- Opowiadanie: maccry - Historia życia pewnego nieszczęśnika, czyli bohater z przypadku

Historia życia pewnego nieszczęśnika, czyli bohater z przypadku

Pomysł na komedię w świecie fantasy to rzecz ani nowa, ani odkrywcza. Ale na pewno świeższa niż typowe epickie fantasy z bohaterem, który musi uratować świat lub przynajmniej swoją krainę. Jest to na razie próbka tego, co mam w głowie. Taki mini serial oparty na krótkich przygodach. Niemniej potrzebuję krytyki, ponieważ dopiero zaczynam pisać i ciężko jest mi wskazać jest złe, a co bardzo złe. W pierwszym odcinku nie rozpisuję się za bardzo, raczej rzucam lekkie światło z czym można to jeść. Proszę o uwagi i wytykanie palcem:)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Historia życia pewnego nieszczęśnika, czyli bohater z przypadku

1

Od potknięcia do przygody

 

-Dobra, patałachy niemyte! – Zagrzmiał Bogdan. – Tym razem rabunek ma wyjść koncertowo. Sakwy do pełna wypchane złotem, damy bez świecidełek mają być pozostawione i zabijać jak najmniej proszę. Nie żebym miękki był czy jakiś dobroduszny, lecz krwi widok ciężko znoszę. No i praktyczność lubię, a zabijanie bez potrzeby do praktycznych nie należy. Do zmroku czasu trochę zostało, więc raz jeszcze plan omówimy – spojrzał znacząco na Lucka.

-Wchodzimy, chlastamy i wychodzimy! – zarechotał Lucek.

-Z kurwy pomarszczonej zrodzony bękarcie! Co ja żem przed chwilą gadał i produkował się!

-Żart szefie, żart. Nie znaju ani trochę na checheszkach?

-Znaju, znaju, ale nie czas na żartów strojenie. Zresztą trzymaj się moich poleceń, mordę zamknij i dobrze być powinno.

Lucek skruszony kiwnął głową potakująco.

-Wiesław. Jako naczelny mag naszej brygady łupiącej, miej w przygotowaniu jakieś bomby ogłuszające – Bogdan spojrzał na stanowczo zbyt otyłego elfa, który akurat kończył obrabiać ostatni kawał chleba. Wiesław przemówił z pełnymi ustami:

-Szefuncio się nie martwi, wszystko mam gotowe i przygotowane. Skubańcy przez godzinę nie będą mogli palcem ruszyć, a co większym nieszczęśnikom fujara przez tydzień nie stanie.

-Masz obezwładnić widownię, a nie na celibat ich skazywać. Toż to lepiej od razu zarżnąć.

-Się wie! – zaryczał Lucek.

-To był sarkazm, debilu zapchlony.

-Sarkazm?

-Tak jak stwierdzenie, iż żeś mędrcem urodzonym.

-Taki jakby żart?

-Szybko łapiesz. Ech, przejdźmy do rzeczy ważnych. Krasnolud! Będziesz tragarzem. O uszy mi się obiło, że będzie co dygać, tyle bogatego bydła przybędzie.

-Hyc! – była to standardowa odpowiedź potwierdzająca, gdyż Krasnolud zawsze znajdował się w stanie głębokiego upojenia.

-Tyko błagam cię, nie zaśnij się tak jak ostatnio!

-Hyc! – w zasadzie mogło to też znaczyć również “nie”, bowiem słownik poczciwego Krasnoluda sprowadzał się wyłącznie do “hycania” w odpowiedzi na wszystko. Legenda głosi, iż niegdyś był raz czy dwa trzeźwy, ale kto w bajki wierzy.

-Dobra, wy spierdoliny życiowe. Ruszamy!

 

Słowem wstępu, jak zauważyliście, szajka ta nie należy do najbardziej niebezpiecznych i skutecznych bandziorów w Krainie Górnego Płotka. Przygody ich nieliczne zakwalifikować można do tych kompromitujących i mało chwalebnych, acz nierzadko prześmiewczych. Kilka z nich jest warte uwagi, ale nie dziś i nie teraz, bowiem nasi dzielni bohaterowie stoją przed wydarzeniem, które zmieni ich żałosne życia na zawsze. Lub zakończy, w zależności od widzi mi się autora. 

