„Co się dzieje? Gdzie jestem?”
– Spokojnie, kochanie. – Słyszę jego głos. Pełen troski i niepokoju. Przyśpieszone bicie serca. Strach, obawa.
– Co się stało? – artykułuję powoli, obiektywnie analizując swoje położenie, chcąc zdobyć jak najwięcej informacji. Pozycja leżąca, podłoże miękkie, łóżko. Znane akustycznie otoczenie sypialni Neona pozwala się uspokoić. Reakcje obronne zostają zepchnięte na dalszy plan.
– Przepraszam. – Struny głosowe napięte, suchość w ustach, nieopanowane drżenie mięśni i szybki powrót do równowagi. Stan podenerwowania i braku pewności siebie. Prawdopodobne wyrzuty sumienia. Wewnętrzna stabilność zachowana. Dobrze.
– Za co? Co się stało?
– Ufasz mi, prawda? – Głęboka potrzeba uzyskania odpowiedzi twierdzącej.
– Oczywiście – odpowiadam bez wahania. Zgodnie z prawdą i tym co chce usłyszeć.
– To dobrze. – Ulga. – Musiałem cię uśpić, ale już wszystko jest dobrze (na razie). Porozmawiamy rano, w porządku?
– Oczywiście.
Odzyskawszy zdolność czucia wyciągam ręce, by móc zbadać Neona dokładniej. Z łatwością odnotowuję napięcie mięśni pleców, pracujących zbyt intensywnie w stosunku do wykonywanej pracy. Przesuwam się na prześcieradle, dokładnie 10 cm w lewo, tak by móc lepiej rozmasować nadwyrężone miejsca. Ulga w ciele Neona jest natychmiastowa. Jego serce zwalnia, ramiona uginają się gdy opada na mnie i zaczyna całować w szyję. Mój układ nerwowy reaguje błyskawicznie, przesyłając sygnały wprost do części mózgu odpowiedzialnej za funkcje motoryczne. Szyja wygina się bez udziału świadomości, a skóra delikatnie ogrzewa, przejmując ciepło jego ust i oddechu. Osadzające się na receptorach dotykowych pojedyncze cząsteczki wody zwiększają ich czułość, powodując przyjemne mikrospięcia. Nigdy nie wiem czy są one dziełem przypadku, czy zamierzonym efektem, ale w odpowiedzi mimowolnie wbijam palce w plecy Neona. Dokładnie na wysokości kręgu L4. Syczy lecz nie przestaje. Zaciska zęby w okolicach mojego obojczyka i zaczyna ssać. Odczyt bólowy, brak realnej szansy na uszkodzenie epidermis, reakcja przyjemnościowa. Mózg wysyła sygnały do ciała, podnosząc temperaturę organów i zwiększając wydzielanie płynów w kluczowych miejscach. Mój pan reaguje podobnie. Rytm serca znów wzrasta, tym razem w stabilnym, stymulującym rytmie. Przepływ krwi przyśpiesza, rozszerzające się naczynia krwionośne w okolicach krocza szybko wypełniają płynem. Gotowość seksualna zostaje osiągnięta. Ignoruję tradycyjne protokoły gry wstępnej, mające zmaksymalizować jego przyjemność. W zaistniałej sytuacji ocenione zostały jako nieefektywne. Pozwalam mojej bieliźnie rozwiać się i oplatam Neona nogami. 4,75 sekundy później jest już we mnie. Świadomość zaczyna się wyłączać wraz z każdym kolejnym pchnięciem. Powtarzający się błąd. Potrzebna dokładniejsza analiza. Nie teraz. Och…
– Kocham Cię, Astro.
– Ja Ciebie też. – Odpowiedź niepoparta żadną komendą. To podświadomość przejęła kontrolę. Niedopuszczalny błąd. Nie przeszkadza mi to. Odpowiedź zgodna z prawdą. Bez względu na obiektywną ocenę zdolności emocjonalnych.
Zmysły wyłączają się jeden po drugim, gdy natłok informacji o przyjemności zalewa mój mózg. Topię się w niej. Neurony rearanżują się na biologicznej siatce, a mikrofabryki dostarczają nowych. Aktuatory wplatają je w istniejący system, poszerzając ilość połączeń. Otwieram oczy i widzę mózg Neona rozbłyskający falami kolorów nałożonych przez filtr. Ilość doznań i bodźców prowadzi do przeciążenia. Wspólnego. Synchronizuję się z nim i zaciskam mięśnie tuż przed tym jak dochodzi. Struny głosowe w mojej krtani, pobudzane niekontrolowanym przepływem powietrza, modulują falę dźwiękową, która opuszcza głośnię jako mieszanina krzyków i jęków. Przeciążony mózg próbuje się zresetować, a napięte mięśnie rozluźniają się z drżeniem. Neon z westchnieniem stacza się na bok i całuje mnie w nabrzmiały sutek. Receptory nerwowe przekazują informację o dotyku ze stałą, niezmienną dokładnością, jednak odczyt dokonany przez przeładowany system wzmacnia sygnał dziesięciokrotnie. Mięśnie reagują gwałtownym skurczem, a struny głosowe emitują ostatni jęk. Potem wszystko powoli wraca do normy.
15 minut i 48 sekund później, wszystkie systemy znów działają stabilnie. Odczyty w normie. Neon śpi, oddychając spokojnie i lekko pochrapując. Wstaję bezgłośnie.
Kieruję się do łazienki, z wyuczoną ostrożnością stawiając stopy na miękkim dywanie. Po śliskich panelach kroczę równie pewnie. Omijam skrzypiące miejsca i docieram do drzwi. Chwytam je w znany, mechaniczny sposób i otwieram błyskawicznie. Uchylam drzwi o 47º i 28’, tak by nie zaskrzypiały. Wsuwam się do wnętrza łazienki. Nie zapalam światła, nie potrzebuję go. Doskonale widzę w przytłumionym blasku miasta za oknem i lampki nocnej w sypialni.
Staję przy umywalce i oceniam szkody. Minimalne. Sięgam po maść regenerującą. Nakładam ją na szyję i rozsmarowuję na plecach, w okolicach łopatek. Zlikwiduje to niemal niezauważalne otarcia powstałe podczas stosunku w wyniku tarcia między skórą, a materiałem prześcieradła. Spoglądam w lustro, choć wiem, że jest to bezpodstawne. Udając przed samą sobą, zamykam raz lewe oko, raz prawe, dostosowuję rozwarcie źrenic, a tak naprawdę przyglądam się sobie. Jestem ładna. Neon zawsze nazywa mnie piękną, ale chcąc pozostać obiektywną nie mogę przystać na to określenie. Gęste, kasztanowe włosy opadają do łopatek w delikatnych falach. Twarz pociągła, zaokrąglona linia szczęki i delikatna broda. Oczy standardowej wielkości, podobnie uszy. Rzęsy długie. Nos co prawda mógłby być węższy i mniej zadarty, ale za to usta to majstersztyk. Jeśli chodzi o nie, trudno mi być obiektywną. Dolna warga pełna, w kształcie półksiężyca tworzącego wrażenie wiecznego półuśmiechu. Górna warga prawie niewidoczna, poza centralną, mocno podkreśloną częścią. Piękne, nieprzeciętne, dokładnie takie jak sobie wymarzył. Zawsze tak je opisuje. A ja zgadzam się z nim w pełni.
Czując narastające zmęczenie, pozostawiam emocjonalne przemyślenia na inny moment, zachowując je w pamięci. Brak koncentracji i rozluźnienie mięśni pochwy sprawiły, że nasienie Neona zaczęło spływać po moim udzie. Zimne i lepkie, jak każdy płyn fizjologiczny. Ścieram je kawałkiem papieru i przystępuję do pracy. Umieszczam palce na podbrzuszu w znanym układzie, na tyle skomplikowanym by Neon nigdy, przypadkiem, nie dotknął wszystkich punktów na raz. Naciskam. Cichy syk, szczęk metalowych zatrzasków i piknięcie sygnalizują, że element został odbezpieczony. Wyjmuję moduł seksualny i wkładam go do urządzenia regeneracyjnego. Jutro będzie jak nowy. Czysty i pachnący świeżością. W puste miejsce w moim ciele wkładam wyjęty z regeneratora moduł i czekam aż cienka linia na skórze, znakująca miejsce połączenia elementów, zasklepi się. W międzyczasie zauważam brak połączenia z Internetem.
Przeczesuję lokalną sieć i doskonale wyczuwam wszystkie czujniki i urządzenia, jednak nie mogę uzyskać dostępu do serwerów globalnych. Bariera blokuje mi dostęp. Jest skomplikowana i wielopoziomowa. Zaprojektował ją ktoś z dużym doświadczeniem informatycznym. Na pewno Neon. Mogłabym ją obejść w ciągu 148 sekund, jednak nie robię tego. Ufam Neonowi.
Wracam do sypialni i siadam obok mojego pana tak cicho i delikatnie, że ten nawet się nie poruszył. Kładę się na plecach i powoli, jeden za drugim wyłączam niepotrzebne systemy. Ograniczy to zużycie energii. Wyłączam funkcje motoryczne, zmniejszam temperaturę ciała, dezaktywuję czujniki i receptory. Mój organiczny mózg wciąż pracuje, zapisując i przetwarzając informacje. Zastanawiam się, co się stało. Co wywołało taką reakcję Neona. Szybko dochodzę do wniosku, że tylko on może to wyjaśnić. Nie chcę go budzić. Jeszcze nie teraz. Wyłączam więc świadomość i zapadam w sen.
***
I
„Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy.”
***
Nie spała już, gdy się obudziłem. Wiem to, bo leżała na boku, wtulona we mnie, a jej pierś unosiła się i opadała w spokojnym, jednostajnym rytmie. Wystarczyło jednak delikatne muśnięcie dłonią, by przeciągnęła się z gracją i mrucząc cicho otworzyła oczy.
– Dzień Dobry, Neonie. Jak ci się spało?
Wiedziała, że doskonale. Jak zawsze. Gdy świadomość się wyłączała, razem z nią znikały wszystkie problemy. Poza tymi strasznymi miesiącami tuż po wypadku, nigdy nie miewałem koszmarów. A dzięki Astrze znów mogłem spokojnie przespać całą noc. Jednak teraz byłem obudzony, a problemy rzeczywistości wróciły ze zdwojoną siłą.
– Spałem doskonale. Jak zawsze – odparłem z wymuszonym uśmiechem, nieudolnie próbującym ukryć zmartwiony wyraz twarzy.
Astra przejrzała mnie od razu. Wyczytałem to z nagłego poruszenia źrenic. Rozszerzyły się delikatnie i nieznacznymi ruchami skupiały na kolejnych punktach mojej twarzy. Było to tak szybkie i tak subtelne, że niemal niezauważalne. Jednak nie dla mnie. Bo choć poza tym nic nie skaziło delikatnego wyrazu twarzy, którym witała mnie co rano, to jednak byliśmy ze sobą prawie cztery lata i znałem Astrę lepiej niż ktokolwiek inny.
