczym kobra opletli zbezczeszczoną świątynie.. W tym czasie Feliks oglądał pobojowisko. Leżało tutaj sześcioro jego wspaniałych Czekistów oraz tuzin innych żołnierzy i trzy bardzo szybko rozkładające się inne trupy. Patrząc na nie zauważał jak gniją i wręcz rozpuszczają się. Po jakiś dwóch godzinach po budowli nie było śladu a po tych przedziwnych truchłach pozostały tylko ubrania i mokre plamy wsiąkające w ziemie.

-Przeczesać zgliszcza! Szukać ciał!-rozkazał uspokojony już niego komisarz. To co znaleźli wśród popiołów było jednak lepsze niż ciała tamtych stworów. Pośrodku miejsca gdzie przedtem była podłoga wykopana była wielka dziura a w niej…między walającymi się nadpalonymi kłodami błyszczało najprawdziwsze czyste złoto. Setki sztabek, złotych monet i wszelakiego innego rodzaju przedmiotów zrobionych ze szlachetnego żółtego metalu. Czeliści nie mogli wyjść z szoku. Wabieni błyszczącymi przedmiotami zbliżali się do nich niczym ćmy wabione światłem latarki. Oniemiali szli z otwartymi ustami; biedni synowie chłopów i pospolitych ladacznic, wychowani w skrajnej nędzy nigdy nie widzieli takiego bogactwa nawet w snach. Nagle jako panowie sytuacji stanęli się posiadaczami fortuny. Otępiałych i jakby zahipnotyzowanych szybko wyrwał z letargu Dzierżyński. Mimo iż sam nigdy takich kroci nie posiadał to idee rewolucyjne zwyciężały tą pokusę. On naprawdę wirzył w to co robi.

-No nie wpatrujcie się już w te świecidełka jak woły na malowane wrota! Gdzie wasz duch czekisty?! Pietrowski, gnaj co prędzej po ciężarówkę. Mamy tutaj dary dla Rządu Rewolucyjnego które trzeba niezwłocznie spakować.-wydał rozkazy lecz popatrzywszy po zawiedzionych twarz poniektórych dodał szybko.-Tylko wcześniej napełnijcie sobie czapki tymi zabaweczkami. – Dawno nie widział swoich ludzi takich rozradowanych; gdyby nie to że niedawno stoczyli walkę z jakimiś nieludzkimi przeciwnikami to na pewno zaczęliby krzyczeć i tańczyć. Zadziwiające jak wielką moc ma mamona…zwłaszcza w czasie wojny. Martwi towarzysze to rzecz normalna, krwawy chleb powszedni jaki spożywają od 6 lat. To co że tym razem nie zginęli od kul i pałaszy a od zębów i pazurów? To co że tym razem sam diabeł pociągnął ich w otchłań bez powrotu. Złoto w promieniach porannego słońca i tak błyszczało tak samo…a nie można powiedzieć zę nie był to wspaniały widok. Tylko komisarz Feliks nie był zajęty napełnianiem kieszeni. Znacznie bardziej zaprzątała jego myśli sprawa owych strzyg z którymi walczyli. Kim..czym to było… aby uzyskać odpowiedź na to pytanie musiał on jeszcze trochę poczekać. Tymczasem powietrze rozdarł krzyk. Spacerujący wzdłuż jeziora pobiegł szybko w stronę zgliszczy. Odpowiednio wcześniej na odległość z której już mógł być dobrze widoczny przeszedł do marszu. Jego ludzie nie mogli zobaczyć go zdyszanego ani podenerwowanego, to źle wpływało na prestiż. Na trochę krzyku i nerwów można było pozwolić sobie w ferworze akcji czy na polu bitwy. Na co dzień nigdy. Żołnierze ładujący jeszcze chwilę wcześniej kosztowności na samochód teraz zgromadzeni byli wokół jednego z kolegów i tajemniczej błękitnej skrzyneczki. Wasilij leżał na ziemi i ciężko oddychał. Gdy przestał się rzucać towarzysze podnieśli go. A gdy tylko zobaczyli zdążającego ku nim komisarza stanąwszy na baczność obwieścili mu co się stało:

-Towarzyszu komisarzu melduję posłusznie że przed chwilą to pudełko po próbie otwarcia raziło prądem towarzysza Pietrowskiego.

-Czy to prawda Wasylu Iwanowiczu?-zapytał Feliks choć nie miał wątpliwości co do prawdomówności swojej gwardii.

-Tak jest towarzyszu komisarzu. Gdy włożyłem wytrych natychmiast mnie odrzuciło.

Dowódca podniósł skrzynkę. Była dość ciężka jak na swoje małe rozmiary i bardzo przy tym ładna. Niebieska, wysadzana drogimi kamieniami we wszystkich odcieniach tęczy. Na wierzchu zaś miała miejsce na kluczyk oraz napis po łacinie :”Non omnis moriar”. Szkatułka bardzo go zaintrygowała więc zdecydował że warto ją zatrzymać z dala od łakomych rąk. Przyglądanie się jej i podziwianie piękna przerwał jeden z czekistów:

-Towarzyszu goniec ze wsi przyjechał z informacją że zwiadowcy spostrzegli ruchy nieprzyjaciela niedaleko nas.

– Goniec? Dopuściliście go tutaj? Żeby zobaczył skarb?

-Nie towarzyszu dowódco. Tak jak kazaliście zatrzymaliśmy go na drodze i tam czeka na rozkazy.– odrzekł czelista wyraźnie dumny z siebie że dobrze wypełnił rozkaz.

-Doskonale. Dokończcie szybko ładować skarby i każcie przygotować się do wymarszu całemu oddziałowi.

-A co jeńcami z wioski?

-Rozstrzelać i…albo nie. Kobiety powiesić na drzewach wokół wioski a resztę bez wyjątku rozstrzelać. Rewolucja nie będzie się z nikim cackać. Zrozumiane?

-Tak jest towarzyszu!-odrzekł czekista i udał się rozdać rozkazy. Dzierżyński natomiast nadal kurczowo trzymał w ręku tą szkatułkę. Czuł że ona odmieni jego i tak nieproste już życie. Ostatnio takie coś czuł po zdobyciu pałacu zimowego w Piotrogrodzie.

Koniec

Komentarze

Pierwsze zdanie: "-Spalić wszystko! Cała wieś ma stać natychmiast w płomieniach! -grzmiał na swoich podwładnych komisarz Dzierżyński."
Starczyłoby: "- Spalić wszystko! Cała wieś ma stać w płomieniach! - grzmiał komisarz Dzierżyński." 

Tego typu cięć redakcyjnych wymaga cały ten tekst. Ale może warto popracować. :)
Pozdrawiam. 
 

Dziekuje Jakbubie. Tekst faktycznie wymaga redakcyjnych poprawek ale dziekuje ze doceniasz....

Nowa Fantastyka