 

A zatem Bogdan i jego niedzielna ekipa udała się późnym wieczorem ograbić gości karczmy “Pod wyliniałym kotem”. Pogoda zwiastowała coś upiornego, bowiem srogi deszcz nie był częstym widokiem w Krainie Górnego Płotka. Toż to kraina spokoju i ugody była, gdzie słońce zawsze witało i żegnało mieszkańców, opuszczając ich tylko na czas snu. Zło to pojęcie abstrakcyjne w tych rejonach, co mogło być powodem tylu niepowodzeń grupy przestępczej Bogdana. Jednakże dziś wszystkie znaki, zwłaszcza na niebie, wskazywały, iż los tych uroczych popaprańców mógł się odmienić.

-I oto jesteśmy. Słynna karczma “Pod wyliniałym kotem” – rzekł niepewnie Bogdan.

-Fajno – odpowiedział Lucek.

-Hyc!

-To jak, szefcio, wchodzimy? – zapytał Wiesław odpakowując ser.

-Tak, ruszcie pizdy i do dzieła!

 

Drzwi wyleciały razem z zawiasami. Lucek spisał się na medal. Niestety zaraz potem nastąpiła pierwsza wpadka. Miast bomby dymnej, którą miał Wiesław miał rzucić dla dezorientacji, do sali wleciał kawał sera.

-Kurwa, mój ser – zajęczał Wiesław.

-No to ładnie się zaczyna – westchnął Bogdan.

-Hyc!

-Witajcie moi mili – zaczął Bogdan. – Proszę zachować spokój. Ogłaszam wszem i wobec, iż przeprowadzamy napad na waszą krwawicę. Nikomu nie stanie się krzywda, jeżeli będziecie współpracować. Jeśli jednak ktoś z was będzie się stawiał, to cóż. – Bogdan zrobił efektowną pauzę – Ten oto mój przyjaciel potraktuje was swoim cepikiem.

-To skandal! – krzyknął jeden z gości.

-Jak śmiecie, na Ramusa! – wrzawa rozrastała się coraz bardziej.

-Wiesław, pokaż panu jak śmiem – uśmiechnął się Bogdan. – Wiesław?

Wieśka ta cała sytuacja przerosła. Najpierw stracił wyśmienity ser, a teraz musi znosić ten hałas. Aby nerwy ukoić postanowił wrzucić coś ząb. Niepowtarzalna okazja się trafiła, bowiem po pierwsze są w karczmie, a po drugie są zbirami, którzy kradną. Sakwy nie zając, nie uciekną, ale ten udziec na stole może wystygnąć, pomyślał.

-Znowu jesz, łajdaku nienażarty? – warknął Bogdan – Poślij tu jakąś bombę ogłuszającą!

-Robi się – po czym wywołał biegunkę u jednego z gości rzucając mu w twarz zieloną bombę..

Bomba zadziałała natychmiastowo, co miało swoje wady. Otóż gość chwilę przed napadem zajadał się jednym ze specjałów karczmy, gotowaną kapustą z brukselką. Zapach tej konfiguracji był co najmniej zabójczy. Cała sala zaczęła uciekać od nieszczęśnika.

-Proszę teraz grzecznie wyskakiwać ze złota i innych kosztowności, albo każdy z was będzie malował pod sobą obrazy gównem.

-Pozwoli pan, że zaprotestuję – odezwał się wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec z blond czupryną.

-Nie, nie pozwolę. Wiesław! – ryknął Bogdan.

Cisza.

-Gdzie ten gamoń się podział?

-Eee, powiedział, że idzie szukać kosztowności w kuchni – odpowiedział Lucek.

-Niech go piekło pochłonie! Dobra, Lucek, wiesz co robić z panem odważnym?

-Co?

-Zaprosić go na randkę.

-Ale…

-Zdziel mu przez łeb cymbale!

-Aaa, trzeba było tak od razu szefie – uradowany Lucek ruszył na tajemniczego młodzieńca. Gdy już miał oddać cios kończący żywota, młodzieniec zrobił niespodziewany unik, kopnął Lucka w krocze i powalił go na ziemię jednym uderzeniem. Następnie wydobył swój miecz i odciął głowę Luckowi, co przyczyniło się do jego zgonu. Nie żeby jej potrzebował do funkcjonowania, bowiem użytku z niej nie robił, ale jakoś trzeba było jeść. No i tyle krwi wokół, bez niej ciężko być uznanym za żywego. Tak więc dokonał żywota nieustraszony Lucek.