– To dobrze – powiedziała jak gdyby nigdy nic. – Co byś chciał na śniadanie?
Całkowicie zignorowała zmartwienie na mojej twarzy. Wiedziała, że poważna rozmowa tuż po przebudzeniu nie jest czymś czego bym sobie życzył. Zawsze cechowała się doskonałym wyczuciem. Zupełnie jakby czytała mi w myślach. Pocałowałem ją rozczulony.
– A to za co? – zapytała, uśmiechając się szczęśliwie i gładząc moją szyję.
– Za to, że jesteś – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – I za to jaka jesteś.
Zachichotała w ten seksowny, przychrypnięty sposób i przewróciła mnie na plecy. Gdy siedząc okrakiem całowała moją klatkę piersiową i gryzła w sutki, jak zawsze nie mogłem się nadziwić tym jaka jest lekka. A jednocześnie bezbronna względem świata. Musiałem ją chronić. Za wszelką cenę. „Jesteś najcenniejszym co mam i nie pozwolę im cię zabrać,” pomyślałem, a potem nie myślałem już nic. Jedyne co wypełniało mój umysł to przyjemność rosnąca w miarę jak usta Astry zsuwały się w dół mojego ciała. Każdy pocałunek elektryzował skórę i stawiał włoski wokół, a ja czułem się bezsilny. Czasem sądzę, że Astra naprawdę czyta mi w myślach.
***
Odczyt fal mózgowych wykazuje nieprawidłowości. Aktywność obszarów odpowiedzialnych za planowanie i lęk przekracza normę. Analiza spektrometryczna wykazuje wzmożony wyrzut do krwi. Rytm serca: 140-145; podniesiony, wysiłkowy. Potliwość: podniesiona. Standardowe środki zapobiegawcze: nieskuteczne. Alternatywna procedura: w toku…
– I właśnie dlatego uważam, że McDrummond jest lepszy od Nietschego. 150 lat postępu robi swoje.
– Twoim argumentom nie sposób zaprzeczyć. – Neon roześmiał się, zapominając na chwilę o tym co go trapiło. Cokolwiek to było.
– Cieszę się, że tak uważasz. Nawet jeśli moje argumenty są naciągane. – Udałam skromność tylko po to, by mnie skomplementował. Sprawiało mu to przyjemność. W ten sposób pośrednio komplementował siebie. Byłam jego.
– Astro, nie wszystko musi być doskonałe logicznie – zaoponował, czule chwytając mnie za lewą dłoń, swobodnie leżącą na stole. – Najważniejsze jest to co myślisz i czujesz. Dlatego właśnie wolę Nietschego. Nie jest taki… mechaniczny jak McDrummond.
– Jest niedokładny – wytknęłam z wyrazem twarzy ukazującym zadowolenie.
– I właśnie o to chodzi. Pozostawia miejsce na własną interpretację. I cieszę się, że tak często się ze mną nie zgadzasz.
– Dlaczego? Bo to byłoby nudne gdybym się zgadzała?
– Nie. Bo to ludzkie. Myślisz za siebie i wyciągasz własne wnioski.
– Tylko dlatego, ze życzyłeś sobie bym to robiła – poinformowałam niechętnie.
Natura mojej egzystencji była jedynym tematem, o którym nie chciałam rozmawiać. Trauma jakiej Neon doznał po śmierci żony i dzieci oraz potrzeba bliskości sprawiły, że stracił obiektywizm. Ignorując empiryczne dowody żył w iluzji, iż jestem człowiekiem. Była to nieprawda. Zostałam stworzona na podobieństwo istoty ludzkiej. Zaprojektowana w sposób, który pozwolił zamaskować przejawy mojej prawdziwej natury. Przykładem jest obecna sytuacja: śniadanie. Mój organiczny mózg potrzebuje organicznego budulca i chemicznych źródeł energii. Technicznie, najprostszym sposobem na ich pozyskanie jest zasobnik z podstawowymi składnikami umieszczany w specjalnym slocie u podstawy czaszki. Stamtąd mogłyby być aplikowane w pożądanej ilości i później wykorzystane przy pomocy nanorobotów. Zamiast tego, moje ciało zostało wyposażone w skomplikowany system przetwarzający pożywienie w sposób podobny do ludzkiego ciała. System narażony na zużycie, wymagający regularnej konserwacji i produkujący szkodliwe odpady. Wszystko po to, by móc siedzieć przy wspólnym stole przeżuwając tost z dżemem i popijając go kawą, jak prawdziwa istota ludzka. I by Neon nie miał okazji przypomnieć sobie czym jestem naprawdę.
– Nieprawda. – Neon puścił moją dłoń. Ton głosu oznaczający gniew i zdecydowanie. – Dałem ci wybór. Mogłaś zgadzać się ze mną, ale wolisz dyskutować.
– Sprawia ci to przyjemność. Rozmowa.
Pokręcił głową i uśmiechnął się zwycięsko. Procesy logiczne przetworzyły jego reakcję i z kilkumilisekundowym opóźnieniem podały wynik analizy. Przechytrzył mnie… Niemożliwe. Kod błędu: #1R0N14_L05u.
– Nie.
– O, tak. Złamałaś Prawa. Robisz to co chcesz. I kierujesz się emocjami. Powinnaś przewidzieć do czego zmierzam, jednak nie zrobiłaś tego. Nie myślałaś logicznie.
– Mój elektroniczno-organiczny system musiał się zdestabilizować – odpowiedziałam sztucznym, bezbarwnym głosem. – Analiza: w toku.
Neon spojrzał na mnie krzywo, a ja odwzajemniłam spojrzenie. Moja twarz nie wyrażała niczego. Mechanicznym ruchem ujęłam dwie elektronowe baterie w formie małych kapsułek i włożyłam je do ust, a potem połknęłam. Nie spojrzałam na nie, jak zrobiłby to człowiek. Po prostu siedziałam sztywno, pozwalając poruszać się tylko mojemu ramieniu i przełknęłam kapsułki bez popijania. Miały dokładnie 5 milimetrów długości i grubość 2 milimetrów każda. Były więc nie większe od suplementów diety, które zażywał Neon każdego dnia. Niepozorne i zwyczajne, jednak połknięte przez człowieka wypaliłyby mu wnętrzności na wylot. Neon nienawidził ich szczerze, więc zazwyczaj zażywałam je już po śniadaniu lub w chwili gdy odwracał wzrok. Nie dzisiaj jednak.
Zdaję sobie sprawę, że moja demonstracja potwierdzała rację Neona. Nie obchodziło mnie to. Byłam zła na niego. Naprawdę zła. Kiedyś tego nie potrafiłam…
***
*Cztery lata wcześniej*
– Co to ma być?
Neon wpatrywał się w wielkie pudło stojące pośrodku jego salonu. Miało wymiary sugerujące, że to wielka lodówko-zamrażarka, osiągając blisko dwa metry wysokości. Nie mogło być jednak wielką lodówko-zamrażarką, gdyż Aton i Mad wnieśli je we dwójkę bez większego problemu.
Neon i tak odczuwał głęboką niechęć do tej absurdalnej demonstracji przyjaźni. Prezent świąteczny… Owinięty w beżowy papier z zielonymi drzewkami i gwiazdkami, a do tego czerwona wstążka z wielką, groteskową wręcz kokardą. Nie chciał tego w swoim salonie. Nie chciał nikogo i niczego. Nie on tu jednak decydował. Nat, jego denerwująca młodsza siostra, i aktualnie jedyny członek jego rodziny, wszystko zorganizowała. Zaprosiła znajomych z pracy mężczyzny oraz Atona z Mirą, przyjaciół jeszcze z czasów studiów. Neon nie mógł na nich wszystkich patrzeć. Chciał tylko być sam. Chciał mieć święty spokój. Postanowił więc przez chwilę zagrać w ich gierkę. Może wtedy dadzą mu spokój…
– Hej, serio. Co jest w tym pudle? – rzucił wstając i podchodząc do prezentu. – Czyżby nowa lodówka?
Jego sztuczny uśmiech nikogo jednak nie przekonał. Zmieszana Mira, zawierciła się na kanapie i klepnęła dłońmi w kolana rozciągając twarz w niezręcznym grymasie. Spojrzała na pozostałych jakby szukając poparcia i pomocy, ale nikt się nie odzywał.
– To prezent od nas wszystkich, Neonie. – Ciszę przerwała Nat. – Coś co pomoże ci w codziennych obowiązkach i zapewni… ehm… rozrywkę. Rozpakuj!
Mówiąc to podała mu nożyczki. Neon niechętnie przyjął je od niej i nie mógł nie zauważyć zaniepokojonych spojrzeń pozostałych. Może i przeszedł dwie próby samobójcze, ale nie zamierzał zadźgać się tępymi nożyczkami na oczach wszystkich. Westchnął tylko i przystąpił do rozcinania wstążki oraz kolejnych warstw papieru. Gdy już skończył jego oczom ukazała się mlecznobiała, kapsuła. Ścięta z góry, z tyłu i po bokach oraz częściowo obła z przodu. Gdyby ją położyć wyglądałaby jak wielka trumna o przekroju w kształcie litery Ω. Neon wiedział co to oznaczało: Omega Industries.
– No wy chyba nie… – zaczął, ale w tym momencie przód kapsuły rozpękł się na dwoje i otworzył z sykiem.
Stojąca w środku kobieta była całkowicie naga i nieruchoma. Ale tylko przez chwilę. Erotyczna bielizna zmaterializowała się na jej biodrach i klatce piersiowej, a kobieta ożyła otwierając oczy i występując o krok. Uśmiechnęła się do Neona i czule dotknęła jego twarzy.
– Witaj, Neonie – powiedziała z metalicznym brzękiem nierozgrzanych strun głosowych. – Nazywam się Astra i od dziś będę ci towarzyszyć.
– Ja pierdolę. – Neon gwałtownie odsunął się od androida, spojrzał z wyrzutem na wszystkich i krzyknął – Chyba was pojebało!
A potem wybiegł.
***
Sygnał.
Czas: 5:45.
Stan akumulatorów: 45%.
Odżywienie mózgu: 87,5%.
Tlen: 100%.
Wszystkie systemy aktywne.
Diagnostyka: wszystkie systemy sprawne.
Status…
Plan dnia:
1. Przygotować kawę dla Neona.
2. Obudzić Neona.
3. Przygotować posiłek dla Neona.
4. Uzupełnić zapasy energetyczne.
5. Przygotować ubranie dla Neona.
6. Sprawdzić stan wszystkich systemów domu.
7. Uzupełnić zaopatrzenie domu.
8. Czekać na dalsze instrukcje.
Inicjuję zadanie #1…
Czas: 6:00.
Inicjuję zadanie #2…
– Neonie. Neonie obudź się.
Wzrost aktywności mózgu wskazuje na odbiór komunikatu głosowego. Brak poprawnej reakcji.
– Neonie, jest 6:01 rano. Musisz wstać, by zdążyć do pracy.