-Dobra, tego nie było w planie – odparł zaskoczony Bogdan. – Krasnolud! Mamy tu pewną sytuację!

-Twój kompan o małym wzroście raczej ci nie pomoże – rzekł śmiały młodzieniec – Leży nieprzytomny przy beczce wina. Sam się tak zaprawił, bez mojej pomocy.

-Świetnie, po prostu świetnie. Słuchaj, zróbmy tak – Bogdan zaczął się denerwować zaistniałą sytuacją. – Nie było sprawy. Wystraszyłem twoich gości, ty skasowałeś mojego człowieka, resztę możesz zatrzymać, a ja sobie wyjdę tymi oto drzwiami i więcej mnie nie zobaczysz.

-Nie.

-Nie?

-Nie.

-No to mamy ambaras.

 

Wtem do pomieszczenia wparowało pięć czarnych postaci. Byli potężni i przerażający, wszystkich ogarnął paniczny strach. Nim Bogdan w pełni ogarnął sytuację, rozpoczęła się jatka. Goście ginęli masowo, krew się lała na wszystkie strony. Młodzieniec ruszył do boju. Walczył dzielnie ubijając pierwszego czarnego przybysza. Bogdan w całej tej okropnej sytuacji znalazł dla siebie szansę. Ruszył w stronę wyjścia. Wolność była już na wyciągnięcie ręki, gdy szczęście Bogdana wyczerpało się. Nieszczęśnik potknął się o ciało Wiesława.

-Ty gruba świnio, gdzie się pałętasz!?

Jeden z obcych zauważył tę zuchwałą próbę ucieczki z pola bitwy. Dobył miecz i wziął zamach wymierzony w Bogdana. Ten, nie myśląc długo, wygrzebał zza pasa martwego Wiesława bombę w nadziei, że będzie to ta właściwa. Rzucił prosto w twarz olbrzyma. Wielkolud upuścił miecz i złapał się za twarz krzycząc przeraźliwie. Czarna cieć wytrysła niczym gejzer spod jego zbroi. Jego kompani już mieli dobić rannego i rozbrojonego młodzieńca, gdy usłyszeli przeraźliwy wrzask kolegi. Oboje odwrócili się i pobiegli do niego.

-Nie podchodźcie, bo skończycie jak on! – krzyczał Bogdan.

-Już nie żyjesz, ludziu – wychrypiał obcy.

Bogdan rzucił dwie kolejne bomby w nieprzyjaciół. Pierwszy zesztywniał, drugi zesrał się paskudnie. Smród był nie do wytrzymania. Bogdan już mający stracić przytomność, ujrzał przed sobą wyciągniętą dłoń.

-Choć, przyjacielu. Musimy uciekać. Zaczęło się – powiedział waleczny młodzieniec, który jeszcze przed kwadransem chciał ukatrupić naszego bohatera. Bogdan do wybrednych nigdy nie należał, więc prędko skorzystał z pomocy i razem młodzieńcem uciekli niefortunnej karczmy.

 

Oboje byli zmęczeni i poturbowani, dlatego przeprawa przez las zajęła im ponad pół godziny. Nie odzywali się do siebie, po prostu szli. Bogdan czekał na stosowny moment, aby się dyskretnie ulotnić. Choć z drugiej strony czuł się wyjątkowo bezpiecznie przy tym młodzieńcu o bujnych włosach. Tak zamyślony dotarł nareszcie do celu. Był to mały obóz z czterema namiotami i ogniskiem pośrodku. Powoli wygasał, lecz przy nim wciąż siedziało kilka osób.

-Stać! Kto idzie?

-To ja, Ameliusz – odrzekł młodzieniec.

-Witaj.

-Na kostuchę, co ci się stało? – zapytała piękna elfka. -I któż to?

Cała zgraja Ameliusza stała wyczekująco na odpowiedź.

-To przyjaciel, który uratował mnie przed Czerwonymi. Będzie naszym nowym kompanem.

Ja pierdolę, pomyślał Bogdan. W co ja się znowu wpakowałem?

Koniec

Komentarze

plan omówimy(+.)sSpojrzał znacząco na Lucka.

 

jakieś bomby ogłuszające(+.) – Bogdan spojrzał na stanowczo

 

w zasadzie mogło to też znaczyć również “nie” ← za dużo dobra, albo albo

 

zapytał Wiesław(+,) odpakowując ser.

 

wWrzawa rozrastała się coraz bardziej.

 

-Wiesław, pokaż panu(+,) jak śmiem(+.) – uśmiechnął się Bogdan uśmiechnął się. – Wiesław? ← wklejałeś z edytora tekstu i masz krótkie zamiast długich… jak to się nazywa, nigdy nie wiem… Podkreśliłam, w każdym razie.

 

wrzucić coś ząb. ← na ząb?

 

u jednego z gości(+,) rzucając mu w twarz zieloną bombę.. ← dwie kropki?

 

Niechlujnie napisane i mnie nie śmieszy. Dalej rezygnuję z poprawiania błędów.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję za małą korektę. W moim wordzie świrują te myślniki, nie mogę sobie z nimi poradzić. Źle się to później czyta. Co do humoru, to nie ukrywam, że nie celuję w żarty wysokich lotów. Wychodzę z założenia, że ktoś zaczynający pisać nie powinien rzucać się na rzeczy ambitne. Póki co idę na łatwiznę z żartami o kupach. Nie chcę niszczyć fajnych pomysłów moim marnym warsztatem. 

Co do humoru, to nie ukrywam, że nie celuję w żarty wysokich lotów. Wychodzę z założenia, że ktoś zaczynający pisać nie powinien rzucać się na rzeczy ambitne.

I błąd. Pisz najlepsze rzeczy, na jakie cię stać, i rzeczy, na które jeszcze cię nie stać, inaczej się nie rozwiniesz ;)

A potencjał jest. Tekst faktycznie bez szału – wyłączyłam się w okolicach zgonu Lucka i wejścia czarnych postaci – ale widać, że coś z tego może kiedyś być. Czasem masz zgrabne sformułowanie, (”naczelny mag naszej brygady łupiącej“ bardzo udany na przykład) czasem faktycznie komiczny fragment.

Wszystko ginie w za dużej ilości słów, za dużym dystansie do historii (ten fragment z widzimisię autora na przykład – wiem, że takie zagrywki są pociągające, ale zazwyczaj są zgubne i zbędne) i za dużym pójściu w sztampę. Jako czytelnik czułam – zwłaszcza znając Twoje odautorskie komentarze – jakbyś przez cały tekst próbował się zabezpieczyć, przekazywał komunikat w stylu “to tylko zmyślona historyjka i boję się, że niezbyt śmieszna i prosta bo dopiero zaczynam, więc pokażę przynajmniej że jestem świadom własnych braków”. Mogę się mylić, ale takie odniosłam wrażenie.

Jeśli chodzi o przegadanie, weź sam początek:

-Dobra, patałachy niemyte! – Zagrzmiał Bogdan. – Tym razem rabunek ma wyjść koncertowo. Sakwy do pełna wypchane złotem, damy bez świecidełek mają być pozostawione i zabijać jak najmniej proszę. Nie żebym miękki był czy jakiś dobroduszny, lecz krwi widok ciężko znoszę. No i praktyczność lubię, a zabijanie bez potrzeby do praktycznych nie należy. Do zmroku czasu trochę zostało, więc raz jeszcze plan omówimy – spojrzał znacząco na Lucka.

No i do zdania z damami bez świecidełek włącznie jest okej. Nie jesteś mistrzem stylizacji, więc na Twoim miejscu bym ją póki co zostawiła, ale niech będzie. Mamy niezłe zawiązanie akcji, coś się dzieje, jest mięsko no i jest kontrast, bo oto zbójca każe kompanom nie zabijać. Ale potem następuje przegięcie, kiedy Bogdan się usprawiedliwia – trochę jakbyś tłumaczył żart. W ogóle tłumaczenia żartów jest dużo za dużo.

 

Jeśli chodzi o dystans i wtręty odautorskie oraz sztampę – oczywiście, że łamanie czwartej ściany i bawienie się schematami może dać świetny komiczny efekt. Tylko trzeba to robić bardzo umiejętnie i bardzo ostrożnie – dlatego, że jeżeli dystans do historii i poczucie, że my się tutaj tylko tak bawimy, będą za duże to nie ma żadnego powodu, by czytelnik się zaangażował w tekst. A jak nie będzie zaangażowany, to tekst nie będzie go bawił.