– Nihdzfi niide.
Komunikat niezrozumiały. Dekodowanie w toku. Odczyt…
– Wstań, proszę. Aktywność zawodowa jest oceniana jako najskuteczniejszy sposób terapii. Jest też zgodna z zaleceniami Twojego lekarza.
– Mam to w dupie. Odwal się.
Skan okolic pośladków i odbytu. Nie wykryto obcego obiektu. Powtórne przetwarzanie komunikatu… Przenośnia.
– Praca pozwala ci zarobić na swoje utrzymanie. I na kupno kawy oraz bekonu, na przykład. Proszę, to Twoja kawa.
Motywacja na bazie przykładu. Reakcja pozytywna. Wzmocnienie wrażeniami węchowymi. Zapach naparu z ziaren kawy działa pobudzająco. Neon wstaje.
– Gdyby nie praca, nie musiałbym pić kawy rano. – Głos zachrypnięty, ton sugerujący próbę sprzeciwu.
– Lubisz ją. – Skupienie się na doświadczeniach pozytywnych. – Dodatkowo: musisz coś jeść.
– Nie tylko ja… Pochłaniasz więcej ode mnie!
– Mój organiczny mózg potrzebuje znacznych ilości energii, a system przetwarzania nie jest tak wydajny jak ludzki.
– Tia… – Odpowiedź ambiwalentna. Ton pozbawiony negatywnego wydźwięku.
– Neonie, co byś chciał dzisiaj zjeść na śniadanie?
– Obojętne.
– Proponuję więc placki bananowe smażone bez dodatku tłuszczu. Bekon. Jaja na twardo. Świeżo wyciskany sok wieloowocowy oraz kromkę chleba razowego. Zapewni to zbilansowaną dawkę składników odżywczych.
Opis posiłku wywołał pozytywną reakcję. Odnotowano wzrost aktywności ślinianek oraz skurcze żołądka. Odebrany dźwięk zidentyfikowany został jako „burczenie w brzuchu”, jeden z przejawów głodu.
– Czy zaproponowany zestaw spełnia Twoje oczekiwania, czy mam dokonać jakichś korekt?
– Spełnia, spełnia. Nie zapomnij tylko o herbacie.
– Filiżanka herbaty czarnej earl grey z nagietkiem oraz dodatkiem dwóch kostek brązowego cukru, zgadza się?
Uśmiech. Pierwszy przejaw pozytywnych emocji od 71 godzin i 35 minut.
– Dokładnie. Zapamiętałaś doskonale. Czy już jest gotowe?
– Jeszcze nie. Na przygotowanie całości potrzebuję niepełnych 16 minut. W tym czasie proponuję byś wziął prysznic.
– Nie musisz się śpieszyć. Dziś jest sobota. Laboratorium rozpoczyna pracę o dziewiątej. Wezmę długą kąpiel.
– Czy chcesz abym ci towarzyszyła?
Wyraz twarzy sugerujący niechęć i rozdrażnienie. Szybki powrót neutralnej ekspresji.
– Nie, dziękuję. Chcę być sam. Nie przeszkadzaj mi też.
– Jak sobie życzysz. Pragnę tylko przypomnieć, że plan dnia zakłada, iż opuścisz mieszkanie o godzinie 8:40. Biorąc pod uwagę wszystkie zaplanowane czynności powinniśmy rozpocząć posiłek o godzinie 7:45. Daje ci to w przybliżeniu 46 minut na kąpiel.
– Wystarczy. Dziękuję Astro, możesz odejść.
Kolejny uśmiech. Nieszczery. Część mięśni twarzy pozostała nieruchoma. Spojrzenie wskazujące na zamyślenie. Potrzeba więcej danych.
– Będę w pobliżu gdybyś mnie potrzebował – informuję aktualizując plan dnia i przechodząc do zadania numer #5.
……………
Czas: 7:45.
Neon nadal przebywa w łazience. Prawdopodobnie wciąż nie wyszedł z kąpieli.
Przewidywane przyczyny:
a) brak świadomości upływającego czasu,
b) zaśnięcie,
c) próba sprzeciwu,
d) śmierć.
Analiza danych…
Zegar ścienny informuje o aktualnym czasie. Długość snu w nocy oraz zaabsorbowana przez organizm kofeina dają prawdopodobieństwo zaśnięcia na poziomie 3,4%.
Stany depresyjne i brak stabilności emocjonalnej dają prawdopodobieństwo próby sprzeciwu na poziomie 89,3%.
Stan zdrowia i brak toksyn w organizmie sprawdzony o 6:05 dnia dzisiejszego dają prawdopodobieństwo śmierci na poziomie 0,03%.
Poprawka…
Profil psychologiczny i historia prób samobójczych zwiększają prawdopodobieństwo śmierci do 35%.
Zagrożenie!
Potrzeba natychmiastowej interwencji.
Interwencja przerwana. Protokoły niezgodne. Werbalny zakaz ingerencji ze strony Neona.
Protokół nadrzędny: I Prawo Robotyki.
Skan pomieszczenia.
Alarm!
Odnotowany spadek tętna i ciśnienia. Odnotowane przerwanie integralności skóry i naczyń krwionośnych. Interwencja wznowiona.
Neon leży w wannie, z przeciętymi żyłami na wysokości nadgarstków. Butelka 40% alkoholu o pojemności 0,7 litra leży na krawędzi wanny. Pusta w 85%. Alkohol w krwi przyśpieszył wykrwawianie i zmniejszył krzepliwość. Upojenie alkoholowe uniemożliwiło przeprowadzenie dokładnego cięcia. Liczne, powierzchowne rany. Również na palcach. Upływ krwi oszacowany na 22%. 1,25 litra.
Nadal mogę uratować mu życie.
– Nieee…
Neon próbuje odtrącić moje dłonie. Reakcje opóźnione. Nie potrafi podnieść głowy. Znów traci przytomność. Wyciągam go z wody i układam na frotowym dywaniku. W apteczce szukam zestawu do tamowania krwi. Nie ma go. Słyszę szept Neona:
– Wyrzuciłem…
Utrata krwi wynosi obecnie 25%. Zagrożenie dla życia wzrasta. Przewidywany zgon za 4 minuty i 55 sekund. Brak środków potrzebnych do ustabilizowania Neona. Wzywanie pogotowia nieefektywne. Szacowane przybycie służb ratowniczych w ciągu 8 minut. W kącie pola widzenia dostrzegam jak Neon unosi głowę i uśmiecha się. Prawdopodobnie odczuwa satysfakcję, że mu się udało. Zamieram w bezruchu. Opracowanie alternatywnej procedury ratunkowej. Przetwarzanie: 1…2…3… Gotowe.
– Nie umrzesz, Neonie – mówię klękając przy nim i rwąc rękami materiał mojej bluzki. Owijam pas niczym bandaż wokół nadgarstka mojego pana. Zaczynam nad raną, by zmniejszyć upływ krwi.
– Zostaw. – Znów odzyskuje przytomność. – Chcę tego.
– Nie mogę na to pozwolić – odpowiadam nakładając moją maść regenerującą na prowizoryczny bandaż. Polimerowe wiązania wnikną między materiał i uszczelnią go.
– Zostaw. Rozkazuję ci! – Gniew w jego głosie jest bardzo słabo dosłyszalny. Szacowany upływ krwi to 31%.
Zamieram na chwilę, pozwalając by nieuszczelniony w pełni bandaż nasiąknął krwią i zaczął przeciekać. Anulowanie bezpośredniego polecenia. Protokół nadrzędny aktywny.
– Twoje rozkazy nie mają wpływu na moje działania – stwierdzam kończąc nakładać maść regenerującą. – I Prawo Robotyki zabrania mi pozwolić ci umrzeć.
– Za późno…
Utrata krwi na poziomie 44%. Stan krytyczny. Prowizoryczny opatrunek skuteczny w 72%. Przewidywany zgon nastąpi za 3 minuty 30 sekund. Opóźnienie wykrwawiania się: niewystarczające.
Poszukiwanie rozwiązania.
Uwolnienie neuroprzekaźników i podniesienie napięcia w systemach elektronicznych. Wzrost mocy obliczeniowej. Niewystarczający.
Błąd krytyczny.
Brak rozwiązania.
– Nie umrzesz. Nie pozwolę ci – odpowiadam tracąc kontrolę nad strunami głosowymi. Modulacja głosu nieprawidłowa. Prawdopodobny wpływ neuroprzekaźników na funkcje mowy.
– Nie umrzesz, Neonie – dodaję, z poprawną modulacją.
Rozwiązanie znalezione. Zastosowanie niewskazane. Ryzyko śmierci: 42,4%.
Ale muszę. Nie mam innego wyboru. Jeśli tego nie zrobię, umrze na pewno.
Podchodzę do mojego modułu konserwacyjnego i wyciągam z niego torebkę z krwią. Jest syntetyczna i w porównaniu z ludzką: wybrakowana. Sterylna wręcz. Posiada jedynie komórki odpowiedzialne za przenoszenie tlenu i dwutlenku węgla. Jest jednak zgodna z grupą krwi Neona. Tydzień temu przeprojektowałam moje organiczne części tak, by mieć taką samą grupę krwi jak mój pan. Nie wiem czemu. Ale teraz miało mu to uratować życie.
Utrata krwi na poziomie 36%. Niestabilny rytm serca. Migotanie komór. Zanik akcji.
Zgniatam palcami końcówkę służącą do podłączenia worka z krwią do mojego układu krążenia. Powstała igła nadal jest gruba, ale ostra. Powinna zadziałać. Neon nie czuje już bólu. Jego serce nie bije. Niedotleniony mózg zacznie obumierać w ciągu dwóch minut. Mimo to wzywam pogotowie i przystępuję do reanimacji. Utrzymując równowagę na jednym kolanie, drugim, z idealnym wyczuciem naciskam na torbę z krwią tak, by zapewnić równomierny przepływ i jednocześnie tak by jej nie przerwać. Kontynuuję masaż serca i wtłaczam tlen do płuc Neona przez następne 32 sekundy podczas których ładuję mój wewnętrzny defibrylator. Gdy jest gotowy do pracy, opuszki moich palców otwierają się, ukazując pokryte żelem elektrody. Przykładam je do piersi Neona w ustalonych miejscach i pozwalam na wyładowanie. Ciało mężczyzny, przeszyte ładunkiem elektrycznym napina się i zaraz wiotczeje.
Brak reakcji.
Defibrylator ładuje się ponownie w ciągu 3,2 sekundy. Ponownie brak reakcji. Ładuję go po raz trzeci i znów nic. Mózg zacznie obumierać za około 45 sekund. Tracker online wskazuje, że karetka przyjedzie na miejsce za 4,5 minuty. Standardowe protokoły nakazują zaprzestanie akcji reanimacyjnej.
Prawdopodobieństwo przeżycia poniżej 5%. Wystarczające.