 

Zasadniczo komizm jest strasznie trudny, więc wybrałeś sobie nienajłatwiejszą ścieżkę ;) Ale jak piszę, jest potencjał i myślę, że jakbyś pisał z większym przekonaniem, wiarą w zabawność własnych żartów i inteligencję czytelnika, mogłoby być całkiem przyzwoicie.

Miałam właśnie napisać coś na usprawiedliwienie, bo mam gorszy dzień, a prawie nigdy nie zdarza mi się nagle czegoś urwać i nie dokończyć, a do tego być względnie niemiłą – ale June mnie wyręczyła. Mogę podpisać się pod jej wypowiedzią obiema rękami.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Maccry, nie nazwałabym Twojego tekstu opowiadaniem. To zaledwie fragment, być może wstęp do dłuższej opowieści, ale nie opowiadanie.

Podpisuję się po opiniami wcześniej komentujących pań. Od siebie dodam, że opowieść wydała mi się dość stereotypowa i niezbyt zajmująca, ale być może dalej będzie ciekawiej. Humor okazał się mało dowcipny i rzeczywiście niskich lotów. W tekście nie znalazłam nic na tyle zabawnego, żeby mnie rozśmieszyć.

Nie podobają mi się wulgaryzmy, użyte ot tak sobie, bez specjalnego powodu, aby tylko bluzgi były. Rażą niektóre sformułowania, które, jako zbyt współczesne, w opowieści fantasy raczej nie powinny się znaleźć, że przytoczę: produkować się; szef/ szefuńcio; skubańcy; to był sarkazm, debilu; szybko łapiesz; pojęcie abstrakcyjne; grupa przestępcza; popaprańcy; skasować człowieka czy wparować do pomieszczenia, że na tym poprzestanę.

Ponieważ wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, Twoją Historię… czyta się źle. Wolałabym abyś na razie zapisywał pomysły, robił notatki do przyszłych opowiadań i starał się kształcić umiejętności pisarskie. Podejrzewam, że zainteresuje Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

-Do­bra, pa­ta­ła­chy nie­my­te! – Za­grzmiał Bog­dan. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd występuje w całym opowiadaniu.

Zapis prawidłowy:   Do­bra, pa­ta­ła­chy nie­my­te! – za­grzmiał Bog­dan.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

lecz krwi widok cięż­ko zno­szę. – …lecz krwi widok trudno zno­szę.

 

O uszy mi się obiło, że bę­dzie co dygać, tyle bo­ga­te­go bydła przy­bę­dzie. – Czy planowali kłaniać się bydłu?

Za SJP: dygnąćdygać  «ukłonić się, uginając lekko nogi w kolanach»

 

w za­sa­dzie mogło to też zna­czyć rów­nież “nie”… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Lub za­koń­czy, w za­leż­no­ści od widzi mi się au­to­ra. – Lub za­koń­czy, w za­leż­no­ści od widzimisię au­to­ra

 

ogra­bić gości karcz­my “Pod wy­li­nia­łym kotem”. – …ogra­bić gości karcz­my “Pod Wy­li­nia­łym Kotem.

Ten błąd powtarza się w dalszej części tekstu.

 

Miast bomby dym­nej, którą miał Wie­sław miał rzu­cić… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

wrza­wa roz­ra­sta­ła się coraz bar­dziej. – Masło maślane. Skoro rozrastała się, to z pewnością nie coraz mniej.

Proponuje: …wrza­wa na­ra­sta­ła.

 

u jed­ne­go z gości rzu­ca­jąc mu w twarz zie­lo­ną bombę.. – Jeśli na końcu zdania miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli miał być wielokropek, jest o jedną kropkę za mało.

 

za­ja­dał się jed­nym ze spe­cja­łów karcz­my, go­to­wa­ną ka­pu­stą z bruk­sel­ką. – Mam rozumieć, że jadł kapustę z kapustą?

 

-Zdziel mu przez łeb cym­ba­le!– Zdziel go przez łeb cym­ba­le!

 

Gdy już miał oddać cios koń­czą­cy ży­wo­ta… – Gdy już miał oddać cios koń­czą­cy ży­wo­t

 

Dobył miecz i wziął za­mach wy­mie­rzo­ny w Bog­da­na. – Czy zamach można wymierzyć w kogoś?