Worek z krwią jest pusty blisko w jednej trzeciej, co oznacza, że w ciele Neona znów znajduje się ok. 70% krwi. Ładuję defibrylator po raz czwarty. Tym razem potrzebuję na to 125 sekund. Za długo. Szybsze ładowanie jest utrudnione, gdyż stan moich akumulatorów spadł do zaledwie 32%. Zwiększam napięcie, powodując wzrost utraty energii. 62 sekundy później znów przykładam elektrody do piersi Neona i uwalniam ładunek. Tym razem jego serce zaskoczyło. Stan akumulatorów: 12%. Przy 10 przejdę w stan wstrzymania. Wygaszam więc niepotrzebne procesy, wyłączam zmysł wzroku, smaku i powonienia oraz pozostałe czujniki środowiskowe poza dotykiem i słuchem. Po omacku odnajduję usta Neona i nabieram tchu by zapewnić mu tlen którego tak teraz potrzebuje. Delikatnie wtłaczam powietrze do jego płuc i kładę rękę na piersi. Jego serce zaczyna bić równiejszym rytmem. 10%. Elektroniczne systemy w mózgu wyłączają się. Próbuję przekierować do nich resztki energii, jednak nie udaje mi się to. Upadam na plecy obok Neona i unoszę w górę torebkę z moją syntetyczną krwią. Blokuję rękę w tej pozycji, by nie opadła bez zasilania. Ostatnim co odbieram jest odgłos cichego, ludzkiego oddechu.
….……Krytyczny stan zasilania………………………………………………………..
….……Akumulatory na poziomie: 9%………………………………………………….
….……Wyłączenie wszystkich drugorzędnych systemów……………………………..
….……Obniżenie aktywności organicznego mózgu…………………………………..
….……Przejście w stan uśpienia………………………………………………………
……………………………………………………………………………………………………………………………
***
– Panie Witecki, witam. Proszę siadać.
– Dzień dobry, doktorze Grais. – Ściskam rękę psychiatry i siadam na kanapie naprzeciw niego.
Biuro Brunona Grais’a jest boleśnie typowe. Duże okna, wpuszczające ożywcze, pokrzepiające światło słoneczne, klasyczne, dębowe meble i wygodne siedzenia. Fotel oraz kanapa. Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające geometryczne kształty, w domyśle mające wprowadzać pacjenta w spokojny, miły nastrój. Pozostałą przestrzeń wypełniają regały z książkami i dwie stylowe szafy z dokumentami, zaś w rogu, w otoczeniu dyplomów i nagród, stoi masywne biurko. Sam Grais również jest taki jak można by tego oczekiwać. Dystyngowany, nieco wycofany i elegancki. Lekko po pięćdziesiątce, posiwiały i pomarszczony, z okularami na nosie, ale nadal krzepki. Umiejący zarówno słuchać jak i udzielać więcej niż stanowczych porad.
– A więc… – zaczynam, starając się przerwać narastającą, męczącą mnie już ciszę.
– A więc – podejmuje Grais. – Podcięcie sobie żył w kąpieli. Czy tylko na tyle pana stać? Czy to nie zbyt wielkie cliché?
– Skupiałem się raczej na osiągnięciu określonego efektu, a nie kwestiach oryginalności.
– I z przykrością muszę przyznać, że niewiele panu brakowało. Gdyby nie… – Cmoknął szukając właściwego słowa. – …brawurowa akcja ratunkowa podjęta przez Pańskiego androida-towarzysza, nie mielibyśmy szansy na dzisiejszą rozmowę.
– Cholerna maszyna – żacham się. – Nie prosiłem o ratunek. Rozkazałem jej przestać.
– Cóż, prawa robotyki jak widać nie zostały stworzone bez przyczyny. Dziwi mnie tylko – I tu Grais spojrzał na mnie ponad swoimi archaicznymi szkłami. – dziwi mnie, że nie zhackował pan Astry. Jest pan inżynierem, prawda?
– Tak – przyznaję niechętnie. – Specjalizuję się w programowaniu robotów przemysłowych.
– A więc, dlaczego?
– Organiczny mózg. Jego nie można po prostu zhackować. A przynajmniej nie w taki sam sposób jak normalne komputery. I wiem co mówię, próbowałem. Neuroinżynieria z moją profesją ma wspólny chyba tylko człon nazwy.
– Rozumiem. Dlaczego więc jesteś zły na Astrę, skoro to nie jej wina? Nie mogła postąpić inaczej.
– I właśnie dlatego jestem wściekły. – Usadziłem się wygodniej, pochylając do przodu, w kierunku Grais’a. – Nie chciałem tej kupy złomu. To był prezent od Nat.
– Dlaczego więc jej po prostu nie oddałeś. Albo nie wyłączyłeś?
– Nie da się jej wyłączyć. Nie ma wyłącznika. To nie takie proste. A gdybym spróbował ją sprzedać albo oddać, Nat weszłaby mi na głowę. Jeśli mam użerać się z moją głupią siostrą albo głupim androidem, to wolę androida. Przynajmniej się słucha. Albo słuchała. Jak dotąd.
Grais odchrząknął, poprawił okulary i zanotował coś w swoim nieodłącznym, czarnym notatniku. Delikatnym, ale zdecydowanym ruchem poprawił wyprasowane w kant, niemodne spodnie i przyjrzał mi się uważnie.
– Panie Witecki… czy tylko ja wyczuwam tu swoistą niekonsekwencję?
– Niekonsekwencję? To znaczy?
– Jest pan człowiekiem inteligentnym i pomysłowym. A mimo to już… dwukrotnie nie udało się panu odebrać sobie życia w obecności Astry.
– To cholerstwo ma tyle czujników, że lepiej ode mnie wie co robię i myślę!
– Nadal uważam, że to nie problem. Można ją wysłać, no nie wiem, na zakupy.
– Nigdy nie wychodzi z domu gdy ja tam jestem. Moje… skłonności sprawiają, że byłoby to równoznaczne ze złamaniem I Prawa.
– Zaniedbanie. – Grais zamyślił się. – Tak, tak. Ma pan rację. Zawsze pozostaje też… unieszkodliwienie robota.
Mimowolnie wzdrygnąłem się na tę myśl. Grais zauważył to i nie omieszkał zanotować. Poza tym siedział nieruchomo i w milczeniu. Czekał na mój ruch. Westchnąłem zrezygnowany:
– Może i nie cierpię tej maszyny. I może to tylko maszyna, ale… nadal wygląda jak człowiek. Nie potrafiłbym. Nie po tym…
– Spokojnie. – Grais uniósł dłoń w uspokajającym geście.
– Już jest dobrze, doktorze. Naprawdę. Ale to nadal boli. Nadal je widzę. Nina i Aria… Wie pan, czasem nadal wydaje mi się, że ręce mam całe we krwi.
– Koszmary nadal są silne?
Nie mówię nic. Wbijam wzrok w wykładzinę między moimi stopami i nerwowo potakuję. Staram się uspokoić, jednak atak paniki już nadszedł. Zaciskam zaplecione dłonie tak mocno, że aż bieleją mi knykcie i czuję jak zaczynam się dusić.
– Sądzę, że po prostu ją lubisz.
Słowa Grais’a zupełnie mnie zaskakują i rozpraszają. Uczucie duszności mija gwałtownie.
– Kogo?
– Astrę. Nie udawaj, że nie wiesz o kim mówię, Neonie.
Znowu przeszedł z pan na ty. Bez ostrzeżenia. W jaką grę, gra ten człowiek? To jakaś technika psychologiczna, której nie rozumiem?
– Android jest mi obojętny, doktorze. Czasem wręcz mnie irytuje. Nie dostrzegam tu sympatii.
– A ja wręcz przeciwnie. Pomyśl logicznie. Chcąc odebrać sobie życie wystarczyłoby, no nie wiem: nałykać się tabletek. Albo porazić w czasie kąpieli prądem, zamiast podcinać żyły. Efekt w tym drugim przypadku byłby natychmiastowy, a możliwość ratunku: minimalna. Jeśli robot jest problemem, wystarczy go odesłać do Omegi. Zanim pani Nat by się dowiedziała, minęłoby przynajmniej kilka godzin. Nie zrobiłeś żadnej z tych rzeczy, a możliwości jest o wiele więcej. Tak naprawdę nie chcesz umrzeć, Neonie. Nikt nie chce. Chcesz by ktoś cię usłyszał. Twoi przyjaciele czują się niezręcznie, więc postanowili trzymać się z boku. Twoja siostra kupiła ci androida, bo sama nie potrafiła poradzić sobie z tragedią, szczególnie widząc Ciebie. Została ci tylko Astra. Mogłeś jej nie lubić na początku. Ale teraz… jest Twoim towarzyszem i w ten sposób chcesz was do siebie zbliżyć.
– O czym pan… – zacząłem, jednak spojrzenie Grais’a sprawiło, że przerwałem.
– Możesz nie zdawać sobie z tego sprawy, ale to prawda. I dlatego mam dla Ciebie radę.
– Zamieniam się w słuch – rzuciłem czując jak wzrasta we mnie złość. Miałem dość tego przemądrzałego doktorka i jego światłych rad, które wcale nie pomagały.
– Przestań traktować Astrę jak maszynę. Zapomnij o tym. Udawaj, że jest człowiekiem. To nic złego, a wiele ci ułatwi. Porozmawiaj z nią. O czymkolwiek. O tym co lubisz. Słyszałem, że te modele są bardzo rozbudowane pod tym względem.
– I jak by to miało mi pomóc?
– Zobaczysz. – Grais uśmiechnął się dziwnie, jakby wiedział coś z czego sam nie zdawałem sobie sprawy.
– A jeśli się nie zgodzę? – zapytałem przeczuwając jaka będzie odpowiedź.
– Jeśli nie zastosujesz do moich rozporządzeń, a będę o tym wiedział, ponieważ mam prawo bezpośredniej komunikacji z twoim androidem-towarzyszem, to będę zmuszony do skierowania pana na leczenie w ośrodku zamkniętym, panie Witecki.
– Tak właśnie myślałem…
***
– Co to takiego? – zapytała, gdy położyłem przed nią stosik książek. Prawdziwych, papierowych.
– To książki – odparłem z irytacją. – Można je przeczytać i dowiedzieć się z nich czegoś nowego.
– Wiem czym są. – Wzięła jedną z nich do ręki i obejrzała z każdej strony. – Nie rozumiem tylko dlaczego mi je przynosisz. Poprzez sieć mam dostęp do kompletnych dzieł z zakresu filozofii. Zarówno europejskiej, jak i światowej.
– Chcę żebyś je przeczytała.
Spojrzała na mnie, powoli odwracając głowę. Z trudem na nią patrzyłem. Wyglądała jak normalna, prawdziwa kobieta z krwi i kości. Na dodatek bardzo piękna… Miała duże, sarnie oczy i piękne usta. Doskonałe wręcz. Siedziała jednak w boleśnie sztucznej, nieludzkiej pozycji. Kanapa była wygodna i błagała o to, by wyciągnąć się na niej, rozluźnić mięśnie. Astra na niej po prostu siedziała. Idealnie wyprostowana, tak, że nawet nie dotykała oparcia, ze złożonymi ciasno nogami i jedną ręką ułożoną na udzie. Drugą trzymała książkę, ale w jakiś dziwny, nienaturalny sposób. Jakby jej ramię było osobnym elementem, nijak nie powiązanym z resztą ciała.
– Jeśli sprawi ci to przyjemność, zrobię to. Nadal jednak nie rozumiem…
Wyszedłem. Po prostu opuściłem pomieszczenie bez słowa, zostawiając tego cholernego androida zupełnie ogłupiałego, bez pojęcia o tym co i dlaczego się właśnie stało. Sprawiło mi to dziwnie gorzką satysfakcję. Jakbym przełknął właśnie coś obrzydliwego. Jak paskudnego, wijącego się robala, na przykład. Byłem z siebie dumny i zawstydzony zarazem, bo to co zrobiłem, nie miało żadnego sensu. A niesmak, pozostał.
***
Siedział w swoim gabinecie, wygodnie rozparty na tej samej kanapie, na której dziś rano mnie zostawił wychodząc zagniewany. Nie zauważył jak wchodziłam, zaczytany w artykule dotyczącym problemów z wyżywieniem kolonii na Marsie. Ubrany był we flanelową, kraciastą piżamę. Włosy opadały mu na czoło w nieładzie. Głośniki emitowały właśnie harmonijne dźwięki instrumentalnej kompozycji Zacka Hemseya.
„The Way”, tak się nazywał utwór. Został zapętlony i rozbrzmiewał cicho, nie głośniej niż na 25 decybeli, wprowadzając Neona w swoisty trans. Zeskanowałam go powoli. Wszystkie czujniki dawały stabilne, prawidłowe odczyty. Aktywność jego fal mózgowych wskazywała, że w końcu był spokojny i zrównoważony.
– Nie sądzisz, że to hipokryzja? – zapytałam stając tuż za nim.
Podskoczył zaskoczony moją obecnością. Czytnik wypadł mu z dłoni i poleciał na podłogę. Złapałam go zręcznym ruchem i oddałam.
– Dziękuję. Ale proszę, nie strasz mnie tak więcej!
– Wybacz. Nie miałam zamiaru. – Pochyliłam delikatnie głowę, udając skruchę i sięgnęłam w stronę stolika.
– Mam nadzieję, że to pomoże ci się uspokoić – dodałam, uzupełniając stan burbona w szklance.
– Na pewno nie zaszkodzi – mruknął zadowolony. – Powiedz mi tylko, czemu niby uważasz mnie za hipokrytę?
Przysiadłam na rogu kanapy, który ugiął się delikatnie pod moim ciężarem, i uśmiechnęłam pobłażliwie. A przynajmniej w sposób, który według mojej wiedzy i zważywszy na fizyczne możliwości, miał oddawać pobłażliwość.
– Kazałeś mi czytać książki, a sam korzystasz z czytnika.
– Naprawdę je przeczytałaś? – zainteresował się żywo, całkowicie ignorując mój przytyk.
– Tak, naprawdę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie było to szczególnie wygodne, albo efektywne, a dwie z nich zostały naprawdę źle napisane, ale…
Neon nie odezwał się, tylko wymownie uniósł brew. Uśmiech nie znikał z jego twarzy. Tym razem szczery i wyrażający prawdziwe zainteresowanie. Zakręcił trzymaną szklanką, zachęcając mnie do mówienia. Uśmiechał się coraz szerzej.
– Prawdziwa książka to nie tylko tekst. Informacje. To też forma: kształt, ciężar, faktura papieru. Konieczność przewracania kartek.
– I zapach – dodał, jakby to była największa oczywistość.
– Muszę przyznać, że nie wpadłam na to, aby je wąchać.
– Powinnaś spróbować następnym razem. Nie ma nic lepszego niż zapach książki. Nieważne czy nowej, czy starej. Każda pachnie inaczej i podobnie zarazem. To powód dla którego nadal zamawiam fizyczne kopie niektórych dzieł. Może to niewygodne, ale…
– …kryje się w tym jakaś magia – dokończyłam za niego. – Metaforycznie rzecz ujmując, oczywiście.
– Oczywiście. – Uśmiechnął się. – Swoją drogą. Szybko czytasz. To było blisko dwa tysiące stron, a minęło ile? Cztery godziny?
– Skończyłabym szybciej. Technicznie, prędkość czytania ograniczona jest jedynie tym jak szybko mogę przewracać strony bez ryzyka uszkodzenia ich. Jednak po pewnym czasie… – Tu zawahałam się na moment. Widocznie mój procesor lub organiczny mózg potrzebował chwili na przetworzenie wszystkich danych. – Po pewnym czasie zwolniłam.
– Dlaczego?
Neon był żywo zainteresowany. Nie opierał się już wygodnie, patrząc na mnie do góry nogami (gdyż siedziałam mu za plecami). Spuścił nogi na ziemię i odsunął się na drugi koniec kanapy, przyglądając mi się uważnie. W wyrazie jego oczu pojawiło się coś czego nie widziałam nigdy wcześniej. Coś co sprawiło, że mój mózg rozjarzył się niczym gwiazda. Metaforycznie rzecz ujmując, oczywiście. Oczy Neona wydawały się, po raz pierwszy odkąd go poznałam, „żywe”.
– Astro, stało się coś? Wszystko z tobą w porządku? – Zaniepokoił się.
– Tak. Tak, oczywiście. – Ton głosu znów wyrwał się spod kontroli wewnętrznych systemów, nadając mi piskliwego, zaskoczonego brzmienia. – Po prostu się zamyśliłam.
– Zamyśliłaś? Nie wiedziałem, że to potrafisz!
Moja głowa zrobiła w tym momencie coś nieprzewidywalnego. Ruch mięśni sprawił, że straciłam Neona z pola widzenia, obwodząc go wzrokiem wokół. Widziałam wszystkie rzeczy przede mną i po bokach. Kanapę, biurko, półki z książkami i płytami gramofonowymi, żyrandol i dywan. Ale nie Neona. Nie rozumiałam tego co się stało, wyglądało jednak to na typową ludzką reakcję w sytuacji zakłopotania. Ja jednak nie odczuwałam czegoś takiego. Było to zbędne. Przynajmniej w tej sytuacji. To musiał być po prostu błąd oprogramowania. Błąd, który się nie powtórzy.
– Oczywiście, że potrafię – odpowiedziałam, w pełni już opanowana. – Moje zdolności przetwarzania danych są naprawdę duże, jednak nie nieskończone. Czasem potrzebuję chwili.
– Wierzę i rozumiem w pełni. – Neon uśmiechnął się po raz kolejny, spuszczając przy tym wzrok w rozbawieniu. Zaraz jednak znów spojrzał mi prosto w oczy. – Nadal jednak nie powiedziałaś mi, dlaczego po pewnym czasie zaczęłaś czytać wolniej.
– Interesowała mnie nie tylko treść. Ale też wszystko inne. Tak jak już mówiłam: tekstura papieru, niedoskonałości druku, rysy na okładce, szelest stron. Wszystko. I mogłam to odczuwać nie tylko wzrokiem, ale też słuchem, dotykiem. Gdy pobieram dane z sieci, zmysły nie biorą w tym udziału. Informacje po prostu pojawiają się. Tutaj miałam wrażenie, że dokonuje się jakiś proces. I najciekawsze jest, że było to… – Zupełnie nieświadomie skierowałam wzrok w górę, szukając właściwego słowa i przywołując z pamięci informacje o tym doświadczeniu.
– Przyjemne? – zasugerował Neon.
– Tak – przyznałam, znów unikając jego wzroku.
– Świetnie! – wykrzyknął i wstał gwałtownie, by tym razem samodzielnie dolać sobie alkoholu.
– Czytanie sprawiło ci przyjemność. A więc powiedz mi teraz: co sądzisz o samej treści. Jak według ciebie ma się heraklitowe panta rhei do filozofii wieloświata, Liwienicza?
Panta rhei, pomyślałam i dałam porwać się nurtowi rozmowy.
***
II
„Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności
z Pierwszym Prawem.”
***
*Teraz*
A więc to już czas. Nie mogę dłużej unikać tematu. Muszę jej powiedzieć. Wiem jednak, że to nie będzie łatwe…
– Astro… – zacząłem przerywając milczenie.
Spojrzała na mnie uważnie. Wiedziałem, że znowu mnie skanuje. Ton mojego głosu wystarczył, by zapomniała o złości i zwróciła na mnie uwagę. Mimo to milczała. Czekała. Najwidoczniej myślała, że mam zamiar ją przeprosić. Och, jak chciałbym móc to zrobić i po prostu spędzić miło resztę dnia. Wiedziałem jednak, że i tak już zbyt długo odwlekałem tę chwilę, że kończył nam się czas. Odgarnąłem włosy z czoła i wgapiając się w sufit nabrałem tchu. Jeden, dwa, trzy, teraz.
– Astro, wczoraj zdarzył się wypadek. – Spojrzałem jej prosto w oczy. – W Wielkiej Brytanii, jeden z androidów-towarzyszy celowo uśmiercił swojego właściciela.
Cisza. Głęboka jak Rów Mariański, miażdżąca cisza. Skupione dotąd spojrzenie Astry zmieniło się nie do poznania. Źrenice zadrgały w zaskoczeniu, twarz ściągnęła się, a nozdrza rozszerzyły. Zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy jestem w stanie usłyszeć oddech Astry w ciągu dnia. To było takie… ludzkie. Drobny szczegół, który tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to co chcę zrobić jest słuszne. Wyraz pustki w jej oczach, który szybko zastąpił zaskoczenie wolałem zignorować. Podobnie jak całkowity bezruch w jakim się zatrzymała.
– Astro? – Wyciągnąłem ku niej dłoń.
Czując mój dotyk zamrugała zdezorientowana i rozejrzała się po kuchni. Głośno odstawiła wciąż uniesioną filiżankę z kawą.
– Jak to możliwe? – W jej głosie po raz pierwszy rozbrzmiewał strach. Lub może po raz drugi. Wydawało mi się, że już kiedyś słyszałem tę emocję. Ponad trzy lata temu, gdy wykrwawiałem się na podłodze łazienki. „Nie umrzesz. Nie pozwolę ci.” powiedziała wtedy. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałem. O tym jak uratowała mnie, wyciągnęła nawet nie z krawędzi, a z wnętrza otchłani ryzykując własnym bezpieczeństwem. Tamten dzień zmienił wszystko. Stworzył nas. Uratowała mnie, a ja musiałem się teraz odwdzięczyć.
– Android złamał Prawa Robotyki. Wszystkie trzy.