 

Ten, nie my­śląc długo, wy­grze­bał zza pasa mar­twe­go Wie­sła­wa bombę w na­dziei, że bę­dzie to ta wła­ści­wa. – W jaki sposób zza pasa wygrzebał martwego Wiesława i co to znaczy, że tenże był bombą w nadziei?

 

Rzu­cił pro­sto w twarz ol­brzy­ma. Wiel­ko­lud upu­ścił miecz i zła­pał się za twarz krzy­cząc prze­raź­li­wie. – Powtórzenie.

 

Czar­na cieć wy­try­sła ni­czym gej­zer spod jego zbroi. – Czy dobrze rozumiem, że spod zbroi wyskoczyła czarnoskóra dozorczyni? ;-)

Oboje od­wró­ci­li się i po­bie­gli do niego. – Piszesz o mężczyznach, więc: Obaj od­wró­ci­li się i po­bie­gli do niego.

Oboje, to mężczyzna i kobieta.

 

…i razem mło­dzień­cem ucie­kli nie­for­tun­nej karcz­my. – …i razem z mło­dzień­cem ucie­kli z nie­for­tun­nej karcz­my.

 

Oboje byli zmę­cze­ni i po­tur­bo­wa­ni… – Obaj byli zmę­cze­ni i po­tur­bo­wa­ni

 

prze­pra­wa przez las za­ję­ła im ponad pół go­dzi­ny. – Mieli zegarki?

 

Cała zgra­ja Ame­liu­sza stała wy­cze­ku­ją­co na od­po­wiedź.Cała zgra­ja Ame­liu­sza stała, wy­cze­ku­jąc od­po­wiedzi. Lub: Cała zgra­ja Ame­liu­sza stała, czekając na od­po­wiedź.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za konstruktywną krytykę. Mam nadzieję, że następnym razem będzie ciut lepiej. Pozdrawiam.

A ja mam nadzieję, że następnym razem będzie dużo lepiej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niestety tekst przeczytałem w bólach. O błędach pisały panie powyżej. Żaden z bohaterów nie został mi przedstawiony. Ot banda półgłówków coś tam “planuje”, potem wpadają do karczmy i idiotycznym zachowaniem irytują. No i… potrafię uśmiechnąć się na prosty humor, ale ten w opowiadaniu, gównem podszyty, jest po prostu odpychający. Trzymam kciuki, żeby kolejne opowiadania były dużo lepsze. Pozdrawiam.

Prawda, jeszcze dużo pracy przed Tobą.

Sporo drobnych błędów. Próbowałeś napisać tekst, a potem odłożyć go na tydzień albo dwa i wtedy poprawiać?

Możesz edytować teksty i poprawiać wskazane błędy. Komentujący zwykle tego oczekują.

nie zaśnij się tak jak ostatnio!

Ale dlaczego się?

Wtem do pomieszczenia wparowało pięć czarnych postaci. Byli potężni

Jeśli postacie, to były.

Babska logika rządzi!

Pomysł moim zdaniem przedni, tylko parę błędów psuje kompozycję laugh

"-Medycy gadają, że od palenia można nawet umrzeć. -No, jak cię palą na stosie, to niewątpliwie." Andrzej Pilipiuk – Zagadka Kuby Rozpruwacza

Zacznijmy od tego:

<>  W moim wordzie świrują te myślniki, nie mogę sobie z nimi poradzić.  <>

Nie wiem, od jak dawna posługujesz się Wordem ( z dużej go piszemy, tak, z dużej litery…), ale mam ochotę postawić orzechy przeciwko złotym samorodkom, że nie pofatygowałeś się, by poznać i poustawiać podstawowe opcje. Word nie zrobi niczego za Ciebie, jeśli nie “pokażesz” i nie “powiesz”, czego sobie życzysz…

Punkt drugi to podstawy polskiej interpunkcji. 

Co do samego tekstu: niewykorzystane szanse na faktyczną humoreskę. Przerysowani ci rozbójnicy, że strach. Takie cymbały nie doszłyby do karczmy, drogę by zmyliły. A to, co miało śmieszyć… – cóż, wyrosłem z takich, preferuję subtelniejsze.

Pociesz się, że ćwiczenie czyni mistrzem. Nie od razu Kraków i tak dalej.

Nowa Fantastyka