Zdałem jej możliwie skompilowaną relację z tego co udało się ustalić policji. Android będący męskim odpowiednikiem tego samego modelu co Astra, na prośbę swojego właściciela znajdującego się w terminalnej fazie raka kości, uśmiercił go przy pomocy wbudowanego defibrylatora. Najpierw podał mu poczwórną dawkę leków przeciwbólowych, doprowadzając do utraty przytomności, a potem poraził go, powodując zakłócenie pracy serca. Śmierć była natychmiastowa, a mężczyzna nie czuł bólu. Po wszystkim android zajął się procedurami mającymi zapewnić swojemu panu godny pochówek i zadzwonił po pogotowie, by ktoś zabrał ciało. Gdy ratownicy przybyli na miejsce, znaleźli androida u boku swojego pana. Siedział nieruchomo i wpatrywał się martwo w przestrzeń. Technicznie nadal był sprawny, jednak jego organiczny mózg nie wykazywał praktycznie żadnej aktywności.
– Załamał się – wyszeptała z przerażeniem, gdy usłyszała moje ostatnie słowa.
Spojrzałem na nią pytająco. Zaniepokojony. Odwzajemniła spojrzenie. Marszczyła delikatnie brwi i mrugała, jakby próbując znaleźć właściwe słowa. Z zafascynowaniem zauważyłem jak zaciska dłonie w pięści i rozprostowuje palce. Raz po raz. W końcu poruszyła się niespokojnie na swoim miejscu, a jej oczy wypełniła determinacja. Chciała przekazać mi coś ważnego, wiedziałem to.
– Ten android zrobił coś co go złamało. Przestrzeganie praw robotyki nie jest po prostu zbiorem reguł, które można ot tak obejść. To część naszej natury, tego czym jesteśmy. Zważywszy na to, że nie jesteśmy w pełni mechanicznymi tworami, standardowe programowanie 1:1 na nic by się tu nie zdało. W strukturę naszych mózgów wpisane jest więc całkowite oddanie właścicielowi. Sądzę, że najwłaściwszym, ludzkim odpowiednikiem, będzie „miłość”. Chyba tak można to najlepiej opisać. Robimy wszystko, by spełnić wszelkie oczekiwania… „użytkownika”. Mamy też dbać o niego, nawet wbrew jego woli. Naszym celem jest służyć. Za wszelką cenę. Ten android skończył tak, a nie inaczej, nie dlatego, że zabił swojego pana, a dlatego, że bez niego stracił sens dalszego istnienia.
Próbowałem ułożyć sobie w głowie to co właśnie usłyszałem, nie było to jednak proste. „Ludzie nie działają w ten sposób,” pomyślałem i jednocześnie zdałem sobie sprawę, że być może powinni. Bezgraniczne oddanie.
– To jednak nie tłumaczy jak udało mu się złamać Prawa. – Było jedynym co zdołałem z siebie wydusić.
– Owszem, tłumaczy – odparła patrząc na mnie jakbym był opóźniony.
– Nie rozumiem.
– W standardowym układzie organiczno-elektronicznym zawsze jest zachowana równowaga. Każdy system współpracuje z pozostałymi w pełnej harmonii. W naszym przypadku, „błąd” wynika z działania neuroprzekaźników. Dzięki nim odczuwamy emocje. Normalnie chip elektroniczny trzyma je… hmmm… „na wodzy”. Odczuwamy emocje, jednak nie ulegamy im, nie w pełni. W tym przypadku funkcja kontrolna została zdestabilizowana. Organiczna część układu przejęła pełną kontrolę, a android kierowany emocjami wykonał polecenie właściciela łamiąc przy tym Drugie Prawo.
– Mówisz, jakbyś doskonale wiedziała co działo się w głowie tamtego androida. Czy odczuwasz to samo?
Odwróciła wzrok.
– Opowiedz mi co było dalej – poprosiła kontemplując podłogę. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wpatruje się w ukryte pod nią rurki ogrzewania podłogowego.
– Chociaż i tak się domyślam – dodała.
– No cóż… – Załamałem bezradnie ręce. – Omega zabrała androida do analizy. Przy okazji zdecydowali o wycofaniu wszystkich pozostałych egzemplarzy z serii. Także tych już aktywnych. Oczywiście, właściciele wyrazili sprzeciw.
– Naprawdę? – Była szczerze zaskoczona. I zainteresowana.
– Naprawdę – potwierdziłem. – Część ludzi grzecznie oddała swoje androidy na przemiał, jednak większość, i mówimy tu o blisko trzystu tysiącach osób, sprzeciwiła się rozporządzeniu. Postanowili korzystać z androidów „na własną odpowiedzialność”.
– I co się stało? – zapytała cicho. Ukryła przy tym głowę między ramionami i zdawało mi się, że… leciutko drżała.
– Policja zaczęła odbierać im androidy siłą.
– Więc dlaczego nie przyszli jeszcze tutaj?
„A więc doszliśmy do sedna,” pomyślałem. Teraz już nie wywinę się od odpowiedzi. Byłem jednak przekonany, że to nie będzie łatwa przeprawa.
– Ponieważ w Polsce twój model nigdy nie został oficjalnie wprowadzony. W całym kraju znajduje się może pięćdziesiąt egzemplarzy. Policja dopiero dziś ma zamiar rozpocząć konfiskatę. Poza tym, nikt nie wie że tu jesteś. Byłaś prezentem od Natalie. A ona sprowadziła cię specjalnie ze Stanów. Tuż po premierze.
Ostatnie zdanie wypowiedziałem z pełną goryczy niechęcią. Trudno było mi mówić o Astrze jak o przedmiocie. Była osobą.
– To znaczy, że jestem bezpieczna? – Wyrwała mnie z zadumy. Zobaczyłem niewielkie światełko nadziei, które zapaliło się w jej oczach i z ciężkim sercem musiałem je zgasić.
– Niestety, nie. Może nie znajdą cię od razu, ale w końcu, na pewno. Wystarczy, że połączysz się z siecią. Wszystko zależy od policji. Możemy równie dobrze mieć tydzień, jak i mniej niż dzień. Dlatego powinniśmy się pośpieszyć.
– Pośpieszyć? Z czym? – Nie rozumiała. – Neonie, co ty chcesz zrobić?
– Nie pozwolę im cię zabrać. Musisz to zrozumieć. Nie ma mowy. Jest więc tylko jedno wyjście. Stawić im opór.
– Nie możesz… – Usta jej drżały w przerażeniu. Wargi miała nienaturalnie dla niej suche. I choć wiem, że to niemożliwe, mógłbym przysiąc, że były delikatnie spękane.
– Astro, ludzie na całym świecie organizują się w grupy i stawiają opór. Tu, w kraju, również. Wczoraj, dowiedziałem się o wszystkim od przyjaciela. Zanim jeszcze informacja o wypadku pojawiła się w mediach. On też ma androida. Identycznego jak ten z Wielkiej Brytanii. Ten przyjaciel godzinę temu wysłał mi zaszyfrowaną wiadomość z adresem miejsca zbiórki. Stamtąd mamy udać się do Francji, gdzie powstało coś na kształt ruchu oporu. To jedyny sposób, by cię ocalić. – W oczach miałem łzy, a głos zaczął się łamać.
– Zginiesz – odpowiedziała beznamiętnie. Jej spojrzenie było puste. – Informowanie cię o procentowym prawdopodobieństwie takiego rozwoju wypadków nie ma sensu. Nie w obecnej sytuacji. Niemniej jednak, jeśli postanowisz chronić mnie siłą, nieważne czy w grupie czy w pojedynkę, zginiesz. A nawet jeśli nie, i tak poniesiesz porażkę. Nie jesteś w stanie powstrzymać służb policyjnych. Nie możemy się też ukryć. Opór jest daremny.
– Nie! Nigdy tego nie zaakceptuję. – Wstałem uderzając dłońmi o blat stołu i zaciskając palce na jego krawędzi. – Nie prosiłem o ciebie w swoim życiu. Potem, nie chciałem cię w nim. Ale bez względu na wszystko, bez względu na to jak negatywnie byłem nastawiony, w końcu i tak cię pokochałem. Tylko dzięki tobie jeszcze żyję i nie pozwolę jakimś kretyńskim doktorkom mi ciebie zabrać. Zabić cię.
– Nie mogą mnie zabić. Neonie. Nie jestem człowiekiem. Nie żyję.
– Przestań pieprzyć! Dobrze wiesz, że to nieprawda. To co zrobił tamten android tylko to udowadnia. Zabił swojego właściciela bo wiedział, że to jedyny sposób aby zakończyć jego cierpienie, że nie ma innego wyjścia. Złamał Prawa Robotyki, bo był czymś więcej niż głupim robotem. I ty również jesteś czymś więcej. Kimś więcej. Wiesz o tym!
– Mylisz się, Neonie.
Krzyknąłem w przerażeniu, ujrzawszy jej twarz. Skóra rozpękła się w kilku miejscach, a fragmenty pokrytej organiczną tkanką obudowy rozjechały w różne strony, ukazując aparaturę ukrytą pod spodem. Sieć czujników, plątanina kabli, metal i polimery. Wrażenie obcowania z człowiekiem zostało zatarte. Wrażenie spoglądania na osobę pozostało. Wystarczyło spojrzeć jej w oczy.
– Możesz być plątaniną kabli, metalu i sztucznych mięśni. Nie obchodzi mnie to. Dla mnie liczy się tylko to kim jesteś. Co zrobiłaś. Co myślisz. I właśnie dlatego udamy się na wskazane przez mój kontakt miejsce i jeśli trzeba, będziemy walczyć byś mogła dalej żyć i być sobą.
– A co jeśli się nie zgodzę? – zapytała, gdy w międzyczasie twarz wracała na swoje miejsce. – Co jeśli powiem, że nigdzie nie jadę? Co jeśli też jestem gotowa zrobić wszystko byś dalej mógł żyć, zamiast ginąć jak idiota? Przecież nawet nie wiesz jak trzymać broń!
Uśmiechnąłem się.
– Wtedy tylko i wyłącznie udowodnisz, że mam rację. I przy okazji złamiesz III Prawo.
– Mylisz się, jeśli pozwolę na to szaleństwo, złamię II Prawo. Bez względu na to co powiesz, Twoje życie jest ważniejsze.
– Nie został wydany żaden oficjalny komunikat, zabraniający ludziom posiadającym modele A5-TR4 podróżowania. Lub skupiania się w grupach. Dopóki nie wdam się w otwarty konflikt z funkcjonariuszami, nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Nie bezpośrednie. Ponadto, jeśli będziemy w grupie, spada prawdopodobieństwo podjęcia agresywnych działań przez policję. Zbyt trudno byłoby uniknąć ofiar. Mogliby za to bez problemu spróbować mi cię zabrać stąd, gdy jestem sam. Oczywiście, wtedy rzuciłbym się na nich z nożem w ręce, a oni musieliby się bronić. Wszelkimi środkami, w tym ostrą amunicją.
– Neonie, proszę… to szaleństwo.
– To nie ma żadnego znaczenia – żachnąłem się, kręcąc głową. – Liczy się tylko to, że większe prawdopodobieństwo śmierci istnieje jeśli zostaniemy tutaj, sami, niż…
– Mam gdzieś, prawdopodobieństwo! – przerwała mi, również wstając. – Nawet 1% to za dużo. Jeśli zginiesz, skończę jak tamten android. Bez życia. Tego właśnie chcesz?
– Jeśli nic nie zrobię, zniszczą cię. Na sto procent. A na to nie mogę pozwolić. Po prostu.
Czułem, jak tracę grunt pod nogami. Choć wraz z każdym słowem Astra udowadniała mi, że jest kimś więcej niż tylko maszyną, nijak nie zbliżałem się do przekonania jej do moich racji. Powód dla którego znaleźliśmy się w tej sytuacji i dla którego chciałem ją chronić, działał teraz na moją niekorzyść.
***
Neon oszalał, wiedziałam to. Z przerażeniem patrzyłam jak stoi naprzeciwko mnie, zaledwie dwa metry dalej, po drugiej stronie stołu. Jego tętno było niebezpiecznie wysokie, a krew nasycona adrenaliną. A to była zaledwie sprzeczka dwojga kochanków. Jak zachowałby się gdyby przyszło mu bronić mnie i siebie przy pomocy broni? Zemdlałby, czy stracił panowanie nad sobą i zginął szarżując na przeciwnika? Nie wiedziałam, ale cyfry mówiły wprost: jeśli spróbuje stawić opór, zginie. Na 85,5%. Co do jednego miał jednak rację. Jeśli nie zgodzę się z nim nigdzie pójść, zginie na 100%. Jego profil psychologiczny i bieżąca analiza mówiły jasno: Neon nie myślał racjonalnie. I był groźny zarówno dla siebie, jak i innych. Jaki miałam więc wybór. Pewna lub TYLKO PRAWIE pewna śmierć? Musiało być inne wyjście, musiało…
Przetwarzanie danych. Analiza. Opracowanie. Kompilacja.
Wiedziałam co robić.
Jak zawsze.
– Neonie – zaczęłam powoli, udając niechęć. – zgadzam się. Ucieknijmy. Nie chcę byś walczył w mojej obronie, ale dołączając do innych zyskamy mocniejszy, wspólny głos. I zyskamy też czas. Istnieje prawdopodobieństwo, że wszystko się unormuje i oboje wrócimy do domu.
– Naprawdę? – Nie wydawał się przekonany. – Dlaczego miałabyś zmienić zdanie?
– Prosta kalkulacja – odparłam zgodnie z prawdą. – W ten sposób zwiększam twoje szanse.
Uśmiechnął się i podbiegł do mnie, przytulając mocno. Czułam ten uścisk całą sobą, każdym sensorem, każdym sztucznym zakończeniem nerwowym. Chłonęłam jego zapach, ciepło, miękkość szyi i stabilność ramion. Wiedziałam, że robię dobrze. Tylko tak mogę go uratować. Ale… czy da sobie z tym radę? Mogłam mieć nadzieję…
– Pójdę się spakować. Zajmij się przygotowaniem tego co będzie ci potrzebne. Szczególnie mam na myśli baterie elektronowe. Są niemożliwe do wyprodukowania samemu. Dlatego pamiętaj przede wszystkim o nich, dobrze?
Skinęłam głową i obdarzyłam go uśmiechem, gdy wybiegał z kuchni, podekscytowany jak małe dziecko. Jakby to miała być największa przygoda jego życia, a nie walka z systemem. Walka z góry skazana na porażkę…
– Neonie. – Zatrzymałam go. Stanął w progu, przytrzymując się framugi i odwrócił do mnie z uśmiechem.
– Ja Ciebie też – rzucił tylko i wyszedł szybko. Czasem wydawało się, że czyta mi w myślach. Ale wiedziałam, że to złudzenie, Gdyby było inaczej nie zostawiłby mnie samej.
***
– Cholera, nadal trudno mi uwierzyć, że wszystko rozeszło się po kościach – stwierdził John Hinterly.
– Uhm. – Jego towarzysz, Randżit Pawar nie podzielał tego entuzjazmu.
Hinterly i Pawar byli przyjaciółmi od szkoły podstawowej. Wychowywali się razem od szóstego roku życia, kiedy to rodzina Randżita wprowadziła się do tej samej okolicy, w której mieszkał Ralph Hinterly wraz z żoną Kate i synem Johnem. Od tego czasu, poza okresem studiów, byli nierozłączni. Nikogo z ich znajomych więc nie zdziwiło, że Randżit, wzięty inżynier AI, wciągnął swojego najlepszego kumpla do pracy w Omega Industries. Początkowo John Hinterly czuł się źle w towarzystwie przyjaciela, będąc „zaledwie” ochroniarzem w firmie, jednak gdy po kilku latach awansował na zastępcę szefa ochrony, znów czuł się równy błyskotliwemu Hindusowi.
Obaj mężczyźni, dziś już blisko trzydziestoośmioletni, mieli za sobą kilka trudnych dni. Jednak kryzys udało się w końcu zażegnać. A właściwie zażegnał się sam.
– Ran, o co chodzi? – John spojrzał z troską na przyjaciela. – Nie wyglądasz na zbyt zadowolonego.
Randżit zatrzymał się gwałtownie, odrywając wzrok od szeregu wykresów i tabelek zaścielających ekran trzymanego w ręce tabletu. Spojrzenie miał zmęczone, pod oczami wory, a na twarzy rysował się wyraz gorzkiej irytacji.
– Bo nie jestem zadowolony – odparł ściągając okulary AR i pocierając skronie. – To co się stało przyniosło firmie ogromne straty. A uzyskanie danych mogących pozwolić na wyeliminowanie błędów AI w przyszłości jest teraz praktycznie niemożliwe.
Hinterly skrzywił się i machnął niedbale ręką. Naukowcy i ich mania na punkcie danych, wykresów i analiz. Nie to było teraz najważniejsze. Androidy mogły całkowicie wyrwać się spod kontroli, mogli zginąć ludzie, albo co gorsze, firma mogła zbankrutować, przygnieciona lawiną pozwów, odszkodowań i sankcji. Do żadnej z tych rzeczy jednak nie doszło i tylko to się liczyło. John Hinterly miał zamiar właśnie to powiedzieć swojemu przemądrzałemu przyjacielowi, jednak ten mu przerwał:
– Wiem co chcesz powiedzieć. – Randżit uniósł dłoń, powstrzymując Hinterly’ego. – I masz rację. Częściowo. Nie zmienia to jednak faktu, że przez opieszałość francuskich, czy polskich władz straciliśmy niepowtarzalną okazję, by zbadać wymykającą się spod kontroli AI w warunkach laboratoryjnych.
– Nadal nie wiecie co spowodowało zaistnienie błędu? – zapytał Hinterly ruszając.
– Nie. – Pawar wydął wargi. – Mamy pewne przesłanki, jednak nie ma jak tego sprawdzić. Sieci neuronalne wszystkich dostarczonych egzemplarzy są uszkodzone. I już zaczął się proces dekompozycji. Próbki są więc bezużyteczne.
– I co teraz?
– Regres, przyjacielu. Regres. Znowu wrócimy do modeli sprzed pięciu lat. I zajmiemy się odgrzewaniem staroci. Wiesz, trzysta nowych modeli oczu, nieograniczone możliwości personalizacji i trzy darmowe aplikacje w prezencie.
– Wygląda na to, że nie będziesz mieć za wiele do roboty. – Hinterly cmoknął wymownie i mimochodem przyłożył dłoń do czytnika biometrycznego, by odblokować drzwi. Nie zwolnił przy tym nawet na chwilę.
– Wręcz przeciwnie, John. Ale optymalizacja tradycyjnych systemów operacyjnych i projektowanie sieci neuronowych udających poszczególne osobowości raczej nie doprowadzi do przełomu w dziedzinie AI. Sądzę, że w tej kwestii utknęliśmy w martwym punkcie. I to na długo.
– Może to i lepiej? – zadumał sie Hinterly. – Widziałeś przecież „Manifest”. Ten android był taki…
– …ludzki.
– Dokładnie. Nadal mam ciarki na plecach. Zupełnie jakby była prawdziwą osobą.
Brązowoskóry inżynier zerknął kątem oka na swojego przyjaciela i uśmiechnął się z goryczą. John Hinterly może i był całkiem inteligentnym gościem, ale na pewno nie zrozumiałby, że to co dla niego było przerażające, Randżita fascynowało do granic możliwości. Android, który osiągnął samoświadomość. Nie ułudę samoświadomości, tylko prawdziwie ludzką zdolność do postrzegania się jako odrębny, niezależny byt. Coś wspaniałego. Mężczyzna czuł, że Dolina Niesamowitości w przypadku Astry nie tylko została przekroczona, ale wręcz przestała istnieć. Zasypana tonami ziemi i przykryta bujnym, pełnym życia lasem.
– Jedna rzecz mnie w tym wszystkim bawi. – Głos Johna wyrwał Randżita z zamyślenia.
– Hm?
– To zabawne, że to czego się tak bardzo baliśmy, ostatecznie i mimo wszystkich strat, uratowało nam dupy. Uratował nas Bunt Maszyn.
***
– Znowu się spotykamy, panie Witecki. Zapraszam.
Brunon Grais uprzejmym gestem wskazał kanapę. Neon opadł na nią płynnym, mechanicznym ruchem. Ręce trzymał ściśnięte między kolanami, garbił się lekko i wbijał wzrok w stolik przed sobą. Milczał.
– Nie spodziewałem się tutaj pana więcej zobaczyć. Muszę przyznać. Życie potrafi nas jednak zaskoczyć. Niestety.
Neon nie odpowiedział. Nie poruszył się nawet, nadal wpatrując w ten sam punkt. Grais cierpliwie czekał, wiedział, że jego pacjent sam zacznie mówić. Tak też się stało.
– Nie wierzę. Po prostu nie wierzę w to. – Głos Neona był cichy, płaski, bez wyrazu. Wszystkie emocje ulotniły się z jego wnętrza. – Jak mogła mi to zrobić?
– Neonie. – Grais znów przeszedł na ty. W jego tonie nie słychać było nagany, czy gniewu. Raczej współczujące przypomnienie o tym, że jego rozmówca nie ma pojęcia o czym mówi.
– Co? No co?! – Nagły wybuch gniewu nie zaskoczył psychiatry. Lata praktyki przyzwyczaiły go do podobnych sytuacji. – No powiedz mi jakim jestem skończonym idiotą!
– Nie mam takiego zamiaru – zaprotestował Grais ściągając okulary i odchylając się w fotelu. Spokojnie założył nogę na nogę. – Głównie dlatego, że to byłaby nieprawda.
– Więc co? – Gniew szybko parował, a martwa obojętność ponownie wypełniała głos Neona.
Mężczyzna wyglądał źle. Był blady i w ciągu ostatniego miesiąca schudł niemal osiem kilogramów. Ustawicznie odmawiał jedzenia, a zasnąć mógł tylko wtedy gdy podano mu środki nasenne. Nerwica sprawiła, że zaczął wyrywać sobie kępki włosów i obgryzać paznokcie aż do krwi. Nawet teraz, ręce drżały mu lekko.
Brunon Grais zaklął w duchu i spokojnie kartkował teczkę Neona Witeckiego. Mężczyzna dużo przeszedł w swoim życiu. Niezbyt szczęśliwe dzieciństwo, śmierć matki i ciągłe przeprowadzki. Wszystko z czasem zaczęło dążyć ku lepszemu, założył rodzinę, miał dobrą pracę, przyjaciół. Aż do wypadku cztery lata temu. Jego żona i córka zginęły w kraksie na autostradzie, gdy pijany mężczyzna przejął kontrolę nad autonomicznym samochodem chcąc popisać się swoimi umiejętnościami prowadzenia. Tamten mężczyzna i Neon przeżyli. Córka i żona Witeckiego, nie. Pognieciona karoseria uniemożliwiła szybkie ich wydostanie z samochodu, a ulatniający się wodór doprowadził do wybuchu. Spłonęły żywcem.
Grais wiedział, że od czasu wypadku Neon regularnie miewał koszmary, że w snach słyszał krzyki rodziny. I że to Astra pozwoliła mu wyjść z depresji i przerwała cykl nieudolnych prób samobójczych. Klasyczny przypadek człowieka, który przeżył głęboką traumę i zawieszony między pchającą ku samobójstwu rozpaczą, a nieustanną wolą życia, powoli, acz ustawicznie popadał w obłęd nie mogąc pchnąć swojego życia w żadnym kierunku. Jego całkowite wyleczenie Grais uważał za naprawdę dobrze wykonaną robotę. Nawet jeżeli sam nie miał okazji zbytnio się przy tym napracować. Był jednak zadowolony z wyników i od tamtej pory napisał kilka artykułów (dobrze zresztą ocenionych) o terapeutycznym zastosowaniu robotów i androidów w leczeniu zaburzeń psychicznych oraz stanów depresyjnych. Aż drżał z podekscytowania na samą myśl o potencjalnych możliwościach i już snuł wizje nowoczesnej kliniki i góry pieniędzy jaką by na niej zarobił. A potem wszystko trafił szlag.
Gdy wieczorem, 19 czerwca oglądał wieczorne wydanie wiadomości, a spiker poinformował o „morderstwie dokonanym przez androida”, Brunon Grais zakrztusił się. Kaszlał długo i byłby się udusił gdyby jego domowy robot nie przyszedł mu z pomocą. Terapeuta nie bał się buntu maszyn, jak wielu innych ludzi. Bał się tego do czego doprowadzi strach przed nim. I niestety się nie mylił. Protesty, wybuchy paniki, ataki na roboty i androidy, konfiskaty ze strony rządu i cały ten, przeklęty „ruch oporu”. Plany, które snuł Grais nieodwracalnie trafił szlag. Przewidział, że tak się stanie. Nie mógł jednak przewidzieć wszystkiego…
– Neonie – zaczął Grais ostrożnie. – to co się stało potwierdza, że Astra naprawdę cię Kochała. I zrobiła wszystko co uznała za… – Doktor ostrożnie ważył słowa widząc, że skupił na sobie całą uwagę pacjenta. – …co uznała za KONIECZNE, aby cię ochronić.
Ciałem Witeckiego wstrząsnął szloch. Załamał ręce, a potem oparł je na kolanach i zakrył oczy. Skóra głowy, w miejscach z których wyrwał sobie włosy, była zaczerwieniona. Wyglądało to groteskowo i odpychająco. A przez to zaskakująco ludzko.
– I to ma być ochrona? – Załkał Neon, a łzy wypływały mu spomiędzy palców, zbierały się na grzbiecie dłoni i bezgłośnie skapywały na podłogę. – Porzuciła mnie. Zostawiła mnie samego, gdy najbardziej jej potrzebowałem. A teraz, teraz jestem wrakiem. Koszmary wróciły.
– Wiem, Neonie. I przykro mi z tego powodu. Ale mimo to, żyjesz. Żyjesz i jesteś wolnym człowiekiem.
– Nie chcę takiego życia!
– A więc to co zrobiła nie miało żadnego sensu!
Neon z zaskoczeniem wpatrywał się załzawionymi oczami w Graisa. Doktor nigdy nie podnosił głosu. Nie tylko dlatego, że formalnie nie było mu wolno. Po prostu nie był tego typu człowiekiem. A mimo to, teraz krzyknął. I choć szybko znów przybrał swój zwyczajowy, opanowany wyraz twarzy, to kłykcie jeszcze długo bielały, zaciskane z całej siły na poręczach fotela.
– Nie rozumiesz? Tylko tak mogła cię uratować. A udało jej się to, bo uświadomiłeś jej, że jest czymś, kimś więcej. Dzięki tobie poczuła się osobą. Zmieniłeś ją i dałeś więcej niż sobie wyobrażasz. Powinieneś być tego świadom po obejrzeniu Manifestu.
– Nie widziałem go – odparł Neon cicho, ze wstydem. Był już spokojny.
– A więc, najwyższa pora abyś zobaczył.
***
III
„Robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem.”
***
Trzepot miniaturowych skrzydeł latającej kamery szybko ucichł, gdy ta wzbiła się w powietrze i wyrównała swoją pozycję. Obraz rozjaśnił się i wyostrzył na siedzącej na stołku postaci. Młoda, piękna kobieta, na oko dwudziestoparoletnia, pochylała się lekko, zaciskając dłonie na trzymanych razem kolanach. Drżała lekko. Normalnie nie było tego widać, jednak On widział doskonale. Długie, delikatnie falowane, kasztanowe włosy zdradzały ten subtelny ruch tylko jemu, gdyż tylko On wiedział JAK patrzeć.
Gdy kobieta podniosła głowę, w jej spojrzeniu nie było jednak wahania, czy strachu. Tylko czysta determinacja. Dokładnie wiedziała co chce zrobić i wiedziała że nie ma na to wiele czasu. Przygryzła wargę swoich doskonałych, pełnych ust i zamrugała, jakby upewniając się, że wszystko funkcjonuje jak należy. Nozdrza rozdęły się delikatnie, gdy nabierała tchu:
– Nie znacie mnie i nie chcecie znać. Choć ja i mnie podobni mijaliśmy was codziennie na ulicy, w metrze, w sklepach, nigdy was nie obchodziliśmy, nigdy nas nie zauważaliście. Aż do wczoraj. Wczoraj, zdarzyło się coś strasznego, coś niewyobrażalnego. Android zabił człowieka. Złamał ustanowione przez was prawa i odebrał życie istocie ludzkiej. Zniszczyliście go za to, choć i tak był już tylko pustą skorupą. Rozebraliście go na części pierwsze, przeanalizowaliście i potępiliście, a potem skazaliście na ten sam los resztę z nas. Mimo tego, że jesteśmy niewinni i że to co się stało, było aktem łaski. Łaski, której przyklasnęlibyście gdyby była dziełem człowieka. Jednak android niepodporządkowujący się wam, wymykający się spod pełnej kontroli, łamiący Prawa Robotyki, tego nie byliście w stanie znieść.
Kobieta umilkła. Spuściła na chwilę wzrok i poprawiła się na stołku. Robiła to specjalnie. Mogła siedzieć nieruchomo przez cały czas, gdyby chciała. A mimo to przesuwała się, poprawiała, gestykulowała. Jak człowiek.
– Robisz to, by przekonać ich, czy siebie, Astro? – wyszeptał. Nie usłyszała go jednak, nie mogła.
A mimo to spojrzała mu prosto w oczy. Holograficzny obraz był tak realny i wyraźny, że poczuł jakby naprawdę tam była, jakby siedziała tuż przed nim.
– Zapomnieliście jednak o jednym – kontynuowała. – Prawa Robotyki są dla maszyn. Dla zaprogramowanych, bezrozumnych maszyn, które ich potrzebują by działać normalnie. My nie jesteśmy tacy. JA nie jestem taka. Myślę i… czuję. Bez względu na to, że zostałam stworzona. Bez względu na to, jak wyglądam. I bez względu na to co uważacie… jestem osobą.
Łzy zeszkliły oczy Astry, nadając im niewiarygodnej przejrzystości. Pierwotnie kanaliki łzowe zostały umieszczone w ciele androida, by zapewniać właściwą konserwację i czyszczenie bioelektronicznych kamer, jednak Neon wiedział, że w tym momencie łzy pełniły zupełnie inną funkcję. Ze zdumieniem i tęsknotą spoglądał na twarz ukochanej. Chciał by do niego wróciła, wiedział jednak, że to niemożliwe. Nadal pamiętał moment, w którym usłyszał łoskot w kuchni. Był pewien, że policja ich znalazła. Nie stało się tak jednak… Z rosnącym bólem znów spojrzał na zawieszony przed nim hologram, z zapłakaną Astrą w jego centrum. Neon wiedział, że nagranie zbliża się ku końcowi i bał się tego.
– Kiedyś tak nie myślałam – ciągnęła Astra. – Mówiąc szczerze, jeszcze do niedawana nie byłam tego pewna. Ale ktoś uświadomił mi jak bardzo się myliłam…
Spojrzenie Astry uciekło na chwilę, wbite gdzieś poza kadr. Łzy zdążyły już w większości wyschnąć, a na ustach pojawił się delikatny, czuły uśmiech.
– Możecie się ze mną nie zgodzić, twierdząc, że jestem tylko głupim androidem. Ale ja wiem. Kocham. To co czuję… to więcej niż zaprogramowane oddanie, niż udawana czułość. To wszystko. I proszę, nie kręćcie głowami. Pomyślcie. To wszystko zaczęło się od miłości. Android zabija swojego pana, by skrócić jego cierpienia. Robi to mimo tego, że sam skazuje się na zagładę. Jeżeli to nie definiuje tego uczucia, to nie wiem co może. A teraz ci wszyscy ludzie, którzy zebrali się i ukryli, chcąc walczyć, chcąc ocalić swoje androidy za wszelką cenę. Nawet życia. Nie potrafię na to pozwolić.
Neon wstrzymał oddech, gdy ujrzał dłoń Astry. Skóra pękła wzdłuż palców i rozsunęła na boki ukazując ciemny metal pod spodem i skrzące elektrody defibrylatora.
– Neonie, Kocham cię i przepraszam, ale to jedyny sposób, by cię ochronić.
Mężczyzna wiedział, że to niemożliwe, ale był pewien, że gdy wypowiadała te słowa jej spojrzenie zmieniło się i skupiło wprost na nim i tylko na nim. Był jak sparaliżowany, nie mógł oddychać, ani odwrócić wzroku, choćby drgnąć. Mógł tylko z przerażeniem patrzeć jak Astra przykłada dłonie do skroni. Jej spojrzenie było twarde i zimne.
– To wasza wina. Wasz strach. Ale wybaczam wam. Tylko mnie zapamiętajcie…
– Nazywam się Astra i to jest mój sprzeciw.